Historia na fortepianie historycznym
To był dopiero wieczór cudów! Nie dość, że Martha Argerich po raz pierwszy w życiu wystąpiła grając na erardzie, a Maria João Pires, która co prawda solo dotknęła kiedyś dawnego fortepianu grając Mozarta, ale po raz pierwszy zagrała z taką orkiestrą, to jeszcze te dwie panie, które znają się chyba od 35 lat i wielokrotnie grywały na tych samych festiwalach, po raz pierwszy zagrały razem w duecie!
Ten występ przyćmił niestety grę Thomasa Zehetmaira w pierwszej części koncertu; to znakomity skrzypek, ale niestety Koncert d-moll Schumanna, który wykonał, jest utworem piekielnie nudnym i w ogóle nierozpoznawalnym jako Schumann (na bis zagrał część Sonaty Bernda Aloisa Zimmermanna – powiem szczerze, że parę nut napisanych bardziej współcześnie zadziałało na mnie odświeżająco). Ale wszystko poszło w niepamięć, gdy wyszły te dwie wspaniałe dziewczyny – ubrane standardowo, Martha z czarną górą z dekoltem i w czarnej spódnicy w motylki, Maria znów w swoje ekologiczne patchworki, ze srebrną bluzką tym razem. Wyszły razem; gdy Maria grała I część II Koncertu Beethovena, Martha usiadła za nią wśród orkiestry i właściwie to ona nią dyrygowała – kiwała się, kołysała, rzucała włosami, jak to ona. Potem się zamieniły. Maria zagrała prześlicznie i nie zdumiało mnie, gdy potem od koleżanki, która robiła z nią wywiad, dowiedziałam się, że ona już kiedyś dotknęła dawnego fortepianu i stwierdziła, że jej się to bardzo podoba, a gdyby miała jeszcze czasem występować, to właśnie grając na takim instrumencie, bo jest jak dla niej stworzony. I rzeczywiście jej granie było ogromnie naturalne, jak i cała ona zresztą. Martha wbrew obawom niektórych nie rozwaliła erarda, drugą część zagrała przesubtelnie, a w trzeciej rozkosznie się przekomarzała z orkiestrą. Po wielkich oklaskach usiadły do fortepianu we dwie – Martha wzięła na siebie niższą partię, Maria górną (tak myślałam, że będzie – siła Marthy potrzebna była do stworzenia mocnej podstawy basowej) – i zagrały Sonatę D-dur Mozarta KV 381. Cudnie! Jakby dwie koleżaneczki spotkały się towarzysko w domu i grały sobie po prostu dla własnej przyjemności. Bawiły się wspaniale, a my z nimi. Sala oszalała i nie chciała ich wypuścić. Martha jak zwykle coś zaczęła Marii perorować, przekonywać, przewracać kartki w nutach – wyraźnie miała ochotę coś jeszcze pograć, może nawet a vista. Maria była trochę onieśmielona i nie dawała się przekonać, wreszcie wybiegł do nich dyrektor Leszczyński i powiedział (tak się domyślam), żeby po prostu powtórzyły finał Sonaty. Tak też zrobiły i mimo że później Martha jeszcze próbowała namówić koleżankę, nie udało się. Ale atmosfera była cudowna. Tyle endorfin się w powietrzu rozeszło, że aż nie chciało się stamtąd wychodzić, więc jeszcze to i owo przegadaliśmy. 60jerzy dojechał, był i w chwili, gdy to piszę, chyba już jest bliżej niż dalej domu; robił zdjęcia i mam nadzieję, że jeśli się udały, to się z nami podzieli 😉
Dodam jeszcze anegdotę sprzed paru dni, której wcześniej nie mogłam publicznie powtarzać. Martha strasznie się wahała, czy ma zagrać, chodziła rozdygotana: a ja tak dawno nie grałam tego koncertu, no i pierwszy raz na starym instrumencie? Na co obecny przy tym Mischa powiedział z całym spokojem: No i co to takiego? Ja zawsze gram na starym instrumencie…
Komentarze
Żałowałem – głównie przy bisie – że ze swojego miejsca nie widziałem twarzy obu solistek bo zdaje się tam minki odchodziły (tak po reakcjach publiczności sądząc…) 😀
Odchodziły i owszem, trochę widziałam 😆
Nie chcąc zakłócać kultu Marthy, ślę po przerwie serdeczności na Dywanik i szeptem dzielę się pierwszymi wrażeniami z Jarosławia
Już powróciłem – co męka deszczowa. Dla takiego wieczoru gotów jednak znosić i większe męki – włącznie z męką podatkową.
Trzeba jednak przyznać, że osobowość MA jest dominująca w sposób nieopisany. Dopiero w drodze powrotnej uświadomiłem sobie, że większość wychodzącej publiczności (tej zbierającej autografy) skupiła się wokół MA, a tylko grupka nieliczna przy MJP. Sam zresztą też wgapiałem się i wsłuchiwałem w tę pierwszą – przyglądając się pilnie jej dłoniom. Czy ktoś z patrzących w ogóle zwrócił uwagę na to, że to nie są dłonie przynależne metryce Marthy, tylko są to dłonie młodej osoby. To tak na marginesie. A to wszystko, co tu nazywa się minkami – przecież to jest tylko i wyłącznie radość grania i wdzięczność okazana Amadeo za tę śliczną muzyczną bombonierkę (dla podlotek tudzież ciotek). A już zobaczyć roześmianą twarz MJP w bisowanym finale sonaty – to zobaczyć twarz szczęśliwego dziecka. Bo z obu tych pań – gdy tak grały razem – emanowała pensjonarska radość grania, beztroska, ale i młodzieńczy liryzm w części środkowej. Dyrektorowi Leszczyńskiemu pokłony przyjdzie nam wkrótce bić za jego wyczyny…
Teraz już jednak do pracy – ja tylko w przerwie na chwilę wypadłem na krótki koncercik wieczorny.
Aaa, pozdróweczka dla Beaty jarosławskiej 🙂
Prośbulkę mam do Szanpaństwa Melomaństwa Merytorycznego. Jakby Państwo nie miało nic lepszego do roboty we wtorkowy wieczór, to w TV Polonia o 22.05 będzie taka symfonia grana, ze Szczecina: Freedom Symphony, Łukasza Górewicza. W związku z różnicą zdań na jej temat szaleńczo byłabym ciekawa opinii tak kompetentnego Blogu. Bozia w dzieciach wynagrodzi.
Z poważaniem
Prowincjuszka Nisia
Pobutka.
PS.
Oczywiście, muszę wyrazić zazdrość wobec przeżyć duchowych! 🙂
To był niezapomniany wieczór. :-D))
PAK-u, a kto tu nie zazdrości? 🙂
Buuuuuuu 😥
Dzień dobry. Ja też żałuję, że Was z nami nie było…
60jerzy, a skąd niby obserwowałeś te ręce? Przecież stamtąd ich nie było widać 😀
Do Nisi: niestety, o 22 pewnie będę w trakcie powracania z finałowego koncertu ChIJE. (Tak, to naprawdę już koniec…)
PK
w te rączki wgapiałem się już po koncercie w przejściu – gdy składały autografy – zaś ich właścicielka cierpliwie pytała będących w potrzebie o literację ich imion. 🙂
Szkoda, ale przekroczyłam termin 7 dni do odpowiedzi na wezwanie, po prostu zapomniałam. Nie mogę narażać syna na kłopoty z powodu mojej sklerozy.
Byłam po 20-tej obok FN, żeby pilnie wysłać list na poczcie głównej i zastanawiałam się, czy można by było jeszcze kupić bilet i wejść.
Cieszę się, że mieliście tyle przyjemności.
Pozdrawiam dywanik! 🙂
Micowi jeszcze raz serdecznie dziękuję za bogatą dokumentację. 😀
A na co się wybierasz 2-giego?
2 października jest Martha i Nelson Freire na inaugurację Konkursu Chopinowskiego.
A ja śmiem się nie zgodzić (częściowo). Koncert Schumanna mnie zachwycił, jak i jego wykonanie. I po raz kolejny orkiestra. Ale co się dziwić, bilet bły kupowane dawno, dawno, właśnie dla Zethmaira. Drugą część koncertu odebrałam jako wydarzenie raczej historyczno-towarzyskie. Martha zagrała przepięknie zwłaszcza część II, obie panie cieszyły swoją radością muzykowania.
Dwa powody umiarkowanego entuzjazmu. Przez cały festiwal przebywałam w nastrojach Schumannowsko-Chopinowskich, więc taki dość nagły zwrot ku B. i M. mi nie konweniował. Po druge, to już sprawa bardziej obiektywna – wytwarzana aura wyjątkowości, nazdwyczjaności i historyczności. Już tu się na forum nieśmiało przewijało – cokolwiek Martha zagra, publiczność będzie szaleć. Widziałam wczoraj wieczór wstających do oklasków już na wejściu…
Ogromnie cenię sztukę obu pań, każde spotkanie jest przeżyciem, ale wczoraj była wspaniała atmosfera, miły koniec (dla mnie) festiwalu.
Bilety ???
Oklaski na stojąco już na wejściu Martha dostaje tu zazwyczaj. Zwłaszcza kiedy przyjechała po długiej przerwie, wszyscy natychmiast zerwali się z miejsc.
A mnie właśnie ucieszyła zmiana repertuaru, trochę odświeżenia.
Dzień dobry,
czy można prosić o opinię nt wykonanego w niedzielę w Gdańsku Vivo XXX Pawła Mykietyna? Byłem na koncercie i jakieś tam wrażenia mam, ale nie jestem niestety wykształconym muzykiem, a bardzo bym chciał poznać fachową opinię.
dziekuję bardzo i pozdrawiam,
SteveVai – witam. No niestety ja nic nie mogę napisać, bo tam nie byłam. Może wypowie się ktoś, kto słyszał?
Skręciło mnie z zazdrości 👿
Dobrze chociaż, że Kierowniczka potrafi tak malowniczo opisać to, co słyszy i widzi.
Schumann Schumannem.
Po Burlesce napadło mnie na takie juwenilia:
http://www.youtube.com/watch?v=OcrmWJ2Dcsk
A mnie się wydaje, że w Schumannie orkiestra grała trochę ciężko. Stradivarius zabrzmiał pięknie w Zimmermannie.
Tak w ogóle to straszna szkoda, ze Zehetmair nie zagrał jakiegoś wdzięczniejszego utworu – to naprawdę świetny skrzypek. Swoją drogą w pierwszej części usiadłam na własnym miejscu, w bocznym sektorze, i akustyka była dużo gorsza.
Pani Kierowniczko, tak czy siak życzę przepięknych wrażeń. Gdyby jednak przypadkiem… to się polecam, bo ta różnica zdań mnie krątwi (jak mawiała moja mamunia).
Skręcanie skręcaniem, ale mnie „oczka wygło”, gdy wszedłem na stronę
http://www.capellacracoviensis.pl/index.php?pid=98
Litości – bez teleskopu Hubble`a tam się nie da nic przeczytać.
Hrm.
Na szybko proponuję funkcję powiększania obrazu w przeglądarce. Powinna być gdzieś w menu „widok” lub jemu podobnym.
Co nie zmienia faktu, że nawet bibułę drukowali większą czcionką…
60jerzy czy potknąłeś się może gdzieś w sieci o bilety na Wratislavię? Bo na zapowiadanym przez biuro eventimie ani widu… Pozdrowienia 🙂
Ze tak się wtrącę – może Webmaster miał płacone od strony a w Krakowie oszczędzają – w Mozilli powiększanie, pomniejszanie odbywa się kombinacją klawiszy ctrl i znak + lub -.
Kreślę się nieśmiało następującymi słowy:
Wystąpiły Argerich i Joao Pires.
Wobec tego chcąc głosić peany,
(bo ileż było w tym piękna, ach ileż !)
dochodzimy po prostu do ściany.
Bo zagrały Maria oraz Martha.
Każda swoje granie wysubtelnia,
obie mają coś z anioła i z czarta,
no i talent co je unieśmiertelnia.
Zagrały Joao Pires oraz Argerich
Dźwięk perlisty potężniał i błyszczał
Tyś co nie słuchał – z żalu wyj i rycz !
I ja ryczę. A w sercu mam zgliszcza 🙁
Beatko.
Bileteria zbankrutowała, wygląda na to, że trzeba dzwonić pod podane na sttronie VC telefony.
Pozdrowienia! 🙂
Beato, po prostu zadzwoniłem, zarezerwowałem, przelałem i nie zwariowałem. Jeszcze nie wyjechałem.
Niestety, ludzie tam mili, ale bajzelek tyż. A kysz.
Co zastanę już na miejscu – aż strach pomyśleć. Biorę na wszelki wypadek metrykę swoją i świadectwo nieszczepienia kota oraz kwit od proboszcza.
Pozdrówka ocieplające i wysuszające.
j.
Ciekawostka:
http://www.youtube.com/watch?v=Wt44_q73SGs&feature=player_embedded
mt7, 60jerzy, dzięki! To może i ja zadzwonię… Już zaczynam zbierać dokumenty poświadczające nie-wiadomo-co. Ślę Wam trochę włoskiego światła, które udało mi się zmagazynować w Jarosławiu na czarną i wilgotną godzinę. Nie spodziewałam się, że przyda się aż tak szybko. Tam burza miała wyczucie – rozpętała się podczas koncertu w cerkwi, serwując nam dodatkowe wrażenia z serii „światło – dźwięk”. Deszcz walił o dach, kantorzy trzech tradycji snuli melizmaty, a świece i błyski z górnych okien rozświetlały wnętrze.
Spojrzałam nieuważnie, przeczytałam, że kantorzy snuli miazmaty.
Już mi lepiej. Widzę.
Jednakowoż, Beatko, jak na moje niewprawne ucho długoooo się piekli ci młodziankowie w piecu ognistym, których słuchałam w dwójce.
Przyjemnych wrażeń we Wrocławiu! 🙂
Piszcie trochę, co tam będzie się działo.
Szkoda, nie szkoda z Zehetmairem.
Wieczorem miałam omamy, że poniownie będzie w sezonie w FN. Co było pierwszym sygnałem, że cała ta kultura mnie wykończyła, idę do domu chorować. Sezon przeziębień nniejszym otwarty.
mt7 , złapanie dostojnego rytmu Młodzianków zajęło mi około godziny. Kiedy już zadomowiłam się trochę w ich porządku czasowym, po kolejnych dwóch godzinach zdziwiłam się z kolei, że to już koniec. Szef zespołu, Andriej Kotow, dziękował mi potem za wytrzymałość i cierpliwość. Wielkie przeżycie, do którego droga początkowo była kamienista. Wszyscy na koniec spontanicznie wstali, a wstawanie publiczności w Jarosławiu zdarza się nader rzadko. Zastanawialiśmy się potem z p. Redaktorem, ile osób wytrwało przy odbiornikach do końca, bo to akurat natura tego oficjum jest taka, że najlepiej odbiera się je bezpośrednio „tu i teraz”. Retransmisje pozostałych koncertów z Jarosławia będą w Dwójce w jesienne środowe wieczory. Przypomnę jeszcze z małym komentarzem, co, jak i dlaczego. Bo było i piękno, które chce się łyżkami jeść również za pośrednictwem eteru.
Do Wrocławia to ja wpadnę co najwyżej na MM, na więcej atrakcji nie mam czasu, bo pracuję / piszę, a w międzyczasie wyprawiam się jeszcze na koncert do Berlina.
Trzej Młodziankowie w piecu, pilnowani przez Chaldejczyków
Dzięki! Widok niezły. 🙂
A jednak sprzedaż biletów na Wratislavię na eventim.pl ruszyła. Właśnie się zaopatrzyłam 🙂
Chyba jednak też będę na pierwszych dwóch dniach Wratislavii 😀
To już koniec ChiJE. Urwałam się z drugiej części wieczornego koncertu, bo jak Bunin gra Chopina, to ja już niestety wiem.
W pierwszej części natomiast był Evgeni Bozhanov, młody bułgarski pianista, finalista zeszłorocznego konkursu Van Cliburna, laureat II nagrody na też zeszłorocznym konkursie im. Richtera (pierwszej nie przyznano). Trzeba przyznać, że bestyja bardzo uzdolniona, technika nieskazitelna, gra, jakby się bawił. Ale też niewiele więcej – zresztą takie miał utwory w programie: Polacca brillante Webera i Introdukcja i Allegro appassionato Schumanna. Takie sobie efektowne granie brillant, z różnymi śmiesznymi gestami na pokaz. Taki źrebak, którego ponosi. Tak grał w finale Van Cliburna:
http://www.youtube.com/watch?v=KuXc8uRzZvs
Bierze udział w Konkursie Chopinowskim. Ciekawe, jak zagra Chopina…
Przedtem był przełożony z wcześniejszego terminu recital Volodosa. Ten już etap czystego efekciarstwa ma na szczęście za sobą. Świadczy o tym już sam dobór programu: w pierwszej części wyłącznie muzyka hiszpańska – Sceny dziecięce Federica Mompou i Albeniza dwie części Cantos de Espana (Seguidillas i Cordoba), Zambra granadina z Suita espanola nr 2 oraz La Vega z niedokończonej suity L’Alhambra. W drugiej części Schumann: Humoreska i Karnawał wiedeński. Publiczność zachwycona, a że on lubi grać, to wykonał pięć (!) bisów: Ptak prorokiem Schumanna, drugi z trzech Paisajes Mompou, transkrypcję pieśni Rachmaninowa (nie pamiętam tytułu), transkrypcję Siciliany Vivaldiego i jeszcze coś hiszpańskiego na koniec. Naprawdę, bardzo byłam zbudowana, że wyszedł z niego muzyk. Ma piękny dźwięk, zwłaszcza w pianach. Jedno tylko nie bardzo mi odpowiadało: że gra jakby płaszczyznami, frazy nie mają kształtu, tylko są jakby na jednym poziomie. Ale trochę wybrzydzam, w sumie mi się podobało.
A teraz ciekawam, co opowie 60jerzy po powrocie z recitalu Sokołowa 😀
Na stronie NIFC z boczku są zdjęcia z poniedziałku:
http://pl.chopin.nifc.pl/festival/edition2010/concerts/day/30
Można oglądać Marthę i Marię z minkami, wielbicielami itp. 😀
Na zdjęciu nr 9 ta dziewczyna z lewej, w kapeluszu, to jest maess, która się tu pokazywała kiedyś na blogu (jeśli ktoś jeszcze pamięta) 🙂
Wróciłem, padam już nieco zmęczony po wszystkich kilometrokoncertach – przynajmniej raz muszę pójść spać przed 2 w nocy. Parę skromnych słów napiszę dopiero rano – bo muszę jeszcze troszkę zorientować się co mam do pracy na rano. Poza tym mam po koncercie pewne rozterki, które muszę nakryty poduszką przemyśleć. Słowo „rozterka” jest kluczowe w ocenie wieczoru.
Dobrej nocy.
Dobrej wzajemnie!
Nie można ciągle przy Chopinie 😉 Pobutka niby deszczowa, ale jakby bezrozterkowa…
Deszcz od razu przyjemniejszy 🙂
Tu też pada…
Brrrr! Jaki przyjemniejszy? 🙁
A ja muszę jechać do Magdalenki i wlec się kawał piechotą.
Mimo wszystko, dobrego dnia! 🙂
Tu świeci. Wpadam tylko na moment. Jadę do Łasuchowa 😉 Doczytam i dosłucham po powrocie 🙂 Dobrego wszystkim 🙂
Haneczko, miłych spotkań i łasuchowania! 🙂
Dobry wieczór, jeśli tu ktoś zagląda 😉 Koszmarnie leje cały dzień, ale mimo to wywlokłam się na koncert do kościoła Wszystkich Świętych na Placu Grzybowskim, gdzie wykonano (Sinfonia Varsovia, chór Opery i Filharmonii Podlaskiej, Warszawski Chór Chłopięcy) dwa Kadisze, Bernsteina i Pendereckiego, z Kol Nidrei Maksa Brucha na wiolonczelę (Rafał Kwiatkowski – ładnie zagrał) i orkiestrę pośrodku. Kadisz Bernsteina, czyli III Symfonię słyszałam wcześniej w pierwszej wersji z tekstem samego Bernsteina, mocnym i dość obrazoburczym nawet. Dziś wykonano ją w wersji późniejszej, z długim tekstem Samuela Pisara (w jego własnym wykonaniu), pisarza, prawnika i działacza społecznego, urodzonego w Białymstoku ocaleńca z Holokaustu – sam Bernstein pod koniec życia znając historię Pisara poprosił go o własny tekst. Powiem krótko: wolę poprzednią wersję, choć i ten tekst wstrząsa. Ale moim zdaniem jest przegadany.
Kadisz Pendereckiego został napisany na 65. rocznicę likwidacji getta łódzkiego i wykonany na tych uroczystościach; nie byłam na prawykonaniu i usłyszałam go dopiero teraz. Utwór – w przeciwieństwie do symfonii Bernsteina – krótki, zwarty: najpierw sopran (Izabela Matula) śpiewa z tekstem wierszy młodziutkiego Abrama Cytryna, którego wywieziono ostatnim transportem ze stacji Radegast (Penderecki opowiedział mi, że przeżyła jego siostra i mieszka w Paryżu), potem narrator recytuje fragmenty Lamentacji Jeremiasza (Daniel Olbrychski, niestety kabotyński), wreszcie kantor (Alberto Mizrahi) z chórem męskim śpiewa prawdziwy Kadisz. Jego melodia oparta jest na tych, które kompozytorowi na jego prośbę śpiewał nieżyjący już bas Boris Carmeli (jego rodzina wywodziła się z tych samych stron, co ojciec Pendereckiego), więc końcówka ma posmak autentyzmu i jest naprawdę wzruszająca.
Tyle koncertów na początek tygodnia. Do soboty 😉
Zaglądam, zaglądam, ale merytoryzm mi zasłania, bo ja jestem malutki, a on strrrasznie duży. 😉
Hej, psinko 🙂
Można się odmerytoryzować 😉
haneczce miłego łasuchowania! Ja w tym roku też absolutnie nie dam rady, ani w pierwszym, ani w drugim terminie…
„Daniel Olbrychski, niestety kabotyński”
Ojejku, naprawde? A byl kiedykolwiek inny? Juz Antoni Slonimski o tym wspominal, choc byl krysztalowej dobroci starszym panem. Ale nie zdzierzyl. 😈
Fajnego kota znalazłem
Czy to duch? 😯 Jest po północy…
Duch czy nie, wygląda na porządnie wkurzonego. 🙂
Dobry wieczór, jest tu kto?
Dzień (mój) był straszny, następne podobne dzisiejszemu się szykują. Dopiero teraz coś stuknąłem o Sokołowie i wsadzam.
Poeta fortepianu. To bodaj najczęściej przywoływane określenie, gdy mówimy o Grigoriju Sokołowie. I gdy zagrał otwierającą II Partitę c-moll Bacha Symfonię – określenie to nie było żadnym nadużyciem, a tylko nieśmiałym niedopowiedzeniem. Delikatność gry prawej ręki na tle subtelnego pizzicato lewej… – wiem, wiem: jakie pizzicato na fortepianie?. A jednak – brzmienie wydobyte ze steinwaya przez GS było najczystszej próby lutniowym pizzicato. Ale wszyscy, którzy byli bodaj raz na koncercie Rosjanina wiedzą, że potrafi wyszarpać z tej perkusyjnej maszyny cuda brzmieniowe i barwowe niezliczone, takie, jakich nigdy byśmy się nie spodziewali. Nie inaczej było tego wieczoru.
Na program składała się wspomniana II Partita c-moll Bacha, Siebem Fantasien op. 116 J.Brahmsa oraz Schumanowska Sonata f-moll op. 14. To, co uczynił w Particie i z Partitą Sokołow jest zdumiewające. Już pomijam skontrastowanie temp, zagranie na nosie (o ile takie sformułowanie w przypadku tego pianisty ma sens) naszym przyzwyczajeniom. Sokołow nauczył nas, że to co gra, słyszymy na ogół po raz pierwszy. Chociaż gra przede wszystkim kanon literatury pianistycznej (zwłaszcza w ostatnich latach), to tworzy zarazem swój własny kanon i świat. Jeżeli ktoś ma w uszach ostanie nagranie II partity w wykonaniu Anderszewskiego – mogę powiedzieć tylko tyle, że panowie grają zgoła różne utwory. Natomiast jakakolwiek próba ustawianie jednego względem drugiego – pozbawiona sensu. Można mówić o nielicznych podobieństwach – np. w przypadku Sarabandy. Wszędzie indziej – ich drogi prowadzą gdzie indziej. PA jest w Rondzie dosyć wyważony – podobnie w finałowym Capricio. Sokołow w obu – praktycznie łącznie potraktowanych częściach – jest żywiołem, energią, pulsacją motoryką, pędem narastającym. Nigdy nie usłyszałem tak zagranych tych dwóch ogniw. Powiem szczerze – byłem w szoku graniczącym z niezrozumieniem. I dalej próbuję z tą absolutnie kontrolowaną eksplozją jakoś uporać się. Bo z jednej strony jakieś niebywałe piana w Sarabandzie, gra milczeniem (wspomaganym remontem torów tramwajowych koło krakowskiej Filharmonii – bywalcy już wiedzą w czym rzecz), a z drugiej istny cwał kontrapunktyczny.
Siedem Fantazji z op. 116 to już schyłek twórczości Brahmsa. Na opus składa się 3 capriccia i 4 intermezza – w tym E-dur, jedno z tych najbardziej znanych brahmsowskich. Gdyby ktoś spodziewał się zgonu przez utopienie we własnych łzach – spotka go rozczarowanie. Jest w tych intermezzi u Sokołowa namysł, skupienie, niesłychanie poważna refleksja, ale nie ma wywracania oczu, wzdechów, zdechów i podobnych grzechów. Wręcz przeciwnie. Do tego w wirtuozowskich capricciach, które otwierają i zamykają cały cykl daje Sokołow taki popis brawury, powiem wprost: epatuje potęgą brzmienia, że z wrażenia będąc za byłem przeciw.
Po przerwie – znany już w jego wykonaniu w Warszawie schumanowski Concert sans orchestre – czyli sonata f-moll op. 14. Ponieważ PK opisywała już to wykonanie rok temu, a Sokołow jako perfekcjonista – gdy już dojdzie do swojego sedna interpretacji, to pozostaje mu raczej wierny – zagrał ją… podobnie, to nie będę powtarzał. Ponieważ w tym wykonaniu jest to już symfonika w czystej wirtuozowskiej postaci, to musiało skończyć się bisami – licznymi (5) i doskonale znanymi już z W-wy (shortprogram chopinowski – preludiowo-nokturnowy, tylko te znane już z poprzednich bisów). Oprócz niezmiennego podziwu dla tego pianisty pozostało we mnie dziwne uczucie – zwłaszcza po drugiej części recitaku – że to oblicze Sokołowa już znam. Zwłaszcza wszystkie bisy – zostały zagrane – mówiąc wprost: odtworzone z matrycy sokołowskiej. I wzbudziło to – oczywiście bezsensowne – wrażenie wykalkulowanego, wyregulowanego zegara szwajcarskiego. Są pianiści, o których mówi się, że każdy ich koncert jest inny i jest to powodem ich dumy i radości. Sokołowa już sama myśl, że tak mogłoby być – wydaje mi się – doprowadziłaby do depresji.
I tutaj pora kończyć – osiołkowi w żłoby dano…
PS. W mieście królewskim Krakowie na recitalu było ok. 2/3 sali. W książce programowej – tej grubszej (czyli pełniejszej) oprócz po wielokroć już tłuczonych danych biograficznych GS – o samym programie i utworach, z wyjątkiem podania nazw części – ani słowa. Raczej wstyd – z obu powodów.
Słonimski wspominał? Naprawdę? Zawsze kochałam tego faceta. Ale nikt mi nie wmówi, że był łagodnym staruszkiem. Moim zdaniem po jednej stronie miał siekierę, a po drugiej żyletę.
Wymiksowuję się od merytoryzmu w stronę muzyki celtyckiej w wydaniu bretońskim, w naturalnym środowisku. Znowu mi się nie uda do paryskiej Opery, bo nam się terminy mijają – jej i mnie. Trudno.
😎
Słonimski nie miał żadnej siekiery! To nie ten styl. On miał eleganckie żyletki ze wszystkich stron, a w kieszeni jeszcze podręczny warsztacik dentystyczny do precyzyjnych robótek. 😉
Bobiczku, gdyby mi ktoś nie rąbnął jego recenzji teatralnych, to bym Ci w mig pokazała siekierę!
Precyzyjne robótki też. Bo i siekierka elegancka, chłe, chłe.
Toz i przylozyl niezle staruszek, Nisiu – w Tygodniku Powszechnym, gdzie mial jeszcze staly felieton. I wcale nie chodzilo wtedy o sprawy artystyczne, tylko o to ze najpierw Arysta przyjal od komendanta stolecznej MO nagrode w postaci albumu widoczkow Warszawy, za ujecie „groznego bandyty” – jakiegos bardzo glodnego 16-latka, ktoru uciekl z domu na wsi i po kilku dniach w stolicy usilowal wyrwac na ulicy torebke jakiejs kobiecie. Nie zdazyl uciec paru metrow kiedy idacy wlasnie tamtedy RO go „ujal” i troche poturbowal zanim nadjechal woz milicyjny.. Potem Artysta wystapil w radiu czy tv i zaczal swoim zwyczajem puszyc ogon, oznajmiajac, ze „takim szczurom” nie wlno popuszczac i nalezy ich karac z cala surowoscia prawa, etc., etc.
Pieknie sie po nim AS przejechal. I wtedy chyba wlasnie padlo slowo na k. Pamietam ten felieton b. dobrze.
No dobra, na elegancką siekierę mogę się zgodzić. 😎
Pobutka.
Kocie Mordechaju: piszesz o synie, czy o ojcu, czy czytam bez zrozumienia?
Do Słonimskiego raczej by brzytwa pasowała, czyż nie? Żyletki to już prostackie narzędzia gitowców.
Posłuchałem sobie wczoraj Lonquicha + Herreweghe i mnie poruszyło. Bardzo romantycznie, momentami nawet aż za bardzo, ale chyba pierwszy raz (dla moich uszu) erard brzmiał soczyście, przepełniony dźwiękiem.
Dzień dobry. O synu to raczej nie, bo jakby Pan Antoni mógł pisać o nim? 😉
Tak, Gostku, na sali też to tak brzmiało: romantycznie i soczyście 😀
60jerzy – dzięki za opis. Trochę jednak żałuję, że i mnie tam nie było, mimo że pół tego recitalu słyszałam.
Gostku, Ty pewnie czytasz z nadmiarem zrozumienia, nie biorąc pod uwagę, że literówki Kota Mordechaja (oraz jego personelu) mają na blogach status kultowy. 😆
Fakt, tu też coś kiedyś w wykonaniu rzeczonego personelu było o jakichś piersiach… 😆
❓
Na wszelki wypadek nie pytam… 😛
60jerzy, bardzo Ci dziękuję za tę recenzję, a może bardziej impresję. Mam strasznego pecha do Sokołowa. Zawsze się wybieram, a potem coś staje na przeszkodzie i zawsze bardzo tego żałuję. Co prawda, przeczytać że było to wydarzenie, sprawia przykrość jeszcze większą, ale radość, że było pięknie, jest jednak większa niż żal, że się w tym nie uczestniczyło.
To nie były piersi, tylko piersice, Pani Kierowniczko. 😀
U mnie była jeszcze lepsza kultowa literówka Personelu, ale obawiam się, że jak zacytuję, to zostanę przez Łotra wywalony za nieobyczajność. 😆
Mam o piersicach! 😆
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=242#comment-30272
A ja to, czego bałem się cytować. 😀
http://www.blog-bobika.eu/?p=303#comment-42671
Cuuudne! 😆
Z tymi piersicami to po prostu niemożliwe, żeby to nie była tzw. freudowska pomyłka 😉
A ja myślałem…
Eh.
Witam wszystkich, jestem tu nowy 🙂
Dziękuję bardzo za relację z tego magicznego wieczoru! W ramach podziękowań mogę tylko zaproponować własną: atonalnie.blogspot.com
Pozdrawiam, Antoni
Już Ci nieśmiało sugerowałem, Gostku, że nadmiar myślenia nie zawsze jest korzystny. 😆
Ale przynajmniej nie boli.
Witam Antoniego – przeczytałam, oczywiście się zgadzam. Uzupełnię tylko, że Maria João Pires jest jednakowóż Portugalką 😀 W Brazylii tylko pomieszkuje i działa, jak i w Szwajcarii. Wyjechała z ojczyzny, bo władze jakoś bezsensownie czepiały się jej działalności 🙁
To prawda, że Słonimski mógł nie mieć siekiery. Z resztą Bobik trafił idealnie. Ale parę razy użyć siekiery się Słonimskiemu zdarzyło. Może korzystał z pożyczonej
Puk, puk!
Chciałbym się tylko upewnić, że wszyscy żyją.
W razie odpowiedzi pozytywnej pójdę dalej spokojnie przeżuwać kabanosa. 😆
Ja żyję i mrówkuję. Wszystkim macham i pozdrawiam. Smacznego kabanosa, Bobiczku 😀
Właśnie się zacząłem zastanawiać, czy mam tego kabanosa przeżuwać, czy przeżywać. A nagłe objawienie się Kierownictwa wcale mi tego problemu nie rozwiązało. 🙄
Zawsze, psiakrew, to samo – rozum czy uczucie! 👿
Jak się przeżuwa, to się przeżywa – rozum i uczucie razem. Takie przynajmniej jest moje zdanie i ja się z nim zgadzam 😉
Pogląd Kierownictwa nie jest mi obcy. A zresztą, co się mam tajniaczyć, w istocie jestem – w zasadzie zawsze – zarówno za przeżywaniem, jak i za przeżuwaniem. Ale jak to się tak głośno powie, to jest jakieś nieciekawe. 🙁
A ja akurat chciałbym, w obliczu wszechobecnego ostatnio merytoryzmu, tak jakoś się ostro zaprezentować i udawać, że coś mam do powiedzenia… 😎
Merytoryzm poszedł spać 😀
Ja zakończyłam tradycyjny obiad czwartkowy o północy i też jeszcze żyję.
Zazdroszczę mery – tory – zmowi i też się udam, będzie: mary – tera – śpi.
Branoc! 🙂
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Bardzo mi się spodobał komentarz pod tą piękną Pobutką: I think I will never understand the conductor’s importance for orchestras 😆
Akurat pod tym dyrygentem tak ktoś musiał się wypowiedzieć 😯
No bo jakże to? Stoi, pałeczką wygraża, tylko przeszkadza i orkiestrze i widzom. 😀
Dobry! 🙂
Pani Kierowniczko,
przepraszam za brak merytoryzmu i brzydkie słowa, ale to tylko test 😉
A ktos moze sie wybiera na
http://www.goldbergfestival.pl/program.html
O nowym dziele gdanskim pana M, slyszalam ze jest bardzo dobre, niestety nic wiecej nie powiem bo nie bylam tam.
Pozdrawiam antybiotykowo
Dobry,
ale jaki test, na co 😯
Pewnie ten i ów się dziwi, dlaczego wciąż nie ma nowego wpisu. Ano dlatego, że chcę do niego wkleić pewien plik muzyczny i jeszcze nie wiem, jak to zrobić 😉 Myślałam o wrzucie, ale w regulaminie wyczytałam, że jak się człowiek tam nie loguje przez 3 miesiące, to likwidują konto – bez sensu 🙁
Chiaranzano – ja się wybieram na kawałek tego festiwalu, myślałam, że od 7 września, ale chyba pojadę dwa dni później… Zdrowienia szybkiego życzę!
A – już widzę test w poczekalni. Ciekawe, które słowo tym razem zatrzymało 😉
ass
porn
Pani Kierowniczko,
P e n i s cola
No to moze sie spotkamy, ja bede (mimo grypy) na wszytskich (planuje), jestem, ciekawa 3 koncertow: Peregriny, Goldberg Vocal Ensemble tutaj madrygaly Hakenbergera no i gwiazda na koniec – Marco Beasley.
Hi hi 😆 (do passpartout)
Znam Peregrinę, bardzo fajny zespół, mam płytę z tym repertuarem.
Może coś się zmieniło, wcześniej wrzucałam do ‚wrzuty’ anonimowo bez logowania.
Dalej widzę, że jest taka możliwość pod tytułem ‚szybka wrzuta’.
Ale czy to wtedy nie jest tak, że oni mają prawo zrobić z tym, co chcą?
Przyczepiają reklamy.
Można też skorzystać z programu Windows Movie Marker – jest chyba we wszystkich windowsach.
Wstawić jakieś zdjęcie i plik z dźwiękiem, następnie rozciągnąć zdjęcie na całą długość ścieżki dźwiękowej i już.
Zapisać na komputrze i wrzucić do Tuby. 😉
Portugalką? Musiałem coś źle wyczytać.
Co do wrzucania plików – ja skorzystałem z wrzuty, a problem logowania się co 3 miesiące można rozwiązać ustawiając tę stronę jako startową (albo jedną ze startowych). Wtedy ryzyko, że zapomni się odświeżyć ten czas maleje.
Kiedyś założyłem konto na wrzucie w celu już zapomnianym, ale teraz wlazłem i jest.
O ile pamiętam, przy zakładaniu konta nie trzeba podawać jakichś ekstensywnych danych osobistych. W każdym razie w moim profilu nie ma nic oprócz adresu mailowego.
OK, to jak wrócę z firmy, to zrobię tak. Chyba, że koledzy z działu internetowego znajdą inny sposób. Chciałam wrzucić normalnie przez wpis, ale mówi mi, że objętość przekracza itp. A chodzi o małe trzy minutki… 😉
Nie znam Łotra.
W bloggerze nawet można wstawiać do wpisu taki jakby graficzny odnośnik – wystarczy kliknąć na odnośnik i muzyka zaczyna grać bez wchodzenia na stronę wrzuty (czy youtube).
Objętość – jakość mp3 maksimum 128 kbps, więcej nie ma sensu. To wtedy nie powinno mieć więcej niż 3 MB. Ale może i to za dużo.
Plik jest w wma i ma prawie 3 MB.
Wsio rybka 🙂
dla mnie bez ości 🙂
Ale ten Hokot leniwy… 🙂
Jeśli się PK nie chce rejestrować i logować, to proszę mi podesłać ten plik, wrzucę na swoją wrzutę i zapodam linkę.
O! dzięki za propozę 😉 Jeśli to jest wrzuta używana regularnie, to chętnie. Mnie się nie chce nie tyle z powodu samego rejestrowania i logowania, tylko dlatego, że niespecjalnie bym pewnie używała konta w przyszłości 🙂
Nie, wręcz przeciwnie. Jak już napisałem – kiedyś się zarejestrowałem i tak zostało. Dziś sprawdziłem i konto działa, więc nie widzę przeciwwskazań… 🙂
O bezczelnej biedronce i pechowym pająku:
http://www.minuscule-dvd.com/videos.php?id=1
Ale nam Gostek dobranockę zafundował 😆
Biedronka Maja? 😉
Pająk i biedronka… niecenzuralny kawał o Jasiu mi się przypomniał…