Powrót Uchidy

Pojawiła się, zagrała i wyjeżdża. W biurze prasowym od razu nas uwiadomili, że artystka się nie zgadza na żadne wywiady. Powiem w sekrecie, że doskonale ją rozumiem. Każdy zadawałby jej zapewne te same dwa pytania: „dlaczego pani od konkursu do nas nie przyjeżdżała?” i „dlaczego pani prawie nie grała przez te lata Chopina?”. Przywykliśmy przywłaszczać sobie laureatów naszego sztandarowego konkursu i wymagać, żeby nam szopenili tu regularnie. A niektórzy z różnych powodów nie mają na to ochoty. Np. Pollini, który przez te wszystkie pokonkursowe lata jak raz się pojawił w 1977 r., to na Warszawskiej Jesieni i to z Schönbergiem… No, ale wyczyn Uchidy był już spektakularny: ani z Chopinem, ani z niczym innym…

Ja ją akurat słyszałam już prawie rok temu w Barcelonie, co zresztą  wówczas Wam opisałam. Teraz było trochę jak tam: to i owo mnie zachwyciło, niejedno rozczarowało. Ale w sumie znów wrażenie ogólnie pozytywne, choć widziałam, że koleżeństwo reagowało rozmaicie.

Zaczęła od Księżycowej i wygląda na to, że ma ona z Beethovenem jakieś problemy: to samo, co pisałam z Barcelony o Sonacie A-dur mogłabym właściwie powtórzyć. Początek pierwszej części pięknie nastrojowy, potem nie bardzo mi się podobało, że melodia była właściwie schowana. Bezpośrednio potem ładne Scherzo, a finał momentami niepewny i też parę pomyłek było (ale sprytnie zamaskowanych).

Lwią część pierwszej części zajęły Tańce Związku Dawida Schumanna, cykl bardzo długi. Schumann jest bardziej „w jej typie”, bo można i zrobić delikatny bibelocik, i czasem przywalić. Przyznam się bez bicia, że chwilami odpływałam (trochę ze zmęczenia), ale momenty były przepiękne, zwłaszcza zakończenie, kiedy wszystko rozpłynęło się w ciszy.

W drugiej części Chopin. Ja uważam, że przyzwoicie. Najpierw Preludium cis-moll op. 45, które leży jej w sposób naturalny, bo stanowi prostą drogę do impresjonizmu, a ona w impresjonistach jest dobra. Potem Sonata h-moll – koleżanka żachnęła się, że pierwsza część za wolno, ja kupiłam koncepcję Uchidy, zwłaszcza że została logicznie przeprowadzona. W sumie miałam wrażenie raczej pozytywne i zastanawiałam się, dlaczego właściwie tyle czasu nie chciało się jej tego Chopina grać.

Koleżeństwo co prawda narzekało, ale publiczność ogólnie przyjęła ją owacjami. Bisy były dokładnie te same, co w Barcelonie – widać lubi je szczególnie.

Jeszcze Martha z Nelsonem, i od niedzieli do roboty. Dostałam już program – fajne zdjęcia dzieciakom zrobiono podczas eliminacji. Podoba mi się pomysł zamieszczania takich żywych zdjęć zamiast legitymacyjnych, jak było dotąd.