Habent sua fata violinae

Nie jest to bardzo poprawna łacina, bo skrzypce za czasów rzymskich nie istniały. Ale nie szkodzi. Te skrzypce, które zabrzmią 20 października w Filharmonii Częstochowskiej i następnego dnia w Operze Narodowej, mają bardzo bujną historię. Może nie aż tak dramatyczną, jak ta opisana w pamiętnym filmie Purpurowe skrzypce, ale trudno się dziwić, że dostały się one w ręce właśnie tego artysty, który w tym filmie podłożył dźwięk instrumentu, a nawet pokazał się na ekranie (w orkiestrze) w jednym z epizodów.

Joshua Bell sprzedał swojego poprzedniego stradivariusa, żeby kupić tego właśnie, zwanego Gibson ex Huberman. Nie będę tu powtarzać historii skrzypiec dwukrotnie kradzionych wielkiemu Bronisławowi Hubermanowi – można ją przeczytać w dzisiejszym „Dużym Formacie” (linku do tego nie ma jeszcze, jak będzie, to podrzucę), a także w „Rzepie”. Ciekawsze (i smutne) jest to, co powtarza się zarówno w reportażu z „DF”, jak w tekściku w „Rzepie”: że Huberman jest w Polsce zapomniany.

Ale trochę się temu nie dziwię. Jego nagrania chodziły w radiu jeszcze za mojego dzieciństwa – wychowałam się na jego wykonaniu Koncertu Beethovena, nikt nigdy nie grał tego – nie śpiewał – tak jak on, co było słychać nawet w takim nieremasterowanym nagraniu, choć orkiestra brzmiała jak cymbałki. (Kiedyś w rozmowie z prof. Bardinim zgadało się, że i on, i mój ojciec – obaj łodzianie – mieli szczęście być na tym samym występie Hubermana przed wojną w Łodzi, gdzie grał właśnie Beethovena.) Ale potem już ich nie odtwarzano. Cóż, był „syjonistą” (zakładał w latach 30. Palestyńską Orkiestrę Symfoniczną, która potem przekształciła się w Filharmonię Izraelską; wielu muzyków, także z Filharmonii Warszawskiej, ocalił tym samym od śmierci) i „kosmopolitą”, jako jeden z pierwszych orędowników – jak to nazywał – Stanów Zjednoczonych Europy lub Paneuropy. Takie było jego marzenie, któremu poświęcił wiele energii (dla tej sprawy również chwycił za pióro), a które dziś się spełnia; właściwie Huberman powinien być patronem – jednym z patronów – Unii Europejskiej. Co interesujące, skrzypek doszedł do tego mając na względzie sprawy czysto praktyczne: zafascynował się tą ideą po pierwszym pobycie w Stanach Zjednoczonych, gdzie obserwował korzyści wynikające ze stanowej unii gospodarczej.

Z nagraniami jest nie za bardzo, wrzucę to, no i jeszcze to, i niestety ckliwy dość nokturn Chopina (cóż, tak się wtedy grało), i Koncert Czajkowskiego. No i może jeszcze to dla udokumentowania polskiego patriotyzmu Hubermana. Bo przy tym całym „syjonizmie” i „kosmopolityzmie” on był prawdziwym polskim patriotą; wspomagał odrestaurowanie domu Chopina w Żelazowej Woli, pomagał też Szymanowskiemu.

Fakt, że jego skrzypce zabrzmią w Częstochowie w tamtejszej filharmonii, która została wybudowana na miejscu zburzonej przez hitlerowców synagogi, jest bardzo wymowny. A w Warszawie zabrzmią na rzecz powstającego Muzeum Historii Żydów Polskich. Bilety, sprzedawane w kasie nr 4, są dość drogie (150, 200 i 250 zł), ale studenci i emeryci płacą połowę, a w końcu dochód idzie na szlachetny cel. Orkiestra TW i Gabriel Chmura także nic za ten koncert nie wezmą, a dyrektor Dąbrowski udostępnił salę również za darmo. A Bell? Słyszałam go na żywo jeszcze z poprzednim instrumentem. Ciekawam, jak gra na TYM.