Suplement w Ludwigshafen

Suplement Konkursu Chopinowskiego, oczywiście. Ale wszystko wyszło inaczej niż tu planowano. Zamiast Rafała Blechacza wystąpił Daniil Trifonov, co mnie oczywiście bardzo ucieszyło, ale też zmartwiło, bo chciałam znów posłuchać na żywo Rafała, przekonać się, jak gra teraz i zamienić z nim parę słów. Również zaplanowany na dziś kurs mistrzowski Arcadiego Volodosa nie odbył się, bo on przyjeżdża dopiero w dniu koncertu (czyli już właściwie dziś).

Samo wydarzenie jest ze wszech miar pozytywne, bo poza tym, że przynosi ludziom przyjemność (dziś na koncercie była pełna sala, myslę, że jutro też może być), to przyniesie jeszcze i korzyść – NIFC dostanie pieniążki, które będzie mógł wykorzystać na kupno steinwaya. Nie wszystkie duże firmy tu ponoć są tak przychylne wspieraniu kultury.

BASF organizuje co dwa lata wydarzenia tego typu. Bohaterami poprzednich byli Claudio Abbado i Gustavo Dudamel, a beneficjentami – młodzież muzyczna z Boliwii. W Roku Chopinowskim oczywiście wszystko musiało się obracać wokół Chopina; także wokół Schumanna, ale w dużo mniejszym zakresie (ma jego utwory grać Volodos). Nie dlatego, żeby Niemcy mniej cenili Schumanna, ale dlatego, że właśnie odbył się Konkurs Chopinowski, a w końcu niewiele jest w świecie pianistyki wydarzeń tej rangi.

Miało więc grać dziś dwóch zwycięzców: z 1980 i 2005 r. Zagrał tylko ten pierwszy. Ale najpierw wystąpił Trifonov. No i pokazał, że jest kimś, co już tu przecież wcześniej wiedzieliśmy. Zagrał Rondo a la Mazur, Poloneza-Fantazję, Mazurki op. 56 i Sonatę h-moll, a zabisował Walcem Es-dur i Campanellą Liszta. Tym razem na steinwayu, a i tak dużo tzw. szemrania było (tak lubi po prostu), ale jak trzeba było przywalić, to i to potrafił. On rzeczywiście gra jak kompozytor: muzyka w jego wykonaniu „staje się” w sposób widoczny, zwłaszcza miejsca przetworzeniowe; gra prawie jakby improwizował. To jest pewna koncepcja kształtowania utworu, która może robić wrażenie, zwłaszcza jeśli się jest osobą tak muzykalną. Pan Haluch miał nosa, że go złapał, ale dziwię mu się, że był w stanie typować Wundera na zwycięzcę mając do czynienia z tą, o wiele bardziej interesującą i wielowymiarową, osobowością. Gdyby to Trifonov zwyciężył, nie martwiłabym się bynajmniej, podobnie jak Martha, i podobnie jak ona zdaję sobie sprawę, że przy kilku obsuwach zwyciężyć po prostu nie mógł. Ale, jak p. Andrzej przypomina, zaniedługo Konkurs im. Czajkowskiego, może wtedy pójdzie mu lepiej. Choć właściwie taka osobowość powinna robić karierę niezależnie od konkursów. (Taką karierę zrobił Volodos, i tego życzyłabym wielu pianistom – ciekawam, jak w zestawieniu wypadnie.)

Dang zagrał jak dla mnie trochę zaskakująco, z pewną manierą, która kojarzy mi się z tzw. stylowym wykonawstwem – nagrywał trochę dla czarnej serii i to jest teraz widoczne. Jego gra była o wiele bardziej wyrazista niż Trifonova. Wykonał Barkarolę (trochę może zanadto się spieszył, dobrze, że gondola się nie wywróciła); potem Scherzo b-moll (świetnie), mazurki op. 17 nr 4 i z op. 50, Bolero, Tarantelę i na koniec Poloneza As-dur, a zabisował Nokturnem Es-dur z op. 9. Bardzo ciepło został przyjęty, zwłaszcza, że ponoć bardzo rzadko występuje w Niemczech.

Dzisiejszy koncert odbył się w zabytkowej sali zakładów BASF, która ma urodę akustyczną szkolnej auli, a jeszcze na ścianie za fortepianem zawieszono aksamitną kotarę, która skutecznie tłumiła dźwięk. Jutro ma być zupełnie inaczej. Bo to będzie to właściwe wydarzenie: „Volodos&Friends”. A jak było, oczywiście opowiem.