Przeżycia u Herbsta
Muzyka kameralna teoretycznie była przeznaczona dla salonów. Ale jednak dla dawnych, gdzie używało się jeszcze co najwyżej pianoforte zamiast fortepianu. Na pewno nie grywało się wtedy na steinwayu. Cały więc dzisiejszy koncert brzmiał może zbyt intensywnie na nasze uszy nienawykłe do słuchania z tak bliska. Ciekawam, jakby to brzmiało na sali z dobrą akustyką. Nie zastanawiam się, czy lepiej, ale na pewno inaczej.
Czarodziejski początek II Kwartetu Szymanowskiego, którym Belcea Quartet rozpoczął koncert, z odległości (siedziałam w drugim rzędzie) wydawałby się zapewne jeszcze bardziej eteryczny. Ale nie ma co wybrzydzać. Wykonanie zespołu było znakomite, w powolnych częściach poetyckie, w drugiej i zakończeniu – żarliwe. Od dawna zachwycam się tym zespołem, zwłaszcza jego prymariuszką Coriną Belcea i altowiolistą Krzysztofem Chorzelskim (kwartet jest iście międzynarodowy). Szkoda, że nie zagrali obu kwartetów Szymanowskiego, jak to było przewidziane, ale za to po pierwsze zagrali drugi, do którego mam większą słabość, po drugie w utworze, ktory wykonali w zastępstwie, wziął udział także Anderszewski.
Ale najpierw zagrał Metopy. Pamiętam, że swego czasu Tereska wyrażała tu dezaprobatę dla tego wykonania i znalazłam jej słowa, że słuchając jego paryskiego występu trzy lata temu stwierdzili ze znajomymi, że Metopy były „tak jakoś na opak grane i w gruncie rzeczy przefilozofowane, z dziwacznymi planami dźwiękowymi i nadmiarem palcówek na niekorzyść barw”. Po namyśle stwierdzam, że o tyle mogę się zgodzić, że w jego wykonaniu nie są to rzeczy o mitologii. Wyspa syren, Kalipso, Nauzykaa nie dawały się tam spostrzec. Ale też Metopy nie są tak jednoznaczne i dosłowne jak Maski, są trudniejsze w odbiorze, poplątane w sobie kapryśnie. W każdym razie interpretacja Anderszewskiego nie przynosi tej lekkości, sennej zmysłowości, jaką zwykliśmy kojarzyć z „mitologicznym” Szymanowskim. Zmysłowość jak najbardziej, ale całkiem inna, drapieżna, przyczajona i rzeczywiście jakby z cieniem kalkulacji. Ja to całkowicie kupuję. Obok innych wykonań oczywiście. To jest po prostu Anderszewski i już.
Po przerwie (rozkoszna przerwa w parku, w filharmonii nie ma się tej przyjemności) cała piątka wykonała Kwintet Szostakowicza. To jeden z mniej tragizujących jego utworów, gdzie nawiązania do Bacha przeplatają się z rosyjskimi motywami, śpiewność z hałaśliwym scherzem. Wszystkie nastroje zostały przez artystów oddane idealnie, rozmawiali ze sobą jak starzy przyjaciele (w końcu to festiwal „Anderszewski i przyjaciele”, a oni rzeczywiście są zaprzyjaźnieni), czasem wybił się motyw fortepianowy w sposób charakterystyczny dla Piotra, czasem członkowie kwartetu pokazywali różne oblicza tego samego tematu (po intensywnych emocjach prymariuszki żartobliwa odpowiedź altowiolisty). Zachwyty nie miały końca, trzeba było zabisować drugą część. Żałowaliśmy, że nie więcej…
PS. Może vesper się wypowie o wczorajszym koncercie? 🙂
Komentarze
Chyba się zaryczę z żalu,że nie mogę tego usłyszeć.A ryczący łabądź to prawie wuwuzela.
No to do łabądka dołączy ryczący Jerz – ale kto tam usłyszy ryczącego jeża. Pozdrówka z arbeitu.
Kontrastowo milczę.
Dopiero teraz mogę się wypowiedzieć, bo mi na ponad godzinę internet padł. Na szczęście powstał 🙂
Wczoraj można było wysłuchać Claudio Mehnera w Ewokacji ze suity Iberia Albeniza i sonacie fortepianowej Es-dur op.109 Beethovena oraz Doroty Anderszewskiej z towarzyszeniem Claudio Mehnera w sonacie na skrzypce i fortepian Janacka oraz sonacie na skrzypce i fortepian As-dur Francka. Przesympatyczny koncert. Dorotę Anderszewską zapewne wszyscy znają, więc nie będę się rozpisywać, natomist Claudio Mehnera raczej nie, a to bardzo ciekawy pianista. Oto link do notki biograficznej: http://www.festivaldinociani.com/index.jsp?ixPageId=237&ixMenuId=359
Po siedmioletniej przerwie w karierze, spowodowanej wypadkiem, podczas której zajmował się krótko dyrygenturą, powrócił do pianistyki. Pojawił się na zeszłorocznej edycji festiwalu, jednak jako miejsce jego recitalu wybrano halę budynku EC1, gdzie nie wiedzieć dlaczego fortepian brzmi z równą siłą, jak pochrząkiwanie i szuranie krzesłami w najdalszym krańcu audytorium. Mehner zagrał pięknie, choć słuszeli to nieliczni siedzący blisko instrumentu. Jak uwielbiam Schuberta w wykonaniu Uchidy, tak sonata D959 w jego wykonaniu podobała mi się jeszcze bardziej. Fotka z zeszłorocznej edycji: http://www.mmlodz.pl/5266/2009/6/19/claudio-martinezmehner–recital-fortepianowy-w-ec-foto?category=news
Wczoraj też dał się lubić, na dodatek było go dla odmiany słychać. Miło, że został zaproszony ponownie. Poprzednio rzeczywiście nie miał szansy zaprezentować się od najlepszej strony. Zagra jeszcze w poniedziałek, wraz z Piotrem Anderszewskim i łódzkimi filharmonikami. A to mała próbka gry pana Mehnera z tuby:
http://www.youtube.com/watch?v=V_Ext96X3Vk
Pobutka.
PS.
Nie będę hamletyzował i wzywał do ryku z bólu innych stworzeń…
Dzień dobry.
Przytrzymało vesper w poczekalni z powodu trzech linek 😉
Zaraz wszystkiego odsłucham.
A tam posłucham. Internet mi tu chodzi jak… w Pekinie
A czy Pani Kierowniczka nie w Lodzi? Toz to prawie… Pekin
😆
A pod jakim względem? Poza Internetem oczywiście 😉
Tak, tak, prawie. Nawet jakiś limeryk był o płetwonurku z miasta Łodzi… 😆
Ja nie miałam nigdy problemu z netem w Pekinie, nawet onet chodził i czat na nim. Ale tam wojna chyba z Googlami jest. Może Pani Kierowniczka jest w Pekinie w Łodzi i jest to nazwa restauracji. Moje uszy nie trawią zbyt głośnej muzyki, więc kameralnie to akurat w sam raz z tego powodu nie mogę też wędrować do kina.
Pozdrawiam serdecznie morsko i burzowo.
P.S. Nadal buszuję i bardzo mi się to podoba.
Jam też w Łodzi, a internet śmiga aż miło. Wspominam o tym, gdyby Bobiczek miał jeszcze wątpliwości, czy jest na świecie jeden internet, czy mnóstwo. Otóż są miliardy internetów – każdy ma swój. W internecie mojej mamy prognoza na dziś przewiduje deszcz, w moim słońce. Dla każdego to, co lubi.
Internet jest jeden, ale prędkości dostępu różne.
A w Tubie i na wielu innych stronach predkość udostępniona użytkownikowi Internetu ma niewiele wspólnego z możliwościami tegoż.
Decyduje wydolność serwera nadawcy i tej konkretnej strony.
Takie mam doświadczenia.
Muszę poszukać, co ten Gostek mówił. 😀
Jestem w Hotelu Centrum i chyba to taka uroda hotelowej sieci, albo może mam pokój daleko od rutera 🙁
Chiaranzano, ja w Pekinie naprawdę miałam trudności nie tylko z otwieraniem niektórych stron (to wiadomo), ale w ogóle z tempem. Zwłaszcza – żeby było śmieszniej – w polskiej ambasadzie 😯 W Szanghaju było już dużo lepiej.
Miło mi, że buszowanie się podoba 🙂
powstanie internetowe i to w godzinę zorganizowane! jest postęp, nie ma to tamto…
I do tego jak dyskretnie. Zupełnie niezgodnie na polską doktryną powstańczą 🙄
Mały przerywnik: trochę zdjęć z wczorajszego krótkiego spacerku po Księżym Młynie:
http://picasaweb.google.com/110943463575579253179/KsiezyMYn#
i z dzisiejszego, dłuższego, po Piotrkowskiej:
http://picasaweb.google.com/110943463575579253179/SmutekPiotrkowskiej#
Dziś dwa zloty blogowe – warszawski i łódzki 😀
Mam nadzieję, że ktoś z warszawiaków też sprawozda 😉
mt7, Vesper już wcześniej, u mnie na blogu, sformułowała teorię wielości internetów, którą ja uważam za wysoce prawdopodobną, bo jej twórczyni podała- i nadal podaje – bardzo mocne dowody. 😆
Pani Kierowniczko – piękny reportaż z Piotrkowskiej. Ona zawsze za mojej pamięci taka yła – mieszczańska, wielkomiejska, a tuż obok albo po drugiej stronie ulicy domy śmierdzące nieszczelną kanalizacją, z wychodzonymi, wyszczerbionymi schodami drewnianymi, przy krórych miejscami brakowało połamanych barierek. Biorąc pod uwagę wysokość czynszó w tych secesyjnych kamienicach, chyba już właścicieli stać na remonty?
Bobiku, cieszę się, że nie pozwalasz się tak łatwo przeciągnąć na niewłaściwą stronę. Nie słuchaj dorosłych. Oni zawsze coś poprzekręcają. Myslą, że jak coś mądrze nazwą i ujmą w cyfry, to wątpliwości znikną. Transfer. Kilobity na sekundę. Zaraz się zaczną licytować, kto ma tych kilka bitów więcej, a kto kilka bitów mniej.
Aby sprawozdawczość odfajkować, wspomnę tylko, że na wpis Kierowniczki pewnie będzie trzeba trochę poczekać, bo poszła zamienić kilka słów z panem Piotrem i kto wie, jak to gawędzenie długo potrwa.
No nie, zamieniłam dwa słowa. I z kilkoma innymi osobami. I ciągle jestem na haju po tym koncercie. Trudno się z czegoś takiego wychodzi, ale też trudno byłoby (mi przynajmniej) zająć się życiem towarzyskim… Takie jakieś napięcie, które z trudem opada – znajoma właśnie powiedziała, że „będzie musiała je sobie w domu czymś rozładować” 😉
Mnie też właśnie troche nosi i nie wiem, co z tym zrobić. Nie moge się skupić na pracy, a powinnam. Im bardziej się staram, tym bardziej mi nie wychodzi i tym bardziej mnie to wkurza. Poszłabym na basen 🙂
Pewnie to byłoby dobre, ja nie pływam 🙁 😆
Co do Piotrkowskiej – jak z czynszami, to ja nie wiem, ale wiem, że strasznie obiedniała, odkąd istnieje Manufaktura, która wyssała z niej życie handlowo-knajpiano-rozrywkowe. Teraz ta piękna ulica dogorywa 🙁
Po Waszych wpisach ryczę jeszcze głośniej.Melduję też,że szkło kontaktowe właśnie pokazało dywanową partyturę na wuwuzele.Dywan ma straszną siłę rażenia..
Miły łabądku, ale tylko nie śpiewaj! 😀
To uwentualnie można zatańczyć. Czy mi się wydaje,czy Piotruś na plakacie nieco utyty???
W końcu dobrego nigdy za wiele …
Adrenalinka po takim koncercie strasznie męczy.Nic,tylko czymś rozcieńczyć!
Mam to samo (adrenalinka), choć miejsce akcji inne i źródło też. Zastanawiam się, czy wrzucać te pierwsze wrażenia na gorąco, prosto z patelni, bo pewnie Kierownictwo właśnie gotuje wpis i nim się człowiek obejrzy, a wyląduje w rubryce „dania wczorajsze” 😉
Odsmażane ziemniaczki też są palce lizać!
Mogłoby, oj mogło. Te stare kamienice odrestaurowane – fantazja.
Miasto zupełnie nie czuje, nie docenia swoich możliwości.
Tak to też widzę po ostatniej wizycie w Łodzi u mojej kochanej Zosi.
W sprawie koncertu powinni wypowiedzieć się ci, którzy się na tym znają:
Beata, Mapam i Gostek.
Ja mogę tylko powiedzieć, że podzielam opinie starszego pana, który przejęty mówił przez telefon do kogoś
– Słuchaj, właśnie uczestniczyłem w nadzwyczajnym wydarzeniu.
Grane były utwory LvB:
III Symfonia op.55 Eroica i V Symf. op. 67
W pierwszej było bardzo muzycznie, bez zadęcia i patosu, w drugiej fantastyczne wykonanie z podkreśleniem piękna poszczególnych instrumentów.
Tak to usłyszałam. Nie umiem opisywać wrażeń muzycznych, ale szczęśliwym wielce.
Potwierdzam, paliło znakomicie! Sinfonia Varsovia + MM + nowy koncermistrz + wiecej zaufania do dyrygenta= pełen sukces!!! Było pysznie, a 5 symfonia to odpaliła aż miło! mój 9-latek siedział jak zaczarowany.. I ja też, bo pięknie grali.
Fantastyczny pierwszy oboista, młody człowiek , wcześniej go nie zarejestrowałam- Brawo!!! Marc też zadowolony..
No to ja też nie czekam, tylko wrzucam wprost z patelni. Gorące 😉
Też szczęśliwam wielce. Bo Sinfonia Varsovia dzisiaj pokazała klasę w III Symfonii i wielką klasę w Piątce. Zagrało kilka czynników i duet MM i SV rozbłysnął pełnym światłem. A Beethoven dziś tętniący pomysłowością, jak to MM potrafi – wycieniowany, pełen subtelności, barw, zabaw i zaskoczeń, finezji po prostu, no i potężnego ducha. Jak ktoś słyszał na przykład Londyńskie Haydna pod MM, które mają zresztą świetne recenzje, to mniej więcej może sobie wyobrazić, co pod względem wyciągania niuansów, a i cieszenia się muzyką dziać się mogło. Marysia Machowska w roli koncertmistrzyni była świetna! Czuło się, że trafił swój na swego – porozumienie między MM i pierwszym pulpitem skrzypiec aż miło było popatrzeć i posłuchać. Poza tym upoiła mnie swoim brzmieniem wiolonczela, zachwycił obój. I w tle takie moje osobiste niedawno odzyskane dzięki MM szczęście, że w tym Beethovenie tyle jest dobrego. I że co rusz można go odkrywać na różne sposoby i się człowiek nie nudzi wcale. We wrześniu podobno MM „wylosuje” kolejne beciowe lucky numbers 🙂
Pani, która siedziała obok mnie, po Piątce, z błyskiem w oku: „Proszę Pani, jakie to szczęście być tutaj”.
A zlot był płynny – przed koncertem spotkałyśmy z mt7 Gostka i Gostkową, na koncercie siedziałam z mt7, w przerwie obradowałyśmy z Mapap, a po koncercie z Mapap poszłyśmy do MM. Dzisiaj zresztą grono zalegających w garderobie było kilkuosobowe. Bardzo sympatyczna „audiencja” zbiorowa 🙂
Do pani Doroty Szwarcman: Kocha pani muzykę „na żywo”,a czy uwierzy Pani że są osoby które słuchają MUZYKI od 55lat, ale tylko w domu ?
Bo lubią ją słyszeć naprawdę dobrze i w idealnym wykonaniu.
Owszem,” aparatura akustyczna” kosztuje majątek,ale za to efekty
są nieziemskie !!! (acha,i muzycy się nie mylą,i nie muszę rozmawiać o muzyce).Pozdrawiam.
Mniam!!!
Cieszę się, że byliście zadowoleni. Ja natomiast, zamiast popełniać nowy wpis, udałam się jeszcze na pogaduchy z vesper, wymijając rozmaite watahy na Piotrkowskiej 😯
dziadekinternetowy – witam. A tak, jak najbardziej znam takie osoby, jeden mój znajomy słucha muzyki maniakalnie, ale wyłącznie z płyt, a ostatnio z empetrój; ma usposobienie chomicze i gromadzi, co tylko się da. Ja natomiast uważam, że płyty płytami, bywają wspaniałe, ale słuchanie na żywo ma całkiem inny walor. Czasem nawet na swój sposób teatralny 🙂 Nie mówiąc o interakcjach artystów z publicznością…
Glenn Gould te parędziesiąt lat temu prorokował zanik koncertów na rzecz nagrań. Jak na razie, nie sprawdziło się to proroctwo – myślę zresztą, że nigdy się nie sprawdzi. Ludzie są wzrokowcami i lubią widzieć. Pozdrawiam wzajemnie 🙂
Watahy udało się ominąć na szczęście. Jedna taka jeszcze stoi gdzieś niedaleko, bo choć ich nie widzę, to słyszę, jak pohukują i porykują. Ciekawe, czy Kierowniczka jeszcze popełni wpis, bo się odgrażała, że owszem
Do łabądka: Piotruś nie tyle utyty, co już nie tak przeraźliwie chudy 😉
PK na tej adrenalince to chyba do świtu pociągnie.A ja nura w pióra i rano z nory na wybory.Po lekturze wpisu oczywista.
To chyba zeszłoroczne zdjęcie, bo w zeszłym roku, kiedy go widziałam w Łodzi, był dokładnie taki, jak na tym zdjęciu 😉 Ale teraz już nie 🙂
Łabądku, nie możesz się doczekać, żeby wybrać prezydenta? Lokale czynne do wieczora, nie trzeba się zrywać skoro świt.
Łajza.To dobrze,bo wyglądało,że skończy u trapistów.A takie dobro obunarodowe nie powinno bezkarnie zanikać.Czekam,że zjawi się w rejonach bliższych Budapesztu niż Łódź.
„Rano” to raczej spory eufemizm.
Zdaje się,że sesje zdjęciowe raz na parę lat są bardzo profesjonalne.Zero swojskiej nonszalancji.I tak ma być.
Pani Kierowniczko, ze względu na porę się nie wgłębię, ale to chyba nie chodzi tylko o to, że ludzie są wzrokowcami. Dobry koncert daje coś w rodzaju przeżycia metafizycznego, podobnie jak nabożeństwo dla wyznawców. Coś, co pozwala na wyjście z siebie i stanięcie obok. Uniesienie się w jakieś inne rejony. Odpłynięcie i łagodne powrócenie z poczuciem, że coś się zmieniło – we mnie, w innych, w świecie.
Dobra literatura też to daje. I teatr. I natura. I różne inne rzeczy. Ale – uwaga! – daje tylko tym, którzy chcą wziąć. 😉
Dzień dobry bardzo wszystkim.
Odezwę się szczegółowo później dziś…
To tak jak ja 😉
Widzę, że Bobik o godzinie, której nie ma, wrzucił myśl głęboką. Tak, to prawda. Wczorajszy koncert, emocje, które przyniósł, są nie do oddania na płycie.
Ale nie wykluczam, że można doznawać metafizycznych uczuć również słuchając płyt. Tylko trzeba usiąść głęboko w fotelu, puścić dźwięk na super sprzęcie… 😀
a na czym te metafizyczne przeżycia polegają? bo nie wiem 🙄
Dwuwątkowo (o wczorajszym Beethovenie napisałem w nowszym wątku:
dziadkuinternetowy:
Jak to, muzycy się nie mylą?!
Na dobrym sprzęcie w wyciszeniu dopiero można zacząć znajdywać wszystkie wtopy wykonawczo-producenckie. To nieodłączna część zabawy w audiofilię!