Trudno jest zagrać recital

W pierwszym etapie była tylko dwudziestominutowa próbka – teraz każdy z czterdziestki pianistów musi przyciągać naszą uwagę przez całe 50 minut. W tym parę większych form, obowiązkowe mazurki i walc. Część recitalu można kształtować swobodnie. A efekty? Oczywiście różne.

Rzadko się zdarza, jak dotąd, skomponowanie recitalu jako całości. Młodzi pianiści nie budują formy, lecz każą nam oglądać poszczególne kamyczki ze swojego ogródka. Pół biedy, jeśli przynajmniej kamyczki są ładne. A bywają. Absolutnie się nie zgodzę ze zdaniem, że dziś nic ciekawego nie było. Wprost przeciwnie – przedpołudnie było bardzo interesujące, a po południu dwie produkcje były co najmniej ciekawe.

Z przedpołudniowych pianistów dobrze mi się słuchało zwłaszcza Kultysheva – pewnie także dlatego, że jemu właśnie udało się skomponować całość. Utwierdziłam się w przekonaniu, że to naprawdę dobry pianista, dojrzały i twórczy, choć lepszy zapewne byłby w muzyce impresjonistycznej. No, ale Debussy inspirował się Chopinem, więc jedno od drugiego nie jest tak daleko. Ja w ogóle zaczynam sobie myśleć, że na tym konkursie, być może po raz pierwszy, nie będzie Chopina „prawdziwego”, czyli wzorca, o jakim marzy polskie profesorstwo i krytykanctwo, tylko będzie wielu Chopinów osobistych, związanych z danymi artystami. I może to nie jest aż takie złe, jak się wydaje różnym strażnikom tradycji?

Choć pewne tradycje są przekazywane. Śmiesznie, że najbardziej polskie mazurki zaprezentowali dziś pianiści dalekowschodni, ale cóż: Chińczyk Peng Cheng He uczy się u Edwarda Auera, a Koreańczyk Hyung-Min Suh – u Emanuela Axa. Za to Leonard Gilbert w ogóle chyba nie wie, co to są mazurki – wykonał po prostu nastrojowe miniaturki. Powiem zresztą, że z przedpołudniowego zestawu to on satysfakcjonował mnie najmniej.

Trifonov podobał mi się tym razem o wiele bardziej niż w I etapie. Piękne rzeczy robił z dźwiękiem, świetnie sobie tańczył walca, zjawiskowo szemrał mazurki, ale najbardziej podobała mi się Barkarola – taka wodna, płynąca. On też jest właściwie impresjonistą. No i niestety, żeby pełni szczęścia nie było – zapędził niemiłosiernie na koniec Scherzo cis-moll, a jeszcze bardziej – poloneza.

Zmęczyli mnie potwornie wydziwiający rytmicznie Nagano i koszmarnie toporny Gillham, ale doznałam prawdziwego szoku widząc, jak publika bije brawo tej słoniowaciźnie… Natomiast Tysman podobała mi się, i podobałaby mi się jeszcze bardziej, gdyby zmieniła instrument – ta yamaha niestety jest do niczego. Ale zagrać na niej w ten sposób preludia, z wielkim smakiem i poezją jak haiku, to naprawdę duża sztuka. Ja trzymam za nią kciuki, żeby ją jednak, mimo regulaminowych nieporozumień, przepuszczono. Polonez As-dur, który zagrała zamiast zamieszczonego w programie Poloneza fis-moll, był także świetny.