Henryk Mikołaj Górecki (1933-2010)

Trudno uwierzyć, że już go z nami nie ma. Kompozytora, który był jednym z gigantów naszej muzyki, ale który zarazem nie miał w sobie nic z pomnika. Był żywy, zadziorny, miał ostry często osąd rzeczywistości. Był niezależny od nikogo. Twardy Ślązak z urodzenia, w ostatnich latach góral z wyboru.

Od pewnego czasu już odchodził od nas – najpierw zaszywając się we wsi Ząb w swoich ukochanych Tatrach i porzucając prawie całkowicie twórczość, później poprzez chorobę, która go trawiła od paru lat. Nigdy zresztą nie był człowiekiem w pełni zdrowym; po przeżytej we wczesnym, ciężkim zresztą dzieciństwie, chorobie – zwichnięciu biodra, w które wdała się gruźlica kości, i szeregu operacji (w różnych okresach życia, nawet w latach 80.) – kulał przez resztę życia. Dobrze wiedział, co to jest cierpienie i może także dlatego umiał wyrazić je w muzyce. Kiedy jego III Symfonia – Symfonia Pieśni Żałosnych zdobyła tak wielką popularność, że trafiła na czołówki list przebojów nie tylko muzyki poważnej, ale i wszelakiej (co ciekawe, stało się to w szesnaście lat po jej powstaniu w 1976 r.), otrzymywał z całego świata listy od ludzi, którym ta muzyka udzieliła duchowego wsparcia. To muzyka, która pomaga przeżyć ból i żal, empatyczna i spokojna, a przez to kojąca.

Kiedy wykonano ją po raz pierwszy na Warszawskiej Jesieni, wielu krytyków oskarżyło Góreckiego o zdradę awangardy. Zwłaszcza, że wcześniej, od czasu efektownego debiutu na tym festiwalu w 1958 r. (Epitafium) i wykonań kolejnych interesujących utworów, znajdował się w jej czołówce. Jego ta krytyka nie interesowała, robił po prostu swoje. Tak, można powiedzieć, że odszedł od awangardy, ale nie był to nagły zwrot, była to konsekwentna droga twórcza. A i później jego utwory nie zawsze były tak łagodne i kontemplacyjne jak III Symfonia, miewały w sobie wiele rytmiczności i szaleństwa góralskiego grania, do którego uwielbienia zawsze się przyznawał. W trzech kwartetach smyczkowych, napisanych na zamówienie słynnego Kronos Quartet, ale dziś już wykonywanych przez wiele zespołów, są takie części – rytmiczne, transowe, rozpalające atmosferę do białości.

W ostatnich latach twórczości jednak rzeczywiście pogrążał się w kontemplację – taki jest jego ostatni, III Kwartet smyczkowy „Pieśni śpiewają”, takie są jego pieśni na chór, często o tematyce religijnej. Ostatecznie zamilkł na ostatnie pięć lat.

To, co pozostało, zapewnia mu miejsce wśród największych z największych wśród polskich twórców.

Zmarł w ostatnich miesiącach Roku Chopinowskiego. Chopina kochał. Uważny słuchacz w ostatniej części Symfonii Pieśni Żałosnych dostrzeże echo Mazurka op. 17 nr 4.