Volodos i laureaci
Naprawdę, z coraz większą przyjemnością słucham Volodosa. Z dawnego wymiatacza zrobił się z niego prawdziwy, wrażliwy muzyk. Bardzo się ucieszyłam, że zmienił program i zamiast Chopina włączył Skriabina. Podoba mi się, jak go gra – bez ochów i achów, ale jakby improwizacyjnie, takie marzenie senne. Jednym ciągiem zagrał Preludium b-moll op. 37 nr 1, Preludium b-moll op. 11 nr 16, Danse languide op. 51 nt 4, Guirlandes z Dwóch tańców op. 73 i wreszcie Sonatę Fis-dur op. 64 (Biała msza). Po skriabinowskim odjeździe drugi, schumannowski – Humoreska. Po raz kolejny stwierdziłam, że lubię ten cykl; ostatnio eksploatował go Anderszewski, ale gra go inaczej, tyle tylko te interpretacje mają wspólnego, że – znów – nie są rozbuchane, raczej intelektualne. Bisował cztery razy: trzy bisy te same, co w sierpniu w Warszawie (Ptak prorokiem, jakiś hiszpański kawałek i Sicilianę Vivaldiego), a w środku jeszcze coś z Griega.
Poszłyśmy potem do niego z paroma koleżankami zadać mu kilka pytań. Mówi, że nie zamierza teraz nic nagrywać, bo w ogóle nagrań nie lubi; woli grać solo, niż z orkiestrą, bo może pokazać więcej kolorów dźwięku; na Rok Lisztowski szykuje Sonatę h-moll; w Polsce znów go niezadługo zobaczymy, bardzo lubi grać w Warszawie. Robi wrażenie nieśmiałego chłopaka – zupełnie inaczej niż kiedyś, kiedy pokrywał to jakąś szorstkością i nonszalancją. Teraz niczego nie pokrywa. Dorósł. Jego gra przyciąga uwagę walorami muzycznymi, nie efekciarstwem.
Po przerwie laureaci Konkursu Chopinowskiego. Najpierw Wunder – dośc przyzwoicie zagrany Nokturn H-dur op. 9 nr 3, potem Andante spianato i Wielki Polonez – lepiej niż na koncercie laureatów, ale wciąż niestety kompletnie puste… Trzy bisy, niemal wymuszone (ale publiczność ogólnie bardzo życzliwa – znów pełna, ale tym razem o wiele wieksza sala!): jedna z Rapsodii węgierskich Liszta, Chopina Walc As-dur op. 34 nr 1 i Światło księżyca Debussy’ego, gdzie wreszcie trochę poczarował dźwiękiem, a nie tylko przebierał paluszkami. Tą ilością bisów trochę robił sabotaż koleżance, czyli Avdeevej, no, ale w końcu dopuścił ją do głosu. Wyszła w stroju konkursowym z jedną istotną zmianą: czarną bluzką bez żabotu. Sonatę zagrała bardzo dobrze, choć wciąż uważam, że z Khozyainovem nie da się to porównywać. Widać było, że już zmęczona (zbliżała się północ – marsz żałobny w godzinie duchów to w ogóle dość upiorny pomysł), ale w końcu i ona zagrała trzy bisy, same chopinowskie: Nokturn Des-dur, Mazurka cis-moll i na koniec Poloneza As-dur (!).
No i ważna rzecz. Na początku drugiej części koncertu Waldemar Dąbrowski odebrał od jednego z szefów BASF czek na 50 tys. euro (dochód z tego koncertu) na zakup steinwaya. Resztę dokłada sama firma hamburska, o czym opowiedział nam ciekawą historię Gerrit Glaner z firmy Steinway. Bo oczywiście 50 tys. euro na fortepian to za mało, potrzeba jeszcze ze 30. Wymyślili, że sprzedadzą na ten cel po wyższej cenie, jako instrumenty kolekcjonerskie, dziesięć fortepianów zaakceptowanych (i podpisanych!) przez Maurizia Polliniego, który zgodził się to zrobić dla NIFC z okazji 50-lecia jego wygranej na Konkursie Chopinowskim (bardzo miło z jego strony, choć chcielibyśmy, żeby i zagrał coś u nas czasem). Zaakceptował tylko osiem, dwa mu nie pasowały (ciekawe, że kiedy się okazało, że z jakichś powodów nie może sam przyjechać do Hamburga, to zawieźli te fortepiany do niego!), więc tym ośmiu znów odpowiednio podwyższono cenę. Nie było sprawy, poszły na pniu. Tak więc do NIFC trafi nowy instrument, wybrany przez Janusza Olejniczaka.
Komentarze
Pobutka.
Bo oczywiście 50 tys. euro na fortepian to za mało. Dla mnie to takie oczywiste nie było. Choć z drugiej strony jak jakiś tam flecik kosztuje 3 tysiące euro… 🙄
foma:
No wiesz, zapominasz chyba, że zapewne fortepian koncertowy, może i marki Steinway, kupowałeś 😛 Oczywiście jako podatnik i obywatel miasta, a w takich przypadkach nie zawsze wgląda się w faktury. Zakup jednak, pozostaje zakupem 😉
Zupełnie poważnie — kolega zasiadał kiedyś w komisji kultury UM (nie Katowic) i był bardzo poruszony ceną kupowanego dla szkoły muzycznej Steinwaya. Ale zakup poparł 😉
„Jakiś tam flecik”, Panie Komisarzu, może kosztować i 40 000 dolków.
Prawdziwe instrumenty nie są tanie.
http://www.powellflutes.com/ftree/ftree_t2/ftree_t3/ftree_t3_custom.html
(prawy górny róg, „price list”)
Oj, wrażenia były. Ale jestem ciekaw, jak ten koncert na podniebienie wypadł, bo tu wrażenia dość skromnie opisane. Mam nadzieję, że PK więcej na ten temat napisze w sąsiedztwie.
Tattinger brut reserve na poczatek może być, ale żal, że na tę okazję nie podali Tattinger Prelude Grands Crus lub chociaż Tattinger Nocturne. Ale kolacyjka niczego sobie. Chociaż przy takich okazjach trudno się skupić na wrażeniach smakowych, niestety, a może i stety, bo te inne przecież są ważniejsze.
Ciekawe, co PK pisze o sposobie bycia Volodosa. Potwierdza się, że często pozorna szorstkość i wyniosłość pokrywa nieśmiałość i brak pewności siebie.
No tak, tyle że tutaj spore znaczenie ma fakt zbudowania ze szlachetnych kruszców. A tak swoją drogą, przy większym zamówieniu bardziej wypasionej opcji mogliby jakiegoś Steinwaya dorzucić…
A fleciki z wierzby po ile chodzą? Bo mam na zbyciu 🙂
a mi zostały jakieś z czarnego bzu i rdestu 😉
PAK,
na co ja, jako podatnik, się nie zrzucałem… 🙄
No widzę, że tu od PK się dużo wymaga!
PK się dwoi
PK się troi
PK jest zdolną szafarką.
PK musi być czasem
recenzentką kulinarną
(bez wynagrodzenia).
Na kulturę zrzucam się chętnie. Na instrumenty zrzucaliśmy się 2 lata temu, gdy Filharmonia Bałtycka część instrumentów wymieniała na lepsze. Dyrektor Perucki zapewniał, że będzie to miało zasadniczy wpływ na brzmienie orkiestry.
Z perspektywy ocenieam, że jeśli miało, to niestety ujemny, bo grają coraz gorzej a nie coraz lepiej. Mapap chyba dobrze zna naszego dyrektora artystycznego Kaia Baymanna. Ciekw byłbym opinii na temat jego umiejetności mobilizowania muzyków do dobrego grania. Czasami to się udawało przezież.
errata: przecież
Nie patrzę, co piszę. Baumanna oczywiście.
Tak myślę, że na poczatku nowej dyrygentury zawsze jest klepiej, a po pewnym czasie wraca do normy.
Na początku jest klepiej, bo nowa miotła dobrze klepie? 🙂
Myślę, że nie w tym rzecz, tylko na poczatku muzycy mają ambicje, chca się pokazać od najlepszej strony, a potem zapał powoli obumiera.
Pozdrawiam do wtorku, a może poniedziałku. W poniedziałek ostatnia sesja sejmiku. Właśnie idę na kolejną komisję. Niektóre komisje na ostatnim swoim posiedzeniu wygłupiają się i olewają nawet poważne sprawy, inne odwrotnie. Ciekawostka – najpoważniej podeszła do ostatniego posiedzenia komisja rolnictwa i terenów rolnych. Skład – Samoobrona 2, PSL – 2, SLD – 1. Wiceprzewodniczący PO.
Przykro to mówić, ale przewodniczacy tej komisji, PSL, wykazał się największa kulturą i najpoważniejszym podejściem. Można jego wystąpienie końcowe ośmieszać, ale mnie szczerze wzruszył, bo widać było, że mu szczerze zalezy na tym co robi, a do tego jest niegłupi i przede wszystkim obdarzony kulturą osobistą.
Dzień dobry, melduję się z macierzystej redakcji 🙂
Nie Baymann, nie Baumann, tylko Bumann 😀
Drodzy i ulubieni Artyści Ludowi 😀 Fleciki z wierzby, czarnego bzu i rdestu mają inną wartość – indywidualną, bo to pojedyncze dzieła sztuki amatorskiej 😉 Wyceniać je więc powinni amatorzy tych dzieł…
Festiwale Gaming i w Mariańskich Łaźniach będą chyba dopiero w sierpniu przyszłego roku natomiast na stronie Konzertdirektion Lee nie ma jeszcze informacji, kiedy wystąpi Choziainow, w każdym razie będą to recitale w Niemczech. Przypuszczam, że będzie powtarzał swój program z konkursu. Ciekawe, czy jakieś radia czeskie, niemieckie albo austriackie będą to (re)transmitować.
Arcady
Określenie Neuhausa znakomite. Właściwa namiętność jest najważniejsza, reszta jest pochodna. Dobrą ilustracją tego mogłaby być “Cudzoziemka” Kuncewiczowej, szczególnie jej końcowe fragmenty.
Wywiad Pani Doroty z Wołodosem w „Wyborczej” dziwnym przypadkiem zapamiętałem. Pani Dorocie wyraźnie się nie podobało, kiedy zjechał film „Shine” i fragmenty interpretacji III koncertu Rachmaninowa. Mi akurat jego płytowe nagranie live bardzo się podobało.
Mariuszu,
właśnie mi się udało znaleźć ten wywiad. Trochę to inaczej było. Pozwolę sobie go wklepać. (tytuł: Mieszkam w samolocie)
DS: Przeczytałam w życiorysie przysłanym przez firmę Sony, że postanowił pan zostać pianistą po usłyszeniu nagrań Rachmaninowa.
AV: To taka głupia, amerykańska biografia. Rzeczywiście najpierw chciałem być dyrygentem i dopiero kiedy miałem 16 lat, pokochałem fortepian. Rachmaninowa zresztą cenię ogromnie, jest w jego muzyce coś wyjątkowego. Wydaje mi się, że jak nikt potrafi przekazać nostalgię w każdej frazie – to prawdziwy geniusz. Ale oczywiście wcale tak nie było, że zakochałem się w fortepianie, bo usłyszałem Rachmaninowa.
DS: Jest pan uznawany za specjalistę od wirtuozowskich transkrypcji. Czy to muzyka, jaką pan najbardziej lubi?
AV: Dla mnie to tylko zabawka, hobby. Trzeba grać utwory poważne, trudniejsze w odbiorze, ale też i takie, które publiczność zna i lubi. I artysta, i publiczność potrzebują wypoczynku. Ale nie uważam, że koncert składający się z samych transkrypcji byłby sensowny. Takie utwory można grać na zakończenie albo na bis. To samo z płytami: pierwsza, którą nagrałem, zawierała same transkrypcje, ale na drugiej będzie już po prostu recital z utworami Rachmaninowa, Ravela, Schuberta, Chopina i Liszta.
DS: Nie chciałby pan zostać zaszufladkowany?
AV: Na pewno nie.
DS: Może jednak można w transkrypcjach znaleźć nie tylko cyrkowe igraszki, lecz także jakiś inny rodzaj muzyki, inną głębię, ekspresję?
AV: Muzyka jest nierozerwalnie związana z fortepianem. Dla mnie dwie następujące po sobie nuty to już muzyka. [tu jest coś dziwnego i nie pamiętam, czy nie było tu jakiegoś redakcyjnego skrótu – DS]
DS: Gdzie pan teraz mieszka?
AV: W samolocie. Po wyjeździe z Rosji przez trzy lata mieszkałem w Paryżu (mam obywatelstwo francuskie), przez trzy w Madrycie, gdzie studiowałem na prywatnej uczelni u Dymitra Baszkirowa. [to było w szkole im. królowej Zofii, do której z Polski chodził m.in. Dominik Połoński – DS] Ukończyłem te studia w zeszłym roku. Teraz tyle koncertuję, że po prostu nie mam adresu. Nie mam też swego instrumentu.
DS: Ale grając tak trudną muzykę, trzeba przecież ćwiczyć. Jak pan sobie daje z tym radę?
AV: Pracuję bardzo nieregularnie. Czasem gram osiem godzin dziennie. Bywają też tygodnie, kiedy w ogóle nie ćwiczę.
DS: A kiedy pan wypoczywa?
AV: Nigdy. Wakacje dla mnie to gra na fortepianie.
DS: Jak długo uczył się pan III Koncertu Rachmaninowa?
AV: Nauczyłem sie go w grudniu przez dziesięć dni. Oczywiście samo opanowanie nut to jeszcze nic, najważniejsze jest muzyczne opracowanie, które może trwać i całe życie.
DS: Ten koncert został ostatnio bardzo spopularyzowany dzięki filmowi Blask, który opowiada historię australijskiego pianisty Davida Helfgotta. Widział pan ten film?
AV: Tylko fragmenty. Ale pianista, który tam gra, to katastrofa.
DS: Pod jakim względem?
AV: Pod każdym.
Jak widać, to nie było tak, że „mi się nie podobało”, tylko próbowałam być dociekliwa 🙂
Ale tak jak patrzę teraz na tę rozmowę, to parę sensownych rzeczy nawet wtedy powiedział, ale po pierwsze jeszcze nie był na tyle ukształtowany, po drugie – miał zupełnie inny sposób bycia. Np. w ogóle się nie uśmiechał. Teraz też nie za często, ale jak już się uśmiecha, to właśnie tak jakoś nieśmiało i miło 😀
Jo, podobnie jako Fomecek, nie wiedziołek, ze na pikny fortepian potrzeba 50000 + 30000 euro. I teroz zbocowuje to wydarzenie, ftóre pon Norwid w Fortepianie Szopena opisoł i cuduje… co za sietniok tak beztrosko wyrzucił przez okno 80 tysięcy euro!!!! 😀
Z przyjemnością przeczytałam ten wywiad ponownie.
Byłoby ciekawe mieć też wczesny wywiad z Kolą. Ciekawe np., jakby Kola zareagował, gdyby się dowiedział, że pewien krytyk muzyczny w Polsce już teraz określił go jako kontynuatora pianistyki spod znaku Richtera i Sokołowa. 🙂
I mam nadzieję, że Kola zagra też w moim mieście!
Wyrzucili przez okno chyba pleyela, może był tańszy od S&S
Czy ktoś z Państwa był na wczorajszym recitalu Trifonowa w FN (albo słyszał z wiaroygodnego źródła opinie) ? Ogromnie jestem ciekawa wrażeń.
Też jestem ciekawa, zwłaszcza czy szybka podróż z Ludwigshafen miała jakiś wpływ na jakość jego gry 😉
Muszę teraz dodać parę słów pianistycznego podsumowania. Otóż ogólnie konkursowej młodzieży muzycznej, jak już wcześniej gdzieś wspominałam, brakuje cierpliwości, co zresztą u każdego z tej trójki, która w Ludwigshafen wystąpiła (nie dodałam, że Geniuszka też nie było, bo też się pochorował, ale myślę, że jego gra byłaby poparciem mojej tezy), objawia się inaczej.
Muzykalnego, pełnego fantazji Trifonova z dość pustym Wunderem łączy jedno: obaj szemrzą, zamazując chwilami obraz. Czasem grają wyraziście, ale nie jest to zasadą. No i skutek jest taki, że po prostu nie ma brzmienia.
Z Avdeevą jest inaczej, bo ona gra wyraziście (oczywiście lepiej brzmiała na steinwayu, mam nadzieję, że już przestanie się wygłupiać z tą yamahą), ale też, jak to powiedział kolega – przelatuje, a ja dodaję – połyka. Czasem jakieś zwroty ni z tego, ni z owego zanikają, trochę manierycznie.
Volodos w ogóle czegoś takiego nie ma. No i nie ma Dang. Obaj grają wyraziście, dźwiękiem „do przodu”, pierwszoplanowym, choć zróżnicowanym – no i każdy inaczej. Ale co mnie uderzyło (właśnie zrobiłam poprawkę w poprzednim wpisie): te sposoby gry tak bardzo się różnią, że byłam przekonana, że przedwczoraj Dang grał na innym instrumencie niż Trifonov. Cóż, pan Glaner ze Steinwaya powiedział nam, że to był jednak ten sam instrument! Zaskoczyło mnie, jak wiele może zależeć od indywidualnego kształtowania dźwięku.
Dobry wieczór, skoro ktoś pyta, a ciekawa byłam, czy ten temat padnie, bo koncert bardzo mi się podobał, to pozwolę sobie na Szanownym Dywanie zadebiutować:-) Tak, byłam. Ocena wykonania wykracza poza moje kompetencje. Natomiast zdecydowanie najbardziej ujął mnie Wielki Polonez Es-dur i Sonata h-moll, na zakończenie odpowiednio pierwszej i drugiej części. Elementem, niewątpliwe dodającym uroku koncertowi było, pełne młodzieńczej świeżości, zachowanie Daniiła. W pierwszej części, zadowolony, uśmiechał się po każdym utworze. Na zakończenie, przy pierwszej owacji na stojąco, na którą nie musiał długo czekać, speszony gniótł końce marynarki i szybciutko zasiadł do fortepianu by grać bis. Widać było, że bardzo się cieszy, ale że jednocześnie troche go te owacje onieśmielają. Sala była pełniutka. Bisy były cztery m.in. piękna Campanella (kolejna owacja na stojąco), na koniec własna kompozycja. Może Szanowne Kierownictwo ucieszy jeszcze fakt, że prowadzący koncert (pewnie Państwu znany) we wstępie, z sympatią zacytował „przez niektórych nazwyany Pędzącym Królikiem”:-) Pozdrawiam serdecznie.
To może jeszcze dodam, skoro już samo Kierownictwo też pyta:-), że śladów zmęczenia nie widziałam nic a nic. Bisów być może grałby jeszcze więcej, ale z opresji „napierającej” publiczności wyratował go pan prowadzący wkraczając na scenę. A i jeszcze, co może oczywiste po Konkursie, koncert grał na fortepianie Fazioli.
Witam Frajdę, dzięki za relację! Tak, on jest uroczy i widać, że granie mu przyjemność sprawia. Czego naprawdę zazdroszczę, to tej własnej kompozycji, bo chciałabym wiedzieć, jakie rzeczy on komponuje 🙂
To super, że nie był zmęczony i nie dał plamy. Młodość, ach… Ja (nie porównuję się, tylko stwierdzam fakt 😉 ) po dzisiejszym locie jestem padnięta, ale też był to lot dwoma samolotami (przez Poznań) i to raczej samolocikami, śmigłowcami ATR, brrr… zwłaszcza lądowanie było przykre za każdym razem.
Tak więc chyba już powiem dobranoc 😀
Dobrych snów bez międzylądowań, Pani Kierowniczko 🙂
Tak. W tym miesiącu tylko po kraju. Koleją 😉 Dzięki!
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Bardzo poetycki chiński pomysł na Poulenca 😀
No, w końcu i tu popsuła się na dobre pogoda. Z czystym sumieniem siądę do roboty. 😐
I zapadła pełna szacunku cisza…
😆
Nikt nie śmiał nawet merdnąć ogonem…
Ależ wszelkie merdające ogony mile widziane 😀
Ogon ostrożnie wsunął koniuszek do Świątyni Pracy, zaczerpnął łyk przesiąkniętego kreatywnym wysiłkiem powietrza i wycofał się w nabożnym przejęciu. Zdołał dojrzeć tylko cień długowłosej postaci, miotany twórczym szałem, ale już to wystarczyło mu, żeby wyciągnąć właściwy wniosek: uwaga, u góry pracują!
– Spróbuję od zakrystii – pomyślał Ogon. – Może tam ktoś leniwie popija kawkę, robiąc sobie przerwę w czczeniu bogini Roboty.
Przemknął się bezszelestnie na tyły świątyni, ustawił odpowiednio psa i wśliznął się przez szparę w lekko uchylonych drzwiach. W zasięgu wzroku nie było kompa, co już pozwalało z nadzieją patrzeć w najbliższą przyszłość.
– Niuchnij no! – przykazał szeptem Nosowi.
– Espresso? – odszepnął niepewnie Nos – E, nie, chyba raczej capuccino. Tak, czuję mleczną komponentę. To musi być capuccino.
Błogie ciepło zalało Ogon od nasady do końcówki. Świadomość, że nawet w Świątyni Pracy ktoś pozwala sobie na capuccino w sobotnie popołudnie dodała mu skrzydeł. Merdnął z rozmachem, strącając ze stolika-jamnika bezcenną wazę z epoki Cho-Ping i już miał przezornie dać dyla, kiedy nagle ujrzał znajomą sylwetkę Pierwszej Kapłanki i usłyszał jej niebiański głos :
– Wszelkie merdające ogony mile widziane. 😀
Mile widziane, mile widziane, nawet zamokniete i chlipiace deszczem.
No cóż … a propos jeżdżenia po kraju pociągami:
http://ia700201.us.archive.org/10/items/Winder_Kyks_Modlitwa_Bluesmana_W_Pociagu/Winder_Kyks_Modlitwa_Bluesmana_W_Pociagu.ogg
Jaki „Kyks” jest na żywo przekonaliśmy się we wtorek na „Zaduszkach” w ŁDK – było zaiste świetnie, zwłaszcza, że teraz ze Śląską Grupa Bluesową jeszcze śpiewa Aleksandra Łapka, która ma nie tyle głos co głosisko. Niestety (lubo też na szczęście) kto nie pójdzie na koncert lub nie kupi płyty – to się o tym nie dowie bo w z Tuby nie ma nic godnego podłączenia – albo fonia słaba albo wizja a najczęściej i to i to.
Mamy w grodzie nad Łódką tydzień śląski. Obaj bracia Skrzekowie na scenie w ciągu jednego tygodnia. Jak tylko odsapnę to idę na koncert sławetnej grupy SBB co promuje swój nowy album. Byłem 2 lata temu i idę dziś. Kto z Łodzi niech też idzie – bo to są dobre koncerty. Zwłaszcza że Józef Skrzek wyremontował gitarę basową Hoefnera i oryginalny MiniMoog – zostało już tylko kilku takich zawodników na świecie co tym dysponują umiejętnie (bardzo dobra jest płyta „Ricoshet” nagrana w kolektywie moogowym w USA – polecam). Może niektórzy mogą być zdziwieni na zasadzie „to oni jeszcze żyją ?” – ale cóż – pogłoski o zawodowej śmierci Skrzeka i SBB są mocno przesadzone. Co prawda można się też spotkać z porównaniem Skrzeka do Wagnera (przypominam słynne zdanie „muzyka ta ma piękne momenty ale też i liczne brzydkie dłużyzny” czy jakoś tak..) – ale co tam … Mam sentyment, lubię no i pewnie pojawi się też garść weteranów – często z dziećmi.
Takie to interludium przed Festiwalem Tansmana w połowie listopada.
Na Chopinozę w ciężkim przebiegu najlepiej na mnie działa leczenie kombinowane składające się z Schuberta przeplatanego fińskim jazzem i śląskim rockiem i bluesem – powoli dochodzę do siebie dla chwały pracodawcy i rodziny 🙂
Nie otwiera mi tej linki 🙁
Hm, to Skrzek jeszcze działa, naprawdę? Zaskoczenie…
A na Festiwal Tansmana się wybieram. Acz nie na cały. Daruję sobie Savalla i coś tam jeszcze.
Myślący Ogon i Niuchający Nos nieco się pomyliły. Zamiast cappuccino piło się tu zieloną herbatę 😉
Pani Kierowniczko, literaturze stłukło się zwierciadło podczas przechadzki po gościńcu i żeby się nie pokaleczyć musiała odejść od realizmu w rejony fantazji. 🙂
Licentia bobica 😆
O, to, to. 😆
Ja mam licencję nawet na skrajne fantazje…
Ogon merdnął raz jeszcze, tym razem niczego nie tłukąc, a jedynie strącając z góry papierów zapis nutowy „Mordeusza”, własnoręcznie wykaligrafowany przez samego Montemerdiego, po czym ułożył się pod stołem myśląc intensywnie, jak tu namówić Pierwszą Kapłankę do wyjęcia serdelków z wegetariańskiej lodówki. 😀
Pierwsza Kapłanka natomiast zastanawiała się, czym by tu poczęstować Ogon, Nos i Całą Resztę Źwirza, nie mając w lodówce nic, co by chociaż przypominało mięso… 🙁
Oczekiwanie na poczęstunek przedłużało się. Zniecierpliwiony Ogon wskoczył na krzesło i nagle rozpromienił się na całej długości, widząc na stole butlę o wyraźnie piwnicznej powierzchowności. Nachylił się konspiracyjnie do Całej Reszty Źwirza i w podnieceniu zaczął coś naszeptywać Uszom.
– Naprawdę? Prawdziwy psabernet psyrah? I ledwo co napoczęty? – szczeknął radośnie Pies. 😆
2-gi plik od dołu na stronie:
http://www.winder.art.pl/dzwieki.html
Z tym, że konieczna do plików ogg wtyka – bez tego plik się nie odmyka 🙂
SBB grało nawet przedwczoraj w Wwie
http://www.sbb.pl/sbb/index.html
Co do festiwalu tansmanowskiego:
Ja od Savalla się trzyma z dalla
Lecz przemówi mi do ucha Christina Pluchar 😉
Jakieś psijaństwo czy jak? 😉
Pod bigos musowo trzeba coś chlapnąć, chyba Kierownictwo samo przyzna. 😉
Do bigosu najlepiej smakuje koniak – przypomina bowiem bimber i stąd dobrze się komponuje.
Bimber to najbardziej przypomina grappa. 🙂 Ale po pierwsze w zasadzie od lat pijam głównie średnioprocentowo i moja wątróbka już przywykła, a po drugie nie mamy armat. 😉
Grappa to koniaku atrappa.
No ale w końcu koniak i grappe zawsze można rozcieńczyć piwem:
http://www.youtube.com/watch?v=LUMqie-84o4&p=ACD3EA3F893BEFB1&playnext=1&index=3
Powyżej dowód , że sam na to nie wpadłem.
O tak, to jest kultowa wypowiedź 😉
Grappy ani koniaku nie mam, ale jakaś brandy się znajdzie…
Grappa piwem rozcieńczona,
to jest horror dla Ogona!
Mówił nawet sam Frank Zappa,
że niedobra taka grappa,
po czym rzucił tak z polotem:
grappa najpierw, piwo potem. 🙂
Nie odpowiem wierszem dzisiaj
Bo się już na koncert spieszę
Tam gdzie jadę będzie piwo
Więc wyruszać muszę żywo,
Lecz na koniec powiem – brandy
z wodą można pić bez grandy *
* Przypis: zasadniczo brandy zostało wymyślone dla obniżenia ceny transportu do Anglii, gdzie je rozcieńczano wodą – w ten sposób oszczędzając najcenniejszy organ tzn wątrobę. Być może Anglicy pijali je do cynadrów – co daje obraz nieskończonej rozkoszy dbającego o zdrowie miłośnika podrobów. A Grappa to jest produkt odpadowy i do tego włoski a włoskie to ja uznaję ekspresy do kawy.
Koncert z piwem? I bez brandy?
Nie obejdzie się bez grandy…
Koncert z grandą? Oj, to źle…
Może lepiej Grand Marnier?
Tak jest marnie, że aż granda?
Uśmiałby się misio panda…
Siedziałbym tu do upadu,
nie żałijąc wcale zadu,
brandy wypiłbym i piwa,
ale obowiązek wzywa:
wraz z Ogonem oraz Nosem
idę zająć się bigosem. 😀
Smacznego 😀
Bobiku,
gdzie kupuje się w Niemczech prawdziwą kiszoną kapustę na bigos?
Od miesiąca mieszkam w NRW. I od miesiąca chodzi za mną bigos.
Byłam nawet dzisiaj w rosyjskim sklepie , kiszonej kapusty „niet”.
Mam polskie przyprawy i wszystkie pozostałe składniki.Bez najważniejszego, niestety.
Pozdrawiam Dywan i PK bardzo ciepło.
Wzajemnie 😀
A na długo w tej NRW?
Na trzy miesiące. Ale od maja 2011 może na dłużej.
To poniekąd po sąsiedzku z Bobikiem 😉
Mar-Jo, toż kiszona kapucha pod tytułem Sauerkraut jest w Niemczech dosłownie wszędzie! W każdym supermarkecie, na każdym targu, ba, nawet u rzeźnika zwykle występuje w przyrodzie. Co więcej, ONI uważają, że to jest poniekąd ICH narodowy wynalazek. 😯
Wszelkich dodatkowych informacji, niekoniecznie kulinarnych, chętnie udzielę, mając nadzieję, że Kierownictwo wymianę adresów mailowych załatwi. 😉
Jeśli będzie reakcja na informację, że mam Killepitsch, to znaczy że po sąsiedzku.
Znaczy Düsseldorf? To więcej niż po sąsiedzku. To by mi praktycznie do domu właziło, gdyby dwudziestokilometrowy ogon miało. 😀
Widzę, że dziś Dzień Ogona 😉 😆
Bobiku,
ja myślałam o „prawdziwej” kapuście z beczki. Widzę tylko jakąś bardzo drobno szatkowaną, w słoikach. U rzeźnika w sąsiedztwie mam bardzo dobry ser.
Targu w mojej mieścinie nie ma.
Mar-Jo, ja mam dla Ciebie taką propozycję, zanim Kierownictwo się zjawi: kliknij na mój nick, który doprowadzi Cię do mojego blogu. Tamże w prawym górnym rogu jest skrzynka pocztowa, przez którą można do mnie napisać choćby jedno zdanie, które już daje mi Twój adres mailowy. Albo wrzuć u mnie na blogu jakikolwiek komentarz i też adres będę miał. A całą resztę dogadamy bez przekształcania blogu muzycznego w poradnik kulinarny i inny. 😉
Mam cichą nadzieję, że Kierownictwo nie tylko nic nie ma przeciwko idei ogoniastości jako takiej, ale wręcz popiera Dzień Ogona w całej puszystej rozciągłości. 😎
Bardzo podoba mi się idea Dnia Puszystego Ogona 🙂
Niedawno wróciłam z bardzo przyjemnego koncertowego wykonania „Giovanny d’Arco”, które zainaugurowało X Poznańskie Dni Verdiego. Partie solowe śpiewali Wioletta Chodowicz, Andrea Giovannini, Artur Ruciński, Mikołaj Adamczak, Adam Pałka, dyrygował Łukasz Borowicz, grała Orkiestra Filharmonii Poznańskiej, śpiewał Chór Teatru Wielkiego w Poznaniu.
Wyszłam z koncertu w podwójnym błogostanie. Błogostan numer jeden zawdzięczam Piotrowi Kamińskiemu , który miał klimatyczne solówki przed pierwszą i drugą częścią koncertu. To było wprowadzenie do opery, które nie tylko syci merytorycznie, ale i wprawia w odpowiedni nastrój i sprawia ogromną przyjemność słuchaczowi – pan Piotr potrafi delikatnie trącić w człowieku odpowiednie struny. No i jego sugestia, żeby spróbować posłuchać tego Verdiego szczerze i naiwnie i bezwstydnie się cieszyć się tą muzyką poskutkowała – huśtałam się razem z verdiowską frazą, zupełnie zapominając o świecie całym. W Poznaniu pan Piotr ma zresztą spore grono fanów, którzy w przerwie dzielnie stali w kolejce po autograf 🙂
A już w ramach samego wykonania to rozanielił mnie Artur Ruciński . Klasą, klimatem, zaangażowaniem – całokształtem właściwie. Ta jego wielka pewność techniczna, a dzięki temu i niewidzialność warsztatu dają wielki komfort słuchaczowi. Podobnie jak Pani Kierowniczka bardzo empatycznie odbieram to, co dzieje się w gardłach śpiewaków. No i kiedy mam taki komfort jak w przypadku Artura Rucińskiego, to mogę wygodnie się oprzeć i cieszyć każdym taktem. Właściwie to zapomina się, że on śpiewa, wydaje z siebie dźwięki, raczej chłonie się kreację bogatej w emocje roli. Dobrze się czasem wykąpać w emocjach ubranych w verdiowskie frazy takiej jakości 🙂
No, dobra, ten Merdi wygląda na fajnego gościa. Dołączamy go do obchodów Dnia Puszystegom Ogona. 😆
Bobiku, Poznańskie Dni Merdiego potrwają aż do 21 listopada 😆
Niech żyją Puszyste Ogony 😀
Miło, że się tak ładnie zaczęło. Nie wiem, czy dotrę do Poznania.
Na Wrocławskiej otwarli kilka miesięcy temu pierogarnię (są też piecuchy i dobry podpiwek). Ucztowałam tam dzisiaj 🙂
A w ubiegłym tygodniu wspominałam naszą ubiegłoroczną zmarzniętą Nostalgię. W tym roku była jednodniowa, wybrałam sie na koncert bachowski The Hilliard Ensemble. Właściwie to był sopran żeński, tenor i bas plus skrzypce. Kontratenor stracił głos i zastąpiły go w chorałach skrzypce. Stany średnie (trochę mi się ten program nie układał w całość) + bardzo klimatyczna końcówka (Ciaconna a na to nałożone fragmenty chorałów). W sumie i tak wyszło na Bacha 🙂
PS. Koncerty laureatów Konkursu Chopinowskiego w Auli UAM:
11 listopada L. Geniušas i D. Trifonov
14 listopada E. Bozhanov
21 listopada I. Wunder (z „Amadeusem”)
No i niech im będzie 🙂
Ja myślę, jak tu skiknąć do Kielc we wtorek, ale nie wiem, czy się wyrobię z robotą… 🙁
Ja się tylko zastanawiam, dlaczego nikt mnie nie zastępuje, kiedy stracę głos. 🙄
Myślę, że po pierwsze jest temu winny rząd, po drugie wieloletnia polityka antypsiości, po trzecie pocałujcie wy mnie wszyscy w podogonie, po czwarte my dobrze wiemy, co jest najważniejsze. 😈
Dobre sobie, zastępstwo, jakby co. 😈
Skończył się Dzień Ogona, zaczął się Dzień Podogonia? 😉
Pobutka.
Dnia Podogonia jednak nie będzie. Spróbowałem wytrwać kilka godzin w nastroju podogonnym i okazało się, że to ponad moje siły. Nie rozumiem, jak niektórzy wytrzymują latami… 😯
Pogoda nawet mniej podogonna niż wczoraj 😉
U kogo mniej, u tego mniej… 🙄 Ale jak przychodzi pora spaceru, to i tak mi ganc pomada, jaka pogoda. Do każdej się wyrywam. 😉
No to na tę smętną pogodę przesyłam link do zabaweczek – można sobie zainstalować za darmo i pobrzdąkać:
http://glenstegner.com/softsynths.html
Jakie to fajne 😀
Cieszę się ! Mnie po wczorajszym wzięło – zaraz będę oglądał film z Ricochet Gathering 2007 wczoraj nabyty w „turmerczu”. To koordynują „emeryci” z Tangerine Dream http://www.ricochetdream.com/yellowstone.html
Świetny koncert był – i to w większości z repertuaru najnowszej płyty ułożony. Nie nudzę szczegółami bo to spoza zasadniczego Dywanowego metier 🙂
PS Pomyśleć, że kiedy ARP 2600 użyto do efektów na płycie „Captain and Me” zespołu Doobie Brothers w 1973 to było potrzeba trzech ludzi do obsługi a teraz jego „emulator” na peceta ściąga się w kilkanaście sekund…
Pobutka.
Dzień dobry. Miła ta latynosko-barokowa słoneczna Pobutka, w sam raz na dziś, bo leje jak z cebra… A zaraz muszę wyjść 🙁
Parę słów o tym, dlaczego nic tu nowego nie piszę. Po prostu spędziłam weekend na pisaniu aż dwóch ostatnich książeczek do serii płytowej, a że przy tym jest trochę roboty, nie mogłam zająć się niczym innym…
Dziś już może trochę luźniej będzie, ale potem, w ciągu dnia.
Dzień podogonny trwa. Wszystkie gazety tylko o jednym. Jak to możliwe, że kobiety tak niedawno wielbione mogą być tak łatwo wyrzucone. Dziennikarze nie znają „Porgy and Bess”. Gdyby znali, wiedzieliby, że „Yes, a woman is a sometime thing”. Pytanie tylko, skąd Prezes to zna. Chyba sam na to wpadł.
Przecież to Wielki Strateg jest 😉
Wielki Strateg na pewno. Nie pierwszy i, niestety, nie ostatni.
Gdzie leje, tam leje. A gdzie nie leje, tam nie leje. Ot i cała filozofia 🙂
Prze pustą puszczą parada strategów… 🙄
W czasie suszy szedł strateg suchą szosą? 😯
Małe uzupełnienie wieści z Poznania, a propos występów laureatów KFC. Geniušas zachorował, dlatego 11 XI wystąpi tylko Trifonow z wiązanką mazurków i koncertem e-moll. Chyba dość nudne 2 dni będzie miał Ingolf Wunder. Najpierw 20 XI dwa razy koncert e-moll z Royal String Quartett, a następnego dnia to samo, ale z orkiestrą Amadeus.
I garść opinii a propos wydarzeń operowych. Giovanna d’Arco bardzo przyjemna, rewelacyjny Artur Ruciński, blamaż Chodowicz. Rigoletto (premiera) na bardzo dobrym poziomie muzycznym, Dobber w świetnej formie.
Pozwolę sobie stanowczo zdementować doniesienie Pana Legata8 o „blamażu Chodowicz” : to nieelegancka dezinformacja.
Donoszę blogownictwu, że wybieram się jutro do Kielc. Przy okazji zobaczę budowę nowej filharmonii 🙂 Kola już podobno jest na miejscu.
Puszysty ogon:
kiedy pierwsza Kicia na drugą Kicię organizuje zasadzkę, a druga Kicia już wie, że pierwsza Kicia zorganizowała na nią zasadzkę, druga Kicia organizuje kontr-zasadzkę na pierwszą Kicię.
Efekt:
http://img34.imageshack.us/img34/1980/img0470koty.jpg
Pani Doroto, a może by tak przy okazji zrobiła Pani jakiś choćby krótki wywiad. I np. zapytała go, co to znaczy, że dla niego najważniejszy w przeszłości jest XIX wiek, najważniejszą postacią jest Rachmaninow, największym pianistą Horowitz. Mówił to w wywiadzie dla Dwójki, nie wiem, czy też dla Kultury. Może by to rozwinął.
Gostku – ogon przepiękny!
Mariuszu – nie słyszałam tego wywiadu, ale może będzie okazja go zapytać o to i owo po koncercie.
Nie słyszałem całości ale mówił jeszcze, że w rodzinie nie ma tradycji muzycznych, ojciec jest wojskowym (może po ojcu odwaga do takiego wykonania sonaty b-moll), matka jest lekarką, po niej może skłonności do „leczenia” (słuchających).
Mówił też, że pierwszym instrumentem, na którym chciał grać, była waltornia. Małe dziecko, które chce grać na waltorni. Mój Boże. Dla mnie brzmienie tego instrumentu w późnoromantycznej symfonice kojarzy się zazwyczaj z głęboką tęsknotą. Może jako małe dziecko też tak czuł.
To ja sobie pozwolę wkleić krótki wywiad, którego Kola udzielił Rzepie 21 października:
Rz: Czy artystyczną duszę wyniósł pan z domu?
Nikołaj Chozjainow: Moi rodzice nie są muzykami. Mama jest lekarzem, a tata wojskowym. Od dziecka kochałem muzykę. Już w szkole gdy jedni woleli matematykę, inni przedmioty humanistyczne, wiedziałem, że chcę zostać pianistą.
Rz: Jakie wspomnienia wywiezie pan z konkursu?
NC: Koncertowanie w Warszawie sprawiło wielką radość. Dwa lata temu wziąłem udział w Konkursie Chopinowskim dla Młodych Pianistów w Moskwie, gdzie zająłem drugie miejsce. Teraz postanowiłem spróbować sił w Warszawie.
Rz: Jaki był najtrudniejszy moment podczas rywalizacji?
NC: Nie było takich. Po prostu grałem.
Rz: Jest pan jednym z najmłodszych uczestników. Dla osiemnastolatka udział w takim konkursie był pewnie stresujący?
NC: Nie, zupełnie się nie denerwowałem.
Rz: Ma pan swoich ulubionych kompozytorów?
NC: Chopin z pewnością do nich należy. Jego muzyka jest mi bardzo blisko. Po raz pierwszy zagrałem jego kompozycję jako siedmiolatek. Pamiętam, że był to Nokturn c-moll. Dlatego, tym bardziej jestem szczęśliwy i zaszczycony mogąc grać Chopina w Warszawie, dla polskiej publiczności.
Rz: Potrafi pan wydobywać z klawiszy wspaniały dźwięk. To naturalny dar, czy efekt współpracy z profesorem Michaiłem Woskriesienskim, pod którego kierunkiem studiuje pan w moskiewskim Konserwatorium im. Czajkowskiego?
NC: Profesor z pewnością wiele mnie nauczył. Nie tylko odpowiedniej techniki, ale również interpretacji.
— Rozmawiała Julia Rzemek
Wygląda na to, Ze Kola nawet nie jest tremiarzem.
Dzięki 🙂
Siedmiolatek – Nokturn c-moll? Daj Boże zdrowie 😯 Ciekawe, jak sobie radził z tymi oktawami ❓
Nie, nie, jest taki maly nokturn c-moll, chyba bez numeru opusu, wszyscy przezen przechodza:
http://www.youtube.com/watch?v=sdPRlV1kZo0
O, na dowod:
http://www.youtube.com/watch?v=der0BSZMKWw
Ach, to! Zupełnie o tym zapomniałam. Tego rzeczywiście poza wczesną podstawówką się nie gra.
No, rzeczywiscie nie. Dlatego maly myli sie z wdziekiem, a duzy nie bardzo wie, co z tym poczac 😉
Myślę, że Frycu nie zdążył tego wyciepać i że byłby wściekły, że to się gra…
Nie bylabym taka kategoryczna. Moze po prostu male jest piekne, a przez to trudne?
trudne to jest trzymanie smyczka na pierwszej lekcji
No, chyba że ktoś się skrzypkiem urodził 😉
Ja bym była o tyle kategoryczna, że przecież wiemy, jaki Chopek był krytyczny wobec własnych kawałków i ilu z nich nie przeznaczył do druku.
Aldo Ciccolini powiedział, że Choziainiow był jedynym prawdziwym chopinistą na konkursie. To się nazywa szczerość i dosadność, jak u prof. Kozubek.
Czy chopinistą? Ja bym powiedziała ogólniej: romantykiem, a nawet momentami neoromantykiem. Wcale nierzadko spod jego Chopina słyszałam Skriabina.
Pani Kierowniczka zawinie Kolę w Dywan i potrzyma tak do wiosny,co?
No i co on wtedy bidny zrobi, łabądku? Musi przecież ćwiczyć 😉
Wytnie dziury na rączki,a w Dywanie będzie Mu ciepło.
Koli w dywan nie zawijac! stop! Kola musi sie rozwijac, a nie byc zwiniety! stop!
A jak usiadzie do fortepianu? Jeszcze gdyby gral na flecie falistym, to moze, ale na forte z pianem nie pojdzie, ani dudu
Ależ Dywan rozwija lepiej od bucyny!!!
A zawijanie w Dywan,to nie to samo,co zawijanie w byle dywan…A zresztą Kleopatrze to nie zaszkodziło.Chociaż,do czasu…
Chyba gadulstwo rozwija 😆
Tyż!
No to jemu potrzebny jest taki dywan z metra, żeby było dużo do rozwijania. 🙂
Ale to już będzie wykładzina z rolki…
A co on będzie grał w Kielcach i gdzie,skoro się remontują?
Tu jest napisane:
http://filharmonia.kielce.com.pl/listopad10.html
Mniam,sonata!Ciekawe,czy to da się powtórzyć?
Opowiem. Ale pewnie dopiero pojutrze. Nie będę brała ze sobą kompa, nie wiem jeszcze, gdzie będę spała i czy tam będzie sieć…
P. Dorota, 21:54
Zgadzam się ale ja więcej słyszałem Rachmaninowa niż Skriabina. Ciccolini powiedział też, że Choziainow „reprezentuje prawdziwą, wielką szkołę rosyjską”. Czyli tak jak pisała Pani Dorota. W jednym zdaniu pokłon przed Neuhausem, Richterem i Gilelsem i postawienie obok nich Choziainowa.
Skoro taki jest punkt wyjścia,to jaki jest punkt dojścia?Strach pomyśleć…
A Kielce raczej nie takie straszne,jak Witkacy maluje.
Rachmaninowa też słyszałam, np. we wstępie do Bolera – tam wręcz jest taki passus jak w jednym z preludiów 🙂
Ale w Kielcach p….i. Nie bez powodu mówi się, że p….i jak w kieleckiem 😉
O, tu, od 0’20” do 0’30”:
http://www.youtube.com/watch?v=4gZh36E0osM&feature=related
To momentami za sieriozne zresztą było, ale fajne 🙂
Dziwne, że na jego sonatę nie zwrócił uwagi Zimerman. Czy to prawda, że najbardziej podobała mu się sonata Trifonowa?
preludium gis-moll?
No tak, Preludium gis-moll, oczywiście podobieństwo powierzchowne 😉
A kto się podobał Zimermanowi, nie mam pojęcia. Ale mogło tak być. To była bardzo dobra sonata, postawiłabym ją na drugim miejscu.
A tu, w Preludium op. 45, Skriabinem mi zajeżdżał 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=f7q_HCqWIGM&feature=related
Miło sobie powspominać 🙂
Dobranoc! 🙂
Dobranoc A u nas mówi się,wieje jak w Dukli.Od przełęczy.Co kraj,to obyczaj.
I jeszcze paskudnie duje w Krakowie pod Kościołem Mariackim.
Pobutka.
PAK trąbi na puszczy. Reszta odsypia. Alicja dosypia.
Popatrzyłem trochę na Mediolan. Cykl Lang Lang od marca do września. 4 maja Chopin e-moll. Na dodatek 6 Mahlera. Jeszcze opera „Quartet” Luci Francesconiego, bywalca Warszawskiej Jesieni –
trochę na Niebezpiecznych związkach. Ale obsada dwuosobowa a ceny od 50 EUR nie licząc jaskółki.
Początek maja w Mediolanie może być sympatyczny.
Co tak uśpiło? Nie napiszę, ile godzin można trąbic, bo się brzydko rymuje. A propos rymowania. Dlaczego w średniowieczu do poezji wprowadzono rymowanie, łatwo się domyślić. Sztuka czytania mocno się zredukowała i uczono się poezji, w tym pieśni nabożnych, na pamięć, w czym rymy bardzo pomagały. Ale rymowanie było już znane w Chinach w czasach nie znanej tam wtedy Wojny Trojańskiej.
Witam serdecznie! Pisze premierowo, a czytuje regualrnie. Chcialam jeszcze raz o Trifonowie w FN. Koncert piekny, ale zachowanie publicznosci i obslugi – skandaliczne. Jeszcze po pierwszym utworze wpuszczano spoznialskich, ktorzy glosno, zamaszyscie przemieszczali sie po calej sali – Trifonow czekal i czekal az sie usadowia, ale w koncu zaczal grac. Tak wiec byly przepychanki na tle muzyki. Dodam, ze – wlasnie ze wzgledu na spoznialskich – koncert rozpoczal sie z 20 minutowym opoznieniem. To, niestety, wielu osobom nie wystarczylo. Oburzam sie bardzo, bo jestem przyzwyczajona (z sal zagranicznych), ze spoznionycyh sie nie wpuszcza. Dodatkowo mialam pecha, bo siedzialam tuz obok drzwi i mialam przez okolo pol godziny ‚nasluch’ na rozmowy pan i panow pracujacych w FN – rozmowy przerywane byly regularnie teatralnie wypowiadanym i przeciaganym ‚ciiiiiiiiiiii’ – slowem: koszmar. Tak sie zdenerwowalam, ze powiedzialam, ze do FN wiecej nie pojde. Slowa pewnie nie dotrzymam. Opowiesci o kaslaniu i wierceniu sie juz sobie daruje. Dodam jeszcze tylko, ze po przerwie publicznosci zdecydowanie ubylo (dziwne!) i juz bylo nieco lepiej. A Trifonow gral pieknie, a jego kompozycja wszystkich zaskoczyla i podobala sie bardzo. No, a potem publicznosc tlumnie ruszyla po autografy…
Mnie nie uśpiło, tylko zapracowało na ament. 🙁
Mnie zaczytało.
Co za ciężka praca 20 km od Dusseldorfu? Teoretycznie jest tam bardzo pracowity region. Ale to niekoniecznie musi dotyczyć stworzeń ogoniastych. Chyba, że chodzi o gromadzenie zapasów na zimę
Haneczko, na innych blogach Cię zaczytało, ale nie będę skarżył, na jakich, bo sam też tam zaglądałem. Szczególnie, że dużo tam się działo. Wiatry duły, dzieci przychodziły na świat i panioe wracały na włości.
Tutaj też wieje, ale bądź co bądź nie halny.
teraz mnie wywiewa
Stanisławie, w lekturach jestem wielodaniowa. Teraz przetrawiam trzecią Panią Kierowniczkę 😉
Praca wcale nie musi być ciężka, żeby dużo czasu zajmowała. 😆
Kto na trzecią zmianę, pobutka!!
http://www.youtube.com/watch?v=BSAaqkwhre8
Zadulo Odojewskim. Dziadow czesc II
No slowo daje, wszystkich halny wywial na Slowacje.
To ja (jakoz i Pani Kierowniczka na koncercie chopkowym), przypomne takie Galczynskiego cudenko:
Muzeum i dziewczyna
(na znana mel. Moniuszki:
tara-ram tarata-ta-ta
taratata-ta-ta-ram!)
1
Pewna matka miała córke,
A ta córka znowu chec
Chodzic co dzien do muzeum
Ni to w dziewiec, ni to w piec.
2
Matka bywa tez hiena,
Ciagle wrzeszczy, ze to kłam,
Na to córka: – Ach, Szopena
Sa pamiatki sliczne tam:
3
Fortepiano, na nim torcik,
Stary zegar, zeschły kwiat
I ten stół, co na Majorce
Cztery nogi miał i blat…
4
Matka nie wie, kto to Szopen,
Przeto chamski robi krzyk,
Nie wie, ze on Europe
Zaczarował, potem znikł;
5
Jedna jest niekulturalna,
Mysli, ze to jaki dran,
Druga jest sentymentalna
I stad konflikt, prosze pan.
6
Oczywiscie – nadszedł przełom:
Dwie kobiety – rózny swiat:
Idzie córka do muzeum,
A mamusia za nia w slad.
7
Ach, wypadków nic przekleta!
Wszystko widac – mały tłum:
Razem z córka jakis petak
Takze wszedł do mu-ze-um.
8
Matke zlało jak ukropem,
Tłum ucieka, wozny zbladł:
– Ach, to to jest ten twój Szopen?!
Rudy wasik – ładny kwiat!
9
I zaczeła straszne dzieło
Parasolka – co za wstyd!
Całe trzesło sie muzeum
Od piwnicy az po szczyt:
10
Fortepiano, na nim torcik,
Stary zegar, zeschły kwiat
I ten stół, co na Majorce
Cztery nogi miał i blat.
I tak nalezy pisac o Chopinie! Ale by sie usmial! Jak kon.
Do słowackiej granicy jo mom niedaleko. Bede więc pilnowoł, coby ten halny nikogo na Słowacje nie wywioł. No chyba ze ftosi fce być właśnie tamok wywiony – to wte droga wolno 😀
Mnie się widzi, mój ty Idzi,
ża to wszysto jakieś gizi.
Gdzie nie pójdę, co nie włączę,
myślę sobie: po co lizi!
Na Ingolfa własne kości
wiozłem z czystej ciekawości
No i zwiozłem je z powrotem –
oraz duszę – wraz z nagniotem.
Tydzień minął, nagniot zniknął.
No i znowóż w międzęm prysnął,
by niejaką Lemper Utę
zadać sobie na pokutę.
Wysłuchałem, obejrzałem
Ledwie słuchu nie stradałem
Bo palanty akustyczne
Zadziałały orgiastycznie.
Sama Uta, zwana Lemper
zda sie nie wie co to temper,
bo przy każdej song-okazji
doznawała apostazji.
Tak minęły dwa wieczory –
Naszej Miedzy Grand-honory.
A ja myślę sobie: Idzi,
zgred jest z ciebie – ani chybi..
Ludzkość cała zgromadzona
rżnęła brawa jak natchniona!
Tylko tyżeś, durny kmiotku,
się wyłamał z tych opłotków.
Żywię zatem cichą nadzieję, że do końca miesiąca umysł mój wyzdrowieje, by przełom listopada i początek grudnia wypełnić grzmotnymi brawami w różnych miejscach. A dywan cały pozdrawiam – melancholijnie jakoś.
60jerzy, pozdrowienia empatyczne ślę przez mgły i opary! Do zobaczenia na brawobiciach w C.K. Monarchii 🙂
Wróciłam, trafiła mi się podwoda. Ale napiszę rano, bo padam. Na razie tylko powitam Gabi, która miała pecha czekać od południa 🙂
I dobranoc, jeśli ktoś tu jeszcze zajrzy przed Pobutką.
Zajrzałem i nieco się zmartwiłem, że jak na Słowację będzie wywiewać Urbana z Durbanu, to Owczarek z tej strony Tatr nie ma szans upilnować. Ale podobno sen przynosi radę, więc może do rana wymyślimy, jak tu wywianiu Urbana zapobiec. 🙂
Mnie to Kola przypomina nieco Vladimira Sofronitskyego.
Pobutka.
dawno się nie śmialiśmy…
1. Idź na Google Mapy.
2. Daj „Pokaż trasę”.
3. Napisz Japan jako miejsce początkowe.
4. Napisz China jako cel.
5. Idź na 43 punkt twojej drogi,
[a jak się zaśmiejesz, poślij to dalej, żeby inni mogli się pośmiać 😀 ]
jet-ski???? 🙂
super! po prostu super!
44. Continuer tout droit sur 塘后支路 400m
45. Tourner à gauche sur 塘后路 600 m
I tu sie zgubilam. Zakret byl tylko w prawo.
44. Jedź dalej prosto przez 塘后支路 400 m
45. Skręć w lewo w 塘后路 600 m
46. Kontynuuj wzdłuż 淞宝路/淞寶路 700 m
47. Skręć łagodnie w prawo, pozostając na 淞宝路/淞寶路 550 m
48. Skręć w lewo w 牡丹江路 170 m
49. Skręć w 1 w prawo w kierunku 泰和路 1,3 km
50. Skręć łagodnie w prawo, pozostając na 泰和路 230 m
51. Zjedź w lewo na zjazd w kierunku 外环高速/外環高速 21,0 km
52. Zjazd 沪宁高速A11/南京方向/中环路方向-滬寧高速A11/南京方向/中環路方向 w kierunku 京沪高速/京滬高速 400 m – I tutaj trzeba uważać! 😉
55. Prendre la sortie 南京繞城公路/長江二橋/長江大橋/機場高速/長江三橋/馬鞍山-南京绕城公路/长江二桥/长江大桥/机场高速/长江三桥/马鞍山 vers 繞城公路/绕城公路 400 m
Prawie pomylilam 长江二桥 z 长江大桥 Ufff, udalo sie!
56. Rester sur la file de gauche pour continuer vers 繞城公路/绕城公路 et rejoindre 繞城公路/绕城公路
Route avec sections à péage 27,4 km
Kaza zostac na lewym pasie, a ten akurat w remoncie!
A wracajac do tego Pacyfiku – nie ma gdzies opcji dla nieumiejacych plywac?
Bo kaza tak przez 13 godzin i dwie (slownie dwie, pisownie dwie!) minuty. Jeszcze tych 13 godzin wytrzymam, ale dwie minuty to toomuch.
No, prosze Panstwa, dotarlam. Znajduje sie w szczerym polu. Pole po prawej, pole po lewej, pole za mna, pole przede mna. Czas zaczac survival.
O rany 😯
Chcialam serdecznie podziekowac Pani Kierowniczce za wpuszczenie na forum. Szczerze mowiac, zaczynalam juz podejrzewac jakis spisek – myslalam, ze Dywanowe progi sa za wysokie na moje nogi. Na szczescie okazalo sie, ze nie.
„za” powinna być droga powrotna 🙄
Tereso, musisz szybko przypomnieć sobie jakąś swoją niebogę i na azymut do niej się przedzierać. Albowiem rzecze mądrość ludowa: nie ma złej drogi do mojej niebogi. 😀
A, rzeczywiscie, czyli zamiast:
兰州大学榆中校区/三角城-蘭州大學榆中校區/三角城
ma byc:
城角三/區校中榆學大州蘭-角三/区校中榆学大州兰
Dobra, to wracam.
Kto z Japonii chce do Chin
musi podac wpierw swój PIN
potem w auto wsiąść od Bonda,
(a na pewno to nie Honda,
może Peugeot albo Rover),
w GPS-ie tknąć „recover”
pomknąc autostradą płatną,
pod ocean wjechać gładko,
peryskopu długie lufy
wytknąć obok statku rufy,
przez trzynaście małych godzin
auto dzielnie po dnie brodzi,
wreszcie na brzeg już wypływa,
gdzie straż całkiem nierychliwa
do paszportu ci zagląda,
wszak poznaje auto Bonda,
i bez dania jakiejś racji
czy sprawdzania twojej nacji
na pustkowie cię wysyła,
gdzie pól różnych wielka siła.
Patrzysz w lewo, patrzysz w prawo
nic nie widzisz, oj nie klawo.
Stanislawie 😀 !!!
Piękne! 😀
@ Gabi
Oczywiście, że nie. Nie mam tylko pojęcia, dlaczego znów zatrzymało post w poczekalni, mimo że nick i adres ten sam 😯
zdaje się – wyrzucano Buchholza.. Może dlatego, że był jeszcze tańszy..
Jak na koncertowy to 80.000 za Steinweg jest przyzwoitą ceną. Ale on chyba z serii B
Wszystko dobre, co sie dobrze konczy! Wiem, ze nie ma to zwiazku z chinskimi polami, ale postuluje akcje wywierania presji na kierownictwo FN, by wprowadzono zakaz wpuszczania spoznialskich na koncerty. To tak bardzo przeszkadza! Jest jeszcze kwestia dzieci – wiem, ze niektore potrafia sie zachowac (sama bylam od malego zabierana do opery, teatru, na koncerty), ale wiele z nich nie moze wysiedziec, wierci sie, rozmawia. Dwoje z tej drugiej kategorii siedzialo za mna na Trifonowie – to cud, ze ich nie pomordowalam (zaczynajac od ich mamy, ktora udawala, ze nie widzi i nie slyszy co jej pociechy wyczyniaja).
A czy to chińskie pole nie jest aby minowe?Radzę sprawdzić.Wiersze przecudne,zaraz mi lepiej przy robocie.Co do dzieci,fakt.Też czasem budzi się we mnie Dracula,ale może im to z wiekiem przejdzie.Oby nie razem z chodzeniem na koncerty.
O! Tym razem Gabi już wskoczyła sama. Cieszę się 🙂
Lesiu, a o którym Buchholzu mówisz?
Z doskoku przelotnego jak Gostek – czy FN ma jakieś specjalne programy dla rodziców z pociechami? Popołudniówki, sobotnie poranki, coś w podobie?
A jak nie ma, to czy mogłaby mieć?
Są na koncertach rzeczy gorsze od dzieci, a mianowicie VIPy. Nie tylko rozmawiają i klaszczą między częściami, ale potrafią odbierać rozmowy i to nie na podstawie wyczutej wibracji, tylko ich telefony dzwonią sobie po prostu. Nie mogą wyłączyć, bo w bardzo ważnych sprawach do nich mogą dzwonić.
Myślę, że Lesio o fortepianie Szopena wyrzuconym na bruk
Chyba o tym,co go Kozacy potraktowali korytarzem pionowym.
A rzeczywiście. Nie zorientowałam się, bo już dość dawno była o tym mowa…
Wydaje mi się, że zgrzyty na koncercie Trifonova wyniknęły trochę z krótkowzroczności organizatorów.
Uwaga natury ogólnej. Złym pomysłem wydaje mi się organizowanie koncertu w FN, w dzień powszedni o godzinie osiemnastej. Większość Warszawiaków o tej porze wraca z pracy – korki, zapchane metro i tramwaje. Część z nich o tej osiemnastej kończy dopiero pracę. Ci szansy dotrzeć raczej nie mają. Następuje więc selekcja publiczności do: studentów, emerytów i tych nielicznych, którzy mają elastyczne godziny pracy. A tak chyba być nie powinno… Zwłaszcza, gdy dotyczy to koncertów (a koncert Trifonova do takich się zaliczał), gdy jest szansa, że zjawią się w Filharmonii osoby, które nie były tu nigdy wcześniej.
To nie znaczy oczywiście, że solidaryzuje się z tymi, którzy zrobili zamieszanie spóźniając się. Nic takiego. Chciałabym, żeby Filharmonia była wciąż jednym z miejsc publicznych (nielicznych), gdzie jakieś zasady są przestrzegane. I uważam, że jeżeli ktoś się spóźni (co każdemu zdarzyć się może), to powinien poczekać. A już na pewno nie kokosić się w poszukiwaniu własnego miejsca.
Ale chciałabym też, żeby organizatorzy bardziej rozważnie ustalali godziny koncertów. Myślę sobie, że może ten blog czytają:-)
Oprócz VIPów są jeszcze ich borowiki.Pamiętam,jak dawno temu w Łańcucie borowik pani Jaruzelskiej /zresztą prawdziwej melomanki/ dostał od Chopina koszmarnej migreny i całe biuro organizacyjne musiało go cucić.
Ja jeszcze dodam, dla niezorientowanych, że koncerty czwartkowe są dość specyficzne – to tzw. koncerty dla młodzieży (nawet prasa nie miewa na nie akredytacji 😉 ), na które przychodzi czasem publiczność mniej wyrobiona. Na koncertach abonamentowych zwykle to jednak trochę lepiej wygląda.
Tak, tak – czwartkowe sa dla mlodziezy, tylko czy 8-latek to juz mlodziez??? Nie mam pretensji do dziecka, tylko do jego opiekunow, ze nie poprosza, by sie nie wiercil. A jesli nie moze wysiedziec – ze nie wyjda z nim. Co do VIP-ow zas, to moja kolezanka zawsze sie wscieka, gdy oglada w TV relacje z roznych galowych koncertow w Warszawie, na ktore nie sposob bylo dostac bilety, no i widzi cale rzedy ‚melomanow’ znane nam z pracy, wchodzace jako VIPy. Czasem pyta pozniej o koncert – towarzystwo czesto nie umie powtorzyc co bylo grane… Ale zawsze wie KTO byl na widowni.
Jest wśród nich paru prawdziwych melomanów, np. min. Michał Boni, który zresztą nie znosi siadać w pierwszym rzędzie i zwykle siada dalej.
To pocieszające,że nie tylko piłkarze rządzą.Już go lubię!
Tak, od wielu lat widuje te same twarze na dobrych koncertach (niekoniecznie tych dla VIPow). Mialam na mysli tych, co chadzaja tylko na Wielkie Gale i funduja nam brawka co 5 minut. A propos braw w trakcie utworu: zauwazylam, ze Zimerman – o ile wyczuje, ze publicznosc ma sklonnosci do wyrywania sie z oklaskami tam, gdzie nie jest to przewidziane – wlasciwie nie robi przerw miedzy czesciami utworu. Gra dalej, nie dajac szansy ‚publisi’ na rowiniecie skrzydel. Moze to jest sposob?
Oddalam się w kierunku stanu surowego otwartego/strasznie w takim duje/.Czekam,aż PK zarządzi reKOLIekcje.
Niektórzy postepują odwrotnie. Po wyczuciu publiczności zakładają dłuższe przerwy, żeby się wyklaskali, a niech tam.
Co do dzieci, przypominam sobie jeden z koncertów w ramach Chopina i jego Europy, w Operze z widownią na scenie, pod podestami dla publiczności hasała grupka dzieci od kilku do 10-12 lat. Tańczyła, biegała. Rodzice byli zachwyceni tym, jak ładnie ich dzieci się bawią. PK chyba to pamięta, bo była na tym koncercie.
Nie narzekajmy juz tak na te publicznosc. Cieszmy sie, ze w ogole jest. Choc fakt, troche obycia i taktu by sie przydalo, ale to zdaje sie nie jest ani w modzie, ani – co gorsze – w cenie.
A z ploteczek – na slynnym recitalu Zimermana w paryskim Pleyelu, dnia pamietnego 1 marca 2010 roku, gromkie brawa rozlegly sie… w samym srodku scherza b-moll. Jekos go to nie zbilo z tropu, widac nie pierwszy raz.
łabądku – już zarządziłam 🙂 Zapraszam do nowego wpisu.
Robiłam też zdjęcia, które wrzucę potem, bo teraz nie mam czasu. Tamten aparat się nie znalazł, ale za to ja wygrzebałam ten kupiony w Paryżu. Wiele rzeczy ma inaczej i nie umie np. robić filmików, a poza tym muszę się z nim bawić po francusku, ale za to ładne zdjęcia robi.
Nie zdawałam sobie sprawy, że czwartkowe koncerty mają taki profil. Faktycznie widziałam jakiegoś brzdąca w pierwszym rzędzie, który wykonywał jakieś gesty cały czas tzn. starał się naśladować:-) Nawet się zastanawiałam, czy nie przeszkadza. Ale zdecydowanie wolę mniej wyrobione dzieci od mniej wyrobionych VIPów. Kiedyś jeden obok mnie zasnął i zaczął chrapać… Nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy ma mi być go żal, że został przymuszony na koncert, czy mam być zła. Ostatecznie pozostawiłam kwestię ewentualnego budzenia decyzji żony (chyba), siedzącej obok niego. Całkiem długo dała mu pospać…:-)
Co do godziny koncertu pozostanę przy swoim. Chociaż wtedy, gdy przyjeżdża ktoś, na kogo wiadomo, że przyjdą raczej tłumy. Młodzież już chyba nie chodzi tak wcześnie spać:-)