Muzyka osaczenia
Tylko Opera Wrocławska (a ściślej biorąc, pani dyrektor Ewa Michnik) jest tak odważna, żeby ładować sobie do repertuaru tyle polskich oper współczesnych. W październiku będzie drugi już ich festiwal. A obecna premiera Matki czarnoskrzydłych snów Hanny Kulenty związana jest też z właśnie odbywającym się we Wrocławiu festiwalem Musica Polonica Nova. Bardzo jest ciekawy, a ja w ogóle nie miałam czasu nań zajrzeć i tylko na tę premierę dałam radę dojechać, czego oczywiście nie żałuję. Tym bardziej, że byłam pewna, że będzie dobrze, przynajmniej pod względem jakości muzyki – znam kompozytorkę od wielu lat i wiem, jakiej muzyki można się było spodziewać. Nie zawiodłam się.
Zwłaszcza, że i reżyseria spektaklu była bardzo inteligentna – Ewelina Pietrowiak już drugi raz mierzy się z dziełem współczesnym, po Jutrze Bairda na tej samej scenie. A wyreżyserowanie takiej historii nie jest łatwe. Owa tytułowa Matka czarnoskrzydłych snów wzięła się z cytatu z Hekabe Eurypidesa: „Nocy ciemna,/czemu tak nocą mnie dręczą/trwogi i zjawy? o Pani Ziemio,/matko snów czarnoskrzydłych,/odpycham sen tej nocy”. A tematem dzieła jest schizofrenia.
Bohaterka, Clara, zmaga się w sobie z kilkoma postaciami o różnych obliczach. To wyjątkowe: symbolizuje ją pięć artystek – trzy śpiewaczki (jedna „główna”, Marta Wyłomańska, i dwie „poboczne”) i dwie aktorki. W ten układ wplątuje się mężczyzna (Mariusz Godlewski) – lekarz? postać fikcyjna? Potworne męki, lęk, nawarstwianie się obsesji, zilustrowane są muzyką niesamowicie rozkręcającą napięcie, które rośnie, rośnie, myślimy, że zaraz będzie kulminacja, ale ono rośnie dalej. Kulenty pisze głównie muzykę abstrakcyjną, ale ma w dorobku kilka dzieł z tekstem, nigdy to jednak nie jest proste „pisanie do tekstu”. W przypadku Matki było wręcz odwrotnie: najpierw powstały zręby muzyki, potem Hania zwróciła się do swojego znajomego, kompozytora Paula Goodmana, Kanadyjczyka mieszkającego w Holandii, bo jakoś przeczuła, że on jej napisze odpowiedni tekst – i miała rację.
Nie bardzo rozumiem, dlaczego to dzieło, nie tak kosztowne przecież w wystawieniu (zespół, także instrumentalny, jest kameralny), przez kilkanaście lat musiało czekać na polskie prawykonanie. Druga zaś jej opera, Hoffmanniana z 2003 r., jeszcze nie była w ogóle wykonana, choć ponoć Warszawska Jesień się do niej przymierzała. Jak widzę i słyszę różne rzeczy, chwalone i promowane, ale gorsze, nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje? Hanna Kulenty to jedna z najwybitniejszych postaci w polskiej muzyce współczesnej, a wciąż za mało o niej słyszymy. Ona z kolei woli robić swoje niż zabiegać o sukcesy…
Na youtube znalazłam tylko jeden przykład jej muzyki teatralnej, który zresztą jest dość charakterystyczny.
Komentarze
Temat jest chyba ciężki, może dlatego.
Ja nie miałbym siły w obecnym stanie (sytuacji) iść na ten spektakl.
Pora spać chyba!
Dobranoc! 🙂
No tak… ciężkie to trochę na pobutkę, choć gdyby się już wybudzić, to kto wie?
Więc i wersja druga pobutki.
muzyka Hanny Kulenty pojawia się też w trailerach filmu „nieruchomy poruszyciel” 🙂
To fakt, muzyka w tym filmie jest autorstwa Hanny Kulenty.
Film miał nieciekawe recenzje i trudno znależć informację, kto był twórcą muzyki.
Witam Kasię. Tak, ona zrobiła muzykę do tego filmu, a raczej pozwoliła wykorzystać fragmenty swoich utworów. Film był ponoć marny, mnie szkoda było czasu, a te utwory znam.
Uff! Zdążyłam do domu, zanim porządnie lunęło 😀
Czy Kierownictwo to już jutro do tego Środka?
No jutro. Wylatuję o 13:30 do Amsterdamu i mam nadzieję, że chmura tam nie nadciągnie… ani nie nadciągnie nad Paryż 24 maja…
A jeszcze mnie straszą… Kolega, szef chóru w Operze Narodowej, opowiadał, jak dostał tzw. gorączki pekińskiej (rodzaj zatrucia pokarmowego), wynieśli go już z pokładu samolotu, którym miał wracać (w związku z tym bagaż już poleciał do Polski) i spędził tydzień w tamtejszym szpitalu… Tłumaczył: – Bo ja mam w takich wypadkach zwyczaj jadąc w tamtą stronę kupować w strefie wolnocłowej whisky i tam codziennie wieczorem w hotelu popijać dla dezynfekcji. Ale wtedy byłem długo, 10 dni, i butelka mi się wcześniej skończyła 😉
Ta przygoda nie zmieniła zresztą jego entuzjazmu do Chin. Na zakończenie powiedział: – No i koniecznie jeden dzień na ciuchy! 😀
na strachy najlepiej zabrac dwie butelki 🙄
przyjemnego ciuchowania Pani Kierowniczko 🙂
Dzięki! Nie wiem, czy będzie czas na te ciuchy 🙂
Na zwiedzanie też chyba nie za dużo… Ale w Pekinie przynajmniej do Zakazanego Miasta postaram się pójść.
Pani Kierowniczka z góry zakłada, że będzie w Chinach wchodzić w konflikt z prawem, chodząc tam, gdzie zakazane? 😯 😉
Ha… nie napiszę, że tak, bo jeszcze ktoś coś sobie pomyśli 😀
Pani Kierowniczko, będzie dobrze, a nawet jeszcze lepiej 🙂 Dywanik trzyma frędzelki 🙂
A co miałoby być źle? 🙂
Przy wegetariańskich obyczajach Kierownictwa nawet niebezpieczeństwo przypadkowego skonsumowania psa nie istnieje. 😉
A bo to ja będę wiedziała, jak mi jakieś niewegetariańskie dadzą? 😈
Tyż prawda. 😉 To wobec tego bezpieczniej na cały czas pobytu przejść na tzw. dietę mandaryńską – odżywiać się wyłącznie mandarynkami. 😀
Nawet bym tak lubiła 🙂 Dieta mandarynkowa, może można zeszczupleć? 😉
Żadnej diety! Chłonąć wszystko do wypęku 😀
Poza tym, foty pstrykać, notatki skrzętnie sporządzać, Dywan po powrocie uraczyć pysznymi dziennikami z podróży. Trzymam kciuki!
Kto wie, może nawet uda się trochę na bieżąco, bo w hotelach (w każdym razie w Pekinie i w Szanghaju) jest darmowy internet – sprawdziłam 🙂
O, jak mogę przez Kierownictwo przekazać pozdrowienia dla jednego znajomego pekińczyka. 😆
A jak jest Bobik po pekinsku?
Kochana Pani Kierowniczko, wyslychalam dzisiaj jakichs serii interpretacji od dzieciaczkow po chinskie czolgi. Takie, co to od urodzenia kung-fu na fortepianie trenuja. I wlasnie tak sobie pomyslalam, ze moze jak Pani Kierowniczka do Szanghaju, to obyczaje w Panstwie Srodka zlagodnieja.
Cudownej podrozy. Ile Giga na karcie w aparacie fotograficznym? Bo wszyscy liczymy na szczegolowa dokumentacje. Czy jest ktos, kto sie sprzeciwia? Nie widze, nie slysze, pieczec BUM!
Może być jeszcze chow-chow 😉
Teresko, dwa giga, ale mam maluszka 😉
Idę zwinąć się w kłębek z ciekawą książką. Jeśli ją skończę, wrzucę jeszcze jutro rano wpis, bo warto. Dobranoc! 🙂
A to jeszcze tak na marginesie – Bobik po pekinsku z ryzem zapiekanym, to moze byc calkiem mniam 😉
Wlasciwie na marginesie mialo byc to, ze w Szanghaju podczas wojny ukazywal sie po polsku dwutygodnik „Echo Szanghaju”, bardzo dobrze redagowany, z dzialem informacyjnym z kraju i z zagranicy. Ponadto Zwiazek Polakow w Chinach zadbal o wlasna rozglosnie radiowa, ktora nadawala w poniedzialki i w czwartki, zalozyl tez biblioteke i polska drukarnie „Echo Press”. A tak w ogole Zwiazek wezwal wszystkich Polakow mieszkajacych w Chinach do dobrowolnego opodatkowania sie na rzecz obrony narodowej i pomocy ludnosci cywilnej. Podatek byl dobrowolny, jego wysokosc tez.
Wysokich i szybkich lotow, ladowan miekkich, przezyc niezapomnianych
I powrotow na Dywanik, powrotow na Dywanik, powrotoooow, paaaappppaaaaa…
To niech się Kierownictwu wszystko dobrze uda, ale do wypęku niech nie konsumuje, bo i dwie flaszencje nie wystarczą.
Też czekam z niecierpliwością na opowieści ilustrowane. 😀
Szczęśliwej podróży!
Bobik z ryżem po pekińsku? 😯
Ratunku!!!
emtesiodemeczko, prawdziwy Bobik pisze sie z grubej litery, ten taki lykowaty chudzina, ze pewnie Pani Kierowniczka nawet okiiem nie rzuci
Nie chcę z ryżem! 👿 Nie chcę po pekińsku! 👿
To dobre dla kaczek! 👿
Aaaaa, rozumiem.
Kierownictwo przecież mięs nie jada.
To uspkojona udaję się do łożnicy.
Dobranoc! 🙂
Niektóre kaki są sympatyczne:
http://picasaweb.google.pl/maria.tajchman/PtakiIInneStworzenia#slideshow/5306432633256099602
To właśnie mandarynki (te na pierwszym planie). Rozumiem, że w ramach diety mandarynkowej PK będzie kaczkowała z ryżem i innymi dodatkami?
PK:
tam jest ponad miliard ludzi – proszę się nie zgubić. Ale gdyby co, to my szybko zmontujemy ekipę i przebiegniem, przyleciem, na dwóch, na czterech (nie , na czterech wrócim).
Ta wiedeńska będzie niczem
gdy już w Środku będziem wszystkie:
frędzle, łatki, nawet dziury –
wszystkim starczy tam postury!
Niechaj wiedzą w tym Pekinie:
Pe Ka nasza nam nie zginie.
Jeszcze Pe Ka nie zginęła
póki my nie śpiemy…
Bobiku – kończ, bo zasypiammmmm mniam, mniam.
PK – tam jest ponad 1,3 mld ludzi. To ja wezmę jeszcze Niunię. Ona ma cztery łapki. Proporcje się poprawią. Dobranoc (lub dzień dobry).
Pobutka!
nocny pylu atak dotarl do Amsterdamu
Buuu… czegoś takiego się właśnie spodziewałam
Na razie podają, że zamknęli o szóstej na osiem godzin, a potem się zobaczy… mój samolot jest o 13:30, gorzej, że potem jest przesiadka do Chin. Jakby odblokowali po 8 godzinach, to jeszcze może się załapiemy, jeśli tamten wyleci w porze. Jeśli nie – wszystko o kant tyłka potłuc 👿
Chyba że tamten też potrzymają ze względu na dość dużą grupę – 32 osoby…
Nie mam jednak wyjścia i udam się na lotnisko.
Na stronie Schiphol nie ma nawet o 8 godzinach, tylko że zamknięte 🙁
Na stronie LM piszą, że do 14.
Na razie samoloty z zewnątrz kierują do Duesseldorfu czy Brukseli i dowożą do Amsterdamu autokarem 😯
Odwołali też loty z Schiphol do Stanów i do Trypolisu.
Zobaczymy, co dalej… 😈
Z wielkim bólem serca muszę Kierownictwu doradzić pożegnanie się z myślą o dzisiejszym locie już teraz. 🙁 Obejrzałem właśnie w tv dokładne wyjaśnienia, gdzie ta chmura jest i jak się będzie posuwać. Dla północnej Europy perpektywy są marne do środy na pewno, a potem się zobaczy.
Ten numer z zawiadamianiem, że zamknięte do 14.00, a potem przedłużaniem na kolejne godziny, znam z własnego doświadczenia i nie radzę z nim wiązać większych nadziei, bo tylko nerwy szarpie.
A na lotnisko można się spróbować dodzwonić, zamiast się udawać. Czasem tam jużwięcej wiedzą, niż na stronie internetowej podane.
Tak czy owak dołączam się bardzo empatycznie do buuuuu… 😥
Przejadę się, co mi tam. Jestem z grupą i jakoś się musimy razem trzymać… A to jest duża grupa: Camerata Silesia i Zespół Polski. Bez nich na pewno koncertów nie będzie 😉
Aaa, jak towarzysko, to co innego. 😉 Zresztą jak znam życie, to Kierownictwo ma pewnie o połowę lżejszy bagaż niż ja, bo nie wlecze do Szanghaju wraz z Pekinem książek, czasopism, róży cukrowej, grzybów suszonych… 😉
No to moje pisanie nocne pokrył już kurz i pył.
Tak to już jest, gdy zamiast lecieć na wschód (gdzie Chiny), leci się na zachód.
Ale w tej chwili nie chciałbym być w skórze PK, którą pozdrawiam serdecznie. Świętej cierpliwości PK
Bagaż to mam praktycznie wyłącznie podręczny. Inaczej nie potrafię 😀
Na stronie KLM jeszcze wisi planowany z Warszawy i do Pekinu. Co mi tam, może się uda…
Pani Dorotko,
Przyjemnej podróży, calej masy wrażeń! 🙂 I przyjemnego, nie męczącego zwiedzania. 🙂
Odwołano. Ale rozważane są inne opcie dostania się do Amsterdamu. Dam znać, na razie 🙂
Gdyby Kierownictwo startowało z Katowic inna opcja byłoby prosta – łódką 🙄
? :skock:
Jeszcze raz do Fomycza
? 😯
Fomycz, o ile się nie mylę, zalany i dlatego takie opcje do głowy mu przychodzą. 😆
Ja tylko wykorzystuję okoliczności, które daje natura i niedawną przynależność dorzecza Odry do zachodnioeuropejskiej sieci rzecznej…
A poza tym chcę powiedzieć, że mnie pierwszemu Eyjafjallajökull świsnęła wycieczkę sprzed nosa i mam w związku z tym większe doświadczenie (choć zwrotu za niewykorzystany bilet jeszcze nie mam) 🙄
Najświeższe wieści od Pani Kierowniczki, cytuję SMS-a: „wyszło na to, że lecę od razu na wschód – przez Moskwę. Wylot o 16, w Pekinie tylko godzinę później niż planowano 🙂 Pozdrówki dla wszystkich!”
Pilna wiadomość od Kierownictwa:
„Wyszło na to, że lecę od razu na wschód – przez Moskwę. Wylot o 16. W Pekinie tylko godzinę później niż planowano :-)”
znajdź pięć szczegółów… 😆
Wycieczkę, wycieczkę… Moje niepolecenie było wprawdzie niewycieczkowe, ale pierwsze w kolejności. To ja mam najdłuższy staż wulkanologiczny! 😆
Eee, od razu na wschód. Taki banał… 😆
A co napisałem – że Państwo Środka jest na wschód od Państwa Dywanostwa. W końcu się ktoś zorientował 🙂
Beata i foma mnię wyprzedziły w niusowaniu.
Beata – w kontekście zbliżającego się wyjazdu do Amsterdamu – może przynajmniej nie przejmowac się pyłami, chmurami i wiatrami.
Natomiast u mnie wspomniane żywioły mogą całą misternie opracowaną logistkę czerwcową rozpirzyć kompletnie.
Ale wieści od PK krzepiące.
60jerzy – pyłami mogę się rzeczywiście specjalnie nie przejmować, bo w czwartek wieczorem wsiadam w pociąg w Poznaniu, a wysiadam w piątek rano w Amsterdamie 🙂 Lotów bezpośrednich z Poznania nie ma, więc samolot nie był kuszącą opcją. Bardziej się martwię o przyszłotygodniowe losy mojej ulubionej orkiestry wraz z ulubionym MM. Bo oni w przyszłym tygodniu prawie co dzień w innym kraju… Ale to jeszcze trochę czasu.
proste jak drut 😀 na wschod przez wschod 😮
Dobrze się w porę połapali z tymi kierunkami. 😀
Bardzo jestem ciekawa wrażeń PK z lotniska Szeremietiewo. Dwa lata temu z okładem leciałam z Warszawy przez Moskwę do Seulu. Aerofłotem. Było ciekawie. Na pytanie o „red wine” stewardessy bez ogródek wypalały oschłym i zniecierpliwionym tonem „tri jewra” 😉 W samolocie przy starcie sufit podejrzanie się trząsł, nie było w nim cudów techniki w postaci telewizorków z zapasem filmów i muzyki, za to miejsca na nogi i resztę ciała nieporównanie więcej niż w liniach zachodnich. Start i lądowanie na medal, lot płynny, bez „atrakcji”.
Kiedy samolot Moskwa-Warszawa się opóźniał (pędzono nas od bramki do bramki, a przy kontroli kazano zdejmować buty), zmęczeni oczekiwaniem, śpiewaliśmy piosenki z Kabaretu Starszych Panów. Zrobiło się nawet przyjemnie. W obie strony na trasie Warszawa-Moskwa-Warszawa leciał z nami przypadkiem Daniel Olbrychski, był wtedy w trakcie pracy nad filmem w Moskwie. W drodze powrotnej DO stwierdził, że najwyraźniej przynosi szczęście. Kilka tygodni wcześniej leciał (również w obie strony i na tej samej trasie) z ekipą filmową, która dostała nagrodę na festiwalu w Szanghaju. My wracaliśmy nagrodzeni z konkursu chóralnego w Busan.
Lotnisko Szeremietiewo w środku wystrojem przypomina polski targ z lat 90. Ma się wrażenie, że pasażer linii lotniczych jest tam tylko przykrym dodatkiem do sklepów i stoisk. Prawie nie ma ogólnodostępnych miejsc do siedzenia, można za to np. nabyć matrioszkę za prawie czterysta euro lub zjeść niewielką sałatkę, popijając ją herbatą za odpowiednik polskich sześćdziesięciu złotych.
Ja tradycyjnie jeszcze nie mówię hop i nie macham ogonem, póki Kierownictwo naprawdę nie odleci. 🙄
A jak odleci, to dopiero wtedy mogę nocne Jerzowe pisanie kontynuować. 😎
Beato 12:18
ja już zupełnie zapomniałem czy noc dla tabakiery czy tabakiera dla nosa. Chyba też troszkim zalany…
My z Niunią mamy już założone kapoki, kalosze i ćwiczymy pieśń gondolierów. A jutro muszę po dziecię do Cieszyna i nawet nie wiem czy tam jeszcze jakikolwiek kawałek stałego lądu prowadzi. Dziecię melduje tylko, że ono suche póki co na 3 piętrze, ale panie bibliotekarki z parteru już po kostki w wodzie.
Przynajmniej wczoraj rozgrzały mnie i znajomych rytmy flamenco (ale nie tylko) w Katowicach – a to w ramach widowiska „Flamenco hoy”, które firmuje swoim nazwiskiem Carlos Saura. Pomijając wyczuwalną chwilami „kotletowość” przedsięwzięcia – dla parunastu numerów tanecznych (zwłaszcza męskiej części zespołu) warto było wybrać się.
http://www.youtube.com/watch?v=rCENA_WK7u8
A jak Kierownictwo utknie w Moskwie? 😯
Foma, zalało Cię na markotno?
Jedni odlatują a inni odpływają.Mnie akurat przypłynęła. Woda do piwnicy.Cholerny Wisłok!!!
60jerzy: a dzisiaj to przydałaby się Wam muzyka, która nie tylko rozgrzewa, ale i osusza… Łabądkowi widzę też 🙁
Po cholerę Łabądkom piwnice?
Ale już serio: współczuję.
Nie wszystkie Łabądki garażują w kulisach,tylko te od Wagnera.Z osuszającej muzyki to chyba tylko „nie ma wody na pustyni”,o ile to muzyka.Idę wynosić co i gdzie się da,bo ma być jeszcze gorzej.Spuścili zbiornik w Sieniawie.Dzięki za współczucie.Jakby co,osuszę się o dywan! Ahoj!
W Moskwie to Kierownictwo przynajmniej się dogada. Bywają gorsze miejsca do utknięcia. 🙄
Łabądki boją się wody? Koniec świata! 😯
To co ma powiedzieć fauna lądowa i całkowicie nielotna? 🙁
Bobiku – przy szóstym zdaniu poświęconym zasadom gramatyki, odmiany i znaczenia słów w zależności od rodzaju intonacji – byłem bliski osuszenia butelki ryżówki. Taka lektura na sucho nie przejdzie.
Pozdrówka i do robótek.
Też tak sobie pomyślałam, że jeśli już utykać (tfu tfu, nie życzę), to Moskwa jest wcale niezłą opcją… Również muzycznie. Tylko wizę trza mieć, żeby z lotniska pójść w miasto.
Ale trzymam się wersji, że PK przefrunie sobie gładko do Pekinu. A tam jest baaaardzo ciepło!
A na powróconego z ratowania dobytku Łabądka będzie na Dywanie czekała włączona farelka!
I nalewka, żeby od środka też grzało.
Zatrudniałem pracownika, który był prezesem Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Chińskie. Piastował tę funkcję po ojcu. Pochodzili z Harbinu, gdzie była spora kolonia polska. Poczatki polonii harbińskiej to budowa kolei z inżynierem Szydłowskim na czele. Potem ewakuacja z Rosji Polaków – jeńców austrowęgierskich i niemieckich wcielonych do armii Kołczaka podobnie do Czechów i Słowaków tworzących kołczakowski korpus czechosłowacki. Czesi i Słowacy wydostali się łatwo, ponieważ wzamian za wolny przejazd przez Syberię wydali bolszewikom admirała Kołczaka. Polacy jadąc za nimi musieli od czasu do czasu przebijać się zbrojnie. Jeśli coś pokręciłem poprawcie, bo czytałem o tym bardzo dawno temu.
haneczko, robotę mam przez to powszechne zalanie i dalsze dolewanie to i z czego radość? 🙄
W ramach walki z powszechną mokrością zacząłem u siebie na blogu serwować martini dry. 😀 Mogę i tu przynieść, zamiast nalewki, która brzmi zecydowanie mokro.
Pierwsza porcja dla Łabądka! 🙂
Nie jest wykluczone, ze Pani Kierowniczka odleciala zgodnie z planem:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,7893932,Holandia___lotniska_znow_otwarte.html
Takoz tez nie odpowiedziala mi na smsik, wiec podejrzenia moga sie sprawdzic.
Bardzobym się ucieszył, gdyby moje krakanie okazało się na wyrost. 🙂
Tak czy owak, wobec istnienia opcji wschodniej, zaczynam już machać ogonem na pożegnanie i życzyć Kierownictwu wysokich lotów. 😆
Mokra robota to nic przyjemnego 🙁
Foma, markotaj ile chcesz, jeśli Ci to pomoże.
Ciut zalało i spłynęło,ale jeszcze nie sprzątam,bo czekam na falę kulminacyjną.Dzięki za opcję e-nalewki,już mi e-cieplej.PK najwyraźniej zalicza podmoskownyje wiecziera.Tyz piknie.Nadganiam robótki,żeby zwiać do Łańcuta z którego relacyjkę uskutecznię.A łabądki lubią wodę,ale czystą i nie w piwnicy.
Łabądku, na pierwszy dzień do Łańcuta bym się nie wybierał! 🙂
Ostrzegłem 🙂
Łabądku 🙂 schnij na zdrowie 🙂
Najlepszym sposobem na wysuszenie się jest Caucus-race. To opinia ptaka Dodo. Myślę, że w przypadku Łabądków metoda też by mogła się sprawdzić 🙄
What I was going to say, said the Dodo in an offended tone, was, that the best thing to get us dry would be a Caucus-race.
What IS a Caucus-race? said Alice; not that she wanted much to know, but the Dodo had paused as if it thought that SOMEBODY ought to speak, and no one else seemed inclined to say anything.
Why, said the Dodo, the best way to explain it is to do it
Dla towarzystwa Cygan dał się powiesić.A ono w Łańcucie nader sympatyczne.Tzw.stolik śniadaniowy,który trwa do południa a później gremialnie przenosi się na próbę.W tym część na estradę.Bywa to bardzo ciekawe.I ten pachnący park ze świergolącymi słowikami!
Podsycham,ale znów leje.Do kompletu przy mojej ulicy obsunął się spory kawał zabytkowego muru oporowego i leży sobie na wznak.Trzęsienia ziemi dawno nie było…Tfu,tfu!!!
Łańcut w słoneczny dzień.
Zieleń, feeria kolorów wśród traw, równo przystrzyżone krzewy, alejki lśniące ziarenkami kwarcu.
I słońce.
Chyba się wściekło, bez opamiętania smaga promieniami, co tylko mu się nawinie.
Niby dla zdjęć to dobre, pamiątka będzie.
Tylko z czego?
Z ciszy!
Cisza,
żadnego podmuchu, zupełne NIC!
Głosu, kwilenia, hałasu, ulicznego ruchu, nawet ptaków skrzydeł łopotu – nic…
Tylko gmachy, trawy, drzewa, krzewy i ono: słońce.
Takim go pamiętam, kiedym łaził i zerkał po pałacowym otoczeniu, bo nic nie grało.
I chyba dobrze.
Ej,ptaki są i fontanny szumią.A w lecie w czasie kursów to jeszcze pod każdym drzewem jakiś kwartecik ćwiczy…
Chyba się jednak do-do-suszę konwencjonalnie…
Słusznie! Ptak Dodo się dosuszał niekonwencjonalnie i wyginął.
Nie rozumiem tylko, dlaczego mój pomysł z dosuszaniem się martini dry nie został przyjęty en-tu-zja-sty-cznie. 🙄
Ja tyszszsz ni wim, ja owo Martini z chłodem, oliwką i chętnie limonką to czy razy dziennie…
A ostatnościowo, to w antraktach wstawiam czerwonego Malbeca albo Caberneta w połaczeniu z Sherry ( Rich Gold najlepiej) w proporcji 1 Indianiec na 0,25 szerego…
Na posiłki to jasne, że czerwońca i tu już od lat: CS i MB, żadnych trucizn, wszystko po co najmniej 8,50 Pln…
Dobry Indianin to z sherry Indianin? 😯
Bobiku, nie został przyjęty en-tu-zja-sty-cznie …
Bo dywan in crudo
zalany pod budą
Lecz potem – il premio –
się zsuszym – in gremio!
Idę na zapiecek
Grzać front moich kiecek.
Dobranoc.
Z samego rana spływ do Cieszyna,
chociaż ochoty nima, oj nima.
Tylko przód suszyć, mój Jerzu miły?
Czyżby cieszyły Cię mokre tyły? 😯
Bobiku – tyły me suche
chociaż ze śmichu się duszę…
Wszakoż mówiłem ci ja o grzaniu
A nie kiecek i gaci mych osuszaniu.
Nie chciał takiego bym znać pohańca,
który by grzał się nie pijąc grzańca. 😉
Wodzu, a gdzie „Howgh”?
Ostrzeżenie nie ma mocy. 😉
Pobutka!
(Chętnie pozaklinałbym deszcz, powódź, chmurę pyłów i Chiny do kompletu.)
Pobutka nr 2!
Doleciałam szczęśliwie, choć samolot do Moskwy wyleciał z godzinnym opóźnieniem, bo kapitan znalazł usterkę (dobrze, że nie w powietrzu 😈 ). Czasu więc na przesiadkę było mało, parę bagaży więc zginęło – nie mój, ale jeden bębenek Zespołu Polskiego i walizka pianisty od Cameraty Silesii. Drobiazg doprawdy 👿 Za to w samolocie do Pekinu był full wypas – poduszeczki, kocyki, telewizorki/słuchanki (słuchałam sobie jazziku albo oglądałam trasę przelotu).
A tu jest 13.10 i zaraz idziemy na obiad! 😀 Tak więc do poczytania.
smacznego !!!! 😀
Dziękuję 😉
coś bym napisał, ale jeszcze przerobią to na literki w pięciu smakach
Po pierwsze primo powitac w Panstwie Srodka
Po drugie primo smacznego pozyczyc
Po trzecie primo odgonic wszystkie chmury, jakiekolwiek by nie byly
Po czwarte primo podeslac bebenek i pianistyczna walizke
Po piate primo – nie bedzie wulkan plul nam w twarz!
fomo, na wszelki wypadek na literki w pieciu smakach sama przerobilam. Przynajmniej mam gwarancje, ze to smaki, jakie lubie 😉
Odetchnęłam w temacie Pani Kierowniczki 🙂
Odetchnięty życzę smacznego w pięciu kolorach. Tak kiedyś u nas nazywano 5 smaków.
Jest czas martini dry i jest czas biegu caucus. Rozpoczęli Komorowski z Sikorskim, bo na tym to chyba polega a nie bieganiu w zamkniętym kręgu, gdzie wszyscy są zwycięzcami. A ptak Dodo nie wyginął. To on wszak ogłasza zwycięzców. Nawiasem mówiąc pierwszy bieg chyba nosił nazwę Caucas Clubb, ale chyba nie miał nic wspólnego z Kaukazem. Ani z martini. Za to miał z dobrymi cygarami.
Teraz już na spokojnie można czekać na pierwsze opowieści środkowe i serwisy obrazkowe. Pozdrowienia dla PK i całej nadwiślańskiej (i śląskiej 🙂 ) reprezentacji.
Super – dobre wieści od rana 🙂 No może z wyjątkiem zaginionych bagaży. Chociaż to standard, szczególnie przy szybkich przesiadkach.
Tymczasem Kierownictwo wyprzedziło nas o kilka godzin. Zjadło obiad bardzo wczesnie rano. I teraz ja zastanawiam się, czy powinnam opuścić śniadanie i zjeść od razu obiad? A może nawet podwieczorek? No bo czy razem z Kierownictwem Dywan nie zmienil strefy czasowej? A tym samym klimatu? Tyle pytań od rana 🙂
Strefy czasowe dopasowujemy do rozwoju sytuacji. Wczoraj jedliśmy obiad o 19, co dla niemców byłoby nie do przyjęcia, ale dla Francuzów czy Anglików – normalka. Tylko nie było lunchu. Parę godzin przed obiadem był mały podwieczorek.
Słowa, słowa, słowa… Czy to ważne, jak ma na nazwisko posiłek, jeżeli tylko w okolicy nie ma dużego psa, który odpędzi od miski? 😉
Ale chińskie rasy psów są niewielkie, więc myślę, że Kierownictwo posili się bez problemów. Gdyby pięć smaków nie wystarczyło, to w Chinach dają jeszcze osiem kosztowności. Tylko uprzedzam lojalnie, że co najmniej dwie z nich to białko zwierzęce. 😉
Ja bym Bobiku nie podchodziła do nazewnictwa taką lekką łapą. Bo jeśli się okaże, że już zjadłeś obiad, przed Tobą najwyżej podwieczorek i kolacja, a potem długo długo nic… Szczególnie jeśli to nie ty regulujesz dostęp do lodówki 😉
Dobrze, że Kierownictwo już w Środku.
Pani Kierowniczka w środku Środka. To jest insajderstwo do kwadratu! 😀
Trzynasta o siódmej, ale którego dnia?
Dobrze, że Kierownictwo na miejscu zdrowe i całym bagażem.
To można spokojnie śniadanie zjeść. 🙂
Widzę już, dochodzi 18-ta, to sześć godzin życia poszło do przechowalni.
Jak wczesnym dzisiem dzwoniłem do Ameryki, to tam było jeszcze wczoraj. A w Azji chyba powinno być jakoś na odwrót…? 😆
mt7, dobrze że chociaż w drodze powrotnej oddają te godziny.
Nowe wieści o Namiocie na Chopin Open:
„Bilety na koncert w Namiocie (Sala Pianopolis) w cenie 5 zł do kupienia w kasie Namiotu. Bilety zakupione na koncerty w Teatrze Wielkim- Operze Narodowej oraz w Teatrze Narodowym uprawniają do wejścia na koncerty danego dnia w Namiocie.”
Beato, w zasadzie masz rację. Ale, gdy się je podwieczorek przed obiadem, to po kolacji można zjeść na przykład drugie śniadanie albo podobiadek. To trochę jak w słynnym monologu o dobrych połączeniach przy dojeżdżaniu do pracy.
Można też, nie zmieniając nazewnictwa (żeby się nie pogubić), zmienić tylko treść posiłków 🙂 Właściwie to martwiłam się o wolny dostęp Bobika do lodówki, żeby przez nazwanie śniadania obiadem nie pozbawił się posiłku 😉 Przy okazji przypomniał mi się cytat z „Rejsu”: „”Zachował się bardzo nieprzyzwoicie. Pozbawił mnie posiłku.”
Sprawę nazewnictwa można ominąć w bardzo prosty sposób. Należy tylko zarządzić, że cała doba ma być jednym wielkim posiłkiem.
Odkąd w swoim domu wprowadziłem tę zasadę, nie odczuwam żadnego dyskomfortu konsumpcyjnego, chociaż faktycznie to nie ja rządzę lodówką. 😉
Uch, żarłoki… 😆
A ja właśnie, zaledwie w cztery godziny od wtrojenia kaczki po pekińsku z różnymi dodatkami (pychota była!), znów jestem głodna jak wilk. Automat w organizmie się odezwał, bo przecież zwykle o tej porze jadam obiad, a tutejszy obiad był w porze mojego śniadania, więc nic dziwnego 🙂
Niestety muszę czekać jeszcze ze trzy godziny, bo towarzystwo walczy na próbie; muzycy co prawda skończą kole 20., ale techniczni będą jeszcze dwie godziny się męczyć, a problemów trochę jest… Po przesiedzeniu parę godzin na próbie ze zwieszającą się głową postanowiłam wrócić do hotelu. Zwłaszcza, że padł mi akumulator od foto i teraz go ładuję, żeby móc wrzucić pierwsze zdjęcia jeszcze dziś. A teraz, zanim się naładuje, pewnie pójdę się zdrzemnąć. Słońce właśnie zachodzi i zaraz będzie ciemno. Jest cieplusio, dwadzieścia kilka stopni, z początku było parno, ale rąbnęła krótka burza i już jest lżej. Hotel miły, w pokoju jest uniwersalny kontakt i kabelek internetowy za friko, można sobie też zrobić herbatkę. Ja kupiłam na Okęciu brandy w celach dezynfekcyjnych i spotkała mnie miła niespodzianka, bo lecąc do Moskwy zapłaciłam mniej 😀
Ach, jak miło wtranżalać kaczkę po pekińsku, choćby ustami przedstawicieli… 😀
A porozmawiać osobiście z miejscową ludnością Kierownictwo już próbowało? 😆
I owszem, jest tu jedna młoda Chinka, pilotka grupy, która nieźle mówi po angielsku. Jutro ma mnie poholować po zabytkach, od Zakazanego Miasta począwszy. Część grupy idzie na shopping, ja stwierdziłam, że nie mam na to chwilowo czasu 😈
Z shoppingiem radzę uważać. Parę osób z mojego otoczenia bawiło w Chinach i poszło kupować sprzęt elektroniczny, przede wszystkim aparaty fotograficzne i kamery. Po powrocie okazało się, że w Polsce kupiliby taniej, a w chińskim internecie prawie trzy razy taniej. Ale jak poszli do sklepów dla turystów, musieli frycowe zapłacić.
Pani Kierowniczka jako nasze oczy, uszy i żołądek w Pekinie? 😯
Długa próba prawie prosto z drogi, trochę hardcorowo… Po klimie w samolocie śpiewanie to wątpliwa przyjemność. No ale czasu na aklimatyzację nie ma, pewnie zaraz koncerty. Rozumiem, że Camerata będzie emitować Chopina? Wybieram się na ich koncert na Chopin Open. Uświetniali Legnicę Cantat w tym roku (też Chopinem).
Spodziewałam się, że będzie Kierownictwu smacznie w tych Chinach 🙂 Czekamy na foty (jedzonka też)! Najlepszą rzeczą z tej kuchni, jaką jadłam, były przyrządzone własnoręcznie przez Chińczyka pierożki wegetariańskie. Ach 🙂
No nie, to Chińczycy organizują, i to chodzi o targ jedwabiu. Nawet byłabym ciekawa, jak to wygląda, ale trochę szkoda mi na to czasu – oni jeszcze wrócą z Tianjin do Pekinu i będą mieli czas na zabytki, a ja stamtąd jadę juz prosto do Szanghaju.
W internecie można znaleźć firmy z Hong Kongu oferujące bardzo tani sprzęt elektroniczny. Dwie zagwozdki są w tym:
pierwsze primo – płacić można tylko prtzelewem, co u nas oznacza spory wydatek;
pierwsze secundo (żeby nie małpować do konca) – przesyłka wysyłana jest na ryzyko celne odbiorcy. To znaczy, jak pocztowy urząd celny dojdzie do wniosku, że przesyłę należy oclić i ovatować, koszt nabycia okaże się wyższy niż normalnie w Europie. Przepisy są bliższe opinii, że podlega to ocleniu, ale częściej takie przesyłki nie są clone niż są. Są na pewno, gdy z ilości wynika handlowy charakter importu.
A teraz to już idę się zdrzemnąć 🙂
Eee, rozmawianie w Chinach po niechińsku jakieś mało ambitne jest. 😉 No i zasięg ma ograniczony, bo większość tubylców zapytana, czy mówią jakimś obcym językiem, odpowiada, że „ni halo”. 😆
Oj, Beato. Byłem kiedyś z Ukochaną zaproszony na Chiński Nowy Rok do mieszkającej w Gdyni od pewnego czasu Chinki, bardzo sympatycznej, o imieniu zblizonym do Sue, co oznaczało świt. Przygotowała mnóstwo pysznych potraw, ale nic nie dało sie porównać z pierogami. Te były mięsne. Dla mnie bardzo ważną zaletą pierogów jest bardzo cienkie ciasto, wręcz przezroczyste. I to takie było. Przyznam, że sam tak cienkiego zrobić nie potrafię. Jeżeli jest elastyczne, nie daje się cieniutko rozwałkować, bo po rozwałkowaniu cofa się nieco. Nadzienie było cudowne, do tego sosy do wyboru.
Nie zdziwiłbym się, gdyby w Pekinie łatwiej było się dogadać po angielsku niż w Paryżu. Co do ambicji, zgoda. Ale jak się ma do wyboru – ambicja albo pożytek z wyjazdu…
Próby dogadania się po angielsku w Paryżu tambylcy uważają za oznakę bardzo złego wychowania. 😆
Bobiku masz rację. Jest to oznaka stawiania na absolutnuie niewłaściwy język. Najgorzej, jak próbuja po angielsku osoby z urodzenia innojęzyczne. Ale i Anglikom nic nie przeszkadza w nauczeniu się francuskiego.
Anglikom przeszkadza to samo, co Francuzom – przekonanie, że cały świat powinien znać ich język. 😉
Buuu… 🙁 Wrzuciłam zdjęcia na kompa i nie mogę ich wrzucić do picasy. Po prostu jak próbuję je przekazać do albumu, każą mi się zalogować, a potem mówią, że ten adres i hasło nie pozwalają korzystać z usługi. A jak wchodzę na Moje obrazki z blogu, nadal wygląda, jakbym była zalogowana. Kiedy z okienka hasłowego próbuję wejść na stronę picasy, żeby utworzyć nowe konto (może już mnie po prostu nie wpuszcza, bo pełne – ale jeszcze odrobinka była!), mówi, że nie może mnie połączyć z tą stroną. Cholera wie, może ona tu trefna jest? Z guglem związana i może dlatego? 😯
I co tu robić? 🙁
Swoją drogą ten internet łazi jak mucha w smole 👿
Udało mi się wejść na stronę, spróbowałam utworzyć nowe konto. Niestety, nie dało rady. Kazało podać lokalizację – zmieniłam Chiny na Polskę. Nie połączyło mnie. Albo nie mogę tego zrobić tutaj, albo nie mogę stworzyć nowego konta pod moim nazwiskiem (choć innym adresem)? 🙁
A chrzanić tam. Zbieram się na kolację.
Pewnie trzeba sobie krzaczkami haslo i login wyrysowac. Och, ta nieglobalna cywilizacja!
No trudno, poczekamy. I tak dobrze, że chiński internet nie krzaczkuje wpisów PK 🙄
Mogłabym Kierownictwu podać adres strony ftp i tam można wrzucić, to ja umieszczę na jakiejś stronie w picasie.
Tylko jak marnie chodzi nternet, to wrzucanie może długo trwać.
Po kolacji (w tym samym miejscu, co obiad) spróbowałam jeszcze raz i znów bez powodzenia. Wygląda na to, że rzeczywiście strona picasy może być zablokowana 🙁
Niewątpliwie tak właśnie jest, Pani Kierowniczko, i to od paru miesięcy. Imageshack i Flickr też, i prawdopodobnie różne inne z tych bardziej znanych.
Kierownictwo pojechało do Pekinu obalać ustrój przy pomocy picasy? 😯
Szefowo, wysłałam dane.
Otworzę ewentualnie nową stronę na Picasie i wrzucę, albo na moją, taką gdzie jeszcze nic nie mam wrzucone.
Do wyboru, do koloru.
Bardzo jestem ciekawa efektów tej wywrotowej działalności 🙄
PK w Środku wrzuca kaczkę do środka,czyli mamy środkę.To w kwestii dnia.Dałam dłuższy wpis,ale zżarło.
Dzięki za dry,ale nie mogie na służbie,bo klienci chuch wyczuwają.
Łabądku, podobno pietruszka zabija 😉 Nie próbowałam, bo jakoś jej nie lubię 😕
Łabądku i wszyscy wcześnie pożarci przez łotra:
stosujcie zasadę kopiowania w trakcie pisania – zaznaczyć całość napisanego tekstu (klawisze „Ctrl” oraz „c”), następnie „Esc” i pisać dalej. Robić tak co i rusz, wówczas nawet jeżeli coś zeżre lub się powiesi (komputer , nie autor) – ocaleje wasza praca. A dłuższe relacje pisać zawsze poza łotrem – w Wordzie, Offisie, nawet jako mail – i przekleić gotową całość do komentarza.
Znając już poziom i talenta dywanowiczów – to powinna być zasada obligato.
Słuchojcie, ostomili. Jo tutok nikogo nie fce strasyć, ale w gazdówce obok zdrowie Pona Pietra juz pijom. Jak sie nie pośpiesycie, to zaroz juz nic do picia nie zostonie. Co najwyzej puste flaski do odniesienia do punktu skupu 😀
W gazdówce „Gotuj sie” ocywiście 😀
Przekicam szybciutko przez to, zaprzyjaznione, blogowisko, cieszac sie, ze PK w Srodku juz szczesliwie kaczki zajada, festiwale jedwabiu uczeszcza, turystyczne ying/yang laczy.
Dla nastroju odrobina chinskiej opery: Tony Leung to chinski George Clooney. Tutaj z rownie popularna malzonka:
http://www.youtube.com/watch?v=J1gukpNeHkw
Stanislawie, to przezroczyste pierogowe ciasto to moze byc tzw rice paper. Te placuszki zanurza sie na chwile w cieplej wodzie i zawija w nie rozne smaczne nadzienia. Zawinieta calosc moczy sie w sosiku na bazie sojowej. Rownie popularne w kuchni thaiskiej i wietnamskiej.
Coś mnie korci, by jako pobutkę podrzucić to…
Ale lepiej chyba tak pobucić Wszystkich…
Dzień dobry. Do stron, których nie mogę tu otworzyć, dorzucam youtube. Niestety, Pobutki przez ten tydzień będą dla mnie niedostępne 🙁
Mnie się trochę zmieniło. Wy zaczynacie dopiero pracę, ja już po większej połowie dnia. Schodziłam z Chinką Bessie (wielu Chińczyków kontaktujących się z białasami, że się tak niepoprawnie wyrażę, przybiera sobie anglosaskie imiona, żeby nam było łatwiej zapamiętać) wzdłuż i wszerz Zakazane Miasto, a dziś upał, myślę, że powyżej 30 stopni. Miałyśmy potem jeszcze gdzies tam jechać, ale było za daleko, a korki w tym mieście (choć bardzo rozległe i z szerokimi ulicami) potrafią dać w kość. Wróciłam więc do hotelu, a za godzinkę-dwie mam być już w teatrze, bo potem mnie nie wpuszczą 🙂 Natomiast otrzymałam propozycję ze strony polskiej ambasady, która jutro przyjmuje gości z Polski na szczeblu ministerialnym i wydaje przyjęcie, i zaprasza, żebym na jutro została w Pekinie i przenocowała się w hoteliku ambasady. Miałabym więc jeszcze jutro na tutejsze zwiedzanie – a może bym pojechała na Wielki Mur? Zobaczy się, co by się dało załatwić. A pojutrze dojechałabym do grupy w Tianjin, gdzie mają drugi koncert, po czym nastepnego dnia do Szanghaju.
Osiołkowi w żłoby dano… bo jeszcze koleżanka znalazła we francuskim przewodniku, że w Tianjin jest muzeum opery chińskiej – byłoby ciekawie to zobaczyć… W każdym razie intensywny to jest dla mnie tydzień.
Druga pobutka zdecydowanie lepsza.
Miałam kiedyś okazję pograć na instrumencie, który nazywał się rubob.
(O ile dobrze zapamiętałam).
Bardzo dobrze wyszedł kawałek p.t. „Płoną góry, płoną lasy”.
Ale w obecnej sytuacji, to bardziej szanty jakieś by wypadało…
Zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji. Do mnie fala też ma nadejść.
A siedziba firmy 50 m o brzegu duuużej rzeki!
PS. Dlaczego PiS śpiewał w Szczecinie o Wiśle?
Na Wielki Mur! Będzie Panią Kierowniczkę widać z kosmosu! 😀
A Wy biedni ciągle mokniecie… właśnie zrobiłam sobie miniprasówkę 🙁
Aha – witam przykicałego z Koszyczka królika 🙂
Tonu Leung jest nam znany głównie z filmów Wong Kar-Waia. A te placuszki z kaczką po pekińsku i innymi pysznościami właśnie jadłam na wczorajszy obiad. Dokładniej rzecz biorąc, na stole stała cała masa miseczek i talerzyków z różnymi pysznościami i można było sobie samemu skombinować 🙂
pani Dorotce strony nie chcą się pokazywać (typu youtube itp.) ponieważ chiński rząd je blokuje, a lepiej z nim nie walczyć, bo jeszcze Pani nam nie wróci! pozdrawiam 🙂
a co do angielskiego, to będąc 2 razy w Paryżu (niestety tylko 2) posługiwałem się tylko i wyłącznie angielskim i nikt nie robił żadnego problemu (osobiście gorzej było w Niemczech), choć może ja mówię po angielsku jak Francuzi, dlatego się tak uśmiechali ;D
Matko, z tego co wiem, to Google wypięło się na Chiny.
You Tube należy do Google.
Czytałam komunikat Google, chyba że mi się śniło, że wobec blokowania tego i tamtego przez stronę chińską, firma nie udostępnia swoich witryn tamtemu rejonowi.
Ja mam taką wiedzę, ale może nieprawdziwą, media tak często i diametralnie zmieniają zeznania. 😀
Hop hop, już po koncercie. Postanowione, zostaję w Pekinie jeszcze na półtora dnia. Rano przyjedzie po mnie Chińczyk Bruce (jak Bruce Lee 🙂 ), pracownik polskiej ambasady, przewozi mnie do hoteliku i potem mną się zajmuje do wieczornego przyjęcia. Jutro też mogę zwiedzać, wyjeżdżamy do Tianjin razem z delegacją po południu, praktycznie prosto na koncert. Nocuję tam i rano fru do Szanghaju.
Spotkałam tu dziś kolegę z radiowej Trójki, który właśnie przyjechał z Szanghaju (i wraca tam) i twierdzi, że tam jest po prostu przedsionek piekła, i wciąż leje 🙁 Zobaczymy. Na razie zabieram się za wpis.