W niewoli laptopów
Na premierze Trojan nie było wielkich tłumów. Raz, że trudno wyrwać się w środku tygodnia z rozmaitych zajęć zawodowych i dojechać do opery na piątą po południu, dwa, że zapowiadano, iż spektakl będzie trwał 5 godzin 35 minut, więc można było się wystraszyć. Swoją drogą widziałam, że i z tych, co przyszli, część wychodziła już w pierwszej albo i w drugiej przerwie. Widziałam rozmaite reakcje: od entuzjazmu do zdegustowania. Ja jestem gdzieś pośrodku – rozbawiona. I bardzo zadowolona z paru kreacji artystycznych.
La Fura dels Baus znów (po owej Tetralogii, z której Złoto Renu ostatnio pokazano w TVP Kultura) dała spektakl futurystyczny, z postaciami wziętymi z premedytacją żywcem z Gwiezdnych wojen. Takie postacie witały publiczność już przy wejściu; kto chciał i mógł, fotografował się z nimi (ja żałowałam, że nie wzięłam aparatu). Gdy siadaliśmy na widowni, z kanału zabrzmiał filmowy motyw marsza (który brzmi jak wzięty z Prokofiewa) – nie wiem, czy to było ustalone, czy muzyk sobie zażartował. Spektakl rozpoczął się z kwadransem opóźnienia w oczekiwaniu na ewentualnych spóźnialskich.
Mnie robienie fantasy z historii mitycznej nie razi tak, jak umieszczanie akcji Króla Rogera nad basenem w Ameryce w towarzystwie Myszki Miki czy Orfeusza i Eurydyki w wypasionym designerskim wnętrzu, z narkomanką jako bohaterką. To nie było desperackie poszukiwanie czegokolwiek, tylko jakoś tam w miarę spójna koncepcja. Może infantylna z założenia, ale efektowna z wykonania i sprawnie przeprowadzona (choć też zdarzało się, że coś szwankowało, ale niezbyt rażąco). Najmniej efektowne może były kostiumy, które raczej szpeciły bohaterów niż podkreślały ich walory. No i trochę było niekonsenwencji, jak np. nagle całkiem tradycyjna scena baletowa w środku kosmicznego krajobrazu w Kartaginie. Ale ogólnie było dużo zabawy – koń trojański jako wielka konstrukcja zrobiona z luster, obłożona laptopami, które świeciły się jak telewizory w rzeźbach Nam June Paika; grupa Laokoona złożona z wielkich pasiastych plastikowych wężów z ludźmi na końcach; świetne przeplatanie się projekcji z dekoracjami (zwłaszcza właśnie w scenie Laokoona, co bardzo ją zdynamizowało); same projekcje, zwłaszcza niesamowite przewalające się (komputerowo) fale, też robiły wrażenie. Było to jednak trochę nierówne, znakomite pomysły przeplatały się z naciąganymi, a w ogóle najtrudniejsze było zestawienie obrazu z muzyką. Niestety, utwór Berlioza jest w wielu miejscach dość statyczny – np. długi duet Kasandry z narzeczonym Korebusem w I akcie czy wstępne pokazanie się Dydony w akcie III i następująca po nim rozmowa z siostrą Anną. Wtedy już nawet ruch uzyskany za pomocą projekcji nie pomaga.
W tym wszystkim podziwiać należy Gergieva, który przyjechawszy natychmiast wziął rzecz w garść (łatwo zapewne nie było…) i choć parę razy się rozjeżdżało, błyskawicznie nad każdym takim momentem zapanowywał. Parę ról było po prostu fantastycznych – chodzi głównie o obie najważniejsze żeńskie: Kasandrę (Sylvie Brunet) i Dydonę (Anna Lubańska, dla której to była po prostu rola życia). Niezły był w roli Eneasza Sergei Semishkur, znany w Warszawie choćby z roli Rodolfa w La Boheme (reżyserowanej przez Trelińskiego), a także Alexander Gergalov jako Korebus; świetny zaś Rafał Siwek w roli Narbala, ministra Dydony, a także parę drobnych ról: Katarzyna Trylnik jako Askaniusz, syn Eneasza, czy Mateusz Zajdel śpiewający z offu ładnym tenorem rolę marynarza Hylasa. Niezbyt dobrze wypadł David Sotgiu jako poeta dworski Iopas, ale ponoć był chory (w trakcie akcji przebiera się za… no dobrze, nie powiem, może ktoś się jeszcze na to wybierze).
W sumie jakoś te pięć godzin zleciało, nawet było trochę dobrej zabawy, a i wiele momentów wzruszeń. Choć prawdę powiedziawszy powinno to być właściwie grywane w dwóch częściach – byłoby strawniejsze.
A co z tymi laptopami? Oczywiście przenosi się nimi wirus – Koń Trojański, co jest nawet chwilami widoczne. Prawie każdy chodzi z laptopem, niemal jak w życiu. Ale jedno z lekka degustuje – product placement: wszystkie mają pewien powszechnie znany symbol na wierzchu…
Tu jeszcze filmik sprzed premiery w Teatrze Maryjskim.
Komentarze
uf 🙂 dobranoc!
Dobranoc 🙂
Jak znany symbol łapie wirusa, to może nie tak do końca product placement?
Pobutka, choć może jednak powinna być dzisiaj inna..?
Może taka, by trochę od Troi się oderwać..?
@ PAK z 4:55
Świetne, brawo
i budzące i rozbawiające,
Pozdrawiam
Druga pobutka kapitalna, choć sam głos Davida A. jest raczej narkotyzująco-hipnotyzujący… mógłby mi opowiadać bajki przed snem…
laptoki jakie tradycyjnie znamy to niebawem będzie przeżytek – staram się wyobrazić sobie stroje śpiewaków lub tancerzy złożone z takich ekranów, jak na filmiku.
http://www.youtube.com/watch?v=kJEHp15Hoo0&feature=player_embedded
Podobnie jak Szanowna Gospodyni wyszedłem z premiery rozbawiony, ale jakoś mnie to nie cieszy. „Trojanie” i warszawscy widzowie zasługują na bliskie spotkanie III stopnia na wyższym poziomie. Przedstawienie przypominające uczniowskie produkcje ze studniówek to za mało.
Wielkie Kosmiczne Parówki w roli Plastykowych Tasiemców grających Węże Pożerające Laokoona. Koń Trojański z zadem z laptopów. Monstrualna Pikowana Chochla jako Łoże i Stos Dydony. Orbitujący Hylas, Iopas przebrany za […], Panienki na Sznurkach i Zapchlone Psy Myśliwskie w kołnierzach zapobiegających zatruciu DDT. I co tam jeszcze, z ringiem bokserskim włącznie, czyli „wrzućmy wszystko, co nam wpadnie do głowy, a efekt sam się zrobi.”
Niestety, efekt zrobił się jeden: inscenizatorowi udało się skutecznie zaszkodzić muzyce Berlioza.
Wokalnie było bardzo ładnie, a prawdziwymi gwiazdami w tym niepotrzebnym kosmicznym nonsensie były panie: Sylvie Brunet jako Kasandra i Anna Lubańska w roli Dydony. Eneasz Sergeia Semishkura trochę drewniany, Alexander Gergalov jako Korebus nieco bezbarwny, dobry Rafał Siwek w partii Narbala. Valery Gergiev poprowadził całość sprawnie i dobrze byłoby usłyszeć to z zamkniętymi oczami.
Plastycznie przedstawienie jest wystylizowane na krzyżówkę filmu s-f z grą komputerową – czyli brzydkie. Jak zwykle przy okazji takich manipulacji trafiają się śmiesznostki, a to balecik opisany przez Gospodynię, a to palmowe liście, którymi wachlują Dydonę w stacji kosmicznej. Projekcjom wideo daleko do tego, co można za pomocą takich narzędzi uzyskać, rażą naiwnością. Może tak miało być? Tylko po co? Nie przekonały mnie ani ciemność i makabra pierwszej części (to właśnie kontrast pięknego dnia z wizjami Kasandry tworzy napięcie!) ani nadmiar gadżetów w drugiej (zaśmiecanie cudownego duetu miłosnego Dydony i Eneasza wieszaniem ich na sznurkach to doprawianie dobrego tandetą).
No cóż, inscenizacje jakie mamy – każdy widzi. Dobrze, że śpiewakom i orkiestrze udało się obronić genialną muzykę Berlioza. Szkoda, że musieli jej bronić przed reżyserem i jego paczką.
ie genialna, nigdy nie podejrzewałem u niej takich możliwości wokalnych, to było największe muzyczne zaskoczenie, bardzo przyjemne. Grgalov wypadł dośc blado w porównaniu z Robertem Massard z „żywego” nagrania z Rzymu z lat 60-tych (duet z Marylin Horne genialny). To był mój największy zawód. Reszta bardzo o.k. Inscenizacja raczej do kitu.
Coś mi nie wyszło. Powtarzam początek poprzedniego wpisu:
Zgadzam się z przedmówcą. Lubańska w partii Dydony rzeczywiście genialna,…
Dzień dobry,
lirogon cudny ❗
Ja podejrzewałam i czekałam na taką rolę. I bardzo cię cieszę, że AL mogła się wreszcie w pełni zaprezentować. Może coś z tego wyniknie?
octavianie – ta „monstrualna pikowana chochla” to raczej była „pikowana antena satelitarna” 😆
Czy realizatorom udało się zaszkodzić muzyce Berlioza? No cóż, dla mnie jej genialność jest problematyczna. Za dużo tego. Nawet tak muzycznie zrobione, jak było to wczoraj, porywało mnie tylko momentami, i byłam chwilami nawet wdzięczna realizatorom, że wreszcie jest jakiś ruch. Dla mnie tych pięć godzin Berlioza (choćby w tym były dwie półgodzinne przerwy) o wiele trudniej jest znieść niż pięć godzin Wagnera. Harmonia za uboga, patos nawet w scenach lirycznych, wszystko takie… grandiozne. Nie, nie, ja aż tak Berlioza nie kocham, żeby się oburzać, że coś mu zrobiono.
Lubię go w niewielkich ilościach. Karnawał rzymski – to jest ilość Berlioza, która za jednym zamachem mi całkowicie wystarczy 🙂 Potępienie Fausta czy choćby Symfonia Fantastyczna muszą dla mnie być genialnie wykonane, żebym je mogła znieść naraz w całości. Ale podkreślam – to sprawa mojego indywidualnego odbioru.
Dodam, że i owszem, są tam momenty muzycznie ciekawe, nawet prekursorskie. Ale to rodzynki w cieście. Kiedy zasypiałam, snuły mi się jakieś napuszone arie na dziewięć ósmych… 😉
Podejrzewam w czym rzecz, gdyż tak się dzieje w większości dzisiejszych inscenizacji operowych, których realizatorzy nudzą się w operze śmiertelnie, zatem robią na scenie „sztuczny tłok” efektów i zbytecznego ruchu, zamiast iść w głąb. Tym samym łamią wewnętrzny rytm utworu, podkreślając „dłużyzny”, zamiast je organicznie wkomponować w spektakl, budując go w zgodzie z rytmem muzyki.
Ale w tym celu trzeba jednak ten rytm słyszeć i rozumieć czas muzyczny, a to mało któremu z tych reżyserów jest dane. Pewien wzięty reżyser operowy zna tylko jedno oznaczenie muzyczne : „przyp….olić”.
No a Gergiew, jak to Gergiew : przyjechał na próbę generalną i pomachał kijkiem, po czym podpisał się w rubryce „kierownictwo muzyczne” (chyba, że w Gazecie Wyborczej, wtedy „przewodnictwo muzyczne”…).
PMK
No nie, nie, to nie było tylko machanie kijkiem. Panie Piotrze, jest Pan w tym wypadku niesprawiedliwy. Widać, że to jest facet z autorytetem, któremu nikt nie podskoczy. A poza tym on raczej macha paluszkami niż kijkiem 😆
Pani Doroto – kijek był metaforyczny i ja wiem, że facet ma autorytet. Dlatego orkiestra się mobilizuje i gra. Ale dyrygent, który wpada na próbę generalną, przygotowaną przez kogo innego, po czym „ja z synowcem na czele i jakoś to będzie”, jest nie z mojej bajki. I szacunku dla takiego traktowania muzyki i publiczności wzbudzić w sobie nie potrafię. Cztery godziny muzyki w cztery godziny próby? Sorry. „Moi” dyrygenci, żywi i umarli, tak nie pracują.
PMK
A i jeszcze jedno : w Metropolitan, w Londynie i w Paryżu Gergiew tak nie pracuje. Najwyraźniej uważa, że w Priwislinskim Kraju tak można.
PMK
W każdym razie tempa, które ustalił, były świetne. A słyszałam, że na próbach bywało dramatycznie.
Ogromnie cieszę się z wrażeń, jakich dostarczyła p. Lubańska. Na scenie widziałam ją do tej pory niewiele, częściej w FN i miałam nieodparte wrażenie, że komuś brakuje wyobraźni, gdy ją tak na boku zostawia.
Mnie Trojanie czekają w czwartek, pomyliłam daty i idę bezpośrednio po pracy, a nie w niedzielę, nielekko pewnie będzie, bom choć do Wagnera przyzwyczajona, to na DVD obejrzałam ich w czterech podejściach, faktycznie miejscami rozdęte toto niemożliwie (ach ten produkcyjniak z początku III aktu…, ale akt I oglądałam z zapartym tchem).
Co chyba jednak dobrze świadczy o możliwościach naszej orkiestry. Chór był według mnie rewelacyjny. W ogóle słuchało mi się świetnie. Im dalej tym lepiej. Ciekawe co będzie w niedzielę pod innym maestro?
bazyliko, to jednak lepiej, że we czwartek, bo w niedzielę – jak właśnie gucio wspomniał – dyryguje asystent. Podejrzewam, że będzie nieco gorzej…
Chór – właśnie! Naprawdę wspaniała robota.
Nie wiem jak pracuje Giergiev, ale po latach omijania jego interpretacji (miałem podobne zdanie do Piotrowego) przekonałem się.
Dla prostego melomana liczy się efekt… A jego gestykulacja – wspaniała, drgnięcie paluszka, a LSO już reaguje. Nie trzeba na nich kijka…
Na HB postaram się w niedzielę, bo jutro chciałbym jeszcze raz MM w FN – może będzie niechory…
A jak się nie dostanę – to w zapasie mam w domostwie taki piękny fragment chóralny (zaczyna obój – jakieś 3 takty : pa-pa, pa-pa paa-paa-paa-paa) z l’Enfance…
Pozdrawiam
pikowana antena satelitarna – była raczej wnętrzem lądownika kosmicznego, albo kapsuły ratunkowej takiej nadmuchiwanej nowoczesnej jakie bywają teraz na statkach 😉 Ale szczegół to nieistotny i każdy zobaczył co tam mu w duszy gra lo…
Bez uzasadniania i wchodzenia w owe szczegóły napisze tylko: mnie sie bardzo podobało, 5 godzin zadziwiajaco szybko zleciało, muzyce Berlioza w moich oczach i uszach nic nie szkodziło, a ze wychowana jestem na Gwiezdnych wojnach, Star Trekach i innych sf-operach to dla mnie było zabawne, spójne i nawet czasami ładne 😉 Udany wieczór
Zadziwiające było pierwsze wejście Eneasza, według mnie otarł sie o katastrofę wokalną. Nie bardzo wiem co to było, prawdę mówiąc byłem pełen najgorszych obaw co do dalszych dokonań wokalnych Shemischura, ale na szczęście była to jakaś chwilowa , chyba jednak niedyspozycja.
Po pierwszych dwóch aktach, ze znakomitą Brunet, zastanawiałam sie jak wypadnie Lubańska. A była świetna. Brunet ma ciekawszą barwę głosu, ale Lubańska – tu rzeczywiście miała życiową rolę. I jaka forma głosowa!
Orkiestra brzmiała też że daj Panie Boże. Czyja zasługa, to juz nie wiem. Ale przyjemnie było słuchać. I – mnie przynajmniej – nic a nic się nie dłużyło.
Tylko te ubranka dziewuszek-Kartaginek! Inna bajka, moze im sie Bajaderą pomyliło….
Ale bo też właśnie, Lesiu, z LSO Walery pracuje, a nie wysyła asystenta. A że ma autorytet, orkiestra się mobilizuje, bo to głównie na tym polega. Jest taka sławna anegdota o Barbirollim na próbie w Berliner Philharmoniker, we wczesnych latach 50. Nagle, ni stąd, ni zowąd, orkiestra zabrzmiała inaczej; bajecznie. Zdumiony Barbirolli podniósł wzrok i zobaczył : w drzwiach stanął Furtwängler.
A, jak dobrze rozumiem, Walery Abisałowicz w Warszawie poprowadził tylko premierę – to znaczy chodziło wyłącznie o to, żeby na afiszu było jego błyszczące nazwisko, a nie, żeby coś zrobić poważnie, głęboko i od podstaw.
Nie bardzo też rozumiem, jakim cudem przedstawienie warszawskie trwa 5,5 godziny. Czyżby były trzy przerwy po pół godziny? Bo normalnie ten utwór trwa w całości cztery godziny, czyli mniej niż Zmierzch Bogów, Spiewacy Norymberscy i Parsifal, których się na dwie części nie dzieli.
PMK
W czwartek też on dyryguje. W niedzielę asystent. A potem – adiu Fruziu, jak to się kiedyś mawiało.
Wczorajsze przedstawienie trwało niecałe pięć godzin – zaczęło się kwadrans po piątej, skończyło za pięć dziesiąta. Dwie przerwy po pół godziny. I wywalona pierwsza scena z II aktu.
Wywalona zresztą chyba w ostatniej chwili, bo w obsadzie w programie wciąż figuruje postać Ducha Hektora, która w spektaklu nie występuje 😆
A i tak niektórzy mają niezłe fuchy, np. p. Przemek Firek, który wyfruwa w cudacznym balonie jako Merkury i śpiewa trzy słowa na jednym dźwięku: „Italie! Italie! Italie!” Koniec roli 😀
Dziękuję, Pani Doroto, za informację – bo wszędzie czytałem, że 5,5 godziny…
Skreślili zjawę Hektora i „Le salut des vaincus”? No, pięknie…
PMK
Cokolwiek by sądzić o metodach pracy Gergieva efekt jest bardzo satysfakcjonujący. Obawiam sie że rzecz skończy się na trzech spektaklach, bo o dalszych w tym sezonie nie słychać, a do przszłego sezonu wszyscy o wydarzeniu zapomną, łącznie z wykonawcami. Szkoda…
Gdyby któraś z 3-spektaklowych inscenizacji miała wrócić, to wolałbym świetną „Pasażerkę” Weinberga, która też miała w TW żywot tygodniowy…
Dziękuję za bardzo plastyczne opisanie premiery. Mnie 5 godzin tak bardzo nie przeraża, nie przepadam za spektaklami dzielonymi na dni.
Wyobrażać sobie można różnie czasy mityczne. Można i kosmicznie. Ale ja mam dużo szacunku dla starożytnych Achajów i Greków. To i owo zdarzało się robić nie tak, jak lubimy, ale komu się nie zdarza. A dla kultury zrobili tyle, że już nikt ich nie przebije. Wszak podwaliny są najwazniejsze.
Oczywiście to rzecz gustu, ale „Pasażerka” jest przynajmniej dla mnie spektaklem do jednorazowego obejrzenia i wysłuchania, natomiast „Trojan” bym chetnie obejrzał, a raczej wysłuchał jeszcze wiele razy.
Byliśmy na premierze niemuzycznej zupełnie. Per procura Neila Simona. Tytuł może nic nie mówić, bo ma niewiele wspólnego z oryginałem. Czas nie był całkiem stracony, ale słabo to było zrobione bardzo, choć reżyserował dyrektor Teatru Wybrzeże osobiście.
Za bardzo przerysowane postaci. W farsie trochę trzeba, ale to właśnie sprawdzian dla reżysera i aktorów, żeby przerysowanie nie było nadmierne i nie pachniało sztucznością. A zespół słabiutki. Najlepiej wypadł Grzegorz Gzyl znany z serialu „Na Wspólnej”. Nie jest to moim zdaniem wielki aktor (może się mylę, mało znam), ale na tle pozostałych brylował. Nie przesadzał nadmiernie i był naturalny.
Tęsknimy do warszawskich teatrów.
Ja odwrotnie do gucia – z zafascynowaniem obejrzałam Pasażerkę po raz drugi (po Bregencji), a Berlioza pewnie by mi się drugi raz nie chciało – chyba że po dłuższym czasie… Są gusta i guściki 🙂
Na „Pasażerkę” chętnie bym jeszcze kiedyś popielgrzymowała – mam niedosyt całokształtu, a i samej muzyki Weinberga. „Trojanie” mi nie grożą niestety, bo się nie mogę w tym tygodniu ruszyć z Poznania – służba nie drużba 😉 Choć bardziej skręca mnie, że nie usłyszę koncertu MM, a transmisji nie ma 🙁
Powiedziała dziś w Dwójce Róża Światczyńska, że być może będzie retransmisja 🙂
Oby, oby… Ale co mnie poskręca, to się nie odkręci 😉
U nas w operze za to rusza babski rok 🙂 Może być ciekawie: http://www.opera.poznan.pl/page.php/1/0/show/2409/
Może pozwolę sobie skomentować kilka wpisów powyżej. Chór. Hmm. Rozumiem, że w głębi widowni nie było słychać tego fałszowania. Minkowski całkiem zdrowy się mi dziś wydawał i bardzo entuzjastycznie się wypowiadał o jutrzejszym koncercie. Pasażerka wróci w przyszłym sezonie, znowu na 3 wieczory. Maestro G. chyba jedynie w tutejszym teatrze traktowany jest jak prawdziwy car…
A ten Berlioz to tylko jednorazowo (raczej trzyrazowo)?
Trojańce jedynie jednorazowo w trzech razach 🙂
I co się stanie z tym koniem trojańskim, plastikowymi parówkami i statkiem ko(s)micznym? Na złom?
Wracaja do Maryjskiego. A jest kierowniczka zainteresowana skupem? 🙂
😆
Ale one ci nasze, w pracowniach naszego teatru robione…
No i owszem. Ale tak mówi umowa koprodukcyjna. My coś tam w zamian dostaliśmy. Nie oddajemy ich za darmo.
Mam jednak cień nadzieii, że „Trojanie” mimo wszystko jeszcze kiedyś wrócą.
Informacje Brunneta zwaliły mnie z nóg. Chwała Bogu, nieopodal była poduszeczka.
Beato : odkręcimy, odkręcimy. Nie takieśmy przypadki ze szwagrem odkręcali.
PMK
Odeślą cały badziew mailem 😉
Szanowny Panie Piotrze,
różne są informacje. Mniej i bardziej tajemne. Mam nadzieje, że stawy nie zostały poobijane, bo gdyż przydadzą się owe stawy Szanownego Pana w następnym sezonie w tFonie.
Szanowny Brunnecie – stawy są w świetnej formie, jak na mój sędziwy wiek, ale o żadnym ich zastosowaniu w tfonie w przyszłym sezonie nic mi nie wiadomo.
Czyżby to była właśnie owa informacja tajemna?
PMK
Sznowny Panie Piotrze jutro wybieram się na koncert MM, jedyne co mnie lekko niepokoi to to że koncert ma być komentowany (dla młodzieży). Byłbym znacznie spokojniejszy gdyby to był komentarz w Pana wykonaniu. Przyznam sie że jestem wielkim admiratorem Pańskiej publicystyki muzycznej. 1001 Opera leży stale na podorędziu…
Bóg zapłać, Guciu. Może to sam Maestro wygłosi komentarz? On to bardzo fajnie robi…
Byłaby to wielka frajda. Program koncertu jest jak na mój gust wyjątkowo smakowity a więc wiele sobie po nim obiecuję. MM potrafi jak malo kto odkrywać uroki tej z pozoru łatwej ake jakżeż trudnej w atrakcyjnym podaniu muzyki. Kiedyś po mistrzowsku potrafiła to robić z wiedeńskimi operetkami niedościgła Elisabeth Schwarzkopf.
Piotrze (16:33): to znaczy, że jest jeszcze dla mnie nadzieja. Serdeczności, dla szwagra również 😉
Zweksluje z adremu, ale to zbyt piekne!
http://www.youtube.com/watch?v=-A_lEyiJznA
Słusznie mówisz, Guciu, bo wbrew pozorom to jest strasznie trudna muzyka, którą tylko najwięksi potrafią robić dobrze.
A MM ma istotnie niezłą passę, jak słusznie pisała tu Mapap. Dwa razy pod rząd, krytyka brytyjska – niebywale „patriotyczna”, w przeciwieństwie do francuskiej, która swoimi muzykami gardzi – napisała, że MdL-G to najlepszy zespół tego typu na świecie : najpierw o symfoniach londyńskich Haydna, potem o Water-Music, czyli o dwóch utworach… brytyjskich.
Anglicy mu dają buzi za Haydna i Haendla, Austriacy – stanowisko mozartowskie, Niemcy noszą na rękach za Beethovena, wszystko bez żadnych „agencyjnych” machlojek.
Żebyż go jeszcze obie ojczyzny tak doceniły.
PMK
Obejrzalem filmik i scenografia wydala mi sie absolutnie fantastyczna.
Kocie, a solista? Fakt, troche szary, ale za to jakze perfekcyjnie robi rubata…
Ale jak się wyraża, fi donc…
Mnie też się zdaje, że Mordka nie tę scenografię miał na myśli 😉
Dorotko, wyraza sie jak 90% mieszkancow bylego imperium napoleonskiego. Nie jego wina. Ale za to gada z sensem!
I ta frrrrącuska wymowa. Chapeau bas!
No, bazyliko, akcent ma iscie paryski… i to rrrrr. Zaczynam podejrzewac, ze Galowie hodowali papugi, ktore nauczyly ich mowic po frrrancusku.
Panie Piotrze,
chwilowa tajemnica 🙂
Rozłożyła mnie ta ptaszuga. Zwłaszcza jak się od niej dowiedziałem, że nie tylko psy chodzą robić pipi dehors. 😆
Ale nie quand il pleut dehors 😆
No tak, a ja muszę w każdych warunkach. 🙄
Mnie ilość godzin „Trojan” wystraszyła, tym bardziej że mam trochę innych zajęć.
Ptaszyna jest niewiarygodna, ale zabawna. 🙂
Autor przedobrzył, chyba.
Pozdrowienia dla Całokształtu! 😀
Wzajemnie 😀
Pobutka (jak ulubieniec, to ulubieniec…).
Dobutka 🙂
http://youtu.be/cAoA6V-ct7A
Drodzy,
Dziś w Filharmonii Dwójki o 19:00 Szabolcs Estenyi gra utwory Tomasza Sikorskiego i inspirowane Sikorskim.
Warto posłuchać.
Estenyi czy Esztenyi?
Esztényi. Też bardzo, bardzo polecam 🙂
W „Wyborczej” o Trojanach:
http://wyborcza.pl/1,75475,8938983,Gwiezdne_wojny_trojanskie.html
No tak – niestety. Mnie takie traktowanie Antyku nie bawi, tylko smuci. Dla mnie to nie „fantasy”, całkiem ode mnie oderwana. Mnie się Troja nie kojarzy z wirusem informatycznym ani z Battlestar Galactica. Dla mnie to jest „teraz, tylko cokolwiek dalej”, moja własna proto-historia, moja rodzina parę pokoleń wstecz.
Nie uważam, by jedyną alternatywą były tu „hektary udrapowanych prześcieradeł”, jak pisze uczestnik pewnego forum operowego, ani w kółko te same szynele z demobilu, w stu operach widziane, jak u Kokkosa w inscenizacji Gardinera.
Nasza bezradność w „przedstawianiu” tej przeszłości, nasza niechęć, jeśli nie wręcz pogarda dla niej, budzi moje najwyższe zaniepokojenie – niepokój o naszą przyszłość.
Wykarczowaliśmy się sami? Idę czytać Tadeusza Zielińskiego.
PMK
No dobrze, Panie Piotrze, jak nie prześcieradła (ani szynele, of course) – to co? 😀
osiołkowi w żłoby dano..
może Strauss, a może Trojano
lekki walc czy czasu galery
dobrze, wybrałem : Walery
Tęsknię za czymś wystawionym wreszcie po „bożemu”. Jeśli strona muzyczna będzie na przyzwoitym poziomie to zdecydowanie tak wolę.
Kiedy ja właśnie o tym : że nie potrafimy sobie wyobrazić, „przedstawić” tamtego świata inaczej, jak ściągając go do poziomu naszej płyty chodnikowej. Albo jeden banał, albo drugi banał i nic pomiędzy.
Mówię oczywiście o teatrze wyłącznie, który pod tym względem popadł w kompletną sterylność i powiela banalne chwyty, zapewniając, że takie une som odkrywcze – jak sprzedawca ryb w anegdocie Słonimskiego, co w wigilijny wieczór kręcił w balii jak najęty dwoma śniętymi karpiami, wrzeszcząc „aleście się rozdokazywały”.
Bo kino poszło w przeciwnym kierunku : w rozhulaną wyobraźnię, gdzie „artistic direction” zżera wprawdzie inne departamenty, ale to tam pracują dzisiaj ludzie z wyobraźnią. Tylko, że tam się robi prawdziwą fantastykę – a jak się kręci film o wojnie trojańskiej, to wszystko jest „jak żywe”… A Fura dels Baus ma wprawdzie wyobraźnię, ale oderwaną od tematu, abstrakcyjną, słabą intelektualnie. Na miły Bóg – wirus?
I ten ironiczny dystans, jakbyśmy się wstydzili Kasandry, Eneasza i Dydony. Wszystkie ostatnie inscenizacje Juliusza Cezara Haendla są zrobione na granicy farsy – ciekawe, jaka będzie nowa w Paryżu, w poniedziałek.
A ja bym chciał, żeby ktoś znów „zobaczył” antyk, jak w Królu Edypie Swinarskiego – albo w Królu Edypie Pasoliniego. Jako rzeczywistość – wyobrażoną, ale zgodną z jej mitycznym przedmiotem i treścią, w głębokim porozumieniu z tamtym światem.
A Lesio mi wybaczy : naprawdę, nie przesadzajmy z tym Walerym. Nawet dzisiaj jest wielu lepszych od niego, tylko mniej obrotnych.
PMK
Dla mnie jako odbiorcy największy problem tych inscenizacji, które są często opowieściami równoległymi do libretta, polega na tym,
że absorbują i odwracają uwagę od muzyki i libretta. Nie jestem zwykle w stanie objąć uważnością tych dwóch światów. Uwagę anektuje plastikowa kolorowa okładka z Myszką Miki. Muszę walczyć, żeby skupić się na tym, na czym mi rzeczywiście zależy.
Panie Piotrze, czy Pan będzie na tym paryskim Juliuszu Cezarze pod Emmanuelle Haim? Bardzo , bardzo bym prosiła o słow parę, bo mam bilecik, ale na 14 lutego, już bez N2C , czyli Nathalie jako Kleopatry, ona mnie lekko irytuje.. A w razie-bilecik zawsze mozna odstapić 🙂
Pozdrowienia i ukłony.
A czemu nie moze byc po normalnemu? Jesli antyk to stroje antyczne! a nie pleksiglasy.
Ogolnie rzecz biorac jest jakas nieznosna tendencja ” wielkich artystow” do zacierania rzeczywistosci na rzecz rajcowania na scenie i podniecania sie odkrywczymi pomyslami, ktore staja sie nudne.
Nie wiem czemu antyk kojarzy sie tylko z przescieradlami, oni mieli tez duzo bardzo fajnych i atrkacyjnych ubiorow. Ja bym poszla na spektakl gdzie antyczni bohaterowie karmia sie garum i przy okazji czestuja publicznosc, przynajmniej jakas atrakcja. Ale chyba by to nie przeszlo bo na opery chodzi elegancka publicznosc, ktora wytrzymuje 5 godzin w fotelu (ciekawe jak z kolacja?).
Będę Mapapie kochany i opowiem.
A skutek tych trojańskich Myszek Miki dla mnie taki, że wyciągnąłem starego Kubelika Met anno 1974 (Verrett, Ludwig, Vickers, Quilico, sorry – ktoś wygrzebał taśmę stereo!) i przyśpieszyłem doroczne słuchanie tychże.
Czego i Wam życzę, Drodzy Parafianie!
Amen.
PMK
Nie rozumiem tej potrzeby „przekładania” antyku i nie tylko, bo przecież i utworów dużo późniejszych, na nasze. Pracuję z młodymi ludźmi nad literaturą od oświecenia do romantyzmu w języku obcym. Jedyne co jest naprawdę konieczne, to dać im niezbędne narzędzia (kwestie językowe i podstawowa wiedza o kontekstach) i poświęcić odpowiednio dużo czasu na zagłębienie się w tekst. Jeśli stwarzam analogię to nie ze współczesnością, ale z innymi sztukami – muzyką, malarstwem tego czasu. Nigdy nie spotkałam się z przypadkiem, by im wrażliwości nie stawało… Podobne obserwacje miał znajomy, który występował w koncertach szkolnych. Unikał muzyki opatrzonej kodem, np. baroku (na koloraturę dzieci reagowały śmiechem), ale już renesans „kupowały” od ręki. Kluczem była szczerość wykonawców. Ta muzyka to był ich język, uwewnętrzniony, przefiltrowany przez własną wrażliwość, a nie coś „z zewnątrz”, nałożona na chwilę maska czy przyjęta poza. Co roku obserwuję też na festiwalu w Jarosławiu grupę dzieci, które zalegają podczas koncertów na podłodze blisko wykonawców i na dwie-trzy godziny dosłownie zastygają słuchając muzyki średniowiecza czy renesansu. Jakoś niczego nie trzeba im przekładać „na nasze”.
Dopóki nie zostaną skażone poglądami przez osoby dorosłe, dzieci zasadniczo nie mają uprzedzeń do rodzaju muzyki i sposobu jej prezentacji. Muzyka z Warszawskiej Jesieni jest dla nich „taka sama” jak Monteverdi czy Beethoven.
Dopiero kiedy dorosną, jak już któryś raz usłyszały, że muzyka współczesna to „hałas”, zaczynają nabierać przekonania, że to rzeczywiście hałas.
Kiedy dzieci słuchają same, zachowują się inaczej, niż kiedy są w grupie. Koncerty szkolne to niestety zmora, presja rówieśników („tobie się ten jazgot podoba?!”). Stąd śmiech.
Oj, Gostku, polemizowałbym 🙂
Łajza. Z pierwszym bym polemizował.
Tzn. że nie uznają, że to hałas? 🙂
Znaczy, ze skażeniem poglądami byś polemizował?
Moje dziecko oststnio głosi tu i tam, co się niektórym dywanowiczom spodoba 😛 że nie cierpi Beethovena.
Ja na pewno nic takiego jej nie powiedziałem. Nie wiem, skąd jej sięto wzięło.
Polemizowałbym z muzyką z Warszawskiej Jesieni. Nikt mi nie wmówi, że te nowoczesne jęki i zgrzyty (niektóre…) będą dzieci odbierać tak samo jak melodie Mozarta. Owszem, niektórzy wartościują już na samej podstawie stwierdzenia „muzyka współczesna”, a tu w końcu nie wszystko jęki i zgrzyty. I w to pewni dzieci nie wpadną. Nie sądzę jednak, by kilkulatek mógł mieć przyjemność ze słuchania awangardy – chyba że przejdzie jakiś specjalny trening, ale tu już wpadamy w drugą skrajność.
Wyrażę się inaczej: muzykę współczesną na tradycyjny skład instrumentów.
Nie chodziło mi o „przetaczanie wagonów” a la Cornelius Cardew.
To zresztą inna dyskusja.
Ciekawym bardzo czy ktokolwiek kiedykolwiek doznał dopaminowych dreszczy słuchając „muzyki współczesnej”.
A co to jest „muzyka współczesna” w ogólności? 😯
Na pewno jest wiele takich utworów, od których można „doznać dopaminowych dreszczy” 🙂
To chyba jest muzyka współczesna i dostaję od niej takich dreszczy. A jeden kolega związany z „gdańską sceną alternatywną” (cokolwiek to jest) powiedział na to, cytuję, rzeźnia, kon. cyt. 🙂
Heh, Wodzu,
Nie udało mi się nagrać dżingla Radia Classic pana Mleczki (Radosława), w którym najpierw było słychać jakąś piłę mechaniczną, potem głos „TO nie jest muzyka klasyczna”, potem fragment „Larks’ Tongues… part IV” i znowu głos: „TO TEŻ nie jest muzyka klasyczna.”
Drodzy, dobrze wiecie, o co mi chodzi z tą muzyką współczesną.
III Symfonia Lutosławskiego, Wymiary Czasu i Ciszy, Scontri…
No, ja „doznaję dopaminowych dreszczy” od Trzeciej Lutosa.
To ja jako takie dziecko ‚Warszawskiej Jesieni’ pozwole sobe wtracic swoje 3 eurocenty (nie grosze, bo bez polskich znakow niestety, za co bardzo przepraszam). Rowniez bez skazenia srodowiskowego jako dziecko muzyke Mozarta odbieralam inaczej, niz wiekszosc tego, co zwykle nazywa sie muzyka nowa. Porzadek i pewien rodzaj przewidywalnosci melodyki, rytmiki i harmoniki w ‚starszej’ muzyce ulatwia percepcje, w muzyce nowszej trudniej o rozpoznawalne struktury, przez co jest ona z natury trudniejsza w odbiorze. Moze dlatego, z godzin spedzonych miedzy fotelami na probach do WJ najlepiej wspominam muzyke repetytywna (w tej chwili niezbyt dla mnie atrakcyjna). Niemniej absolutnie jestem za tym, zeby dzieciaki mialy kontakt z muzyka wspolczesna! Tyle, ze najlepiej w dostosowanych do wieku dawkach 🙂
Domyślam się, że dla dziecka Warszawskiej Jesieni, przyprowadzanego przez mamę na próby, muzyka repetytywna była niezłą kołysanką 😉
A na stronie Polskiego Radia mamy już m.in. to:
http://www.polskieradio.pl/68/789/Tag/85349
w ramach portalu „radia wolności” 😉
Wrrr… Dwójka zmieniła program 👿
Jeżeli porównać muzykę do stołu szwedzkiego,to we współczesnej jest mniejsza ilość deserów,ale za to jakie pyszne pikantne zakąski.Co do scenografii,to prawdziwe „jak żywe” jest wbrew pozorom kosztowną wyższą szkołą jazdy.I też czasem lubię,tylko proszę bez tego garum,bo ohydnie starą rybą jedzie…
A z koncertów szkolnych,to zauważyłam z 15 lat temu,że wiejskie dzieci lepiej „kupują”.Nie wiem,jak to jest dzisiaj.
łabądku, znajomy miał o dzieciach dobre zdanie – miastowych również 🙂 Z nauczycielami za to bywało różnie – niektórym zdarzało się sprawdzać kartkówki…
PK, fajny link – dzięki 🙂 Właśnie sobie słucham o paryskiej „Alcynie” z 2004 roku.
Ooo,z nauczycielami była katastrofa.Mówili np. do dzieci:musimy na to iść,nie wiem,jak to wytrzymacie.A koncert przeczekiwali na papierosku.
Na te linki to z miesiąc urlopu by się zdało.Tylko od kogo?Nie mam pracodawcy!
No zmieniła. Trudno.
Ale za to przed 19:00 podczas audycji dowiedziałem się, że Brian Eno robi jakąś instalację we Wrocławiu, a mąż p. Elżbiety Pendereckiej nawiązał współpracę z Richardem Davidem Jamesem a.k.a. Aphex Twinem.
Chłe, chłe… 😈
Litości! Tylko nie garum! 🙄
Chyba że to będzie duże garum gulaszum. To jest inna rozmowa. 😎
MM i Sinfonia rewelacyjni, pięć bisów i stojąca owacja. Galop z Orfeusza i An der schonen blauen Donau sama rozkosz i finezja. Orkiestra i maestro świetnie sie bawili, publiczność także.
Myśle że AW zielenieje z zazdrości, i słusznie.
AW właśnie już chyba wybrał się z orkiestrą do Japonii. Przyznam się, że dziś rano doznałam szoku 😯 Zadzwonił do mnie i powiedział, że cieszy się z tego, co napisałam w ostatniej „Polityce” o dotowaniu imprez, „bo jak on to mówi, to jest to źle przyjmowane”. (Faktycznie to i owo na ten temat napisałam.) Zgłupiałam tak, że wykrztusiłam tylko życzenia powodzenia w tournee, bo powiedział, że właśnie zaraz leci…
A tymczasem to my zieleniejemy z zazdrości, żeśmy przy tym nie byli 🙁
W programie do koncertu na dole, pod spisem utworów było napisane że „Orkiestra Sinfonia Varsovia występuje w koncercie dla młodzieży bez honorarium ze strony Filharmoniii Narodowej”. Ki czort?
A dlaczegośmy nie byli, silwuple?
Podobno koncercik taki został nagrany, więc zbudzi nas.
Dzięki za link. Zawsze coś z tych 28 lat zostało…
PMK
Dlategośmy nie byli, że na koncerty dla młodzieży nie ma biletów dla prasy 👿
Ta audycja o „Alcynie” okazała się poniekąd prorocza 😉
Maestro G. spotkal mnie dzis na spacerze z moim psiakiem. Psiaka mam juz namaszczonego, choc nie wywarlo to na nim zbytniego wrazenia. Pewnie dlatego, ze Maestro G. nie mial ani jednego chrupka… 🙂
Pewno, głaskać to może każdy 😉
A jaki psiak? 🙂
Ja też pięknie dziękuję za cudowny link do „radia wolności” (jutro będę bardzo zajęty w pracy) 😀
NO prosze jak sie gusta smakowe zmienily a garum byla tak lubiana potrawa…gulasz jest ciezkostrawny chyba?
a taki sobie czekoladowy labek. Ze tez nie mialem fotoaparatu. 🙂
Ciężkostrawność jest kategorią relatywną. 🙄 Mięsożercy ponoć mają całkiem inny układ pokarmowy niż roślinożercy. I moje doświadczenie życiowe to potwierdza. Jak siedzę w restauracji z Kierownictwem i przynoszą nam menu, to mój układ pokarmowy natychmiast startuje w zupełnie inne rejony niż Kierowniczy. Ani chybi z jakiejś zasadniczej ich odmienności to wynika. 😈
Pobutka.
Jeżeli jeszcze kto nie wie a ma możliwość się wybrać, to Leonora Armellini zagra w Łodzi w niedzielę: http://www.radiowafilharmonia.com/
Czy sznowne Kierownictwo mogło by mnie objaśnić sens napisu w programie koncertu M.M. o którym wspomniałem wczoraj o 22.23. Byłbym wdzięczny, bo wietrzę tu jakiś oględnie mówiąc brakelegancji w postępowaniu kierownictwa FN. Może sie mylę…
Pani Kierowniczko,
Pani się nie przejmuje.. znajoma do Antoniego Szybko powiedziała całkiem niedawno : Panie Kazimierzu… Odparł jakoś tak dziwnie…
Piotrze,
myślę, że Giergiew jednak w jakiś sposób musi budzić szacunek (i posłuch) w orkiestrach…
Obserwowalem go wczoraj przy pracy. Bez metaforycznego kijka ale i bez zarzutu…
Zapewne są różne metody osiągania rezultatów (tak jak są inni doskonali dyrygenci – jesteś w tym szczęśliwym położeniu, że masz tam większy wybór) ; nie twierdzę, że łamanie batuty (jest takie portugalskie wino od Nieporta) czy rozbijanie skrzypiec (Toscanini) w świetle działalności związków zawodowych jest najlepszym rozwiązaniem, ale leżące po drugiej stronie umizgiwanie się do orkiestry, przymilanie, schlebianie i kumplowanie też nie.
Albo wspólne wieloletnie kontrakty na nagrywanie. Orkiestry doskonale czują, że on im nie podskoczy, bo jemu zależy przynajmniej tak samo ..
Przekaż, proszę, pozdrowienia Stefanowi R. i przypomnij mu mój adres : lech.bielak[at]interia.pl
Dywanowiczów przepraszam za prywatę
PT
W Trojanach ten cyklotron + kopuła radaru B747 z II aktu nawet mi się podobały…
Drogi lesiu, zmieniłam Ci adres na taką wersję, żebyś z niej nie zaczął dostawać setek spamów 😈
guciu, nie wiem, skąd ten napis, może spytam, jeśli spotkam kogoś z SV (może dziś wieczorem 😉 ).
dziekuję
Lesiu, nie mam żadnych wątpliwości co do autoryretu Gergiewa. Narzucanie go orkiestrze, która jest straszliwym, wielogłowym drapieżnikiem, to rzecz strasznie trudna.
Ale to w końcu robili i robią wszyscy dyrygenci, prawda? Czyli ten aspekt sprawy jest constans.
Interesują mnie zmienne : stosunek do muzyki, do kariery, do instytucji i krajów, z którymi się współpracuje, a w rezultacie – poziom wykonań.
Jak pracował Gołowanow czy Kondraszyn, tego nie widziałem (choć można wiele poczytać – tylko kto w Polsce wyda wspaniałe wspomnienia Kondraszyna?), więc porównuję to, co porównywalne : skutki muzyczne. I tu, przepraszam bardzo, ale wiele razy przekonałem się – na ślepo, co podkreślam raz jeszcze, bo to jedyne możliwe kryterium – że w takich porównaniach Gergiew odpada błyskawicznie. Ostatnio zdarzyło się to dwa razy pod rząd. Nie znam ani jednej jego interpretacji, do której bym wracał, ani płytowej, ani „żywej” z wielu koncertów, jakie zostały w formie nagrania.
Ostatnio machnął w Paryżu wszystkie symfonie Czajkowskiego, które nagrała Mezzo i odtwarza. Przepraszam bardzo, ale tu nie ma po prostu żadnej rozmowy. Proszę mi wierzyć : jak mnie zachwyci, zaraz sobie głowę posypię popiołem.
No i pozostaje kwestia, że tak powiem, etyczna. Wspominałem tu niedawno o storpedowanym projekcie IX Beethovena z Minkowskim w Warszawie. On wtedy na to zarezerwował sobie… dwa tygodnie (a asystent i tak by wszystko przygotował). Dwa tygodnie na godzinę muzyki. U Gergiewa : cztery godziny próby na cztery godziny Trojan. I tylko w Warszawie tak się dzieje, bo przecież to samo w Londynie czy Paryżu maestro robi całkiem inaczej. No i jak mi się to ma podobać?
Że TW-ON walnął znowu „sprint, stumetrówkę”, odgrywając tę partyturę rzutem na taśmę – fajno. Ja wolałbym mniej głośnego dyrygenta, który posiedziałby w Warszawie dwa miesiące i popracował od podstaw. Wtedy coś by z tego zostało. Z tych Trojan nic nie zostanie, jak z egzaminów wkutych na blachę przez trzy noce.
Pamiętam, że praca nad Falstaffem w Teatrze Wielkim w późnych latach 70. pod dyrekcją maestro Korda trwała 3 miesiące. Ale to był Kazimierz Kord… I coś z tego zostało.
PMK
I ja pamiętam ten spektakl. To był dla mnie wtedy wstrząs. Po raz pierwszy w życiu usłyszałem i zobaczyłem na żywo perfekcyjne widowisko muzyczne. Doprawdy wielkie osiągnięcie naszej opery i maestro Korda, inniu wykonawcy też wspięli się na wyżyny swych możliwości wokalnych (wstrząsający Ford Kuleszy). Szkoda że nie pozostał po tym wydarzeniu żaden trwały ślad w postaci nagrania. Przez wiele lat posiadałem magnetofonowe nagranie transmisji radiowej ale w międzyczasie je utraciłem. Szkoda…
A po co z tych Trojan miało coś zostać, jeśli jeszcze tylko niedziela i już? 😈
Kiedy tylko przeczytałem recenzję z Trojan – od razu sięgnęłem po płyty z muzyką Brlioza – a zgromadzilem ich sporo – i słucham. Trojan mam w dobrym nagraniu Dutoit i ogromnie lubię tę operę (choć musiało minąć sporo czasu, żeby pewne fragmenty przestały mnie nużyć). Ale na spektakl warszawski chyba bym się nie wybrał. Własna wyobraźnia stwarza lepszą wizję. Laptopy wydają się zbyt anachroniczne – przecież wojny gwiezdne dzieją się w odległej przyszłości, gdy o laptopach nawet pradziadkowie nie będą pamiętać. Ale co się dziwić, nawet w klasycznym przyszłościowym filmie Blade Runner – nie przewidziano łączności bezprzewodowej czyli telefonów komórkowych. Do Berlioza mam słabość i nawet takiego dziwacznego utworu jak Śmierć Kleopatry słucham z przyjemnością. W Mezzo pokazywano dwie inscenizacje Trojan : niemiecką, we wojskowych szynelach i buciorach (z lat 80-tych) i bodaj francuską, w garniturach i sukniach wieczorowych, obie były nużące.
Ech, ten postęp techniczny…
Ostatnio w celach wytchnienia od robótki (i popieszczenia ucha Milesem) puściłam sobie film Windą na szafot. Oglądałam go z niejakim rozbawieniem: oto film o tym, jak było nam (i zbrodniarzom) źle, kiedy nie mieliśmy komórek 😆
Ja tam miałem komórkę na narzdzia kiedy jeszcze żadnemu futurologowi się to nie śniło. 😆
narzędzia 👿
Ano właśnie, Pani Doroto, ano właśnie. Bo Falstaff był potem grany długo (m. in. z Jerzym Artyszem) i „wsiąkł” w świadomość – wykonawców i widzów. Pamiętam zresztą, jak się Regina Resnik zachwycała Barbarą Nieman, która śpiewała Alicję. Jakoś tak zwykle bywa, że rzeczy trwają potem proporcjonalnie do czasu, jaki się włożyło w ich stworzenie.
A tu – błysnęło, zawrzało i zgasło. Nawet dekoracje wyjadą. Czy jest w planach jakieś wznowienie?
Panu Piotrowi polecam szczególnie wspomniane już tutaj przez kogoś „żywe” nagranie z RAI w Rzymie, 1969, z Prêtrem, Verrett, Horne, Geddą, Massardem. No i stary Davis z Vickersem trzyma się jeszcze wcale-wcale.
Tez tak sądze że nagranie pod Pretrem jest mi najbliższe. To z Dutoit pomimo lepszej jakości technicznej cierpi chyba na brk wielkich głosów i nieco bezbarwną interpretacje maestra.
Marzenie ściętej głowy:
Rejestracja „pół-robocza” (bez specjalnej obróbki) spektakli, koncertów, po czym sprzedaż internetowa po „rozsądnej cenie” plików (bezstratnych) ze strony danej instytucji. Dwie dychy za koncert, cztery za operę.
Wiem, wiem: prawa autorskie bla bla bla tantiemy bla bla bla bla bla.
Żebyż to jeszcze, Gostku. Ale wielkie firmy płytowe siedzą, jak Fafner na złocie, na katalogach, których treści nawet nie podejrzewają, nie wznawiają i nie próbują sprzedawać. To samo dotyczy wielkich radiofonii i innych instytucji muzycznych. Muzyczna pamięć stulecia śpi na niszczejących taśmach, aż się w proch rozpadnie.
PMK
„Coponiektórzy”, w tym zdaje się BBC przerzucają archiwa na nośniki cyfrowe.
Myśle że daleko nie szukając w archiwach PR też by sie to i owo znalazło, szczególnie z lat 50-tych i 60-tych.
Czasem to i owo jest puszczane w Dwójce.
ale jak by tak na CD…Może jednak gdzieś jest ten Falstaff z Kordem?
Jeśli była transmisja, to prawie na pewno w jakiejś zmurszałej piwnicy leży taśma.
Niech nawet tego nie obrabiają, tym się zajmą fanatycy. Tylko że sam transfer do komputera też zajmuje czas.
Jeśli stare taśmy się posklejały, wygrzanie ich i doprowadzenie do stanu, żeby założyć na Telefunkena i przerzucić na komputer też wymaga czasu i doświadczenia (= $)
W Polityce dali cale poltora strony. Fajnie. Ja z calego roku Chopina pamietam tylko konkurs… wiecej mi sie nie podobalo niz podobalo miedzy innymi to co zrobila Maria Pomianowska z Chopinem. Pomylka. Nie wiem w jaki sposob ktos z Azji ma sie dowiedziec o Chopinie skoro slyszy go na erhu a nie w prawdziwej wersji i to po raz pierwszy. Gdyby Chopin chcial sam by gral na roznych instrumentach ale wybral co innego i wciskanie czegos takiego wydaje mi sie nie na miejscu, zwlaszcza ze bylo to za pieniadze podatnika.
Ja trochę z zasady nie cierpię takich przeróbek. Trunki szlachetne wolę w postaci czystej 🙂
Ale skądinąd ostatnie dokonania Jagodzińskiego i wcześniejsze Możdżera są zupełnie strawne.
Czyli trochę zależy, jaki koktajl się zgotuje z takiego szlachetnego trunku.
Opinie na temat przyszłego odbioru dzieł muzycznych, które obecnie budzą tylko zdziwienie i wzruszenie ramion, może byc w przyszłości bardzo różny. Różne trendy mogą się rozwinąć, a ludzie do nich przyzwyczaić. W plastyce bardzo dziwne rzeczy zaczęły się dziać chyba wcześniej niż w muzyce i początkowo można było też słyszeć opinie, że król (np. Picasso) jest nagi. Bardzo mało czasu minęło, a został okrzyknięty geniuszem, niewątpliwie zasłużenie.
Sposób organizowania dźwięków i ich brzmienie może wymagać przyzwyczajenia. Z drugiej strony muzyka klasyczna, która ma najwięcej wielbicieli (począwszy od Bacha i Mozarta) ponoć dobrze wpływa na dzieci i krowy, więc jej przyswajanie nie wymaga przyzwyczajenia, może jest najbardziej zbliżona do organizowania dźwięków przez naturę (czy jest coś takiego?). Ale nie palę się do przeniesienia w czasy za sto lat, żeby sprawdzić, jak te „pojękiwania” będą wówczas odbierane. I czy w ogóle jeszcze ktoś je będzie odbierał. Ale do tych pojękiwań nigdy nie dam sobie dopisać Lutosławskiego. Cóż to za pomysł 🙂
Ja byłam świadkiem na koncertach w Pekinie i Tianjin, jak „chińska wersja” Chopina w wykonaniu zespołu Marii Pomianowskiej wywoływała entuzjazm Chińczyków 🙂 Natychmiast zaczynało się kiwanie, komórki i kamery szły w ruch 😆
Tam już zresztą całkiem nieźle znają Chopina. Może i lepiej niż w Polsce 😛
Znać może i znajom, panie dziejku, ale nie rozumiom nic a nic.
Yyy… a u nas to może rozumiom ❓
Genetyczny patriota na pewno rozumie 😆
Tak samo rozumiom. Jak jest skoczne i ładne to lepiej rozumiom, jak brzydkie z tym całym pitoleniem to gorzej. Ja to bym, panie, w życiu do opery nie poszedł, pięć godzin o suchym pysku i cały czas wyjo.
Ten genetyczny patriota to odmiana fideli płockiej? 😉
Ale jakżesz pięknie… czasami.
Jakie pięć godzin? A flaszke i kanapki ktoś broni przynieść? W loży zasiadasz, na parapecie gazetę pięknie rozkładasz, a tam na dole grają. A to, że pięknie, to tym lepiej.
Za Mozarta pół dnia się spędzało na widowisku. Sprzedawcy chodzili i handlowali jedzonkiem, a obgryzioną kością można zawsze było ciepnąć w tenora, kiedy fałszował.
Bardzo mi się to podobało w Moskwie, tam w teatrze i operze dają kanapki, wódkę, jak ktoś chce winko… kawior. Ceny odpowiednie :-), ale publice nie przeszkadzało.
Gdybym wiedział o tym ciepaniu, zostałbym tenorem za Mozarta. A teraz, obawiam się, może być już za późno. 🙁
Czy fidel płocka to jakaś krewna suki biłgorajskiej ❓
W Londynie za Purcella były w użyciu bardziej cywilizowane pokarmy, jak to oranges, lemons, fruit, sweetmeats and all manner of fruiterers and confectioners wares.
Ta pani zaczynała karierę od handlu w/w w teatrze.
Nieślubna, Bobiku, ale słuszna ideologicznie.
Na Berliozie w ON też sprzedawali kanapki. Malutkie, po 8 zł 😈 Przedłożyłam nad nie szarlotkę 😉 Ale słyszałam też, że niektórzy (np. octavian) brali ze sobą kanapki własne… 😉
No nie, w Moskwie to były kanapy! Ale cenę moja pamięć wyparła. Ale też balet Romeo i Julia Prokofiewa trwał z przerwami 4 godziny, tańczenia ponad 3 godziny. Całą I symfonię tam włożyli tancerzom. Niech se potańczą.
To nie wiem czym gorzej dostać – obgryzioną kością, czy nadgniłą cytryną.
Ja tam wiem. 😈
Zmieniam temat. Słucham po kawałku tego archiwalnego radia, doszedłem do odcinka o Haydnie i trochę straciłem wiarę, proszę koleżeństwa. Pan Stefan Rieger opowiada, jaki Haydn był płodny i co napłodził, a mianowicie między innymi „barytonowe tria wokalne”. 😯
Na początku też trochę ściemniał o niemieckim hymnie – że kawałek z kwartetu smyczkowego jest wykorzystywany, podczas gdy Haydn napisał tę melodię jako hymn dla cesarza, a kwartet i wersje fortepianowe były później, w związku z sukcesem hymnu. Wypadek przy pracy czy Haydn nie jest specjalnością pana Stefana?
Oj, to Stefuś ciapnął, istotnie… Ale on Haydna istotnie bardzo kocha, a miłość Ci wszystko wybaczy!
Jak ja też coś chlapnąłem, Wodzu, to błagam o miłosierdzie, co? Zdarza się w najlepszej rodzinie.
Ale ja to się dziwię, że Państwo nic nie wspomniało o tym, co się dawnymi czasami działo w antyszambrach operowych lóż (abonament rodowy, dożywotni), na specjalnie w tym celu rozstawionych szezlongach… Na recytatywy się wychodziło, tzw. quickie, po czym na arie się wracało.
W końcu nikt policjanta nie postawi.
Złośliwi mówili, że dlatego w operze francuskiej przez półtora stulecia nie było arii.
PMK
Jak nie było arii, to wcale nie takie znów quickie. 😉
Ja się nie gniewam. Miłosierdzie przede wszystkim. Miłosierdzie żondzi. 🙂
Ale pod koniec XVIII wieku się pojawiły, pod zgubnym wpływem włoskim i od razu klops, rewolucja.
PMK
W naszym Wielkim w antyszamberkach loży też kozetki stoją….
W Moskwie w Wielkim można było wziąc i danie ciepłe (początek l. 60, wedle podania rodzinnego). Ja wczorajszych Trojan przeżyłam o czterech czekoladkach, pochłonęła mnie bowiem w przerwach wystawa wachlarzy, zwłaszcza że musiałam trochę czasu zużyć, by do mnie dotarło, że wachlarza z piór Jadwigi Smosarskiej jednak nie zawdzięczamy oskubaniu jej.
Ad rem Trojan – obowiązkowo dla pani Lubańskiej. Pewny, piękny głos. Z kanału orkiestrowego czuło się chęć i radość grania, Giergiev był z nich wyraźnie zadowolony.
Ja zdecydowanie lubię różne gry i zabawy inscenizacyjne, ale tym razem mówię zdecydowanie nie. Nawet mimo tej niewątpliwej zalety, że udało się trochę przewalczyć statyczność wielu scen. Dopiero w piątym akcie, kiedy przez krótkie chwile na scenie nie było dekoracji, przestałam przymykać oczy. No może jeszcze powietrzny duet Dydony i Eneasza… Za scenę polowania królewskiego (wyjątkowo lubię ten fragment) sankcja prokuratorska. Chór może i śpiewał głośno, jak tu wspominano, tyle że w żadnym z identyfikowalnych języków. Z solistami, z nielicznymi wyjątkami, podobnie.
Ale że muzyka miła dla ucha, dobrze wykonana, p. Lubańska, warto było.
W niemieckich teatrach bardzo często były restauracje. Jakby nie patrzeć Wagnera bez kolacji było trudno łyknąć. Taka restauracja była np. w Teatrze Wielkim w Poznaniu, jeszcze do czasów przedwojennych, słynęła zresztą z doskonałej kuchni. Obecnie niestety to rzadkość. Teraz co najwyżej można jakieś wursty na ciepło z musztardą na przerwę zamówić, jakieś Kanapees (bawi mnie to słowo), nawet jakieś piwo, no ale restauracje to już rzadkość.
Pani Doroto, przepraszam, że na Trojanach tak szybko i w biegu, ale nie chciałem przeszkadzać. Tym niemniej prośbę Agnieszki Budzińskiej wykonałem.
legat8 – wielkie dzięki raz jeszcze 😀
Wróciłam z iwentu w FN 😉 Coś tam napiszę.
Ja też wróciłam z FN. 😀
Rozglądałam się za Kierownictwem, ale nie widziałam.
Ciekawe, jakie są wrażenia profesjonalistki. 🙂
Dwaj młodzieńcy (za mną w autobusie:
– No weź i zagraj to.
– Zagraj, to zagraj, ale ci śpiewacy, jak to można zaśpiewać.
O dziele mistrza Pendereckiego.
Z rozmowy wynikało, że uczęszczają do jakiejś szkoły muzycznej. 😀