Żoli tablo, bą piano
Co do Roku Chopinowskiego, jedno jest pewne: robi się wszystko, żeby zmienić te żenujące wyniki badań, z których jeszcze niedawno wynikało, że Chopina kojarzy się w Polsce przede wszystkim (ale też mniejszość) z Żelazową Wolą (a nawet jakiś ułamek – ze Stalową Wolą), ale prawie nikt nie kojarzy go z Warszawą, gdzie mieszkał od siódmego miesiąca życia. Teraz otwarto – po tej na UW – kolejną wystawę, w Muzeum Historycznym m. st. Warszawy: „Warszawa – miasto młodości Chopina”. Wystawa właściwie nieduża, ale bardzo elegancka, będzie trwała do połowy sierpnia. Jeśli ktoś interesuje się dziejami tego miasta, warto, żeby ją odwiedził.
Bo czas, w którym Chopin mieszkał w Warszawie, był bardzo ciekawy. Miasto bardzo intensywnie się rozwijało i budowało, w ciągu tych dwudziestu lat zmieniło się po prostu rewolucyjnie. Powstał zamykający oś Krakowskiego Przedmieścia Pałac Staszica oraz Teatr Wielki (jedno i drugie to dzieło Antonia Corazziego), zbudowano Aleje Jerozolimskie z Placem Bankowym, utworzono Plac Zamkowy, przebudowano Nowy Świat, który stał się reprezentacyjną ulicą, przebudowano Pałac Kazimierzowski, w którego oficynie z czasem zamieszkali Chopinowie, przebudowano Pałac Namiestnikowski i Belweder. Kiedy się ogląda na wystawie grafiki przedstawiające miasto, wiele jest widoków znajomych, ale niektóre są zupełnie inne – choćby teren uniwersytecki, na którym przed Pałacem Kazimierzowskim jest plac (na którym potem zbudowano stary BUW), albo przestrzeń Placu Zamkowego pomiędzy Kościołem św. Anny a Zamkiem Królewskim czy Plac Krasińskich (Pałac Rzeczypospolitej, w którym jest dziś filia Biblioteki Narodowej, mieścił wówczas Teatr Narodowy; to tam właśnie Chopin dał ów słynny koncert pożegnalny). Architektura monumentalna i klasycyzująca wiązała się co prawda z umacnianiem caratu, ale jako że zajmowali się nią mistrzowie, była pełna wdzięku.
Niesamowity był w tym czasie przyrost ludności, jak wyczytałam w katalożku wystawy. Otóż w 1816 r. miasto miało 81 020 mieszkańców, a gdy Chopin wyjeżdżał – już prawie 140 tys. Ciekawe, że do Warszawy ściągali wówczas ludzie najróżniejszych narodowości, którzy doskonale się asymilowali i stawali się polskimi patriotami. Nie tylko tak spektakularny przykład jak Samuel Bogumił Linde, autor słownika języka polskiego, który miał szwedzkie korzenie, ale Włosi (Corazzi, Henryk Marconi), Niemcy, Austriacy, Szwajcarzy czy Francuzi, jak pan Mikołaj Chopin. W tym czasie zliberalizowano też przepisy dotyczące osiedlania się Żydów. Miasto było wielonarodowościowe, multikulti, co widzimy na każdym kroku, choćby w związku z Chopinem. Syn Francuza i Polki naukę muzyki rozpoczął u Czecha (Żywnego), a później kompozycji u człowieka o niemieckich korzeniach (Józef Elsner), który próbował namawiać swego genialnego ucznia do napisania polskiej opery.
Warszawa była miastem otwartym i ogromnie kulturalnym. Chopin poza intensywnym życiem towarzyskim wędrował po koncertach, operach i wystawach (warto przypomnieć, że i on sam bardzo przyzwoicie rysował). Pisał do Jasia Białobłockiego: „…ekspozycje w Warszawie się zaczynają, tak w Ratuszu jako i w salonach Uniwersytetu. – Nie piszę Ci, co gdzie jest bo jeszcze nie ma co widzieć i jeszcze nie widziałem; skoro jednak moje ślepie ujrzą jakie żoli tablo, portre, żoli maszyn, bą piano, bą dra, w ogóle kelkszos dexelan, rączka Ci moja nakreśli, a posłaniec z Dobrzynia przyniesie…”.
Pierwsza sala wystawy w Muzeum Historycznym dotyczy salonów, których wówczas w mieście było ogromnie wiele i które mały Chopin odwiedzał. Są tam głównie konterfekty osób prowadzących owe salony. Najciekawsza jest sala związana z architekturą, gdzie jest też trochę rękopisów i pierwodruków i stoi pośrodku parę instrumentów z epoki, w tym fortepian Bucholtza. Ostatnia sala dotyczy pożegnania i wyjazdu Chopina, który – jak nam przypomina tekst towarzyszący wystawie – po upadku powstania listopadowego zrzekł się paszportu, stał się więc azylantem politycznym, warszawiakiem, który nie mógł powrócić do swego miasta.
Komentarze
Jak to jest: 5:21 i nie ma POBUTKI?
Pobutka (no dobrze, spóźniona… od jakiegoś czasu tak już jest).
Występki gwałtowne i zbrodnie rzadko się przytrafiają, i można bezpiecznie tak we dnie iako w nocy przebiegać Miasto [PAK: Warszawę], bez żadnej obawy równie iak Kray, bez żadnego niebezpieczeństwa; co słusznie przypisać należy nayprzód: dobremu w ogóle charakterowi Narodu Polskiego; powtóre, mądrym i przezornym ustanowieniom Rządu, iż kilkakrotnie każdego roku jest w całym Kraiu robiona generalna ludności rewizya, w skutek którey Policya zabiera włóczęgów, ludzi bez zaświadczeń i służby, oraz próżniaków oboiey płci, którzy pod pilną strażą do robót dróg i innych prac publicznych używani zostaią.
Z Przewodnika dla podrużuiących w Polsce i rzeczpospolitey Krakowskiey (tłumaczenie z francuskiego, wydanie z roku 1821, za Julian Tuwim Cicer cum caule, czyli groch z kapustą, ISKRY 2006)
Poczytałem jeszcze wczorajsze. Coraz weselej było. Coś bym jeszcze skomentował, ale odpuszczę. Tylko sprawy poważne. Różne metody docierania do muzyki można stosować, ale nic nie zastąpi najważniejszego – czasu. Można mieć wszystkie możliwe środki techniczne, ale nie posłucha się muzyki przez 10 minut. Dlatego koncert góruje nad wszystkim. Jak już zdecyduje się wybrać, nic nie przeszkodzi, chyba pożar albo kraksa. Płyty można posłuchać zawsze, więc się jej nie słucha prawie nigdy. Oczywiście można sobie postanowić, że od 18:30 do 20:30 słuchamy płyt, i się tego trzymać. Kiedyś tak stosowałem, ale teraz coraz trudniej, zawsze jest coś pilniejszego.
No to śpijcie smacznie dalej. Pozdrawiam do jutra.
Nie śpimy, psze pana… 🙂
No tak. Nie mam teraz czasu oglądać tak długiego filmu, bo muszę zaraz wyjść, ale sądząc po początku faktycznie jest on dość cukierkowy. Jestem za to ciekawa tego drugiego filmu, który nakręcono z okazji Roku Chopinowskiego, pt. Efekt Chopina. Szkoda, że tego filmu nie ma na tubie – może będzie?
Nihil novi.
Ludność napływa, asymiluje się, ulice przebudowują….
Perspektywa Krakowskiego Przedmieścia była i wcześniej zamknięta – kościołem Dominikanów Obserwantów projektu Chrystiana Piotra Aignera.
http://www.warszawa1939.pl/index.php?r1=palac_staszica_old&r3=0
Fakt – zamknięcie Pałacem Staszica jest bardziej wyraziste.
Do Pak,godz.5,57
No i komu to przeszkadzało?
Do PK:dzięki za smakowitą relację,choć niemożność ujrzenia tej wystawy jest dla mnie bolesna.Nie mogliby tego posłać w Polskę,tak jak to praktykuje np.BWA?
Tak rozmyślam o stylu listów Chopina,który zawsze mi się podobał,a nawet ze znajomymi muzykami używaliśmy jego powiedzonek.Chyba byłby gwiazdą naszego dywanu!
Wychodzi właśnie nowe wydanie korespondencji Chopina w opracowaniu Zofii Helman, Zbigniewa Skowrona i Hanny Wróblewskiej-Straus. Czy ktoś miał już może w rękach pierwszy tom?
No ja. Bardzo porządna robota. I właśnie o tym wspominałam przy okazji kongresu: że pracując nad tą korespondencją dokonano wielu odkryć i weryfikacji.
A w ogóle uwielbiam listy Chopka 🙂
Na mojej prowincji nie można sobie po prostu pójść, przejrzeć i kupić. Czekam więc na realizację zamówienia w Empiku, ale Empikowi się nie spieszy 👿
vesper, Empik nierychliwy, ale jakoś listom Chopka daje radę. Wczoraj odbierałam księgę – czekanie na nią trwało prawie dwa tygodnie. Słyszałam też, jak pewien pan pytał w informacji o jakąś książkę o Chopinie (niestety nie wiem, jakiego autora). Odpowiedź pracownika Empiku: Oooo, proszę Pana. To minimum miesiąc 😉
Tak, Beato 🙂 Tylko czy to nie jest kuriozalne w Roku Chopinowskim? Półki powinny się uginać od wszelkich pozycji wydawniczych oraz nagrań. Wiem, że Empik ostatnio cienko przędzie, ale pozory prosperity nadal sprawia, więc dlaczego nie w tej dziedzinie. Dwusetna rocznica urodzin Chopina już więcej razy się nie zdarzy, to okazja marketingowa jakich mało, aż głupio się nie podpiąć.
Empik wysyłkowy to w ogóle banda dziadów jest. (Nie to, że ten w sklepie jakiś dużo lepszy).
Lepiej szukać po Merlinach i innych takich.
Proszę bardzo:
http://merlin.pl/Korespondencja-Fryderyka-Chopina-Tom-I-1816-1831_Wydawnictwa-Uniwersytetu-Warszawskiego/browse/product/1,707868.html
Jak mówią 3-5 dni, to w zasadzie dotrzymują słowa.
Nie żebym kochała tę firmę, ale w Empiku 30 złotych taniej… W dodatku odbieram u nich i nie płacę za przesyłkę.
http://www.empik.com/korespondencja-chopina-tom-i-ksiazka,prod13590006,p
O!
Ja też odbieram osobiście z Merlina, ale vesper, zdaje się, nie ma takich możliwości.
Z cenami jest różnie, ale Merlin jeszcze niczego mi nie zawalił, a Empik mojej znajomej, która się tam stołuje, wiele razy.
Gostku, widziałam tę merlinową ofertę, ale przyznam, że empikowa cena bardziej mi się spodobała. Pierwszy raz zamówiłam książkę w internetowym Empiku, w Merlinie zdarzało mi się już kilka razy kupować. Dobre doświadczenia mam też ze Znakiem i PWN. Empik już na wstępie ściemnia. Piszą, że 3-5 dni, ale liczą tylko dni robocze od następnego dnia po złożeniu zamówienia i doliczają jeszcze czas dostawy, choć odbieram w księgarni. Czyli jeśli zamawiam w piątek, pierwszy dzień przypada dopiero w poniedziałek, a piąty (któż by przypuszczał) w piątek, do tego dochodzą trzy dni na dostawę, liczone od kolejnego poniedziałku, więc jeśli książka będzie do odbioru dopiero w przyszłą środę, a zamówienie zlożone zostało w zeszłym tygodniu w piątek, to Empik nadal mieści się w terminie 3-5 dni 😯 Dlatego właśnie (o nieprzebranym bogactwie oferty nie wspominając) wolę Amazon 😈
Tej mojej znajomej kilka razy zapomnieli powiedzieć, że czegoś tam nie dostanie, więc dostawała niekompletne paczki, albo zwodzili i w końcu mówili, że towar niedostępny itp.
Oczywiście, cena tej książki w Empiku w porównaniu z Merlinem bardzo atrakcyjna, ale generalnie dostępność i ceny są trochę lepsze w Merlinie.
Amazon jasne, tylko przesyłka strasznie boli, więc tam raczej trzeba szukać rzeczy, których nie dostanę w Polsce.
Prawda, przesyłka z Amazona szczypie w kieszeń.
Zamawiam w Merlinie od lat, odkad sklep powstal, choc niezbyt czesto. Sa bez zarzutu jesli chodzi o profesjonlizm obslugi klienta. Bardzo solidna firma, co mnie ogromnie zawsze cieszy. 🙂
Czytam dzisiaj w Forum wywiad z KZ, a w nim na samym początku uwagę, że „rękopisy Chopina pisane [są] jakby pod dyktando Boga. Nie ma w nich jednego skreślenia, jednej pomyłki, a przecież wiadomo, że Chopin nie przepisywał ich na czysto (…)”. Ta konstatacja jest zdumiewająca – w kontekście relacji G.Sand oraz dostępnych autografów. Zwłaszcza tych szkicowych, będących zapisem gorączki myśli i wątpliwości wynikających z nadmiaru wszelkiego.
Wspomina również KZ – a to ciekawe jest nadzwyczaj – o zaginionych nagraniach (24 godziny filmu), dokumentujących jego spotkania z A. Rubinsteinem. Chociaż – szczerze mówiąc – trudno uwierzyć, że zginęła, ot tak, po prostu, taka ilość materiału. Tu się prosi o śledztwo!
A na koniec wywiadu czytam, że w Lucernie „wraz z tamtejszą orkiestrą symfoniczną wykona pan II i III sonatę. Dlaczego postanowił pan zaprezentować te kompozycje razem?” Aż zajrzałem na stronę www, by sprawdzić czy jakaś sensacja przechodzi koło nosa. Coż (bez)sensacja pozostała tylko w pytaniu.
Tekst przeczytałem w „Forum” – korekta, ech, „jak powszechnie wiadomo…”
A co do „Korespondencji F.Ch.” – toć ja już latem zeszłego roku jojczyłem tu, że UW wydał tę pozycę, a jakoby jej nie było – tzn. była dostępna na Festiwalu „Chopin i jego Europa” oraz w niszowych księgarniach (ja ją kupiłem już w lipcu), a późną jesienią w zasadzie była już w większości księgarń.
Vesper: przeczytałem przy uwagach dot. IP, że „charyzmę i osobowość da się w jakimś stopniu wykreować”. Ta uwaga jest w pewien sposób wstrząsająca. Bo jeżeli to prawda – to można powiedzieć, że mamy – lub możemy mieć – do czynienia ze swego rodzaju falsyfikatami. A w słowie „charyzma” (nadużywanym obecnie do granic wytrzymałości, a czasami wręcz przyzwoitości) kryje się jednak coś czystego, UCZCIWEGO, niepowtarzalnego. Z dwoma słowami staram się na ogół obchodzić b. ostrożnie – genialny i charyzmatyczny. No i oczywiście wszystkimi epitetami – ale to już inna bajka.
A cierpliwości nauczy was dopiero internetowy zakup płyt w Polskich Nagraniach. Odrabiam właśnie tę lekcję. Z pokorą.
Pozdrawiam całe to szacowne zgromadzenie najczulej i najserdeczniej – bo warte każdej czułości i serdeczności.
Moi mili, fakt, zawalili coś z tą Korespondencją FC. Ja osobiście też kupiłam na ChiJE po jakiejś naprawdę bardzo promocyjnej cenie, a dopiero kilka miesięcy później Wydawnictwo Uniwersyteckie przysłało tę książkę do redakcji i to nie mnie, tylko Piotrowi Sarzyńskiemu, bo jemu już wcześniej wysyłało albumy (m.in. Kolor i kultura, o którym tu już pisałam – chciałam też od nich egzemplarz w celach blogowego omówienia właśnie i nie dostałam na mój mail żadnej odpowiedzi, aż w końcu doczekałam się przeceny w Taniej Książce). Teraz się pojawiło po cenie nader komercyjnej…
60jerzy – właśnie zamierzałam napisać o tym wywiadzie KZ, bo też go teraz przeczytałam. Wygląda na to, że facet o rękopisach Chopina nie wie nic! Zgroza po prostu. A może mu się pozajączkowało z Mozartem?
PK, wyjątkową przyjemność sprawiła mi dzisiaj lektura wywiadu z Barbarą Wysocką w „Polityce” 🙂 Nietuzinkowa i niełatwa ta jej droga do reżyserii i aktorstwa. Oby jak najczęściej miała okazję chwytać się zmian harmonicznych i akcentów z wielkim pożytkiem dla polskiej sceny operowej 🙂
Nawet nie wiem, jak wygląda ostateczna wersja tego wywiadu. I nie chce mi się patrzeć. Co ja z tą panią przeszłam… Nie będę opowiadać. W końcu przekazałam rzecz kierownikowi, zresztą z musu, bo byłam zajęta Chopinem, a nawet na kolumnach nie oglądałam, bo poczciwy wicenaczelny zakazał mi przychodzenia do redakcji i prątkowania 😉
Ale mam nadzieję, że p. BW jeszcze coś dobrego dla teatru operowego zrobi. Choć ten jej ambiwalentny stosunek do muzyki…
Mnie też wywiad z Barbarą Wysocką sprawił wielką przyjemność. Po pierwsze – to wyjątkowa i niezwykle oryginalna osoba, po drugie – ciekawie mowi, po trzecie – wywiad został świetnie przeprowadzony. W recenzji zaś z Traviaty zastanowiło mnie zdanie z „basenem, obecnym chyba we wszystkich „nowomodnych” inscenizacjach”. Ujęcie w nawias słowa nowomodne – kazało mi się zastanowić: od ilu to już lat istnieją te nowomodne inscenizacje z basenem. Wychodzi na to, że są pomysły dość leciwe, można je więc nazwać: staroświeckie.
Wywiad czyta się b. dobrze 🙂 A ten ambiwalentny stosunek to może na skutek urazów wyniesionych ze szkolnictwa muzycznego. Taka Haßliebe. W każdym razie sama znam kilka osób, które przez szkolne piłowanie na skrzypcach znielubiły muzykę 🙁
No tak. Ja w dzieciństwie odmówiłam grania na skrzypcach, a namawiała mnie sama Wanda Wiłkomirska 😉
Ale chyba WW tak łatwo się nie poddała?
Mój przyjaciel poinformował mnie, że dziecko jego sąsiadów zaczęło niedawno produkować dźwięki podobne do nienaoliwionej furtki poruszanej przez wiatr….
Nie spotykałyśmy się aż tak często, żeby się poddawała albo nie 😆
Ciekawe, że moja siostrzenica nigdy takich dźwięków nie wydawała 😯
Aha, byłam dziś kolejny raz w Muzeum Chopina. Ciekawe, że już coraz rzadziej mówię: Zamek Ostrogskich, bo muzeum zdominowało budowlę (kiedyś tak nie było). Pani kustosz zapowiada, że otwarcie dla szerszej publiczności nastąpi 6 kwietnia.
I to był niechybnie dobry znak 🙂 A w jakim wieku zaczęła traktować skrzypce?
Ten „dobry znak” to oczywiście do wydobywania dźwięków ze skrzypiec 😉
Słowa pani Kustosz też biorę za dobrą monetę: szersza publiczność czeka, przebierając nogami. I liczy, że będzie można się rejestrować przez internet (tak zapowiadali)
No, pewnie tylko przez Internet 😉
Zaczęła od początku podstawówki.
60jerzy, moja uwaga odnosiła się do odmienności (na tle innych), nie do osobowości, ale Twój protest wobec możliwości kreacji odnosił się raczej do samej charyzmy. Zawiązuje się w tym miejscu potencjalnie ciekawa dyskusja nie tyle o kreacji artystycznej, co o kreacji samej osoby artysty, tym ciekawsza jeśli by ją zawęzić do artystów uprawiających sztukę wysoką, w tym muzykę klasyczną (bo że świat popkultury pełen jest postaci od podstaw wymyślonych, to każde dziecko wie).
Od razu zrobię małe zastrzeżenie. W zacytowanej przez Ciebie wypowiedzi użyłam pojęcia „charyzma” nie znaczeniu teologicznym (co jest oczywiste) ani znaczeniach jemu pokrewnych, odnoszących się do „daru Bożego”, wyjątkowych właściwości jednostki. Terminu tego użyłam dla określenia specyficznej relacji jednostki z otoczeniem (w tym przypadku odbiorcami), czyli w znaczeniu, w jakim słowem tym posługują się nauki społeczne.
W tym drugim znaczeniu charyzma może być i jest kreowana. Im większy u artysty pierwiastek naturalnej charyzmy, tym mniej socjotechniki potrzeba, by wykreowac charyzmatyczna osobowość sceniczną. To, co frapuje mnie najbardziej, to pytania na ile artysta musi się wykreować, by sprzedać swoją sztukę i czy jest to potrzeba obecnych czasów, którymi rządzi reklama, czy jest ona stara jak artystyczny fach. Skłaniam się ku twierdzeniu, że artyści kreowali się zawsze, a pianiści i dyrygenci (by pozostać w świecie tzw. poważki) kreują swoje wizerunki z większą starannością niż inne muzyczne profesje. Ja sama na tę wizerunkową kreację pozostaję w dużej mierze obojętna. Myślę, że większość naszych dywanowych bywalców też. Ale do kogoś teksty o nadprzyrodzonych niemalże zdolnościach tego czy tamtego wykonawcy są i były adresowane. Kiedyś przesada na afiszach była może pewną konwencją. Czy nadal jest potrzebna? Mi bardzo nie przeszkadza. Mogę słuchać interpretacji pozostając zupełnie obojętną na wizerunek interpretatora, co najwyżej zastanawiając się chwilę, po co sobie zadawje trud tworzenia obrazu samego siebie, nie zupełnie zgodnego z prawdą i dlaczego zakłada, że kogokolwiek wizerunek ten obchodzi.
Większy problem mam wówczas, gdy nie jestem pewna, czy za interpretacją stoi sam artysta, czy ktoś inny, jak w przypadku IP i Alizy Kezeradze. Nie bardzo potrafię zaakceptować podejście sportowe – że poza zawodnikiem jest jeszcze trener, fizjoterapeuta, psychoterapeuta, lekarz, menadżer i kolejka sponsorów. I właściwie nie wiem dlaczego nie potrafię się pogodzić z wizją interpretacji jako efektu pracy zespołowej (dotyczy to oczywiście wyłącznie solistów), bo skoro ktoś swą grą zachwyca, to czy powinno odbiorcę interesować, co się na ten zachwycający rezultat złożyło, kto wniósł swój intelekt a kto sprawne dłonie? Może nie powinno interesować, a tym bardziej przeszkadzać, ale skoro przeszkadza, to co z tym zrobię?
Analogia:za moich studenckich czasów dyskutowaliśmy,czy podpisywać nazwiskiem obrazy na wystawie końcoworocznej,bo były malowane pod korektą,czyli nie w pełni autorskie. Teraz niestety wszystko jest produktem,a produkt nie ma autora,tylko producenta.W filharmonii byłoby to szczególnie bolesne. Ale może jak się nie wie,to nie boli?
Listy Chopina,o dziwo, kupiłam w Empiku „z półki”.No dobra,wiem,że nie mówi się „o dziwo”,tylko „proszę pani”…
To jest rzeczywiście ciekawy problem. Ale coraz rzadziej ktoś miewa takie skrupuły i to też znak czasu…
Może dlatego tak ostro reagujemy na wywiady z artystami,bo wychodzi w nich niespójność z wykreowanym wizerunkiem? O ile wywiad był przypadkiem „prawdziwy”.A może to my wyobrażamy sobie za dużo,a Bogu ducha winny artysta nawet nie wie,że coś zdemaskował?
Vesper:
ja wspomniałem o tym „kreowaniu charyzmy” zakładając, że nasze dwie myśli jakoś się przetną – na kształt prostego skrzyżowania. W odpowiedzi dostałem istne Charles de Gaulle – Étoile. Co zdanie – ważkie i mądre – to nowy zjazd i temat na odrębne seminarium. Tematy:
1.Charyzma a PR.
2. Kreacja czy eksploatacja – o relacjach i korelacjach na przykładzie…
3. No name – droga ku szczytom.
Osobiście nigdy nie interesuję się zbytnio, kto jakich i ilu miał ojców swojego sukcesu – tym raczej bardziej interesuje się tzw. środowisko – w różnych zreszą celach, o czym PK wie zapewne najlepiej. Z tym, że nie interesuję się do chwili wejścia na pewien poziom odbioru, w którym nie kontaktuję się za bardzo ze światem – po powrocie do równowagi zaczynam jednak szperać i gmyrać w przeszłości sprawcy odlotu. Dowiadując się czasami zaskakujących historii.
Zgadzam się co do ostatniego akapitu zupełnie – w przypadku porażki staram się widzieć już tylko i przede wszystkim człowieka. Licząc na wzajemność.
Czyli nie będzie sporu, że aż poleci pierze? Cóż za rozczarowanie 😆
60jerzy, myślę że niezależnie ile zjazdów by z tego wyciągnąć, na środku, jak klamra, i tak stoi Łuk Triumfalny autentyczności, szczerości i prawdy. W sztuce, w ktorej kariery rozwijają się powoli, najpierw przez długie lata nauki, potem przez kolejne etapy twórczego dojrzewania, tam fałsz w końcu wyjdzie na jaw, jeśli się gdzieś po drodze zakradł.
Kreowany wizerunek jest potrzebny tym klaszczącym między częściami.Ponieważ jeszcze sami nie słyszą, chcą się upewnić,że wybrali dobrze. W dodatku podaż jest olbrzymia.Ale jak już usłyszą,okaże się,że niewiele wizerunków to wytrzyma.I dobrze!
Uwaga:w Szczecinie też wszystkie krzyżówki w gwiazdę,a Łuku ani śladu.Ponoć w tym układzie świetnie wychodzą obławy…
Łabądku, klaszczący między częściami to pikuś. Nie zapominajmy o wytwórniach płytowych, które bardzo potrzebują wyróżnika dla każdego artysty ze swojej stajni. A że stajnie mają liczne, to pojawia się problem rodem z zeszytu z zabawami dla dzieci „znajdź pięć szczegółów, którymi różnią się te dwa obrazki” 😉
Skoro pierze nie leci to ja w pióra wyjątkowo wcześnie. Muzycznych,niewykreowanych snów życzę.
No proszę, koniec świata! Łabądki idą spać razem z kurami 🙂
Kreacja osoby to na pewno rzecz stara jak świat, ale ja w ostatnich latach jednak widzę tu pewną zmianę jakościową. Dawniej ta kreacja była pewnym rodzajem bonusu, dodatkiem do dzieła, smakowitym, ale niekoniecznym. A teraz zaczęła już czasem dzieło wypierać, a w każdym razie być warunkiem jego sprzedania. Mało kto już wierzy w to, że dobre dzieło tak czy owak się przebije, bez piaru. A artyści chcą się sprzedawać, nie tylko z przyczyn finansowych, więc jakie mają inne wyjście, poza kreowaniem się? 🙄
No to jeszcze:potrzebują dla tychże.Żeby było jasne:jak przychodzą,to już dobrze.Za chwilę usłyszą i …co powyżej.A może to zbyt optymistyczne?
Może i zbyt optymistyczne, ale dlaczego by przy tym nie pozostać? 🙄
Niech mi tylko kura wlezie do łóżka!Za pióra wywalę!!
Dzieło to jeszcze zawsze może w szufladce przezimować /o ile wiekopomne/.Solista faktycznie ma krótki termin przydatności do spożycie i tu mu współczuję.
Ja bym nic nie miał przeciwko temu, żeby mi kura do łóżka wlazła. Mogłaby nawet być już upieczona…
O kur d-moll!
Czyżby Łabądek już się wyspał? 😯
Mais non!Odpływam z opóźnieniem,jak to u Wagnera…
Pobutka?
http://www.youtube.com/watch?v=XxsD0mRSOQ4
Ufff… Hoko mnie wyręczył!
Pani Kierowniczka niedawno florentynowała, więc pozwalam sobie na off topic florencki. Kilka dni temu Ukochana zastrzeliła mnie informacją wziętą z TV, że w Santa Croce odkryto nieznane freski Giotta, które, jak to teraz można stwierdzić, wywarły wielki wpływ na malarstwo Michała Anioła. Na pytanie, czy te freski poza kaplicą Pazzich, nie umiała odpowiedzieć, ponieważ tego szczegółu nie podano. Dzisiaj znajduję na onecie zdjęcia dziwnie znajome. Okazuje się, że nie freski odkryto tylko przy pomocy ultrafioletu poznano nowe szczegóły.
Ja się zapytywam, jak dłuigo jeszcze TVN24 będzie nam robiła wodę z mózgu? Wczoraj tej wody dolać próbowała pani Pohanke. Rozmawiała z gen. Czempińskim i z Siemiątkowskim na temat współczesnego wywiadu wojskowego i cywilnego. Widać, że pani przeczytała albo usłyszała coś całkiem bałamutnego na ten temat, ponieważ zadawała dziwne pytania i kwestionowała wszystkie odpowiedzi. Wyjaśnienia zakwestionowanych odpowiedzi już nie mogliśmy usłyszeć, ponieważ pani Pohanke zagłuszała je całkowicie, jeżeli tylko nie potwierdzały jej tez.
Czy można się dziwić, że podobnie kiepsko przekazuje się rewelacje muzyczne.
Podam przykłady. Na putanie, który wywiad jest najlepszy, obaj panowie zgodnie odrzekli, że brytyjski. Pani uważała, że CIA, wywiad francuski i Mosad mają większe sukcesy. Panowie stwierdzili, że nie spektakularne sukcesy świadczą o jakości tylko stopień wspomagania polityki zagranicznej państwa poprzez tworzenie wiarygodnej bazy informacyjnej, najlepiej absolutnie niedostrzegalny. Dalej już nic się nie dało usłyszeć.
Pierze nie leciało, a szkoda, temat wdzięczny. bo żeby coś było bez wpływy, to twórca/wykonawca powinien ileś tam przebywać w jakiejś pustelni, a i to mogłoby być za mało, bo gdzie się nie obrócić to wpływ i jaki margines wpływu można uznać za akceptowalny i w ramach (przedyskutowanie, pomoc w wyborze kilku wariantów, redakcja), a jaki nie i dlaczego.
Szkoda, że nie mam czasu rozwinąć swojego stanowiska dłużej, ale może potem ktoś coś dopisze i uznam, że praca jest mniej ważna i pilna 😉
Ja proponuję wysłać wszystkie te wywiady, o których pisał Stanisław, na poszukiwanie zaginionych nagrań spotkań KZ z Arturem Rubinsteinem – a wyjdzie na jaw ich rzeczywista wartość (wywiadów rzecz jasna, a nie rozmów).
Należy tylko przestrzec CIA, że jest obserwowane przez KZ, co czyni zadanie prawdziwym wyzwaniem.
Opera Paryska zapodała repertuar na sezon 2010/2011 – sezon bez MM, żadnego polskiego desantu (z wyjątkiem P. Beczały w „Sprzedanej narzeczonej” w grudniu), żadnej polskiej produkcji (za to dwie czeskie – wspomniana „Narzeczona” oraz „Katia Kabanowa” Janacka). Tak na marginesie – „Katia” ma swoją warszawską prapremierę już w kwietniu, a ze strony internetowej TWON nie wiadomo nic na temat obsady – paryska realizacja za rok – obsada już dziś. Znowu marudzę.
Chyba trzeba dysponować silną konstrukcją psychiczną, żeby wytrzymać bez szwanku wielką karierę. Nie tak wielu to się udaje. Chyba pozostaje ograniczać odbiór artysty do tego, co artystycznie przekazuje, a na resztę patrzeć tolerancyjnie. Były wielkie osobowości, które poza wspaniałą karierą artystyczną potrafiły mądre rzeczy ludziom przekazywać, ale to chyba wyjątki. Może kiedyś było inaczej, ale teraz chyba presja koniecznego sukcesu taki wpływ wywiera.
Ad Stanisław 8:13
http://wyborcza.pl/duzy_kadr/1,97905,7643205,Giotto_w_ultrafiolecie.html
Na pewno uwzględnienie przy konserwacji szczegółów dojrzanych w UV wzbogaci freski. Czasami jednak nowe pomysły konserwatorów szokują. Np. Kaplica Sykstyńska, której „przywrócono” pierwotne barwy. Cudzysłów, ponieważ nie jestem do końca przekonany, że to naprawdę te barwy i takie ich nasycenie. To trochę tak, jak na podstawie przekazów literackich odtwarza się sposób wykonywania dziewiętnastowiecznych utworów muzycznych tak, jak grano w okresie powstania utworu. Teraz próbuje się wykonywać Chopina, jak grał Chopin. Ale sam fortepian Pleyel z epoki nie wystarczy. Teraz można kupić nowe pianina pleyele reklamowane jako takie, na jakich grał Chopin.
http://www.pleyel.fr/gamme-droit.php
Do mojego komentarza z 10:20. Dopiero teraz przczytałem Bobika z 00:29. Pewnie ma rację, że chcąc się lepiej sprzedać zachowują się czasem jak Tomek Sawyer przed Becky na początku znajomości.
Ja chyba najpierw muszę wypić ocean kawy, zanim się zacznę włączać, bo na razie stan półsenny zlewa mi wszystkie wątki, włącznie z literówkami i wychodzi coś takiego, że odkryto Giotta na putanie, pod wpływem najlepszego agenta wywiadu brytyjskiego o ksywce Pleyel.
Sami widzicie, że tej kawy musi być duuużo. 🙄
Ta putana zwłaszcza wysoce niepokojąca 😆
Putana była o 8.21. Tak blisko Mosadu zresztą, że nie wiadomo, czy i ona nie tewu mleczarz. 🙄
Aj waj. Bez tewódki nie….
Kawa! 😀
Tak, też zauważyłam tę putanę i nawet się chwilę zastanawiałam, czy nie poprawić, ale postanowiłam, że zostawię, będzie weselej 😉
Wesołe literówki zawsze należy zostawiać (inne niekoniecznie). 🙂 Ja je uważam za bardzo istotne współautorki blogu. Tak samo jak Łajzę zresztą. 😉
Każda strawa bez przyprawy mdła.
Zaczęli pd putany,ciekawe na czym skończą?Chyba będą tańce na rurze…
Jeszcze co do wizerunków:Chopin też był z lekka wypiarowany na hrabiego,a Liszt na pożeracza hrabin.
Oddalam się do arbeitu.
A skąd wiecie, że to literówka? Najlepszy wywiad na putanie brzmi prawie logicznie.
i gdzie skończą. bo Kierownictwo roznosi różne tak po całej zaprzyjaźnionej blogosferze…
Ja przepraszam, co roznoszę? Jak mam to rozumieć? 😯
Mogę ostrzegawczo zapodać, czym się skończyło wczoraj u mnie 😆
http://www.youtube.com/watch?v=FcQCcYkLMzU&feature=related
O k…d-moll po raz wtóry.Znikam.
a Hitch-cock u Bobika, a tak po polsku k… [mać] w Barze? aż ciekaw jestem tego poważnego tekstu, co Kierownictwo teraz nad nim pracuje…
Odnośnie kreacji jeszcze, ad foma 9.31
Kiedy wizerunek artysty powstaje obok uprawianej przez niego sztuki i sprowadza się do wypiarowania na hrabiego czy milczącego filozofa, który nie udziela wywiadów a wypowiada się wyłącznie poprzez grę, to mi to nie przeszkadza. Jak im się chce, to niech się piarują, mnie i tak bardziej interesuje, jak grają.
Jestem jednak zakłopotana, gdy widzę, że za interpretacją stoi ktoś inny. I nie chodzi o wpływy. Na jakimś etapie edukacji wszyscy muzycy słuchają innych muzyków i coś z tego osłuchania przenika. To naturalne. Jak w każdej innej dziedzinie sztuki. Ale kiedy widzę dokument o wybitnym swego czasu soliście, który jak dziecko jest prowadzony za rękę poprzez meandry interpretacyjne, to odczuwam dyskomfort. Nie umiem tego dyskomfortu uzasadnić ani sobie wyperswadować. Czuję, że wynika on z nieuświadomionej tendencji do idolatrii i wynikającego z niej rozczarowania, dlatego wyperswadować i racjonalizować próbuję. Na próżno niestety. W uparcie naiwny sposób trzymam sie wiary, że artysta nie tylko osiągnął biegłość techniczną, ale ma też własne zdanie na temat wykonywanego utworu i to właśnie zdanie swoją interpretacją przekazuje. Nie czyjeś inne.
Powiedziałbym, że to nie tylko kwestia wpływologii, ale i stosunku Mistrz – Uczeń. Psychologicznie i kulturowo zrozumiałe jest pragnienie, żeby w artyście widzieć głównie Mistrza. Ale tak naprawdę prawie nigdy nie wiadomo, na ile on w głębi ducha pozostaje Uczniem. Tyle że jak o tym nie mówi głośno, to sprawa może się wydawać nieistniejąca. A ona chyba istnieje i ciekawe mogłoby być prześledzenie, kto przez całe życie pozostaje we władzy Mistrza (ewentualnie w liczbe mnogiej), kto decyduje się go zabić, a kto potrafi znaleźć ścieżkę równoległą, pozostając z najwyższą rewerencją. 😉
P: czym się różni jedno wykonanie od drugiego?
O: umiejętnościami wykonawcy i pomysłem na.
P: który z elementów jest ważniejszy?
O: od pewnego poziomu profesjonalizmu różnicujący jest ten drug.
P: czy musi to być własny pomysł?
O: hm… [chwila myślenia, guglowania, konsultowania] w sumie nie. bo od pewnego poziomu profesjonalizmu równie przekonywająco można oddać czyjś pomysł.
ps. i dlatego w opisach używa się konstrukcji gra…
i po tym krótkiej ofierze złożonej na ołtarzu merytoryzmu… 🙂
Vesper:
pozwolę tym razem się mie zgodzić. Bo jedynym wnioskiem płynącym z Vesperovego zakłopotania jest stwierdzenie, że da się – z przeproszeniem -wytresować dobrego, a nawet świetnego artystę. No dobrze, przesadziłem – nie wytresować tylko wytrenować. Lub jeszcze lepiej stworzyć. Wypigmalionować.
Oczywiście pytanie uzupełniające: czy V. ma na myśli ten jeden osobniczy – i zaiste, niezbadany – przypadek. Czy też to jest absolutyzacja problemu. I w jednym i drugim przypadku musiałbym się nie zgodzić.
Nie rozumiem również dyskomfortu wynikającego z wiedzy o tym, że solista „jak dziecko jest prowadzony za rękę”. Są również na tubie np. filmy z lekcji mistrzowskich Barenboima z Lang Langiem, na których można odnieść to samo wrażenie. Przypomina mi się wypowiedź red. Miklaszewskiego po drugiej płycie Blechacza w DG – tej z sonatami – że pianista musiał u kogoś pobrać parę lekcji, bo czuć pewną zmianę w jego interpretacji. Itd, itd. Sprawa wpłuwu innych, konsultowania swojej wizji, poddawania się innym – ocean spekulacji.
bym powiedział nawet z pewną perwersyjną przewrotnością, że trzeba być wielkim twórcą, żeby raz Zimmermanem, raz Gouldem a innym razem Stasiem Drzewieckim…
Są tacy wielcy artyści. Nazywają się imitatorami. Potrafią świetnie naśladować, a jako wykonawcy we własnym stylu są zupełnie nijacy jakoś. Odnosi się to do malarzy i piosenkarzy, także do instrumentalistów. Ze śpiewakami to już chyba trudniej.
Ależ 60jerzy, ja się sama ze sobą nie zgadzam 🙂 Bo kiedy dłużej nad tym pomyślę, to wychodzi mi, że nie ma w nic złego w tym, by sie czasem dac poprowadzić za rękę. Przyznam, że bardziej chodzi mi o ten jeden konkretny przypadek, a uogólnienia wynikaja raczej z rozważania, na ile jest to zjawisko powszechne. Jak zwykle zapewne, ocena zależy od proporcji. W grze Lang Langa słychać jednak Lang Langa, a nie Barenboima. Ile artysta przejmuje z tego, czym podzielił się z nim mistrz, to jego sprawa. Ale w tym jednym konkretnym przypadku nadal odczuwam zakłopotanie. Warsztatu u mistrzów to jedna rzecz, a trzymanie na zapleczu własnego prywatnego mistrza i firmowanie wszystkiego własną twarzą, to jest niby to samo zjawisko, ale w budzącej wątpliwości odmianie. Tu się chyba zgodzimy?
Wszystko dlatego, że imitatorzy nie mają okazji zapoznać się z własną myślą wykonawczą. Gdyby inny imitator ich zimitował to daliby radę.
Foma, to wielka myśl! 😆
Z aktorami jeszcze gorzej.Gdzie kończy się reżyser a zaczyna aktor?Szczepkowska się kłania.
I tak niechcący znów jesteśmy przy gołej D…
No tak. To dlatego, że marzec … 🙄
Ale Szczepkowska nie jest kotem! A my to dopiero w maju…
Ale zimno.
D. sobie można odmrozić albo wilka jakiego złapać.
Od gołej D. do putany też niedaleko.
Kto ją tam wie. Jeśli ktoś jest aktorem, to nie znaczy, że nie może być kotem. Bobik na przykład jest psem, a pisuje tutaj i prowadzi własny blog.
Poddaję się.Czy jest na blogu weterynarz????
Weterynarzy, o ile wiem, nie ma tutaj, ale miłośników zwierzątek – multum 😉
Przyszedł chyba przednówkowy czas małpiego rozumku. A ja też dziś nie będę w stanie stworzyć nowego wpisu, dopiero jutro, jak pójdę posłuchać Mullovej.
O, tu zastosuję dychotomię westernową PMK – albo ja, albo weterynarz! Dla nas obu ten blog jest za mały! 👿
Vesper:
„W grze Lang Langa słychać jednak Lang Langa, a nie Barenboima”
– taaa, jak słyszałem go grającego Poloneza As-dur FC w Schönbrunnie, to jakbym słyszał Barenboima – dekiel na rączki.
Wściku dostanę dzisiaj – właśnie przylazł nieproszony – mail spod ciemnej gwiazdy. A jakże: „z powodu choroby…”
Koncert, na który zacierałem rączki – „w zastępstwie zgodził się zagrać jeden z najwybitniejszych… młodego pokolenia… frenetycznie oklaskiwany w 2003 i 2005…”
Już wiedziałem: Marthy i Nelsona niet. Tym razem „powodem” został Nelson Freire. No powiedz, kochanieńka, czy Gabryśka Montero nie mogła znaleźć wolnego wieczoru, albo Lilka Zilberstein. NIe, nie mogły. A Arcadij V. mógł i znalazł. Tak, ten sam, który dopiero co zepsuł mi brahmsowski wieczór w Łodzi. A którego rekordową ilość min można znaleźć na jego ostatnim DVD z zapisem koncertu w Wiedniu. Panie, jakie tam masken znaleźć można.
A tak serio, to ża bardzol. I jeżeli to prawda z Nelsonem – niech się kuruje. Bo dywanik, zdaje się, lubi go bardzo.
Nelsona Freire czy Nelsona Goernera? 😉
Właśnie dostałam płytę chopinowską Freire, ale jeszcze nie przesłuchałam. Jak również reedycję Guldy.
A Barenboima będę podziwiać za półtora tygodnia, na szczęście jako dyrygenta, w jego ukochanym Wagnerze (Tristan i Izolda).
Aaaa, no popatrz, 60jerzy 🙂 Czyli korepetycje u mistrza się Lang Langowi „przydały” 🙂 W koncercie inauguracyjnym Barenboima jednak nie słyszałam, bo jak na Lang Langa nawet mi się podobało, a gdybym słyszała Barenboima, to zapewne podobałoby mi się mniej. Przyznam, że pianistyki obydwu panów uważnie nie śledzę, bo za nimi nie przepadam. Mam jakieś nagrania Lang Langa, ale chyba pochodzą sprzed warsztatów z DB.
PK, patrzę i widzę, że Barenboim tego samego dnia (tyle że o 11 rano) będzie chopkował w Berlinie przy fortepianie pod tym samym adresem 🙂 To dopiero sus repertuarowy!
O rany, rzeczywiście, i to nie tylko chopkuje, ale i szymankuje 😯 Może się też wybiorę? Chyba mam wtedy wolne.
PK:
którego Nelsona? Obydwu tu lubimy. Jednakowoż wieść o zmianie wykonawcy to był zwykły nelson.
Dobranoc.
Dobranoc, o tej porze? 😯
60jerzy przybity, to i musi odespać 🙂
Pani Doroto, czy wybiera się Pani na poznańskiego Blechacza?
No raczej nie, a kiedy on?
22 V w niezbędniku i tu też http://www.filharmoniapoznanska.pl/
W maju dopiero, to jeszcze nie wiem…
Być może będę wtedy daleko stąd… ale nie chcę na razie zapeszyć.
A bo na maj trzeba kliknąć.
Łajza 😀
Łajznęlo 😉
No dobra, to niech już będzie dobranoc.
Pobutka.
i tak minął tydzień…
Tydzień od…? 😉
Bą żur 🙂
Zdecydowanie za wcześnie na żur, choćby był najbardziej bą 🙁
A bą żur, bą żur, sa wa i kel żoli matę. 🙂
Tydzień od poprzedniego tygodnia, jak sądzę. 😉
Vesper, Kierowniczka nie proponowała jakiegoś wulewu żura, stwierdziła tylko rzeczowo, że on jest bą. 🙂
W niektórych regionach jada się (albo jadało) żur na śniadanie. Ja też sobie raczej tego nie mogę wyobrazić 😯
Powiedziałabym, że matę nie jest przesadnie żoli 🙁
Żur na śniadanie jest ideą odpychającą, ale nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że jest za wcześnie by żur rozpocząć. Mój matę, żoli, mowe czy mosz, powinien się rozpocząć nie wcześniej niż o 11.30 😈
O, to wtedy już jest prawie midi 🙂
Wszystko jest względne. Jak się chodzi spać o 3.00, to głupio by było powiedzieć „o już wcześnie rano, trzeba by się położyć”. Skoro więc o 3.00 jest nłi, to matę musi przypadać nieco później. Żeby zachować jakiś porządek 🙄
Jak chodzi o pory żura, to wiadomo, że ja jestem zdecydowanie z tej samej szkoły, co Vesper. 😉 Ale nie uważam, żeby żur musiał być fiks – każdy może sobie mieć swoje o nim wyobrażenie i swoje własne podziały. 🙂
Właśnie wróciłam z psiego spaceru i stwierdziłam, że matę choć może nie jest żoli, na pewno nie jest mowe. Nie pada, nie wieje, nie ziębi, tylko jakoś szaro i sennie…
Sennie na spacerze z psem? 😯 To co to za pies, który podczas spaceru żadnych atrakcji Pani Kierowniczce nie dostarczył?
Moe to w ogóle nie pies, tylko jakaś puma albo co? 😉
Ja bardzo Państwa przepraszam, ale chciałbym się skontaktować z Wielkim Wodzem w celach pozablogowych (hasło: VLC 🙂 )
Pani Kierowniczka ma psa?
Żur avec jajo, to nie jest zły pomysł. Zwłaszcza na śniadane w porze obiadu.
Bą żur! 🙂
Jeśli sunia, to może nawet i grzeczna. Jeśli jamnik, to może chory, biedaczek…
Pani Kierowniczka nie ma psa, tylko siostrzany pies (chyba że nie pies, a puma) zaposiadł Panią Kierowniczkę w celach wyprowadzawczo-miskowych. 😉
A mnie się zdarzało jeść żur na śniadanie, nawet awek jajo – zwłaszcza na wsi 2 dnia świąt Wielkanocnych na przykład – straszne, zwłaszcza po 2dniowym obżarstwie. Ale nic to w porównaniu z mielonym awek cebula i śmietana na śniadanie w Moskwie
Bobiczek wszystko wie 😉 Puma jest już bidną staruszką i tak sobie spokojnie łazi. Kiedyś była pieskiem ostrym, nawet zwariowanym… Teraz się uspokoiła i jest psią poczciwiną.
Żur awek jajo też mi się z Wielkanocą kojarzy. To już niezadługo. Może będzie już cieplej…
Żoli tablo, bą piano
przyjemny matę –
by tak gładko wszystko szło,
jest potrzebny szję.
Bo bez niego – kel orer
mówiąc anpasan*.
Nie podoba się premier
oraz presidan*,
kafe ma paskudny smak,
szarą barwę neż,
nie ma komu szeptać tak:
leż, silteple, leż!
Wniosek z tego płynie ten,
sępl oraz san* dut:
szję potrzebny jest jak tlen
(a dla Hoko mjut)
By był cudny życia tur,
nie komsi komsa,
trzeba choć na kelke żur
wypożyczyć psa. 😀
* niestety, nie mam jak oznaczyć w piśmie właściwych nosówek, bo przeciw nosówce jestem szczepiony. 🙁
A ja sobie właśnie szykuję i ostrzę zęby na żur. 😀
Tak mnie tym bą zachęcili.
Żur na śniadanie może być dobry, gdy wieczór był bardzo długi i wyczerpujący. I piwo. Osobiście żem jeszcze nie próbował. 😉
Gostku, – piszi wwpch[at]o2.pl
Żur regeneracyjne właściwości ma, lecznicze. Ale tylko, wtedy……. eh, nieważne.
Wodzu, dziękuję, piszę.
Teraz szję poczeka już,
Póki wróci pan
I z lodówki wyjmie mu
Kelkszos dexelan 😉
Exelan to nie jest zgrzyt,
psu podoba się,
najważniejsze jednak – wit
kelkszos a manże! 🙂
Jak z lodówki (lub frigo)
Kelkszos wyjmie się,
Bię sir, mą szję, że jest to
Kelkszos a manże 😉
Przy okazji – ukłony dla Pumy, Pani Kierowniczko. Mam nadzieję, że nie wzięła na serio mojego czepialstwa w kwestii aktywności spacerowej. Puma, ja tak tylko żartowałem. 😉
Przekazałam ukłony. Puma podniosła łeb, nastawiła ucho i opuściła z powrotem na dywan. Zaraz ja ją opuszczam, a ona będzie słodko śnić dalej o kelkszos dexelan a manże 😉
Na ordevrach, mą pti szu,
się nie kończy świat –
trza zapewnić jeszcze psu
żoli promenad! 🙂
Nawiasem mówiąc, moje mama trzyma we frigo również kosmetyki i ja bardzo proszę, żeby mi ich nie podawać a manże! 😆
Dla każdego coś miłego:
http://wyborcza.pl/1,99149,7646397,Dobry_dotyk_kota_i_psa.html
Ma kapustko szepczę w głos
pewien pieszczot Swej,
ona „coś ty” prycha w nos
„śmiej się”, mówi, „śmiej”
Zatem „ptysiu” mówię jej
(też kapusty to jest ród,
jeśli tam z śmietany klej),
razem tym efeku w bród –
pieszczot słodkich cud.
Ja nigdy nie rozumiałem tego albo-albo, pies czy kot. Oczywiście, że najlepiej pies I kot. Życie jest przecież znacznie ciekawsze i bardziej twórcze, jeśli codziennie jest kogo pogonić.
errata: efektu w bród
Trzeba jeszcze przypomnieć takie konstrukcje jak „Pies czyli kot”.
Kosmetyków pełen dziś refriżerater
bo zawartość trafia tam tylko z wyższych sfer
Bobiku
Znaczy się, kto goni kogo, uważasz? 😛
Tak wszyscy ganią Barenboima pianistę, a ja czasami lubię go posłuchać w utworach bardzo nastrojowych. Polonezy Chopka niekoniecznie, ale sonaty Becia – owszem. Jakoś do mnie trafia.
Parę dni temu ogladaliśmy film „Zanim poleje się krew”. Tytuł polski trochę dziwny, ale mniejsza z tym. Końcówka z listą płac do trzeciej części konceru skrzypcowego d-dur Brahmsa w wykonaniu Mutter pod Karajanem. Wstyd przyznać, ale nie słuchałem nigdy tego utworu, bo na koncercie się nie zdarzyło, a do Brahmsa podchodziłem trochę jak kot do jeża. Niby ładne, ale czegoś mi zawsze brakowało albo było czegos w nadmiarze. Ten koncert jednak mnie zachwycił.
Ja może nie tyle ganię Barenboima, co uważam, że jest tylu lepszych od niego, że nie warto zaprzątać nim sobie głowy.
Chop-Nokturny w wykonaniu Barenboima są niestrawne – prawie tak samo złe jak Marii Joao Pires.
Zresztą co tam – najważniejsze, że trafia. Do mnie trafia (czasami) Kempff albo Karajan, więc tyle innych grzechów człowiek ma na sumieniu…
Mnie zdumiało wykorzystanie muzyki poważnej, a zwłaszcza tego Brahmsa właśnie, w tym filmie. A film, swoją drogą, dobry.
Do mnie Kempff trafiał w Beciu bardzo. Karajan, hm. Różnie, ale raczej średnio.
Ja ganię Barenboima za koncert, na którym byłam kilka lat temu. Ale np. lutowy występ w FN chwaliła tutaj moja koleżanka Ewa. Ja ten wieczór akurat opuściłam.
Gostku, kto kogo potrafi z minuty na minutę ulec zmianie. Przed chwilą na przykład wszyscy gonili Barenboima. 😀
Ja akurat ogólnie, nie tylko o Beciu. Fakt – sonaty Beethovena z Kempffem mają w sobie cudowny luz. Słuchając ich człowieka ogarnia błogi spokój.
A Karajan, cóż… Jak już pisałem, raczej lubię słuchać brzmienia BP pod nim, niż jego interpretacji jako takich.
Ale bywa też…
http://www.youtube.com/watch?v=2_uuN5kuq74
Dlaczego? Końcówka filmu jest bardzo dramatyczna. Takie wypreparowanie przedsiębiorczośc i sekciarskiej religijności jako dźwigni rozwoju USA. Starcie dwóch wirtuozów pieniądza, z których każdy posługuje się jedną z tych dźwigni w skrajnej postaci. Czy muzyka poważna do tego nie pasuje? Może dlatego, że służy tylko szlachetnym celom?
No nie, pewnie, że mozna zrozumieć te ideę, ale ogólnie podłożenie muzyki w tym filmie wydaje mi się miejscami dość przypadkowe. Ale te czasy kalendarzowo były bliższe Brahmsowi niż nam 🙂
To jak tu przy tych bą żurach jesteśmy, zacytuję jeszcze jeden z moich ulubionych listów Chopka (ten z kiulotkami) do Jasia Białobłockiego (17 lipca 1825):
Mą szer!
La letr, ke wu mawe zekryt, ucieszyła mnie, chociaż smutnych, kom że wóa, dowiedziałem się nuwelów. Wotr żamb wu fe mal, to jest, co mnie affliżowało, nie ke wu zet ase ge, jak widać w letrze, sa ma done dla sos, i w lepszym zostaje humorze.
– Demę nu finisą nasz egzamin, że ne prandrepa de pry, kar le lawman le pren*. – Jak będę u Ciebie, to Ci wytłumaczę ową zagadkę (…)
W poniedziałek, jak już Panna Ludwina udecydowała, wyjeżdżamy, zatem tam już we środę w Szafarni będziemy, si wu wule me wuar, wene le premie, kar otrman dobra moja Opiekunka nie pozwoli mi wprzódy do Ciebie jechać.
Jutro o tym czasie, kel boner!, kieplezy!, jak się położę, nie wstanę tak prędko w piątek. Mam nowe kiulotki z kortu rojalnego (…) nową chustkę na szyję, czyli inszym terminem, bo byś może tego nie zrozumiał, krawatę, za złotych, że ne me suwię pliu kąbię, że le peie awek larżan e la mę de ma szer ser Luis.
Ekute, ekute mamsel Dorote** [sic!]
Adolf Szydłowski***
w roli służącego. (…)
____
*lawman – od lavement, franc. lewatywa – tak przezywano jednego z kolegów Fryca, który dostał pry, czyli prix – nagrodę w szkole.
** to może być kwestia wzięta z jakiejś scenki z teatrzyku amatorskiego u Chopinów.
*** prawdopodobnie chodzi o jednego z pensjonariuszy państwa Chopinów, który również brał udział w tych przedstawieniach.
Cytuję oczywiście za nowym wydaniem Korespondencji.
I idę na koncert 🙂
Przyjemnych wrażeń.
A ja koncertuję na kontach w czynie społecznym. 🙁
Widocznie sobie zasłużyłam.
Wiadomość dla 60jerzego i wszystkich, którzy chcą zaplanować wizytę w Chopkowym Muzeum. Można już składać wstępne rezerwacje: http://www.chopin.museum/index.dhtml#
To trzeba rezerwacje robić do muzeum? 😯
Dzięki, Beato!
Do TAKIEGO trzeba 🙂
Beato, dzięki za informację. Właśnie próbuję ogarnąć jakiś plan marszruty czerwcowej i jakieś kwadratowe jajca (sezon jajeczny już się zbliża) wciąż mi wychodzą. Ale powoli coś zaczyna mi się układać – tylko muszę na końcu jakieś słupki dodać, następstwem czego w słupki coś 😯 postawić, przejść na arytmetykę liczb urojonych (proszę mi wierzyć – takie istnieją, a raczą się nimi szczególnie namiętnie elektrycy – co wiele tłumaczy) – a jak zagłębię się w ową arytmetykę wówczas już wszystko będzie proste. Chociaż cały czas mam wrażenie, że tak sobie planując, koncypując, o czymś zapomniałem, coś pominąłem, coś mi umknęło. Ot, dla przykładu – życie…
Ale… jakież to piękne to uciekanie, przemijanie
Wtulam się w dywan, łapię coś z jego cudnej atmosfery i zwiewam – na razie.
Dywan macha frędzelkami do 60jerzego 😀
I szumi jedwabiście splotami nitek. 😉
PK ma rację, zapuściłem 3 marca w Muzeum żurawia w pierwszą salę – na tyle długiego, na ile pozwoliła obsługa, zanim nie zorientowała się, że chyba jestem nie z parafii – i żuraw przymuszony smętnie się zwinął. Ot, durnota, trzeba było wcześniej jakąś plakietkę na się powiesić, zdjąć wcześniej płaszczyk, wziąć jakiś ważny brulion w łapę i… już byłbym parafianinem. Albo, jeszcze lepiej, wejść z tacą ciastek – że to dla pań z II piętra. I zostawić przy okazji coś na parterze.
Dzięki, dzięki i czochram każdy frędzelek z osobna.
Dobrej nocy – bo teraz jeszcze praca, a rano w drogę.
Hm, a w którą stronę tym razem? 🙂
Jeśli chodzi o Jerzego,
nawet sprawdzać nie ma czego –
w którąkolwiek stronę ruszy,
tam mu będzie grało w duszy. 🙂
PK: na północny zachód. Też zimno.
Bobiku:
Twoją sentencję,
mą kwintesencję,
w ramy na ściany –
Bobi kochany…
Podobno pewien młody polski pianista wszedł bez biletu na koncert w Wiedniu,wnosząc palmę z przedsionka do hallu i mamrocząc coś o ordnung…
Metoda dość skuteczna.
Ależ miło na tym blogu.
Chociaż tutaj.
Dzięki Bogu…
Dobrze, że przy tym nadgarstków nie nadwerężył.
Mam Chopkowe listy 🙂 Empik dał radę 🙂
Uważam,że choć jeden list Chopina powinien być obowiązkowy jako lektura.Im bardziej jajcarski,tym lepiej.Może małolaty by się przekonały.
Metoda ordnungowa skuteczna tylko w określonym kręgu kulturowym. Nie radzę próbować we Francji lub Italii. 🙄
We Francji zawsze można wnieść na tacy wdówkę kliko a we Włoszech tiramisu cumbajszpil…
Inna rzecz,że wdówka droższa od biletu…
We Francji istotnie kliknięcie wdówką jest skuteczne, ale w Italii najlepiej skutkuje urok osobisty. 🙂
Kto nie ma darżą
Musi być szarmą…
Forsy że ne pa,
me szarman – se mła! 😆
A jakże!
Że wua!
Finis .O tej porze ryma ni ma!