Bach dla higieny

Ten tytuł można zrozumieć tak: ileż można tego Chopina, potrzebna jakaś odtrutka. Ale też tę odtrutkę stosował też sam Chopin – bardzo miał zdrowe muzyczne odruchy. Mianowicie, jak wiadomo z przekazów, rozpoczynał dzień od przegrywania sobie Bacha, zwłaszcza preludiów i fug z Das Wohltemperierte Klavier.

Na Folle Journée w Nantes poranki umilał Bachem m.in. Pierre Hantaï (jest nadzieja, że przyjedzie i do Warszawy). Cóż to była za przyjemność! Takie uporządkowanie świata; wszystkie klocki wskakiwały na swoje miejsce. Salka (niewielka) była wyciemniona, światło padało tylko na klawesynistę. Pan Hantaï (który na oko wygląda jak skromny urzędnik, ale pozory mylą) powiedział przed występem, że Chopin brał sobie te kawałki Bacha dowolnie, jak popadło, więc i on nie podał w programie, które preludia i fugi będzie grał. Pewnie założył sobie jakąś kolejność, miał w kilku miejscach pozakładane nuty, ale to właściwie nieistotne. Ogólnie tylko było wiadomo, że bierze na tapetę II tom.

Słuchałam tego z ogromną przyjemnością nie tylko dlatego, że bardzo mi się jego gra podoba, ale i dlatego, że automatycznie nasuwały mi się wspomnienia, jak sobie grałam te preludia i fugi w domu dla siebie, co mi się podobało, a co nie, które wolałam i dlaczego. I teraz nawet, jak – coraz rzadziej – zdarza mi się usiąść do klawiatury, pierwsze, co mi wchodzi pod palce, to niektóre fragmenty W.K. Także z II tomu, np. E-dur czy a-moll, czy też Es-dur z I tomu, które uwielbiam po prostu (oczywiście grałam to zupełnie inaczej niż pianiści w przykładach, może trochę bliższy mojemu spojrzeniu jest Gouldowy E-dur). No i te, które „oficjalnie” grałam w szkole, jak na przykład to. Takie sobie więc uprawiałam na tym koncercie miłe muzyczne „magdalenkowanie”.

I tak się zastanawiałam nad tym, że zwykle I tom bardziej jest ceniony od drugiego, częściej jest grywany i więcej tam hiciorów. Wydawało mi się czasem, że ten II tom to już trochę wymuszony, wychałturzony, już trochę brakło Bachowi inwencji, już te tematy nie takie wyraziste jak w pierwszym tomie – choć nie zawsze. Ale wiele jest momentów, nawet w fugach (np. g-moll), w których coraz mniej jest polifonii, a coraz więcej homofonii – jak to wytłumaczyć nieznającym terminów? Tak jakby z kilku linii toczących się równolegle (na tym właśnie polifonia polega) zrobiła się, jak u klasyków, melodia i akompaniament. I brzmiało mi to swego czasu jak uproszczenie, miałam jakby cień pretensji do Bacha, że poszedł już na taką łatwiznę. Dopiero dużo później zrozumiałam, że właśnie to było wypadem w przyszłość, że przecież nowoczesne było właśnie klasyczne spojrzenie. Carl Philipp Emanuel ponoć nazywał tatę „starą peruką”… Otóż peruką była właśnie ta polifonia, to ona była wtedy przestarzała. Punkt widzenia zależy od punktu słyszenia?