Dziecięca improwizacja
I już po pierwszym Spotkaniu z Kreatywnością Artystyczną Dziecka. Jak wciąż podkreślał pomysłodawca i szef artystyczny projektu, czyli Dominik Połoński, chodziło w nim nie o konkurs, nie o ocenianie, ale o docenianie. I wszystkie dzieci zostały docenione, podkreślono to wręczeniem wszystkim jednakowych dyplomów (plus dyplom dla pedagoga) i nagrodami – każde dostało po odtwarzaczu mp3. Wszystkich dalszy rozwój, jak zapowiadano, będzie obserwowany przez organizatorów, a czwórka zostanie wsparta w sposób szczególny – będzie zabierana do różnych ważnych placówek kultury w kraju i za granicą, na spotkania z artystami i co tam się da załatwić za bardzo przyzwoitą sumę pieniędzy pozyskaną od sponsorów.
Dzieci zgłaszały się z całego kraju, były też wstępne eliminacje. Do finałowego spotkania w łódzkim Pałacu Poznańskich ostatecznie przystąpiło 21 dzieci z różnych miast: Łodzi, Krakowa, Częstochowy, Poznania, a także mniejszych miejscowości. Spotkanie rozpoczęło się małym recitalikiem Kuby Jakowicza z pianistą, który nawet nie wiem, jak się nazywa (ma na imię Bartek, tak samo zresztą jak ten, co zwykle z Kubą gra) – zagrali kilka standardowych skrzypcowych przebojów jak Obertas czy Dudziarz Wieniawskiego, Cierpienia miłosne Kreislera itp. No i oczywiście stało się tak: dziewczynki ze szkoły baletowej zaczęły wytańcowywać na pointach, rutynowo, jakby już wcześniej do tych kawałków tańczyły; dzieciaki grające na skrzypcach, a zachęcone do grania, wygrywały jakieś nuty niekoniecznie pasujące do reszty, inne dzieci malowały lub wykonywały kompozycje plastyczne (jeden chłopaczek wykonał z papieru i alufolii „samolot skojarzeń”, szybko go zresztą skończył i potem się już tylko kręcił po sali). Ciekawy był pęd do działania grupowego: jak jedno zaczęło na skrzypcach, to dołączyły się pozostałe, jak jedna dziewuszka wyciągnęła z pudła z przygotowanymi materiałami wstążkę i zaczęła z nią tańczyć, to inne zrobiły to samo. Ale ostatecznie niektóre z dzieciaków przyciągnęły większą uwagę obserwatorów (nie jurorów, jak również podkreślano). Po minirecitalu Kuba został namówiony do poimprowizowania, porozmawiania muzycznego z dziećmi grającymi na skrzypcach i fajnie to wyszło, a jedna z „rozmawiających” także została nagrodzona.
Tak więc poszło na żywioł i tak miało być. Że ten żywioł ulegał w pewnym sensie samoograniczaniu, to też o czymś mówi – przede wszystkim o stylu naszego nauczania (czy raczej braku stylu) i uruchamiania kreatywności.
Poprzedniego dnia dzieci miały warsztaty przygotowujące, a tymczasem odbyło się krótkie, bo złożone z dwóch referatów, seminarium. Prof. Marek Dyżewski wygłosił długą apologię szkół Yamahy, których jest też wiele w Polsce, ale on mówił o szkołach japońskich, wspierając się nagraniami z koncertu, który odbył się kilkanaście lat temu w Warszawie. Otóż ja byłam na tym koncercie i już wtedy mnie uderzyło, że dzieci są co prawda śmiałe i pomysłowe (grały wyłącznie własne kompozycje), ale te pomysły widać od początku były ograniczane, bo obracały się w stylistyce romantyzmu i neoromantyzmu, nie wychodząc poza muzykę filmową, i to w kiepskim guście. Ja bym nie była zadowolona z takiego rezultatu. Co do innych spraw, o których mówił referent, mogę się częściowo zgodzić, ponieważ znam te problemy z osobistego doświadczenia. Otóż potwierdzam, że dobry moment do rozpoczęcia nauki muzyki to ok. 3 lata (ja w tym wieku papugowałam po siostrze, która była już w szkole muzycznej, a także zaczęłam już sama składać nutki w coś własnego; posłano i mnie na nauki, kiedy skończyłam 4 lata), że znakomicie na rozwój ogólny robi improwizacja (robiłam to regularnie na niedzielnych „koncertach domowych”) i że czasem pomysły przy improwizowaniu wychodzą z samego grania (nieraz obsunięcie się paluszka owocowało nowym konceptem i nowymi melodiami). Nie wiem, czy prawdą jest, że słuch absolutny jest – jak twierdzi prof. Dyżewski – jedynie wynikiem odpowiednio wczesnego treningu; odkąd siebie pamiętam, bawiono się ze mną w odgadywanie dźwięków (grane na pianinie powtarzałam głosem, a później także na klawiaturze), czyli tu się zgadza, ale podobno nigdy się nie myliłam, więc chyba jakieś predyspozycje muszą być. Natomiast ograniczanie stylistyki improwizowania i komponowania budzi we mnie protest, i to ostry.
Referat dr Wigi Bednarkowej mówił o koniecznych zmianach w sposobie prowadzenia lekcji i w sposobie oceniania, w celu pobudzenia kreatywności. Ten wpis i tak się już dość wydłużył, więc już tylko wspomnę, co tutaj mnie zaniepokoiło. Otóż referentka uważa, że kiedyś przekazując wiedzę wychowywało się „dziecko dostosowane”, a teraz pobudzając je do działań powinno się wychowywać dzieci kreatywne. Pięknie. Ale jeżeli lekcje miałyby być przede wszystkim (jak zrozumiałam) kolorowe i hałaśliwe, próbujące za wszelką cenę zainteresować odbiorców, mogłyby szybko, jak mi się wydaje, przerodzić się w cyrk, w niezdrowe kokietowanie dzieciaków. Takie pop-lekcje. Jakaś równowaga jednak chyba byłaby zdrowsza. Ale może ja już jestem starej daty? Na pewno – co zawsze powtarzam – wiele tu zależy od tzw. materiału ludzkiego, czyli od nauczycieli. Czy będą potrafili nie tylko kokietować i uruchamiać, ale przy okazji coś rzeczywiście przekazać ważnego, i to skutecznie. Bo choć absolutnie zgadzam się, że nie tylko nauczyciel uczy ucznia, ale i odwrotnie (są dziedziny, w których uczeń jest nawet bardziej zaawansowany), nie warto jednak przeginać w drugą stronę.
A tutaj zdjęcia łódzkie.
Komentarze
Z życia szkoły Yamahy. Lekcje tematyczne dla przedszkoli.
Lekcja pierwsza – dźwięki, nuty czy jakoś tak. Dla dzieci – zajęcia i ulotka potwierdzająca uczestnictwo. Dla rodziców – ostatnia strona ulotki o treści: „Szanowni Rodzice, dzisiaj Wasze dziecko uczestniczyło w zajęciach muzycznych… Spytajcie Wasze dziecko (m.in.) o to jaki instrument widziały i jak wydobywa się na nim dźwięki (czy jakoś tak).
Pytam: – Mikołaj, jaki instrument był w przedszkolu?
– Fortepian.
– Grałeś na nim?
– Tak.
– A co pan mówił jak grałeś?
– Nie dotykaj!
Ja mam z nadmiarem kreatywności i puszczenia na żywioł doświadczenie takie, że schody zaczynają się w chwili, kiedy chce się dzieciaki przekonać, że ćwiczenie czyni mistrza i jak się chce pójść do przodu, to czasem trzeba robić rzeczy nudne, powtarzalne, zdyscyplinowane. Zwykle projekty kulturalne szły fajnie, póki była zabawa, wymyślanie, co można zrobić, jakieś kreatywne rozgrzewki, itp. A kiedy dochodziło się do momentu, że trzeba było siąść i sprawę dopracować, nagle entuzjazm się gdzieś ulatniał, a na to miejsce wchodził paluszek i główka.
Owszem, zdarzają się i dzieci z jakimś wrodzonym zasobem dyscypliny wewnętrznej, ale to są wyjątki. U większości zrezygnowanie z ujęcia kreatywności w jakieś ramy, z pewnego przymusu doskonalenia, prowadzi na dłuższą metę raczej do rozpirzenia potencjału.
Ale ja też jestem szczeniak starej daty, więc nie wiem, czy moje doświadczenia mają jakiekolwiek znaczenie w dzisiejszych czasach… 🙄
Nie mam czasu, więc się cieszę, że tylko 2 komentarze. Wczorajsze przeleciałem po łebkach. Już wczesniej Owczarek się dziwił, że dyskusja na tematy łasuchowe, jakbyśmy blogi pomylili. A tymczasem Bobik z wierszem o kotletach, a Owczarek komentuje.
Uśmiałem się setnie. Temat dzisiejszy już był wywołany wczoraj przez Teresę. Wspominałem z tydzień temu, może z małym okładem, o uroczystości 70-lecia prof. Peplińskiego. Na uroczystości grano m.in. Szopena i akompaniowano do piosenek francuskich, więc był fortepian. W części gastronomicznej dziecię jakieś kilkoletnie rżnęło na fortepianie niemiłosiernie co najmniej ze 20 minut. Słychac było, że się muzyki już trochę uczyło. Nikt z rodziców nie reagował. OPewnie się mama cieszyło, że się dziecię może popisać.
Potwierdzam, że moja rodzina zna restaurację i poleca. Znowu temat z innego blogu, ale przecież Pan Piotr się chyba nie gniewa.
Dzieci z definicji są twórcze, nie wiedzą, że się nie da.
Pomysł godny uznania, ale mnie nie przekonuje. By wychwycić oryginalność samemu trzeba być erudytą, w końcu oryginalność mierzymy w odniesieniu do dotychczasowych osiągnięć na polu sztuki. To podobnie jak ze słuchem absolutnym: nikt się z nim nie rodzi, tylko ze zdolnością do zdobycia tej umiejętności. Co takie dzieciaki mogły pokazać?
Swoją wyobraźnię, swój zapał, brak zahamowań, bo przecież nie umiejętności, które nabywa się latami ćwiczeń. To skłania mnie do stwierdzenia, że nazwa imprezy jest zbyt nadęta: Spotkania z Kreatywnością Artystyczną Dziecka. Kreatywność jest tu nadużyciem.
O kreatywności mówimy, kiedy mamy do czynienia ze zdolnością znajdowania nowych dróg, a jeśli dzieci nie mają pojęcia jeszcze o istnieniu wielu dróg istniejących, to ja bym mówił bardziej o wyobraźni, ciekawości, nie kreatywności.
Zgoda: pomysł może być przyczynkiem do dyskusji o edukacji i wychowaniu dzieci, bo przecież nie sposobem na załatwienie tego tematu. Wszystkim dzieciom należy umożliwiać szeroki kontakt ze sztuką, światem, ludźmi. To systemowo trzeba znaleźć sposoby na wychwytywanie talentów i dbanie o ich rozwój.
Efekt tej imprezy byłby taki sam, gdyby wylosować czworo z podobnego grona. A tak impreza daje świetne alibi: patrzyliśmy co robią, wybraliśmy wg nas najkreatywniejsze…
Ale chwała i za to. Kilkoro dzieciaków więcej skorzysta, tylko po co unikać słowa konkurs, skoro wygranych jest czwórka?
Pomijam wygrane dzieciaki, które mają zasobnych rodziców z wyobraźnią, one nie potrzebują takich spotkań.
Tak, nazwa wydarzenia przydałaby się jakaś fajna, chwytliwa, a nie taka sztywno-opisowa. O nomenklaturę zawsze można się spierać, ale tu też przyznaję rację – raczej wyobraźnia i ciekawość niż kreatywność.
Co do oceniania-doceniania: „obserwatorzy” mają różnego rodzaju doświadczenia w materii pracy z dziećmi lub młodzieżą. Inna sprawa, że ciekawe byłoby wyznaczenie kryteriów, jakimi się kierowali. Bo przecież czymś się kierowali. Każdy mógłby przecież zwrócić uwagę na inne aspekty.
A to, o czym pisze foma… ech, no właśnie 🙁
Bobiku, nie jestes starej daty. Przecwiczylam te rozne kreatywnosci swego czasu az nadto. Uderzylo mnie to, ze dzieciakipa pugowaly. No bo to do tego sie jednak sprowadza. Sa silne indywidualnosci, za ktorymi albo sie podaza, albo ich sie nie rozumie (wiec ignoruje). Presja grupy w wieku dzieciecym jest straszliwa. Poza tym dzieciaki maja ogromna potrzebe ograniczania. I sprawdzania sie w oczach doroslych (albo rowiecnikow). Stad te nieustanne pytania „czy dobrze?”. Dobrze, to znaczy jak? Po swojemu, czy tak jak trzeba?
Poza tym pozniej i tak przyjdzie test i wszystko wyrowna.
No i jedno – sa dzieci tworcze, sa dzieci odtworcze. Sa dzieci odwazne, sa dzieci lekliwe. Tak jak dorosli. Tyle ze bardziej serio.
Zabawa w muzyke jest rzecza fascynujaca, ale nie nalezy zapominac, ze – jak w kazdej dyscyplinie – praktyka czyni mistrza. A praktyka na co dzien uciazliwa zgola jest. Mozna miec fraze kreatywna jak diabli, ale jezeli nie wygra sie nut, czapa. A obronia sie i tak tylko ci, ktorzy potrafia bez bolu polaczyc jedno i drugie.
Ja bardzo przepraszam, ale pisze z cudzego laptopa. Nie dziala spacja i w ogole jakis taki byle jaki PackardBell…
witam!!!
lepiej taka proba niz nauczycielka od plastyki mowiaca „….impresjonisci,bo maluja kropkami.” (!!!!????)
ten hotel w starym przemyslowym wnetrzu-cudo!!!
u fomy Mikolaja jak u Mikolajka 🙂
tylko Sempè brak
Ale za to foma jest nadzwyczaj goscinny. 😀
Bobiku 😆
Kreatywność? A jeśli rodzice postanowią dziecko wyręczyć? Albo dziadkowie?
Właśnie ‚w tle’ słucham historyjki — moja ciocia dostała telefon od swojej koleżanki, której wnuk dostał zadanie domowe — napisać wiersz o oszczędzaniu. Wiersz napisała koleżanka babci. Zapewne szkoła będzie zadowolona z kreatywności dziecka…
Z własnego doświadczenia, ograniczonego być może do domowej mikroskali (ale jednak jakiegoś widzę), że dziciom brakuje nie tyle inwencji, co cierpliwości do realizacji swoich pomysłów. Pomysłów mają co kilkanaście sekund nowy, ale bez odpowiedniego pokierowania przez opiekuna, nic z tego nie zostaje przeprowadzone od początku do pomyślnego końca. Nie można aktu tworzenia sprowadzać do samego pomysłu, a na to są – odnoszę wrażenie – nastawione programy takie jak ten opisany przez Panią Dorotę. Te wszystkie przedsięwziącia nastawione na pobudzanie dziecięcej inwencji odpowiadają zdaje się na potrzeby poprzedniego pokolenia, nieco zahukanego i formowanego do odtwórczości. Dzisiaj dzieciaki nie mają takich zahamowań, jakie były naszym udziałem. To, czego im brakuje, to dyscyplina wewnętrzna lub nieco więcej respektu (a może zaufania do doświaczenia? sama nie wiem)dla autorytetu opiekuna czy nauczyciela, który próbuje ten cały dziecięcy żywioł ukierunkować w jakąś sensowną stronę.
Spotkałam się z podejściem, które negowało zabawy w kolorowanie rysunków czy malowanie na zadany temat, bo to rzekomo ograniczanie kreatywności. Czysta kartka, pędzel farby i do dzieła. Jasne, to też. Ale umysł dziecka do pewnego etapu rozwoju nie jest w stanie dokonywać wyborów wielowariantowych. Z nieograniczonej puli możliwości po prostu nie wybierze nic. Będzie się ciskać, irytować, ale niczego nie zrobi. To było na szczęście ekstremum, ale i takie podejścia można spotkać.
W ogóle obserwuję jakiś chaos w tych wszystkich edukacyjnych trendach.
Tak, chaos jest totalny.
A dzieci posyłane do szkół artystycznych nadal są formowane do odtwórczości, przynajmniej u nas. Zwłaszcza widać to w przypadku szkół muzycznych i baletowych. Co więcej, nawet nie tyle do odtwórczości, co do wyczynowości. I te kategorie, co jest lepsze, co jest gorsze! Słyszałam o przypadkach, że dziecko przenoszono „za karę” z instrumentu na instrument. A dlaczego to nie ma być przyjemność z poznawania czegoś nowego? Uświadamianie dziecku, że ma grać na flecie zamiast fortepianu „za karę”, może mu obrzydzić flet do końca życia 👿
od dwóch dni to powtarzam: zawęzić możliwości do rozmiarów stolika do kawy…
Właśnie!!! Nastawienie na wyczyn. To jest to, w samo sedno, Pani Doroto. Co do szkoły muzycznej, odniosłam wrażenie, że kształtuje ludzi w znakomitej większości skazanych na wielkie życiowe porażki. Porażki, z których część z nich się nigdy nie podniesie. No bo jak może się czuć człowiek, który od 6 czy 7 roku życia jest utrzymywany w przekonaniu, że albo będzie wielkim wirtuozem, albo nikim. Białe i czarne. Nic po środku. Żadnej alternatywy. Żadnego dobrego słowa, że przecież jest jeszcze wiele możliwości w życiu, a muzyka nie musi być źródłem utzymania, czy drogą do wielkiego zawodowego sukcesu, tylko przyjemnością, pasją, hobby czy rozrywką. A przecież wiadomo, że na sam szczyt dostaną się nieliczni.
Foma, dobrze że się ukazałeś w swoim czerwonym wcieleniu, bo nie wiedziałabym o co chodzi z tym zawężaniem możliwości. A jak se człowiek kliknie na czerwone, to się czasem może czegoś dowiedzieć.
Powtórzę, bo na czasie:
Idzie dziewczynka ulicą, niesie futerał na skrzypce. Pyta przechodnia:
– Przepraszam, jak trfić do filharmonii?
Pan popatrzył i mówi:
– Ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć…
vesper, specjalnie dlatego kaligrafowałem w komórce adres… Żeby zawęzić możliwości interpretacyjne 😉
🙂 zeenie, znałam to w wersji z facetem we fraku, niosącym kontrabas 🙂
foma, nie wiem, czy o tym pomyślałeś, a ograniczenie możliwości poprzez wpisanie adresu, to broń obosieczna – otwierasz w ten sposób wiele innych możliwości. Nie wiem, czy o to Ci chodziło.
vesper, też nie wiem 🙂 się okaże z czasem
Dla faceta już raczej za późno, dziewczynka ma jeszcze szansę, czyli znałaś wersję niesłuszną.
Nie, nie to było tak, że pewien biznesmen wybierał się z rodziną do filharmonii, ale szedł tam pierwszy raz i nie znał drogi. Zobaczył faceta we fraku, niosącego kontrabas, zapytał więc, jak się tam dostać. To bardzo słuszna wersja. Facet z kontabasem przemawia z pozycji Doświadczenia.
Z kontrabasem to było inaczej, powtarzam za Młynarskim:
Na dancingu kontrabasista gra trzymając palce na gryfie w jednej pozycji. Obserwujący go w tańcu gość w przerwie podchodzi do basisty i pyta:
– jak to jest, widziałem w filharmonii basistę i tak przebierał palcami, a pan gra w jednej pozycji…
Basista przeciągnął gościa wzrokiem od stóp do głów i tako rzecze:
Panie, bo on jeszcze szuka, ja już znalazłem…
To musiał być ten sam kontrabasista.
Gówniarzerio, słuchać bacznie,
bo sie zara tutaj zacznie.
czy wymoczki, czy zażywni,
dziś bedzieta kreatywni!
My, co w jury zasiadamy,
wpierw muzyczkę zapodamy,
a następnie drogie dzieci
od nas pałeczkę przejmiecie.
Szpas będzieta mieć po pachy
(jak kto nie chce, to bez łachy)
bo gdy się pałeczką rusza,
coś wyłazi z kapelusza.
Co wyłazi? A wie to kto?
Mister Hyde lub Jekyll doktor,
Becio, Chopek, Marcin Daniec,
lub z gwiazdami inny taniec.
Czterech najlepszych weźmiemy
i po świecie obwieziemy
Wąchock, Pułtusk i Wykroty –
no, gówniarze, do roboty!
Po Wykrotach zaraz w Mecie
trzeba będzie z koksem lecieć.
Rigoletto czy tam Tosca,
aż globalna zadrży wioska.
I globalnie was smarkacze
nauczymy, nie inaczej.
Kreatywny będzie który –
Zyska miano kreatury.
Paczta na nas, my tu w koło
z sztuki żyjem se wesoło:
tu koncercik, tam bankiecik
dobrze ma, kto ma tupecik…
Co się któryś drze tak w sieni?
Że pieluchę trzeba zmienić?
Przecież taka całkiem sztywna
jest najbardziej kreatywna!
Czółka wszystkie pomarszczone,
wargi mocno zagryzione,
a rodzice z wielką trwogą
duszę zapisują bogom:
– Niech Jasiowi wyjdzie scherzo.
– Niechaj Tadzio tańczy z sercem.
– Boże, spraw, aby Marysi
ten rysunek wyszedł dzisiaj!
Jasio rżnie, że zęby bolą,
Tadzia ruch płynny jak stolec,
zaś Marysia w formie dzisiaj
leci Podkowińskim Zdzisiem…
Tylko Jacuś-wiercipięta
nie chce tańczyć na puentach
i się jeszcze wdaje w bójki,
bo nie dostał empetrójki.
Się bachory, na Bóg miły,
coś za bardzo rozbestwiły,
a tu wkrótce w odwiedziny
nam się zwali pół rodziny.
Przy okazji takich spotkań
gówniarz winien grać wlazłkotka,
by ucieszyć zacnych gości.
Dość już tej kreatywności!
Tak to w Polsce, drogie dziatki,
ani z ojca, ani z matki,
jeno my w gronie filistrów
mamy przepis na artystów.
Narzekanie i deszcz (za oknem)??? Ale dlaczego, przecież piękny jest ten świat! POBUTKA!
Z kontrabasem trudno się zapakować do tramwaju w godzinach szczytu… 🙄
Widzę, że wszyscy „kochają” kontrabas?
Śp. Kazimierz Wiłkomirski, zwany ogólnie czule Kaziem, ofuknięty kiedyś przez jakiegoś faceta, gdy wsiadał do tramwaju z wiolonczelą, ofuknął go wzajemnie swoim charakterystycznym piskliwym głosem: „Dla pańskiej przyjemności nie będę grał na pikulinie!”…
Styl debiutującej tu Bandy Dwojga coś jakby znajomy 😉 Mam nadzieję, że bez intencji zrobienia przykrości pomysłodawcom opisywanego projektu, bo jeśli z, to mi się to nie podoba 😐 Tak, jak w tym wierszyku, to tam na pewno nie było 👿
Bo przecież było tak:
Bociana dziobał szpak.
A później była zmiana
i szpak dziobał bociana…
A potem były trzy zmiany.
Ile razy szpak był dziobany? 😉
Taka czy inna zmiana
wciąż szpak dziobie bociana
Też mi się podejrzenia nasynęły, czy to napewno debiut, czy może tylko w tej formie.
Dobre te dowcipy, ale ten za Młynarskim super.
Banda to banda. Ona z założenia
(chociaż nie zawsze dla własnych korzyści)
reguły świata czasem siłą zmienia
by herszta wizję choć częściowo ziścić.
Kwiatków na pewno banda nie podlewa
starców przez jezdnię też nie przeprowadza
oliwy raczej do ognia dolewa
ale rozgrzane łby też czasem schładza,
A czasem z jakimś ostrzeżeniem zmierza,
(przeważnie lubi, by było do śmichu),
lecz krzywdy wielkiej robić nie zamierza,
niech się nie martwi Podkowiński Zdzichu.
Gwałcić, rabować i szyby wybijać,
to są być może towarzyskie plamy,
lecz blogowisku niech humor nie mija –
co zrabujemy, to biednym oddamy.
Bo jeśli lekko, ot tak, dla rozrywki
ta banda jakiś nakłułaby balon,
wstyd wtedy użyć nadmiarowej ksywki
już prędzej winna nazywać się Salon…
Kurczę, konkurencja jakaś…
Cóż to za banda wyrafinowana
(to słychać cichy, piskilwy głos z offu)
że tak łagodnie rymuje od rana
to chyba banda jakiś filozofów…
Dzień dobry. Czy ktoś z szanownych blogowiczów ma jakiś sposób na migrenę? Poza dekapotacją?
Czy Robin Chudy, czy też Gruby Robin
z bandycką tutaj ładuje się mantrą,
jeżeli mówi, że krzywdy nie zrobi,
to nie filozof, a raczej filantrop. 🙄
Vesper, to już było ustalone, że dekapotacja szatniarza jest najskuteczniejsza. Ale jak nie ma szatniarza pod ręką, to bardzo polecam tabletkę aspiryny i tabletkę paracetamolu naraz. Za 2 godziny ewentualnie powtórzyć.
Oj, Bobiku, czego to ja już nie zażyłam. Pozostało mi już tylko dekapotowac szatniarza.
Krzywdzić nie zamierza, lecz i nie pomoże
Czyli z filantropią jakby nieco gorzej
Gdybyż bandy kiedyś zaczęły pomagać –
Na co rząd nam byłby, przestań Bobik, błagam….
Gdzie rządowi się nie uda
Tam posyła Robin Hooda
Przed kłopotem – trza dowodu?
Rząd nasz zwykle robi chodu!
Proszę rządem nie wachlować
on z kłopotem się nie chowa
bandę dwojga spotka kiedy,
w fartuch chowa swe czeredy
i przyjmie za rzecz normalną
rewoltę półkulturalną
Kulturalną przeprowadzi,
kiedy banda czworga wadzi.
Wy młodzi, wam wódka nie zaszkodzi, nie zaszkodzi też wiedza, co w staruszkach siedza. Ale takie młode nie są chyba, żeby nie znali, co kulturalna rewolucja.
Czasem jestem zbyt powolny i mimo wszelkich starań nie udaje mi się uciec merytoryzmowi. 😉
Jak się tak zastanawiam, czemu w tej formule Spotkań z Kreatywnością coś mi przeszkadza, to mi kilka rzeczy przychodzi do głowy. Nie będę ich sortował według wagi, tylko tak jak leci wrzucę.
Wybieranie zwycięzców (bo w przypadku jakiegokolwiek wyróżnienia tych a nie innych dzieci trudno to inaczej nazwać) przy okazji takiej imprezy, jak opisana, wydaje mi się ryzykowne i niemiarodajne. Nie bierze się tu pod uwagę np. faz kreatywnego procesu (opisane wielokrotnie w literaturze przedmiotu), do których należy np. inkubacja. A ta u każdego ma inny przebieg i czas trwania. Może jakiemuś bardzo twórczemu dzieciakowi świetny pomysł wykluć się za tydzień, ale tego nikt już nie zauważy. Poza tym na takich spędach większą szansę mają z natury rzeczy ekstrawertycy, którzy od razu potrafią się „pokazać”. A introwertyk może sobie siedzieć w kącie i robić nieobecną lub naburmuszoną minę, ale to wcale nie znaczy, że on ma mniejszy potencjał. Ale takie rzeczy daje się zaobserwować tylko długofalowo, nie w ciągu jednego dnia.
Owszem, jest zapowiedź dalszej obserwacji. Ale dzieci jednak już po tym jednym dniu (a i wcześniej, podczas eliminacji) „posegregowano”, czyli jednak jest to formuła konkursu, chociaż zakamuflowana.
Nie to, żebym w ogóle potępił w czambuł konkursy. Tylko że wolę już, jak są na jawniaka i wiadomo, jakie są ich kryteria. A jak nie ma to być konkurs, to lepiej zrobić po prostu serię warsztatów, postawić na pracę u podstaw, na dłuższą metę, bez wielkiego zadęcia i ewentualnie tych, którzy podczas takich długofalowych warsztatów jakoś szczególnie się wykazali, otoczyć dalszą opieką. Zwłaszcza że obserwacja potencjału przebiega najlepiej wtedy, kiedy dzieci nie są ani w sytuacji konkurencji, ani puszczenia na żywioł, tylko dostają (lub same sobie ustalają) jakieś zadanie do wykonania, najlepiej wspólnie. Wtedy widać wyraźniej, kto się do czego na dłuższą metę nadaje, kto jaką rolę przyjmuje (bo całkiem inaczej trzeba pracować z kimś, kto ma osobowość lidera, a inaczej z typem „podwykonawcy”), kto ma jaką motywację (czy się umie zmotywować sam, czy trzeba nad nim stać z batem), kogo trzeba zachęcać, żeby zdjął nogę z hamulca, a kogo przekonać, że wręcz powinien się trochę samoograniczyć i zdyscyplinować, kto nagle ujawni talent w dziedzinie, której dotąd nawet nie liznął, itede, itepe.
Prawdę mówiąc, mam pewien kłopot z napisaniem tego postu. Z jednej strony szalenie cenię wszelkie inicjatywy, które zmierzają do uaktywnienia kulturalnego dzieciaków (nawet pewnego rodzaju konik to mój jest), a z drugiej chyba nie do końca w ogóle zrozumiałem ideę tych Spotkań. Bo w takiej formie, jak się odbyły, to trochę rzeczywiście sprawia to wrażenie, że dzieciaki zachęcono „pokaż, jak ładnie tańczysz”, potem pogłaskano po główkach, stwierdzono, że najładnie tańczyli Marysia z Tadziem, więc oni dostaną ciasteczko i tyle. Chyba że czegoś nie doczytałem, to z góry przepraszam. 😉
Widziałbym jak najbardziej sens w szerokiej dyskusji nad formami nauczania artystycznego, ale do tego trzeba by chyba zorganizować osobną konferencję, z większą liczbą referatów i dyskutantów.
Ponieważ mam w dziedzinie projektów kulturalnych z dziećmi niejakie doświadczenie, to ani przez moment nie będę twierdził, że sprawa jest prosta i ja wiem, jak trzeba. Takie projekty to przeważnie chodzenie po linie i próba znalezienia odpowiedniego balansu między pobudzaniem (czyli uwalnianiem się od ograniczeń i utartych ścieżek, improwizacją) i hamowaniem (tzn. dyscyplinowaniem i ujmowaniem w sensowne ramy, ćwiczeniem). Na moje wyczucie każde przegięcie w jedną czy w drugą stronę na dłuższą metę się nie sprawdza i z ostrożnością przyjmuję wszelki nadmiar w tej dziedzinie. Entuzjazm jest szalenie cenny, ale ja zwykle najchętniej jestem entuzjastą złotego środka. 😉
Coś dla perkusistów 🙂
http://www.onemotion.com/flash/drum-machine/
Bobiku, merytoryzm dopadł Cię na całego 🙂
Nie pozostaj nic innego, jak się pod Twoim postem podpisać.
Na marginesie tej dyskusji, moje dziecko potwierdziło wcześniej czynione tu obserwacjie. Wczoraj zostałoby zapewne wyproszone z eliminacji, jako kreatywnościowy głąb. Dziś postanowiło, że zrobi maszynę do odstraszania much i komarów, maszynę „wieloowadową”, odstraszającą również czerwone leśne mrówki. Maszyna do złudzenia przypomina psa, ale jest od podstaw zaprojektowana i wykonana przez czterolatka.
vesper, a nie może ta maszyna odstraszyć Twojej migreny? albo jakaś inna maszyna? 🙄
Dziecko ma rację. Psy są bardzo skutecznymi maszynami wieloowadowymi, zwłaszcza jak chodzi o owady, które nie latają zbyt wysoko. 😀
Chciaż muszę z bólem serca przyznać, że koty są jeszcze skuteczniejsze. 🙁
A dziecko w jakim wieku? 🙂
Dziecko lat cztery i 3 miesiące. Foma, muszę wypróbować tę maszynę na moją migrenę. Może jest nie tylko wieloowadowa, ale w ogóle wielozadaniowa.
To już trzeba dziecka zapytać. Bardzo kreatywny wiek 😉 No i właśnie, wszystko też zależy od dnia. Ja dziś na przykład mało kreatywna jestem… 🙁
Czyli nie będzie dzisiaj nowego wpisu? 😉
Ja mam dzisiaj migrenę i w głowie mi dudni. Może to ten kontrabas 😯
Może coś szuka wyjścia…
zeenie, jakieś sugestie, co by to mogło być?
A Bóg raczy wiedzieć, co masz w głowie… 😉
Dudni woda dudni
w cembrowanej studni,
wejść w migrenę łatwo,
ale wyjść z niej trudniej.
Nie pomogą żadne
paracetamole,
ani do barmana
słowa „jeszcze polej!”
Migrena tak łatwo
nie opuści człeka,
bez dekapotacji
trzeba ją przeczekać. 🙁
czyżby jakaś sugestia, że wizyta w barze pomaga na migrenę? 🙄 to by było… 😯
Dudni woda dudni
w cembrowanej studni,
wejść w migrenę łatwo,
ale wyjść z niej trudniej
Dudni woda dudni
w cembrowanej studni,
w ciążę zajść jest łatwo
ale wyjść z niej trudniej
Dudni woda dudni
w cembrowanej studni,
Wydać forsę łatwo
A zarobić trudniej
Dudni woda dudni
w cembrowanej studni
w Niebie mają czysto
Za to w piekle brudniej
Dudni woda dudni
w cembrowanej studni,
Jakeś jest za gruby
No to lepiej schudnij
Dudni woda dudni
w cembrowanej studni,
ładni mają łatwiej
brzydcy zawsze trudniej
Dudni woda dudni
w cembrowanej studni,
jeden dzień żyć łatwo
Trudniej dożyć stu dni
Dudni woda dudni
w cembrowanej studni,
zacząć wierszyk łatwo
ale skończyć trudniej…
Dudni woda, dudni,
Głowa od niej pęka,
Ach, kiedy się skończy
Tego dnia udręka…
Siąpi mżawka, siąpi,
Niskie jest ciśnienie,
Kiedy ta pogoda
Pójdzie w zapomnienie…
Dudni woda dudni,
wali w ściany nośne,
skąd mamy gwarancję
na jutro choć znośne? 🙁
Niech się każdy swojej
Dobrej formy trzyma,
Bo żadnej gwarancji
Znośne jutro ni ma…
Dudni woda, dudni,
błyszczy się w niej śledź,
by się formy trzymać,
trza ją najpierw mieć! 🙄
A ta drummaszyna od zeena (15:53) bardzo fajna 😆
Fajna, ale też dudni. 🙄
No, to prawda. Dlatego szybko zarzuciłam tę zabawkę po wypróbowaniu. Tym bardziej, że muszę po zakupy, na szczęście niewielkie.
Zakupy Pani Kierowniczki to pewnie dla psa nic podniecającego. 🙁 Ale żeby tak choć jeden serdelek w prezencie… 😉
Ser Delek? 😉
Cśśś, Beato! Tajemnica służbowa! Właśnie w ten sposób serdelki undercover przemycają się do wegetariańskich zakupów. 😉
Ni ma wody, ni ma,
nic w kranie nie dudni.
niby jest wiaderko,
ale ni ma studni…
Z próżnego wiaderka i Salomon nie naleje
To tylko niesprawdzone pogłoski…
Deszczyk już nie pada,
Ale wciąż spać chce się –
Oj, zaraz do łóżka
Chyba mnie zaniesie…
Kierownictwo to się ma dobrze. Żywioły Mu służą na pstryknięcie, a ja się sam muszę doczołgać do wyra…
Bez przesady, to była tylko licentia kierovnica. Też się muszę doczołgać…
Mógły deszczyk fomie do wiadra nakapać
Nie musiałby foma kropel z kranu łapać
Deszczówka z ołowiem to może nie Żywiec
Lecz czego od życia może chcieć szczęśliwiec
Którego widmem suszy wodociągi straszą
Niechaj foma na deszczówkę raczej nie grymaszą
vesper, sprawa jest bardziej pogmatwana.
Woda w rurach jest, ale nie dopływa tylko dudni. Jutro może będzie i dudnić i płynąć. Na Żywca też nie mogę sobie pozwolić, więc z tym szczęśliwcem to kolejna licencja, albo nawet dopiero promesa licencji…
Jestem Kierowniczka. Pani Kierowniczka.
Mam licentię na kierovnicę…
Cieszcie się, że tylko na kierovnicę 😈
Nie możesz sobie pozwolić na Żywca? Mineralną, niegazowaną, rekomendowaną przez Instytut Matki i Dziecka oraz wszystkich innych świeckich świętych 🙂
Na razie jest to kierownica lewostronna, ale jak Komisja Europejska się uprze, to może być i prawostronna…
Jak już, to kierownica wszechstronna, za pozwoleniem KE oczywiście
Najważniejsze, żeby była prawoskrętna i lewoskrętna 😆
vesper, coś tam w lodówce leży i się chłodzi, ale dziś nie jest dobry dzień na sięganie po. W grę wchodziło sięganie przed, tyle, że wtedy latałem z wiaderkiem, więc nie trafiłem w moment…
Nie rozumiem. Jak foma sobie nie może pozwolić na Żywca, to czemu nie pije Heinekena?
Podpisano: Maryśka Antośka
No i żeby można było za nią wsiadać po mineralnym Żywcu.
Niebacznie spojrzałam za okno. Znów leje… Nic mnie już nie powstrzyma przed pójściem do łóżka i zwinięciem się w kłębek…
Aaa, to już wiem skąd powiedzenie „lata jak foma z wiaderkiem”. 😆
Jak nie nie po, ani przed, to może sięgnij zamiast.
Ale Wy bawcie się dobrze. Dobrej nocki 🙂
Bez kierownicy, to nie wiem, gdzie zajedziemy 😯
Tak, tak. Jedźcie dalej bez kierovnicy i bawcie się przy tym dobrze… 😯 😉
Jest takie powiedzienie? 😯 Kto by pomyślał…
Zamiast Heinekena – Zlatý Bažant jak się uda upolować 😉
Zdolność tworzenia (kreatywność) się w sobie ma, albo nie, tego nie da się nauczyć. I lepiej nie nauczać i nie wbijać nikogo w kompleksy, że Jasiu zasiadł do pianina i tak mu lekko wychodzi, a Basia ani-ani, albo że Kryśka tańczy po papierze ołówkiem czy kredkami, a Tadzik ani-ani.
Zeen (17:52) … 😉
No ale co Ty mozesz wiedzieć o ciąży! 🙄
Byłeś w? No!
Konsumpcja Bażanta pod nieobecność Kota Mordechaja jest czynem nader rozsądnym, acz nieco egoistycznym. 😉
Maryśka Antośka serwowała zamiast
słodki zamiast dla wiosek i dla miast
Może i egoistycznym, ale przecież zostało wino z poprzedniego wpisu, coś do niego trzeba zjeść. Może bażant z merlotem nie koniecznie teges, ale kto by wybrzydzał w taką pogodę.
Tak się właśnie zastanawiam: Czy takie wino spod poprzedniego wpisu ma zdolność przemieszczania się pod następny?
A jaką masz pogodę? ;>
Beato…
chyba ma? Ja popijam ! Z własnej butelki co prawda i nie jestem pewna, czy to spod poprzedniego wpisu, ale… 😉
Myślę, że może mieć. Przynajmniej można spróbować. A pogodę mam taką, jak każdy, foma 🙂
Foma,
jesli pytanie o pogodę do mnie, to u mnie w Kingston, Ontario było +20C, słońce i oszałamiające kolory jesienne (klony cukrowe, klony).
…o, i słońce dopiero co zaszło (bo u mnie 6 godzin do tyłu).
Phi… Taka pogoda, która się niczym nie wyróżnia od innych pogód, to żadna gratka…
Za to Alicji pogoda stanowczo się wyróżnia… Aż westchnęłam tęsknie do tych 20C.
Pogoda Alicji jest piękna. Dużo piękniejsza od tej, którą ma każdy.
może o 23:18 miejscowego czasu będzie taka jak ma każdy tutaj? 🙄
Nasza pogoda ma pewien atut. Wystarczy spojrzeć przez okno i od razu chce się zostać w domu.
O widzisz, ja tam lubię chodzić nawet w październiku przy plus 3, byle nie lało
Ja wolę w październiku przy plus 3, nawet jak leje, niż w lipcu, przy plus 33 i saharyjskim słońcu. Ale z tych dwóch opcji wybieram trzecią – fotel i imbryk
Ja wysiadam już przy 26 😉 Fotel i imbryk jak najbardziej, może wreszcie ktoś mi przyniesie coś parującego, a nie, że ja latam z filiżankami 😉
Kanapa i kość. 🙄
Sam wymyśliłeś, że świat ma sie ograniczyć do stolika z kawą, to masz za swoje. Ja myślę, że świat ma raczej postać ruskiej matrioszki. Baba w babie, baba w babie (aż się boję, jak to się może rozwinąć) i tak do n plus nieskończoność. Jesteś na dnie i słyszysz pukanie od spodu, bo tam drugie dno.
Nie ja wymyśliłem, tylko Murakami. Ja rozwijam…
A od spodu w stolik też da się pukać 😉
Da się, ale to nieelegancko
Na dnie też niewiele elegancji
Racja. Idę zrobić herbatę. Chcesz?
Chcę
Proszę. Imbryk pełen. Może jeszcze ktoś będzie chętny.
No wiecie co? Żeby ktoś się wymykał z własnego baru, zostawiając klientelę na pastwę i dawał się obsługiwać całkiem gdzie indziej? 😯
A potem będzie wszystko na mnie i moich kumpli, że to niby świat schodzi na psy… 🙄
Daj tej hierbaty, vesper. Nerwy mnię się dziś chyba całkiem zszarpią. I jeszcze świat się kurczy. No, kurczę… 🙄
Że niby do swojego baru mam iść na coś gorącego? Sam sobie podać? No jak? Poza tym vesper nie pija kawy, a herbaciarni nie prowadzę.
To ja jedną filiżankę i lulu…
I to jeszcze tej hierbaty na gorąco się barmanowi zachciewa? A nie łaska wypić taką, jaką podadzą?
Przepraszam za obsuw w obsłudze, ale sieć mi na troche padła. Każdemu wedle życzenia, z cukrem lub bez. Pijam kawę, ale nie o tej porze, foma.
Pijam herbatę o każdej porze. Bez cukru. Na razie amatorsko, ale jeżeli ktoś zechce mnie zatrudnić, to mogę i zawodowo.
POBUTKA, ALBO JAK TO NA WOJENCE ŁADNIE, PO POBUTKA NIECO MILITARNA.
Ha! Tu się piło napoje wyskokowe i inne, a ja w kimono i spanko non stop 9 godzin. Nawet militarna pobutka mnie nie obudziła 😉 (Swoją drogą Villazon w Monteverdim to jednak nieporozumienie…) Ale widać akurat tyle snu było mi potrzebne 🙂
Ech, pozazdrościć tych 9 godzin… Ja niestety przy militariach spać nie umiem, więc dzisiaj mnie obudziło o nieprzyzwoitej porze.
O, PAK-u bezlitosny… 🙄
A ja lubię Pobutki. Miło obudzić się i zobaczyć, że ktoś nie dość, że się obudził wcześniej, ale jeszcze pogłówkował, co nam tu zaserwować 😀
A czy ja mówię, że nie lubię w ogóle? 😯 Mną tylko w szczególe militaria o zbyt wczesnej porze wstrząsają. 😉
O,o… PAK-a to pochwali, że niby się nagłówkował, a jak foma operę napisał to nic…. a przecie to różnica: wybrać z gotowych i puścić a napisać, stworzyć samemu!
Nie masz sprawiedliwości na świecie, oj nie masz…
Ja chwalę wszystkich kreatywnych na moim blogu 😉
Co do opery:
1. były burnyje apłodismienty,
2. jak sprawiedliwość, to sprawiedliwość: opera była dziełem kolektywnym fomy i vesper 😀
Ja PAK-a bardzo lubię, bo to jest superdowcipny rolnik.
Normalny rolnik to wstaje o chorej godzinie i idzie dać krówkom i innej żywiźnie a PAK wali do kompa i linkuje…
W tym czasie żywizna pobudkę urządza okolicy wyjąc, gdacząc, chrząkając w oczekiwaniu na poranny obrządek. Super!
A potem taki niewyspany przez poranne chrząkanie, wycie i gdakanie Twórca Nowoczesnej Opery (wraz z współautorką) ma w takich warunkach tworzyć… To jak tu nie docenić: spać mu nie dają, współautorka daleko, gadzina wyje – a ty pisz!
To ja się zapytowuję: kto jest tu kreatywny i dlaczego foma, hę?!
zeenie, wstyd się przyznać, ale nie pochwaliłem fomy, bo jego opera stanowiła ważną dla mnie wskazówkę. Otóż coś mi tę żywiznę podżera — wstaję od komputera, a tu gardełko przegryzione, karczek złamany, albo szynka na stole. Martwa! Dziwiłem się, ale nic, jako rolnik-detektyw, czekałem w ukryciu co się pokaże. A tu wychodzi na to, że foma lwem operuje. I to rodzaju żeńskiego! Po okolicy! Teraz pozostaje jeno wniosek napisać, co by lwicę na dietę wegetariańską przekabacić.
Najwyższy czas, bo lwica już zjada własny ogon… zapraszam do nowego wpisu, w którym to i owo zapewne spodoba się fomie 😉
A ja tylko chciałem bardzo skromnie powiedzieć, że pani Kierowniczka ujęła mnie tym komentarzem do pobutki. Że Villazon i Monteverdi jakoś nie pasują do siebie. Zawsze raźniej we dwoje niż pojedynczo, chociaż jak się pan Kamiński dowie, może być z nami cieniutko. 😉
Pozostałemu Szanownemu Towarzystwu też składam wyrazy i obiecuję wypowiadać się tylko o adremie i nie za często, za to wyłącznie prozą. 😀
Witam Wielkiego Wodza. Nie jestem pewna, czy pan Piotr Kamiński rzeczywiście byłby zachwycony Villazonem w Monteverdim – sądzę, że wątpię, choć może się mylę 😉
Może być prozą (to tak się mówi… 😉 ), może być o adremie, zapraszam 🙂