Volodos i laureaci

Naprawdę, z coraz większą przyjemnością słucham Volodosa. Z dawnego wymiatacza zrobił się z niego prawdziwy, wrażliwy muzyk. Bardzo się ucieszyłam, że zmienił program i zamiast Chopina włączył Skriabina. Podoba mi się, jak go gra – bez ochów i achów, ale jakby improwizacyjnie, takie marzenie senne. Jednym ciągiem zagrał Preludium b-moll op. 37 nr 1, Preludium b-moll op. 11 nr 16, Danse languide op. 51 nt 4, Guirlandes z Dwóch tańców op. 73 i wreszcie Sonatę Fis-dur op. 64 (Biała msza). Po skriabinowskim odjeździe drugi, schumannowski – Humoreska. Po raz kolejny stwierdziłam, że lubię ten cykl; ostatnio eksploatował go Anderszewski, ale gra go inaczej, tyle tylko te interpretacje mają wspólnego, że – znów – nie są rozbuchane, raczej intelektualne. Bisował cztery razy: trzy bisy te same, co w sierpniu w Warszawie (Ptak prorokiem, jakiś hiszpański kawałek i Sicilianę Vivaldiego), a w środku jeszcze coś z Griega.

Poszłyśmy potem do niego z paroma koleżankami zadać mu kilka pytań. Mówi, że nie zamierza teraz nic nagrywać, bo w ogóle nagrań nie lubi; woli grać solo, niż z orkiestrą, bo może pokazać więcej kolorów dźwięku; na Rok Lisztowski szykuje Sonatę h-moll; w Polsce znów go niezadługo zobaczymy, bardzo lubi grać w Warszawie. Robi wrażenie nieśmiałego chłopaka – zupełnie inaczej niż kiedyś, kiedy pokrywał to jakąś szorstkością i nonszalancją. Teraz niczego nie pokrywa. Dorósł. Jego gra przyciąga uwagę walorami muzycznymi, nie efekciarstwem.

Po przerwie laureaci Konkursu Chopinowskiego. Najpierw Wunder – dośc przyzwoicie zagrany Nokturn H-dur op. 9 nr 3, potem Andante spianato i Wielki Polonez – lepiej niż na koncercie laureatów, ale wciąż niestety kompletnie puste… Trzy bisy, niemal wymuszone (ale publiczność ogólnie bardzo życzliwa – znów pełna, ale tym razem o wiele wieksza sala!): jedna z Rapsodii węgierskich Liszta, Chopina Walc As-dur op. 34 nr 1 i Światło księżyca Debussy’ego, gdzie wreszcie trochę poczarował dźwiękiem, a nie tylko przebierał paluszkami. Tą ilością bisów trochę robił sabotaż koleżance, czyli Avdeevej, no, ale w końcu dopuścił ją do głosu. Wyszła w stroju konkursowym z jedną istotną zmianą: czarną bluzką bez żabotu. Sonatę zagrała bardzo dobrze, choć wciąż uważam, że z Khozyainovem nie da się to porównywać. Widać było, że już zmęczona (zbliżała się północ – marsz żałobny w godzinie duchów to w ogóle dość upiorny pomysł), ale w końcu i ona zagrała trzy bisy, same chopinowskie: Nokturn Des-dur, Mazurka cis-moll i na koniec Poloneza As-dur (!).

No i ważna rzecz. Na początku drugiej części koncertu Waldemar Dąbrowski odebrał od jednego z szefów BASF czek na 50 tys. euro (dochód z tego koncertu) na zakup steinwaya. Resztę dokłada sama firma hamburska, o czym opowiedział nam ciekawą historię Gerrit Glaner z firmy Steinway. Bo oczywiście 50 tys. euro na fortepian to za mało, potrzeba jeszcze ze 30. Wymyślili, że sprzedadzą na ten cel po wyższej cenie, jako instrumenty kolekcjonerskie, dziesięć fortepianów zaakceptowanych (i podpisanych!) przez Maurizia Polliniego, który zgodził się to zrobić dla NIFC z okazji 50-lecia jego wygranej na Konkursie Chopinowskim (bardzo miło z jego strony, choć chcielibyśmy, żeby i zagrał coś u nas czasem). Zaakceptował tylko osiem, dwa mu nie pasowały (ciekawe, że kiedy się okazało, że z jakichś powodów nie może sam przyjechać do Hamburga, to zawieźli te fortepiany do niego!), więc tym ośmiu znów odpowiednio podwyższono cenę. Nie było sprawy, poszły na pniu. Tak więc do NIFC trafi nowy instrument, wybrany przez Janusza Olejniczaka.