Królewska mowa
Wróciłam z pokazu filmu, który wszystkim polecam, bo choć może jest chwilami naiwny i powierzchowny, ale jest tak wspaniale grany i opowiada tak budującą historię, że trudno się dziwić, że dostał najwięcej w tym roku nominacji do Oscara. Uważam, że głupio zrobiono nadając mu polski tytuł Jak zostać królem – w oryginale nazywa się The King’s Speech i gdyby zastosowano dokładne tłumaczenie (jak w tytule wpisu), zachowano by dwuznaczność: chodzi zarówno o kłopoty z mówieniem, jakie miał brytyjski król Jerzy VI (wcześniej książę Albert, nazwany tak oczywiście po małżonku prababki, królowej Wiktorii), jak i – w finałowej scenie, będącej kulminacją – o konkretną jego mowę, tę, którą wygłosił do radia w dniu wypowiedzenia II wojny światowej. Tych mów miał wygłaszać w czasie wojny więcej i dzięki nim, a także dzięki swojej dzielności – nie opuścił wraz z rodziną Londynu, choć chciano ich ewakuować, pozostał z obywatelami, mieszkał w pałacu Buckingham i też oszczędzał wodę – naród go pokochał.
Został królem, choć nie chciał. Był chorowity i zakompleksiony. Miał czterech braci, był wśród nich drugi w kolejce do tronu. Pierwszy był starszy, Edward zwany w rodzinie Davidem, który po śmierci ojca, Jerzego V, został Edwardem VIII, ale już wówczas był całkowicie omotany przez Amerykankę Wallis Simpson, która dla niego rozwiodła się z drugim mężem. Nie miał w głowie niczego innego, tylko ożenek z Wallis, co w jego roli byłoby niemożliwe. Po roku więc abdykował. Wbrew romantyzmowi, z jaką dziś się jego decyzję postrzega, nie był sympatyczną postacią, miał sympatie nazistowskie i właściwie całe szczęście, że zrezygnował z korony.
Albert przybrał imię Jerzego po ojcu, nie zostawszy przy swoim pierwszym, ponieważ brzmiało germańsko. Poza tym, że ładnie zachowywał się podczas wojny, miał też pełną wdzięku żonę (Elżbieta, znana dziś jako Królowa Matka, a nawet Mamusia – Queen Mum, pogodna i bardzo lubiana, zmarła 9 lat temu w wieku 102 lat!) oraz dwie córki, z których starsza króluje do dziś jako Elżbieta II.
Owszem, można się czepiać (jak np. Barbara Hollender w „Rzepie„), że film nie ukazuje, jakim Jerzy VI był królem i co istotnego spotkało kraj podczas jego panowania, a nie była to tylko wojna, lecz stopniowy rozpad imperium. Moim zdaniem jednak to czepianie się jest bez sensu, ponieważ film z założenia opowiada jeden epizod z jego życia, choć to i owo faktycznie bywa przeinaczone czy nagięte. Nie umniejsza to jednak jakości filmu, ponieważ trzy główne role rzeczywiście są oscarowe. Colin Firth jako Albert/Jerzy znakomicie oddaje ambiwalencję człowieka porywczego i pełnego wrodzonej godności, ale zakompleksionego, mającego błyski energii i unicestwiającego się w zwątpieniu w siebie. Helena Bonham Carter jest przeuroczą jego małżonką. Ale samego siebie przekracza Geoffrey Rush jako Lionel Logue, Australijczyk w Londynie, niespełniony aktor i logopeda amator, nadspodziewanie skuteczny dzięki niekonwencjonalnym metodom leczenia. Rush daleko odszedł od swojej pierwszej oscarowej roli Davida Helfgotta (Blask), pianisty pogrążającego się w chorobie psychicznej. Tu jest właściwie kimś przeciwnym: terapeutą, przytomnym do bólu, złośliwym, kichającym na hierarchie i ceremonie, a przy tym człowiekiem w gruncie rzeczy ciepłym i dobrym.
No i tu mamy rolę muzyki. Po pierwsze, znana rzecz, że kiedy człowiek śpiewa, to się nie jąka (pamiętam, jak kiedyś dwaj koledzy z chóru, w którym śpiewałam, zgłosili się do kasy po jakieś pieniądze i kasjerka nie mogła uwierzyć, że są chórzystami, ponieważ mówiąc obaj zacinali się na potęgę); tu także kiedy przeklina, co daje przezabawne efekty. Poza tym, na samym początku Lionel zaskakuje Alberta każąc mu czytać z książki monolog Hamleta, podczas gdy na uszy wkłada mu słuchawki z grającą uwerturą do Wesela Figara. Jednocześnie nagrywa jego głos. W momencie nagrywania słyszymy muzykę, a potem, przy odtwarzaniu płyty okazuje się, że Albert czytając nie zająknął się ani razu.
Mozarta rozbrzmiewa jeszcze Koncert klarnetowy podczas rozmaitych ćwiczeń na rozluźnienie. Tym razem nie jest jasne, czy ta muzyka jest podkładem filmowym, czy znów odtwarza ją Lionel. W innym kluczowym momencie, wygłaszania słynnej mowy do mikrofonu radiowego, już jest jasne, że to podkład: brzmi Allegretto z VII Symfonii Beethovena (Rush jest w tej scenie niesamowity, spełniając wobec mówcy rolę przyjacielskiego dyrygenta; znakomite też jest, gdy uświadamia królowi, że odstępy między fragmentami zdań nadają wypowiadanemu tekstowi namaszczenia), a w samej końcówce filmu – środkowa część V Koncertu fortepianowego. Ale jest i muzyka oryginalna niejakiego Alexandre’a Desplata, która także otrzymała nominację do Oscara i właściwie spełnia warunek idealnej muzyki filmowej: jest tak neutralna, że praktycznie niesłyszalna. Wolę to co prawda to niż pretensjonalne ścieżki J.A.P.K., ale w gruncie rzeczy nie wiem, czy Oscar należy się jemu, czy Mozartowi i Beethovenowi…
I jeszcze jedno. Ojciec Alberta, Jerzy V, który sam regularnie wygłaszał orędzia radiowe do narodu, narzeka w pewnym momencie, że król musiał stać się aktorem. Trzeba jednak powiedzieć, że jego syn i tak miał szczęście, że nie istniała wówczas telewizja…
Tutaj wypowiadają się główni aktorzy: Helena Bonham Carter, Colin Firth i Geoffrey Rush. I jeszcze trailer.
Komentarze
A nie przypomina się Państwu film Szaleństwo Króla Jerzego? Też jest „monarcha z problemem” i niekonwencjonalny terapeuta, który – niejednokrotnie wbrew otoczeniu – pomaga władcy pozbyć się przypadłości.
I ciekawie zestawiona muzyka — pamiętam z „Szaleństw…”, jak scenie przywiązania króla do krzesła towarzyszy handlowski „Zadok, the Priest”.
Ale pobutka z innej beczki
Tytuł tego filmu powinien brzmieć tak po prawdzie właśnie „Orędzie” (to jednak kojarzyłoby się nieszczęśliwie stąd też zapewne takiego polskiego tytułu nie nadano). Nie bardzo mogła być „Mowa tronowa” – bo to jest termin odnoszący się do przemówień w Parlamencie. Wszystkie zapowiedzi tego filmu są bardzo obiecujące i zapewne się wybiorę, niemniej jednak obawiam się, że Colin Firth Helen Mirren w „Królowej” nie przeskoczy (w moich oczach oczywiście).
Jerzy VI to był bardzo odważny człowiek i porządny monarcha ale niestety ogólnie słabego zdrowia. Pomyśleć, że Churchilla nie wykończyła whisky szampan i cygara na zmianę a Jerzego VI marne 4 paczki playersów dziennie przez całą wojnę (rak płuc i krtani). A propos – ciekawi mnie czy w ramach antynikotynowej poprawności w tym filmie pali się na ekranie? Ostatnio jest zakaz – taki nowy kodeks Haysa – można mordować, ale zajarać najwyżej maryśkę bo film będzie od 21 lat i nikt na to pójdzie 🙂
W nocy ogladalem rozmowe z corka dzwiekowca BBC, ktory jako 19-latek, trzesac portkami ze strachu, nagrywal owe przemowienie krola – wowczas na metalowych plytach, ktore bardzo trudno bylo edytowac. Otoz powiada ona, ze z opowioesci ojca (potwierdzonych zreszta przez inne zachowane w BBC dowody) nie byl to az tak oszalamiajacy sukces logpedy, jak przedstawiono na filmie i jednak Edward VIII jakal sie straszliwie nie tylko w tym przemowieniu, ale przez reszte zycia ilekroc przychodzilo mu wypowiadac sie publicznie i kiedy sie denerwowal i tremowal. Ale faktycznie byl bardzo dobrym monarcha, cieszaym sie powszechna sympatia i wielkim szacunkiem. Jego zona tez – uwielbiana byla szczegolnie przez starych weteranow wojennych, z ktormi spotykala sie regularnie i nawet, majac juz sto lat odbierala (na stojaco i na obcasach) trzygodzinne parady!
Teraz przy nagrywaniu cyfrowym edytowanie jakania sie jest zabiegiem latwym, szybkim i przyjemnym, znacznie szybszym niz na sklejanej tasmie jeszcze nie tak dawno temu.
Oczywiscie chodzilo mi o Jerzego, a nie Edwarda. Edwardem byl ten co abdykowal dla Wallis.
„Szaleństwo Króla Jerzego” to rewelacyjny film, chętnie bym go zobaczył znów. Tam chyba też Helen Mirren grała?
Poprawność antynikotynowa bywa tak absurdalna, że groteskowa. Widziałem kawałek (niebywale nudnego) westernu Appaloosa. W tym kawałku dokładnie nikt nie palił! Rozbawiło mnie to do łez: środek XIX wieku w USA… bez nikotyny.
Nie, no jak najbardziej Colin Firth pali w tym filmie, trudno byłoby inaczej, zwłaszcza, że (w każdym razie pada to w filmie) wmówiono biedakowi, że nikotyna rozluźnia struny głosowe
maciasie, ja myślę, że to raczej Churchill był anomalią o wyjątkowo mocnych genach 😉 Zważmy, że wielu takich osobników nie ma!
Kocie, na filmie też bynajmniej nie jest pokazane, że Jerzy VI w tej swojej mowie wojennej stał się krasomówcą. Przeciwnie, pewnie nic by z siebie nie wykrztusił (a na początku długo nic nie wykrztusza), gdyby nie istny koncert dyrygencko-przyjacielski Lionela/Rusha – to genialna scena! – którego nikt nie widzi poza nim. W każdym razie rzeczywiście kiedy wypowiada tekst z dłuższymi przerwami, to te kilka słów pomiędzy tymi przerwami nabiera wagi. To rzeczywisty mechanizm. No, ale faktycznie, jak wspomniałam, gdyby musiał wypowiadać się do tiwi, szybko byłby skończony 👿
A ten Solti z Pobutki nieprawdopodobny 😯
Tak. I to jest coś, czego na płycie nie zobaczymy… 🙂
(nawiązując do wczorajszej późnej dyskusji z Beatą)
Co do „Szaleństw…” — chodziło mi o ten fragment, od ok. 1:10, a lepiej od 2:00 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=gaz6GlMJuc4
Widzę, że chyba całość filmu jest w odcinkach 🙂
Solti niezły – to właśnie te czasy, kiedy się śmiano z nagrywania Ringu (z obsadą o jakiej dzisiaj nawet marzyć nie można, a która już wtedy była „schyłkowa”).
Kto tłumaczy tytuły, to całkiem odrębny rozdział. Pewnie, jak zwykle, jakiś szwagier. Mój ukochany przekład to „Bohater ostatniej akcji” (oryginał „Last Action Hero”… śmieszny film ze Schwarzeneggerem), a teraz mamy jeszcze „Prawdziwe męstwo” – jako przekład „True Grit”, co znaczy „Twarda sztuka” (i jest remake’iem klasycznego filmu z Johnem Wayne, o czym nikt nie wspomina…).
Wolę nie myśleć, jakie rzeczy zostały w katalogach piosenkowych Polskiego Radia, gdzie znajdowałem kiedyś rzeczy niewiarygodne (w rodzaju „de rien pour soi une fille” – „niczego sobie dziewczyna”, tylko w drugą stronę).
Mam wrażenie, że ci „tłumacze” zaglądają pod pierwsze znaczenie w słowniku i montują z tego, co im ślina na język przyniesie.
Tytuł Pani Doroty jest oczywiście najlepszy, może bym tylko szyk odwrócił na „Mowa królewska”. Bez większego trudu, odrobina pomyślunku i podwójny sens zachowany.
Desplat robił też muzykę (znakomitą) do Ghostwritera Polańskiego. Porównanie z „japkiem” bardzo mnie rozśmieszyło…
PMK
Wiem z wiarygodnego źródła, że tytuły filmów wymyślają dystrybutorzy, nie tłumacze.
Bo marketing, bo cośtam.
Aha, to ten, co do Polańskiego robił. Tak, tamta muzyka też ma podobny walor. Fachura.
No tak, każdy chce wiedzieć, „jak zostać królem” – „królewska mowa” mało kogo obchodzi 😉
Tytuły piosenek z polskiego na angielski, a także wszystkie mądre teksty na płytach Polskich Nagrań tłumaczył nieśmiertelny Ludwik Wiewiórkowski.
Miał dość sztywno-akademicki styl, ale z drugiej strony jak tu na angielski przełożyć „Siała Baba Mak”, żeby brzmiało jak tytuł, a nie definicja w encyklopedii?
„Przemówienie Króla”
No tak, ale wtedy nie ma tego podwójnego znaczenia.
„Przemowa Króla”
„Jak…..” w tytule czegokolwiek (książka, film…) zapewno przyciąga więcej klientów – szczególnie tych, ktorzy traktują owo coś jako poradnik czy instruktaż (może będzie tam o czymś, czego jeszcze nie wiem, może odniosę sukces.. itd.itd.)
Za chwilę przecież wchodzi w tej konwencji : „Jak się pozbyć celulitu”. Sukces kasowy murowany !
„Prze(d)-mowa króla” 🙂
„Nie-mowa króla” 🙂
„Król niemowa” 🙂
Myślę, że Pani Dorota ma rację : oni kombinują według „chwytliwości”. We Francji też bywają tytuły (dawniej było jeszcze znacznie gorzej), od których się w głowie kręci.
Ktoś się zna na tym na Dywanie? Czy wedle wnikliwych badań naukowych – ktoś chodzi na film według tytułu?
Ja przypuszczam, że wątpię. Gdyby tak było, kto by poszedł na Avatar, gdzie w ogóle nikt nie wie bez słownika o co chodzi w tytule? A film zrobił największą kasę w dziejach kina.
Legendarne tytuły:
Kowboj Urban
Wirujący Seks
co tam jeszcze takiego było?
Chce sie wybrac ale w gdansku go chyba nie ma.
Uwielbiam Colina, wszystkie jego kostiumowe role i nie tylko sa bombowe. Jest nominowany za kostiumy bodajze do Oskara i chyba za aktorstwo.
Angielskie filmy kostiumowe sa najlepsze na swiecie, szkoda ze ich w Polsce brak.
Teraz tez w Anglii nadaja swietny serial, ja fo nie widzialam ale znam ze zdjec i opisow – Downton Abbey.
Ten film u nas dopiero wchodzi na ekrany, ja byłam na pokazie przedpremierowym, bo „Polityka” ma patronat 😉
Urban Cowboy? Naprawdę? Dżizus, jak mówi Pani Dorota…
Wirujący seks zawsze mi się kojarzył z takim, wiecie, wiatraczkiem…
Kowboj U.
Przysiągłbym, że właśnie taki tytuł był wydrukowany w jakimś 1981 czy 1982 roku w jakimś Życiu Warszawy czy innym Sztandarze.
Oficjalny tytuł polski to „Miejski kowboy”. A „Wirujący seks” — naprawdę taki był. Dość osobliwy… chociaż przetłumaczyć Dirty dancing nielekko, co zrobić np. z tą aliteracją?
Pan Wiewiórkowski tłumaczył, uczciwszy uszy, paskudnie. To był bardzo polski tekst po angielsku. Później był inny pan, nie mogę sobie przypomnieć nazwiska, który tłumaczył duuużo lepiej. Ale to już pod sam koniec.
Przy obecnym marketingu większość zainteresowanych wie o jaki film (amerykański) chodzi zanim ten ma polski tytuł, to duży szkopuł. Dlatego Avatar to Awatar, a Inception to Incepcja. Pewnie niedługo tytuł Urban kowboy to będzie normalny sposób tłumaczenia, przez lekkie spolszczenie.
Nie mam już czasu, a temat ciekawy. Królowa Matka cieszyła się w Anglii ogromną popularnością. Byłem akurat w małym miasteczku na wieczorze „Wiktoriańskim” z okazji 90-tych urodzin. To było coś niesamowitego, jak je świętowano.
Nie byłem jeszcze na filmie, ale pokazując, co się działo w imperium, zrobiono by film na zupełnie inny temat. Domyślam się, jak trudno było autorowi scenariusza uniknąć pokazywania całego tła politycznego. Jeżeli mu się udała, chwała mu za to.
Na pewno wybiorę się na ten film. Interesuje mnie również jako nauczyciela emisji głosu – strasznie jestem ciekawa, jak wygląda szczękościsk w wydaniu Colina Firtha 😉 Z mową (nie tylko królewską, ale ludzką ogólnie) jest tak, że minimum wysiłku jest nagradzane maksymalnym efektem. Nadmierna mobilizacja, staranie się, stres, pośpiech, zaburzają subtelny i skomplikowany mechanizm wydawania głosu, jego poszczególne elementy zaczynają szwankować, a efekt pozostawia wiele do życzenia. Największym problemem jest właśnie zbyt duże napięcie mięśniowe, które u wielu osób jest utrwalone, reakcja strachu, która włącza się w sytuacji wystąpienia publicznego, no i złe nawyki, które najpierw trzeba sobie w ogóle uświadomić. Bez tego nie zrobi się kroku naprzód. To takie stopniowe zastępowanie nawykowego użycia głosu świadomym. I poszukiwanie przy tym swobody, elastyczności i przyjemności. Jak to mówi Olga Szwajgier uczestnikom swoich warsztatów: „Jak będziecie się tak bardzo starać, to nigdy wam nie wyjdzie. Nie hańbcie się pracą w pocie czoła.”
Olga Szwajgier jest boska ,nawet kiedy nie śpiewa.To hasełko chyba powieszę sobie na ścianie.To jest generalnie pomysł na życie…
Skoro o hanbieniu sie praca w pocie czola, to zadam pytanie ktore mnie korci od wczoraj, ale przed pobutka sie balem.
DG wydalo Dudamela z Los Angeles Philharmonic. A niedawno w tutejszym radio sluchalem transmisji koncertu LAP pod Dudamelem(koncert wiolonczelowy Dworzaka i VI Czajkowskiego). W przerwach duzo mowiono jak to p. dyrygent ma trzy komory kazda od innej orkiestry z ktora wspolpracuje, jest generalnie napedzany espresso i wymaga, zeby kazdy wykonawca dal z siebie w kazdym wystepie 150% (rozumiem – normy).
Ale przynajmniej dla mojego niewprawnego ucha, ten nadmiar entuzjazmu chyba do tej orkiestry nie pasuje. Wprawdzie rozpedzil 3 czesc Czajkowskiego tak, ze publicznosc zaczela bic brawo, ale generalnie nie dawalo to poczucia mlodzienczej swiezosci. W Dworzaku znowu, momentami deciaki solo przebijaly solistke (moze dali 170%??). Wywiadowani orkiestranci mowili jak to obie strony dopiero ucza sie siebie (jakby sugerujac, ze wiedza, ze to slabo wychodzi i maja nadzieje, ze bedzie poprawa).
A pytanie brzmi: co Dywan mysli o tym stylu?
Bo ja wiem… to na pewno nie pasuje do każdej orkiestry. Może chłopak jeszcze dojrzeje? 😉
Jak zgaduję, grali „Patetyczną” – ale tu publiczność zawsze klaszcze po Scherzu, jedyna rada, atakować ostatnią część bez opuszczania rąk…
A Dudamelowi, moim zdaniem, robią straszną krzywdę. Mam nadzieję, że ma kręgosłup i „mental” z żelazobetonu, bo jeżeli nie, jeśli coś mu trzaśnie, jeśli się potknie i przewróci, to żaden z tych filutków, którzy na nim teraz robią szmal, nie pochyli się żeby go podnieść, tylko przemaszerują po nim – do następnego.
PMK
A może to latynoska natura i trzeba przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza?
Bardzo polecam chodzenie na czterech łapach – znacznie trudniej się potknąć i przewrócić niż na dwóch. 😉
Nawet jak sie przestraszy?
http://www.youtube.com/watch?v=zW4jqByFQuk
Śliczne 😀
Bobiczku, ostatnio jest nawet taka reklama w tutejszej tiwi: pani pogodynka zapowiada przed mapą aurę na następny dzień i mówi, że będzie ślisko, w tym momencie rzeczywiście się poślizgując i padając na podłogę. Po chwili podnosząc mówi: no rzeczywiście, najlepiej będzie na czterech. To oczywiście reklama jakiegoś samochodu 😈
Pani Doroto, małe historyczne uzupełnienie anglistki-to-be 😉 :
oficjalnym powodem abdykacji Edwarda VIII była rzeczywiście jego chęć ożenienia się z Amerykanką i rozwódką naraz (faktycznie, nie do pomyślenia w tamtych czasach). Faktycznym jednak były właśnie jego (i jego późniejszej żony) nazistowskie sympatie. Można znaleźć wiele jego wspólnych zdjęć z Hitlerem. Zresztą Wallis Simpson była podejrzewana o szpiegostwo na rzecz III Rzeszy. Po abdykacji zostali z panią Simpson dyskretnie wyproszeni z Londynu i pojechali leczyć smutki właśnie do Niemiec.
Mercedes bęc? 😆
Witam Alienor, znaną skądinąd 😀 Dzięki za uzupełnienie historyczne. Tak, można by jeszcze więcej o tym powiedzieć – że np. Hitler miał plan po swoim ewentualnym zwycięstwie nad Anglią przekazać tron Edwardowi jako swojemu sprzymierzeńcy 👿
Ta Wallis to swoją drogą okaz. Zmarła dopiero w latach 80., mając koło dziewięćdziesiątki – o kilkanaście lat przeżyła małżonka. Twarda sztuka…
Dziękuję za przywitanie 😀 Historia UK to mój konik (jak mój nick wskazuje), poczułam więc wewnętrzną potrzebę wypowiedzenia się. No cóż, takie kobiety to zazwyczaj twarde sztuki, podczytuję cykl Wołoszańskiego w „Bluszczu” i dziwić się nie przestaję, co one potrafiły znieść.
W sprawie politycznej wymowy filmu, tutaj „voice of dissent” z drugiej strony oceanu. Isaac Chotiner w „The New Republic” pod obiecujacym tytulem „Royal Mess. ‘The King’s Speech’ is an ugly distortion of history.”
http://www.tnr.com/article/film/80948/the-kings-speech-film-royal-mess
Klaniam sie PK i reszcie Szacownego Dywanu,
jrk
Filmy mają być dobre czy zadowalać wymową wszystkich możliwych bojowników o różne rzeczy? Nie wiem, nie znam się, ale wolę filmy dobre.
Co zaś do faktów historycznych, to proszę sobie przejrzeć ten oto
gabinet osobliwości ku czci jednego z większych popaprańców, jakich wydał dumny Albion.
Zamiast swoich faszystów po wojnie powiesić, Brytyjczycy dyskutowali z nimi i pozwalali wydawać książki. Co kraj to obyczaj. 😎
Też już dawałam wyraz, że dla mnie najważniejsze w tym filmie jest aktorstwo. Niemniej link od jrk jest bardzo ciekawy. Jak również dyskusja pod nim.
Kłaniam się wzajemnie rzadko widywanemu gościowi 😀
Tak, Brytyjczycy są i byli zdumiewający. Z jednej strony dyskusje z faszystami, z drugiej tytuły szlacheckie dla zasłużonych Żydów 😀
Też dziś byłam na tym filmie i podobał się, choć nie aż tak jak „Czarny łabędź”. Jedno zastrzeżenie: Bertie nie jąkał się przy uwerturze z „Wesela Figara” , nie „Czarodziejskiego fletu”, prawda?
Tak, tak, przejęzyczenie 😉 Poprawiam 🙂
Czarnego łabędzia jeszcze nie widziałam i trochę się boję, znając Aronofsky’ego… Znam skrajnie różne zdania na temat tego filmu, nawet koleżeństwo jest podzielone: mój kierownik uważa, że okropny, Janusz Wróblewski jest zachwycony 😉
Na jeden i drugi musimy pojechać do Poznania 👿 Weźmiemy hurtem, a nie lubię 👿
No tak, to trochę bez sensu, bo się potem wszystko kićka 😈
A tu scena z gimnastyką z wcześniejszego brytyjskiego serialu o Bertiem:
http://www.youtube.com/watch?v=iwgEHVHqnSQ&feature=related
Mówię Wam dobranoc, bo rano wstaję. Do Wrocławia czas. 🙂
„Czarny Łabędź” to typowy (schemat goni schemat, banał goni banał, stereotyp goni stereotyp) film dla grzecznych amerykańskich nastolatek. Broni się _tylko_ genialną grą Natalie Portman. Niestety.
No to Łabędzia na początek, ale jednak, bo chcę mieć własne zdanie.
Własnie wróciłem z „Jak zostać królem”, recenzja Pani Kierowniczki jest nec plus ultra, więc od siebie dodam podziw dla scenariusza. Historia z pozoru niezbyt ciekawa ( a przynajmniej dla producenta nie aż tak, jak np.historia szanowanej pani dyrektor banku w dzień – a w nocy bandytki) i mało filmowa – została przedstawiona w sposób niezwykle ciekawy. Wielka w tym zasługa rownież aktorów i reżysera, wszystko w tym filmie jest na niezwykle wysokim poziomie. Colin Firth nie prześcignął Helen Mirren (w Królowej )- ale stanął w tym samym rzędzie.
Niedawno widzialem film, w którym rowniez rozbrzmiewa muzyka Mozarta, mianowicie Ja, Don Giovanni – Carlosa Saury. Temat zdawałoby się pasjonujący i ciekawy (awanturniczy i rozamorowany ksiądz wydalony z kościoła, intrygi Salieriego, w dodatku muzyka Mozarta)- a powstał film nieudany, irytujący (zwłaszcza miłośników Mozarta), a głównym winowajcą jest fatalny scenariusz.
Obejrzałem również kosztowną produkcję niemiecką Buddebrokowie. Muzyką, jaką słyszymy na początku filmu – jest walc Es-dur Chopina. W dodatku jest to w tym filmie muzyka taneczna – goście tańczą tego walca na balu (w transkrypcji orkiestrowej). Niestety, scenę balu poprzedza prolog, a jest nim zabawa urwisów na ulicach Lubeki. Dzieci grające urwisy są ubrane w malownicze kostiumy ganz neue, widać, że nigdy w nich nie siadały i nie biegały i mają je na sobie pierwszy raz w życiu. I dalej ten film jest taki.
Pobutka.
PAK:
Ludzkie Panisko, dał pospać chwilę dłużej. Ale budzić na kolację?
Do Aronofskiego się zraziłem, usiłując oglądnąć ten film o zapaśniku. Rourke w roli głównej dobry, ale film szablonowy, a poza tym jakoś nie chciało mi się wczuwać w egzystencjalną sytuację człowieka, który skacze innym po głowie. Albo jemu skaczą. Poza tym nic tam filmowego nie ma ciekawego. Ot, sprawnie opowiedziana historyjka. 40 minut wytrzymałem.
W Gazecie wyborczej była dobra recenzja Czarnego łabędzia, bardzo negatywna (szablon na szablonie, podlany ukochaną psychoanalizą), co potwierdzało moje obawy. To nie muszę oglądać 🙂
Nie o filmie, bo nie widziałem (lista płac i zdanie Dywanu gwarantują, że nie nie ominie), ale o tej recenzji, bo ja ją już czytałem sto razy na inne tematy.
Pisze się „dlaczego w tym filmie nie ma tego i tamtego” (zamiast pisać o tym, co jest, bo to znacznie trudniejsze) i „dlaczego on zrobił ten film, a nie zupełnie inny, co ja bym zrobił jakbym umiał i mi się chciało”.
Potem wystarczy tylko postawić całość na „moral high ground” – i załatwione, nikt ci nie podskoczy.
Przypomniała mi się recenzja w Le Monde z Katynia, gdzie miejscowy geniusz zarzucił Wajdzie, że w filmie nie ma o Zagładzie (w tej gazecie Wajda chodzi za antysemitę od Ziemi obiecanej). Aż się Adam Michnik wkurzył i dał po łapach. Przedrukowali go nawet, ale ocenzurowali.
A gdyby tak kiedyś ktoś dla zabawy „poprawił” film wedle wskazówek recenzentów tego pokroju, pewnie wytrzymaliby na nim tylko oni sami (choć zapewne też byłoby im trudno) 😉 No ale to droga zabawa i czasu szkoda.
Gdyby mi się coś chciało dziś
i napęd gdybym miał,
to na genialną wpadłbym myśl,
a nie wyłącznie w szał.
Na Blanc bym się wydrapał Mont,
odwiedził Moulin Rouge,
lub w Awinionie jakiś pont
obtańczył wszerz i wzdłuż.
Lub do New Yorku udał się
na maratoński bieg,
bo po tym biegu, każdy wie,
smakuje lepiej snack.
Albo gdzieś w Tijuana Brass
bym poczuł dziki jazz
i bym zamawiał raz po raz
cervezas dos o tres.
A gdyby się już skrajny mi
odstawić chciało show,
to bym przy biurku usiadł i
się do roboty wziął.
Noooo, Bobiku – za to się należy specjalna dokładka z pierwszej krzyżowej!
Mniam, mniam. Tego to mi się zawsze chce. 🙂
Andrusz, z mojego poziomu umysłowego amerykańskiej nastolatki (my są już Amerykany , a co) jeszcze coś dorzucę.Oczywiście, że schemat goni schemat, jak w 99% filmów. Niestety, wszystko już było. Ale to jest bardzo dobrze pokazane, tym razem bez typowego dla Aronofsky’ego zapętlania i dziwaczenia. Poza Portman jest w tym filmie Barbara Hershey, którą podziwiam od wstyd powiedzieć kiedy , no i Vincent Cassel, jeden z naprawdę niewielu męskich facetów na ekranie. Jest też Czajkowski w tle , bardzo przyzwoicie dla potrzeb ścieżki dźwiękowej przystosowany .
Colin Firth za Bertiego Oscara oczywiście dostanie, nadszedł jego czas. Nie, żebym uważała iz nie zasłużył, ale takim go widziałam z 10 razy najmarniej , o n tu powtarza swój koronny numer zablokowanego Anglika w kolejnym wariancie. Za to Helena Bonham Carter i Geoffrey Rush – delicje. A zauważył ktoś, że rolę żony Logue’a gra Jennifer Ehle, Elizabeth Bennet z pamiętnej „Dumy i uprzedzenia”?
Zmarła Margaret Price.
🙁
Jestem już we Wrocławiu.
Nawiązując do powyższej rozmowy, filmu Aronofskiego o zapaśniku nie znam – nie poszłam, bo mnie zapaśnicy nie interesują 😉 Ale Requiem dla snu było wstrząsające, nie tylko dzięki genialnej grze Ellen Burstyn, ale właśnie dzięki zapętleniu, zabiegom formalnym, rytmowi filmu. On jest jak muzyka, upiorna, ale muzyka. Ciekawam, czy tak jest też z Łabędziem, choć owszem, domyślam się, że banału tam może być dużo.
A wierszyk Bobika – jakiż uniwersalny 😀
Jeszcze a propos filmu wymienionego przez Piotra M. Byłam na jego projekcji zeszłego lata i stwierdziłam, ze nawet na blogu nie ma o czym pisać, ot co 😉
Właśnie przeczytałam, w piątkowym dodatku do „Rzepy” wywiad z p. Padrissa, reżyserem „Trojan”. Mówi on , że już się szykuje do „Turandot” (nie u nas, na szczęście) i oczyma duszy widzi lodowisko, które stopi się jako serce księżniczki. Brzmi znajomo? Zaraza jakaś, czy co?
Aaaa, czyli idziemy tropem stanów skupienia wody. Ciekły był przerabiany wielokrotnie. Stały przechodzący w ciekły właśnie się zapowiada. Czy będę mogła liczyć na etat dywanowego proroka, jeśli za jakąś chwilę ktoś zrobi operę w saunie? Bo pary jeszcze chyba nie było? 🙄
No, dziś pierwszy raz od dawna byłam na spektaklu bez wody. Ale i tak było… ech…
Para raczej nie, ale dymy w słusznych ilościach już są, jak najbardziej.
Dymy były i dziś 😉
Mnie rozbawiła pewna niekonsekwencja w tym filmie. Już podczas jednej z pierwszych sesji logopedycznych okazuje sie, ze Bertie mówi bezblędnie gdy przez słuchawki słyszy głośną muzykę. Dlaczego więc nie zastosowano tego prostego tricku podczas królewskiej mowy w studio BBC?
Wydaje mi się, że różnica polegała na tym, że z muzyką Bertie czytał coś, co i tak znał na pamięć, czyli monolog Hamleta, a mowa to zupełnie inna sprawa 🙂
Już dawno żaden film tak mnie nie przejął, polecam go serdecznie. Colinowi Firthowi za tak zagraną rolę człowieka zatrzaśniętego w sobie szczerze kibicuję w sprawie Oscara. Po powrocie do domu od razu nastawiłem sobie dla odświeżenia wrażeń drugą część Siódmej, bo tak się mało niebanalnie składa, że z całego Beethovena ten kawałek lubię najbardziej.
Cichy – witam. Ja w kwestii Oscara może nawet jeszcze bardziej kibicuję Rushowi. Jest wspaniały!
Kot Mordechaj
http://www.youtube.com/watch?v=DAhFW_auT20
Tu jest link do autentycznego przemówienia króla Jerzego – nie jąka się, ani nie zacina bardziej niż Colin Firth grając go. Firth zresztą świetnie odtworzył tę mowę. W filmie poza tym w żadnym momencie nie pokazano, że król został cudownie uleczony. Dalej się jąkał, dalej miał problemy z wystąpieniami. Logue dał mu jedynie narzędzia, za pomocą których Bertie był stanie opanowywać swoje trudności.