Festiwal u Beethovena

Kent Nagano, p. burmistrz miasta Bonn, Ilona Schmiel, Kurt Masur

Festiwal Beethovenowski w Bonn jest zarazem jednym z najstarszych i najmłodszych festiwali w Niemczech. Powstał w 1845 r. i przetrwał, choć inne jemu współcześnie zakładane padły. Ale w 1990 r. go zamknięto – wtedy, kiedy nastąpiło połączenie Niemiec, a stolicę przeprowadzono z powrotem do Berlina. Co był winny Beethoven – nie wiadomo. „Polityka” – mówi szefowa festiwalu Ilona Schmiel. Na szczęście po dziesięciu latach udało się festiwal przywrócić i od tej pory działa w innej zupełnie strukturze. Rozwija się i rozrasta, trwa teraz cały wrzesień (zwykle kończy się w pierwszych dniach października).

Podobnie jak warszawski beethovenowski, i on ma co roku temat. Tym razem „W świetle” – wokół romantyzmu, jako że Beethovena uznaje się za pierwszego romantyka. Ale – też jak w przypadku warszawskiego festiwalu – formuła jest bardzo pojemna, wszystkoistyczna, można powiedzieć. Beethovena oczywiście było najwięcej: cykle sonatowe, wszystkie symfonie i wiele utworów pomniejszych. Ale są utwory z różnych epok, a co roku jest też trochę prawykonań utworów zamówionych u kompozytorów (od 2004 r. było ich już 36). W zeszłym roku np. był to utwór Vladimira Tarnopolskiego Schatten, w tym był performans Moritza Eggerta. Muzyki współczesnej było dużo więcej (w tym trochę spóźniony koncert jubileuszowy Pendereckiego), była też muzyka lżejsza, z hip hopem włącznie (do tego jeszcze nasz wielkanocny nie doszedł, i może lepiej). Ważny jest jednak poziom. Trochę koncertów mieliśmy możność mieć również w Polsce, np. został tam powtórzony Izrael w Egipcie pod Gardinerem. Dużo znakomitych nazwisk się przewinęło; tu zresztą można zapoznać się z programem. Wspomnę tylko przy okazji, co mi opowiedziała p. Schmiel: że Gustavo Dudamel tu stawiał swoje pierwsze europejskie kroki z orkiestrą niewenezuelską, po wygraniu konkursu dyrygenckiego w Bambergu; stało się to zresztą trochę przypadkiem, na skutek nagłego zastępstwa. Od tej pory festiwal stale współpracuje z nim, jak też w ogóle z wenezuelskim El Sistema – ma przyjechać tu w przyszłym roku jeszcze kolejna orkiestra. Tematem przyszłorocznym ma być Rewolucja Francuska i Beethoven jako jej zwolennik.

To teraz pora opowiedzieć, co mnie się udało usłyszeć. W piątek – Eliasz Mendelssohna. Grała naprawdę przyzwoicie Das Neue Orchester z Kolonii pod batutą Christopha Speringa – to była pierwsza orkiestra w Niemczech wykonująca dzieła romantyczne na instrumentach z epoki. Śpiewał świetny Chorus Musicus Köln (do tego oratorium lepiej pasuje duży chór, nie kameralny, jak to było pod Herreweghe’iem). Z solistami było różnie; właściwie tylko o tenorze Christianie Elsnerze mogę powiedzieć, że mi się podobał. Ale wykonanie było żywe i ekspresyjne, a efekty burzy, wichru i innych żywiołów wypadły adekwatnie.

W sobotę o 11. w Domu Schumanna grał młody zdolny kontrabasista z Białorusi – Stanislau Anishchanka; towarzyszyła mu pianistka Dunja Robotti. Arpeggione Schuberta to może już była pewna przesada – nie wszystko tam dobrze wyszło. Ale świetnie wypadły dwa utwory napisane już w założeniu na kontrabas: Adolfa Miska Sonata op. 2 (coś miała w sobie z Dworzaka) i Nina Roty Divertimento concertante (utwór z kolei trochę prokofiewowski). Nieźle wypadła też transkrypcja Sonaty na róg Beethovena, w której partia ta jest dość oszczędna. Były dwa bisy, w tym jeden naprawdę wirtuozowski.

I koncert zamykający: Mahler Chamber Orchestra pod Kentem Nagano. Program bardzo starannie skomponowany. Najpierw transkrypcja na orkiestrę smyczkową Beethovenowskiej Wielkiej Fugi – kompletny odjazd. Potem Metamorfozy, jeden z ostatnich utworów Richarda Straussa z 1945 r., lament za upadającym dawnym światem (pod koniec ujawnia się, że główny motyw pochodzi z Marsza żałobnego z Eroiki Beethovena). Utwór, po którym można wpaść w depresję. Ale na koniec – I Symfonia Brahmsa, też nawiązująca do Beethovena, ale podnosząca na duchu. Orkiestra była naprawdę znakomita. Potem odbył się bankiet (z niego pochodzi zdjęcie powyżej; Kurt Masur był obecny w związku z prowadzonym przez siebie kursem). Tam spotkała mnie miła niespodzianka – podeszła do mnie polska skrzypaczka, Katarzyna Woźniakowska z Warszawy. Gra w tej orkiestrze już z siedem lat; grała też w dużej Gustav Mahler Youth Orchestra. To zresztą tradycja, że w tej orkiestrze pojawiają się świetni polscy muzycy – dwóch kontrabasistów, Jurek Dybał i Bartosz Sikorski, zostali przez Claudia Abbado ściągnięci do Filharmoników Wiedeńskich.

Tyle na razie. Dalszy ciąg nastąpi.