Weekend w operach
Sobota w Łodzi. Juliusz Cezar w Teatrze Wielkim był przedsięwzięciem składkowym z udziałem trzech Akademii: Muzycznej, Plastycznej i Filmówki. Ze strony muzycznej – studenci śpiewacy, orkiestra (w większości, poza paroma doangażowanymi specjalistami), chór. Plastyczną stronę zaprojektowała Ewa Bloom-Kwiatkowska, czyli nie taka znów świeża absolwentka, ale od tego roku prowadząca pracownię projektowania kostiumu teatralnego i filmowego w łódzkiej ASP. Studenci z pracowni odbyli przy okazji praktyki; parę studentek uczestniczyło też czynnie w projektowaniu (biżuteria, stylizacja). Filmówkę reprezentowali autorzy animacji (a było ich parę), a nad światłem (które miało tu niebagatelną rolę) czuwał absolwent i wykładowca – Wojciech Puś.
Muzycznie kierował spektaklem nie byle kto, bo Paul Esswood, legenda sztuki kontratenorowej, dziś coraz częściej udzielający się jako dyrygent, ale ciężar przygotowań spoczywał na jego dawnym uczniu Arturze Stefanowiczu, który był reżyserem spektaklu i debiutował w tym zakresie, oraz na koordynatorce projektu Urszuli Kryger, która jest nie tylko wspaniałą śpiewaczką, ale i profesorem łódzkiej Akademii.
Muszę powiedzieć, że robota została wykonana ogromna i aż jej szkoda na tylko trzy spektakle (dwa w sobotę i niedzielę i jeszcze jeden w styczniu, który poprowadzi Lilianna Stawarz). Tym bardziej, że debiut reżyserski Artura Stefanowicza jest zaskakująco dobry – widać, że artysta wiedział, czego chce, mając pełną świadomość, co śpiewak może na scenie, a czego nie. (No i znał dobrze dzieło, sam przecież śpiewał wielokrotnie partię Cezara.) Dowcipna i prosta scenografia i choreografia (ta ostatnia Edyty Wasłowskiej) dopełniała obrazu.
A dźwięk – no, naprawdę było przyzwoicie. Orkiestra jak na początkujących w tej materii całkiem, całkiem (nawet rogi, choć oczywiście kiksowały, ale nie tak strasznie dużo), a niektórzy soliści stanowią już naprawdę obiecujący narybek. W niedzielę też podobno była ciekawa obsada, ja oczywiście jestem w stanie powiedzieć coś tylko o sobotniej. Anna Werecka była świetna w roli tytułowej, wszystkie koloratury bez pudła, tylko jako że jest niewysoka, przypominała raczej Napoleona (choć przecież nie wiemy, może Cezar też był niski). Zwróciła też moją szczególną uwagę Kinga Borowska (Sesto) i Małgorzata Domagała (Kornelia), mniej podobał mi się ostry trochę głos Patrycji Kujawy (Kleopatra), może to było wynikiem tremy, ale prezentowała się za to świetnie. Z panów dobre wrażenie zrobił na mnie Bartosz Szulc (Curio), Paweł Erdman (Achilla) też był w porządku, a z dwóch kontratenorów Bartosz Rajpold (Tolomeo) wydał mi się dość surowy; Damian Ganclarski (Nireno) miał mało do zaśpiewania, ale, jak już wcześniej wspomniałam, te niewiele nut brzmiało ładnie. W sumie projekty takie są bardzo warte popierania, bo to i dla młodych wspaniała praktyka, i dla nas źródło informacji o tym, co już potrafią i na co się zapowiadają. A przy tym naprawdę urodził się nam nowy reżyser operowy. Powiedział mi, że traktował ten projekt jako jednostkową przygodę, ale tak mu się to spodobało, że nie miałby nic przeciwko, gdyby mu coś w tej materii zaproponowano.
Niedziela w Warszawie. Byłam na takim wydarzeniu właściwie jednorazowym, zrealizowanym we współpracy z Der Nye Opera w Bergen: tam już to wystawiono, tu pokazano trzy razy. Trzy spektakle w jednym. Najpierw opera kameralna norweskiego twórcy Henrika Hellsteniusa Ofelie: Śmierć przez wodny śpiew. Po raz drugi jego dzieło trafiło na warszawską scenę; wcześniej była inna opera, Sera, którą wystawiono chyba też ledwie ze dwa razy. Bardzo mi się podobała. Muzyka Ofelii, spod znaku tzw. spektralizmu, też mi się podobała, jeśli tylko się w nią wsłuchiwałam, a nie obserwowałam, o czym akurat jest mowa – zupełnie nie interesowała mnie ideologia leżąca u podstaw libretta, a nawet drażniła. Świetnie brzmiał zespół pod batutą Wojciecha Michniewskiego; dobre też były solistki szwedzkie i norweskie oraz jedyny polski rodzynek – Tadeusz Jędras (Hamlet), na stałe pracujący w Niemczech.
Piszemy o tym, co ważne i ciekawe
Ja się żegnam
Już nie ma Polski. Przynajmniej takiej, o jakiej myśli PiS. Nie robimy wszystkiego dla ojczyzny – mówi Jan Englert, aktor i reżyser, wieloletni dyrektor artystyczny Teatru Narodowego.
Drugą część stanowiło koncertowe wykonanie w Salach Redutowych Sonetów Szekspira Mykietyna przez Annę Karasińską i Macieja Grzybowskiego. Solistka była świetna, ale w damskim wykonaniu utwór traci tę specyficzną dwuznaczność, tak pasującą do tekstów. Bezpośrednio po tym został odtworzony krótki filmik z pierwszego sonetu: Adam Dudek sfilmował śpiewającego go Jacka Laszczkowskiego i zestawił na podzielonym ekranie dziewięć fragmentów jego nagiego torsu; można było obserwować, jak człowiek śpiewa całym sobą.
Z trzeciej części się urwałam – balet Jacka Przybyłowicza wg Alpha Kryonia Xe Aleksandry Gryki już znałam wcześniej, zresztą jeszcze wróci do repertuaru.
Komentarze
Pobutka! Może ktoś kupi róże?
Kiedyś oglądałem studencką realizację Dydony i Eneasza. I bardzo miło ją wspominam, nawet jeśli instrumentalistów (czy raczej instrumentalistek, jeśli dobrze pamiętam) było bardzo mało, a pieniędzy na scenografię wyraźnie brakowało… Ale była świeżość, wyobraźnia, no i Purcell
Rozumiem, że Pani Kierowniczki nie interesowała ideologia Ofelii, ale skoro powiedziało się i, czyli ideologia, to może warto powiedzieć j, czyli jaka?
Choć słówkiem…
Rano, gdy odbierałem klucze usłyszałem do siebie: — Tak, mam słoneczko!
Myślałem, że tak się zwraca tylko do dzieci…
Ja, słoneczko?
PAK już się poczuł Królem Słońcem

A słoneczko się schowało… i prószy coś takiego drobnego, białego… buuu…
No dobrze, opiszę pokrótce tę ideologię, choć jest bezsensowna. Libretto zostało napisane przez niejaką Cecilie Loveid, która ma opinię feministki, ale to libretto jakieś antyfeministyczne jest. Występują tam trzy Panny Wodne (analogia do Trzech Wiedźm z Makbeta?) jako swoisty chórek, królowa Gertruda o dwuznacznej roli (mówi o sobie: „Jestem Gertruda głupia i powierzchowna jak owca na słońcu”), Ofelia mająca kłopoty z własną tożsamością („Czy jestem małpą? Czy jestem myszą?”) oraz Hamlet jako ten samotny rodzynek z testosteronem. Z jednej strony jest on typowym samcem, który ma chcicę na Ofelię (dość przewrotnie pokazane jest ich obcowanie fizyczne – bez stykania się ze sobą, za to wszyscy jednocześnie podrygują krzycząc „fuck”), a potem idzie do swoich zajęć puszczając ją w trąbę (słowa „idź do klasztoru” oczywiście też padają). Z drugiej strony te wszystkie baby wyśmiewają się bez przerwy z Hamleta i zadręczają go do ostateczności. Wyśmiewają się też z Ofelii, a jej topienie się w rzece wygląda tak, że one polewają ją wodą z sześciu wiader.
Głęboki sens, prawda?
A dziś w Operze Narodowej kolejne spotkanie w cyklu Konfrontacje: Queer Opera czyli dlaczego opera jest ukochaną sztuką gejów. Kolejny temat medialno-zastępczy. Ja się zastanawiam, czy tam kiedykolwiek zaczną się zajmować operą


Zajrzę tam może na chwilę z ciekawości. Ale jest też miła darmowa imprezka jazzowa, na którą zaprasza TVP Kultura do Palladium, od 19 do oporu. Będzie nagrywać Kwartet Zbigniewa Wegehaupta (materiał z najnowszej płyty) i Kwartet Krzysztofa Urbańskiego i miło byłoby, żeby na sali była publiczność
A jutro w filharmonii – Romina Basso i Venice Baroque Orchestra! Mniam
Pani Kierowniczko,
Podobno Cezar byl wysoki, czytalam to chyba u Krawczuka.
Pani Kierowniczko,
jakbym chciał, to bym i sens znalazł… Niestety, nie do opisywania w miejscach publicznych…
A Rominy Basso i VBQ bezinteresownie zazdroszczę
PS.
Zapomniałbym: Dziękuję za streszczenie ‚ideologii’.
No i proszę, co do Cezara mam luki w wykształceniu…
Sprawdzilam u Swetoniusza.
Cezar /jak pisze Swet./ ….Byl jakoby wysokiego wzrostu,cerę mial bialą, czlonki smukle, twarz nieco zbyt pelną, oczy czarne i bystre.
Po prostu lubię historię starożytną i ciągle w tym grzebię, ale przecież i tak nie wiem wszyskiego
Ba! Spotkałem się z tezą, że Napoleon mając jakieś 168 cm był powyżej średniej wzrostu swoich czasów, a cała reszta to propaganda Anglików
A Mark Lester, ktory gral Olivera Twista w sfilmowanym musicalu z pobutki, zostal z czasem znanym i szanowanym lekarzem od kosci. Jest tez biologicznym ojcen dziecka Michaela Jacsona (in vitro) i ojcem chrzestnym jego dwojki dzieci – choc sam jest praktykujacym Zydem, ale jest to normalne na Zachodzie.
20 lat temu ujawniono tez, ze jego spiew w Oliverze! byl dubbingowany.
Bardzo ciekawe
Czlonki smukłe, oczy czarne i bystre… – to jakby o mnie.
Wzrost poniżej 170 cm – to jakby o mnie.
Coś z Cezara, coś z Napoleona – wypisz, wymaluj portret Bobika.
Czy Bobik ma coś z Cezara,
Czy może z Napoleona?
Bardzo się o to stara,
Wstrzymując ruch ogona…
Bobiku,
już lepiej być Cezarem. Ja do Napoleona nie chcialabym być podobne, ale bliżej mi do niego z moim wzrostem niż do Cezara

Wstrzymał ogon, ruszył głowę,
szepnął „eppur si muove”,
gdzieś cesarską godność schował
i Zwyczajną spałaszował.
Ja nie dowierzałabym Swetoniuszowi.
Jakby ktoś chciał obejrzeć, to tu kawałek świątecznej iluminacji Warszawy z wczorajszych wieczornych zdjęć.
Od tego do końca:
http://picasaweb.google.pl/maria.tajchman/Warszawa#slideshow/5415101357529072770
Lecę do roboty.
Brawo Aniu! Pani Doroto, zobaczy Pani, że o Ani Wereckiej będzie jeszcze głośno. I być może taka jedna płyta, która wyjdzie niedługo po Nowym Roku będzie grała w tym pewną rolę
Dobrze, że już po. Pozdrawiam 
Cezara nie widziałem, bo spektakle są akurat w tym czasie, który w tygodniu spędzam z rodziną. Natomiast szlachetny Rzymianin miał tak przemożny wpływ na funkcjonowanie wszystkich (!) wydziałów mojej szanownej Uczelni (zwłaszcza dzięki imć reżyserowi, niezwykle przejętemu rolą, który to nakazywał wszystkim wykonawcom bez wyjątku być obecnymi na wszystkich próbach), że rozważałem przyjęcie imienia Brutus
Bobik szepnął? Chyba szczeknął
Szczeknąłem szeptem.
Bobik sotto voce
Piekne zdjecia swiatecznej Warszawy. Nawet Stara sie wzruszyla, choc jest twardzielem.
Dzięki, Mordko!

Chciałabym nauczyć się robić dobre zdjęcia.
Może uda mi się zapisać na jakiś przyzwoity kurs, bo do wiedzy w książkach jakoś nie mogę się zabrać.
Na kilka przydatnych zdań tony jakiś obocznych opowieści.
Chiba się zestarzałam i brakuje mi cierpliwości, albo w ogóle brakuje mi cierpliwości.
Wytrwałość nie jest moją cnotą, niestety.
Idę obszywać poduszki na siedziska.
Przyjemnych, kolorowych snów.
Faktycznie,Warszawa nocą super!Co stwierdzam z głębokiej Galicji i Lodomerii.Widzę,że już druga osoba z dywanika para się czynnie tapicerką!Bardzo miły miks muzyczno-designerski.Też wolałabym poduszki,ale muszę rysować schody.Znaczy,skończyły się żarty…
Dywanik i tapicerka jakoś do siebie pasują
Właśnie wróciłam po intensywnie spędzonym wieczorze, ale nie będę z niego robić osobnego wpisu, bo to już byłaby przesada.
Najpierw albowiem byłam w Operze Narodowej, gdzie tym razem w sali prób orkiestry zorganizowano drugą w cyklu Konfrontacje dyskusję pt. Queer opera, z podtytułem Dlaczego opera jest ukochaną sztuką gejów. W panelu uczestniczyli ludzie, którym temat gejowski jest bliski: krytyk sztuk plastycznych Bogusław Deptuła (prowadzący), krytyk literacki zajmujący się teorią queer Błażej Warkocki oraz artysta wizualny Karol Radziszewski. No i wyszło szybko szydło z worka, co przewidywałam od początku: że takie postawienie sprawy nie ma sensu. Panowie się zgodzili między sobą, że zjawisko queer nie ogranicza się do gejostwa, a imputowanie gejom, że opera jest ich ukochaną sztuką, jest stereotypem i anachronizmem – tak było może w latach 80. Tu puszczono kawałek filmu Filadelfia (pierwszego popularnego filmu z tematem gejowskim), gdzie bohater umierający na AIDS puszcza drugiemu mężczyźnie ulubioną arię Magdaleny z Andrea Chenier w wykonaniu Marii Callas. Radziszewski opowiedział, że zasięgnął języka u przyjaciół i nikt z nich nie wielbi opery, on sam też nie, a ponadto to popkultura przejęła te cechy opery, jakie mogły być wcześniej dla gejów pociągające. Dziś ich idolkami są Madonna czy Lady GaGa.
Z drugiej strony próbowano samą operę określić jako należącą już z natury do queer (przebieranki, kobiece role mężczyzn i odwrotnie, kastraci itp.), no i oczywiście też od razu stwierdzono, że to nie tak, bo przecież wtedy to nie było queer, tylko straight, czyli zupełnie naturalne.
Jedyne, co było naprawdę fajne, to występ Izabelli Kłosińskiej z pianistą Wojciechem Semerau-Siemianowskim w arii z Les Mamelles de Tirésias Francisa Poulenca. To była pierwsza aria bohaterki, Teresy, która ma dość bycia potulną żoną i matką, chce spełniać role męskie i odrzucić owe tytułowe cycki (Iza z wdziękiem używała balonów, które w pewnym momencie trochę perwersyjnie przedziurawiła), i w końcu zmienia się z Teresy w Tyrezjasza. Wykonali to oboje z tak cudownym poczuciem humoru, że pomyślałam, że dla tego jednego celu warto było przyjść.
Jeszcze warta wysłuchania była wypowiedź prof. Marii Poprzęckiej, która odniosła się do wyświetlonego na początku fragmenciku filmu Katarzyny Kozyry Il castrato – to dłuższa historia zresztą, a prof. Poprzęcka przypomniała, że film jest częścią projektu pt. W sztuce marzenia stają się rzeczywistością, a w gruncie rzeczy cały projekt – cykl wydarzeń i filmów – kręci się wokół opery. Dlaczego? Bo właśnie opera jest sztuką, gdzie marzenia stają się rzeczywistością. Marzenia o tym, żeby być kimś innym, oderwać się od codzienności, przeżywać intensywniej.
No i tyle. Na zakończenie wystąpił jeszcze pewien transwestyta, ale ja pobiegłam na koncert jazzowy organizowany przez TVP Kultura – po prostu dostali pieniądze na parę nagrań, zaprosili parę zespołów i każdy mógł przyjść do Palladium i robić za publiczność. Posłuchałam młodego zdolnego (acz jeszcze dosyć konwencjonalnego) saksofonisty Krzysztofa Urbańskiego ze swoim kwartetem, oraz Wojtka Mazolewskiego z zespołem Freeyo (krąg wywodzący się z yassu), który grał muzykę bardzo zabawną, stającą dęba, bez konwenansów.
O! To te cycki:
http://www.youtube.com/watch?v=dHkRYh6E2d4
Piękna biała tapicerka! I jak ekspresyjnie zaśpiewana!
Pobutka (niskobudząca dla Bobika).
Pobutka 2!! (jeszcze lepsza dla Bobika!)
http://www.youtube.com/watch?v=b_V1D0M6T1Y
Gdzie jest Bobik?
Bobikowi w żłoby dano…
Dlatego się obudzić nie może

Ale dziś to w ogóle trudno się obudzić…
Bobikowi w żłoby dano
w jednym forte, w drugim piano.
Cóż ma począć biedna psina?
I na jedno cieknie ślina,
i to drugie się podoba,
lecz jak zagrać naraz oba,
lub wysłuchać równocześnie?
To się uda tylko we śnie,
nie na jawie, co się łudzić.
Więc najlepiej się nie budzić.
Bardzo mi się przyjemnie śpi przy tej pobutce od PAK-a, ale z Los Chacos to Hoko chyba przesadził. To już zdecydowanie dla jamnika!
Nie wiem, czy dla jamnika, czy dla bassetta, ale dlaczego zmieniają harmonię temu Bachu
nie budzić, hibernować
Tak jeszcze się zastanawiałam a propos wczorajszej dyskusji w teatrze, nawet nie tyle na temat, dlaczego opera już nie jest ukochaną sztuką gejów, co o tym, dlaczego niektórzy nawet się na ten stereotyp wkurzają. I wyszło mi, że to tak, jak różni miłośnicy kultury żydowskiej uważają, że jak Żydzi, to tylko skrzypek na dachu, koza Chagalla i sztetł. Ten stereotyp się zdezaktualizował jeszcze przed wojną, choć oczywiście nie w pełni – sztetle jeszcze istniały. Ale istniało też bogate życie miejskie, ze sztuką awangardową włącznie, czego dzisiejsi „miłośnicy” nie znają…
A geje-miłośnicy opery też się dziś zdarzają. Aczkolwiek jest to nisza, dokładnie jak wśród heteryków
Porządkowanie świata wg jakiś reguł (stereotypu) jest podobno niezbędne człowiekowi do przetrwania.
Świat daje się okiełznać i zrozumieć.
Stąd może nieskuteczność przełamywania tychże stereotypów.
Jest ich taka mnogość w jestestwie, że trudno je zauważyć.
No, fakt.
A gest przełamywania stereotypu też w jakimś momencie staje się stereotypowy, i tak dalej
Harmonię zmieniają? A gdzie tam słychać harmonię? Flety i gitary tak, ale harmonie?
Ojej, no to powiem jak do gitarzysty: funkcje zmieniają
No to proszę, oto Bach na harmonii. Jakaś ona zepsuta, ale zawsze
http://www.youtube.com/watch?v=RAP5fL84sKw&feature=channel
Pewnie zaspała, kiedy naprawiali…
Stereotypizowanie jest normalne, ale równie normalna jest (dla indywiduum lub grupy) chęć niepoddania się stereotypizacji. Ciągłe napięcie pomiędzy tymi dwiema tendencjami uznabym nawet za jedną z sił napędowych kultury. Więc nie dziwię się ani temu, że w pewnym momencie, kiedy w środowiskach gejowskich zapanowała moda na operę, ludzie zaczęli stawiać znaki równania, ani też temu, że w innym momencie niektórzy geje zaczęli tego mieć dość.
Przy tym trzeba jeszcze wziąć pod uwagę, że środowiska gejowskie nie są bynajmnie żadnym monolitem. Jedni geje idą w stronę drag queens, przebieranek, przerysowania i wręcz pogłębiania stereotypu, a inni chcą się jak najmniej różnić od heteryków, wykonują „męskie” zawody, ubierają się biznesowo, albo skaczą ze spadochronem. Zwolenników heavy metalu też się wśród nich znajdzie. Więc dlaczego wszyscy mieliby się dawać wciskać do szufladki z napisem „opera”?
No właśnie. A jeszcze można dodać, że istnieją transwestyci, którzy wcale nie są gejami

Uważam, że takie dyskusje nie mają w ogóle sensu, i nie mogę się doczekać, kiedy w operze będzie się rozmawiało o operze. Ale się chyba nie doczekam… Kolejne tematy Konfrontacji: camp opera, opera politica, soap opera
Zgadzam się w pełni, że nie mają sensu dyskusje.
Oczywistością jest, że w każdej grupie ludzie się różnią, bo są niepowtarzalnymi bytami.
Istnieją mody i trendy, którym poddają się w różnym czasie i w różnym zakresie środowiska, w których powstały, lub uzyskały szersze zainteresowanie.
To są wszystko procesy zmieniające się w czasie, podobnie jak sam człowiek i jego poglądy.
Człek nie chce sam przed sobą przyznać, że posługuje się stereotypami, bo wydaje mu się, że świadczy to o jego ubóstwie intelektualnym.
Większość chce uchodzić za otwartych, kulturalnych, z wysokim IQ.
To dobrze, że chce, ale…
Najgorsza jest sytuacja, w której stereotyp krzywdzi innych.
Człowiek rozumny – moim zdaniem – może zrobić tylko tyle, że stara się w sobie przełamywać te krzywdzące właśnie, a często w tym dążeniu tworzy nowe wobec aktualnych przeciwników.
Wydaje się to zabawą bez końca.
Mam tylko nadzieję, że filmik z zapisem dyskusji, który z pewnością za kilka dni pojawi się na stronie Programu Drugiego PR będzie zawierał ten biuściasty wybuchowy bonusik, o którym sprawozdała Pani Kierowniczka. Z Panią Izabelą Kłosińską wystąpiliśmy kiedyś w Toruniu (w programie W. Kilar – Angelus, Exodus, Victoria). Fosa Zamkowa drżała – taka wokalna moc w niej
Studiowaliśmy z Izą w tym samym czasie. Mawiałam o niej: mała dziewczynka o wielkim głosie
A poczucie humoru ma nie mniejsze 
Hmm! Nadmiar decybeli nie jest miły dla ucha.
Ja mam takie nieszczęście, że wszystkie znajome, które mają głos przyprawiający fundamenty i fosy o drżenie, fałszują niemiłosiernie, katując uszy nieszczęsnych ofiar.
Mam, w związku z tym, pewną awersję do silnych głosów.
mt7 – tak umotywowaną awersję rozumiem
Ale przypadku p. Kłosińskiej to nie tylko wytwarzane decybele, ale barwa, gęstość, nasycenie i intensywność głosu. O katowaniu nie ma mowy
No i w pewnym repertuarze bez takich walorów ani rusz, bo będzie blado, a czasem nawet głos zniknie pod orkiestrą.
mt7: Nieco spóźnione poziękowania za spacerek po oświetlonej Warszawie. Dobrze mi zrobił
http://www.youtube.com/watch?v=fW9lukibJvQ
Zawsze mnie zastanawia, skąd się w tym muzycznie barbarzyńskim kraju biorą ci wszyscy znakomici muzycy? Czy to jak u Bachów, syn muzyk, wnuk muzyk, synowa muzyk, kot muzyk, Bobik muzyk, etc?
Z niemieckiego Wrocławia: ma być podobno druga premiera Zauberfloete. Jest spektakl przedpremierowy, sylwestrowy, noworoczny, prasowy, premierowy. Ki diasek… A premiera Borysa Godunowa obsunięta na kwiecień :-(, a jak tak tę operę lubię…
Skąd? Nie wiadomo. Może rozrzut statystyczny.
Bardzo Pani dziekuje za wnikliwa i profesjonalna ocene mojej pracy w , jak to Pani nazwala, „skladkowym przedsiewzieciu ” uczelni artystycznych. Moje zaangazowanie w stworzenie plastycznej oprawy scenicznego wystapienia AM mialo duzy wplyw na inscenizacje i odbior trzygodzinnego spektaklu. Wiele osob zwrocilo uwage na fakt swobodnego polaczenia trzech form scenicznych : umownej aranzacji wielofunkcyjnych mobilnych kolumn, „teatru w teatrze” w scenie Parnas i nowoczesnego jezyka plastycznego w trzecim akcie. Nie jestem swieza absolwentka lodzkiej ASP – co zyczliwie Pani podkresla w swoim tekscie, ale wlasnie dzieki temu – doswiadczenie i dorobek ( o ministerialnej nagrodzie nie wspominajac) pozwolily mi stworzyc szkic sceniczny jakim byla ta realizacja oraz podolac problemom produkcyjnym – symboliczny budzet na realizacje i fakt, ze nie jest to repertuarowe przedstawienie Teatru Wielkiego.
Debiutujacy jako rezyser -Artur Stefanowicz, jak i rektorzy naszych szkol szczerze dziekowali za moja prace, ktora pozwolila dobrze sie zaprezentowac mlodym wykonawcom. Podjelam sie tej trudnej dla mnie produkcji z jednego tylko powodu – w pazdzierniku tego roku otworzylam w ASP autorska Pracownie Kostiumu Teatralnego i Filmowego. Po doktoracie ( w czerwcu 2010) rozbuduje ja o cwiczenia ze scenografii teatralnej i zalezy mi na mozliwosci warsztatow scenograficznych w pracowniach teatralnych. Obawiam sie, ze opinie dziennikarzy, ktorzy ignoruja role scenografii i kostiumow ( piec miesiecy mojej pracy + warsztaty studentow , ktorych dopiero zaczelam uczyc), nie pomoga mi w przyszlosci podjac sie podobnego wyzwania.
Jeszcze raz dziekuje – ebk
Dzięki Beato, świetny fragment, Pani Iza kobieta z temperamentem.


Po raz kolejny przekonałam się, że aria Cavaradossiego „E lucevan le stelle” to mistrzostwo świata.
Taka znana, żeby nie powiedzieć wyświechtana, a ciągle przechodzą mnie ciarki.
Świetnie zaśpiewał Pan Laszczkowski.
Przypomniało mi się, że mam nagrany nocny spektakl z Placido Domingo m.in. z Zamku Św. Anioła.
Dostanę od mikołaja nagrywarkę z VHS na DVD, to sobie przegram wszystkie moje skarby.
Mam całą szafę.
Dobry wieczór. Witam Panią ebk i jeszcze raz gratuluję świetnej roboty. Naprawdę warto robić takie rzeczy!
Na wrocławski Czarodziejski flet zostałam zaproszona 2 stycznia. To pewnie ta premiera prasowa…
A co do Laszczkowskiego, to cudze chwalicie, swego nie znacie…
http://www.youtube.com/watch?v=VdBXjUnNmOw&feature=related
i dalszy ciąg:
http://www.youtube.com/watch?v=SxdUCLflyM0&feature=related
A w kilka dni później (!) w Legnicy:
http://www.youtube.com/watch?v=qUZMOQiJGqQ&feature=related
To jest prawdziwy fenomen
A to z biuletynu „Trubadura”, jak to się stało, że zaczął śpiewać sopranem:
To zupełny przypadek, że zacząłem śpiewać sopranem. Wszyscy wiedzieli, że potrafię śpiewać bardzo wysoko, bo robiłem sobie często sopranowe dowcipy podczas prób czy wyjazdów. Mam taki głos z natury, nigdy nie musiałem go szkolić i dzięki Bogu nigdy żaden z pedagogów tego głosu nie dotknął. To taki czysty dar. Podczas prób do Orfeusza Monteverdiego na prośbę dyrektora Stefana Sutkowskiego zaśpiewałem całą partię oktawę wyżej sopranem. To wykonanie bardzo spodobało się także Władysławowi Kłosiewiczowi i od razu zaproponowano mi partię Nerona w Koronacji Poppei. Akurat wtedy do Warszawy przyjechał Jean-Claude Magloire, który współpracował wówczas z Operą Kameralną i poszukiwał sopranisty do Catone in Utica. Zaśpiewałem przed nim arię z Łaskawości Tytusa sopranem i od razu podpisał ze mną kontrakt na kilkanaście spektakli we Francji, między innymi do Opera Comique w Paryżu. Dostałem wtedy bardzo dobre recenzje, tak to się zaczęło.
Tu opowiada o tym we francuskiej TV (zaczyna się ok. 1’25”)
http://www.youtube.com/watch?v=CcB8cojuUyw&feature=related
Jest też na tubie dokument o nim, podzielony na sześć części. Tu pierwsza, resztę można znaleźć:
http://www.youtube.com/watch?v=fSYb9klLsoM&feature=related
Mnie najbardziej imponuje jego sopranowa ekspresja. Nie wiem jak to wyjaśnić, ale czuje się w tym śpiewie psychiczne tenorowe zaplecze
To wszystko prawda, a poza ma dużo uroku i budzi sympatię.
To też ważne.
Powiedziałabym, że jest ujmujący, co na tych filmikach też jakoś widać.
I ma po prostu kabaretowe poczucie humoru. Kiedy spotykam go w towarzyskich okolicznościach (np. śniadanie w hotelu podczas jakiegoś festiwalu), to kończy się na tym, że płaczę ze śmiechu
My man!
Gdybym już nie miał swoich Ludzi mógłbym się zastanowić nad zaadoptowaniem go w charakterze rodziny.
Być adoptowanym przez Bobika to honor!
Dobranoc!