Bieriozka na wodzie
Co łączy warszawskie Wesele Figara z krakowskim Eugeniuszem Onieginem? To, że reżyser nie miał pomysłu…
To kolejny spektakl zrobiony na zasadzie: żeby tylko było inaczej. Ale jednocześnie nie pozbawiony cytatów. Przez I i II akt na scenie dominują pnie brzóz – wyrazisty motyw brzóz (choć z tyłu w tle, jako znak raczej, a nie elementy, które zasłaniają pół sceny) jest w pamiętnym spektaklu Trelińskiego. Podobnie w scenie pojedynkowej, podczas arii Leńskiego, świetlne opadające płatki śniegu. No i nie zabrakło też basenu (to już z innych spektakli): w finałowym akcie ubrane na biało pary tańczą w nim poloneza, a nad nimi wisi żyrandol, który się topi i sika wodą! Tancerze są szczęśliwie w kaloszach (bo była obawa, że się w tej wodzie wykopyrtną), ale już biedna Tatiana w scenie finałowej – nie. Rzuca się na bosaka (posiaduje tylko czasem na kanapie), rozbiera się z kiecki zostając w białej brzydkiej koszulce (coś ostatnio moda na brzydkie damskie dezabile, nie chcę tu snuć interpretacji, choć mi się nasuwają), a wierzch rzucając w wodę – po czym, po odprawieniu Oniegina, próbuje założyć ją z powrotem! Przeziębi się jak nic. Choć doniesiono mi na pociechę, że ta woda jest podgrzewana, więc śpiewakom jest nawet przyjemnie (!), a poza tym twierdzą, że dobrze im się śpiewa, bo po wodzie niesie… Czemu ona tam jest? Bo Tatiana (Magdalena Nowacka) jest Królową Śniegu czy lodowaty Oniegin odtaja? Ale cóż są winni nieszczęśni tancerze? Griemin (Volodymyr Pankiv) to chociaż ma o tyle dobrze, że jeździ na wózku (za to mocnym basiskiem wali na odlew).
Podobnie odkrywczym szczegółem akcji, poza tym wózkiem Księcia, jest choroba Alzheimera, na jaką cierpi Łarina (biedna Bożena Zawiślak-Dolny). Już w pierwszych taktach rozbiera się na scenie; Filipiewna (Wiera Baniewicz) ją powstrzymuje i ubiera z powrotem. Potem szamoczą się z Tatianą. Mateczka podtańcowywuje, robi jakieś szalone wyskoki, istnego hopaka itp. Pecha ma Tatiana, bo nie dość, że ma niepełnosprawną umysłowo mamusię, to jeszcze potem wychodzi za mąż za niepełnosprawnego fizycznie…
No, różne są te desperackie pomysły z braku pomysłu, długo by wymieniać. Ale rzecz ratuje – jak było w tym strasznym Don Giovannim „na osiem i pół” – Mariusz Kwiecień w roli tytułowej, który po prostu robi swoje, jest zwierzęciem scenicznym dominującym całkowicie akcję. Obiecująco zapowiada się tegoroczny dyplomant od prof. Karczykowskiego – Mikołaj Adamczak w roli Leńskiego, choć jeszcze dużo pracy przed nim. Dziewczyny obie trochę bezbarwne, może Agnieszka Cząstka (Olga) ma trochę więcej wyrazu, zwłaszcza w scenie tańców z Onieginem i sprzeczki z Leńskim.
Ale ogólnie znów było mi potwornie nudno. Z wyjątkiem momentów, kiedy Kwiecień był na scenie. On jeden potrafił tę nudę przełamać.
Komentarze
przedbutka 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=hsBi83s_E4E
Jak platki sniegu padaja, to znaczy, ze Imieniny Tani sa jednak w zimie, co jest ze wszech miar sluszne, bo powinny byc w styczniu. No i nalezy byc wdziecznym, ze na balu goscie nie tancza walca Na sopkach Manczzurii z radzieckiego filmu o donskich Kozakach, co pamietam z filmu. Raz z kolei librecista u Czajkowskiego dal plame i zrobil z meza Tani starca. Maz Tani byl moze niepelnosprawny (…szto muz w srazenjach izuwieczen) , ale mlody.
Mam nadzieje, ze brzydka bielizna byla przynajmniej czysta!
A na bieriozki na scenie reaguje jak na wierzby placzace – chce natychmiast obsikac, choc nie jestem Bobik.
Pobutka, trochę zapóźniona tematycznie…
Co do Gremina, to na wózku inwalidzkim jeździł już u Gutha w Figarze Doktor Bartolo.
Istnieje zresztą tradycja, żeby robić z niego starca – co oczywiście nie ma żadnego oparcia w operze, ani nawet u Puszkina (gdzie postać tę kojarzy się, bez uzasadnienia, z grubym generałem migającym gdzieś tam w tle w jednej z poprzednich scen).
Nie wiem, co tu jest skutkiem, a co przyczyną, ale arię Gremina gra się też (i robią to nawet dawni dyrygenci rosyjscy, Niebolsin, Chajkin, Melik-Paszajew, znacznie szybsi od obowiązującej dzisiaj, fatalnej magmy Rostropowicza) w tempie marsza żałobnego, jakby dziadzio już stał nad grobem.
Tymczasem nie tylko dramaturgicznie to się nie zgadza (Oniegin jest przyjacielem Gremina, co wskazuje na jakąś rozsądną różnicę wieku, ale nie trzy pokolenia…), ale przede wszystkim muzycznie : aria oznaczona jest Andante sostenuto i jest na 2/4. Wbrew temu, co twierdził w czasie konkursu pewien uczony mąż w radio, „sostenuto” nie znaczy „powstrzymując”, ale „podtrzymując”, czyli grać się ją powinno na oko dwa razy szybciej, niż zwykle…
PMK
P.S. Ano właśnie : czy spektakl szedł bez dyrygenta? Bo o nikim Pani nie wspomina…
Dzień dobry. Dyrygował oczywiście Łukasz Borowicz, ale też się rozłaziło, choć bardzo się starał. No, widać na premierze musi się rozłazić – przynajmniej w Polsce 😈
To jednak nie była premiera, bo premiera była w piątek, tylko drugie przedstawienie, czyli notorycznie zawsze najgorszy spektakl w całej serii (czy teatr, czy opera), bo premierowe nerwy puszczają.
Jak było na premierze, o tym czytamy w gazetach – i co czytamy? W krakowskiej Gazecie Wyborczej , że „orkiestra pod batutą ŁB grała znakomicie”. To tak, jakby napisać, że „w rękach Pani Joanny Targoń pióro pisało znakomicie”, albo „fortepian pod palcami Zimermana grał znakomicie”.
Pamiętam, jak nas Janek Weber bił za takie gadanie : dyrygent dyryguje wszystkimi, nie tylko orkiestrą i to on stwarza jakąś interpretację. Czytając recenzje, chciałbym się dowiedzieć nie tylko, co Olga miała na sobie, bo jak się wystawia operę, to przede wszystkim powinno być o tym, jak zagrano partyturę, jak zagrano muzykę Czajkowskiego. Bez niej w ogóle nikt by do Krakowa nie przyjechał, i z niej rodzi się teatr (a przynajmniej powinien).
Mało kto pamięta, kto reżyserował przedstawienia Toscaniniego, Furtwänglera, nawet Karajana i Soltiego. Ale wszyscy wiemy, jaki był „Verdi Toscaniniego”, „Wagner Furtwänglera”, „Mozart Karajana”, czy „Strauss Soltiego”, tak jak wiemy, co to jest „Chopin Argerich”, a nikt nie pamięta, jaką kiedy miała sukienkę.
Chciałbym się dowiedzieć, jaki był ten – „Czajkowski Borowicza”. Ale się chyba nie dowiem.
PMK
wracam do piano-forte. To nie był Walter / McNulty.
Ten przypadek akurat znam, oglądałem go w Divisovie (klawiatura 5 oktaw, WSZYSTKIE struny równoległe, usytuowane prostopadle do klawiatury – jak w klawesynie).
Toto w TW miało oktaw 7, część strun pod niewielkim kątem do klawiatury (jak w klawikordzie, czy w szpinecie / wirginale) a część jeszcze inaczej.
Dokładniej nie mogłem obejrzeć bez ryzyka wpadnięcia do kanału (orkiestrowego) – jak to się samo ładnie do szczura nawiązało…
Czy Dywanowicze są pewni, że to z WOK ? Kiedyś coś podobnego widziałem w Muzeum Instrumentów w P. – i było to opisane jako fortepian gabinetowy. PPKiPTK
Allan Rasmussen zagrał wczoraj WZOROWO (nadzwyczaj rzetelne odczytanie tekstu) Arię mit 30 Veranderungen. A niektóre z nich (trzecia minorowa czyli chyba 25 w kolejności) BOSKO. Precyzja obiegników – OSZAŁAMIAJĄCA. Chapeaux bas…
Jak wysoki musi być poziom muzyki w tym kopenhaskim kościele, w którym on jest organistą i directores musicae..
Wracając z S1 słuchalem w radio Anderszewskiego – znowu ten sam program, trochę nudno się już robi
pianoforte z WOK na 100%
U Kopalińskiego ‚sostenuto’ oznacza powściągliwie.
I dotyczy chyba raczej sposobu wykonania, a nie tempa.
Czy ktoś już o tym meldował? Niedawno powstała taka skromna strona
http://muzykadawna.info/
Wygląda dobrze, oby nie zdechło. Korzystajcie, popierajcie, piszcie nawet. Nie wiem kto za tym stoi, ale się dowiem. 👿
Kopaliński tłumaczy słusznie, za to mój polski słownik języka włoskiego – podawszy wszystkie znaczenia potoczne – myli się w terminologii muzycznej, pisząc, że „Andante sostenuto” oznacza „wolniej niż Andante”.
Zawsze widziałem tę wskazówkę – zwłaszcza w odniesieniu do śpiewaków – w znaczeniu „podtrzymania, podparcia”, np. dźwięku w śpiewie, żeby było równo, spokojnie, nie zrywając frazy. Czyli racja, że to odnosi się raczej do artykulacji i nastroju, a nie do tempa.
Tak czy owak, nawet jeśli przyjmiemy na siłę to „wolniej, niż andante”, czyli wariację znaczenia „nieśpiesznie, powściągliwie”, to jednak zostanie Andante, a nie Largo albo Adagio i zostanie 2/4, co oznacza dodatkowo szybszy puls. A gra się to zwykle tak statecznie, bo jestem pewien, że gra się wyobrażenie o postaci – a nie to, co napisane.
PMK
Przydałby się od czasu do czasu reset umysłów interpretatorów, błogosławiony sen zapomnienia, przynajmniej w przypadku utworów ogranych do upęku. Wtedy zostali by tylko z partyturą. Reżyserom też bym to zaaplikowała – na jakiś czas zniknęłyby ze scen sofy, gryzonie i baseny. Do czasu „wynalezienia” ich na nowo 😉
Wielki Wodzu, dzięki za ten sznur do muzyki dawnej.
Tu jest recenzja p. Targoń w „Gazecie w Krakowie”:
http://cjg.gazeta.pl/CJG_Krakow/1,104365,8807509,Eugeniusz_Oniegin__Na_lodzie_i_w_wodzie.html
Za sznur Wodzowi też dziękuję 😀
Panie Piotrze, tłumaczę, że Joanna Targoń jest teatrolożką, więc nie napisze recenzji muzycznej. Taki to ostatnio obyczaj, że teatrologom zdarza się pisać o operach. Tak też jest dziś w „GW”:
http://wyborcza.pl/1,75475,8805701,Warlikowski_w_Berlinie__czyli_slub_kobiety_z_broda.html
I dlatego jest tak łagodnie o Warlikowskim 😉 Z każdą chwilą bardziej się cieszę, że nie pojechałam.
Pani Doroto – to oczywiście prawda, a panią Targoń dobrze znam z jej własnej dziedziny, ale to przecież absurd, prawda? I konsekwencja postawienia na głowie całej hierarchii, jaka powinna władać światem opery, gdzie muzyka stoi nad wszystkim i wszystko dyktuje.
Teatrolożką jest jednak również niezastąpiona pani Derkaczew, od której dowiadujemy się w osłupieniu, że „dzieło Strawińskiego powstało w czasach, gdy te same motywy i demony doszły do głosu u Oscara Wilde’a („Portret Doriana Graya”) czy Balzaca („Jaszczur”).”
Może po teatrologu nie można się spodziewać sensownej analizy interpretacji muzycznej (choć niby czemu nie? skoro się zabiera do pisania recenzji w tej dziedzinie?), ale można przynajmniej żądać sprawdzenia elementarnych faktów i dat.
Żywot rozpustnika miał prapremierę w roku 1951. W 60 lat po Portrecie Doriana Graya, w 120 lat po Jaszczurze. Inaczej mówiąc, panna Derkaczew pojechała na premierę Warlikowskiego nie mając pojęcia, co jedzie oglądać i czego słuchać, po czym pisała na kolanie z kapelusza, co jej ślina na język przyniosła. W jej recenzji o muzyce nie ma ani słowa, nie pada nawet nazwisko dyrygenta, a kierownictwo muzyczne nazwano w stópce „przewodnictwem”.
I to się ukazuje, po wielu podobnych wyczynach tej pani, w czołowym polskim dzienniku, walczącym bojowo o „wysoką kulturę”.
Fajowo jest.
Ja już nic nie chciałam mówić, bo przecież to oczywista oczywistość, ale może jednak trzeba wypunktowywać do upęku. Bo to jednak nie dla wszystkich oczywistość. Zrobić ze Strawińskiego i Audena współczesnych Balzakowi to trzeba dużo, hm, fantazji mieć.
Piotr Kamiński: W kwestii formalnej – albo panna albo pani. To, zwłaszcza we Francji, ma znaczenie.
Pani Dorota: Ten sikający wodą żyrandol, to miało być – według słów własnych Znanieckiego – skute lodem serce Oniegina, które się roztopiło w miarę upływu czasu. A wózek inwalidzki to ostatnio ulubiony rekwizyt Znanieckiego, w Poznaniu jeździ na nim Silva w Ernanim. To jest, swoją drogą, ten sam wózek, na którym porusza się baron Douphol w Traviacie w Poznaniu. Habent sua fata… rekwizyty.
No faktycznie, tego Silvę to widziałam. Traviaty nie.
O tym „roztapianiu się” Oniegina już mi doniesiono. Ale dlaczego wszyscy mają w tym pluskać, trudno zrozumieć 😯
Może ten tekst rzucie nieco światła 😆
http://www.bankier.pl/wiadomosci/print.html?article_id=1617827
(akapit „Za młoda, by zrozumieć”)
No tak, lubi się sprawdzać…
Żenua i tyle. Jeśli nie wie się podstawowych rzeczy, to są przecież encyklopedie. A nawet, hehe, Wiki.
Hoko: rzuca, dziekuję. Zwłaszcza cytat: Zaplanowała już, że zrobi doktorat o filozoficznych i politycznych konotacjach niemieckiego teatru. Klekajcie narody.
Pani Dorota: Zrozumieć trudno (a w zasadzie nie sposób). Znaniecki na podobnej zasadzie przecież zrealizował w Warszawie Łucję – też jest jakiś wydumany konstrukt myślowy, któremu podporządkowane jest wszystko na scenie. Nie wiem, czy to pocieszające, ale oprócz potworków inscenizacyjnych zdarzają mu się spektakle udane (łódzka Włoszka w Algierze, poznański Kandyd ), szkoda tylko, że te drugie w coraz wyraźnej mniejszości ostatnio.
Babilas ma absolutną rację i słusznie dał mi po łapach: albo Madame, albo Mademoiselle. Nie wiem jak jest, więc niech retroaktywnie będzie „Pani”. Co dat Audena i Balzaca oczywiście nie zmienia.
Wózek inwalidzki musi się pewnie zamortyzować. Ciekawe, czy to ten sam, co w Salzburgu, jak te pieczarki, na których zbankrutował bohater „Nieznanych sprawców”, bo wprawdzie w restauracjach dodają do wszystkiego, ale ciągle te same, bo klienci zostawiają.
A Mme/Mlle Derkaczew może lubi „się” sprawdzać, ale poza tym niczego sprawdzać nie lubi, a buja Czytelników jak najęta. Pamiętam jak niedawno napisała – próbując odwieść ministerstwo od dania pieniędzy teatrowi szekspirowskiemu prof. Limona w Gdańsku – że taki teatr wybudowany w Londynie to dzisiaj „nieużywana makieta i skansen”. Rzecz w tym, że to od 14 sezonów jeden z najbardziej uczęszczanych teatrów w Londynie, że pęka w szwach, a ludzie stoją (!) w deszczu parę godzin słuchając szekspirowskiego słowa, że się tam wystawia prapremiery sztuk specjalnie dla tego teatru napisanych itd.
Ale w końcu ta sama Pani pisała wielokrotnie, że w Komedii Francuskiej wciąż i programowo grają Moliera jak za Ludwika XIV, więc skąd ma wiedzieć, kiedy się Balzac urodził.
PMK
Ja jej nie czytuję, ale to jest przerażające… 😯
Szefową działu krytyki muzycznej w Le Monde była kiedyś pani, skądinąd uprzednio… naczelna Le Monde de la Musique, którą w końcu zaczęliśmy „kolekcjonować”. Nie było tekstu bez jakiejś takiej, grubej wpadki – nie tam, że się komuś coś w pośpiechu pokićkało, zdarza się w najlepszej rodzinie, ale prawdziwe grubasy. Myliły jej się symfonie Beethovena. W końcu odeszła, ale trwało to bardzo długo…
A to był Le Monde, mimo wszystko.
PMK
Jeżeli ktoś teraz filozoficznie skomentuje, że Świat zszedł na psy, to bez ostrzeżenia uznam go za kota. 👿
Ten świat to już dawno zszedł na dżdżownice….
Czytam – trochę mię trzęsie ale cóż… a propos przypomniało mi się:
– Towarzyszu sekretarzu czy przygotować dokumenty przed wyjazdem w teren?
[wersja light:] – A na kit mnie papiery, pojedziem, opieprzym i wrócim
No i pojechała, opieprzyła [temat] i wróciła [po wierszówkę]
A nam co pozostaje ?
Chyba tylko: http://www.youtube.com/watch?v=Hmy757zHBb4
Drogi Panie Piotrze, osobiscie podejrzewam, ze to ten sam wozek inwalidzki, ktory w zamierzchlej przeszlosci debiutowal na deskach Teatru Wielkiego, a na nim bodaj Piotr Nowacki obnazal naga klate. To byl doprawdy STRASZNY Dwor. Wozek byl bialy i pachnial farba do malowania okien. Jak na owczesne (i dzisiejsze) warunki publicznej sluzby zdrowia za malo pozolkly i niefachowo poobijany, wiec pewnikiem rekwizyt zaadaptowany okolicznosciowo. Z odzysku.
Jednak ciagle zapraszam na porzadna comedie dell’arte w normalnej konwencji.
Slowo, mam dosc psychiatrykow, niepelnosprawnych, myszek miki i basenow. Poza tym nie lubie wilgoci, a juz jak serce topnieje i kapie, moje peka… ze smiechu!
Errata: ten smiech to chichot historii!!!
Przyjdzie kolej na piaskownice z zestawem do robienia babek. Na ile stron da się interpretować… Ubiegłoroczny Lohengrin z Monachium prekursorem wersji hard.
NIFC zajawił wreszcie na swej stronie, że przed świętami, czyli prędzej czy póżniej, zawsze są przed nami jakieś święta, ukażą się pierwsze dwie płyty z błękitnej serii – Avedeeva i Wunderbar. Kolejne wielce obiecujące.
No tak, to już od jakiegoś czasu wisi.
Udaję się ja we środę do NIFC na specjalny wewnętrzny pokaz filmu o konkursie. Potem dyskusja. Ciekawam bardzo.
Monachium to w ogóle różne różności pokazuje… Nawet nie wiedziałam, że Kwiecień też śpiewał w tym spektaklu Oniegina zrobionym przez Warlikowskiego. W wywiadzie, zamieszczonym w programie spektaklu Opery Krakowskiej, powiada on: „Wszystko działo się na amerykańskiej prowincji w stylu Tajemnicy Brokeback Mountain. Osią akcji była moja miłość do Leńskiego, odwzajemniona zresztą. Panie, czyli Tatiana i Olga były piosenkareczkami w klubie nocnym. Ale to wszystko nie całkiem połączyło się w całość. Bo jak zinterpretować końcowy duet Oniegina i Tatiany, w którym para wyznaje sobie miłość? Jak wyznać gorące uczucie do kobiety, gdy wcześniej, w przebiegu zdarzeń, kochało się mężczyznę? Zawsze staram się zaśpiewać spektakl najlepiej, jak potrafię i odnaleźć w nim sens. Czasem jednak tego sensu jest niewiele”.
No, niby głos rozsądku. Ale zaraz potem: „Z Michałem Znanieckim poznaliśmy się przygotowując Don Giovanniego w Krakowie, praca nad tą operą była fantastyczna. I tym razem mam ogromne oczekiwania, ponieważ wiem, że Michał jest zdolną bestią”. 😯
Dodam, że ja znalazłam jakoś wytłumaczenie wątpliwości Kwietnia, o czym pisałam tutaj: http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=61
A o samym spektaklu tutaj:
http://archiwum.polityka.pl/art/oniegin-kochanek-lenskiego,358882.html
A czy o donos na temat tego nifcu mozna prosic?
Dorotko, wszak zdolnosci nie wykluczaja pa… (zagalopowalam sie) i wice wersal
A tak w ogole, to ciekawam, czy komus juz kazano spiewac glowa w dol, zawieszonemu na galezi. Bo rozne juz pozy widzialam. Licze na Pana Piotra. Ciekawosc moja bezgraniczna.
Trzeba by podpowiedzieć Warlikowskiemu, żeby tak zawiesił na drzewie Myszkę Miki… a może Tarzana? Tego jeszcze nie było! 😀
Tereniu, oczywiście donos będzie.
Ludzie, opamiętajcie się – nie podsuwajcież IM pomysłów! Nie ma takiego wariactwa, tu wymyślonego dla tzw. jaj, którego jeden z NICH nie byłby w stanie zrobić na serio! Przecież od dawna to już jest tylko konkurs siusiania na odległość.
Przykład z życia : Bazylika sugeruje piaskownice i robienie babek. Bazylika myśli pewnie, że to takie tylko wariactwo, dla picu? Akurat! Parę lat temu Peter Konwitschny zmajstrował w Kopenhadze (Sztokholmie? chyba jednak Kopenhadze) Lohengrina, który się odbywał w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Lohengrin i Elza brykali w krótkich spodenkach i białych kolanówkach, pisząc kredą na tablicy. Była recenzja w Ruchu. Jeszcze mi się kolanówki trzęsą.
Buzia
PMK
Jeśli chodzi o wieszanie na drzewie, Pani Doroto, to ja mam inny pomysł, dość radykalny, ale chyba jednak publicznie nie wypada…
Gdyby PK pojechała do Berlina, to spotkałbym ją zamiast red. Marczyńskiego, który powiedział, że jak na Warlikowskiego to spektakl był normalny. Dla jasności – do Berlina pojechałem nie „na Warlikowskiego”, tylko na innych panów dwóch.
Dla tych, którzy nie widzieli Don Carlosa – w najbliższą sobotę będzie transmisja radiowa w Dwójce z MET – z tą samą obsadą – z wyjątkiem R. Alagny, którego zastąpi Koreańczyk Yonghoon Lee. A Poplavskaya jako Elżbieta – wyglądała zjawiskowo. W radio musi wystarczyć śpiew – chociaż ten spektakl jest już na DVD – w wersji z Covent Garden, z którą MET współprodukował tę inscenizację (na DVD dla odmiany Don Carlosa śpiewa Villazon).
Pozdróweczka – strasznie zaśnieżone po powrocie, jednakowoż ciągle cieplutkie.
Poplavskaya – w czym ja ją widziałam, nie mogę sobie przypomnieć. W jakimś spektaklu z Covent Garden. Bardzo dziwna uroda, twarz zupełnie kwadratowa i oczy bliziutko osadzone – ale może się podobać, a przede wszystkim świetna i głosowo, i aktorsko. No i miała piękne kiecki 😉
60jerzy, a jakich panów dwóch?
Panie Piotrze, w szkole to rozgrywał się również Czarodziejski flet, zmajstrowany tutaj przez Achima Freyera. Główni bohaterowie mieli wielkie głowy z papier-mache, żeby proporcje były dziecięce. Na dole stała sobie klozetka, do której Papageno – świetny zresztą Artur Ruciński – coraz to wbiegał. A w przerwach robił pompki, czasem nawet podśpiewując. 🙂
Tutaj można znaleźć zdjęcia z tego wydarzenia:
http://www.counter-parts.org/poland/pl/flute.htm
Kolega już wrzucił:
http://www.rp.pl/artykul/9131,578310-Czy-szatan-moze-byc-gejem.html
Piotr Kamiński: Ten Konwitchny majstrujący z Lohengrinem to był Hamburg. Bodaj 1998 rok. Wbijało w fotele.
Pani Dorota: Poplavskaya śpiewała nie tak dawno Małgorzatę w Fauście w berlińskiej Staatsoper z René Pape jako Mefistofelem i Charlesem Castronovo jako Faustem. Mam ten sam problem, co 60jerzy, znaczy uważam ją za kobiete zjawiskową, a Moja Ślubna ma mniej więcej te same uwagi, co Pani.
Nie oglądałam tego Fausta. To było coś innego…
To zabawne z tą zjawiskowością 😆 Może Wy po prostu lubicie takie kwadratowe buźki 😉
O! Już wiem. To było to:
http://www.youtube.com/watch?v=t5zAkc8MrgE
Bardzo fajny spektakl 🙂
PK – oddzielam scenę od kulis. W rozmowie w przerwie Poplawskaya jest (i wygląda) zgoła inaczej niż na scenie. Określenie „zjawiskowo” dotyczyło tego co na scenie. W przeciwieństwie do Alagny, który obojętnie co – gra zawsze to samo i tak samo. Niestety.
Panów dwóch (+ sześciu pozostałych) to Leif Ove Andsnes i Marc-André Hamelin (pupil red. Miklaszewskiego).
O, i co, i co?
Się działo.
Spóbuję jakoś się po tych ostatnich wyjazdach pozbierać, ogarnąć i dać jakiś wyraz temu. O tyle trudno, że miotam się teraz jak kot z pęcherzem, by pogodzić pracę z wypadami – a na spisanie jakichś notatek już nie starcza czasu. Zapodaję tylko, że w niedzielę w Katowicach zagra (solo i z NOSPRem) Bożanow.
Pozdrówka
Mam prosbe, czy jest jakis sklepik muzyczny, gdzie moge zamowic te CD:
http://www.micrologus.it/programmi-discografia/discografia.html
O tym Bożanowie to wiem. Nie wybieram się 😉
Tzn. 18.12. jestem w Łodzi, a 19.12. mam być we Wrocławiu. Ale nie wiem, czy jednak z tego Wrocławia nie zrezygnuję… Przez miesiąc gdzieś w moim piśmie nie będę mogła reagować na wydarzenia bieżące. Tylko blog pozostaje. A specjalnie na Romea i Julię to nie wiem, czy mi się chce.
Micrologus fajny jest. A Patrizia do schrupania 🙂
Chiaranzano, napisz do mnie, coś się wymyśli. 🙂
wwpch[at]o2.pl
Pobutka.
Myszki miki uszami do dołu może i nie było jeszcze, acz Zygfryda w Zmierzchu bogów już wywieszono i kazano śpiewać (Valencia). Wykonalne, bez większej szkody dla śpiewu (ale to tylko zasługa w zasadzie niezniszczalnego Lance Ryana), równowaga emocjonalna widzów się chwiała, rozum wywrócił. Jakieś tam uzasadnienie wieszania było, ale i bez dałoby się zrozumieć co autor (W.) miał na myśli.
Robienie babek z piasku może ostatecznie okazać się tym picem, panie Piotrze, może czasem mieć sens. Ja tam bym tak całkiem nie odbierała licencji na kierowanie, jak tu sugerowano. Pod warunkiem uczciwego podpisywania się pod wytworem.
Bazyliko : gdyby ONI podpisywali się odważnie pod SWOIM DZIEŁEM, jak to robi Brook, to w ogóle nie byłoby żadnej kwestii. Ale mowa oczywiście o podpisywaniu się JAKO TWORCA, a nie jako reżyser, czyli taki sam wykonawca, jak pianista, skrzypek, czy dyrygent. A na to nie ma co liczyć. Bo wtedy trzeba by wziąć odpowiedzialność, a na to brak odwagi cywilnej.
Babilasie : Konwitschny to opędzlował w paru miejscach (a co sie bede…):
http://mostlyopera.blogspot.com/2007/06/battle-in-classroom.html
http://mostlyopera.blogspot.com/2008/04/konwitschny-class-room-lohengrin-on-dvd.html
Pani Kubiak pięknie śpiewała Tatianę 🙂
Tekst Madame Derkaczew z cytowanym tutaj passusem o Balzaku współczesnym Strawińskiemu nadal figuruje na stronicy internetowej Gazety Wyborczej. Zaraz obok manifestu o tym, że „Kulturalni się nie poddają”.
A jak już cenzurujemy prasę, to warto czym prędzej poprawić przejęzyczkę w recenzji Jacka Marczyńskiego : maszyna Rakewella przerabia nie chleb na kamienie, ale kamienie na chleb…
A dlaczego tekst Mademoiselle (chyba jednak) Derkaczew miałby zniknąć? W końcu został wydrukowany 😀
Wprawdzie nie podejrzewam, by ktokolwiek z blogowiczow ledwie dyszal z upalu, ale skoro o operze mowa – taki to rekwizyt koniecznie trzeba:
http://czestochowa.gazeta.pl/czestochowa/1,35271,8813091,Jozefina_patrzy_z_oganki.html
Dobry dowcip – tu chyba z -10 stopni… a ja właśnie muszę na to wyjść! Wrrr i brrr 👿
W tym spektaklu Don Giovanniego z Covent Garden śpiewał też Kwiecień i był lepszy od i tak niezłego Keenlyside’a. Kwiecień tak ma, że lubi różne eksperymenty, pewnie dlatego, że nudziłby się grając po raz któryśtam z kolei takiego samego Don Giovanniego czy Oniegina. A swoją drogą, w jakiej on jest formie głosowej? Bo, że aktorsko zdominował scenę to wiem i bez oglądania spektaklu, zawsze tak robi. Słyszałam też zaskakująco pozytywne opinie o Zdunikowskim, to prawda?
Fakt, że z druku usunąć się nie da, ale na stronicy (przejętej na e-teatrze…) chyba można i trzeba, co? Kwestia deontologii – i nierwów. Ja po czymś takim bym się pochorował…
PMK
Dobrze znam tę chorobę, Piotrze. 🙁 Mnie już głupia literówka potrafi rozstroić i czasem cichcem zanoszę błagania do gospodarzy blogów, żeby ją poprawili. 😳 A żeby u siebie nie wycofać się z błędu rzeczowego, wskazanego mi przez życzliwych bądź nieżyczliwych komentatorów, to już sobie w ogóle nie wyobrażam.
Może Mlle Derkacz zna jakieś lekarstwo na tę okropną przypadłość? 🙄
Koleżeństwo w redakcji stwierdziło, że Mlle Derkaczew to „dziecko postmodernizmu” 😛
Urszulo, Kwiecień jest w bardzo dobrej formie głosowej. O Zdunikowskim nie wiem, bo go nie słyszałam. Leńskim był w niedzielę fajny młody tenor, o którym wspomniałam we wpisie.
Dziecko postmodernizmu. 😆
Czy ja mogę sam siebie nazwać szczenięciem kostmodernizmu? Czyli modernizmu kostnego, który wychodzi z założenia, że w kości nie chodzi o to, żeby była jak najłatwiejsza do zgryzienia i żeby się z nią załatwić jak najszybciej?
Długotrwałe międlenie kości, żeby wreszcie z rozkoszą dotrzeć do szpiku, to jest dopiero frajda. 🙂 Współczuję dzieciom postmodernizmu, że tej przyjemności – jak mi się wydaje – nie znają.
Rany Boskie, to postmodernizm ma dzieci?
Przypomina się stara anegdotka o matce Lenina, co znowu jest w ciąży…
Bobiku, ja Psa rozumiem. Jak myślę, że dawni pisarze, kompozytorzy itd zostawiali potomności pokreślone rękopisy, wersje, wahania, poprawki, do dłubania w nich na wieki wieków, zimno mi się robi. Ja to nawet jak pranie do pralni odnoszę, to mi jakoś nieswojo…
Za uchem
PMK
I wszyscy zadumali się na temat tempora oraz mores. To ja też. 🙂
Pobutka spóźniona (tematycznie).
Hop siup, tanecznym krokiem wbiegamy w dzień środowy 🙂
Dziś idę do NIFC, więc potem opiszę, bo pewnie będzie ciekawie. A wieczorem zamierzam wślizgnąć się do TWON na drugą (częściowo) obsadę Wesela. Ciekawe, czy dotrwam do końca 😉
Ja na weselach to rzadko kiedy trwam do końca 🙄
To całkiem zrozumiałe 😉
Początek mi się podoba. Takich połączeń znalazłbym więcej, ale na razie nie będę nadmiernie narzekał, bo opera gdańska wyraźnie się poprawiła.
Pewnie, że chciałoby się mieć, na czym bywać muzycznie w Trójmieście. Mieliśmy parę dobrych występów gościnnych, m.in Sukienników Lipskich. Ale częściej trzeba gdzieś jeździć, np. do Bydgoszczy. A Gdańsk znów chce być kulturalną stolicą Europy. Zastanawiam się, czemu tak ciężko stałym instytucjom kulturalnym robic coś ciekawego. Mam stały kontakt z urzędnikami odpowiedzialnymi za kulturę na szczeblu wojewódzkim. Wiedzą o co chodzi. Wywalczyli jakiś czas temu trochę więcej pieniędzy na operę i skutek jest widoczny.
Na filharmonię też pójdą spore pieniądze, ale nie na zespół tylko na kładkę pieszą łączącą parking filharmonii z okolicą hotelu Hilton. Kilkanaście milionów. Gdyby to podzielić na ortkiestrę, byłoby przez 4 lata po 400 złotych na każdego miesięcvznie brutto. Chyba za mało, żeby radykalnie poprawić poziom. Nawiasem mówiąc ostatnio grali całkiem dobrze.
Powyższe (dla niezorientowanych) jest częściowo odpowiedzią na moją wypowiedź u łasuchów o budynku Filharmonii Bałtyckiej na Ołowiance, który po raz ostatni odwiedziłam chyba jeszcze jak był w stanie surowym 😉
Lecę do NIFC.
Mogłem napisać, o co chodzi, ale wydało mi się, że i tak jest to zrozumiałe.
NIFC został chyba uhonorowany wizytą Pań Prezydentowych, o ile się nie mylę. A wcześniej byli tam chyba laureaci Konkursu. Gdy byłem w muzeum, nie wszystko działało, jak trzeba. Ale przeczytałem, że ponoć około 20% gadżetów „zusterkowanych” to standard europejski. Im więcej nie działa, tym lepiej świadczy to o popularności muzeum, bo użytkownicy psują, a nie da się wszystkiego naprawić od ręki w godzinach otwarcia dla publiczności 😉
Pani Doroto,nie rozumiem czym pani sie nie podobala woda i topjacy zyrandol? Mam czasami wrazenie ze krytycy przychodza odrazu juz zle nastawione,w zalerznosci od sympatij do konkretnego rezysera! Dla czego nikt nie napisal ze publicznosc Krakowska (jaka nie jest zbyt emocjanalna) odebrala spektakl na stojaco ? Jezeli ze slow pani Znaniecki nie pomyslow,to dla czego jest zaproszony w najlepsze teatry swiata rezyserowac? Przepraszam jezeli robie gramatyczne bledy,bo jestem ze wschodu.
Ta inscenizacia jestem zachwycona! Chocza z widzialam tysiac roznych inscenizacij Oneginow,bo jest to nasza ludowa opera! ale ta,zrobila na mnie ogromne wrazenie,i Mariusz oczywiscie tez! Szkoda,ze pani nie widziala premierowy spektakl,zeczywiscie on byl bardzo emocjonalny!
Damska bielizna z natury jest ładna, nawet ta brzydka. Pomysłowość twórców teatralnych jest całkiem spora. Na przykład w spektaklu „Rzecz o rozkoszy” napisanym i wyreżyserowanym przez Wojtyszkę w Teatrze im. Słowackiego Katarzyna II, gdzie indziej zwana Wielką, zdejmuje do sceny miłosnej krynolinę, pod którą widać stalową siatkową halkę otwieraną przy pomocy specjalnej korbki. Bardziej kojarzy się to z pasem cnoty niż z koszulką, ale zawsze to jakiś pomysł. Żelazna koszulka na żelaznej osobie.
Ja zrozumiałem recenzję nieco inaczej. Nie chodzi o brak pomysłów tylko o to, że nie są to pomysły zbyt sensowne. Nie widziałem, nie będę się wypowiadał. Ale zdrowie artystów najwazniejsze.
Stanisławie,tak zwane „stalki” pod krynoliną to autentyk,a nie pomysł na inscenizację.Kobiety zawsze dawały się torturować.Dlatego cale życie podejrzewam,że nie jestem kobietą,bo nie lubię.Never!!!
„Mam czasami wrazenie ze krytycy przychodza odrazu juz zle nastawione, w zaleznosci od sympatij do konkretnego rezysera! ”
Bingo!
Antypatia – sympatia, nieznajomy – znajomy, obcy – swoj, bywamy razem – nie bywamy, tego moża – a tego nie …
To jest istota koteriowej „krytyki”.
sprawiedliwosc – u nas w ogóle ostatnio jest taki obyczaj, że publiczność prawie wszystko przyjmuje na stojąco. A na pewno zasługiwał na to Mariusz Kwiecień. Inscenizacja – moim zdaniem – nie.
dziegdź – witam. I tu pomyłka, nie żadne „bingo”. Ja nie jestem z żadnej koterii. Mogę kogoś prywatnie lubić, ale jeśli mi się jego sztuka czy wykonawstwo nie podoba, wypowiadam to na głos. I odwrotnie też. Michał Znaniecki dostawał ode mnie również krytyki pozytywne – można sprawdzić w annałach 😆
Jest szczegółowa punktacja z konkursu:
http://konkurs.chopin.pl/=files/attachment/5/1989/etap_1_pl.pdf
http://konkurs.chopin.pl/=files/attachment/5/1988/etap_2_pl.pdf
http://konkurs.chopin.pl/=files/attachment/5/1987/etap_3_pl.pdf
Dziwny naprawdę smak musi mieć Fou Ts’ong.
Napiszcie co to znaczy „Koterii”? Bylam na spektaklu i bardzo mi sie podobal Kwiecien! Byl niesamowity! Ale nie tylko on zasluzyl na owacjie na stojaco! Inscenizacja wedlug mnie byla swietna! Solisci i dyrygient tez. Chor byl slaby,a orkiestra grala okropnie! Dziwnie czytac jak krytycy pisza ze orkiestra grala przyzwoicie! Jezeli byc objektywnym,to do konca!
Koteria-stronnictwo,klika czy towarzystwo wzajemnej adoracji.Choć nie każda teoria spiskowa ma uzasadnienie.Ale,jak mawia moja znajoma /reżyserka!/ -tylko kliki dają wyniki. Coś w tym jest…
Żałuję,że nie widziałam,więc nie mogę się wypowiadać.Problem,jak wyważyć inscenizację po Bożemu i modern istnieje odkąd pojawił się osobnik zwany reżyserem i zdecydował o czymś więcej niż wejście z prawej czy lewej.Psychuszki faktycznie już nudzą, ale tzw.rekonstrukcje robione czasem na okrągłe rocznice /pamiętam „Wesele”/ też są nie do strawienia.Niestety,sztuka balansem na linie jest…
Więc czasem się omsknie…I takie jej zbójeckie prawo.
Nie to ładne, co ładne, ale co się komu podoba, co? 😉
A ja wróciłam właśnie z Wesela, w częściowo innej obsadzie. I muszę powiedzieć, że również z innymi wrażeniami. Pan reżyser wyjechał po drugim spektaklu, co zrobiło inscenizacji jak najlepiej, tzn. jakichś ostrych idiotyzmów nie można już było pominąć, ale ogólnie wszystko idzie naturalniej, a najlepiej na tym wyszła Katarzyna Trylnik, która wreszcie gra zgodnie ze swoim instynktem aktorskim, bez dodatkowych machów rękami. Figaro-Gierlach może trochę lepiej, ale też go momentami nie słychać, choć barwa ładna; to samo jeśli chodzi o Hrabiego-Godlewskiego, który niestety ma wciąż w swojej roli idiotyczne padanie na kolana, biegi na głuszca itp. Za to Cherubino, czyli Bernacka, wreszcie satysfakcjonujący głosowo, a już Marcelina-Kłosińska to istny koncert gry aktorskiej. Postać groteskowa, ale wzbudzająca sympatię (jak widać, kto ma prawdziwe poczucie humoru…); żałowałam, że nie śpiewa tej swojej arii z ostatniego aktu (od p. Owens nie chciałam usłyszeć ani jednej nuty)… Co do Hrabiny-Grigorian, zdania nie zmienię: głos brzydko ostry, a jeszcze na dodatek cały czas pod dźwiękiem, co jest słyszalne zwłaszcza w ariach. Czego jak czego, ale fałszowania Mozarta nie daruję, wrrr… W rolach charakterystycznych też parę zmian: zamiast Wundera niejaki Max An, całkiem niezły; zamiast koszmarnego Ławreniwa – dowcipny Szmyt.
Dyrygent wciąż pędził, i owszem, ale już odrobinę się przytemperował – w efekcie spektakl trwał o kwadrans dłużej. Ale że łatwiej było go znieść…
Mariusz – więcej niż jeden link w poście nie wchodzi. A ja Wam też to chciałam podrzucić. Pasjonująca lektura. Leszczyński mi dziś powiedział, że Martha już się wściekała, że tak długo nie ma tych tabel w Internecie, bo doszły do niej słuchy, że ktoś tu rozpuszczał plotki, że ona głosowała przeciwko Avdeevej. A, jak widać, było wprost przeciwnie.
Ja bardzo Państwo upraszam, żeby Państwo przy Bobiku nie mówiło o „koterii”. Są pewne granice.
Ani mru-mru, że się tak wyrażę.
Dobranocka
PMK
Bobik się nie obraża, teraz już sam ma kota w domu 😉
Aha, Mariusz nie podał wyników finału, a są może nawet jeszcze ciekawsze:
http://konkurs.chopin.pl/=files/attachment/5/1986/final_pl.pdf
Nie Bobik ma kota, tylko kot toleruje Bobika. 😉
Widzę, że tylko Piotr ma tu serce dla psa. 😥
Jednego kota jakoś jeszcze wytrzymuję, ale gdybym miał w domu całą koterię? A nie daj Panie B.!!! 😯
Ciekawa lekcja. Ani spisek ani koteria tak bardzo z tego nie wychodzi, choć punktacja pana przewodniczacego może trochę dać do zastanowienia, Harasiewicza także. Pojedyńcze dziwne punkty prawie u kazdego to raczej poddanie się zasadzie przytoczonej przez PK, że nie to ładne, co ładne, tylko co się podoba. Ale te pojedyńcze dziwactwa były odrzucane. Można podejrzewać panią Katarzynę o wielki obiektywizm w związku z jej 8 przy Wakarecym, ale przecież tu powinno być „s”.