Festiwal u Beethovena
Kent Nagano, p. burmistrz miasta Bonn, Ilona Schmiel, Kurt Masur
Festiwal Beethovenowski w Bonn jest zarazem jednym z najstarszych i najmłodszych festiwali w Niemczech. Powstał w 1845 r. i przetrwał, choć inne jemu współcześnie zakładane padły. Ale w 1990 r. go zamknięto – wtedy, kiedy nastąpiło połączenie Niemiec, a stolicę przeprowadzono z powrotem do Berlina. Co był winny Beethoven – nie wiadomo. „Polityka” – mówi szefowa festiwalu Ilona Schmiel. Na szczęście po dziesięciu latach udało się festiwal przywrócić i od tej pory działa w innej zupełnie strukturze. Rozwija się i rozrasta, trwa teraz cały wrzesień (zwykle kończy się w pierwszych dniach października).
Podobnie jak warszawski beethovenowski, i on ma co roku temat. Tym razem „W świetle” – wokół romantyzmu, jako że Beethovena uznaje się za pierwszego romantyka. Ale – też jak w przypadku warszawskiego festiwalu – formuła jest bardzo pojemna, wszystkoistyczna, można powiedzieć. Beethovena oczywiście było najwięcej: cykle sonatowe, wszystkie symfonie i wiele utworów pomniejszych. Ale są utwory z różnych epok, a co roku jest też trochę prawykonań utworów zamówionych u kompozytorów (od 2004 r. było ich już 36). W zeszłym roku np. był to utwór Vladimira Tarnopolskiego Schatten, w tym był performans Moritza Eggerta. Muzyki współczesnej było dużo więcej (w tym trochę spóźniony koncert jubileuszowy Pendereckiego), była też muzyka lżejsza, z hip hopem włącznie (do tego jeszcze nasz wielkanocny nie doszedł, i może lepiej). Ważny jest jednak poziom. Trochę koncertów mieliśmy możność mieć również w Polsce, np. został tam powtórzony Izrael w Egipcie pod Gardinerem. Dużo znakomitych nazwisk się przewinęło; tu zresztą można zapoznać się z programem. Wspomnę tylko przy okazji, co mi opowiedziała p. Schmiel: że Gustavo Dudamel tu stawiał swoje pierwsze europejskie kroki z orkiestrą niewenezuelską, po wygraniu konkursu dyrygenckiego w Bambergu; stało się to zresztą trochę przypadkiem, na skutek nagłego zastępstwa. Od tej pory festiwal stale współpracuje z nim, jak też w ogóle z wenezuelskim El Sistema – ma przyjechać tu w przyszłym roku jeszcze kolejna orkiestra. Tematem przyszłorocznym ma być Rewolucja Francuska i Beethoven jako jej zwolennik.
To teraz pora opowiedzieć, co mnie się udało usłyszeć. W piątek – Eliasz Mendelssohna. Grała naprawdę przyzwoicie Das Neue Orchester z Kolonii pod batutą Christopha Speringa – to była pierwsza orkiestra w Niemczech wykonująca dzieła romantyczne na instrumentach z epoki. Śpiewał świetny Chorus Musicus Köln (do tego oratorium lepiej pasuje duży chór, nie kameralny, jak to było pod Herreweghe’iem). Z solistami było różnie; właściwie tylko o tenorze Christianie Elsnerze mogę powiedzieć, że mi się podobał. Ale wykonanie było żywe i ekspresyjne, a efekty burzy, wichru i innych żywiołów wypadły adekwatnie.
W sobotę o 11. w Domu Schumanna grał młody zdolny kontrabasista z Białorusi – Stanislau Anishchanka; towarzyszyła mu pianistka Dunja Robotti. Arpeggione Schuberta to może już była pewna przesada – nie wszystko tam dobrze wyszło. Ale świetnie wypadły dwa utwory napisane już w założeniu na kontrabas: Adolfa Miska Sonata op. 2 (coś miała w sobie z Dworzaka) i Nina Roty Divertimento concertante (utwór z kolei trochę prokofiewowski). Nieźle wypadła też transkrypcja Sonaty na róg Beethovena, w której partia ta jest dość oszczędna. Były dwa bisy, w tym jeden naprawdę wirtuozowski.
I koncert zamykający: Mahler Chamber Orchestra pod Kentem Nagano. Program bardzo starannie skomponowany. Najpierw transkrypcja na orkiestrę smyczkową Beethovenowskiej Wielkiej Fugi – kompletny odjazd. Potem Metamorfozy, jeden z ostatnich utworów Richarda Straussa z 1945 r., lament za upadającym dawnym światem (pod koniec ujawnia się, że główny motyw pochodzi z Marsza żałobnego z Eroiki Beethovena). Utwór, po którym można wpaść w depresję. Ale na koniec – I Symfonia Brahmsa, też nawiązująca do Beethovena, ale podnosząca na duchu. Orkiestra była naprawdę znakomita. Potem odbył się bankiet (z niego pochodzi zdjęcie powyżej; Kurt Masur był obecny w związku z prowadzonym przez siebie kursem). Tam spotkała mnie miła niespodzianka – podeszła do mnie polska skrzypaczka, Katarzyna Woźniakowska z Warszawy. Gra w tej orkiestrze już z siedem lat; grała też w dużej Gustav Mahler Youth Orchestra. To zresztą tradycja, że w tej orkiestrze pojawiają się świetni polscy muzycy – dwóch kontrabasistów, Jurek Dybał i Bartosz Sikorski, zostali przez Claudia Abbado ściągnięci do Filharmoników Wiedeńskich.
Tyle na razie. Dalszy ciąg nastąpi.
Komentarze
U mnie by chyba nie omieszkali nazwac takiej formuly „holistyczna” – to takie piekne slowo, do wszystkiego pasuje i dobija kazdego oponenta, no chyba, ze ma czelnosc byc negatywnym…
Program rzeczywiscie imponujacy – widze, ze czesc bedzie transmitowana na WDR 3.
PS. Ja czytam zawsze, tylko pisac nie nadazam, bo jak nie dopadne Was w nocy kiedy spicie, to potem juz jest za pozno.
POBUTKA KTÓREJ NA FESTIWALU W BONN CHYBA NIE BYŁO…
PAKu,
czyś Ty zwariował?! Ludzi budzisz o 5:41?! Przecież taka godzina nie istnieje!!!
A mnie nie ma co pobutkować, bo jeszcze nie śpię 😉
A może tak formuła opozjonistyczna? – Festiwal Beethovenowski bez Beethovena
Odbiegając od Beethovena, dziś w Dzienniku płyta BP z Szymkiem Grzechotką: Heldenleben i jakiś współczesny utwór. Koncertowe nagrania gdzieś z Azji.
Jakoś słabo to nagłośnili, więc może w kioskach jeszcze leży.
Nie wiem, czy humor zamierzony, na dole na tylnej okładce CD napisane: „EIN HELDENLEBEN appears courtesy of EMI Classics”.
p.s. to nie był wpis sponsorowany! 🙂
Dostałam tę płytkę wychodząc z pokoncertowego bankietu 😉 Poza Heldenleben jest tam jeszcze Thomasa Adesa Asyla. Płytka wydana przez Deutsche Bank (nagrania na licencji EMI). Nie słuchałam jeszcze, więc nie wiem, jaki ten Ades.
PAK-u, tego oczywiście nie było, ale jak to budzi! 😀
A foma oczywiście opozycjonistyczny wobec Becia – jakże mogłoby być inaczej 😉
A wczoraj w nocy pod anonimowym hasłem „52 Festiwal…. Warszawska Jesień” w TVP 2 puścili Pasję Mykietyna. Wiewiórochomik był na posterunku, więc podania proszę kierować na adres etc.
W opozycji – znaczy: żyje 😉
Znaczy opozycjonista zawodowy? 😆
To nie zawód, to jedna z funkcji życiowych.
Czyli funkcją życiową jest również bycie za 😉
No jak mogłoby być bez Beethovena? 🙂
http://picasaweb.google.pl/PaniDorotecka/Beciowisko#
Kilka nowych zdjęć pieskowych – to i następne:
http://picasaweb.google.pl/PaniDorotecka/PieseczkiKoteczki#5389026927013101458
Ależ ci Beciowie psychodeliczni 😯
Beciowa Freude w europejskim kubraczku jakaś taka wymuszona 😉 I ta „maskotka” Deutsche Post… Chyba hołdują w Bonn zasadzie „Bo Becio jest dobry na wszystko” 😉
Ciekawe czy tak samo protestują jak w Polsce przeciwko wódce Chopin i Fryderykom.
Znalazłem się daleko od muzyki. Ze zdjęć szczególnie zainteresowało mnie Ludovico brut. Nie mogę sie jednak nie odnieść do komentarzy pod poprzednim wpisem.
To taki strasznie dołujący optymizm. Niby krzywa (duchowa) rośnie i wszystkim jest przeciętnie lepiej. I to na całym świecie. Tylko kryzys wartości mamy i ogólnie wszystko w d…
Ja raczej wierze w sinusoidę i w to, że choć teraz wartości podupadają, to za jakiś czas wrócą. Wracają, niestety, wszystkie. Te nacjonalizmy i inne głupoty też. Ale zainteresowało mnie coś szczególnego, a mianowicie patriotyzm. To bardzo trudne pojęcie obecnie. Nikt nie chce umierać za ojczyznę ani swój naród. Za naród może trochę łatwiej. Tylko, że u nas nie ma żadnej potrzeby umierania za ojczyznę. A jak nie ma potrzeby, trudno chcieć.
Czy można umierać za polską ojczyznę w Afganistanie. Czasem tak wychodzi, że się umiera, ale czy to jest za ojczyznę? Tym trudniejsza ta śmierć, że trudno ją identyfikowac z oddaniem życia za ojczyznę. W coraz głupsze sytuacje pakują nas politycy. Może to za jakąś ideę. Ale jaką. Ja sensownej żadnej tu nie widzę. Sensowną ideę bym widział w dużej pomocy międzynarodowej dla Afganistanu pod kontrolą i uzaleznioną od różnych uwarunkowań politycznych, ewentualnie pod kontroklą wzmocnioną zbrojnie.
Ale czysta wojna, jak to ma miejsce, niczemu mądremu służyc nie może. Wiem, że się tu o polityce pisać nie powinno, ale mam wrażenie, że te wypowiedzi tutaj nie brzmią w żadnym razie kontrowersyjnie.
Ale sprawa patriotyzmu to tyl;ko jeden element systemu wartości, który się chybocze. Nie wiem, co może tłumaczyć brak zainteresowania dla wartości, ale ludzie coraz częściej tłumaczą swoją obojętność brakiem czasu. Są tak zalatani, że nie mają czasu zasatanawiać się, co jest dobre a co złe. Albo czy coś jest przyzwoite. Nad przyzwoitością może myśleć dziadek Bartoszewski, bo do tego kiedyś przywykł.
Mnie osobiście brak czasu nie usprawiedliwia. Sam jestem od wielu lat zwykle bardzo zajęty, a na to czas się znajduje, jak i na rozmowę z ludźmi, którzy mają coś do powiedzenia. Bezpośrednio czy też czytając, co napisali. Ale coś w tym jest. I tu widzę minus naszych czasów. Niby wszystkim jest lepiej, ale coraz mniej ludzi ma czas zastanowić się nad sobą.
Przeciwko czemu protestować? Chyba jakby chcieli prawa do wódki Chopin sprzedać Francuzom, to by protesty mogły być. Albo wódkę Kopernik Niemcom (dlaczego takiej jeszcze nie ma?). Chyba na tym polega dzisiejszy patryjotyzm, żeby do takich rzeczy nie dopuścić. Albo żeby takiej Małgosi Kozuch obywatelstwo polskie odebrać (mało wazne, że go nigdy nie miała, wystarczy, że mówi po polsku).
Bo Becio jest dobry na wszytko,
na kryzys i stopę zbyt niską,
na Ossich pazerność bezdenną,
zza Odry migrację nadmierną;
kredytów wszelkich brak stały
i innych trosk poziom niemały.
Gdy Becia na płycie słychać
niedogodność ta cała znika
i lecisz poczytac Bobika.
Miało byc „Gdy Becia na płycie już słychać
niedogodność ta cała znika
i lecisz poczytac Bobika
tararara…rarara..rarara…”
W Muzeum Beethovena w Bonn zaskakuje wielkość izdebek – chociaż bardziej należy mówić o ich ociupinkowymiarach. Każda z izb (bo to właśnie określenie tu pasuje, a nie słowo „pokój”) jest malutka, niziutka. I te rozliczne maski i rysunki pośmiertne LvB. To miejsce się zapamiętuje się.
Stanisławie: patriotyzm trzymałbym z dala od przyzwoitości. A już na pewno nie szukał dla nich wspólnego mianownika. I jeżeli kiedykolwiek wstydziłem się z jakiegoś powodu (i co dalej zdarza mi się – nad czym boleję), to raczej z powodu deficytu tego drugiego niż pierwszego. Bo – paradoksalnie – można być wielkim patrotą i skończonym szują. Natomiast człek wielkiej przyzwoitości raczej o patriotyzmie nie będzie wiele rozprawiał – ci ludzie są na ogół bardziej ludźmi cichego czynu. A właściwie dobrego uczynku.
I – usilnie proszę – nie brać tych słów ad personam. Ja tylko tak przy okazji. Między innymi tej smutnej – związanej z odejściem Marka Edelmana. I w ogóle jakoś tak smutno-jesiennie się już robi. A dopiero co było ciepło.
Mam wątpliwości, czy mozna być wielkim patriota i skończoną szują równocześnie. Ostatnio w GW rozmawiano z moim znajomym, Stefanem Elkiem, człowiekiem, który pomimo 92 lat nadal pracuje. Jest Węgrem, od 1944 roku w Polsce z krótka przerwą na więzienie sowieckie. Wrócił do Polski, żeby się ożenić z dziewczyną, do której się zbliżył w Powstaniu Warszawskim. Powiedział, że chyba się już czuje bardziej Polakiem niż Węgrem, a poznaje to po tym, że idiotyzmy polityczne w Polsce okropnie go denerwują, a na Węgrzech już dużo mniej.
Dla mnie głoszenie, że własny kraj jest lepszy od innych, nie ma nic wspólnego z patriotyzmem tylko z bufonadą i pychą. Miłość ma to do siebie, że uszlachetnia. Chyba, że jest to miłość do pieniędzy czy innych rzeczy przyjemnych. Może jeszcze sa przypadki miłości do zwierząt przy nienawiści do ludzi. Wtedy można być łajdakiem. Ale prawdziwa miłość ojczyzny musi być zbieżna z miłością do ludzi i to nie tylko tych „swoich”. Tak to rozumiem.
Na przykład nigdy nie mógłbym nazwać patriotą antysemity. Może teraz byłoby to wyobrażalne, ale napewno nie wtedy, gdy Żydzi stanowili pokaźną część naszych obywateli. Jak można kochać ojczyznę występując przeciwko Jej obywatelom. A na przykład Marek Edelman był wybitnym patriotą. Nie wiem, co na ten temat mówił, ale wykazując wielką odwagę, działając w opozycji, walczył przeciez o naprawę tego kraju, a jak lepiej dowodzić patriotyzmu. Z drugiej strony rozumiem, że niektórzy rodacy szafując pojęciem patriotyzmu zaczynają wzbudzać efekt gęsiej skórki na dźwięk tego słowa.
Na marginesie. Chyba trzeba wrócić do lektury „Zdążyć przed Panem Bogiem”.
Wybaczcie, że nie wcinam się teraz w poważne dyskusje. Zaniedługo idę do pociągu i jadę do Poznania. Wspomnę tylko, że o domach Beethovena i Schumanna będę jeszcze pisać osobno. Ale już będąc w Pyrlandii 🙂
cholera, wykrakałem. Bruce Willis chce kupić firmę wódczaną Belvedere z prawem do marki Sobieski.
Rozumiem, że Kierownictwo musiało udać się z ziemi niemieckiej do Polski, bo obowiązki, bilet wykupiony i te numery. Ale czy koniecznie musiało zabrać ze sobą całe słońce?
Tak było wczoraj ładnie, a tak jest dzisiaj paskudnie. 🙁
Za to u nas dzisiaj ladnie, czyli Pani kierowniczka przywiozla ze sobą pogodę. I dobrze.
A to ci dopiero, wyslalo mi komentarz mimo, że nie nacisnęlam „wyślij”. 😀
Teraz już tak będzie – wystarczy pomyśleć „hop” i już komentarz poszedł 🙂
kruca fux – się zastanawiałem, co mi się tu tak długo strona ładuje, a to ten obrazek ma półtora megabajta… to jak kto ma wolne łącze, dziesięć minut może czekać 🙄
Beciowisko imponujace, zaiste
Czy w przyszlym roku bedziemy miec w Wwie Chopke Caloroczna? Ten z czerwonymi pazurami przypomina mi pewnego Pasterza… Hmmm…
A ja sobie wrocilam z kolejnych compostellanskich odkryc (niestety, nie per pedes, a per fortepiano)
Neuvy Saint Sépulchre. Zapraszam.
http://www.flickr.com/photos/29981629@N07/sets/72157622397918169/
To zreszta w poblizu Chopka, a wlasciwie w poblizu Jurka Piaska, alias Nohant.
Lubię Becia. Taki mam prostacki gust 😉
Hoko właśnie 0 19:18 wspomniał, o czym ja chciałem wspomnieć – uprasza się uniżenie i uprzejmie PK o przeskalowanie zdjęć, bo się fakstycznie ładują jak pijak do furmanki.
Lubić Becia a mieć prostacki gust to dwie różne różności. Np. można lubić Becia Sekstet, albo aranżacje pieśni ludowych, albo oratorium „Chrystus na Górze Oliwnej”, tria smyczkowe. Jest trochę takich cymeliów, do których żaden szanujący się mainstreamowy fan raczej się nie przyzna 😛
A czy można Becia raczej nie lubić. Nie jakoś wyjątkowo bardzo, ale tak właściwie nie przepadać?
Wszystko można, a co?
Nie można jedynie nie lubić Bacha.
vesper,
można 😉 od początku walczę o prawo do otwartego nielubienia Becia i są efekty. Okazało się, że nikt mnie przez to nie zastrzelił, nie ogłuszył, nawet nie zwyzywał. Niektórzy nawet pokiwali ze zrozumieniem klawiaturą, a niektórzy z niektórych przyznali, że oni też 😯 Ale ciiii, bo może to przez nieuwagę tak mi się udaje i jak się wyda to… brrr, wolę nie myśleć nawet co.
foma, gdyby się wydało i zrobiłby się dym, to sobie postawimy z boczku dwa fotele, stolik, imbryk z herbatą i jakoś przeczekamy 🙂
vesper, przy Bachu? Bacha nie ruszą 😉
Nie będą śmieli! Ok, mamy plan awaryjny. Okopiemy się Bachem. Powinno się udać 🙂
A jak kto się ośmieli, to polejemy gorącą herbatą!
Tylko że dwa fotele to może być za mało, jak się okaże, że można nielubić Becia w takich warunkach, a nie w podziemiu, to się zlecą ukryci kombatanci…
Dobra, legitymacje z niskimi numerami dają pierwszeństwo do foteli i imbryka.
A ja właśnie przy Bachu, herbacie i w fotelu 😆 Czy ktoś tu mówił dzisiaj o jakimś Beciu? 😉
Hierarchia dziobania już jest ustalona i wiadmo, kto zasiada w fotelach i sączy herbatę z filiżanek, a kto może przycupnąc na wędkarskim krzesełku i siorbać z termosu (w końcu nikt nie mówi, że w opozycji będzie łatwo). Musimy się jeszcze tylko zastanowić, co zrobić, żeby odeprzeć atak, gdyby Bach okazał się niewystarczający. Proponuję zaopatrzyć się w stopery do uszu i płytę Rubika. Puścimy, zatkamy uszy, schowamy za fotele i poczekamy, aż rytmiczne klaskanie odeprze szturm.
Skoro Bach i Becio, to wypada, żebym wspomniał o Carlu Friedrichu Ablu którego odkryłem wczoraj w mojej parafii na Ratuszowej, grał go rewelacyjnie/olśniewająco/hipnotyzująco Paolo Pandolfo. Byłem w szoku, że Bach wypadł przy nim jakoś dziwnie blado.
Lubię BECIA!
A Bach mi totalnie zwisa 😉
http://www.youtube.com/watch?v=ENQXK4Ardgg
A ja dawno temu obiecałem pokazać siedzibę Orkiestry Symfonicznej w Vancouver – bo mnie po oczach trzepnąl ten widok – i teraz dzielę się wrażeniami. W sumie trochę zdjęć o graniu i sztukach pokrewnych.
Bach – blado…
Bosze,
mi słabo!
http://picasaweb.google.pl/60jerzy/LatosSieLataO#
Mi teszsz 😉
Muzykanty, melomany, siedziby i spływające trotuary – się napatrzył człowiek latoś 🙂
60jerzy…
Pikne! W niektórych okolicznościach bywałam. Nie było czasu na koncerty, ale taśma Becia zawsze była pod ręką, taka typu „the best of”, moje dziecko w wieku lat 5 przyrosło do tego i co miałam zrobić?!
Już kiedyś klepałam o tym, jak muzyka się wiąże z różnymi okolicznościami żywota. O, ale przecież wszyscy o tym wiecie 🙄
Się napatrzył, gnaty wymoczył, nogi zdeptał. teraz pora najwyższa na słuchanie. Póki co było stacjonarnie – acz nie marnie. „Accordone” z ich szefem muzycznym i solistą Marco Beasley`em oraz – w kolejny weekend – Ana Moura z pieśniami fado. Obydwa koncerty w ramach Festiwalu Muzyki Dawnej Improwizowanej All Improvviso. O ile zeszłoroczna edycja programowo trzymała się formuły zawartej w nazwie, o tyle tegoroczne koncerty kazały zastanowić się „co jest grane”. Nie to, żeby było źle grane – te dwa koncerty miały w sumie wspólny mianownik: dostarczyć wrażeń miłych, przyjemnych, bywa że i wzruszających, by ludzkość wyszła z koncertu bardzo zadowolniona. A przy tym nie zejść poniżej pewnego poziomu. No i tak w zasadzie było. Portugalka – ładna dziewczyna, czująca fado, w dwóch raptem pieśniach wywołała ten stan, który jest mieszanką melancholii i urzeczenia dramatem, o którym śpiewa. Cała reszta, to już nie były pieśni tylko raczej piosenki fado, utopione w nachalnym pogłosie. O ile wszystkie dotychczasowe koncerty festiwalu w Ruinach były realizowane bez jakichkolwiek podpórek akustycznych – pokazując za każdym razem (nigdy obnażając) możliwości wykonawców, tak tym razem trzepnięto szanowną widownię po uszach solidnie.
A pomiędzy tymi dwoma koncertami powiozłem wycieczkę na ejfmanowskiego „Oniegina” do Krakowa – na końcówkę Krakowskiej Wiosny Baletowej. Było różnie, były nawet żenujące wpadki – ale o tym inną razą. Bo północ wybiła, auuuu…
Ciekawe czy z tym nagłośnieniem w Ruinach to już tak zostanie. Szkoda by było, gdyby tak… No a ja jutro stacjonarnie na Hilliardów – kilka lat już ich nie słyszałam, ciekawam, jak będzie 🙂
Nagłośnie – rzecz jasna – było z pewnością pomysłem p. Any Moura. Widocznie inaczej nie potrafi. Tym większy szacunek dla tych, dla których jedynym dopalaczem akustycznym jest samo wnętrze Ruin – pod tym względem naprawdę dobre. Kto był w gliwickich Ruinach może zaświadczyć. PAK jako krajan zapewne był Ruinie – powinien poświadczyć.
„PAK jako krajan zapewne był w Ruinie – powinien poświadczyć.” – literka „w” mnię nawiała była w powyższym zdaniu. Jednak zdybałem niecnotę i ustawiłem jak trzeba. Dobranoc.
POBUTKA DUŻA I
SZEROKA*.
—
*) Uwaga, zawiera Becia, uprasza się fomę o nie otwieranie…
—
W Ruinie byłem rok temu. W tym roku pauzowałem. Wnętrze rzeczywiście ciekawe, choć rok temu wykonawcy narzekali, że się marznie (no bo nie tyko nagłośnienia, ale i ogrzewania, czy choć ocieplenia ścian brakowało).
POBUTKA CICHA I SMĘTNA
http://www.youtube.com/watch?v=wfU5l5-ATfo
Piękne rzeczy na zdjęciach teresy. Byłiśmy tam dość dawno temu. Od Santiago dość daleko, bliżej wulkanów, choć na szlaku, a bazylika pod wezwaniem Św. Jakuba.
Patrząc na piękno geometrii, kapiteli i całości warto się zastanowić nad działaniem przypadku. Ta piękna rotunda stanowiąca najstarszą część kościoła miała być rozebrana w XIII w. tak, jak już część starego kościoła rozebrano, żeby w tym miejscu postawić nowy na kształt Bazyliki Grobu Pańskiego. Zanim dokończono dzieła zniszczenia, do kościoła w Jerozolimie dobudowano nową część prostokątną. Wówczas kardynał Odon de Châteauroux, znany m.in. z potępienia Talmudu i promowania krucjat, zmienił plany i zamiast zastąpienia jednego kościoła drugim, nowy dobudowano do pozostałości starego.
Jako ciekawostka: Konwent rewolucyjny zmienił nazwę miejscowości na Neuvy-sur-Bouzanne.
Lubię fado, trudno nie lubić. Ale zdecydowanie wolę starsze nagrania i niekoniecznie wykonawczynie z najwyższej półki. To, co w tych pięniach mnie pociąga, to wrazenie autentyzmu. Obie sztandarowe wykonawczynie -Amália Rodrigues i Mariza, w tym szczególnie ta druga, śpiewają bardzo pieknie, ale ta szczerość nie jest dla mnie tak pełna. Częściowo ustępuje na rzecz sztuki wokalnej.
Amalia chwilami kojarzy mi sie z Piaf. Nie śpiewa podobnie, ala jakiś wspólny mianownik po głowie mi się kołacze. Co ciekawe, śpiew Piaf miedzy innymi wrażeniem szczerości bardzo pociąga. Ale jest to inny rodzaj szczerości niż w fado, chyba częściowo skąd idąc płynący.
Jeszcze do poprzedniego komentarza. Wygląda, że się okropnie wymądrzam na temat, na którym kompletnie się nie znam. Ale ja nie staram się narzucać swoich opinii tylko piszę, jak ja te pieśni odbieram. Każdy robi to po swojemu. Jeden nie lubi Becia a drugi Bacia. Ja lubię obu i kiedyś za Becia bym padał na posadzkę jak Rejtan, ale teraz rozumiem, że stosował chwyty, które znawców muzyki moga trochę drażnić.
To co dla jednego stanowi wzloty ducha, dla drugiego jest pompatycznością. Ale np. większości sonat fortepianowych mogę słuchać na okrągło choćby dla samej melodii, jak muzyki rozrywkowej. A przecież nie da się ich tak słuchać.
Na temat Bacia dla Alicji. Wydaje mi się, że dużo słuchasz jazzu, a tam od dawna Bacha eksploatują z wielkim powodzeniem. Czy w jazzowych wykonaniach tez Bach Ci wisi?
Ten Bacio to taka mała złośliwość z mojej strony. Widzę, że może być Becio i Chopek, ale imienia Bacha nikt nie śmie naruszyć.
Te autopoprawki nam zainstalowali idiotyczne. Ewidentne błędy zostają, a ze skąd inąd zrobiło się skąd idąc. Miało być, że szczerość Piaf miała płynąć z innego źródła niż płynie w fado. Ta w fado wydaje się bardziej juz przetrawiona wewnętrznie, refleksyjna. U Piaf jest jakby organiczna. To znaczy ja tka to odbieram.
PAK,
służbowi informatycy zadbali o to, żebym stracił ochotę do otwierania czegokolwiek z tuby; ale dzięki za ostrzeżenie, mógłbym przecież dziś chcieć się upewnić, że dalej zabezpieczenia trzymają się mocno…
foma,
a co Ci zablokowali? może spróbuj przez to okienko 🙂
http://showtheinternet.info/
tylko odznacz „remove scripts”
Hoko, wiem, że podesłałeś to Fomie, ale ja bezczelnie to wykorzystałem i to działa. Dziękuję
Hoko, nie działa 😆
Your organization’s Internet use policy restricts access to this web page at this time.
Reason: The Websense category „Proxy Avoidance” is filtered.
A tuba czasem działa, ale ładuje się pół dnia, jakby skanowano pojedyncze bity
Stanisław,
nie ma sprawy, to jest do powszechnego użytku 😆
foma,
no jakie dranie… 😆
tu masz trochę więcej bramek – może nie wszystkie poblokowali 🙂
http://prx.centrump2p.com/
Informatycy są bez serca, biedny foma. 🙁
Hoko, tylko bramka do bramek nie puszcza 😉
Powód: jak wyżej. Że niby czasu na pracę nie starczy czy jak… 🙄
no to może zaczniemy zbierać podpisy do ustawy, żeby prawo do korzystania z tuby wpisać do konstytucji? 😀
albo specjalnie dla fomy postawię własną bramkę 😆
Biedny foma? Można spojrzeć na to tak: Nie grozi mu kliknięcie na Becia 😉
u nas blokują sporo konkretnych adresów i ileś tam słów kluczowych. Tylko głupie rzeczy z tego wychodzą, bo czasem te słowa znajdują się tam, gdzie trzeba słuzbowo, a ja służbowo z internetu korzystam bardzo dużo, czasami przez większa część dnia. Niby można przejść nad filtrem po ręcznej informacji informatyka, ale jak trzeba dzwonić w tej sprawie co 10 minut, jak bywa, to się odechciewa.
E tam, spokojnie, nim się pierwszy takt z tuby załaduje to pięć razy się zorientuję z opisów, że trzeba zmykać.
Hoko, a ta bramka będzie taka magiczna, że żadna siła jej nie zablokuje?
Miałem dziś z rana jakiś posępny nastrój, ale dzięki PAKowi mi się poprawił. Nie od Becia, tylko od ukazania możliwości. Jeżeli PAK jeszcze rok temu był w ruinie, a dziś wygląda całkiem jak nowy, to znaczy że można optymistycznie spoglądać w przyszłość. 🙂
PAK przyznał sam, że był w ruinie, ale nie możemy mieć pewności, że teraz wygląda jak nowy, Bobiku. Jedynie ktoś, kto znał PAKa jako całkiem nowego mógłby cokolwiek wnieść do sprawy. Nie chcę studzić Twojego optymizmu, Bobiku, ale chyba nabyłeś go przedwcześnie.
Tak, po Beciu trzeba chłodzić głowy…
O, foma znów jest czerwony
Dalszy ciąg relacji paryskiej. Wiele do pisania nie ma, bo to nie był wyjazd turystyczny. Czasu na wałęsanie się nie było, a jak już był to z córeńką naszą, która do nas dojeżdżała, a my do niej czasami. Miała nie mieć w ogóle czasu kończąc pracę doktorską, a tymczasem praca już była wydrukowana i w czasie naszego pobytu obie recenzje wpłynęły, bardzo miłe.
W niedzielę pierwszą pobytu byliśmy na wystawie Renoira. Bardzo ciekawa, doprawiona ogromną ilością zdjęć i filmem z malarzem malującym, opowiadającym (niestey trzeba umieć czytać z ust) i okropnie kopcącym papierosa za papierosem. Film pewnie nakręcony przez syna Jeana, ale mogę się mylić, bo cała rodzina taka artystyczna była. Wielka zaleta wystawy to ogromna część ekspozycji sprowadzona ze Stanów i z kolekcji prywatnych.
Byliśmy jeszcze, jak zwykle w Muzeum Orsay, ale to wszyscy znają. Warto sobie jednak przypominać tak często, jak można. Na inne nie było czasu, bo w ogóle go brakowało. Mnie do Orsay łatwo, bo tam nie płacę. Na Renoirze tylko zniżka, a bilet 12 EUR. Można za to kupic 4 ciastka w dobrej cukierni, a 3 w znakomitej. Znakomita mnie znana Laurent Duchene znajduje się przy 2, Rue Wurtz, 75013 Paris. http://www.laurent-duchene.com/
Trafiliśmy na nią przypadkiem w dzielnicy, gdzie trudno było się spodziewać czegos takiego. Wszystkie ciastka po 4 EUR, ale warto. Mają tez calissony, czyli drobno mielone migdały zespolone z mielonymi owocami kandyzowanymi, najczęściej chyba pomarańczowe i melonowe. Troche przypominają owocowy marcepan, ale są lepsze, bo więcej w tym owocu i migdała, a trochę mniej cukru, który swój większy udział odbiera dopiero w lukrze. Jest to słodycz prowansalska dość kosztowna.
No przecież ja nie napisałem, że PAK jest nowy, tylko że wygląda jak. W sprawie optymizmu mogę się zadowolić nawet pozorami. 😀
A ten foma to taki typ stendahlowski: czerwone i czarne, czerwone i czarne, czerwone… 😉
No jest… Ale to już inna czerwień
Bardziej dojrzała
Przecież Bobik też czerwony jak i Hoko, Alicja i sam PAK. Czy w riunie był czarny?
Jesień idzie, nie ma rady na to…
Nie wiem, czy jakieś służby nie zajmą się w końcu jawnym i bezwstydnym panoszeniem się czerwonych na tym blogu. W końcu służby też od czasu do czasu potrzebują jakiegoś sukcesu. 🙄
Stanisławie, rujnacja i renowacja PAK-a nie ma nic wspólnego z kolorystyką. To się rozgrywa na całkiem innych poziomach. 😆
Stanisławie (08:33),
chyba Cię rozczaruję, ja jestem zakutą rockmanką, a jazzu słucham niewiele, raczej klasyka jazzu, louis i te rzeczy, a poza tym mam wielką słabość do Milesa Daviesa. Pewnie dlatego, że najpierw przeczytałam jego autobiografię. Wsłuchanie się w muzykę było po tej lekturze bardzo łatwe. Bardzo mi pasuje ten rodzaj muzyki i „te klimaty”, jak to teraz się określa. Mam bardzo pospolity gust – lubię tylko klasykę , czy to rock, czy jazz, czy muzyka stricte klasyczna 😉
A przy okazji… mam znajomych snobów takich, którm ktoś, kogo podziwiają wmówił niechcąco (bo sam jest autentycznym fanem), że jazz to jest to. No i teraz ile razy sie spotykamy, tyle razy katują nas jazzem, i to odpowiednio głośno, zebyśmy nie myśleli, że to jakieś orkiestry dęte czy podwórkowe, albo nie daj Boże katarynka.
Cholery można dostać, bo nawet pogadać się nie da, a po to przyszliśmy, zaproszeni na obiad czy co tam 🙄
Bywamy też u tego autentycznego fana jazzu – owszem, u niego zawsze jazz, ale to jest muzyka w tle i świetnie spełnia swoje zadanie jako taka, kiedy jest dyskretna i rzeczywiście w tle. O, i podobaja mi sie koncerty jazzowe – byłam zaledwie na kilkunastu, ale zawsze to było COŚ. Moim skromnym zdaniem to jazz na żywo porywa, z radia czy płyty smakuje jak odgrzewany obiad.
Każda wielka muzyka na żywo jest nieporównywalna z płytową. Płytowa jest dla entuzjastów idealnego brzmienia i dla przypomnienia albo jako surogat. Tylko niektóre gwiazdy popu, które nie bardzo potrafia na żywo, lepiej brzmią z płyt.
Jazz na żywo ma dodatkowo swoją atmosferę, która chyba osiąga apogeum w jam session. W jam session (niestety, raczej wychodzi z użycia albo jest robione dla publiczki) spotykają się na wspólnym graniu muzycy, którzy na estradzie razem nie wystepują, a tu połączył ich festiwal czy cos podobnego.
Ale odległość od Luisa do Davisa jest przeogromna. Ja też przepadam za oboma, ale ich muzyka jest odległa. Zastanawiam się, czy można mieć słabość do Davisa nie ceniąc np. Modern Jazz Quartet. A ci grali Bacia w najlepsze.
Mieli też chyba, jak i Davis, wpływ na Komedę, a tego nie możesz ignorować, jeżeli chodziłaś na polskie filmy. Niewinni czarodzieje, Do widzenia do jutra, Nóż w wodzie, piękna ballada z filmu Prawo i pięść i dziesiątki innych. A Rosemary’s Baby choćby. Jestem dużo starszy, więc może dla mnie te tytuły znaczą więcej, na tej muzyce się wychowałem.
Z drugiej strony przyznaję, że jest sporo jazzu, który w ogóle do mnie nie przemawia. Ale myślę, że jest to muzyka podobna do współczesnej – oprócz muzyki wspaniałej mamy mnóstwo prób robienia na siłę czegoś wielkiego z wielkimi knotami w efekcie. Snob będzie to podziwiał.
„Snob będzie to podziwiał” – a żebyś wiedział, Stanisławie! Bo snob słucha aktualnych „tryndów”, a nie muzyki, która w duszy gra.
Dla mnie muzyka jest też wielką ilustracją do wspomnień i w ogóle do życia jako takiego. Nagle słyszę piosenkę – o, wtedy byłam tam i działo się to i tamto…klepałam już o tym 😉
A z odległościami od Louisa do Daviesa racja, chociaż wcale mi to nie przeszkadza, to tylko świadczy o tym, ze muzyka w swoim *genre”* się rozwija.
O, ale się nawymądrzałam 😯
Robiąc to i owo na maszynie, wrzuciłam muzykę – nie, pop-u nie słucham, to jest stary rock 😉
Bardzo mi się ta piosenka kojarzy z Howardem Hugesem. A poza tym lubię Alan Parsons Project, bo tam jest wiele dobrej muzyki, zapożyczanej z miejsc, których nawet nie znam, neptyk taki, ale rockowe zespoły z dawnych lat były ambitne. Wystarczy przypomnieć Procol Harum i „Homburg”.
Tymczasem… APP:
http://www.youtube.com/watch?v=4-CeOWDBoFg
…o, i zapomniałam dodać – jak się ogląda to video, to… Salvatore Dali? Dla mnie tak 😉
Dali to brali!
…Hughes -em
Ha! Udało się wreszcie podłączyć. Dziś miałam z tym problemy – coś się z siecią pokiełbasiło. Oczywiście w pokojach hotelowych kabel za ciężki pieniądz, ale na dole darmowe WiFi. Już obgadałyśmy z Beatą (minizlot się zaczął 😉 ), że w razie draki ona przejmie rolę ambapsadora, ale nie ma takiej potrzeby,
Dziś zresztą i tak za dużo czasu na blogowanie bym nie miała – dzień był bardzo intensywny. Po wczorajszym pierwszym koncercie utworów Silwestrowa i pokoncertowym popijanku obudziłam się trochę wczorajsza 🙁 Potem biedziłam sie z Internetem, aż się wkurzyłam i poszłam na spacer. Po lunchu z organizatorami godzinka odpoczynku i prowadzenie spotkania z Silwestrowem. Nie było łatwo (o czym może zaświadczyć Beata), ale w inny sposób, niż się spodziewałam. Potem Gesualdo z Hilliardami (rozczarowujące wykonanie) i teraz dotarłam do hotelu.
Więcej napiszę pewnie jutro 🙂
Aha! Teraz widzę, że faktycznie zdjęcia dużo ważą (w domu i firmie mam szybki Internet, więc nie miałam okazji zauważyć). W poprzedniej wersji Łotra umiałam je zmniejszać, teraz muszę się dowiedzieć, jak się to w nowej wersji robi. Ale już niestety w przyszłym tygodniu 🙁
Drapiąc terminy w kajeciku, ustalając biletowo-wyjazdowe musiki pełne muzyki, tu i ówdzie wzdychając, chwilami szlochając, czasami jęcząc, w porywach rzężąc – gdy doszedłem do Misteriów Paschaliów i przypomniałem sobie tegorocznych obietnic programowe na 2010 r. – wyszło mi, że zapowiedzianej Pasji Janowej Jana Sebastiana w wyk. LMdL z Minkowskim nie będzie w Krakowie – przynajmniej w w czasue trwania MP. Pani Redaktor: czy mi się roi, czy jednak sie kroi?
Acha, są już w sprzedaży (ticketportal) bilety na Filipa Żarusiego i Concerto Köln – koncert jest 30 listopada w sali koncertowej Akademii Muzycznej w Katowicach – bilety po 50 zł.
Będzie!
Wiadomość z dnia dzisiejszego, ze źródła 😀 😀 😀
Filip Berkowicz przyjechał do Pyrlandii i w parę minut opowiedział mi tyle rzeczy, że tylko się na nie oblizywać 😉
Pasja Janowa, Msza, Pasja Mateuszowa – w kolejnych latach, w Wielkie Piątki. Mam nadzieję, że ujawniając nie zapeszę. I jeszcze opery Haendla po drodze, ale to już od przyszłego roku 🙂
przypomniałem sobie tegorocznych obietnic programowe na 2010 deklinacyjnio-koniugacyjny łomot fleksyjny. Bezrefleksyjny. Przepraszam.
Wychodzi na to, że Minkowski będzie skakał po Europie – patrzyłem na terminy koncertowe Pasji w korelacji z MP – i napisałem co myślałem (w Wielką Sobotę 2010 MM gra w Hiszpanii – Cuenca; Niedziela – Paryż).
Chwała Berkowiczowi. Dzięki wielkie za nadzieje na oblizywanko.
Dobrze mieć zaprzyjaźnione, dobrze poinformowane KIerownictwo, co Jerzyku? 😆
Dobranoc!
Zatem z tym miłym akcentem mówię dobranoc 🙂
A ja to chyba dzisiaj po tych newsach o MM w Krakowie z radości nie zasnę 😀 Mnie to wyszło inaczej: 2 kwietnia Kraków, 3 – Paryż (Cuenca jest 29 marca).
Siódemeczko: czy dobrze?
Cudnie. I tyle.
Wracam do kajecika i do kuchni w nastroju zgoła niejesiennym – jak mi niewiele trzeba, by poprawić nastrój: odkwoczyć się paniczem w akademiku, ubiletować przyszłość, pracę odjerzyć i w Bacha wierzyć.
I cudnie jest I tyle – chociaż przez chwilę.
Dobranoc.
Beato:
Cuenca jest 29 marca i 2 kwietnia, a 31 marca jest Grenoble (!). Skąd wynika, że Kraków jest między Grenoble a Cuencą – to ze strony LMdL – ale strona pewnie nie nadąża za p. Berkowiczem. I dobrze.
Mnie też bardzo przydał się dziś ten nienostalgiczny i niejesienny powiew z Krakowa. Pozdrawiamy, panie Filipie, wielkie dzięki i za MM i za całokształt! 🙂
W ogóle dzień miałam dobry, bo spotkałam Panią Kierowniczkę 🙂 A rozmówca PK rzeczywiście był trudny, chociaż rozgadany, ale rozgadany hermetycznie, w swoim świecie, do którego chyba niewielu ma kod dostępu. A koncert w chłodnym idiomie brzmieniowym i taką też mnie pozostawił.
Dobranoc.
2 kwietnia jest Kraków, tylko że w harmonogramie na stronie nie ma nazwy miejscowości (potwierdzenie znajduje się w gazetce LMdL, którą można pobrać ze strony)
Znalazłem. Jest!!!
Na stronie wyglądało, jakby Cuenca była właśnie dwa razy. Teraz – ale jakże okrężną drogą – wszystko stało się jasne. Tylko jeszcze drobiazg – bilety.
Podsłuchuję sobie fragmenty nowej płyty Bartoli ze strony Decci – i też od razu weselej. Ale czy po całości tez będzie wesoło – trzeba jeszcze chwile poczekać.
POBUTKA*.
—
*) Zamieszczający nie ponosi odpowiedzialności za humor Dymitra
Szostakowicza.
(Choć może… nie jest ona najlepsza na deszcz… Trudno… Antydeszczowe innym razem.)
PAK-u,
Ty coraz wcześniej budzisz 🙄
U mnie dopiero wpół do północy, a do spania ho-ho!
p.s.I antydeszczowe poproszę, bo pada 🙁
Drodzy wielbiciele MM , Beato i 60Jerzy, potwierdzam na 100 procent następujace daty pasji Janowej: 27.03.2010 -Hamburg, 29.03 – Cuenca, 31.03 – Grenoble, 2.04 – Kraków i 3.03 – Paryż.- tak daty mamy podane przez biuro mdlg , jako muzycy.
A i msza h-moll moze w końcu do nas zawita…:))
Pozdrawiam serdecznie, mimo aury calkowicie listopadowej.
Mapap serce rośnie 🙂
Pozdrawiam najcieplej, aury życząc nade wszystko serdecznej.
Alicjo:
* Nie ponosi się odpowiedzialności za kulistość ziemi i strefy czasowe.
(Choć obawiam się, że z dobrymi prawnikami udowodnisz, że za późno wprowadziłem takie zastrzeżenie.)
Jutro powinno być bezdeszczowo. Nie tylko dlatego, że za oknem się wypogadza, a remontowcy na chwilę przerwali to i owo.
60jerzy, Mapap:
Zaiste, serce rośnie, choć myśl mą przez chwilę krótką zamgliło pytanie, co ma Marilyn Monroe do Pasji Janowej 😀
(Ale nie deklaruję wyjazdów na koncert.)
Sugar Kowalczyk na czele Le Musiciens du Louvre :))) Piękne…Koledzy byliby zachwyceni..
Zapraszam do Katowic – Na Festiwal Młodych Laureatów Konkursów Muzycznych
przede wszystkim 20 października 🙂 na 17:00
http://katowice.naszemiasto.pl/imprezy/161526.html
Pozdrawiam
17-ta w Katowicach 😯
(Wiem, sam kiedyś marudziłem, że ludzie nie przychodzą na 18-tą, bo twierdzą, że nie wyrabiają się po pracy, bo garnitur (panowie), albo makijaż (panie). Ale, po pierwsze to jest 17-ta, po drugie dołączyłem do tych, którym już i 18-ta niezbyt odpowiada 🙁 )
(A wykonawców z 20-tego, i nie tylko, pozdrawiam! 🙂 )
Gorąco polecam koncerty skrzypcowe Mandelsona:
http://merlin.pl/Mandelson-Violin-Concertos_Daniel-Hope/browse/product/4,543644.html
Mapap, dzięki za potwierdzenie, serdeczne pozdrowienia 🙂 PS. Stanowczo protestuję przeciw zastąpieniu tego MM przez tę MM! Tym bardziej że ten MM jest nie do zastąpienia 😉
Gostku – takie rzeczy to tylko w Merlinie 😆
Internet w lobby hotelowym śmiga, choć trochę niewygodnie pisać z maleństwem na kolanach. Ale może mi się uda jakiś nowy wpisik zrobić. Na razie wezmę się za bońskie zaległości. O Nostalgii potem, zresztą Silwestrow będzie jeszcze na paru koncertach, także jako wykonawca (fortepian).
Dziś mamy z Beatą wypróbować jakąś nową knajpkę hinduską. Zobaczymy, czy przeżyjemy 🙂
A w Pyrlandii słoneczko! 🙂 Przez chmurki, ale zawsze.
I jakoś cieplej, wiosna idzie czy co. Co do knajpki: Jestem pełna optymizmu 😉 Pozdrawiam i biegnę do pracy.
Lobby hotelowe? Oj, czuję, że to się źle skończy…
Na wysokim kierowniczym szczeblu pewne sprawy są nieuniknione. Lobby hotelowe to właśnie jedna z nich.
To może lepiej nie przeżyć tej knajpki hinduskiej. Przynajmniej koniec milszy… 🙄
Ale już by tego blogu nie było. I co, byłoby tak fajnie? 🙂
Ja w ogóle widzę ostatnio jakiś dziwny wysyp teorii spiskowych, i to ze stron, jakie bym o to nie podejrzewała 😯 I bardzo proszę o nieuleganie panującej w kręgach politycznych atmosferze. To kręgi polityczne, nie politykowe 😉 No i to nie takiego typu Kierownictwo 😆
A w ogóle to zapraszam już do nowego wpisu 🙂
Pani Kierowniczko, blog to nie wszystko. Ale dobrze, że jest