Lutosławski u Lutosławskiego

Już siódmy Łańcuch – czyli wiosenny festiwal poświęcony Lutosławskiemu – odbył się w tym roku, w ten weekend. Nie taki, jaki był planowany, koncerty były tylko dwa (ale za to dobre), w Studiu im. Lutosławskiego. Trzeba było nawet zarzucić tradycję występów szkolnych lub programów edukacyjnych, związaną z tym festiwalem. Miasto postanowiło – po raz pierwszy – nie dać na tę imprezę ani złotówki. Jeden z najwybitniejszych tego miasta obywateli już się nie liczy, bo od 16 lat nie żyje. Za trzy lata stulecie urodzin, czyżby miało przejść bez echa? To, co się z Łańcucha ostało, odbyło się dzięki pomocy Ministerstwa Kultury, no i dzięki temu, że obie występujące orkiestry – Amadeus i Sinfonia Varsovia – wystąpiły w ramach swoich tzw. norm, w związku z czym wyszło taniej. Z czego nie wynikło, że muzycy się nie przykładali.

Sobotni występ Amadeusa nawiedziła niewielka, taka najwierniejsza publiczność, czemu zresztą się nie dziwię – środek weekendu (i to dla niektórych długiego) i piękna pogoda, cud, że w ogóle ktoś przyszedł. A warto było. Najpierw Krzesany, ale bynajmniej nie Kilara (nie ten słąd zresztą), tylko Romana Maciejewskiego: sympatyczna fortepianowa miniaturka z wykorzystanym motywem Ej, ide w las, zinstrumentowana na orkiestrę smyczkową przez poznańskiego kompozytora Zbigniewa Kozuba. Potem młodzieńcze Wariacje f-moll Paderewskiego na kwartet smyczkowy, przerobione przez Agnieszkę Duczmal na jej zespół. Dlaczego te dwa utwory? Z powodu jubileuszy: 150-lecia urodzin Paderewskiego i stulecia Maciejewskiego. Na koniec wreszcie Lutosławski: wspaniałe Preludia i fuga na 13 solowych instrumentów smyczkowych. Uwielbiam ten utwór, znam w nim niemal każdą nutkę, a to przede wszystkim dzięki temu, że miałam to szczęście widzieć, jak sam kompozytor utwór omawia. Parę takich spotkań pamiętam w czasach moich studiów i to zawsze było święto dla uczelni, kiedy Lutosławski przychodził. Najpierw puścił nam nagranie i myślałam: piękny utwór, ale gdzie te preludia i gdzie ta fuga? Potem sam wszystko zanalizował, a na koniec odtworzył jeszcze raz i już wszystko było jasne.

Na niedzielnym koncercie była już prawie pełna sala. Dyrygował Jerzy Maksymiuk – w świetnej formie, co mnie bardzo ucieszyło. W tym programie na odwrót: zaczęło się od Lutosławskiego. Muzyka żałobna, a potem z udziałem Krzysztofa Jakowicza młodzieńcze Recitativo e arioso, zinstrumentowane na orkiestrę przez Maksymiuka, i Łańcuch II. Jest coś tak czystego w muzyce Lutosławskiego (przynajmniej ja ją tak odczuwam), że podnosi na duchu. Drugą część wypełniły Walce szlachetne i sentymentalne Ravela (trochę dziwnie, przyciężko zinterpretowane) i świetna Suita taneczna Bartóka; po ich wykonaniu dyrygent odczuł, jak to mu się czasem zdarza, potrzebę przemowy i opowiedział trochę o tym, jakie to trudne utwory i jakie to jazzowe harmonie. To ostatnie jest prawdą.

PS. Zbliżają się ważne i ciekawe wydarzenia. Przyszły weekend to szaleństwo muzyczne w Teatrze Wielkim, a następna niedziela w tym samym miejscu – to wyjątkowy koncert. Jego zapowiedzią będzie cykl filmów w TVP Kultura (18-21 czerwca) pod hasłem Dudamelomania, a wcześniej, w najbliższy wtorek, panel w redakcji „Polityki”, na który serdecznie zapraszam.