Bolszoj naciera
Oj, była to ściana decybeli. Rosjanie lubią śpiewać na full, co zrobić. Nie powiem, wielu ludziom na sali to się podobało, pewnie nawet większości, sądząc po oklaskach po ariach lub standing ovation na koniec. Mnie ten koncert (choć były i znakomite jego elementy) w sumie dosyć zmęczył.
Orkiestra, chór i soliści moskiewskiego Teatru Bolszoj (wiem, wiem, zgrabniej byłoby napisać Teatru Wielkiego, ale przecież to nazwa-tradycja we wszystkich językach) pod batutą Vassilia Sinaisky’ego wykonali ostatnie dzieło operowe Czajkowskiego, jednoaktówkę Jolanta. I to już było męczące: nie przepadam za koncertowymi wykonaniami oper, jak już mi mają opowiadać tę bajkę, niech mi ją opowiedzą naprawdę. Jolanta nie odniosła sukcesu, po pierwsze dlatego, że została na prawykonaniu zderzona z takim hitem jak Dziadek do orzechów, po drugie, widać, że kompozytorowi ten utwór (w przeciwieństwie do słynnego baletu) sprawiał niemałe trudności. Niewiele się zaczepia o ucho, wiele zwrotów i fragmentów kojarzy się z Onieginem, ogólnie muzyka jest dość ciężka i wysilona. Podobnie jak treść (libretto brata kompozytora, Modesta, według Córki króla René Henrika Hertza), kompletnie sztuczna i wymyślona. Rzeczona córka króla, Jolanta, jest niewidoma, ale ten fakt jest przed nią ukrywany – ona nie wie, że coś jest z nią nie tak. Lekarz mówi jej ojcu, że można ją poddać operacji, ale ma szansę tylko wtedy, gdy sama tego zapragnie – musiałaby się więc dowiedzieć, że jest kaleką. Przybywa jej dawny narzeczony z przyjacielem; chce się jej zrzec, bo zakochał się w innej księżniczce, no i oczywiście przyjaciel zakochuje się w Jolancie i ona w nim też. Tu wkracza ojciec, który chce, by córka poddała się operacji, i szantażuje ją, że jeśli tego nie zrobi, on pośle jej ukochanego na śmierć. Oczywiście wszystko kończy się dobrze, bo jakżeby inaczej?
Muzyka jaka jest, już wspomniałam, więc teraz o wykonaniu. Orkiestra i chór świetne, precyzyjne, dyrygent znakomity (pamiętam go sprzed lat, gdy na Wratislavia Cantans dyrygował BBC Philharmonic Orchestra, z którą od dawna współpracuje), pełen zrozumienia. Z solistami różnie. Świetna bohaterka tytułowa, Jekatierina Szczerbaczenko – nie tylko ma urodziwy głos, ale i prezencję, i aktorstwo. Niestety główni jej partnerzy po prostu śpiewają na wydzior – zarówno bas Michaił Kazakow grający ojca, jak i ukochany, tenor Wsiewołod Griwnow, należący do kategorii – jak to nazywam – tenorów na rykowisku. O wiele ciekawiej wypadły role poboczne: Piotra Migunowa (odźwierny Bertrand) i Borisa Rudaka (giermek) – ci po prostu śpiewali kulturalnie. Reszta produkowała się w sposób wysilony, jakby się ścigała, kto potrafi głośniej.
Nisia, która siedziała w pierwszym rzędzie, zniosła to wszystko bez bólu, pewnie dlatego, że jest przyzwyczajona do koncertów z nagłośnieniem (tych szantowych). Ja bym pewnie nie przeżyła… Ale później za to poszłyśmy z nią i jeszcze z jej znajomą do sąsiedniego „Gara”, by mimo wszystko wypić zdrowie Rosjan, że tu przyjechali i nam Czajkowskiego zagrali 🙂
PS. W sobotę i w niedzielę w Studiu im. Lutosławskiego festiwal na cześć patrona – Łańcuch VII. W sobotę gra orkiestra Amadeus (utwory Lutosławskiego, Paderewskiego i Romana Maciejewskiego), a w niedzielę Sinfonia Varsovia pod batutą Jerzego Maksymiuka z solistą Krzysztofem Jakowiczem (w programie Lutosławski, Ravel i Bartók). Wstęp wolny, polecam.
Komentarze
Znam Jolantę i doskonale mogę sobie zatem wyobrazić ten koncert i to co produkował tenor-wyjec. Też nie przepadam za tą operą, a szczerze nie cierpię duetu Vademonta i Jolanty, a także finału; jedno i drugie było zapewne natchnieniem pieśni masowych z lat 40. i 50. Ale recenzja naszej nieocenionej PK – palce lizać lub całować, jak kto woli.
Pobutka (tematycznie nie związana, ale wczoraj słuchałem na koncercie i oglądałem, jak skrzypaczka-biedaczka, nie mogła wyjść, bo jej ktoś drzwi zamknął…).
Ja mogę lizać, nie ma sprawy. Nawet i po nosie, nie tylko po palcach. 😀
„Śpiewanie na wydzior” cudne. Nie znałem, ale sobie przyswoję. 🙂
Dzień dobry pod słoneczkiem i poranne smyranko dla pieska 🙂
A co by było, gdyby orkiestrze z Pobutki zamknąć drzwi? Cały Haydn na nic 😆
a Wasilij Ładiuk (partia Roberta) się Pani nie podobał? Znakomity głos wg mnie. Laureat I miejsca na „Operaliach” kilka lat temu.
Mnie się w ogóle Abschiedssymphonie z racji tytułu odpowiedniejsza wydaje na dobranockę, niż na pobutkę, ale na szczęście na Dywanie te pojęcia bywają wymienne. 😀
Ah, to był koncert dla mnie – operę bardzo lubię i mnie się tu bardzo duzo „o ucho zachacza”, bardziej chyba nawiązuje do damy pikowej, choć oczywiście wymiar i opowieści i muzyki lżejszy. A wykonanie też – bo choc miejscami „na rykowisku” to bylo takie „rosyjskie” cała gębą i „duszeszczypatielnoje” – czasem bardzo mi takie śpiewanie na ful (równiez emocji) się podoba. A i tenor zajomy – z naszą TW-ON występował jako Alferd na Cyprze, a potem równiez w TW śpiewał goscinnie wTraviacie.
Więc ogólnie – z cześcią zastrzeżeń się zgadzam, z czescią nie, ale to przez emocje i cos, co we mnie i Jolanta i taka „ruskaja” maniera wykonawcza budzi 😉
Ja w kwestii toastów.
Martha A. ma dzisiaj urodziny.
Będę wznosić ok. godz. 20.00.
Ktoś się przyłącza?
O! Koniecznie trzeba wypić ❗
Ja co prawda o tej porze będę na koncercie, ale jak wrócę, to spełnię 😀
Ja też,najwyżej potem krzywo cóś narysuję.Lutosławskiego polecam!Krzysztof Jakowicz siedząc w Łańcucie ćwiczył go w pokoju obok,więc się nasłuchałam.Uwielbiam to,choć się naprzepraszał,że hej!
Straszny ten potop w Jaśle.Cały czas jadą tam wozy straży pożarnej i ciągną łodzie.A u nas domy pojechały razem ze skarpą.
Łabądku, a Ty twardo stoisz?
Tego Lutosławskiego (Łańcuch II) to Jakowicz gra od parudziesięciu lat, ale dobrze, że ćwiczył 😉
Też patrzę na to Jasło z przerażeniem, podobno nigdy tam czegoś takiego nie było. I boję się o łabądkowe strony, bo to blisko…
Sąsiad pompuje wodę z piwnicy,u mnie tylko trochę wilgoci gruntowej.Wał na Lubatówce /dopływ Wisłoka/ jakoś wytrzymał,ale polska specjalność to wszak studzienki tryskające jak wieloryby.Dzięki za wsparcie,będziem się trzymać jak Chińczyki.
U nas opada.W Krośnie zawsze wylewa,jak cyrk przyjedzie i rozłoży się nad Wisłokiem,to wiadomo od pokoleń.A teraz tak bez powodu?
Żarty żartami,ale jak pomóc takiej liczbie poszkodowanych? Czy ktoś chciałby teraz zostać premierem?
A jak tam garaże pod Panią Kierowniczką? Bo w telewizji to wyglądało jak film katastroficzny.
A jakże 👿 Taki jeden świetnie wie, co by zrobił, gdyby był 👿
Nie mam humoru. Ciepło mi, sucho i nijak pomóc nie mogę 🙁
To może w ramach”pomocy prewencyjnej” przy następnych wyborach przepytywać wszystkie opcje na okoliczność priorytetów w inwestycjach?
Choć pewnie Syzyf by się uśmiał…
Faktem jest, że trzeba z tym zrobić wreszcie jakiś porządek. Buduje się w tym kraju bez ładu i składu…
Garaże chyba OK, nie zaglądałam, bo nie mam potrzeby 😉 U nas szybko przeszło, z metra wypompowali przez noc, na zdjęciach to rzeczywiście upiornie wyglądało. Natomiast w Piasecznie wylało takie małe coś, co właściwie było kanałkiem i nazywało się, o ironio, Perełka 😈 I miasto pod wodą…
Trzeba było w porę ze mną pogadać… Ja w stosunku do psów o imieniu Perełka zawsze jestem ostrożny. Przeważnie są małe, wredne i kąśliwe. 👿
A tak ogólnie to rzeczywiście makabra z tym zalewaniem… 🙁
Donoszę P.Kierowniczko, że Nisia właśnie szantuje w Chodzieży, a po drodze wpadła ofiarować mi głośniczki do komputera. Będę od jutra mogła wysłuchiwać poczty muzycznej, jaką czcigodne Blogowisko prowadzi. O Rosjanach śpiewających – hmmm – chóry męskie uwielbiam, basy, barytony doskonałe. Tenory -w ogóle za tenorami nie przepadam, a to, czego się boję okropnie, to silne, metaliczne soprany, które nazywam sopranem bohaterskim albo rewolucyjnym.
Nisia właśnie zwierzała mi się wczoraj ze swojej miłości do Chóru Aleksandrowa… 😆 Trzeba przyznać, że Rosjanie to zawsze byli melodyści, nawet w ciężkich socrealistycznych czasach 😉
Witam zibi – no owszem, Ładiuk do rzeczy, w sumie to też jedna z pobocznych ról, Robert to taki amant zastępczy, najlepszy dowód, że jest barytonem 😉
To jak z tą Martą? Każdy pije za nią do lustra, czy jest jakaś impreza? 😉
No nie wiem, ja już po kolacji i mogę wypić 😀
Bobiczku, Bobiczku, coś dla Ciebie ❗
Och, jakże się poczułem gatunkowo wzniesiony na wyżyny! 😀
To podwójne zdrowie – Marthy A. i Laurie A. 🙂
Niech żyją panie A.! 😀
Pań A. inwencja nas zachwyca
tak, że i pies najprostszy powie:
niech dzisiaj cała okolica
tychże pań szybko pije zdrowie! 🙂
niech żyją! a MA to już ma kolejne 18. urodziny 😀
I Kierownictwo też bez boja
niech toast wzniesie ku ich chwale,
bo choć natarte przez Bolszoja,
to nie aż tak, by nie pić wcale. 😀
Gdy do toastów dwie osoby,
to zawsze lepiej jest niż nic,
lecz – jasne! – jeszcze lepiej, coby
do zdrówek się dołączył mic. 🙂
😀
wspaniałe
Kielicha wartha
Jest wielka Martha,
Nawet, do czartha,
Kielichy dwa!
Głoszę orędzie:
Niechaj przybędzie,
W jury zasiędzie,
Koncert nam da! 😀
kilicha wartha
ta nasza Martha
Jak żagiel żłopię tu samotny,
pewnie już wkrótce będę biały…
Nie dziw, żem trochę jest markotny,
gdy dusze bratnie z blogu zwiały 😥
Jaki samotny, Bobiczku? Zawsze z łajzą 😆
O, przepraszam, to ostatnie to pod wpływem knowań Łajzy. Już się wycofuję u zarzutów! 😆
A Mar-Jo narozrabiała i teraz nie pije 😉
A nie szczekałem, że Łajza knuje? 😆
Choćbyś opit był szampanem,
zawsześ winien wiedzieć to,
że gdzieś cichcem, pod Dywanem,
pewnie pije i Mar-Jo. 😉
I ta, co napisała pierwsza,
że Martha urodziny ma,
przyznaje – nawet w formie wiersza(!),
piła Jej zdrowie razy dwa.
Sorry za insynuację – Łajza dziś bije rekordy 😆
Proszę, strzeliła Mar-Jo kielicha!
Czyżby był ze mnie prorok, do licha? 😆
A ponieważ Marthy święto –
pijmy za temperamento! 😀
do Happy Birthday
potrzeba klasy tej:
http://www.youtube.com/watch?v=bB-HsqV4N8k
Skoro prorokiem ptak być może
(utworek to Schumanna jest),
pewne jest także, że niezgorzej
sprawia się nam w tej roli pies 😉
fatalnie mi wyszło ;(
Ale im pysznie! 😀
Mnie z utworkiem Schumanna wyszło fatalnie: dieses Video ist nicht verfügbar. Ale Kierownictwu i tak uwierzę na słowo. 😀
Toast za Marthę niezły, nie powiem,
zwłaszcza żem przy nim został prorokiem,
lecz i Schumanna warto wznieść zdrowie,
bo on świętuje nie dniem, a rokiem. 🙂
A tak szukałam ładnego wykonania, znalazłam Rubinsteina, a tu… 🙁
To może to się pokaże:
http://www.youtube.com/watch?v=O6D7b9CYJ4g&feature=related
A tak a propos, to Roberto ma urodziny we wtorek 😀
Pokazało się. Odsłuchałem prophetycznie. Za moimi plecami, w głębi lokalu mieszkalnego, rozległ się głuchy jęk: o Boże, znowu jakieś Chopiny! 😆
To u Was w domu ktoś tak ciągle słucha Chopinów? 😯
U nas w domu od pewnego czasu chyba najwięcej słucha się dywanikowych linków. 😉 Ale niewyjaśnionym zrządzeniem losu i tak wszystko idzie na konto Frycka. 🙂
Biedny Frycek… 🙁 😆
„Poor Frycek!” -dramatycznie rzekł ktoś na jutubie.
„Czemu?” – uniósł się inny. Ja powiem – „to lubię!”
„Wystarczy być” – dorzucił trzeci. – Ważne, żeby
nie podnosił nikt kwestii tej: „być albo nie być”.
Tak wsłuchani w cytaty, mądrości i wice
przestali zwolna widzieć, gdzie w końcu ten Frycek… 🙄
Ponieważ z góry podejrzewam, co na to odpowiedziałby mi zeen, natychmiast bronię się kolejnym cytatem: z kogo się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie. 😉
Bez pożegnania z blogu zniknęła publika,
to i pies bez potrzeby nie będzie sam brykał,
lecz okolicznościowy spicz wygłosi krótki:
zapadam w sen chwilowo i czekam pobutki. 🙂
Pobutka.
berlin plywa w sloncu 🙂
czego Wam tez zyczy
Beata, zostawilem u Bobika namiar 🙂
ciche lewitowanie i na spacer czas
http://www.youtube.com/watch?v=9xu3FGELMGM
Te wody się teraz dobrze nie kojarzą 🙁
Dziękujemy za życzenia. W Warszawie również nadal słoneczko 🙂
Pobutka fajna!
Bobiczku (bardzo mi się podoba z @00:16), ostatnio tak mam, że odsowiłam się i kole północy już padam…
Odsowienie Kierownictwa muszę przyjąć z cierpliwą rezygnacją, jak wszelkie zjawiska naturalne i liczyć na to, że w końcu przejdzie. 😆
Widząc,że zanosi się na imprezę,zwiałam.Sorry,ale nie potrafię wymyślić piątego kitu do wciśnięcia inwestorowi w kwestii niedokończenia projektu.A dywanowe imprezy wciągają totalnie!I obym zdążyła do jutra.
Pokłosie imprezy cudne,ktoś powinien to Marthcie zalinkować!
Słoneczko jara,ziemia dymi i cholera zaraz wyprodukuje chmury.
Tfu tfu…
Na czyj urok?
Muszę znikać,bo arbeit macht mi tylko następny arbeit.I dlaczego nie chce szybko machtnąć geld?
Nie poprawiłam na duże litery…
Na mokry urok 😐
Łabądku, geld można poprawić, ale po co Ci większy arbeit 😯
Żeby to jeszcze „na czyj” urok. Wtedy mógłbym uznać, że chodzi o urok osobisty. 😉 Ale to powiedzonko wzięło się stąd, że różne obawiające się rzucanych uroków wredy szły na łatwiznę i od razu próbowały taki urok przerzucić na kogoś, kto był pod ręką…
Wiadomo na kogo! 👿
Na urokliwego Bobika?
Że Bobik jest urokliwy, to chyba nikt nie ma wątpliwości 😀
Dlatego można Bobikowi nieszkodliwie dorzucać, dorzucać, dorzucać… 😉
A ja nie skorzystałam z pokus Kierownictwa (darmowe wstępy), bo doznałam stanu zapalnego jamy gębowej po próbie leczenia pleśniawki tamże.
Prawdopodobnie uczuliłam się na składnik lekarstwa, spuchłam wewnętrznie tak, że mi zębów nie było widać, a wszystko razem sprawiało wrażenie jednej rany i tak bolało.
To w piątek wieczorem i w nocy.
W sobotę rano pomknęłam na jeden z trzech dyżurów stomatologicznych, który na okoliczność dni wolnych zawarła Kasa Chorych, tfu! Narodowy Fundusz Zdrowia z podmiotami: http://www.nfz-warszawa.pl/index/pacjent/ostre_dyzury_stomatologiczne
Wcześniej zadzwoniłam i (jak się okazało z portierem) wymieniłam dolegliwości, z którymi się fatyguję z Jelonek na Bródno.
Pani stomatolog, chyba emerytka, złapała się za głowę i stwierdziła, że to ostatnie stadium chorób wszelakich i pewnie ruszają mi się wszystkie zęby, które zaraz wylecą.
Nie chce mi się gadać, bo to nie książka zażaleń NFZ.
Pani stwierdziła, że ona nie ma pojęcia, co ze mną zrobić i powinnam udać się do lekarza pierwszego kontaktu.
Z opuchniętą gębą udałam się, a jakże, na Bemowo, gdzie w podobną konsternację wpędziłam dyżurną panią dr.
Pani dr, jakkolwiek uważała, że rzecz jest stomatologiczna jak najbardziej, zapisała mi różności, które dostaje jej dziecko, jak ma pleśniawki, a poza tym zwykłe leki odczulające.
Po przespaniu kilkunastu godzin od 17:30 do 9-tej dnia następnego i spaleniu gara zupy z kilkoma udkami kurzymi na czarną kość, czuję się lepiej.
Opuchlizna trochę zeszła, rany bolą o połowę mniej. Da się coś zjeść z ostrożna, ale na koncerty nie starczyło animuszu i woli.
Może powinnam zadzwonić do kilku (tu liczba mnoga od pogotowie) i zasięgnąć języka gdzie i kto leczy stany zapalne dziąseł i przyległości.
Niedługo każdy będzie specjalistą od innego zęba.
A koncerty …. 🙁
Wyrazy współczucia 🙁
Pani Kierowniczko, uprzejmnie donoszę, że mam dla PK dwie płytki moich szantowych faworytów, a gospel im wyszedł, to ja może spiracę i doślę wszystko razem na adres Polityki, może być?
Ciekawam b. zdania PK na temat.
Nawałę dźwiękową rosyjską przetrzymałam z powodzeniem nie tylko z powodu festiwali szantowych, na których bywam, ale wszak tydzień wcześniej ćwiczyłam na Antonie! Po Antonie Pietia Iljicz nawet darty to pestka.
Tak naprawdę to boleśnie wydzierał się tylko tatuś król i główny amanto furioso, reszta byłą całkiem, całkiem, a Jolanta znakomita wręcz. Wizualnie też!
Z dedykacją dla PK – a propos tego, o czym rozmawiałyśmy kolacyjnie:http://www.youtube.com/watch?v=qnPfEfSTcp8&feature=related
http://www.youtube.com/watch?v=qnPfEfSTcp8&feature=related
Powinno być czerwone… no to na wszelki wypadek jeszcze raz.
Fajne 😀
Pozwolę sobie po pewnej przerwie powiedzieć: dobry wieczór Państwu.
Po serii katastrof – średnio jedna na dzień, co dzień, przez ponad tydzień – przy których moje niedawne przypadki wiedeńskie były małym pikusiem i spacerkiem z watą cukrową – nastąpiły całe dwa dni, gdy nie zdarzyło się zgoła nic – no może z wyjatkiem sytuacji, gdy wychodzę na rower (bo śliczna pogoda, a katastrofy niet), a kończę w samolocie.
Martwi mnie tylko, że jutro nowy tydzień.
Dobranoc Państwu.
PS: Siódemeczko – skorzystam z przepisu na udka karbonaryzowane odglazurowane. Zdrówka życzę i spokoju.
Ojej… 🙁
Wrzucę tylko jedną ciekawą informację koncertową: 31 sierpnia w Krakowie będzie grał G. Sokołow – zapewne w ramach festiwalu Muzyka w Starym Krakowie. W programie recitalu:
J.S. BACH – Partita n. 2 in c minor BWV 826
J. BRAHMS – Fantasien op. 116 (1892)
R. SCHUMANN – Sonata for piano op. 14 in f minor
Czyli połóweczka już znana, druga do poznania. I jechać nam trza, by nie było jak dwa lata temu, gdy informacja poszła w lud po partyzancku (słuszniej byłoby napisać: dyletancku), a w sali były liczne pustki.
PK: czy wiadomo już coś zakulisowo o biletach na sierpień – NIFCh zaczyna brakiem informacji w tej kwestii zamieniać radość czytania programu festiwalu w dreszczowiec z obowiązkową kwestią „na co będę mógł sobie pozwolić…”
Tak po prawdzie to jestem zdumiony (a jeszcze bardziej poirytowany), że na niecałe dwa miesiące przed imprezą o takiej skali nie ma tak podstawowych informacji.
Chociaż, co ja teraz mogę planować…
Nic na razie nie wiadomo, tyle, że ciągle się zmienia i przestawia. Wrócił do programu Robert Diabeł z MM – na 24 sierpnia 🙂 Pojawiają się też nowe, interesujące nazwiska. Ciekawam, czy tak się będzie zmieniać aż do sierpnia, a bilety będzie się kupowało bezpośrednio przed koncertami 😛
60jerzy, a co się porobiło? Nie daj Boże coś w kwestii zdrowotnej…
PK
Gdybym miał opisywać co się porobiło, to musiałbym napisać nowelkę, będącą skrzyżowaniem „Psów wojny” z „Przygodami dobrego wojaka Szwejka”, zaprawioną przyprawami z kuchni A.Christie. Zdrowie szczęśliwie służy i pozwala jakoś płynąć dalej.
Celowo użyłem słowa „katastrofa” – a nie „dramat”. Gdyż w każdej katastrofie można znaleźć element groteski, absurdu, czy wręcz humoru – które pozwalają wspomnianą katastrofę jakoś oswoić. Gdy rzecz zahacza o dramat – lub wręcz nim jest – pora na milczenie. Ale zostawmy to bez rozwinięcia.
Lepiej dla rozładowania nastroju zamknąć wątek „katastroficzny” finałową opowiastką, jak to czekałem na ważne rozmowy na telefon stacjonarny – który wydawało się, że działał (bo i ja dzwoniłem i internet działał). Okazało się, że nie do końca było to prawdą. Gdy dotarł (rzecz niesamowita – parę godzin po wezwaniu) technik z TP, zadał koszmarne pytanie „Gdzie jest pierwsze gniazdko?” Najpierw odcucił mnie, a później razem cuciliśmy kota, na którego ryknąłem, gdy okazało się, że nie można do mnie dodzwonić się, gdyż… moja śliczna Niunia gdy ma swoje miaukoty – obsikuje mi pokątnie gniazdko telefoniczne – pierwsze.
To ja rozumiem – kotostrofa.
To całe szczęście, że chociaż zdrowie dopisuje. Bo naprawdę, póki dopisuje, wszystko inne można zwalczyć 😀
A kotostrofa… 😆