Romanse Glenna G.
Trochę taki złośliwy daję tytuł w nawiązaniu do tytułu samej książki, który brzmi Romanca na trzy nogi (w oryginale jest A Romance on Three Legs, więc raczej na trzech nogach). Wbrew średnio mądremu tytułowi, to ciekawa biografia Glenna Goulda – i nietrudno się domyślić, że tym głównym romansem jest fortepian. W tym wypadku jeden określony fortepian. Ale nie tylko, żeby nie było tak prosto.
Autorka, Katie Hafner, jest współpracowniczką „New York Timesa”. Książkę wydała dwa lata temu. Od razu trzeba powiedzieć, że to całkiem coś innego od tego, co tu dotąd mieliśmy na temat Goulda. A mieliśmy po pierwsze przepiękny wyraz Gouldomanii, jakim jest Stefana Riegera Glenn Gould albo sztuka fugi, a po drugie monografię pod tytułem po prostu Glenn Gould, autorstwa Geoffreya Payzanta. Książka Katie Hafner jest inna. Nie jest ścisła i dokładna, nie opisuje wszystkich aspektów życia pianisty. Nie zajmuje się w ogóle jego działalnością radiową, audycjami, a nawet do minimum ogranicza opisy rozmaitych dziwactw (nie wspomina np. o jego zwyczaju naśladowania innych osób przez telefon) – w końcu to są rzeczy opowiadane wielokrotnie.
Hafner natomiast skupia się na sprawach, o których dotąd nie mawiało się wcale lub bardzo niewiele. Osią książki jest ów swoisty romans z instrumentem, steinwayem o numerze CD 318. Najpierw długoletnie poszukiwanie idealnego fortepianu, potem nagłe odnalezienie instrumentu sprzed lat, zapomnianego gdzieś w kącie, wreszcie dramat – zdarzyło się, że podczas transportu steinwaya upuszczono, co sprawiło kompletne zdemolowanie jego mechanizmu. Żadna naprawa nie pomogła – stał się dla Goulda bezużyteczny. Sam fakt, w jaki sposób się wobec tego instrumentu zachowywał, wiele mówi o tej osobowości.
Jednak pojawia się tu jeszcze parę czynników wcześniej nie eksponowanych. Pierwszym jest współpraca z niewidomym stroicielem, jak i on – o korzeniach skandynawskich, o nazwisku Verne Edquist. Samo zarysowanie tej sylwetki i opis historii jego życia (Hafner dotarła do niego) jest po prostu pasjonujący. Wiele się dowiadujemy przy okazji, jak wówczas traktowano niepełnosprawnych i jak stopniowo Verne, prosty chłopak, staje się genialnym stroicielem. No i jak dwie tak nietuzinkowe osobowości ze sobą współpracują.
Drugim nieopisywanym wcześniej szczegółem biograficznym jest utrzymywany przez lata w sekrecie długoletni romans pianisty z malarką Cornelią Foss, efektowną i błyskotliwą żoną znanego kompozytora Lukasa Fossa (i matką ich dwojga dzieci). Trudno dziś zresztą biografom o nim nie wspominać, skoro w 2007 r. rzecz wyjawiła opinii publicznej sama Cornelia. Ta historia może zaskoczyć tych, którzy podejrzewali, że Gould był osobą aseksualną czy może nawet kryptogejem. Nie – ten romans trwał dobrych kilka lat, a nawet w pewnym momencie Cornelia oświadczyła Lukasowi, że przenosi się do Toronto, by wyjść za Glenna. Lukas jednak był jakoś dziwnie pewien, że do ślubu nie dojdzie – i oczywiście miał rację. Przez dłuższy czas Cornelia mieszkała w Toronto z dziećmi (osobno) i spotykała się regularnie z Gouldem, a na weekendy pakowała dzieci w samochód i jechała do Lukasa. Skończyło się, jak musiało – Cornelia zrozumiała, że Glenn się do małżeństwa nie nadaje, a jednocześnie zaczęła jej przeszkadzać obsesyjność, z jaką ją traktował. W końcu zostawiła go i wróciła do męża.
Inaczej niż w innych znanych nam książkach o Gouldzie, muzyka jest pod spodem, ale nie na pierwszym planie, nie mówi się o niej. Najwięcej w gruncie rzeczy mówi się o właściwościach instrumentów, co też jest niezmiernie ciekawe. Hafner nie jest muzykiem, jest dziennikarką i daje właśnie dziennikarski obraz historii Goulda, i to w wycinku. Niemniej warto książkę przeczytać, ale oczywiście nie rezygnując z czytania pozostałych. O słuchaniu Goulda nie mówiąc.
Komentarze
Pobutka.
Targają mną sprzeczne uczucia pomiędzy miłością do GG, niechęcią do „tego typu” książek w ogóle, niechęcią (ty mizoginie cholerny!) do tego typu książek pisanych przez kobiety, a ewidentną rekomendacją PK… :-/
Nie to, żebym był zainteresowany tylko materiałem hagiograficznym, ale jakoś zawsze węszę w tego rodzaju pozycjach interes własny autora/ autorki, chęć załatwienia jakiejś własnej sprawy czy rozwiązania własnego problemu.
I to jeszcze pisze Amerykanka…
p.s. służby specjalne wczoraj spostrzegły PK sokolim okiem wypatrującą, jak się potem okazało, nr 175, który ją powiózł w tereny bliżej nierozpoznane, ponieważ ścieżki się rozminęły na rondzie pod palmą 🙂
Służby specjalne pracują znakomicie, podwyżka się należy 😉 A PK zmierzała do NIFC, gdzie odbyło się spotkanie z autorem całkiem innej książki. Ale o tej książce opowiem dopiero, jak ją dostanę – myślałam, że tam ją kupię, ale dyrektor Sułek tak przeciągnął spotkanie (prowadził je), że zdążyli zamknąć księgarnię 🙁
Nie, Gostku, nie widzę w tej książce żadnego załatwiania jakiejś własnej sprawy. Może patrzę na to inaczej dlatego, że jestem po pierwsze primo dziennikarką, po drugie primo kobietą, ale to naprawdę nie jest vie romancée. I sprawa Cornelii zajmuje zresztą tylko jeden rozdział, i to niecały. Za to fascynująca dla mnie jest, jak wspomniałam, sylwetka Edquista, no i te opowieści, dlaczego ten fortepian, a nie inny, łącznie z technicznymi objaśnieniami. Pani Hafner musiała niemało się nauczyć o budowie fortepianów.
Na pewno polecam. Oczywiście nie każdemu musi się podobać, jak każda inna książka.
Mi chodzi o zamyśle książki jako całości – miłość do fortepianu itp.
Trochę fetyszystycznie psychocośtam mi to zalatuje.
Oczywiście feruję sobie na lewo i prawo, dowiedziawszy się o istnieniu książki niecałą godzinę temu. 🙂
Wezmę do ręki, zobaczę. Niewątpliwie oryginał wolałbym dorwać.
Swoją drogą ciekawe, że Otto Friedrich, który miał dostęp do wszystkich notatek Goulda, i który w biografii opisuje sporo dość intymnych rzeczy o tym romansie nie wspomina ani słowem.
*o zamysł książki
Skończyło się, jak musiało.
Uwielbiam takie jednozdaniowe streszczenia ludzkich losów.
Streszczenie mieszczące się w jednym SMSie (160 znaków).
Choćby taka historia pewnego królestwa:
King after king after king
Then queen then queen then king
Dead in lines and dead in singular
They are dead they are dead
Altogether dead
137 znaków ze spacjami. W porządku. 😀
Takie czasy mamy…
Nabzdyczał sie do późnej starości, po czym gwałtownie przestał, tak się złożyło, że równo ze zgonem. Świadkowie twierdzą, że znikająca pod zwałami ziemi trumna, także była nabzdyczona.
Gostku, zmieściłem się? 😉
Dlaczego tylko ludzkich? Upominam się o podsumowania losów zwierzęcych! Takie np. 46 znaków:
Wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły… 🙁
Już streszczaliśmy tu opery, pora na życiorysy?
184 znaki. To już będą 2 SMSy albo dyskwalifikacja, w zależności od reguł, jakie przyjmie Dywan.
Poza tym pisanie SMSów z polskimi znakami zawsze zjada więcej – każda litera z ogonkiem zjada chyba 2 albo 3 znaki.
Sama Pani Kierowniczka mówoła, że takie czasy… Nie dzieła się liczą, tylko życiorysy. 🙄
Przeczytałam po śniadaniu smaczny wpis PK i po drodze do pracy już zdążyłam kupić książkę. Będzie co czytać w drodze do Warszawy na Chopin Open, no chyba że się uda wcześniej.
A czy było już kiedyś o tym, jak wykorzystał postać Goulda Thomas Bernhard, wikłając go w jedną ze swoich powieści? Jeśłi nie, to skrobnę trochę wieczorem. W objętości nieSMSowej.
Bardzo prosimy, bo, wstyd się przyznać, nie znam! 😳
nie znanie nie jest powodem do wstydu pani Dorotko! ważne aby osoba nie znająca czegoś chciała to poznać, a w Pani przypadku tak jest zawsze co świadczy o ciekawości świata 😀 pozdrawiam
Zapewne chodzi o to:
http://subiektywnerecenzje.blogspot.com/2009/08/przegrany-thomas-bernhard.html
Też nie znałem, a co…
O, jak ja rozumiem Gostka, choć moje doświadczenia nie mówią nic o płci autorów/autorek… I teraz targają mną sprzeczne emocje — chęć zweryfikowania poprawności swojej opinii na kolejnym przykładzie i ogólne poczucie przytłoczenia planowanymi lekturami…
Przytłoczenie planowaną lekturą jest jednym z najprzyjemniejszych dostępnych na rynku przytłoczeń 🙄
Przestałem się przytłaczać. Wyciągam tytuły z półek (własnych lub nie) na chybił trafił i czytam.
Teraz: Jezioro Bodeńskie.
Widzę, że zeen już mnie wyręczył 😉
Najprzyjemniejsze przytłoczenie? Dzisiaj kawałek tego przytłoczenia nosiłem w plecaku i muszę przyznać, że duchowe wzloty potrafią ciążyć najzupełniej fizycznie… 🙁
***
I aż się boję nawiązywać do polityki (przez małe ‚p’), ale trudno nie docenić, że jeden z polityków postanowił polansować Chopina w jego roku, na dodatek lansując siebie w roku wyborczym. Tego motywu jakoś w blogowej operze zabrakło. Ale może to była celowa autocenzura? 😉 🙂
Nie proponuje jakiejś dyskusji, bo w Sąsiedztwie jest takich dyskusji aż nadto… i ze wstydem przyznaję, że się do nich włączam i czasem szukam tu od włączeń i takich dyskusji ucieczki… Ale może w ramach Roku Chopinowskiego dostrzec wypada i tę formę obchodu? 😉 🙂
PS.
Gostku, teraz to Prawem i lewem.
No cóż, jeden kandydat odwołuje się do Chopina, inny do rapu. Dla obu to są buty nie na miarę 👿
I strasznie jakaś kiczowata interpretacja Deszczowego w wiadomym spocie 😈
Glenn Gould. Parę lat temu w TV Arte obejrzałem bardzo ciekawy film „Glenn Gould w Związku Radzieckim”. Koncerty GG w latach 50. w Związku Radzieckim wywarły olbrzymi wpływ na środowisko muzyczne. Otóż od lat 20. nie grano tam Bacha, a więc też nie słyszano, ponieważ jego muzykę uznano za religijną i jako taką – niepożądaną w Kraju Rad..A Gould miał tam grać właśnie Bacha. Koncerty nie były reklamowane, nawet nie były zapowiedziane. Na pierwszym koncercie nie było kompletu, natomiast na następnych sale pękały w szwach; zadziałała propaganda szeptana. I za przyczyną Goulda Bach wrócił do Rosji.
P.S. Dotąd brzmi mi w uszach afektowany wysoki głos, który zabrzmiał w sklepie, gdzie robiłem zakupy:
„Czy te parówki, o te tutaj, są w swojskiej skórce czy w celafonie?”
To nie jest tak, że w ZSRR nie grano Bacha od lat 20. Owszem, grywali go pianiści uchodzący za oryginałów, jak np. Maria Judina:
http://www.mariayudina.com/
Grywał Bacha też Richter.
Ale to nie był TAKI Bach.
Anegdota o parówkach pyszna! Pyszniejsza niż te parówki z pewnością 😉
Nikołajewa! Nikołajewa!
Najlepszy Bach, lepszy od Richtera.
A propos romansów: zakochać można się też w pianinie 😉 Przytrafiło się to Romanowi Maciejewskiemu, kiedy pojechał do Szwecji z zamiarem załatwienia sobie emerytury.
Cytat z listu RM do Wacława Gazińskiego:
„Na drugi dzień po przyjeździe trzeba było trafu, że, przechadzając się po mieście, wstąpiłem do magazynu fortepianów, w którym odkryłem wspaniały instrument, przedwojenne szwedzkie pianino, jak nowe, coś o czym już od dawna marzyłem – i to za śmiesznie niską cenę – pewno dlatego, że niemodne, ale ton… Panie Wacku! Taki, że mi się na płacz zbiera, kiedy się teraz z nabożeństwem tego instrumentu dotykam. Natychmiast dałem zadatek.”
Z listu do brata:
„Co zrobić Wojtku? Kupiłem tu pianino o cudownym brzmieniu. Nie mogę się z nim rozstać, a powinieniem wyjechać.”
No i tak Roman Maciejewski ponownie i już na stałe osiedlił się w Göteborgu, bo „pianino wymagało mieszkania i całej reszty” 🙂
Ale ładne rzeczy dziś opowiadacie. 😆
Jak dobrze, że aniekdotcziki już żadnych kanałów nie muszą kopać. 😉
Nikołajewa oczywiście, ale czy przed latami 50.?
Oczywiście, że lepsza od Richtera (Richtera w Bachu wyjątkowo nie lubię). Kiedyś wysłuchałam całego cyklu jej bachowskich recitali w FN.
W latach 50. już tak:
http://en.wikipedia.org/wiki/Tatiana_Nikolayeva
Ten sam watek wydaje sie byc tematem filmu Genius within ktory jeszcze dwa tygodnie temu byl wyswietlany w Warszawie ?
Warsaw, Poland – May, 2010 As part of the Planete Doc. Review (May 7-16, 2010).
http://www.barriefilmfestival.ca/reelstories.html
http://picasaweb.google.com/labadek622/Ancut2010?feat=directlink
Wracam z Łańcuta i biję czołem o Dywan!
Było do koloru,do wyboru.Co do pierwszego dnia,miasto Łańcut koniecznie chciało zostać na chwilę Krynicą,co uszczęśliwiło 3 tysiące osób.Do sali balowej wchodzi 300,przeważnie przyjezdnych.Więc może jednak…I na Edytę Piasecką chyba warto zwrócić uwagę.
Adam Harasiewicz udowodnił Polonezem As-dur,co to znaczy „heroiczny”.Szacun!
Kameralistyka na bardzo wyrównanym poziomie.”Ilios Quartett” i Panie Danczowskie w Bartoszem Koziakiem w najwyższej formie.
Kwintet Solistów Filharmonii Petersburskiej zachwycił zwłaszcza Schumannem Wszystko precyzyjnie poukładane a dźwięk jak dla Bobika-samo „mięsko”.Publiczność szalała.W Polsce byli pierwszy raz,ale chyba nie ostatni,bo bardzo się im podobało.Polecam!!
Kto był smutny,ten się ubawił zespołem German Brass,który koncertował w starej ujeżdżalni.Dęciacy z najlepszych niemieckich orkiestr szyją od Bacha po jazz,absolutnie perfekcyjnie/nawet waltornia!/ i radośnie.W dodatku zapowiadali się sami po polsku,co brzmiało jak sklonowany B16 i potęgowało ogólną radochę.
Sinfonia Juventus „fruwała”pod Wojciechowskim.
Krzysztof Jakowicz prezentował skrzypce polskich lutników i lutniczek z wdziękiem i maestrią a Gershwina z Malickim to oni grają jak przyszyci do siebie.WM od czasu do czasu udowadnia,że jak zechce…No i okrutnie się ostatnio wylaszczył!Ponoć to ino siłownia…
Leszek Możdżer-nocne improwizacje na temat Chopina.Zazwyczaj wolę Chopina w naturze,ale to było,że no,no…Odlot.
Barbara Hendricks dała z siebie wszystko.Od stycznia uczyła się po polsku Chopina,w tym ‚Ślicznego chłopca”.Czegóż chcieć?Ale rewelacyjny był znów Schumann.Co tu gadać,wielka szkoła.
No i na zakończenie AUKSO pod Kiradijevem z niesamowitą izraelską klarnecistką Sharon Kam w koncercie Coplanda i świetne Wariacje Ginastery.
A pogaduchy przy stoliku śniadaniowym – bezcenne.Dla PK pozdrowienia od DS z P.
Na szczęście wszyscy kolejni organizatorzy robią co mogą.W przyszłym roku 50-lecie,zachcianki fruwały w powietrzu.Oby!
Kto chce,może w przyszłym roku sprawdzić na własnej skórze /kozenie?/ i uszach.
Otrząsam się powoli z Antona.
W telewizorze dali dzisiaj Pieśń o Ziemi Mahlera – w sam raz na dojście do siebie, coś jakby ta komora, w której się przeczekuje chorobę kesonową. Czy jakoś tak.
Słyszałam cudniejsze głosy, ale artystów czepiać się nie będę, bardzo pięknie i z filingiem, jak mówi młodzież, wykonali Dzieło. Chętnie natomiast zabiłabym realizatora telewizyjnego – jakaś dama była podpisana jako reżyser – który z upodobaniem, w ogromnych zbliżeniach pokazywał dość i tak (excuse le mot!) paskudne oblicze Siemiona Byczkowa (Syemyona Bychkova znaczy), spoconego jak nieboskie stworzenie. Wyglądało to koszmarnie i nie pozwalało spokojnie oglądać programu. Się pytam: po co? Po co?
Henryk Czyż opowiadał kiedyś historyjkę o tym, jak to Bierdiajew go instruował: „Ja widzę, że ty mokryj, a arkiestr u ciebie suchyj, a musi być odwrotnie; ty suchyj, a arkiestr mokryj”…
Bolszoj nadciąga! Ciekawe, kto tam mokryj, a kto suchyj…
A wyż. wzmiankowanego Możdżera słyszałam, też w telewizorze, jak bezlitośnie zarąbywał na śmierć mój ulubiony mazurek C-dur nr 2 z op. 24 (sprawdziłam numerki: to ten). Facet, który TAK może zmasakrować TEN mazurek to chyba jakiś niedobry człowiek.
Pobutka (jakby z innej epoki).
—
Coś mi się czytało (u Meyera) o Szostakowiczu, wyjeżdżającym do Lipska na rocznicę Bachowską, by współgrać Koncert na trzy klawesyny (w wersji na trzy fortepiany). No, ale to były czasy, gdy Bach z kompozytora niemieckiego awansował na kompozytora enerdowskiego…
No pobutka całkiem z innej epoki, tylko dość enigmatyczna. Jak suka biłgorajska i fidel płocka – tylko zgadujemy, jak ją stroić i co na niej grać 😉
NTAPNo1 – ojej, szkoda, że nie wiedziałam, popędziłabym na ten film! Jeślibym dała radę czasowo oczywiście. Planete Doc. Review to zresztą bardzo u nas ceniony festiwal. Ale kto by tam dokładnie przeglądał program?
łabądku – no, nareszcie! Widać, że natura ciągnie łabądka do jeziorka 😉 Fajnie, że było miło i że tradycja śniadaniowych pogaduchów trwa 🙂
Nisia – no, skoro prawie tydzień, to trudno się otrząsnąć 😆 Ładne te historyjki Czyża, dużo ich jest w jego książeczkach. A Bolszoj z Jolantą Czajkowskiego już jutro w FN. Na razie jeszcze się nie zdecydowałam, czy iść…
Nie wiem,co robił Możdżer w tv,za przeróbkami też nie przepadam.Tym razem to była improwizacja jazzowa tylko bardzo lużno nawiązująca do Chopina,może dlatego się nie zjeżyłam.
Ja myślę, że robił to samo, bo on zwykle właśnie w taki sposób gra Chopina 🙂
Nie wiem,bo wcześniej nie słyszałam.
A to,że wolę Chopina np.Marthy A. jest oczywiste ,tylko nijak się ma do nocnych improwizacji.
A jak tam, łabądku, Łańcut próbował zostać Krynicą, ale mam nadzieję, że nie Wenecją? Tam często wylewa 🙁
A jak u Ciebie w tej dziedzinie?
coś związanego z lipskim kompozytorem (i pasujące do towarzyszącej mi za oknem pogodzie, którą lubię): http://www.youtube.com/watch?v=ZJ2fr52xlRM
Temat jednak mnie dręczy,bo zjawisko jest zagadkowe.Na nocne koncerty przychodzi trochę inna publiczność niż na wieczorne.Reaguje żywiołowo,co się udziela,stąd napisałam „odlot”.Ale byli też inni artyści,którzy siedzą tu po parę dni i również bywają na koncertach.Podobało im się.Przypuszczam,że gdybym to usłyszała na zimno w tv,odebrałabym inaczej.Czy genius loci może działać aż tak?
Wrócę na chwilę do Nikołajewej… W końcu lat 70-tych byłem na jej bachowskim recitalu w Filharmonii Krakowskiej. Oczekiwania były tak wielkie, ze kiedy na estradzie pojawiła się mała i dosyć „okrągła” kobieta w bardzo kwiecistej (koszmarnej) sukience, to zupełnie instynktownie emocje oczekiwania prysły (taki beznadziejnie głupi odruch pierwszego wrażenia!). Ale tylko do pierwszego uderzenia, pierwszych dźwięków. Potem był już tylko raj… Po koncercie wielokrotnie wracały marzenia o spędzeniu z taką kobietą choć chwili w takim muzycznym raju!!!
Po wielu latach, kiedy udało mi się zdobyć trochę nagrań Nikołajewej, czar tych marzeń wyraźnie osłabł – tylko zastanawiam się dlaczego: czy z powodu malejącej, wraz z upływem lat życia, wrażliwości i podatności na takie marzenia, czy „odarcia” przez nagranie z atmosfery tamtego spotkania?!
Nie wiem, czy genius loci, czy właśnie inna publiczność? Ja te pogrywanki Możdżera nawet dość lubię, nie mam nic przeciwko. On to przynajmniej robi z gustem i z umiejętnościami pianistycznymi.
mic – to jeden z ulubionych bisów Sokołowa 😉 A jaka jest pogoda? Tu na razie słoneczko, ale straszą burzami.
Pokropiło od góry,ale nie od dołu.W trakcie „Krynicy” było słońce i kwesta na powodzian.A u mnie drugi raz już mało brakowało…Inne części miasta pływały.
jastej – ja jakoś nie zauważyłam, w co była ubrana Nikołajewa, kiedy ją słyszałam; wydaje mi się, że jakoś na czarno. Pamiętam, że imponowała mi rozległość jej bachowskiego repertuaru – praktycznie grała wszystko. I wydawało mi się to wtedy granie prawdziwie rozumne.
Nie wiem, jak by mi się jej nagrań słuchało po latach.
Fakt,może momentami ta wirtuozeria tak działała?
Myślę, że tak, Możdżer grywa sobie takie girlandy, żeby to jakoś obrazowo określić 🙂
A co do Nikołajewej, to widzę, że dużo jej jest na tubie – i Bacha, i Szostakowicza. Nadal budzi szacunek:
http://www.youtube.com/watch?v=MAf78u-VXY0&feature=related
Pamiętam, że KdF właśnie w jej wykonaniu po raz pierwszy usłyszałam na żywo. To było w ramach cyklu wszystkich utworów klawiaturowych Bacha. Pamiętam gest, gdy zagrawszy ostatnią fugę do miejsca, gdzie Bach ją przerwał, zamknęła klawiaturę.
O Możdżera wirtuozerii piszę.Nikołajewa oczywiście top absolutny i inna półka
Łajzy mnie gnębią.
Mnie też 🙂 Ale się domyśliłam, że o Możdżera chodzi.
Interesujące jest to, że Nikołajewa często układała repertuar swoich koncertów tak by wykonać całe cykle np. DWK Bacha, wszystkie Sonaty Beethovena czy Preludia i Fugi Szostakowaicza. I zawsze wszystko grała z pamięci.
Te całe cykle dowodzą szacunku do kompozytorów, tak myślę 🙂
Do takiego szacunku to jeszcze trzeba mieć warunki…
Dziękuję za przypomnienie — cały czas próbuje się zabrać za Preludia i Fugi. Szostakowicza, rzecz jasna, i pod Nikołajewą.
Łajza niby piąta władza
po Dywanie się przechadza. 😯
Tu Łabądka za skrzydełko
szarpnie, szkodząc mu ździebełko,
tu – rozmyślnie mydląc oczy –
Kierownictwu w słowo wskoczy,
tutaj psu uszyje buty,
przedzierając się na skróty
i w ogóle robi co chce,
wodząc wszystkich na manowce.
Na to, że się sama zmieni
raczej co nie mamy liczyć,
może więc jej uprawnienia
konstytucją ograniczyć? ❗
Żeby konstytucję zmienić sobie z rana
Większość jest potrzebna.
Kwalifikowana!!!
u mnie pani Dorotko pada już od 2 dni, ale mi to bardzo odpowiada 🙂
Do czasu,do czasu…
no nie wiem lubię taką pogodę
Łajzę konstytucją skować,
To jest praca syzyfowa.
Niechaj każdy, co chce, sądzi,
Fakt niezbity: Łajza żondzi 😉
Łajza żondzi w liter żondku,
ale czy to jest w pożondku ❓
Trzeba przyznać,że bez łajzy
Rzadziej mnożą się siurprajzy…
A w Łańcucie mówiło się o podróży PK do środka Środka.I Herdzin też był.Blog żondzi!
Oj, żondzi. Jak mogłam spotkać blogowiczkę nawet w Szanghaju… 😀
Chinka???
Nie, Polka, od trzech lat w Szanghaju, wspominałam zresztą tu wcześniej o niej. Nawet jest na zdjęciu w Moich obrazkach, to ta dziewczyna, która sprzedaje biżuterię w polskim pawilonie 😉
A,muszę się dokładnie wczytać w zaległe.To miłe…
To pewnie jeszcze nie wiesz, łabądku, że vesper się tu o Ciebie martwiła, czy Cię aby nie zalało 🙂
Ciekawe, gdzie bym spotykał „swoich” blogowiczów, gdybym się tak szastał po świecie jak Kierownictwo? 😆
No przecież wiadomo. W Hameryce, w Brazylii itp. 😀
Ale są też blogowicze nieujawniający się komentarzowo. 😉 Powiedziałbym nawet, że jest ich zdecydowana większość, jak na każdym blogu.
Skądinąd Inspektor Analityks pewne wskazówki potrafi dać i kilka ciekawych miejscowości, skąd są regularne wejścia, już sobie przyuważyłem. 🙂 Tylko, w przeciwieństwie do Kierownictwa, niewielkie mam szanse kiedykolwiek do nich trafić. 🙁
Ale poteoretyzować też przyjemnie. 😀
Ja się z inspektorem jakoś nie zadaję, a pewnie też bym wiele ciekawych miejsc znalazła 😉 Taka podróż szlakiem blogowiczów, nie byłoby to fajne? 😀
Chyba do zrobienia.
Dzięki dla Vesper.Ja jeszcze suchaja,a arkiestra u mienia niet!
Znikam,bo nadjechał nasz znajomy prof.AP i przysyla po mnie podwodę,czyli żonę.Ahoj!
Czy na terenach zagrożonych powodzią wypada przysyłać podwodę? 😉
Prawdę mówiąc, ja już też kiedyś myślałem o tym, jaka ciekawa mogłaby być podróż blogowym szlakiem. 😉
Jeśli ktoś będzie skłonny dać mi zaliczkę na reportaż, który potem napiszę, to już nawet czas jakoś znajdę. 😆
Wyłącznie!!Jeszcze nie wyszłam ale może wypłynę.
Łajza.
fajnego Kolegę Bobika znalazłem 🙄
http://images.icanhascheezburger.com/imagestore/2009/1/5/1fbec869-d27d-4b0f-94b3-5372fb291fb5.jpg
To pies też pochodzi od małpy? 😯
Jak już mamy pochodzenie sobie wyciągać, to pies pochodzi od Złotego Lwa! 👿
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/c/cd/Golden_Lion_Tamarin_001.jpg
Nowość chopinowska ze stolycy 🙂
O nie, Bobiku ❗ Hokowy ma charakter, a złoty ciepła klucha 😉
Że zrobił uprzejmą minę do fotografii, to zaraz ciepła klucha? 😯
To może ktoś wolałby się spotkać ze złotym lwem w tym nastroju?
http://www.animalpicturesarchive.com/animal/a6/gliontam-Golden_Lion_Tamarin-by_Alan_Hill.jpg
Odrobinę lepiej, odrobinę 😉
Ale i tak jest czaruś 🙂
A ten Hokowy to punk jakiś… 😆
W kolorze to on czegóś Paderewski.
Wróciłam.Leje jak cholera i znów przybiera.
Ach, żeby to była jakaś
pieskowa lady punkowa,
inaczej by Bobik skakał
i się inaczej zachował.
Kości by sprzątnął ogryzki,
spojrzenie miał niezbyt srogie…
Bowiem, przy wadach swych wszystkich,
ten Bobik jest dżenteldogiem! 😆
Tu porządnie trzasnęło. Zalało garaż podziemny, chodzili ochroniarze i pytali, czy nie mam samochodu w garażu (na szczęście nie posiadam nawet prawa jazdy 😉 ). Teraz tfu, tfu, żeby nie doszło do mojego parteru…
O rany! To Wisła,czy oberwanie chmury?Czy woda gruntowa?Bo ta ostatnia to chyba wyżej nie podleci?Jakby co,to wszystkie szmaty do sąsiada z góry,tylko co z fortepianem?
Oberwanie chmury (podobno metro zalało), ale chyba się uspokaja…
Pływałam w czymś takim w 1980,brakowało 5cm do wysokiego parteru.Ale jak się uspokaja to już wyżej nie podejdzie.
No i już po deszczu 😯
To teraz się cieszyć z nimania samochodu!
Aż mi głupio, że u mnie dziś tak sucho. 😳
No dobra. To teraz, jak już się uspokoiło, wrzucę bachowski hardkor wygrzebany z tuby:
http://www.youtube.com/watch?v=WN0wJdo71pM&feature=related
Niezły hardkor. 🙂
Na Jelonkach i Starym Mieście tylko straszyło czarnymi chmurami i pokropiło niegroźnie.
Dalej nieźle się błyska i grzmi gdzieś w oddali.
Dwa razy zalało mi kaktusy na balkonie, nie wiem, czy one to przetrzymają, a tyle ich mam.
A tu apiać zaczęło, choć nie bardzo obficie. I się błyska…
Killing me softly with hardcore… 😈
Ceterum censeo Carthaginem esse delendam. Będę się upierać, że Możdżer zarąbuje Chopina ze szczególnym uwzględnieniem owego mazurka…
http://www.youtube.com/watch?v=tMjh9ZjMZp8&feature=related
A tu jest najpierw taki ragtajmik, a potem też mały żart z Chopina.. Od 3.56.
😉
Pobutka.
Ha ha, Nisiu, byłam na tym koncercie, chyba nawet mnie widać z daleka podczas oklasków między utworami 😀 A o moim koledze Włodku już tu nieraz wspominałam, łącznie z wielkim zachwalaniem Grand Piano.
Powrót do Goulda – jak powrót do dyscypliny…
Ale tę Judinę, którą wczoraj znalazłam, wciąż mam w uchu. Ależ to była osoba 😯
Dzieńdoberek!
Ładny dzień dzisiaj 🙂
Ta Tuba to świetne narzędzie.
Takie osoby, jak ja, mogą wysłuchać fragmentów tego samego utworu w różnych wykonaniach i zobaczyć (?) jak bardzo się różnią.
gdzie ładny, tam ładny, u mnie siąpi i wieje 🙂
U mnie po siąpieniu leje. Po laniu siąpi. I tak od paru dni!
Chce ktoś trochę słońca? Proszę bardzo, mam dziś tyle, że mogę rozdawać garściami. 😀
U mnie po oberwaniu chmury słońce. Skrajności 😈
Słońce, ciepło, wieje, lud się garnie, tyram 🙂
A ja wznoszę toast za WOLNOŚĆ! 😀
Bez względu na pogodę.
Niech żyje! 😀
Może być i discopolo. 😆
Ja też. Niech żyje! W tej chwili mogę tylko herbatą zieloną.
Większość dzisiejszych toastów jest o 20. A ja zamiast toastu pójdę jednak do filharmonii na Bolszoj. Co tam, wolno mi, wolność mamy, nie? 😉
Wcześniej można z Panem Mazowieckim o 17. wychylić toaścik na Placu Konstytucji. 🙂
A, no chyba że tak.
Koń wyścigowy, rączy zwierz,
na trakt raz wybiegł polny,
by tam obwieścić wzdłuż i wszerz:
ja wreszcie chcę być wolny!
Los mu pomocną podał dłoń,
skutecznie i w trymiga,
lez potem ani razu koń
nie wygrał już w wyścigach.
Odtąd w mordowni „Swojski smak”
ten koń codziennie gości,
rżąc do barmana – niech to szlag!
I co mam z tej wolności? 😯
Aj, Bobiczku, taka alternatywa może dotyczyć konia, ale nie ludzia. No bo jesteś wolny także do tego, żeby się ścigać albo nie 🙂
A ja rzeczywiście poszłam na 17. do InfoQultury (zamiast dawnej „Niespodzianki”) – jak już miałam po drodze wracając z firmy, to pomyślałam, a co tam, zajrzę. No i fajnie, tłumy – co ciekawe, albo starsi ludzie (ci, co to przeżywali 21 lat temu), albo bardzo młodzi. No i masa znajomych z różnych kontekstów, także baaardzo dawnych – Wujcowie, p. Waldemar Kuczyński, p. Iza Cywińska, p. Jacek Bocheński, Mirek Chojecki i długo bym tak mogła wyliczać. Ale też przyszedł poseł Kalisz w koszuli w paski, śmiejąc się – no, trzeba przecież oblać to obalenie komuny. Był też europoseł Olejniczak (też w paski – jakby się umówili 😉 ), też roześmiany. Dwóch panów starszych podsłuchałam, jak rozmawiali: – No, my właściwie byliśmy wtedy po tej drugiej stronie barykady. – Ale sympatyzowaliśmy! Przynajmniej ja 🙂
P. HGW i Pan Premier M. wyrazili zadowolenie z obecności młodzieży („bo będzie miał kto to święto w przyszłości obchodzić”).
Napiliśmy się i pojedliśmy ciastek pt. zygmuntówki. Pierwszy raz miałam okazję spróbować, całkiem fajne, ale mało wygodne w jedzeniu.
Ludziska wybierali się na kolejne toasty, głównie pod okno Kuroniowe. Ja idę na Jolantę, o czym później opowiem. A na razie: niech żyje wolność!
Ja tam, jako pies, też za wolność mogę wypić, bo nadmiernej szybkości wręcz nie lubię. Ale konie mają, jak wiadomo, nieco inną perspektywę i potrzeby życiowe. 😉
Musieli sympatyzować, bo w końcu w milicyjnym okręgu na Płockiej wygrali nasi. 😀
Za ten piękny dar! 🙂
Kierowniczka słucha Bolszoja, to i my się pobawmy. W FN Bolszoj śpiewany i grany, a u nas może być tanecznie, choć chyba akurat to nie Bolszoj. Z cyklu Mistrzowie drugiego planu. Uwadze Dywanu polecam Lwa po lewej.
http://www.youtube.com/watch?v=jRJrA4MK0Kk&NR=1
Co za mity z tym Bachem w kraju rad!? oczywiście nie grali kantat, czy pasji, ale czy u nas grali? Kto to umiał wtedy? Pianiści, skrzypkowie, wiolonczeliści grali Bacha zawsze. Był w programach konserwatoriów tak obowiązkowy, jak i teraz w Rosji, w Polsce i na całym świecie. A o Samuelu Fajnbergu (Feinbergu) słyszeli? Kto nie zna jego DWK (obu zeszytów) to ma niepełne pojęcie jak można to grać. A są to lata 40-te (płyty), a sensację zrobił w 38, czy 39 na biennale w Wenecji tym wykonaniem.
stary szop (jaki fajny nick 🙂 ) – witam. Dzięki za przypomnienie o Feinbergu! To był jeden z tych wspaniałych zapoznanych oryginałów, których zawsze warto odkrywać na nowo. Przyznam zresztą, że najpierw usłyszałam o nim jako o kompozytorze.
Dziś na szczęście mamy Tubę i możemy sobie posłuchać. Np.:
http://www.youtube.com/watch?v=LpQJxvhUzxg&feature=related
Bach i owszem, w konserwatoriach był grywany, traktowany jako gimnastyka umysłu i palców. No i grało się go w taki dziewiętnastowieczny sposób 🙂 Ale oficjalnie przez parę dekad na estradach tamtejszych nie bywał często grywany, to fakt. O kantatach i pasjach w ogóle nie mogło być mowy. Religianctwo, towarzysze 😉
Pozdrawiam!
podczas naszych Les folles journees czyli chopin open usłyszałem : Panie, a ten mendelson to szopen ?
lebiel – witam 🙂 A czemu się wpisałeś z tą ładną anegdotką w takim dziwnym miejscu, żeby nikt nie zauważył?
Nie wiem, już nie pamiętam, chyba mnie zainspirował któryś z komentarzy.
Chciałem o „Romancy” ale muszę ją jeszcze raz przeczytać by przetrawić.
Dla mnie – ideał o symbiozie 1/ fenomenalnego pianisty, 2/ jedynego w swoim rodzaju CD318 i 3/ wspaniałego stroiciela.
Punkty 2/ i 3/ polecam szczególej uwadze dyrekcji pewnej dużej sali koncertowej w Warszawie