Co słychać na Beethovenowskim
Dużo słychać bardzo różnych rzeczy. O niektórych krótko wspominałam (np. o recitalu Goernera), o innych jeszcze nie. Więc w punktach.
Dwa wieczory z DSB. Jedna z kilku berlińskich orkiestr, na pewno w czołówce wśród nich. Dawna orkiestra radia RIAS, czyli proweniencji z Berlina Zachodniego, jako taka założona w 1946 r. razem z radiem (Radio in the American Sector), od 1956 r. Radio-Symphonie-Orkiester Berlin, obecną nazwę nosi od 1993 r. Pracowali z nią Ferenc Fricsay, Lorin Maazel, Riccardo Chailly, Vladimir Ashkenazy, Kent Nagano (z którym była w Warszawie kilka lat temu), a od trzech lat – Ingo Metzmacher. Kilka miesięcy temu gruchnęła wieść, że w związku z kryzysem orkiestra może zostać zlikwidowana; zaalarmowali mnie na ten temat znajomi, których córka tam gra, nawet przesłali petycję do podpisania. Okazało się, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane, a dziś w ogóle o żadnych kłopotach nikt nie wspomina. Bardzo to berlińskie. A szkoda byłoby takiego zespołu – pokazał nam właśnie, co potrafi. O Mahlerze już tu wspominałam, kolejnego dnia zagrał Koncert B-dur Brahmsa z Kirillem Gersteinem (pianista porządny, ale jakoś poezji było mu brak, przy Brahmsie chciałoby się wzruszać, a w końcu wzruszyło tylko solo wiolonczelowe z III części) oraz całą muzykę baletową do Ognistego Ptaka, gdzie wreszcie mógł pokazać całą paletę barw i nastrojów. (Swoją drogą, lepiej jednak słucha się suity, to są wybrane hity, a w muzyce baletowej rozwadniają się i trudno tego słuchać bez strony wizualnej.) Cudny był bis – tegoż Igora Polka dla słonia, którą uwielbiam.
Kameralistyka. W weekend zaliczyłam trzy bardzo ciekawe koncerty. I w sobotę, i w niedzielę na Zamku Królewskim w południe grała grupka młodych polskich muzyków, w tym dwoje laureatów Paszportów „Polityki” Agata Szymczewska i Rafał Kwiatkowski, a także skrzypaczka Maria Machowska i altowiolista Artur Rozmysłowicz. W sobotę byli dwaj jubilaci: Chopina Koncert f-moll, który miał grać Janusz Olejniczak; zamiast niego wystąpiła młodziutka (18 lat) obiecująca Julia Kociuban, która już wykazuje się mocnym temperamentem. Zobaczymy, jak to dalej pójdzie (uprzedzając pytania: nie startuje w Konkursie Chopinowskim). W Kwintecie Schumanna zagrał natomiast chińsko-amerykański pianista Ian Yungwook Yoo, trochę może za donośnym, solistycznym dźwiękiem. Bardziej stopił się z resztą muzyków w wykonanym w sobotę Kwintecie g-moll Szostakowicza, zresztą w ogóle w tym utworze bardziej eksponowane są smyczki; pięknie wszyscy zagrali. To jeden z nie tragicznych, ale tylko melancholijnych jego utworów. Po przerwie zespół zmniejszył się do kwartetu fortepianowego, ze skrzypaczek została Machowska, a Kwiatkowskiego zastąpił Bartosz Koziak, i wykonali przedziwny zestaw: Kwartet fortepianowy a-moll Mahlera, składający się z jednej części, dzieło 16-letniego kompozytora, mało jeszcze przypominające jego późniejszą twórczość, raczej podzwonne Schuberta – i również jednoczęściowy Kwartet fortepianowy Schnittkego, swoista wariacja współczesna wokół szkiców do II części utworu Mahlera. Zaskakujące zestawienie, entuzjastycznie przyjęte, młodzi muzycy musieli na koniec powtórzyć Mahlera.
Po południu w filharmonii muzycy austriaccy, wśród których znalazła się znana nam dobrze Mihaela Ursuleasa oraz Jurek Dybał, jeden z kontrabasistów Filharmoników Wiedeńskich. Ciekawy program, dość typowy dla tego roku, czyli Chopin (Trio g-moll, w wersji z altówką zamiast skrzypiec) i okolice: mała solówka Bottesiniego (Dybał i Ursuleasa), Kwintet fortepianowy h-moll Ferdinanda Riesa, typowy wykwit stylu brillant, i wreszcie odkrycie: Kwintet fortepianowy Es-dur Józefa Nowakowskiego, starszego kolegę Chopina z klasy Elsnera – świetnie napisana muzyka. Cudze chwalicie, swego nie znacie… A Ursuleasa przypomniała nam się jako wspaniały muzyk, prawdziwa osobowość, grająca z pazurem. Cieszę się, że wróci w sierpniu.
Euryanthe. O tym najkrócej: jeden z tych utworów, które zostały słusznie zapomniane. Jak to jest, że w Wolnym strzelcu Weber stworzył ciąg hitów, a podczas słuchania tego dzieła myśli się tylko: o rany, nudne jak flaki z olejem. Zwłaszcza jeśli nienajlepiej śpiewane. Uciekłam z drugiej części, nie zdzierżyłam.
Misia. Dziś wieczorem ze swoim międzynarodowym zespołem (muzycy z Brazylii, USA, Portugalii i Argentyny) dała program Our Chopin Affair. To jedna z tych szlachetnych inicjatyw wypływających z autentycznej miłości do Chopina, ale nie zawsze zadowalających artystycznie. Kilka jednak pomysłów było fajnych, jak np. przeróbka Preludium e-moll na modłę tanga Piazzolli (autorem aranżacji był pianista Daniel Schvetz z Buenos Aires), wplecenie motywu pieśni Wiosna (tylko w fortepianie) jako przerywnik prawdziwego fado, czy też stworzenie prawdziwego fado z Dumki, ze specjalnie napisanym na tę okazję tekstem portugalskiego poety. Wiele jednak punktów programu było wyraźnie niedopracowanych (a już wręcz rozzłościł mnie pianista grający Nokturn Des-dur – mógłby go przynajmniej trochę poćwiczyć). Misia śpiewała kilka pieśni po polsku: Dumkę w obu wersjach (druga u Chopina nosi tytuł Nie ma czego trzeba), Dwojaki koniec (istna opowieść o duchach), Smutna rzeka, wreszcie Leci liście z drzewa. Ale śpiewała też po włosku (kiczowata przeróbka Etiudy E-dur), hiszpańsku (wspomniane Preludium e-moll) i francusku (jeden z Mazurków z tekstem Pauliny Viardot). Jednak najlepsze było tych parę momentów, kiedy artystka powracała do fado, a już zwłaszcza, kiedy zaśpiewała solo (na bis) pieśń Amalii Rodriguez.
Komentarze
To pobutki jeszcze nie ma i nie tylk ja zaspałem?! 😯
(Jeśli chodzi o Euryanthe, to lokalny programista filharmonijny (moja pamięć uprasza o wybaczenie swoich luk związanych z imionami i nazwiskami) typował, że Weber się pogubił wśród licznych intwerwencji cenzury w treść…)
No rzeczywiście, pobutka o takiej porze 😯 😆
Wszyscy śpią dalej… 😯
Z prawdziwą przykrością pozwalam sobie całkowicie nie zgodzić się z Panią Dorotą w kwestii Euryanthe.
A szczegóły, poproszę? 🙂
Już nie mówiąc o tym, że akcja jest tak pokićkana, że w ogóle nie wiadomo, o co chodzi. Facet nie wierzy swojej dziewczynie, chce ją zabić w lesie, bo dał sobie jak idiota wmówić, że ona zhańbiła jego honor, ale ona go ratuje przed wężem, więc „w nagrodę” zostawia ją w lesie na pastwę. Po czym gdy w finale wszystko się wyjaśnia, ona tak bez oporów pada mu w ramiona? 😯
No bo cosi fan tutte…
Pomimo, że do Piotra Kamińskiego mam bezgraniczne zaufanie – co do Euryanthe w pełni podzielam opinię pani Doroty. Parę lat temu kupiłem DVD z tą operą, wystawioną przez operę w Cagliari. Widać, że wszyscy się przyłożyli, natchnieniem scenografa były stare witraże, śpiewane to było dobrze – ale nie sposób było to przetrwać. Parę razy się zabierałem -a bardzo lubię rzeczy nieznane lub zapomniane – ale nie mogłem wyjść poza I akt. Nawet byłem ciekawy jak wygląda ten olbrzymi wąż w lesie – ale nie mogę dotrwać do tego aktu. Jakaś obezwładniająca nuda, na którą nie jestem odporny, leje się z tej nieszczęsnej Euryanthe. Ostatni raz wspomagałem się dziełem Piotra Kamińskiego. Pomimo jego zapewnień, że „uszu oderwać nie sposób” , czuję, że wszystko: i idiotyczna treść i muzyka mnie odpycha i katuje, więc gdy nie mogę już tego znieść – wyłączam. I jaka ulga. Choćby dla tej cudownej chwili ulgi warto nastawić co jakiś czas to upiorne operzydło.
Operzydło – jakie śliczne słówko 😆
Droga Pani Doroto, kłócić się przecież nie będziemy, a szczegóły – no cóż, nie potrafię dowieść, dlaczego uważam ten utwór za wybitny. Mnie się on taki wydaje niezmiennie od 35 lat, odkąd usłyszałem po raz pierwszy nagranie Marka Janowskiego z Jessye Norman i Nicolaiem Geddą.
Libretto jest, jak słusznie Pani stwierdza, „pokićkane”, ale nie takie pokićkane libretta, historyjki i scenariusze widzieliśmy w operze, teatrze i kinie. Nie w anegdocie jest sens takiego dzieła, ale w muzyce, podobnie, jak – przy zachowaniu proporcji – nie w historyjkach opowiadanych przez Szekspira jest sól jego geniuszu, ale w sposobie, w jaki je opowiedział.
Niemcy uparcie (choć zbytecznie, moim zdaniem – bo nic z tego i tak nie wynika) to libretto poprawiają, właśnie dlatego, że uważają muzykę za godną takich wysiłków. Trudno więc powiedzieć, że jest to dzieło „zapomniane” – choć napewno rzadsze, niż Freischütz. Z przyczyn interesujących, o których warto byłoby kiedyś szerzej porozmawiać.
Co do wartości muzyki zaś, by nie popaść w „opowiadanie muzyki własnymi słowami”, pozwolę sobie… schować się za autorytetami.
Mahler dyrygował tą operą dwukrotnie w Wiedniu. W Metropolitan (1882) śpiewała to Lilli Lehmann. Toscanini wystawił rzecz w roku 1902 w La Scali (z Rosiną Storchio i wielkim barytonem Magini-Coletti)), a potem w roku 1914 w Metropolitan (Frieda Hempel, Margarethe Ober). Bruno Walter w Berlinie (1926, Maria Muller, Emil Schipper, Aleksander Kipnis) i w Salzburgu (1937, Maria Reining, Kerstin Thorborg, Aleksander Sved). W teatrach niemieckich pojawia się ona regularnie. W roku 1954 poprowadził ją na Maju Florenckim Carlo Maria Giulini. Teresa Kubiak śpiewała Euryanthe w roku 1970 w Nowym Jorku, a w roku 1986 w berlińskiej Staatsoper Eglantynę – Hanna Lisowska. W tym samym roku Sawallisch dyrygował tym w Monachium i w Rzymie (Cheryl Studer, Ingrid Bjoner, Theo Adam).
Lista wielbicieli Euryanthe, wśród praktyków i muzykologów, jest długa i imponująca, poczynając od… Wagnera, który ściągał z niej garściami (w Holendrze, Lohengrinie, Walkirii). Jest nagranie „żywe” z 1955 roku, gdzie Euryanthe śpiewa Joan Sutherland.
Przez ostatni rok grano tę operę w Dreźnie i w Tuluzie. W Tuluzie śpiewali Melanie Diener (ta sama, co w Warszawie) i Klaus Florian Vogt (bardzo wzięty dzisiaj tenor). W maju będzie nowa produkcja w Karlsruhe (Euryanthe i Eglantynę na zmianę! śpiewa Christiane Libor).
Mam nadzieję, że kiedy ukaże się nasze koncertowe wykonanie, zechce Pani do Euryanthe wrócić i może zyska ona wówczas Pani przychylność. Myślę po prostu, że z dziełem tak obszernym i (poza powszechnie graną uwerturą) niezbyt dobrze znanym, trzeba się po prostu oswoić.
Kłaniam się pięknie
PMK
Drogi Panie Piotrze – proszę może spróbować nagrania Janowskiego. Jest wciąż dostępne i po skromnej cenie.
Tej inscenizacji z Cagliari nie znam, ale obawiam się, że coś z tym musiało być nie tak…
Mówiąc „nasze” ma Pan na myśli wykonanie, które słyszałam w filharmonii? O, raczej nie zechcę wrócić. Przeraźliwe ryki głównego tenora, skrzypienie barytona, fałsze głównej solistki… nie, nie, never more. Jedyna do rzeczy była Helena Juuntunen (którą zresztą znałam wcześniej skądinąd) jako wredna Eglantine, ale i ona zbytnio była krzykliwa jak na wykonanie koncertowe bądź co bądź. Łukasz biedny robił, co mógł, ale naprawdę niewiele się dało. A za zagmatwaną treścią zwykle idzie zagmatwana forma 😉 Choć bywa, że i arcydzieło, ale niezmiernie rzadko.
Cóż, w takim razie pozostaniemy każde przy swoim zdaniu…
Pozdrowienia
PMK
Chyba nie ma sensu (?) przekonywać się nawzajem o wartości (lub jej braku) danego utworu.
Jestem na szanownym dywanie odosobniony w swojej bezwarunkowej (no, prawie 😉 ) miłości do Brucknera, ale nie będę nikogo przekonywał o wartości jego muzyki. A tu dużo łatwiej schować się za autorytetami, bo jedną lub kilka symfonii Antona nagrywali najwięksi z największych… 🙂
No nie, Pani Kierowniczko, na pewno nie jest tak, żeby prosty ogon z natury rzeczy był lepszy od zakręconego ogona lub na odwrót. 😉
Ważne jest tylko, jak się tym ogonem macha. Ale z doświadczenia wiem, że choćbym się starał nie wiem jak być w swoim machaniu jednoznaczny, i tak Psy odbiorą je zupełnie inaczej niż Koty. Zapewne i innym tak się zdarza.
Na pytanie, czy warto tłumaczyć Kotom, jak ruchy ogona odbierają Psy i vice versa, odpowiadam z mocą: warto (oczywiście bez udziału zębów i pazurów)! Bo nie chodzi o to, żeby kogoś przekonał, tylko o możliwość przyjrzenia się czemuś w inny sposób, na który być może jeszcze się dotąd nie wpadło. A to może własny odbiór odrobinę zmienić, albo przynajmniej dać do myślenia – skąd to się bierze, że tak inaczej to widzimy/słyszymy? Czy może ja czegoś nie zauważam, czy jestem uprzedzony, czy moja wrażliwość nie ma ochoty badać tego terenu, itp., itd.
Nawet jak nic z tego w końcu nie wyniknie, to przynajmniej mózg się trochę pogimnastykuje. 🙂
Gostku, czasem to przekonywanie o tyle ma sens, że ktoś inny się zainteresuje przedmiotem dyskusji. Ja zapałałam autentyczną ciekawością i posłucham przy okazji tego nagrania polecanego przez Pana Piotra, żeby się przekonać, jak na mnie ten utwór zadziała.
Koty często ogonem nie machają, tylko ustawiają je w znak zapytania, co oczywiście nie może być jednoznaczne.
Przekonywanie oczywiści – można podyskutować sobie trochę. Ja z operą rzadko się widuję, więc tak czy inaczej nie będę próbował.
Nawet Wolny Strzelec mnie nie interesuje…
Przy operowych dyskusjach ja też tylko w roli obserwatora, ale zaciekawionego. 🙂
Bobiku, specjalnie dla Ciebie fragment cudnego skeczu Loriota „An der Opernkasse”:
Gattin: Wir können wegen meiner Schwester heute nicht in „Siegfried” …
Gatte: Aber den Drachen hätte ich doch ganz gern gesehen…
Gattin: Wir lieben Opern mit Tieren…
Kassierer: Ach…
3. Herr: Ich habe einen Riesenschnauzer, wenn ne Oper im Fernsehen ist, dann hält er immer den Kopf schief…
Gatte: Goldig … (zur Gattin) … gibt es eigentlich eine Oper mit Hunden?
Gattin: Ich weiß nicht … (zum Kassierer) Gibt es Opern mit Hunden?
Kassierer: Nein …
Gattin: Die ganze Woche nicht?
Kassierer: Nein … und nächste Woche auch nicht…
A kończy się tym, że postanawiają się razem wybrać do opery:
Gatte: Ich hätte gern für die „Zauberflöte“ erste Reihe Mitte … vier Plätze … drei Erwachsene und ein Riesenschnauzer …
😀
Żadna opera z bezpośrednim udziałem psa nie przychodzi mi do głowy, ale pies odegrał istotną rolę pozasceniczną w Holendrze Tułaczu. Z innych zwierząt, mamy oczywiście Kozę w Dinorze Meyerbeera. W Ginewrze Paera wystąpiły na scenie baranki, ale jeden zabeczał tenorowi w arii i wyleciały po premierze (pewnie wszystkie skończyły za to w potrawce). W Giustinie Haendla jest niedźwiedź, ten sam (pewnie na stałym etacie w teatrze), co w Zygfrydzie.
O koniach lepiej nie wspominać, bo scena skłania je zazwyczaj do gestów intymnych, nieprzewidzianych nawet przez nowoczesnych reżyserów.
PMK
http://www.amazon.com/Opera-Cats-Susan-Herbert/dp/0500018057
Chyba co do wymowy ogona wyprostowanego w gore , z lekko chwiejacym sie koniuszkiem, nie trza nikogo zbytnio oswiecac?
Szczesliwego Pesach! Kiedys i ja wyjde z Domu Niewoli, a wtedy Stara sie zaplacze. 😈
A tu drob rozpoczal juz swietownie:
http://www.youtube.com/watch?v=VpU4twmXFiI
Bobiczku 12:57 – bo psy koci, a koty psi język mogą zrozumiec, gdy razem chowają się od małego. Nigdy nie jest za wcześnie na naukę 😉
I wzajemnie szczęśliwego Pesach, Mordko. Hag Sameach! 😀
A właśnie że jest opera z psami 😆
http://opernhaus.blog.de/2009/11/13/stadt-hunde-7368134/
Gdyby mimo wszystko Pani „zdzierżyła” i dotrwała do końca drugiej części koncertu – zobaczyła by Pani owację na stojąco…
A więc kilku osobom jednak „Euryanthe” przypadła do gustu 🙂
janka – witam. Owacja na stojąco, zwłaszcza na tym festiwalu, jest już czynnością zwyczajową 😉 A swoją drogą miałam relację, że druga część faktycznie była lepsza od pierwszej 🙂
Beato, mogli wziąć mnie na tę operę, to by im 3 miejsca wystarczyły – ja się na kolanach mieszczę, co zwłaszcza przy słabym ogrzewaniu ma swoje zalety. 🙂
Niedobór oper z psami uważam za skandaliczny! Blog powinien spróbować coś na to zaradzić. 😉
Bobiku, a niejaki Gryzio w „Roku Chopinowskim” to pies? No właśnie pies i w dodatku bas 🙂
Ja NIE MOGE ze smiechu!!!
http://wiadomosci.onet.pl/2148171,16,polacy_odkryli_nieznany_gatunek_zwierzecia,item.html
Czuje, ze to bedzie moja kolejna internetowa ksywa, po petromyzoniformes
Tylko potrzebne mi troche czasu, zeby wyryc na pamiec.
Chociaz moze nie – trzymorskieglowki chopinowskie (tlumaczenie amatorskie), trimeryglowkowe – to juz tchnie chemia (bo to polimery), a moze po prostu trzech merow z Chopinem na glowie?
Panie, Panowie, do pior!
Zyje, tylko jakos tak niezyjaco…
A wyglada TAK:
http://pagesperso-orange.fr/jb.gayet/pages/anglais/Etrimerocaecus.htm
No, Chopin pewnie by go rozdeptal z obrzydzeniem…
Fuj.
O! Teresa przerwała milczenie.
Robale jak robale…
Potraktowac Frontline’em.
Nie trzeba – przecież już zostały potraktowane ze 400 mln lat temu!
No, robale jak robale, ale zeby od razu robala nazywac Chopin!
Niby zacny, 350 milionow wiosenek znaczy 350 dowcipow na Prima Aprilis. Ale jaki dowcip taki robal moze wymyslec? Wslizgnac sie pod koldre. Apage, troglodyto Chopinie!
Co się tak biednych robali czepiacie? Dla mnie wyglądają całkiem ładnie. Jakoś tak… biżuteryjnie. Na spinki do mankietów Chopka by się nadały. 🙂
Trylobit to również kuzynek kraba 😆
Witaj, Tereniu! Nieżyjąco, ale dobrze, że żyjesz 😀
Ja natomiast nie tylko żyję, ale właśnie dostałam wścieklicy. Byłam albowiem świadkiem wydarzenia z gatunku molestowania nieletnich. Malutki chińsko-amerykański jedenastolatek, niejaki Marc Yu, nie wiedzieć czemu został dopuszczony na szacowny Festiwal Beethovenowski, by z orkiestrą FN wykonać Andante spianato i Wielki Polonez. To znaczy, w programie było, że miał wykonać, natomiast to, co wykonał, z trudem rzecz przypominało. W życiorysie stoi, że jest „cudownym dzieckiem XXI wieku”, że od 6 roku życia gra z orkiestrami symfonicznymi USA, a w Europie zadebiutował jako ośmiolatek. National Geographic wyprodukowało film dokumentalny My Brillant Brain – że mały ma taki błyskotliwy umysł. No i występowali z Lang Langiem, m.in. na Promsach i w Carnegie Hall. Skandal i hucpa
No, miałam też dziś i milsze wrażenia, w tym minizjazd, bo 60jerzy się objawił, wrócił już co prawda do domu, ale jutro znów wpadnie 🙂 O koncertach dzisiejszych i jutrzejszych napiszę razem jutro wieczorem.
Tymczasem „Misteria Paschalia” ruszyły! 😀
A ja oczywiście śledzę losy Pasji Janowej pod MM. Pierwszy raz była w sobotę w Hamburgu. B. dobra recenzja w Die Welt. Piszą m.in.:
„Muzycy z Luwru pod kierownictwem Marca Minkowskiego rozświetlili Laeiszhalle Bachem”. Marc Minkowski „umieścił swoją interpretację Pasji Janowej w sferze misterium pasyjnego i uniósł ją na scenę wyobrażonego teatru biblijnego, dlatego Bach jest po jego stronie.” „Urzeczone audytorium było świadkiem dramatu pasyjnego pełnego wstrząsających kontrastów”. Tenor Markus Brutscher, Ewangelista, nazywany jest „geniuszem narracji”. Wygląda na to, że trochę się obawiano w ojczyźnie Bacha tych „solistycznych” chorałów, a tu okazało się, że śpiewacy „bardzo dobrze rozróżniają między swoimi rolami uczuciowej „wierzącej duszy”, mówiącymi postaciami dramatu, głosem ludu czy przeżywającą wydarzenia śpiewem już po fakcie wspólnotą wiernych”.
Witam po cudnej podróży pociągiem.
Jutro biorę już w podróż pracę – widok gniazdek (elektrycznych – nie rozkoszy) w przedziałach podziałał na mnie mobilizująco i trzeźwiąco.
Pani Tereso wczoraj i dzisiaj rano – słowo daję – myślałem o Pani – znaczy się o Pani milczeniu nieznośnem a uporczywem. Szczęśliwie przerwanem.
W sobotę o 18.45 jest retransmisja koncertu,
http://www.polskieradio.pl/dwojka/audycje/artykul149312.html
który wywołał u mnie swego (nieodległego) czasu nieopisany entuzjazam. Nie odsłucham go ponownie, gdyż biorę wówczas udział w zlocie gwiaździstym na MP.
60jerzy 🙂 widzę, że nam myśli tymi samymi torami chodzą 😯 ja tak intensywnie myślałam ostatnio o Teresie, że wczoraj właśnie napisałam do niej mail 😀
A propos zlotu gwiaździstego – Beato, to kiedy widzimy się w Krakowie? 😉
Jestem od czwartku do poniedziałku włącznie 🙂
No super. Ja od środy, ale wyjeżdżam tym razem już w poniedziałek rano. Testuję nowe miejsce noclegowe, mam nadzieję, że fajne 😉
Większa część pobytu festiwalowego się nam zatem pokryje – bardzo się cieszę 🙂 Ja w tym roku postanowiłam podarować Savallowi, ale Biondiemu to już nie przepuszczę! A 60jerzy będzie, mam nadzieję, również w piątek?
Miejsce noclegowe zapewne z Internetem? 😉 Ja w tym roku mieszkanko w innej okolicy niż ostatnio, Internetu pozornie brak, ale biorę swój ze sobą 😉
60jerzy w piątek i sobotę. Miejsce z WiFi. Apartamencik. Za nieduże pieniądze. Blisko dworca. Zobaczymy.
A może ktoś jeszcze się wybiera?
Pani Doroto:
23:45 Toż to bilecik sekretny na schadzkę potajemną. 🙂
Kochani, wzruszyliscie mnie do lez wycisku…
Merci Bardzo, Bardzo Duze
Pobutka*.
—
*) Bo chyba wcześniejszych w Roku Chopinowskim się nie dopuszcza… Lokalny festiwal muzyki dawnej (do barokowej) stał się w tym roku festiwalem Chopina. No, nie tylko, bo jeszcze Schumann jest…
Oczywiście dawne czasy też są. Średniowiecze i te rzeczy w muzyce oddane… Tannhäuser Wagnera je reprezentuje**…
**) Tak jeszcze poważniej****, to nawet Handel i Bach się załapali. Tyle, że czy na Bacha załapie się publiczność, to po dawniejszych relacjach 60Jerzego mam wątpliwości. A Bach to się ustawił — zadedykował coś Janowi Pałowi II***, no i jest usprawiedliwony z nie-bycia Chopinem w Roku Chopinowskim,..
***) sądząc po tytule koncertu…
****) da się jeszcze trochę poważniej i Vivaldiego wydłubać (jako dodatek do Chopina, gdzieś jest). Ale wrażenie ogólne zostaje — by prezentować muzykę dawną w Roku Chopinowskim, to muzyką dawną stał się Chopin, do tego Chopin na jazzowo, do tego współcześni Chopina, do tego Schumann na otarcie łez, że jego Roku u nas mało… W efekcie niemal nic nie zostało z pierwotnej idei festiwalu.
No, wiadomo, jak to jest, głównie na Chopina można było w tym roku dostać kasę. Ale na Misteriach Paschaliach Chopina z pewnością nie będzie 😀
i to jest mocne hasło promocyjne do wykorzystania – Chopin free
😀
Telepatia 😯 Też myślałam o Teresie 😯 To działa 😀
trzeba tylko wiedzieć jak rozdzielić myślenie, żeby jego efekty się urzeczywistniły 🙄
Tak się zastanawiam jak by naszego trylobita można przemycić na Misteria P., ale jakoś nic mi do głowy nie przychodzi… 🙄
No jak to? Powiedzieć, że jego matka była de domo trimerocephalus paschalis.
A że wzorek na skorupce nasz trylobit ma misterny, to gołym okiem widać. 🙂
Ale po co trylobit na Misteriach? Przecież on chopinowski 😉
Trimerocephalus paschalia miało być. 😳
Na Misteriach nigdy dosyć trylobitów!
kod: 666c
Tzn. chodziło mi o muzykę Chopina jak przemycić na MP.
Tymczasem jest już relacja z pierwszego koncertu Misteriów: http://www.youtube.com/watch?v=BVrFvRW9PMU
Na szczęście ani śladu trylobitów! 😉
Widzę, że jestem tu jedynym szczerym przyjacielem trylobitów… 🙄
Ba! Nikt nie wie, jak taki trylobit smakował. Zapewne jak krewetka…
PS.
Sam kiedyś kupowałem trylobita na prezent. Ale na Misteria nie zdążę… Zresztą chopinowskich chyba nie mają…
No to nam jeden potencjalny uczestnik zlotu odpada 🙁
Ale dużo jest transmisji radiowych, można podsłuchiwać.
Nie liczyłbym na smak krewetki, obawiam się, że mógłby smakować jak dobrze znany prosionek szorstki: http://swiatnaszkolorowy.blox.pl/resource/prosionek08.jpg. Wprawdzie nigdy nie próbowałem zjeść prosionka, ale wygląda podobnie do tego chopinowskiego paskudztwa i dość niesmacznie 😛
Panią Kierowniczkę podsłuchiwać przez radio? Transmisje ze zlotów? No wiecie co…
No, tak dobrze to jeszcze nie ma 😀 Ale blogowe transmisje ze zlotów to już się odbywały… 😉
Jeśli PK będzie klaskać i krzyczeć „brawo!” w odpowiednich momentach koncertu (vide genialny „The Clap”, do którego ktoś parę dni temu podesłał linkę) , to można i podsłuchiwać przez radio.
Ba! Nikt nie wie, jak taki trylobit smakował. Zapewne jak krewetka
A po czym wnioskujesz? Ja myślę, że mógł być niejadalny.
W sumie to kwestia jest trochę źle postawiona, bo ci, co go mogli zjeść, raczej nie znali smaku krewetek. I vice versa 🙂
PS
też lubię trylobity, i gdyby nie to, że wyginęły, założyłbym sobie hodowlę, tak samo jak rybików 🙂
Początek transmisji: dojeżdżam do FN. Nie przerywając pracy. Bo wszystko jest pracą. Muzyka też. Macham wszystkim pracowicie i cieplutko. I tu i tam – wszędzie.
Przyjemność też jest pracą? 😀
A na co hodujesz rybiki, na futerko, czy patelnię ?
Rybiki hoduję z sympatii 🙂
I fajnego Kolegę Bobika znalazłem 🙂
http://icanhascheezburger.files.wordpress.com/2010/03/tip.jpg?w=500&h=369
To już prędzej konia fiskatego niż Bobika. Ale fajny… 🙂
Czyli można powiedzieć, że odczuwasz satysfakcję przebywając z rybikami 😉
Hoko, znany piewca rybików – dla niezorientowanych:
http://hokopoko.net/rybik
Jak można nie kochać rybika,
uczucia go skarbem nie darzyć,
nie prosić, by siadł do stolika,
befsztyka dla niego nie smażyć?
Jak można kupować banany,
lub na niepodległość się wybić,
gdy wie się, że gdzieś niekochany,
rozpaczy wylewa łzy rybik?
Więc ty każde jego czcij dzwonko
i niech cię to nigdy nie znuży,
bo rybik, to słodkie stworzonko,
na miłość dozgonną zasłużył!
Rybik jest mała gadzina,
Rybik pod wanną znika,
on brzydki naskórek pochłania,
Lecz nikt nie popiera rybika.
Więc wołam: Czyż nikt nie pamięta,
że rybik jest druh nasz szczery?!
kochajcie rybika, dziewczęta,
kochajcie do jasnej cholery!
Gdyby wprowadzić poprawkę „kochajcie rybika szczenięta”, to można by w zasadzie uznać, że postulat jest już spełniony. 😀
Kochajcie rybika dywanięta? sylab za dużo.
Na dywanie, na czerwonym
leży rybik usmażony.
Nie na smalcu, nie na grillu,
od gorących uczuć tylu 😯
http://www.youtube.com/watch?v=JXexUyozOqg
Zapętliłam się i słucham dziś na okrągło 🙂
Zaraz będziemy ich mieć w Wieliczce 😀
Ja zakończyłam właśnie moją okoliczność z tegorocznym Festiwalem Beethovenowskim i zdam relację w kolejnym wpisie.
A ja dzisiaj słuchałem o Misteriach w Trójce. To znaczy niezupełnie w końcu było o Misteriach, okazało się, że najważniejszy jest plakat, ten z poturbowanym łysym panem. Jak zwykle kochany red. był słodko-naiwny, zaraz też zadzwonili dyżurni idioci i powiedzieli, że ich dzieci były narażone na widok i to może się odbić. Tu pomyślałem, niech mi Bóg wybaczy, że takich tatusiów powinno się za młodu wałaszyć, dla dobra dzieci. Ale byli też bardzo rozsądni państwo, psycholog, zakonnik i pani dyrektor, więc tłumaczyli jak mogli. Co jakiś czas grali Scarlattiego z płyty festiwalowej i pan red. mógł pierwszy raz w życiu posłuchać takiej muzyki (dotąd, gdy trzeba było Poważnie, puszczał zwykle jakiegoś Bacha męczonego na Steinwayu i cmokał z zachwytu). O co chodzi poza tym z tą całą imprezą nie było czasu wspomnieć przez godzinę, ledwo pani dyrektor zdążyła podać program. No. Czyli dzieci najprawdopodobniej nie będą się jednak moczyć w nocy, na tym stanęło, i misja jest na dzisiaj załatwiona.
PS
Mój kot poluje na rybiki. Czy to jest normalne, proszę frekwencji?
Porządne kocisko to na wszystko polować może. Ale ja to kociara teoretyczna jestem… 🙂
Przykro, że Trójka jest wciąż TrUjką i radiem dla idiotów… 🙁
Wodzu, kiciuś zeena też poluje na rybiki:
http://hokopoko.net/rybik#comment-756
Walił w piano dziś Le Sage
Robiąc uszu mych masaż.
Oj. frankoński ty Eryku,
po co było tyle krzyku?
Resztę sprawozda PK. Ja w tym czasie przeliczę moje dwa rybiki, zadając Tulci przy okazji po raz setny pytanie: Niunia, i co ty na to? A Niunia spuści tylko łepek i b. długo będzie w nim coś tam roztrząsać.
Nie powiem, wygląda bardzo myśliwsko i przekonująco. Rybikom (dwóm? dwojgu? dwiem?) nawet nie chce się na widok Tulci ruszać – po co kota płoszyć, straszyć? Poczciwe te moje rybiki – nie chcą straszyć Niuni, bo uciekając może bidula np. na framudze rozbić łepek. W końcu raz spadając ze strachu przed wróblem z parapetu o mało co nie doznała wstrząśnienia rozumku – zakładając oczywiście istnienie tegoż u Niuni. To taka odważna hipoteza.
Brukselskie pozdrowienia znad krewetki podlanej zimnym piwem w knajpie
Pod Łabędziem również od łabądka.Za skutki nie ręczymy bo lokal znany z tego,że Marks popełnił w nim manifest.
O! Jak miło! Pozdrawiam wszystkie zwierzątka brukselskie. Może niekoniecznie krewetkę, bo już zjedzona 😉
60jerzy – już sprawozdane 🙂
Jeszcze co do oper z psem.A „Kynolog w rozterce”Czyża?