Czy jesteśmy frajerami?
Podczas paru nieco luźniejszych dni przed chopinowskim szaleństwem przeczytałam szybko książeczkę niejakiego Steffena Möllera, który jest w Polsce dość dobrze znany, głównie dzięki udziałowi w serialu M jak Miłość. Grał tam tzw. dobrego Niemca, wariatuńcia, który dzierżawi ziemię w Polsce, żeby hodować kartofle na frytki. Zrobiono z niego poczciwą fujarę, przystojniaka, którego kolejne dziewczyny puszczają w trąbę, a jeszcze na dodatek ma za mamusię Agnieszkę Perepeczko. Nic więc dziwnego, że w końcu sobie z serialu poszedł, a tymczasem jeszcze prowadził parę programów telewizyjnych (Europa da się lubić był nawet dość sympatyczny), a potem wydał książkę o Polakach Polska da się lubić.
Książka, o której tu mówię, to nowość – jeszcze się oficjalnie nie ukazała, termin wydania ma w połowie października. Na szczotce, którą dostałam, widnieje tytuł Moja klasyczna paranoja, a wcześniejsze, niemieckie jej wydanie nosi tytuł Vita classica. Otóż autor dokonuje tu coming outu jako maniak muzyki poważnej. Tutaj wywiad, jaki przeprowadza na ten temat sam ze sobą. W książce, której fragmenty można już przeczytać tutaj, rysuje swój autoportret absolutnego outsidera. My wyobrażamy sobie Niemcy jako świat ściśle z muzyką poważną związany, tymczasem interesuje się nią doprawdy margines – Möller burzy całkowicie nasz mit. Ale też więcej mitów.
Jest synem pastora i nauczycielki religii z Wuppertalu. To niby miałoby być naturalnym środowiskiem dla zamiłowania do klasyki. Ależ skąd. Ojciec coś tam sobie podgrywał, głównie Schuberta, w niedzielę słuchało się kantat Bacha, których Steffen za to szczerze nienawidził (miał się z nimi przeprosić… w Polsce, za sprawą audycji prof. Mirosława Perza w radiowej Dwójce), co więcej – znienawidził w ogóle muzykę wokalną i dlatego nigdy nie miał wielkich skłonności do opery.
Nauka muzyki? Gdzie tam. Najpierw była jakaś pani jedna, potem druga, które mogły dzieciakowi tylko muzykę obrzydzić. Zajęcia w szkole też były wysoce niezachęcające – całkiem jak u nas. To skąd ta „klasyczna paranoja”? Z przypadku. Matka kupując mu na 13. urodziny kasetę ABBY wyciąga z kosza z przeceną parę okazji: Sztuczne ognie Haendla i V Symfonię Beethovena. I chłopak się załapał. Nigdy nie wiadomo, co i kiedy może chwycić…
Każdy prawdziwy meloman doszedł do swojej pasji od innej strony. Jego zachwyciła masywna romantyczna muzyka, programowa i z tytułami. Do dziś, jak widzę po przeczytaniu, jego gust wywodzi się właśnie z tych „wielkokalibrowych” upodobań, nie załapał się np. na ruch historycznie poinformowany ani na bardziej wyrafinowaną muzykę współczesną, choć nazwiska Pendereckiego czy Stockhausena są mu znane; o operze już wspominałam. Ale w końcu nie wszyscy muszą mieć te same upodobania. Jego ulubionym kompozytorem jest, co zapewne niektórych tu ucieszy, Anton B.
Co jednak jest dla tej książki charakterystyczne: Steffen, dla którego autoironia jest chyba podstawową cechą charakteru, ze swadą opisuje swoje wyobcowanie we współczesnym świecie. Ciekawe, że jego postawa była swoistym buntem: a właśnie że nie będzie lubił tego, co większość, no bo co to za buntownicy, którzy masowo słuchają tego samego i ubierają się w te same ciuchy. Dlatego praktycznie do ponad dwudziestki nie znał popu/rocka. Jednak wiedział, że nie może się z tą ignorancją afiszować. „Klasyka to piętno, a fan klasyki to frajer, przynajmniej dopóki ma mniej niż czterdzieści lat, nie obraca się w środowisku muzycznym i nie należy do arystokratycznej elity, która pije szampana na premierach w Salzburgu albo Bayreuth. Dwudziestoletni-dwudziestopięcioletni miłośnik klasyki uważany jest za rozpieszczonego wrażliwca, konserwatywnego wykształciucha, snobistycznego pedała, pięknoducha maminsynka, wstrętnego kujona”. Opowiada, jak przez całe życie starał się ukrywać swoje egzotyczne zainteresowania, bo były czymś wstydliwym. Jak udawał, że jest fanem rocka, kupując w sklepie płytowym symfonie Mahlera dodawał sobie jeszcze płytę popową, żeby sprzedawca mógł pomyśleć, że ten Mahler to prezent dla dziadka. Pisze też o swoich polskich przygodach.
I co? My też jesteśmy frajerzy? Czy ktoś z Was musi ukrywać się z tymi egzotycznymi zainteresowaniami? 🙂
Komentarze
Eee… tam… 😀 Jak płyta leży na biurku to się nie ukryje. Przytyk? Trafi się, trudno. Co nie zabija, to wzmacnia. 😀
(Lubiłem zawsze ‚klasyczne comming outy’ na ostatniej stronie Gramophone. Takim pokazywaniem jak wiele osób słucha i pozwalaniem im poopowiadać, co im sie w tym podoba i jak do tego doszli, robili dużo dobrego 🙂 )
Ale, ale pobutka (nie w stylu Steffena, co wielu może ucieszy…).
Nie ukrywalam tego, że interesuje mnie muzyka poważna. I faktycznie, wśród swoch rówieśników w liceum uchodzilam za frajerkę, która nie wie co jest ladne. A o tym, żeby kogoś namówić na koncert czy operę nie bylo nawet mowy. Na koncerty i do Opery zabieral mnie Ojciec. W pracy bylo podobnie. Zresztą byli też i tacy, którzy lubili klasykę, ale to okazalo się po latach – i o czym tu mówić, to byly pojedyncze osoby na kilkuset zatrudnionych. 😀
Znowu oftopik, ale przyszedł mi do głowy pomysł, z którym nic sensownego nie wyczaruję, a Kierownictwo może zrobić z tego tekst miesiąca. To się dzielę. Bo inaczej zaraz zapomnę, a chyba szkoda.
Ostatnio sporo wisiałem na telefonie. Duże firmy, małe, firemki i firmiska, ministerstwa,instytucje, cały telefoniczny przekrój Polski. Zanim dotrze się do właściwej osoby trzeba pokrążyć po innych numerach albo odczekać swoje w przedpokoju centrali. I w bardzo wielu miejscach oczekiwanie „umila” muzyczka. Oj, co to za muzyczka! Od „Brandenburskich: w jakimś ministerstwie, do pozytywkowej tortury dla zębów. Nie wiem jak duży i świadomy wpływ na to co leci ma, no właśnie, kto?, a jak wiele zależy tu od przypadku, ale tak interesującego i nieoczywistego zilustrowania „muzykalności” w Polsce próżno szukać.
a w czyim wykonaniu te Brandenburskie? 🙂
co do frajerów, to Moller chyba jakiś przeczulony, co by mnie obchodził jakiś sprzedawca w sklepie 🙂
Hoko, za szybko mnie połączono, żeby rozpoznać 😉
Hoko, ja myślę, że on nawet nie tyle przeczulony, co kabaretowy i się zgrywa 😉
foma, sama nie wiem, jak się tego dowiedzieć, kto o tym decyduje. Naprawdę to się coraz częściej pojawia? Jeszcze by warto zbadać, jaki związek ma muzyczka puszczana w oczekiwaniu z lepszym lub gorszym załatwieniem sprawy 😉
Też niczego nie ukrywam. Ale co równie trudno ukryć, to fakt, że w wieku circa lat 20 fan muzyki klasycznej to renegat. 😉 Nie ma raczej powszechnego zrozumienia dla takich pasji – wręcz przeciwnie. A tekst „gram na instrumencie” chwyta tak długo, dopóki nie dodajesz: „…głównie Bacha”. 😉
Czy pozostaje tylko wyznanie: „jestem frajerem” ?
😉
Jak już chyba to wspomniałem, nasze drugie kocię miało się nazywać Anton Bruckner. Ponieważ okazała się nie mieć atrybutów męskich, została po prostu Kicią Tosią, ale ja nie o tym.
Nasze dziecko wszem i wobec rozpowiada, jak to tatuś chciał nazwać kota, ale nie wyszło.
Nie bardzo wiem jak się zachowywać i co mówić, kiedy widzę na twarzach ludzi zupełny zonk, jak słyszą jak się miał nazywać zwykły buras… 🙄
kto decyduje to rzeczywiście będzie trudno ustalić, ale takie hobbystyczne badania terenowe można przy okazji zrobić. pojedynczo nie zwraca się na to uwagi, ale przy masie – rzecz robi wrażenie swoją różnorodnością i przypadkowością – w oczekiwaniu na połączenie z centralą jedno, oczekiwaniu na połączenie przez centralę z konkretnym numerem – drugie, z zupełnie innej bajki.
Witam,
muzyka klasyczna ma jeszcze jakie takie przyzwolenie u ogółu, ale jak się dowiedzą, że jazzu słuchasz to często pojawiają się dziwaczne komentarze.
Pozdrawiam
Boszszsz, ja w ogóle nie wiem, w jakiej cieplarni żyję… 😯 Nie powiem, dobrze mi z tym 😀
A zawsze mi się wydawało, że jazz ma nawet większe przyzwolenie niż klasyka 😯
Co do kotów, przecież często się zdarza, że dostają od swojego personelu różne bombastyczne imiona. I zwykle nie ma zonku, tylko co najwyżej szeroki uśmiech…
Jazz (a raczej „jazz”) ma większe przyzwolenie, jeśli jest to Chriss Botti, Norah Jones, Katie Mehlua, czy Kenny G.
Kiedy wkraczamy na grząski grunt różnych Ornetów i Sclavisów, przyzwolenie wyraźnie opada 👿
Ostatnio Gostkowa mnie pogoniła właśnie ze Sclavisem…
Chris, Melua – gdzie ja mam mózg?
Tiaaa, ostatnia kariera tzw. smooth jazzu…
Pewien niemiecki polonista z Wuppertalu
zwierzył się czytelnikom ze swojego żalu
że on kocha msze i symfonie Brucknera
a mało kto jakoś ten zachwyt podziela
Woląc śpiewać „czy ni nie żal góralu”
PS Departament Stanu nie ma w tej sprawie nic więcej do dodania. Zwłaszcza w sprawie, meluła, kendy dalfer, keniego dżi, dżordzi dżi itp.
PS2 Proponuję muzykologiczne studium porównawcze:
Płyta „Conquistador” Maynarda Fergussona a płyta „Conquistador” Cecila Taylora – podobieństwa i różnice.
W pięciu tomach:
I. Geneza
II. Dystrybucja
III. Atrybucja (pre i post – dystrybucyjna)
IV. Percepcja
V. Recepcja
oraz
appendix w postaci suplementu i aneksów
„Od rekultywacji do patomorfologii i z powrotem”.
Materiały uzupełniające:
Utwór „Conquistador” zespołu Procol Harum
No niby chodziło o to aby nie przekraczać granic gatunkowych szeroko pojętego jazzu ale … po chwili zastanowienia przydatny może być także skecz Monty Pythona o „Kawie „Conquistador” która nadaje nowe znaczenie słowu żygowinka”
Tak, ale pożądane może być wykonanie analizy porównawczej z innymi gatunkami w celu ustalenia wpływów skrośnych.
To już zalatuje holizmem i zamknięcie się w planowanych 5 tomach może być zagrożone. Nie żebym był skrajnym redukcjonistą, ale grant nam nie obejmie badania kompilacji skrośnych tak jak i spektralnej analizy materiałowej nośników. Musimy się ograniczyć tylko do eeg żyjących kompozytorów i wykonawców z założeniem, że delegacje na badania terenowe będziemy rozliczać jako wykonane przy pomocy własnego roweru lub zaprzęgu konnego.
Co to są wpływy skrośne? 😯 😆
cross-influences
Np. wpływ muzyki góralskiej na muzykę Szymanowskiego.
Skrośny to inaczej skierowany prostopadle do powierzchni czegoś; W języku technicznym mogą być zniekształcenia na urządzeniach takich jak np. wzmacniacze i procesory kiedy są one wykorzystywane niezgodnie z pierwotnym przeznaczeniem lub w parametrach odbiegających od zaprojektowanych. Od angielskiego cross (cholera znowu o krzyżu), występuje też np. w świecie finansów subsydiowanie skrośne – czyli pokrywanie kosztów dotyczących jednego rodzaju działalności gospodarczej przychodami pochodzącymi z innego rodzaju prowadzonej działalności itp:)
…które to subsydiowanie skrośne, uzupełnię, jest niedozwolone w przypadku starania się o fundusze UE.
1db1 prawie pełna symetria
Chetnie słucham Kasi Meluły, ale nie przyszło mi do głowy zaliczyć jej do jazzu, choćby jakies elementy tam były. Przyjemny pop bez jęczenia. Byłem nawet na wystepie i zrobiła na mnie całkiem dobre wrażenie. Ale jazz to chyba coś innego. Nie tylko o synkopy tam chodzi. Są tam jakieś linie rozwojowe w paru kierunkach i cos z tego wynika.
Zgadzam się więc, że dla jazzu przyzwolenie jest słabe, ale i tak większe niż dla muzyki klasycznej.
Co kogo może przyciągnąć? Myślę, że mało co może tak, jak V Becia. Dla wytrawnych koneserów jej pierwsze takty brzmią nachalnie i napuszenie. Dla neofity brzmią wspaniale. Wywierają ogromne wrażenie. A jeszcze jakby ktoś wcześniej słuchał BBC z tym sygnałem…
Ten skrośny wpływ muzyki góralskiej bywa przy okazji sprośny, choć, przyznaję, że mnie nie gorszy.
Ale pytanie czy wpływ muzyki góralskiej na muzykę Szymanowskiego można definiować jako skrośny pozostaje otwarte (bo skrośne do muzyki były jego np zapatrywania życiowe) – ale nie mam w tej kwestii przekonania. Wobec tego kwestie skrośności w badaniach trzeba pominąć jako niejasne terminologicznie i metodologicznie. Zresztą. jak to wyjawiłem, pracujemy dla grantu. Grant jest zapewne unijny a UE zabrania wszelkich skrośności.
Na postawione pytanie w tytule odpowiadam samokrytycznie twierdząco – jestem frajerem, bo zamiast „robić” to dywaguję.
Jak szkoda, że zaraz się muszę wysieciować i nie mogę wziąć udziału w pracach Zespołu. 😉
Ale jakieś badania terenowe możecie mi zlecić. Na przykład interviews z ofiarami Becia mogę zrobić, a potem, w celach komparatystycznych, z ofiarami Brandenburskich. Albo zmierzyć długość usz mopsów w gminie Schwalmtal i ustalić zależność od słuchanej w domu muzyki.
Jak jest grant, to ja też chcę mieć udział. 😀
Kod ffbb, jakże odpowiedni. Takie poglądy prostopadłe są całkiem jasne. Styl życia też mozna uznać chwilami za prostopadły, choć w większości za równoległy, więc muzyka Szymanowskiego nie będąc całkiem jednolita stylistycznie potwierdza istnienie wpływu skrośnego, ale tylko od czasu do czasu.
To ja sprawdzę wpływ rodzajów muzyki na mruczność kotów 🙂
http://images.cheezburger.com/imagestore/2010/9/23/a22649c4-976e-4c0b-b737-e4cc97f1a262.jpg
Ten kot akurat mieszka (czy też pracuje) w Ministerstwie Głupich Kroków 😆
Jeśli ktoś – dorosły przecież i wykształcony – boi się reakcji społeczeństwa na swoje preferencje muzyczne, to ma poważny problem z samoakceptacją. Albo ładnie koloryzuje.
Jeśli to jednak prawda,co Steffen pisze, to sugeruję mu analizę religijnego wychowania w rodzinnym domu.
„W każdej wiosce jest pochodnia – nauczyciel, i gaśnica – ksiądz” – Wiktor Hugo
wnioskuję jeszcze o uwzględnienie wpływów wstecznych. i dwustronicowe executive summary. może być w języku nieobcym
Bobik się wysieciowuje i ja niestety też, ale widzę, że zespół ma szansę dojść do konstruktywnych wniosków 😀
A kocisko zabójcze 😆
Nieobcy może, ale niespecjalistyczny na pewno.
Cross-influences może znaczyć różne rzeczy aż do sprzężenia zwrotnego, choć na to jest oczywiście termin feedback. Najgorsze z możliwych to arrow cross influence. Ale to żart, może w złym guście. To skierowanie prostopadłe ma za istotę nie formę geometryczną lecz przenikanie wgłąb, wtedy jest zrozumiałe w kontekście cross-influence. Najczęściej stosowane do zjawisk kulturowych.
Przykład Szymanowskiego jest na pewno właściwy. Ale często odnopsi się to pojęcie do malarstwa Gaugaina, choć tu charakter zjawiska jest przecież zupełnie różny. Kolorystyka obrazów wynika chyba z jaskrawości egzotycznych barw, a nie z właściwości kulturowych Polinezji. Ale może były tam jakieś malowidła o podobnej kolorystyce, tego nie wiem.
Skoro przypomniano…
Stanisławie:
V Becia?
Nie powiem, ja tu z partii Beciowców jestem. Ale powiedziałbym, że przede wszystkim różnorodność. Ludzie z zewnątrz postrzegają muzykę klasyczną często jako jakiś wąski monolit — gra się na skrzypcach lub fortepianie, jakieś wolne, nudne kawałki, i tyle. Nie wiadomo co zaskoczy, ale warto by wysłuchać rzeczy różnych. Choćby Mendelssohna pod koniec załączonego klipu, mimo zacinania się 😉
Bardzo mi się podoba to, co robi Gramophone. Raz, bo muzyka i opowieści o niej, są rzeczywiście różnorodne. Mogę się czasem krzywić, że to pseudoklasyczny kicz, ale trudno — to cena różnorodności. A są to opowieści, jak do słuchania klasyki się doszło, więc mamy dodatkowy aspekt opowiadania o wciąganiu się w fascynującą przygodę z muzyką. Dwa, cóż, przykłady celebrytów mogą być pociągające 🙂 Zresztą, jeśli nie tak, to jak? Zresztą, chyba sam się domyślasz jak wiele osób by posłuchało, z czystej ciekawości, tego co słucha, powiedzmy, premier Donald Tusk, prezes Jarosław Kaczyński, przewodniczący Grzegorz Napieralski, generał Waldemar Pawlak, do tego Andrzej Wajda, Jerzy Skolimowski, Magdalena Środa, Adam Michnik, Janusz Tazbir, itp. (Zakładając, że słuchają i mają coś do powiedzenia 🙂 ) Myślę, że to byłaby świetna popularyzacja nie tylko muzyki, ale i szerzej — kultury.
Polityk powie – słucham muzyki poważnej.
Wyborca pomyśli – a feeeee, na sztywniaków i frajerów nie głosuję.
Z zainteresowaniami muzycznymi na pewno się nie kryję, ale rzecz jasna nie eksponuję ich.
A krytykę owych zainteresowań, nazwijmy ją „niemerytoryczną”, mam w nosie.
Z muzyką mam inny problem, najzwyczajniej nie mam czasu by jej słuchać.
Co do jazzu, to niechęć u ludzi wywołuje już kwartet Branforda Marsalisa. A co dopiero różne odnogi muzyki improwizowanej (zapewne, nie mają pojęcia o ich istnieniu)?!
Ostatnio odlaczylam sie od Dwojki. Kwadrofonik mnie przegnal. Muzyka straszliwa. a co do Pana Kabareciarza, ma chyba kompleksy muzykalne, ja kupuje tylko muzyke dawna i jakos nikt na mnie krzywym okiem nie patrzyl. Problem z tym ze kupic dobra Cd z muzyka dawna to dzis marzenia, bo jeszcze 2 lata temu bylo lepsze zaopatrzenie niz dzis. Kupuje tylko w Empiku w Warszawie, bo Gdanski empik wogle nic nie ma. A dobrej ksiegrani muzycznej w Gdansku nie ma.
Mialam tez ostatnio dosc nieprzyjemne zdarzenie z czlowiekiem ktory uwaza sie za dziennikarza i krytyka muzycznego, znawca muzyki folk, i nagle wyszlo szydlo z wora – bo zaczal wykrzykiwac ze muzyka pewnego panstwa nie istnieje i ze jest tylko podroba i ze to panstwo powinno zniknac z ziemi. A w tym samym dniu mowil ze muzyka tego panstwa jest interesujaca i piekna. Hipokryzja zaskakuje.
Gostku:
Głoszę, jak mogę, na blogach Polityki zasłyszaną mądrość, że partie polityczne są „polifoniczne”, co oznacza, że jednocześnie tworzą wiele wizerunków samych siebie, tak by dostosować się do gustów różnych wyborców.
Myślę, że z politykami jest podobnie. Owszem, musi się taki polityk czasem pogibać w rytm disco polo, bo część wyborców uzna go wtedy za swojego człowieka, ale gdyby, wciśnięty już w jakiś garnitur, na dobrym krześle/fotelu, przy rozpalonym kominku opowiedział jednocześnie w wywiadzie, jakim przeżyciem była dla niego IV Brucknera (przykład z ukłonami 😉 ), to nie straciłby u wyborców niczego. Wręcz przeciwnie — budowałby obraz męża stanu, tak jak nie zaszkodziły Kaczyńskiemu wywody na temat Czarodziejskiej góry.
Przyznaję, chętniej może widziałbym wypowiedzi ludzi kultury i nauki, ale co o nich wie przeciętny widz? Potrzebne są przykłady rozpoznawalne.
Oho – uwaga, bo niektórzy tu lubią Kwadrofonik… 😛
Ale, jak zwróciła uwagę PK – to była kwestia muzyki Ziemowita Zycha, a nie samego zespołu. Kwadrofonik jako muzycy to jest naprawdę dobra rzecz, a płyta Folklove jest naprawdę bardzo dobra (tak jak nie przepadam za muzyką folkową).
Szczęśliwaś Ty, której zainteresowania obracają się jedynie wokół jednego gatunku muzyki…
Takie burasy jak ja muszą obejść cały sklep, bo i do jazzu trzeba zajrzeć, i do poważki, w rocku też nie wiadomo, czy coś się nie będzie działo… I tak schodzą 2 godziny.
Sklepów muzycznych z prawdziwego zdarzenia w Warszawie nie ma. Można zajrzeć do Opus 111 na Marszałkowskiej, ale obawiam się, że po zakupy czegokolwiek sensownego trzeba udać się do internetu – do sklepów, bądź na strony samych wytwórni, które często sprzedają płyty bezpośrednio (Alia Vox, Hyperion, Chandos, DGG).
Coraz częściej też można ściągnąć pliki bezstratne lub stratne.
Czasem polifoniczność partii bywa denerwująca.
Nie wiem, czego słuchają niektórzy politycy, ale wiem, że ulubionym utworem muzycznym Lenina była Appassionta (nie sonata no 23 op. 57, tylko właśnie samo Appassionata), a Kwaśniewski upodobał sobie disco-polo. Na niektórych koncertach muzyki poważnej bywała cała śmietanka polityczna, na którymś jeden z bliźniaków zajmował 2 fotele.
Wracając do Becia, zawsze byłem jego fanem. Po przeczytaniu tego i owego na tym blogu stwierdziłem, że niektóre krytyczne uwagi blogowiczów mają swoje uzasadnienie, co nie znaczy, że przestałem go uważać za kompozytora Wielkiego. Ale moje uwagi na temat V dotyczyły wypowiedzi Steffena Möllera na temat utworów, które zainteresowały go muzyką klasyczną w kontekście komentarza PK.
Chyba jestem frajerem. Ale frajerzy z wszystkich województw, łączmy się.
Frajerstwo wychodzi na jaw przy zakupie biletów do kina, filiżanek, książek. Nie tylko płyt. Ale spotykam frajerów wśród młodych ludzi. Widze, że koledzy i koleżanki moich dzieci gustują w dobrych filmach i dobrych książkach. Powoli dojrzewają i do muzyki. Córeczka była już z nami parę razy w operze i komentowała pochlebnie. A zaczęło się od Mozarta w Pradze, gdzie była z koleżanką. Ostatnio była z nami na Accordone i tez chwaliła. W październiku idziemy na Ariadnę. Górą frajerstwo.
W przypadku dorosłych ludzi, upodobania muzyczne nie mają chyba tak wielkiego znaczenia w relacjach ze znajomymi, ale dla nastolatków rodzaj słuchanej muzyki jest czynnikiem przyporządkowującym do określonej grupy. Nastolatek nie pyta nowo poznanego kolegi o światopogląd czy stosunek do ekologii, tylko zadaje pytanie, jakiej słucha muzyki. Słyszy odpowiedź i już wie. Czasem nie musi nawet pytać, bo przynależność do grupy, ergo wybór muzyki, ergo ogólny światopogląd, manifestuje się już w doborze stroju i sposobie zachowania.
Myślę, że dla bardzo młodego człowieka spoza elitarnych kręgów, przyznanie się do klasycznych gustów muzycznych jest aktem odwagi, świadomego wykluczenia z przyjętych w tej grupie wiekowej podziałów. To musi być trudne. Myślę, że część młodzieży nawet nie rozważa sięgnięcia po muzykę klasyczną, ponieważ ona nie reprezentuje żadnej opcji.
Taki sposób postrzegania muzyki był już dość silny, kiedy sama byłam nastolatką. Mnie to osobiście nie obchodziło. W podstawówce miałam status outsidera, niegroźnej wariatki, która przeczytała już wszystkie książki, które ministerstwo przewidziało jako szkolną lekturę (oraz pewnie całą masę innych) i która woli chodzić na lekcje francuskiego zamiast dyndać na trzepaku. W liceum było już trochę inaczej, panował większy szacunek dla indywidualności. Ale wtedy młodzież była chyba w ogóle bardziej tolerancyjna. A może się mylę?
To wszystko, co Vesper pisze, jest prawdą, ale nie wiem na ile to wszystko wynika z różnic pokoleniowych, a na ile z ubóstwa tego, co kiedyś młodzież miała do wyboru. Za moich czasów w wieku obecnie gimnazjalnym można było wybrać między Rolską a Zylską. W Liceum już wybór był. Armstrong i Fidgerald, Presley i Brenda Lee albo Piaf i Greco. W zasadzie wszyscy słuchali jednych i drugich. Grupy na tym tle utworzyc się nie mogły. Ale w liceum jedna z koleżanek chciała koniecznie dostać Błękitną Rapsodię i ja ją dla niej zdobyłem, a wcale nie było łatwo. Jednak nikt się nie dziwił, że ma takie fanaberie. Potem się okazało, że się zakochała przy dźwiękach Gershwina.
Aha, dostęp umiarkowany do płyt miałem wówczas dzięki znajomości kilku księży, którzy jeździli do Rzymu.
Nie łatwo pisać prosto. Zakochała się przy dźwiękach… znaczy, że najpierw się zakochała, a potem tak bardzo chciała kupić płytę z tym utworem, a nie, że dostała płytę i przy jej dźwiękach się zakochała.
Jadę na pyszny obiadek i wszystkich pozdrawiam
Kod 1982
Interesująca uwaga, Stanisławie, o wielości wyborów. Choć jeśli masz rację, a pewnie tak jest, to jest to swoisty paradoks – wielość wyborów, która skutkuje dobrowolnym zamknieciem się w jakimś estetycznym gettcie.
Za moich czasów ubóstwo wyboru raczej skutkowało silniejszą chęcią dogłębnego poznania płyty/ utworu/ muzyki i duuuużo większego szacunku dla słuchanej muzyki – w kontekście posiadania płyt i szanowania muzyki jako takiej. Do audycji Beksińskiego, Kaczkowskiego podchodziło się z szacunkiem, bo mieli coś ciekawego do powiedzenia. Nagranych płyt słuchało się uważniej…
Pani DOROTO…a czy slyszala Pani reklame Konkursu Chopinowskiego?. Wczoraj „puszczono” na TVP Kultura. Wydawalo sie, ze to nalot F-16 z pilotem Szpakowskim w srodku. Naprawde chcialem uciekac do schronu.
Ach ten lekko neurotyczny styl Steffena M…. 😉
Dla mnie muzyka tzw. poważna to był raczej najlepszy pomost do nawiązywania kontaktów. Tak było od czasu liceum. Przez wspólne śpiewanie (to szczególnie) czy przeżywanie muzyki pojawiała się naturalna bliskość, która nadal jest obecna, kiedy tylko spotykam te osoby, nawet jeśli spotkania mają miejsce po długiej przerwie i dzieli nas bariera języka. Takie porozumienie, o które trudno na innym poziomie. Nawet nie bardzo jestem w stanie to opisać, za to przeżywam regularnie, choćby na festiwalu w Jarosławiu czy przy innych okazjach.
Fakt, że przerwy w liceum spędzałam bez wyjątku w salce Pro Sinfoniki z podobnymi sobie. I to była piękna nisza, w której tankowało się siły. Może trochę salon wyalienowanych oryginałów, ale było nam razem dobrze.
Nigdy tez nie miałam poczucia elitarności. Może przez to, że właściwie poznawałam muzykę od początku od kuchni. W Pro Sinfonice trzeba było nieraz zakasać rękawy (jak przy konkursie Wieniawskiego czy organizacji spotkań z artystami), a w chórach też była przede wszystkim codzienność prób i obracanie się wśród osób, które zajmowały się dokładnie tym samym, nawet jeśli na o wiele wyższym profesjonalnym poziomie. Próba, stres przed koncertem, emocje podczas niego i po jakoś wszystkich zrównują 😉 Muzyka to była / jest dla mnie (jak najlepiej rozumiana) codzienność, po prostu życie, bardzo żywe życie 😉
Gdy moi/moje koledzy/koleżanki szkolni dowiadywali się o frekwentowaniu opery i filharmonii zwykle widziałam niemy podziw na twarzach – jakbym uczestniczyła w jakiejś wyższej formie życia. Podobnie jest teraz w pracy. Nie powiem, żeby to było nieprzyjemne. Ale nigdy nikomu nie przyszło do głowy dowiedzieć się, jak tam możnaby się dostać….
To moje „moi/moje” to stąd, że siedzę na posiedzeniu w instytucji bardzo promującej poprawność polityczną i na chwilę się dostosuję do ich myślenia – uważają już za stosowne wyjaśniać w przypisie, że droits de l’homme to prawa mężczyzn i kobiet, gdyby ktoś powziął przypadkiem wątpliwości. Blog PK pomaga przeżyć takie sytuacje. Więc zaległe podziękowania za już ponad 500 wpisów.
Vesper ma rację, tylko że wśród młodzieży (tej młodszej) podział jest mniej więcej taki: ogół słucha papki, a jakaś mniejszość niszowych gatunków typu specyficzny rock lub punk, a już jakieś jednostki tzw. muzyki klasycznej.
W powyższym opisie nie biorę pod uwagę szkół typowo muzycznych.
Podział na większość płynącą głównym nurtem i mniejszość wypełniającą różne nisze, dotyczy, taką mam intuicję, całej populacji, niezależnie od wieku. Ciekawiło mnie jednak zawsze, dlaczego w przypadku młodzieży, wybór słuchanej muzyki ma właściwość tak silnie etykietującą.
Nie tylko muzyki. Wszystkiego. Ciuchów, komórek itp.
A propos frajer. Nigdy nie musiałem ukrywać swoich muzycznych zainteresowań i nie przyszło mi to nawet do głowy – ale przyznam się, że równocześnie z muzyką klasyczną namiętnie słuchalem wszystkiego co było modne. Dzięki rodzinie zagranicą miałem też prawdziwe płyty Beatlesow, Rolling Sonesów, etc. Ale zdarzyła się taka historia. Miałem lonplay Toma Jonesa z jego sztandarową Delilah. I było to wtedy kiedy było to wściekle modne. Pewien kolega nie dawał mi spokoju, koniecznie chciał mieć tę płytę. Nie chciałem jej sprzedać – ale wymienić się, tym bardziej, że płyta mi się prędko znudziła. Kiedy przeglądałem jego płyty (a miał ich sporo) zauważyłem na boku płytę w czarnej kartonowej okładce. Na niej był wytłoczony złoty napis: Artur Schnabel and Pro Arte Quartet – Great Recordings of the Century. Grali kwartet Schuberta Pstrąg. Zaproponowałem wymianę na tę płytę – na co kolega z radością się zgodził. Płyta okazała sie wspaniała i odtąd zacząłem lubić Schuberta. W jakiś czas potem byłem na prywatce. Dziewczyna będąca gospodynią triumfalnie wyciągnęła płytę Toma Jonesa. Była to właśnie ta płyta. – Skąd ją masz? – zapytałem. Na to ona: Pożyczyłam od Ryśka, nie uwierzysz, dał jakiemuś tłumokowi za tę płytę jakieś okropne pitolenie na skrzypcach. Jakaś ciotka mu to przysłała z Ameryki, wszyscy byli ciekawi co to za prezent, a jak posłuchali kawałek mało nie zwymiotowali. Hahaha.
Nie dałem niczego po sobie poznać.
😆
Jeszcze jedna ciekawostka z książki Steffena Möllera: on twierdzi, a właściwie opisuje własne doświadczenia, że dziewczyny nie interesują się klasyką i na pewno nie jest to coś, na co można by je podrywać 😉
A na co, według Steffena Möllera, może podrywać dziewczyny zdeklarowany meloman? Pytam z naukowej ciekawości 🙄
Jeśli Moller twierdzi,że na klasykę nie można podrywać dziewczyn – to jest tylko jego doświadczenie i nie można uogólniać. Swoją drogą on należy do młodszego ode mnie pokolenia, więc…. Ale niedawno młoda dziewczyna opowiadała mi o nieudanej randce (sama nie jest jeszcze znawczynią ale klasyka ją pociąga). Otóż będąc w kinie – na pierwszej randce z chłopakiem, który jej się podobał – nagle z ekranu popłynęła muzyka Vivaldiego. – Ach, jaka muzyka – szepnęła (zachwycając sie w duchu dźwiękami) – na co chłopak: – No co ja za to mogę. Czar prysł.
Mnie kiedyś koleżanka (najlepsza uczennica etc.) z liceum przyłapała w Operze, nie pamiętam już na czym.
Ja wtedy raczej afiszowałem się muzyką Yes, King Crimson itp. Powiedziała, pamiętam, „O! nie spodziewałam się Ciebie tu zobaczyć.”
Pomimo (a może dlatego), że moja klasa w liceum nie była jakoś silnie zgrana, nie było ostracyzmów za robienie czy nierobienie czegośtam. Byłem jednym z niewielu, którzy w klasie nie palili i nikt mnie do tego nie namawiał ani nie wyśmiewał.
Tak samo były w klasie „hipy”, „puny”, jakieś resztki potomków niby-to git ludiz i jeden taki quasi-nacjonalista i nikt nikomu nie wchodził w drogę muzycznie ani społecznie.
Może stan wojenny nas scementował.
Wtedy zaczynałem po omacku słuchać muzyki poważnej na własną rękę, bez specjalnego rozeznania ani planu.
😆
Przykłady uniwersalnych, dyplomatycznych komentarzy, do zastosowania w podobnych sytuacjach:
1. Yyyyhyyyy
2. Mmmmm
3. Eeeeheee
Powyższe odnosiło się do wypowiedzi młodzieńca z anegdoty Piotra Modzelewskiego
Vesper – tak,tak. Ale zauważmy, ile opinii można wyrazić jedną samogłoską, wymawianą przeciągle (dużo w tym zależy od tonu):
aaaaaaa – zachwyt, uznanie i niespodzianką,
eeeeeee – beznadzieja,
iiiiiiiiiii- lekceważenie,
uuuuuuu – podziw,
yyyyyyy- kompletna beznadzieja
Jako frajer do entej potęgi dziś postanowiłem się powzruszać włoskim czynem zbrojnym
http://www.youtube.com/watch?v=LwBikx1kPdc
Tak, te komentarze można nacechować emocjonalnie lub starać się utrzymać w tonie neutralnym. W drugim przypadku nie należy samogłoski brać na spacer po wszystkich dostępnych skalach, tylko utrzymać wybrany ton przez cały czas trwania wypowiedzi.
uuuuu może być również buczeniem dezaprobaty 😉
Macias, z zupełnie niewyjaśnionych przyczyn, bardzo mnie rozbawił włoski czyn zbrojny 😆 Straszniem dziś śmiechliwa.
Nie pomijajmy w naszych rozważaniach spółgłosek. Co sądzą państwo melomaństwo o takiej wypowiedzi: Rrrrrrrrrr
Dla mnie skojarzenie jest jedno jedyne: seria utworów Mauricia Kagla 😀
Jest w niej np. coś takiego (oj, na dzisiejszą pogodę…):
http://www.youtube.com/watch?v=tg9JJ1PSIG8
Blok reklamowy. Jako akompaniament: jakaś imitacja Mozarta, chór operowy, kawałek z harfą, wreszcie Chopin (myślałam, że chodzi o konkurs, a tymczasem to była zapowiedź Warszawskiego Festiwalu Filmowego). Frajerzy? 😀
Nic nie poradzę, dla mnie wypowiedź (w)rrrrrrrrr!!!! ma wydźwięk jednoznacznie negatywny. 🙄
Wzajemne wplywy skrosnie wplywaja na wypowiedzi. Grob Chopina obwieszony jak brama stadionu powiatowego przed meczem. Dobrze, ze pustych butelek nie bylo. Pozdrawiam.
Gostek Przelotem…
Kings Crimson to była ambitna muzyka („I talk to the wind” – moja ulubiona). http://www.youtube.com/watch?v=RN9QuAiI7vQ
Yes też ma wiele ambitnych kawałków. Słuchałam tej muzyki wtedy, kiedy była swieża i nowa… i nadal po latach czterdziestu z grosikiem, tak samo swieżo dla mnie brzmi. teraz takich muzyków nie sieją 🙁
uuuuuu — to u mnie wcale często rozczarowanie.
Samogłoski są baaardzo wieloznaczne 😉
Pobutka.
Z dawnych czasów zawodowych pamiętam, że 1 pażdziernika obchodzimy M.D.Muzyki (inicjatywa UNESCO) Z tej okazji Kierownictwo ma robotę służbową: w piątkowy wieczór, tradycyjnie o 20.00 wznieść z łasuchami – frajerami toast. Może być śpiewający.
Frajerka i matka frajerów tudzież podczaszy honorowy
Alicjo:
Akurat „In the Court…” to nie jest moja ulubiona płyta KC.
Zawsze wolałem Crimson Wettonowsko-Brufordowski.
Dzień dobry,
rozumiem, że Zaratustra nie mówił samymi samogłoskami 😀
yay – witam. Jakoś nie nawiedziłam grobu Chopina za tym pobytem w Paryżu, i to nie tylko z braku czasu… Tego właśnie się obawiałam – że będzie jak choinka nawet. Miejsca tam mało…
Jaruto, ja jutro o 20. to mogę wznieść co najwyżej symboliczny toast w czasie przerwy w recitalu Mitsuko Uchidy. Przyjeżdża pierwszy raz od 1970 r.! 😀
Pobieżny przegląd dzieła Fryderyka N. sugeruje, że używał dużej przymieszki spółgłosek 😀
PS.
Jonasz Kofta.
Według Kofty frajer to postać patetyczna 😉
Temat coraz głębiej penetrowany, i słusznie. Wolność wyboru, która zamyka w getcie. To pozorny paradoks. Wolna wola nie musi oznaczać dowolności wyboru w każdym momencie. Może oznaczać wybór pewnych reguł, które potem nami rządzą, ale na zasadzie naszego dobrowolnego podporządkowania się tym regułom. To klasyka. A w szczegółach Vesper ma rację, że to nie takie proste. Bo często młodzież wybiera grupę, z którą chce „trzymać”, a nie muzykę. Muzyka jest narzucona, taka, jaka obowiązuje w wybranej grupie. Chyba rzadko wybiera się grupę głównie ze względu na muzykę.
Przypominam sobie, że w liceum nie mieliśmy przedmiotu muzycznego, ale nasz wychowawca kilka razy w roku organizował wycieczki do opery. Opera Wrocławska nie była wówczas czołowym teatrem muzycznym Europy, ale jakieś otrzaskanie z klasyką było ważne. Korzystała z okazji praktycznie cała klasa i nikt nie marudził, że to muzyka do niczego. Z solistów zapamietałem Halinę Słoniowską jako Aidę, którą to partię dostała w zastępstwie chorej koleżanki.
Zgadzam się też w zupełności, że ograniczona dostępność dobrych płyt sprawiała, że miało sie do muzyki większy szacunek. Rzeczywiście słuchało się płyt z nabożeństwem. Z nabożeństwem słuchało się też audycji Conovera w Głosie Ameryki i Radia Luxemburg.
Ciekawe, jak starożytni zapisywali efekty uzyskiwane samymi samogłoskami stosując alfabety wyłącznie spółgłoskowe.
A spróbujcie zapisać przykłady Piotra Modzelewskiego 2010-09-29 godz. 20:00 przy pomocy alfabetu hebrajskiego.
Oj, tak, to byli czasy… polowanie na płyty, Willis Conover… panie bdziejku…
Hy, hy. W każdym czasie inne przyjemności 😀
😆
Sposoby może by się znalazły… są litery alef, wow… Ale nikt w czasach biblijnych nie przewidywał zapisów onomatopei 😆
A po chińsku? 😆
Od początku wiedziałem, że na tym blogu jest pewna poprzeczka intelektualna, ale żeby po chińsku kazali pisać… 😯
Obawiam się, że nie przeskoczę. 🙁
Bobiczku, nie bój się, ja też 😀
Oczywiście kompletnie nie ręczę za to, co stoi poniżej:
韦斯珀 – 是的,是的。但是请注意,有多少意见可以表示为一个单一的元音,发音(这个很多的语气而定):
aaaaaaa – 钦佩,赞赏和惊讶
eeeeeee – 绝望,
iiiiiiiiiii -蔑视
uuuuuuu – 赞赏,
yyyyyyy -完全绝望
A kto ręczy? 😉
Pewnie nikt, bo Google Inc. raczej nie weźmie za nic odpowiedzialności.
A jak damy w drugą mańkę:
Vesper – Tak, tak. Należy jednak pamiętać, liczbę odsłon może być wyrażona jako jedna samogłoska (wiele ton to może być):
aaaaaaa – podziw, uznanie i niespodzianka
eeeeeee – rozpacz,
iiiiiiiiiii – pogarda
uuuuuuu – uznanie
yyyyyyy – zupełnie beznadziejna
Mawiał często Konfucjusz: nie zniosę
przed południem żadnych samogłosek.
Po południu zaś anty
jestem na konsonanty,
tylko nie wiem, jaki z tego wniosek. 😯
Z chińskim problem, to może japoński? Tylko hiragana, czy katakana 😉 A jeśli tak, to dlaczego 😛
Nieśmiało przypominam…
ooooooooooooo – zdziwienie, że „o”zabrakło
Wszak
AEIOU – Austriae est imperare orbi universo
Mawiał kiedyś nieraz Budda:
Zawsze wszystko mi się udda
A nawet jak nie –
też nie będzie źle.
Wszak życie to sen i złudda.
To jakie dziewczyny podrywał ten Steffen??? Podryw na muzyke klasyczna to najlepsze co moze byc.
Jesli dobrze pamietam kwadrofonik gral na Festiwalu Muzyki Wspolczesnej, dlatego zwialam. Przepraszam Kwadronikofanow.
Ja moge popisac w pinYin.
Pewno podrywał na Brucknera, to i nie dziwota, że nic nie wyszło 🙄
Z oburzeniem tako rzekł Zaratustra:
mam powyżej usz już i zara tu stra-
cę cierpliwość, jeżeli
jakiś typ się ośmieli
zamiast ze mną, pić znowu do lustra! 👿
Dzieńdobrywieczór.
W końcu udało mi się wrócić do (chwilowo) normalnego życia. Dzięki czemu jutro będę na inauguracji – ale nie warszawskiej, tylko katowickiej. Uchidy posłucham już październiku w Berlinie. Za to w sobotę będę, a jakże, w Warszawie. Chłodno się ostatnio jakoś zrobiło, niemrawo – MA i NF postawią człeka skutecznie na nogi. Czy ktoś z szacownego dywanu zjawi się w sobotę w FN?
60Jerzy:
Pozdrowienia, plus ukłony dla NOSPRu z okazji inauguracji 🙂
Ja nie będę 🙁 Jakoś sprawy prywatne biorą górę…
Z całą pewnością w sobotę w FN pojawię się ja 😀
Szacowne dywanostwo wybaczy, ale dziś się szlajałam. Byłam m.in. na projekcji filmu dokumentalnego Pianomania o stroicielu z Wiednia i o grymaszącym Aimardzie przy nagraniu KdF (a ja i tak tej płyty nie lubię…), a po południu – na losowaniu kolejności konkursowej. Żebyście widzieli, jaki to był teatr 😆 Do konkursu przystąpi 78 osób (trójka nie dojechała – choroby itp.). I każda z nich dziś losowała swój numerek! Tak to jeszcze nigdy i nigdzie nie widziałam. Zrobiono ten iwent w salach redutowych Opery Narodowej, na salę prowadziły młodzież panienki w strojach quasichopinowskich, anturaż też był odpowiedni, młodzież zasiadła przy stołach, a potem był bankiet – ale z tego już nawiałam. Pyszne miałam widowisko – dzieciaki przezabawnie się stylizują, zwłaszcza Chińczycy (!). Np. jeden miał fryzurę na chopinka, czerwony fular, marynareczkę – a do tego białe adidasy! Sto pociech, doprawdy.
Mieliśmy kiedyś w regionalnej telewizji dyrektora z awansu kuryjnego tuż po zasadniczym przełomie – uwielbiał robić za komentatora, przy czym nie wiedzieć czemu uważał, że nie widać mu stóp i do garnituru nosił adidasy. Telewidzowie dzwonili w czasie jego programów nagminnie, a on był zadowolony, że taki ma odzew. 100% tych telefonów dotyczyła jego obuwia, czego mu nikt na wszelki wypadek nie powtarzał. Nie powiem, jakie zyskał przezwisko… w każdym razie „w adidasach”.
Pak-u, a to szkoda.
Mam podobny dylemat z przyszłą sobotą i transmisją z MET – nowa inscenizacja „Złota Renu”, a ja zapomniawszy o tym potwierdziłem udział w imprezie towarzyskiej. I co tu zrobić teraz?
Zanim zanurzyłem się bezdusznie w nocniku arbeitowym wskoczyłem przelotnie do Krakowa na dwa balety B.Ejfmana. Zatem o nich słów parę – dlaczego – o tym na samym końcu.
Pierwszego dnia „Rosyjski Hamlet”, drugiego „Don Quichote”. W kwestii pierwszego: ani on tak po prawdzie rosyjski, ani tym bardziej Hamlet. I wszystkie egzegezy wywodzone na tę okoliczność przez Ejfmana niewiele tu zmienią. Poczynając od muzyki (highlights z beethovenowskiej symfoniki + Sonata księżycowa, a jakże – to w pierwszej części spektaklu, w drugiej to samo, ale z Mahlera + beciowa Eroica), a skończywszy na kojarzeniu losu syna carycy Elżbiety z postacią Hamleta. Do tego – dla podkreślenia wątku tytułowego – scena tańca z czaszką – patos i kicz w jednym stały domu. Punkt wyjścia – losy wspomnianego carewicza – rzeczywiście i oczywiście ciekawe, frapujące, materiał do wykładu scenicznego jak znalazł – po dogłębnych przemyśleniach. Jeżeli odrzucić wyjaśnienia reżyserskie i spojrzeć gołym, nieuzbrojonym okiem tylko na to, co na scenie – to mieliśmy banalny przypadek rodzinny: silne osobowości rodziców, z tatusiem conieco zdeprawowanym i mamusią – kobietą sukcesu ponad wszystko oraz synem wrażliwcem. Na każdym rogu ulicy mamy taką historię, no może nie na każdym rogu stoi władczyni imperium, ale władcy to też ludzie, może nawet bardziej. Jeżeli tak potraktować tę historię – bez hamletyzowania i zadęcia – to wówczas przy innym rozłożeniu akcentów otrzymalibyśmy w miarę ciekawą – po wielokroć już opowiedzianą – opowieść o samotności, izolacji i pragnieniu szczęścia oraz poświęceniu własnych uczuć w imię żądzy dominacji. Były w tym spektaklu – ale to już u Ejfmana standard – znakomite sceny zbiorowe, poruszająca – wręcz porywająca scena rozegrania relacji uczuciowych między matką a synem (z tłem muzycznym w postaci wspomnianej Księżycowej LvB, gdzie każdy jej takt został brawurowo powiązany z gestem, ruchem, teatrem tańca). A uścisk w gardle poczułem raz jeden jedyny, gdy dotarł do mnie jedyny dźwięk niebędący muzyką – rozpaczliwe uderzenie carewicza ręką o blaszaną ścianę, gest bezsilności, rozpaczy, po którym jedyne, na co potrafił się zdobyć, to położenie się na trenie matki-władczyni i towarzyszenie jej – jak śmieć, pyłek wczepiony w ów nieskończenie długi tren, ciągniony przez nią w kieratycznym pochodzie. Historyczna prawda była o wiele dramatyczniejsza niż to co Ejfman pokazał na scenie – i to chyba osłabiło końcowy efekt.
Ale o ile można spierać się o tego (nie)rosyjskiego (quasi)Hamleta, to w przypadku „Don Quichota” mam poczucie jakiejś schozofrenii. Bo z jednej strony jestem pełen podziwu dla jego roboty choreograficznej, a z drugiej mam żal, że zmarnował temat. A raczej nie tyle zmarnował, co poświęcił treść na rzecz formy. Za punkt wyjścia wziął sobie koncept, że akcja dzieje się w… szpitalu psychiatrycznym. Nowość reżyserska jakiej świat nie widział od… wczoraj, może przedwczoraj. No bo teraz każdy kreator wizji scenicznej dowolną akcję dowolnej sztuki, opery etc. przenosi albo do psychiatryka, albo do burdelu – koniecznie współczesnego. Widać inaczej się nie da. Już pal licho tę oryginalną koncepcję, ale jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć i B. I przelecieć jakoś po kolei przez ten alfabet. Aliści Ejfman dosyć szybko zatrzymał się na literze B – no bo balet. I z psychiatryka, którego pensjonariusze w układach choreograficznych bardziej pasowali mi do opowieści o sierotce Marysi i siedmiu krasnoludkach niż do sugerowanego łopatologicznie szpitala z Formanowskiego „Lotu nad kukułczym gniazdem” – z tego psychiatryka nic tak po prawdzie nie wynikło. Chociaż mogło. Z litery B – i owszem. Fantastyczna robota choreograficzna, olśniewające zbiorówki – zwłaszcza finał pierwszego aktu, fenomenalne granie rekwizytami, pastisz czy wręcz persyflaż klasycznych baletów w stylu Petipy, ale też – zwłaszcza w drugim akcie – szczere przyznanie się do miłości do tegoż. I w tym wszystkim kompletnie zabrakło mi poezji tej postaci, tego poczucia, że widzę w niej coś z siebie. Bo dla mnie w postaci Don Quichota jest coś z każdego wrażliwego człowieka – nawet jeżeli nie chce się do tego przyznać, nie chce lub boi, czy wręcz wstydzi. Ja nie wierzę, że Don Quichot to mit, przeszłość, idea. I mój żal do Ejfmana wynika właśnie z tego, że ponadczasowość postaci zbłąkanego – ale nie obłąknego szlachcica – sprowadził do widowiska. Oczywiście niesłychanie efektownego. Ale tylko widowiska.
Tradycyjnie już szlag mnie trafił na jakość dźwiękową nagrań i jakąś nieskończoną głuchotę teatralnego akustyka, który zna tylko jedno położenie wajchy na konsoli – „na maxa”. Jaki jest efekt, gdy w lirycznej, kameralnej scenie mamy solo skrzypiec grane piano – z wajchą ” na maxa” lepiej nie mówić. W zeszłym roku rozpoczęcie spektaklu Oniegina w ramach Krakowskiej Wiosny Baletowej opóźniło się, bo była awaria sprzętu nagłaśniającego. I wówczas – pomijając jakość samego nagrania – dało się to jakoś wytrzymać. Dlaczego to cholerstwo naprawili? Chyba po to, by można było powiedzieć, że operacja się udała. A że pacjent umarł – rażony łomotem jak młotem… Jak do siebie dojdę i zdecyduję się w przyszłości na kolejnego Ejfmana – z całą pewnością wsadzę w uszy stopery. W uszach będzie poziom dobry. W oczach zapewne też. A czy w sercu i umyśle – to pytanie zostawię otwarte.
A dlaczego tych parę słów poświeciłem akurat baletowi? Bo jest to nawiązanie bezpośrednie do tematu wpisu – moje drogi do muzyki zaczęły się od tańca. I tak sobie człapię przez życie z muzyką i myślą, że wszystko zaczęło się od tańca, ruchu, gestu i rytmu. To było na początku, a nie jakieś kury, czy – z przeproszeniem – jaja.
Dobranoc
Ktoś powiedział Hamlet?
Pobutka.
Hoko, nie raczę zaszczycić komentarzem Twojego wczorajszego komentarza o 15:47… 👿
😛
Ja chciałbym bardzo być 2.10 w FN, ale nie mam biletu… Panie z FN kilkakrotnie stwierdziły, że bilety tylko w kasie, a na Ticket Online skończyły się zanim się zaczęły…. eeeh
Gostek,
no nie mów, że Bruckner jest dobry do podrywania 😆 a już szczególnie, gdy strona przeciwna niezorientowana w muzyce klasycznej.
Do podrywania najlepszy „Otello” 🙄
To jest zbyt kulturalny blog, żeby mówić o długości….. symfonii.
a nie Preisner? 😎
Jestem pod wrażeniem recenzji. Tylko nie wiem, iść albo nie iść? Obok totalnego zbesztania za treść jest docenienie formy. Dla mnie w balecie treść jest mało ważna, ale oczywiście traktując spektakl powaznie nie można jej tak totalnie bagatelizować. Widziałem Rosyjskiego Hamleta kiedyś w TV mniej więcej od połowy i choreografia, a nawet trochę więcej niż choreografia, bo na te obrazy sceniczne składał się nie tylko taniec, zrobiła na mnie spore wrażenie.
Don Kichote do psychiatryka niewątpliwie pasuje. Pasuje tak bardzo, że dosłowność miejsca jest całkowicie zbędna, a tym samym szkodliwa. Z drugiej strony zupełnie nie pasuje do burdelu. Szczególnie umieszczenie tam Dulcynei byłoby zabiegiem zupełnie płaskim. Dlatego pozostaje jednak psychiatryk. Ewentualnie próba wymyślenia jakiegoś innego miejsca akcji, ale to już chyba zbyt trudne. Parę propozycji można podać – np. dno basenu, nad którym równocześnie rozgrywa się akcja Króla Rogera; przestrzeń pomiędzy samolotem a ziemią wypełniona tancerzami na spadochronach; wnętrze wieloryba z Jonaszem w tle.
Preisner, Turnau, Groniec, Przemyk…
Rozumiem, że to może uchodzić za yntelektualną muzę, ale od nawiedzonej poezji śpiewanej dostaję ataków nudności i obawiam się, że nic tego nigdy nie zmieni.
Jonasz w międzyczasie mógłby w tle wypiywać „yyyyyyyyy” po japońsku (po hebrajku byłby w tym przypadku banał).
Chyba chodzi o muzykę do podrywania. Zgadzam się, że Preisner jest pod tym względem nie do pobicia. Chociaż Rubik może być jeszcze lepszy. Pewnie znów wyjdę na antyfeministę. Ale przecież nie mam na myśli ogółu Pań, które moim zdaniem mają przciętnie rzecz biorąc z racji wrażliwości lepszy gust muzyczny od panów. Mam na myśli panienki, które bardzo chcą być poderwane.
Gostku, jeżeli spasuje Ci używane u nas w domu określenie „poezja ziewana”, to po blogowej znajomości udostępnę Ci je bez opłat. 😎
O tym tam jakimś Kichocie nie należy dziś mówić komuś, kto całkiem stracił węch z powodu kataru. 👿
Na katar podobno dobre okłady z psiego sadła 🙄
A Preisner komponuje muzykę popularną, a nie klasyczną 🙂
Yeah!
Preisner, co prawda nie jest poezją tą, jak jej tam, ale też zdecydowanie ziewany.
No jak to? Przecież orkiestra gra 😯
Powiedz to Preisnerowi :8
Tak mnie uśpiliście poezją ziewaną, że dopiero dotarłam do kompa 😆
Ten koci Hamlet to chyba teatrzyk prowadzony przez Mordkę 😀
60jerzy – jakoś mnie to nie dziwi. Od lat nie zachwycam się już Ejfmanem, bo kiczarz on jednak jest. Tego Rosyjskiego Hamleta to oni tłuką od dawna, nawet ja go jeszcze widziałam, a od lat na Ejfmana nie chodzą 🙂
Na Brucknera jakby mnie kto zaczął podrywać, to bym… 👿 No, ale szczęśliwie jakoś to nikomu nie przyszło do głowy 😉
Ale tłok. Powiedzieć ma Hoko. 🙂
Katar mam dopiero od wczoraj. Nie da się w takim tempie na tyle otłuścić, żeby można uznać to za okład z sadła. 🙄
Może raczej kocią skórkę spróbuję sobie przyłożyć?
Pod warunkiem, że wewnątrz kociej skórki jest żywy kot!!!
Kocia skórka bez zawartości nie jest warta wyprawki!
No to chyba jasne 🙂
Kochane Frajerstwo! 😀 Jak może zauważyliście, firma, w której pracuję, frajerów lubi i ostatnio dla nich robi kolekcję:
http://skleppolityki.pl/pl/product/view?id=2353917
Jeśli podejrzewacie, że Naczelna Frajerka, czyli ja, miała z tym coś wspólnego, to nie będziecie dalecy od prawdy 😉 Ale pomysł wyszedł z działu promocji 🙂
No nie wiem, czy dla wszystkich takie jasne 👿
Pomysł z Polityki dla frajerów jest przedni, znalazłem tam kilka płyt, na których bardzo mi zależy; w dodatku artykuł promujący tę inicjatywę, napisany z werwą i polotem ( nie mówiąc o kompetencji) – przesądza: te płyty trzeba mieć.
Jakie to przemyślane. Najpierw podpuszczanie niewinne pod frajerów a potem oferta handlowa 🙂 Kto wie, czy nie dam się na to złapać. A kto podważa klasyczność Preisnera? W podrywaniu właśnie klasyka
Tak pomyślałam nawet, że ktoś mi może coś takiego wytknąć 🙂 Ale to nie ja wymyśliłam tych frajerów… 😆
Któż by wytykał? Wszak talent jest zaletą czyli cnotą. A docenienie cnoty nie może być uznane za wytykanie. Ergo nie poczuwam się do winy 🙁
Zaraz jedziemy do Nieborowa, tylko jeszcze obiadek. Na koniec więc poważnie – wyjątkowo, co podkreślam. Oczywiście, że zestaw jest bardziej niż interesujący, a znany nam już uprzednio udział PK wartość ofertu podnosi. Wszelkie drobne uszczypliwości, które przecież nie dadza się rozumieć dosłownie, są chyba dopuszczalne wśród przyjaciół.
No dooobra… 🙂
Wielki Wodzu,
jak to mówią, kaczka też nie wie, że jest kaczką, to i Preisner może nie wiedzieć, że komponuje muzykę pop. Bo z użycia orkiestry to jeszcze nic nie wynika 🙂
Hoko, chyba nie bierzesz tego, co pisze WW poważnie. Toż WW wciela się w opinię publiczną, a nie w siebie. A poza tym, co to jest muzyka poważna?
Jeśli ktoś udzieli odpowiedzi, przeczytam ją dopiero w Krakowie.
Ależ to było przedstawienie
Hamlet tańczył a w ręku miał czaszkę
A że rosyjskie było szalenie
Do tego na sobie rubaszkę
Hamlet w rubaszce? mam dreszcze
To może jeszcze czastuszki ?
Zwłaszcza że potem jeszcze
Kichota wsadzono do psychuszki
Miota się Kichot – na łyżkach gra
W swej psychiatrycznej pościeli
Popija do tego chlebowy kwas
O Boże ! O Święci Anieli !
Więc tak to teraz wygląda balet
Cóż – lepiej że raczej nie bywam
A kwas ma owszem – wiele zalet
Lecz wina wolę zalety i piwa
PS Od dzisiaj konkurencyjna firma medialna GW sprzedaje listy Osiecka – Przybora – muszę kupić. Bo na Osiecką i Przyborę podrywa się lepiej niż na Mozarta nawet (słynny Mleczko – Czy lubi Pani Mozarta ? O tak uwielbiam – A ja nie znoszę !!! – i za gardło kobitę) 🙂
Frajery wsiewo mira sojediniajcies’
Maciasie, kolega w pracy ma kubek z tym Mleczką i ten Pan znacznie bardziej dobitnie wyraża swoją niechęć do Mozarta.
Dobre sobie, żywy kot! Co którego spróbowałem przyłożyć, to się kończyło plastrem na nosie. 👿
Czy one są może na receptę? 😯
Blog jest kulturalny to i ja staram się nie być przesadnie dosadny.
Ja mam kubek „Nie mów do mnie Misiu” otrzymany od małżonki na pamiątkę jej pobytu w Krakowie. A Osiecką i Przyborę kupię i będę małżonkę podrywał – mam nadzieje , że będzie pamiętać nie mówić do mnie Misiu. Co do Preisnera to (oczywiście z najgłębszym szacunkiem bo to trochę na zasadzie ….a sam smoli) Pamiętam słowa Pendereckiego – Preisner ? Nie będę się wypowiadał o produkcjach muzyków amatorów [czy jakoś tak – obu panów bardzo przepraszam] 😆
Tak jakoś było, ale się pan Penderecki pomylił, bo murzyn rozpisujący melodyjki Preisnera był niewątpliwie zawodowcem. 🙂
Plastry czy koty?
O, niejeden zresztą. Ja sama słyszałam o trzech 😀
Łajza dziś szaleje od rana. Murzynów miałam na myśli 😆
[cede]
http://www.youtube.com/watch?v=DVbHYRgCtjY&feature=related
Da się? Da się.
Koty, koty. Plastry nie zwiewają, nie syczą, nie pazurzą i w ogóle zachowują się przyzwoicie, więc nie mam powodu się ich czepiać. 🙄
Ale bolą przy zdejmowaniu.
To nie zdejmować. 😆
A mam taki apel do wszytskich ktorzy siedza w radiach i relacjonuja badz realcjonowali Skrzyzowanie Kultur. Dzien chinski, Muzyka chinska. dalczego wszyscy nazywaja instrument chinski Archu??? Skoro mowi sie Erhu. !!!! Strasznie to denerwujace. Przepraszam za ten apel tutaj Pania Gospodarz.
PK, proszę udostępnić Mic-owi kontakt na mnie
– coś mu mogę obiecać.
Chiaranzana – sto procent racji. Nie wiem, co się w tych radiach stało – czy w Dwójce też? 😯
Mam opory przed listami, zwłaszcza tak nieodległymi w czasie. Ta prywatność jest jeszcze tak świeża. Czytam o Nich i czuję się jak intruz. Tak, to z pewnością piękna literatura, ale bardzo osobista i pisana nie dla mnie.
Bardzo ciekawa kolekcja dla frajerów. Znalazłam kilka płyt dla siebie i na pewno kupię. W ogóle, przyznać trzeba, że „Polityka” całkiem o nas, frajerów, dba – zamieszcza na łamach recenzje z wydarzeń kulturalnych, wydaje kolekcje, trzyma u siebie Dywan, na którym możemy sobie posiedzieć, żywi naszą Kierowniczkę … 😉
Ja chwilowo tej kolekcji nienawidzę, bo przez nią nie miałam wakacji…
No cóż, coś tam za to poczytacie przynajmniej 😉
Tym bardziej trzeba kolekcję nabyć, żeby zmarnowane wakacje się zmarnowały 🙂
Ktoś z Szanownego Frajerstwa wybiera się może jutro do miasta Łodzi? Opera będzie, czyli nie tylko frajerstwo, ale i obciach. W amerykańskim filmie, kiedy bohater konsumuje operę (nausznie, naocznie, bądź to i to) możliwości są trzy: a- mafioso (ewentualnie skorumpowany policjant), b- snob przeokrutny, c- freak totalny i nieleczalny. W filmach europejskich na czynności odsłuchiwania jakiegoś wycia (jak mawia brat mój serdeczny) dają się ostatnio złapać policjanci w kryzysie wieku późnośredniego i z poważnym problemem wątrobowym proweniencji (policjanci, nie problem) głównie skandynawskiej.
Opera to szczegół. Czytałem taki kryminał amerykański i tam policjant odpoczywał przy kwartetach smyczkowych Bacha.
Policjant był jeden angielski, inspektor Morse z Oxfordu, ale w książkach Colina Dextera słuchał właśnie wyłącznie opery, w serialu zaś rozciągnięto jego zamiłowanie na całą poważkę, co serialowi bardzo dobrze zrobiło 🙂
W moich ulubionych Morderstwach w Midsomer też motywy muzyczne często wracają, łącznie ze śpiewaniem chóralnym 😉
Na „kwartety smyczkowe Bacha” nie trafiłam 😆 Za to w kryminałach i czytadłach amerykańskich wcale nierzadko ktoś poważki słucha 🙂
No. Przynajmniej od razu wiadomo, że bohater ma „głębię”. Zamiast memłać o egzystencjalnych dylematach, na które w kryminale nie ma czasu, można bohatera posadzić w fotelu i puścić mu Bacha 🙂
a grali może te kwartety Bacha czy tylko była o nich mowa? 🙂
Grali, ale było słabo słychać, jak to z książki. 🙂
znaczy, z audiobooka 😆
no, ktoś tu wspominał o filmach i pomieszało mi się 🙂
Pozwolę sobie zauważyć, że w moim kryminale policjant audiofil i meloman słucha Wagnera i Beethovena… Innych też. Oraz Włodka Pawlika.
1251 – o… Co my tu mamy?
Aha… zagrożony przez koalicję Krzyżaków i Rusi oraz przez bunt wewnętrzny władca litewski Mendog przyjął chrzest.
A francuska Wiki dodaje: Le pape Innocent IV proclame la Lituanie « Domaine de Saint Pierre » et charge l’évêque de Kulm de couronner Mindaugas roi de Lituanie
Tak, Dorotko, przyjezdzam. Troche to wyglada skomplikowanie, szczegoly opisalam.
Ach… przypomnialam sobie mojego Araba z nieistniejacego juz sklepiku z mydlem i powidlem za podwojna cene, ale za to czynnego w godzinach nieczynnosci powszechnej. Sluchal calej powazki, a przede wszystkim oper. I podspiewywal sobie jakies takie rozne arie, na przyklad z Kopciuszka. Bardzo to bylo wzruszajace.
Bobiku,
polecam Ci na oklady moje koty. Są przytulne, lagodne i nie drapią. Tylko kot ma jedną wadę: gdy protestuje przeciw czemuś /a to trzeba zawsze brać pod uwagę, że mu się coś nie będzie podobalo/, wówczas trzeba mocno zatkać uszy, bo ma bardzo donośny, żalosny wtedy glos. 😉 😀
Dziękuję, Hortensjo, skorzystam natychmiast, bo akurat mam oprócz nosa zatkane również uszy, w sposób niejako naturalny. Tylko kaszlu, niestety, nie mam zatkanego, a wręcz przeciwnie. 🙁
Czy ten kot kolację też robi, czy tylko okłada? 😉
Nisiu, jeśli audiofil, to słuchał nie tyle muzyki, co możliwości swojego wzmacniacza 🙄
por borewicz w jednym ze schyłkowych odcinków snuje
martylologiczną dykteryjkę jak dla „takiej jednej”, i w dodadtku,
mitologicznym kiedyś dał się zaciągnąć na w-wską jesień.
…ilekroć sobie to przyponę zastanawiam się co mogło być
w programie i kto grał…
nic z tego nie wyszło. miałem analogiczne doświadczenie.
na „filatelistykę” nie ma szans.
a propos christie – we „zwłokach w bibliotece” panią marple
dręczy fragment z zauber-fluta mozarta.
Niestety Bobiku, Kiciuś uważa, że to jemu trzeba zrobić kolację. On ewentualnie może przynieśc Ci mysz w podziękowaniu. 😆
Istnieje kwartet smyczkowy Bacha.
P.D.Q. Bacha
My tu nie lubimy erudytów 👿
Lubimy, lubimy. I w ramach erudycji dodam jeszcze, że KdF również wykonywane bywa przez kwartet smyczkowy. Np. Keller Quartet 😀
W dwojce tez ale nie w zwiazku z tym festiwalem. Ogolnie wszedzie slysze ” Archu” Dzis bylo w Jedynce.
Ja tez lubie Morderstwa w Midsommer i Detektywa Foyle’a
A swoją drogą to nie wiedziałam, że Nisia kryminał popełniła, spotykałam się tylko z czytadełkami bardziej obyczajowymi 🙂
Jak tam jest o audiofilach, to bardziej obyczajowe być nie może. 🙂
A ja sobie urządziłem wieczór z trombieniem, drewnianym wprawdzie, ale zawsze, i diabli mi podszepnęli, żeby potem się rozejrzeć po jutubie za czymś podobnym. Znalazłem różne przerażające rzeczy, wśród nich ten oto kwintet strażacki:
http://www.youtube.com/watch?v=XN-3nnwaN8g&feature=related
Nie ma takiej muzyki, której nie da się spieprzyć. I w tym filozoficznym nastroju idę spać z kurami, dobranoc.
Vesper, jak mówię – on był wash and go. I audiofil, i meloman.
Osobiście znam takich, co się znają na sprzęcie i lubią muzykę. Przeważnie ich nie stać na ten sprzęt. W stosunku do mojego komisarza zastosowałam licencję poetikę.
Pani Kierowniczko, napisałam, bo miałam kategoryczny imperatyw, żeby udusić dyrektorkę telewizji, kretynkę millenium. Wymyśliłam taką postać z życia wziętą, ciągnęłam przez jakieś dwie powieści i ukatrupiłam. Nawiasem mówiąc, dostawałam potem esemesy od nieznajomych mi ludzi z telewizji z tekstami typu” wszystko prawda, pani Moniko, buziaczki”.
A jeszcze, proszę Kierownictwa, zapodam, że we wszystkich moich „czytadełkach” ludzie latają do filharmonii i do opery. I ze pisali już do mnie tacy czytelnicy, którzy też poszli do opery z ciekawości i nawet im się spodobało.
Ja nawet pamiętam, że jedna książeczka wyszła z płytą 😀 Dlatego zaczęłam zwracać uwagę 😉
Ten kwintet strazacki gra Battaglie, swietny taniec z mieczami i do tego gagaliarde. Fakt ze wykonanie scina z nog.
Idę spać. Może mi się nie przyśni. Dobranoc 🙂