Joanna, córka księdza
Giovanna d’Arco to dzieło młodego, 32-letniego Verdiego, który w tym czasie prawdziwie produkował opery – co rok prorok, a w rzeczonym 1845 r. stworzył nawet dwie (jeszcze Alzirę). Stylistyka tego dzieła jest typowa dla tego okresu: to istna kataryna, z walczykami i marszykami, z ansamblami ciągniętymi w nieskończoność. Można to kochać, można się na tym śmiertelnie nudzić, ale trzeba przyznać, że ma to pewien (dla nas dziś na swój sposób perwersyjny) wdzięk, nie mówiąc już o wymaganiach wokalnych – jak kto dobrze to śpiewa, to słuchacz zapewne nudzić się nie będzie.
Wiadomo jednak, ze libretto tej opery jest totalnie niemądre i ahistoryczne, a wszystko po to, by zaistniał duet miłosny i dramat między ojcem a córką, motywy, które Verdi uwielbiał, a które miał za sześć lat doprowadzić do perfekcji w Rigoletcie. W każdym razie Joanna d’Arc jest w tym libretcie ukochaną króla Karola, która dokonawszy zwycięstwa w jego imieniu sama go koronuje (!), ale jej własny ojciec, który myśli, że dziewczyna ma konszachty z diabłem, sam wydaje ją Anglikom. Nic się tu kupy nie trzyma, bo potem ojciec uwalnia więzioną zrozumiawszy swój błąd i ta pędzi w bój, by zginąć na polu walki. Stosu w tej operze nie ma. A król pęka z bólu po jej utracie.
Oczywiście nic z tego nie jest prawdą. Nie było żadnych kontaktów emocjonalnych między Joanną a przyszłym Karolem VII, nie zginęła, jak wiadomo, w bitwie, lecz na stosie, a osądzona została za herezję; pod sąd wysłał ją bezprawnie biskup Pierre Cauchon. Kamieniem obrazy było oczywiście noszenie przez nią męskiego stroju (i, co tu dużo mówić, fakt, że była mężniejszym dowódcą i lepszym strategiem od facetów). A Karol całkowicie, że tak się brzydko wyrażę, olał Joannę i nie uczynił gestu, by ją ocalić, choć wszystko jej zawdzięczał.
Reżyserka spektaklu w Operze Wrocławskiej Natascha Ursuliak i dramaturg Annie-Laure Drüner postanowiły pogodzić ogień z wodą i dostosować libretto do prawdy historycznej. Niczego głupszego nie mogły zrobić. Przecież tekst nadal jest śpiewany ten sam. Tak więc z postaci ojca Giovanny, Giacomo, zrobiono księdza inkwizytora, zatem w wielu miejscach wynika z tekstu, że dziewczyna jest córką księdza (zważywszy np. słowa Giacomo o tym, że „miała zamknąć mi oczy”), choć z drugiej strony młody i przystojny Mariusz Godlewski nie wygląda na tatę Anny Lichorowicz. Wszystkich głupot opisywać nie będę, dodam tylko, że w ramach „zbliżania się do prawdy historycznej” w finale demoniczny tatulo-księżulo morduje nieszczęsną dziewczynę, która oczywiście musi potem wstać i odśpiewać finałową arię. Cudnie wprost.
Dramaturgia dramaturgią, ale reżyserii to tam w ogóle nie widać. Kompletna jakaś amatorszczyzna. Scenograficzna koncepcja jest w stylistyce pomysłów Michała Znanieckiego: całość niemal spektaklu rozgrywa się (jak II akt Łucji z Opery Narodowej reżyserowanej przez MZ), by tak rzec, leżąc na boku, w głębi z tyłu widzimy krzyżowe gotyckie sklepienie katedry (w Reims?), a ludność przemieszcza się po jakichś chodnikach-podestach, które są „filarami” tejże katedry.
Czy więc ten spektakl ma jakieś dobre strony? Tak – dyrygowanie pani dyrektor Ewy Michnik, ze świetnym tempem akcji. No i rola Mariusza Godlewskiego, cokolwiek by znaczyła – świetna i głosowo, i aktorsko. Anna Lichorowicz w roli tytułowej ma głos mocny jak trąba jerychońska, ale musi bardzo mocno popracować nad emisją i barwą – w pianach, kiedy uważa, potrafi ładnie zaśpiewać, ale w forte strasznie naciska i w głosie coś blaszanego pobrzmiewa. (Dostała największe brawa, bo ludzie lubią, jak jest głośno – mam nadzieję, że jednak nie spocznie na laurach, bo dane bez wątpienia ma.) Karola gra dość nowy, moskiewski nabytek – Nikolay Dorozhkin (z początku za bardzo był tenorem na rykowisku, potem było lepiej). W sumie posłuchać było warto, zwłaszcza że tego się tu nie grywało. Mimo wszystko to kawałek muzyki.
Komentarze
Nie wystawiało się, ale się zagrało – raz, jak dotąd : w listopadzie 2010, w wersji koncertowej, w Filharmonii Poznańskiej, pod dyrekcją Łukasza Borowicza, ze wspaniałymi Wiolą Chodowicz i Arturem Rucińskim i bardzo fajnym włoskim tenorem, Andreą Giovanninim. Płyta w drodze, o ile mi wiadomo.
PMK
No tak, zagrać się zagrało. Nie wystawiało jednakowóż. Mam nadzieję, że nagranie udane.
Padam. Dobranoc 🙂
Dodam tylko gwoli ścisłości, że prowadzący koncert w Poznaniu (trochę wyżej zresztą podpisany) też był niczego sobie 😉 Wprowadził taki klimat, że żadne niemądrości libretta nie przeszkadzały tylko się człowiek upajał muzyką.
Ciekawa jestem nagrania.
A myśmy w Poznaniu się eksponowali na Donizettiego. Prapremiera polska „Marii Stuardy”.
Pobutka.
Dzień dobry. Pewnie wolałabym posłuchać Honeggera 😉
Ja na Marię Stuardę „eksponuję się” dziś 🙂
Co do prowadzącego koncert w Poznaniu, tu w programie zamieszczono też tekst jego autorstwa, który tez nieźle mnie ubawił 😈
Teraz pomału wstaję, śniadanko i o 11 odjazd do Poznania.
😉
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80276,9024981,Polscy_filharmonicy_z_Awdiejewa_zachwycaja_Chiny.html
Coś w tekście nie tak, Pani Doroto?
PMK
Przez przypadek natrafiłem w sieci na kompozytora nazwiskiem Antonio Casimir Cartellieri urodzonego w Gdańsku w 1772 r. – może na Festiwal Goldbergowski się nada ? : http://de.wikipedia.org/wiki/Antonio_Casimir_Cartellieri
Nagrywa jego utwory wytwórnia MDG – nawet napisał trzy opery ale się nie zmieściły w 1000 Pana Piotra 🙂
Nie zmieścił się też Guglielmi:
http://it.wikipedia.org/wiki/Pietro_Alessandro_Guglielmi
który ich napisał setkę (Strawiński by powiedział pewnie, że sto razy tę samą…) i był grany w całej Europie… Nie sposób było zgadnąć, na zapas, kogo nam jeszcze wygrzebią.
PMK
Mnie najbardziej szkoda, że nie zmieściła się Louise Bertin (i jej Esmeralda).
Esmeralda została wystawiona w roku 1836, odegrana sześć razy (w gruncie rzeczy pięć i pół, bo ostatniego przedstawienia chyba w ogóle nie dokończono), po czym wskrzeszona 172 lat później w Montpellier, 2008, czyli w pięć lat po ukazaniu się książki francuskiej i w roku publikacji wersji polskiej… Nie żądajmy cudów od autora.
PMK
Dotarłam do Poznania i niestety sieć mi w pokoju nie działa 👿 Miałam nadzieję, że posłucham audycji w Dwójce, ale nic z tego. Jest w pokoju co prawda radio, ale Dwójki jakoś nie mogę znaleźć 🙁
Nie wiem, co zrobię wieczorem. Teraz przysiadłam przy kompie hotelowym w barku, później będzie to raczej niemożliwe. Wrrr…
No, ale gdzieś za pół godzinki spotykam się z Beatą 🙂
A ja byłem w Filharmonii Łódzkiej na „koncercie wymiennym”. W FŁ grała orkiestra Poznańska, a w Poznaniu orkiestra Łódzka.
Był koncert Elgara wiolonczelowy w wykonaniu pani Natali Clein. Grała Bosko, ale ten koncert jest tak wspaniały, że łzy napływają do oczu! Prawda?
Na bis zagrała to:
http://www.youtube.com/watch?v=S6yuR8efotI
czyli Bacha i potem jeszcze pieśń kompozytora katalońskiego. B
Bardzo muzykalna Pani. Polecam!
w 2 części Mahler…I symfonia… dyrygował p.Marek Pijarowski…
nie mam słów…
tak grali!
Pozdrawiam
ps. czekam Maja na Renee Fleming!
O ! Ja też byłem i mogę potwierdzić – było bardzo bardzo (bardzo very). W porównaniu z FŁ Poznań ma smyczki cieplejsze , równiejszą blachę (rogi !) itd. Co prawda w Mahlerze w IV części taż sekcja blaszana miała kilka minut nierównego grania ale w końcówce się zebrali. Było naprawdę dobrze. M. Pijarowski z łatwością podchodzi do Beethovena, Mozarta itd, w Mahlerze nie miałem okazji go słyszeć – choć po tym, jak zadyrygował FŁ uwerturą do „Śpiewaków Norymberskich” Wagnera w grudniu (to był fajerwerk) szedłem bez obaw i się nie zawiodłem.
Natalie Clein – świetna (muzycznie i, że tak powiem, wizualnie co można odnaleźć na jej stronie internetowej). W Elgarze ten angielski patos wyeksponowany jak trzeba i lekkość, radość w graniu – bezcenne. Poznań jej posłucha 4 lutego. Ciekawym jak odebrano FŁ w Poznaniu mam nadzieję że nie mniej dobrze 😉
Uzupełnię jedynie ,że wspomniany powyżej kataloński kompozytor to Pau (z hiszpańska zwany Pablem) Casals bardziej znany jako wiolonczelista. Jego „Pieśń o ptakach” to znany hit bisowy wiolonczelistów. Można znaleźć na Tubie wykonanie oryginalne (nie wklejam linku – hasło – El cant dels ocells – Pau Casals)
Odkryłem , że wytwórnia Linn ma swoje radio internetowe nadające w 320 kbps http://radio.linnrecords.com/ a że mają w katalogu świetne zespoły – może warto się zainteresować. W zeszłym roku nagradzany komplet handlowskich Conceri Grossi op 6 w wykonaniu The Avison Ensemble (dyr. Pavlo Beznosiuk) z tej wytwórni dostępny był w Presto z zachęcająca zniżką. Dzięki temu miałem okazję się przekonać że bardzo to smaczne wykonanie.
A z kolei w Warszawie Filharmonia Łódzka bardzo pięknie się zaprezentowała. I odpowiednio gorące dostała podziękowania.
No to fajnie, że obu filharmoniom się powiodło 🙂 Natalie Clein wygrała kiedyś konkurs Eurowizji, stąd ją pamiętam. Świetna dziewczyna.
Żałuję, ale tu nie miałam aż tak pozytywnych wrażeń. Tzn. ogólnie było miło, albowiem spędziłam sympatyczne popołudnie w towarzystwie Beaty, a w operze byli legat8 i oboje babilasowie, więc minizlot się odbył 😀
Właśnie się zastanawiam, czy Stuardzie należy się osobny wpis…
Należy… Jak tam p.Woś i p.Hossa spiewały ? pewnie ładnie, chyba ze nie były razem w obsadzie 🙂
Pani Doroto,
Ze zniecierpliwieniem czekałam na Pani recenzje. Uczę mojego syna (15 )miłosci do Opery i byłam z nim na premierze wrocławskiej Joanny. Przejechaliśmy kawał drogi bo az z Kielc. Po spektaklu syn był wsciekly ze zabrałam go na inscenizacyjna kichę ale muzycznie nam się dość podobało. Pozdrawiam. Magdalena
Ani jednej, ani drugiej dziś nie było 🙁
No dobrze, jest głos na tak, więc robię nowy wpis 😀
O, Internet działa 🙂 No, w końcu wiadono kogo i w czym wykosił Gerhaher: http://sites.radiofrance.fr/francemusique/em/critiques/
A Stuarda i tak już skazana i stracona 😉
Witam magdalenę i podziwiam przyjazd z synem aż z Kielc! 😀
Internet jest, ale na dole. Tyle że nikogo tu nie ma, wiec spokojnie sobie popiszę. 😉
Szanowna Pani Redaktor,
po każdej premierze z zaciekawieniem czytam Pani blogowe wpisy. Są różne, każdy bowiem ma prawo do własnej opinii. Tym razem jednak nie mogę się z Panią zgodzić i to w dwóch aspektach: po pierwsze Pani Anna ma na nazwisko Lichorowicz i tak też się odmienia jej nazwisko. Po drugie, uczestniczyłem w dwóch premierowych spektaklach – wczoraj i dziś. Nie zgadzam się z Pani opinią, iż Pani Anna Lichorowicz zaprezentowała się z tak drastycznie przez Panią opisanymi niedociągnięciami wokalnymi. Podobnie też sprzeciwiam się pisaniu, jakoby ludzie lubili głośne śpiewanie. To wyłącznie subiektywna opinia Pani Redaktor. Osobiście nie pozwalam sobie na komentarze w swojej pracy rezenzenckiej, zabierające głos za kogoś innego niż ja.
Pisząc, że „ma głos jak trąba jerychońska” – krzywdzi Pani tę zapowiadającą się na wielką śpiewaczkę artystkę, którą absolutna większość krytyków i melomanów oklaskuje i podziwia.
Abstrahując od tego, że używa Pani wielu nietaktownych kolokwializmów w swoich wypowiedziach, mam głęboką nadzieję, że mój głos w tej sprawie da Pani coś do myślenia.
Serdecznie pozdrawiam,
Maciej Michałkowski
A to w tej Francyi samych na G wybierali:
VERSION INTERESSANTE***
Matthias Goerne, baryton
VERSION CHOISIE****
Christian Gerhaher, baryton
Nawet logicznie, bo G jest po F, jak France.
🙂
Witam Macjami. Oczywiście popełniłam błąd w nazwisku p. Lichorowicz, przepraszam, natychmiast poprawiłam. Niestety, co do reszty nie zmieniam zdania. Prawdziwy artysta krytyki się nie boi i uzna wytknięcie niedociągnięć za wyraz życzliwej troski. Tym bardziej, jeśli „się zapowiada”. Kultura wokalna to rzecz co najmniej równie ważna, jeśli nie ważniejsza niż warunki głosowe. To jest podstawa uprawiania zawodu. Dlatego nie zgadzam się z Panem.
A zdanie, że „ludzie lubią głośno”, dotyczy zresztą nie tylko śpiewu – ostatnio widzę coraz częstsze reakcje typu owacja na stojąco na produkcje, których głównymi cechami jest głośność i szybkość – bo jeszcze lubią, „jak jest szybko”. Taka jest smutna, zaobserwowana przeze mnie na wielu koncertach prawda.
Pozdrawiam również.
Prócz świetnego nagrania Stuardy Joan Sutherland (Leicestera śpiewa Pavarotti a Elżbietę doskonała Kanadyjka Henriette Tourangeau, w dodatku prawidłowo wymawia się tam nazwisko Leicester – tzn. Lester) – istnieje doskonałe nagranie Janet Baker – po angielsku ( no bo dlaczego nie), również na DVD. W ostatniej scenie Maria grozi wszystkim krucyfiksem, po czym przewiązują jej oczy i zdejmują suknię, pozostawiając w czerwonej halce i czerwonych długich rękawickach – zgodnie z historyczną prawdą. Janet Baker jest mezzosopranem i upraszcza koloraturowe popisy, w których niezrównana jest Sutherland, ale w sumie jest od niej lepsza.
Po angielsku 😯
To musi być ciekawie… 😉
Cierkawie i nawet ładnie, w pierwszej scenie Elżbieta śpiewa: „This problem must be resolved”, wydaje mi się też, że twórcy angielskiego libretta poczynili pewne zabiegi na rzecz prawdy. Nie możemy zapominać, że Maria Stuart keowana przez Schillera na niemal świętą, a w każdym razie obrończynię „prawdziwej wiary” -była awanturnicą. Zbiegła za Szkocji do Anglii ponieważ jej poddani zrobiliby z nią to samo co wiele lat później uczyniła Elżbieta.
Pierwszym słowem ma być CIEKAWIE.
Dziękuję za odpowiedź. Nie porównywałbym jednak wielu koncertów do wielkiej sztuki operowej. Nie wydaje mi się, aby partytura Giovanna d’Arco zdominowała była przez głośność i szybkość. Są tam zarówno momenty spokojne, jak i żywiołowe – tak jak w większości oper. I nie mogę się także zgodzić z reakcjami publiczności. Staram się być na większości premier w Polsce (pomijam teatry zagraniczne, bo o Polsce właśnie tutaj dyskutujemy) i mam odmienne zdanie na temat reakcji publiczności, a jeśli już nawet nie zgodzę się z tymi reakcjami, nie zbieram wszystkich – przepraszam za wyrażenie – wszystkich „do kupy”, a Pani to zrobiła.
Mam też mieszane uczucia co do stwierdzenia o kulturze wokalnej. Bardzo dokładnie i skrupulatnie śledzę rozwój kariery nie tylko Pani Ani, ale także innych młodych, niezwykle utalentowanych śpiewaczek. Powiem tylko jedno: spośród wszystkich znanych mi i zasłyszanych wielokrotnie śpiewaczek jedyną skromną i odznaczającą się ogromną kulturą wokalną, a co za tym idzie niezwykłą wrażliwością jest Anna Lichorowicz. Możemy
spierać się teraz na słówka, ale moje zdanie pozostaje niezmienne: życzliwa troska nie polega na tym, aby napisać o kimś tak niemiłe epitety i porównywać, ale na tym, aby udzielić taktownych i sugestywnych wskazówek – może niekoniecznie na forum? Proszę wyobrazić sobie Panią samą na miejscu artysty – na scenie. Użyć empatii, aby poczuć jak to jest – czy nie byłoby Pani przykro czytając o sobie takie rzeczy?
Z nadzieją na zdystansowane spojrzenie na tę sprawę,
Maciej Michałkowski
Dość kuriozalna jest wypowiedź p. Michałkowskiego (Okrutna kobieto bez emaptii, jakeś taka mądra, sama wyjdź i śpiewaj), bo świadczy o zupełnym niezrozumieniu roli krytyka. Pomyślałem sobie, że skoro nie byłem na wrocławskim spektaklu jedyną moją szansą na nabranie zdystansowanego spojrzenia na sprawę i rozpoznanie prawdziwej funkcji recenzenta jest zapoznanie się z warsztatem p. Michałkowskiego. Verba docent, exempla trahunt. Na szczęście nie musiałem daleko szukać. I już teraz wiem, że prawdziwy krytyk pisze zawsze na kolanach (cudowne, nieskazitelne, fenomenalne, brawurowo, świetnie, okazale, wspaniale, wyraziście, szlachetnie, oryginalnie, genialnie, popisowy, wyrafinowany), a recenzja jest tym lepsza im bardziej wzdęta i im bardziej ocieka wazeliną.
A więc, Pani Doroto, szlak już przetarty. Jak się Pani postara następnym razem, odpowiednio nasyci patosem i przelicytuje p. Michałkowskiego na miłe epitety, to może nawet zacytują Panią na stronie wrocławskiej opery. Albowiem, cytując klasyka, „Każdy może, prawda, krytykować, a mam wrażenie, że dopuszczenie do krytyki, panie, tu nikomu tak nie podoba się. Tak więc z punktu, mając na uwadze, że ewentualna krytyka może być, tak musimy zrobić, żeby tej krytyki nie było, tylko aplauz i zaakceptowanie”.
Ojejku 😯
No faktycznie, wypisy z literatury przedmiotu ciekawe, dziękuję, babilasie 😀 Tylko trochę się dziwię w takim razie apelowi o „zdystansowane spojrzenie”… Wykazałam przecież właśnie takowe – i okazało się źle 😯
Tak nawiasem mówiąc, w mojej wypowiedzi na temat p. Lichorowicz nie było przecież wyłącznie negatywów. Był apel o zwrócenie uwagi na barwę w forte, żeby uważała na nią tak, jak już potrafi uważać w piano. Konkretna uwaga, nie jakiś atak, tylko stwierdzenie faktu i życzliwa rada (popracować…). Panowanie nad jakością dźwięku oznacza właśnie rzecz z dziedziny kultury wokalnej. Czyż nie tak?
Mocne nie trąbie jerychońskiej babilasa!
Ja bardzo proszę, aby Pani Kierowniczka nie pisała: przepych stawia wysoką poprzeczkę…
Kuriozalne te teksty.
A jaka to normalna publika jest na premierze? Tam połowa za darmo weszła. Pani Michnik mądrze ma teraz kilka premier tego samego, pewnie jedną dla tych za darmo i drugą dla tych co muszą zapłacić za tych co za darmo. I trzecią dla tych którym nie udało się wejść ani tu ani tu.
Oj, tak, przepych stawia. Właśnie się zastanawiałam, czy kiedykolwiek w recenzji użyłam tego słowa. No i chyba nie! Wszystko przede mną! 😆
Witam Babilas,
Zupełnie nie wiem, dlaczego wypowiada się Pan w nie swojej sprawie i próbuje zrozumieć zdystansowane spojrzenie. Podobnie także z oceną moich recenzji, jakoby nasączone były samymi superlatywami i wazeliniarstwem. Nie szukał Pan długo, a szkoda, bo podał Pan za przykład bardzo pozytywną recenzję z premiery Opowieści Hoffmanna, zapraszam do lektury innych. Wtedy polecam wysuwanie jakichkolwiek wniosków.
Już bez nadziei na jakikolwiek consensus, ale z serdecznymi pozdrowieniami,
Maciej Michałkowski
Panu Michałkowskiemu może wydawać się, że jest Sowińskim w okopach krytyki muzycznej i ostatnim sprawiedliwym wśród recenzentów – i ja to szanuję, albowiem jak powiedział kiedyś Stanisław Tym “dobre samopoczucie to połowa sukcesu, a bardzo dobre samopoczucie to już sukces cały”. Bardzo dobremu samopoczuciu p. Michałkowskiego nie zaszkodzi więc zapewne, że uważam go (i jemu podobnych, bo niestety każdy większy ośrodek dorobił się swojego pana Michałkowskiego, dobrze, gdy jednego) za szkodliwego grafomana, ośmieszającego fach recenzencki.
Miło jest dyrekcji teatru i zaangażowanym w spektakl artystom gdy okadza ich zachwytami krytyk, ale gdzieś przecież musi z tyłu głowy urodzić się pytanie, jaką to ma wartość, skoro odbywa się w trybie ryczałtowym (wszystkim, zawsze i za wszystko). A cóż ma szary, zwyczajny widz pomyśleć, gdy przetrawi już nadmanganian patosu, którym p. Michałkowski krasi swoje elukubracje i zachęcony wybierze się do opery, gdzie skonfrontuje entuzjstyczną treść recenzji z własnymi zmysłami i poczuciem estetyki? Nie każdy radzi sobie dobrze z dysonansem poznawczym. Zdemaskowane szalbierstwo raczej zniechęci, dobrze, gdy tylko do dalszych lektur.
Nie wiem, jakie są motywacje p. Michałkowskiego. Podejrzewam, że w grę wchodzi wrodzona delikatność, dobre wychowanie i chęć sprawienia przyjemności otoczeniu. Wszystkie te szlachetne przymioty charakteru godne są zazdrości i najwyższej pochwały, jednak nie wystarczają w zawodach, których istotą jest rzetelna ocena innych.
Skoro trudni się Pan literaturą, czemu wchodzi w polemikę z krytyką wydarzeń muzycznych? Może zaprezentuje Pan swój dorobek tutaj i wskaże mi swoje teksty. Niestety na Pana blogu takich nie mogę odnaleźć. Cieszę się czytając o swoim dobrym wychowaniu i manierach.
Dodam jeszcze, że jak dla mnie jest Pan postacią enigmą na tym forum. Do tej pory nie przedstawił się Pan, a sam kilkakrotnie używa mojego nazwiska…
Bezczelnie pozwolę się wtrącić do wymiany zdań pp. Babilasa i Michałkowskiego. Przeczytałem recenzje pana Michałkowskiego. I z wielkim smutkiem konstatuję, że krzywdę wyrządził Operze Wrocławskiej ten, kto je na jej stronie umieścił. Są przykładem niestety recenzji-szmiry, o nieporadnym języku. Drugie zdanie, jakie przeczytałem, brzmi
„Przepych, klasyczna konwencja wystawienia i niepodważalny poziom muzyczny stawia niezwykle wysoką poprzeczkę w polskim tetrze operowym. ”
Wynika z niego, że przepych stawia wysoką poprzeczkę (i to w tetrze). I z której strony nie popatrzeć, to jest to zdanie groteskowe. Można, mówiąc potocznie, boki zrywać. A nie o to chodziło chyba dyrekcji Opery…
Macjami pisze „Zupełnie nie wiem, dlaczego wypowiada się Pan w nie swojej sprawie i próbuje zrozumieć zdystansowane spojrzenie.”
Zrozumiałem z tego po pierwsze, że wypowiadać wolno się wyłącznie w sprawach własnych, co pozwala zobaczyć w należytym świetle zdanie o przepychu stawiającym poprzeczkę. Zapewne był to własny przepych i własna poprzeczka krytyka.
Po drugie, z logicznego rozbioru przytoczonego cytatu wynika, że próba zrozumienia zdystansowanego spojrzenia jest czynem wysoce nagannym. A może nawet jakakolwiek próba zrozumienia.
Zaraz podkuliłem ogon i uciekłem pod stół. 😳 Nie bijcie, już nigdy nie będę próbował zrozumieć! 😥
Ludzie, przestańcie! Wystraszycie mi ulubionego pieska 🙁 😉
Macjami – Babilas przedstawia się również własnym nazwiskiem, żeby było śmieszniej… Nie jest obowiązkiem robienie tego na blogu, ale akurat tu jest trafienie kulą w płot.
Z zalinkowanego tekstu można się dowiedzieć nie tylko tego, że przepych podnosi poprzeczkę (jak?), ale że premierę można zaliczyć do absolutnego sukcesu… Taka stylistyka chyba jest dla mnie za trudna 😉
Panowie, wydaje mi się, że trochę odbiegliśmy od tematu głównego, dotyczącego wyżej napisanej recenzji, a w zasadzie sprawozdania i podsumowania własnych wrażeń Pani Redaktor. I tak, to co ukazuje się później w formie drukowanej jest jedynie małym skrótem i często-gęsto jest to inny artykuł. Mianowicie prezentowane tutaj dyletanctwo i polemika na mój temat jest absurdalna. Wracając do tematu głównego pragnę przytoczyć rezenzję Pana Marczyńskiego – to jest dla mnie absolutny wzór postawy i kultury dziennikarskiej: http://www.rp.pl/artykul/602940.html?print=tak
Uważam także, że dalsza dyskusja pozbawiona jest jakiegokolwiek sensu, dlatego też ze swojej strony zamykam ją.
I to je rychtyk powiedzone. 😎
Ta dyskusja od początku, proszę pana, pozbawiona była sensu.
Tłumaczenie panu, na czym polega zawód krytyka – również. Choć miałam nadzieję, że się uda. Trudno – każdemu zdarza się porażka 😆
O! Wielkiego Wodza rozumiem nawet bez próbowania. 😈
Porażką nazwałbym Pani kulturę dziennikarską, ale to już temat na inny czas.
No i wyszło całe „dobre wychowanie i maniery” 😆
Uderz w niezborność myślową i językową, a zaraz kultura się odezwie. 😛
Panowie błagam, przestańcie się pastwić na biednym Panem Michałem. Chce człowiek pisać recenzje, niechaj pisze. Inni śpiewają, tańczą z pełnym przekonaniem o własnej doskonałości. Mamy tego po uszy we wszystkich mediach. Ale fakt, „recenzja” trąci grafomanią… nie ma co… Aby jednak nie oceniać opierając się na jednym tylko tekście poszukałem tu i ówdzie i… odkryłem perłę, a właściwie dwie perły. Zajrzyjcie HYPERLINK „http://pik.wroclaw.pl/pressroom/Kobieta-bez-cienia-recenzja-najnowszej-p-n506.html” tutaj To prawdziwe Himalaje dziennikarstwa, ucz się cyniku Babilasie!
Powalił mnie ten fragment (rzecz o Frau ohne Schatten we W-wiu):
„Nie napiszę, że wielka (dosłownie) orkiestra z dyrygującą Ewą Michnik na czele grała wspaniale (a tak grała); nie napiszę, że chór (wraz z chórem dziecięcym) śpiewał wspaniale (a śpiewał, co jest zasługą Małgorzaty Orawskiej i Bassema Akiki); nie napiszę, że śpiewacy ogólnie wypadli wspaniale (a tak wypadli). To bez sensu, bo to żadna nowość. Tak jest prawie zawsze i dobrze, że tak jest”
Dręczę się dręczę i nie wiem, pomóżcie – po lekturze „recenzji” dwóch „krytyków” z Kobiety stawiam dwie tezy:
Teza nr 1 – Wrocław to prawdziwe zagłębie nowej fali krytyki operowej, strach się bać
Teza nr 2 – nieszczęścia chodzą parami
Która jest właściwa? zbigniew
zbigniew – witam. Rzeczywiście, może lepiej dajmy już spokój 🙁 Zwłaszcza że powyższy tekst przypomniał mi, że prawdę mówiąc nie wiem, co się dzieje z p. Małgosią Orawską, tzn. wiem tyle, że już nie jest w Operze Wrocławskiej i że jest bardzo chora 🙁
Obie. 🙂
Jak szanowne państwo zobaczą gdzieś dyrektora opery z wystającymi z tyłu dodatkowymi nóżkami, niech się nie dziwią. To zapewne jakiś lokalny krytyk użył mydła.
„Obie” to było o tezach Zbigniewa, przepraszam że obrażam domyślność. 🙂
Do Zbigniew – Jedno sprostowanie bardzo ważne. Przytoczony fragment to nie mój tekst. Zachęcam do uważniejszego surfowania po stronie i doczytywania kto i co napisał. Tak się składa, że na tej stronie zostały zamieszczone dwie recenzje.
Jeszcze do Pani Szwarcman – co miała Pani na myśli pisząc :”Wystraszycie mi ulubionego pieska”?
Mówiąc o „ulubionym piesku” miałam na myśli Bobika, który napisał: „…podkuliłem ogon i uciekłem pod stół… nie bijcie!” 🙂
To jest nasz blogowy Ulubiony Piesek Wirtualny.
Pani Małgosia Orawska wróciła do Krakowa, aby zrobić profesurę. Niestety faktem jest, że bardzo ciężko się rozchorowała. Bardzo brakuje nam jej we Wrocławiu. To już nie ten sam chór operowy…
Przepraszam bardzo, ale tak gwoli ścisłości… ja jestem tylko połową Ulubionych Piesków Wirtualnych. Drugą połową jest Owczarek Podhalański. 🙂
Dziękuję za wiadomość. Bardzo mi jej żal. To świetny fachowiec.
Nie zauważyłem, że Zbigniew napisał o dwóch recenzjach z Kobiety, toteż zwracam honor. Cytowany fragment oczywiście nie jest mojego autorstwa. I jeszcze jedna bardzo ważna uwaga: portal na którym znajdują się owe recenzje adresowany jest do ludzi młodych, szukających w mieście wszelkiego rodzaju kultury wysokiej. Toteż nie podawałbym na przykłady tych tekstów jako zawodowych, traktujących muzykologicznie materię dzieł – pod ostrzał.
Fakt, Bobiczku 🙂
Chce pisać recenzje, niech pisze.
Ale dlaczego pan Macjami sądzi, że ktoś kto zechce czytać o muzyce tzw. poważnej to przygłup? A zwłaszcza młody człowiek? Ja mam wielu studentów (nic nie mają wspólnego z muzyką) i co najmniej 2/3 z nich to nie są przygłupy 🙂 I zapewniam Pana, że 99% studentów to ludzie bardzo krytyczni i nadęcie znakomicie wyłapią. Bełkotu nie lubią.
A dla zaspokojenia pasji poznawczej zachęcam do zerknięcia na http://www.audiostereo.pl/muzyka_k4.html. Tam widać jak młodzi ludzie słuchają muzyki i co o niej pisują. Poważnej.
Poważnie.
Macjami – teoria ‚tekstu zawodowego’ versus tekstu ‚na stronie dla młodzieży’ porażająca. Relatywizm krytyka – dla ‚poważnych’ periodyków piszemy recenzje uczciwe, zaś dla studenckiej swołoczy nieobytej z kulturą wysoką teksty miodem ociekające, może jednak przyjdą do opery. Nie wiem dlaczego takie marne ma Pan pojęcie o młodzieży, konflikt pokoleń?
Link do dwóch recenzji nieprzypadkowy – patrz Teza nr 2 – nieszczęścia chodzą parami. Myślę że poziom obu dość porównywalny, kolega Wiśniowski równie profesjonalnym włada piórem.
zbigniew
Nie zamierzam z Panem dyskutować i tłumaczyć narzucone przed dane redakcje formy pisania. Nie zamierzam także wchodzić w polemikę z osobą, która nazywa studentów swołoczą i wstawia mi w usta słowa stworzone przez siebie.
Dziwi mnie tylko, że osoba mnie atakująca i wytykająca błędy – w tym wypadku Pan nieuważnie nazywa mnie Michałem, a kolegę Wiśniewskiego Wiśniowskim. Skoro jest Pan tak wspaniale inteligentny to czemu popełnia hmm rażące mnie osobiście błędy.
Oświadczam także, że to ostatni mój komentarz do Pana i do innych dyskutujących tutaj opis. Nie zamierzam tracić czasu na nie zmierzającą do niczego pozytywnego i konstruktywnego polemikę. I jeszcze jedno: gratuluję istnie brawurowego popisu wyważonego słownictwa i błyskotliwości wypowiedzi. Jestem dumny, że mamy w Polsce tak wspaniale i kwieciście wypowiadające się osoby. Życzę wszystkiego dobrego wszystkim i pozdrawiam.
Najlepszym kolejnym komentarzem będzie brak komentarza.
No i dobranoc Aniele (z kogo to cytat Panie Macjami, którego de facto nigdy ani uważnie, ani tym bardziej nieuważnie nie nazwałem ‚Michałem’)???
zbigniewie,
@16:52, pierwsze zdanie: „Panowie błagam, przestańcie się pastwić na biednym Panem Michałem”. 😉 No chyba, że chodziło o babilasa, który nie ukrywa, że tak ma na imię 🙂
To prawda, powinienem był zacząć od ‚Kochani…’,ale ufam, że temat jest zamknięty. I dobrze. Macjami ma świętą rację – brak komentarza najlepszym komentarzem. Choć jakoś mu nie wierzę…
Mili Państwo,
Owa rozprawa jest nader niepotrzebna. Recenzja to nie rozprawka, której formy pisania można się nauczyć. Jedni posługują się prostym językiem, inni wolą bardziej patetyczny. Jednak to nie „nam:, lecz osobom spoza naszego kręgu („zwykłym zjadaczom chleba”) jest sądzić czy dana recenzja zachęci ich do pójścia na spektakl, koncert… Czy nie da jej się przeczytać, bo tyle
w niej ciężkich słów, wyrażeń zaczerpniętych z terminologii muzycznej. Poniekąd to od nich zależy „istnienie” recenzenta. Szydzenie z Pana Macjami donikąd więc nie doprowadzi. Jednak powracając do sedna sprawy, Pani Doroto, porównanie głosu A. Lichorowicz do trąby jerychońskiej to dość mocne określenie. Może i w pewnym momencie głos wymknął się jej spod kontroli, ale zaręczam Pani, że podczas niedzielnego spektaklu do niczego takiego już nie doszło. Sądzę, że nie można wypominać artystom ich drobnych niedociągnięć. Gdyby tak było, prawdopodobnie okazałoby się, że w Polsce nie ma dobrych solistów. Ja osobiście także wielokrotnie dawałam koncerty, recitale (nie jestem solistką) i wiem jak trudno jest nad wszystkim zapanować. Artyści to także ludzie. A jakby Pani określiła w takim razie występ Pana Bogusława Szynalskiego? Pomijając już fakt, dlaczego jeszcze nadal w Operze Wrocławskiej.
Teatrzyk „Zielony Krytyk” ma zaszczyt przedstawić uwerturę dramatyczną pod tytułem Coriolanus.
Coriolanus: Pełen żem urazy! Zamykam dyskusję! Odchodzę!
Tłum Kwieciście Wypowiadających sie Dyletantów: Odchodzi! Patrzcie! Patrzcie!
Coriolanus: Polemika na mój temat jest absurdalna. Dalsza dyskusja pozbawiona jest jakiegokolwiek sensu.
TKWsD: Ach! Ach! (zamiera w oczekiwaniu)
Coriolanus: Teraz już naprawdę odchodzę! Milknie. Po dłuższej chwili: Naprawdę!
TKWsD: (milczy z zaciekawieniem)
Coriolanus: (krzyczy przeraźliwie): Jezus Maria!!!
Inspicjent (na stronie): Znowu mu się porypały sztuki. Jak ostatnim razem wychodził, to myślał że jest drzewem wiadomości dobrego i złego.
Kurtyna.
—–
(Pożyczone od telemacha)
Jezus Marya, jacyś zupełnie obcy ludzie łażą mi po blogu, Michale – za co to?
Tupią tylko, czy gorzej jeszcze?
Przepraszam, następnym razem potraktuję credits bardziej literalnie.
Niech łażą. Dopóki nie komentują, nie jest tak źle. 😎
Najgorzej, jak komuś się wydaje, że w poprzedniej sztuce był Stuardą i do nowej sztuki wchodzi od razu bez głowy. 🙄
Reportage – broń Boże recenzja.
– Eleonoro, kochanie, kiedy ty w końcu będziesz gotowa?
– Randolfie najdroższy, błagam, nie poganiaj. Zdążymy na pewno. Spójrz, mamy przecież jeszcze cały kwadrans.
– No tak, ale przecież wiesz, Eleonoro, że nie lubię wchodzić, gdy są już wszyscy.
– Przesadzasz jak zwykle.
– A gdzie tym razem idziemy?
– Chciałam do Hofburga, ale dzisiaj jest tam Bal Medyków…
– Jezusa, Maria, nieee!
– … i dlatego idziemy na Ball der Panonnen do Palais Ferstel – to tuż obok Palais Kinsky…
– A poza tym, czy mogłabyć w końcu ściszyć tę muzykę! Ileż można słuchać tego Gounodowego walca z „Fausta”? Palais Ferster – może być, to blisko. A propos walca: wolę oryginał, a nie te ersatze klawiszowe.
– Randolfie, jak możesz! Przecież to Liszt.
– No właśnie.
– Randolfie, jak zaczynasz tak mówić, to przestaję być damą, mam ochotę wyrwać ci wąsy, zamurować drzwi do sypialni, wyrzucić na ulicę…
– Eleonoro, przecież my na niej prawie…
– Randolfieeeee! Jedno słowo więcej! Zmieniam muzykę. W sam raz dla ciebie: „Śmierć Izoldy”. Również przez Liszta „sklawiszowana”. Przy tobie, o ja nieszczęsna, w takiej chwili też umieram…
– Dobrze, dobrze, głodny już jestem. Czy zanim umrzesz zdążymy jeszcze na ten bal, Eleonoro?
– Zdążymy. Też wolę umrzeć najedzona.
– Eleonoro, kocham cię.
– Randolfie, ubóstwiam cię.
– Wychodzimy?
– Tak. skarbie najdroższy.
– Eleonoro, czy mogłabyś zejść z mego ogona?
W chwilę po tym nasi cudni wiedeńscy małżonkowie udali się wraz z innymi gośćmi – wysmokingowanymi panami, utoaletowanymi damami w pięknych długich sukniach, otuleni mgłami perfum – na kolejny w tym sezonie bal. Tyle, że goście środkiem chodnika lub podwożeni przed czerwony dywan Palais Ferstel, a Eleonora z ukochanym Randolfem raczej brzeżkiem trotuaru. Jedno za drugim, na swych malutkich szarych łapeczkach.
Czegóż to człowiek nie zobaczy i nie usłyszy podczas wieczornego spaceru. Myślę, że moi znajomi – najadłszy się już do woli – wrócili „na swoją ulicę”. Kto wie, czy nie środeczkiem chodnika. A może i dywanu.
Pozdróweczka,
Jerzy
Boszszsz… ja idę spać, a tu jakaś godzina duchów 😯
Kupuję natychmiast zdanie „Eleonoro, czy mogłabyś zejść z mego ogona?” 😆
Ten 60jerzy to wpada ostatnio raz na rok, ale za to jakże smacznie 😀
A u telemacha rzeczywiście coraz ładniejsze teksty 😉
Pani Doroto,
zarumieniłem się. Zaśmiecam (prywatą) dyskusję pod Pani blogiem, a Pani odpłaca mi sercem i życzliwością. Wstyd dla mnie wielki. Będąc pełnym podziwu czytelnikiem, ba, nałogowym konsumentem Pani tekstów, unikam udziału w dyskusjach, chociaż brak kwalifikacji do zabierania głosu i nieposiadanie niczego interesującego do powiedzenia nie wydają się być kryteriami wykluczającymi potencjalnych uczestników 😉
Pragnę skorzystać z okazji i nadmienić, że marginalnie poruszony w dyskusji problem kondotierstwa krytycznego jest zagadnieniem ważnym i zasługującym na osobne potraktowanie. Nie jest bowiem rzeczą dziwną, nową, ani bulwersującą, że prowincjalne ośrodki dorabiają się zawodowych klakierów, problem rozpoczyna się wówczas, gdy klakier udający krytyka nie jest dla postronnego czytelnika jako klakier rozpoznawalny. Jak zaradzić? Co począć?
A począć należałoby jednak coś, chodzi bowiem – jak trafnie zauważył Michał Babilas – o wiarygodność wszystkich krytyków, również tych nie będących klakierami. Lub nie chcących być jako tacy postrzegani.
Ukłony
tk
P.S. Wszystkim odwiedzającym mnie serdecznie dziękuję. Chodziło oczywiście o żart.
Ja jednak bym obstawał za założeniem inteligencji czytelnika. Czytelnik może się pomylić co do intencji klakiera po jednej recenzji, ale po trzeciej pełnej dzikiego entuzjazmu chyba jednak mu zapala się ostrzegawcze światełko.
No i ten rodzaj muzyki…. jednak mam wrażenie, że recenzję przeczyta ten, kto się taką muzyką interesuje. Ja recenzji metalowych koncertów np. nie czytam!
Jest jeszcze inny przypadek: recenzent ogromnie życzliwy ludziom. Śp. Wojciech Dzieduszycki baaardzo rzadko cokolwiek skrytykował. Wszystko mu się podobało. Na muzyce się znał i pisał znakomicie. Jak i na młynarstwie. (Pominiemy może jednak sprawę jego współpracy …).
Jestem z Wrocławia, pana MM pierwszy raz czytam, a recenzje z Joanny w miejscowych gazetach były nad wyraz podobne do Kierowniczych. Chociaż może bez trąb jerychońskich 🙂
No tak, w gazecie też bym nie napisała o trąbach jerychońskich 😆 Ale rzeczywiście mnie zaskoczyło, jak bardzo p. Lichorowicz umie się przebić przez orkiestrę, chór i kolegów solistów, i to można jej poczytać za plus 🙂 Jeśli tylko jest ładnie 😉
Jak kreowany charakter wredny, to trąbić można i brzydką barwą dla wizerunkowej spójności, ale to akurat nie przypadek Giovanny.
Mili Państwo,
Owa rozprawa jest nader niepotrzebna. Recenzja to nie rozprawka, której formy pisania można się nauczyć. Jedni posługują się prostym językiem, inni wolą bardziej patetyczny. Jednak to nie „nam”, lecz tzw. „zwykłym zjadaczom chleba” jest sądzić czy dana recenzja zachęci ich do pójścia na spektakl, koncert… Czy nie da jej się przeczytać, bo tyle w niej trudnych zwrotów, słów zaczerpniętych z terminologii muzycznej. Poniekąd od nich zależy „istnienie” recenzenta. Szydzenie z Pana Macjami donikąd nie doprowadzi. Jednak powracając do sedna sprawy. Pani Doroto, porównanie głosu A. Lichorowicz do trąby jerychońskiej do dość mocne określenie. Może i w pewnym momencie głos wymknął jej się spod kontroli, ale zaręczam Pani, że podczas niedzielnego spektaklu do niczego takiego już nie doszło. Sądzę, że nie można wypominać (nawet na blogu) artystom ich drobnych niedociągnięć. Gdyby tak się działo, prawdopodobnie okazałoby się, że w Polsce nie ma dobrych solistów. Ja osobiście także wielokrotnie dawałam koncerty, recitale (nie jestem wokalistką) i wiem jak trudno jest nad wszystkim zapanować. Artyści to także ludzie. A jakby Pani określiła Pana Bogusława Szynalskiego. Pomijając już fakt dlaczego jeszcze występuje w Operze Wrocławskiej..
Szanowny Panie Babilas i Szanowna Pani Doroto,
Motywacje p. M. to nie wrodzona delikatność, dobre wychowanie i chęć sprawienia przyjemności otoczeniu to brak jakiejkolwiek fachowej wiedzy na ten temat, łatwiej jest chwalić niż zauważyć problemy i nazwać je po imieniu. Ta osoba nie ma żadnego wykształcenia muzycznego ,a nawet nie podołał zdać matury i tylko wydaje się jemu ,że wie wszystko. Ostatnia jego produkcja operetki udowodniła też ogromną nieuczciwość tej osoby cały zespół wykonawców za kilka spektakli nie otrzymał obiecanych honorariów, wiec i o dobrym wychowaniu też nie należałoby wspominać. Wielcy artyści z osiągnięciami zazwyczaj są bardzo pokorni w wypowiedziach o kolegach po fachu,bo wiedza jaki to trudny zawód, ale ludzie którzy nic nie osiągnęli są bez zahamowań, albo wyłącznie chwalą bo to najprostsze, albo nie zostawiają suchej nitki ośmieszając się wielokrotnie przed artystami i fachowcami od krytyki. Pani Dorota słusznie zauważyła że “ludzie lubią głośno i szybko” i Pan M. jest na tym etapie i powinien zastanowić się czy w swoich wypowiedziach nie ośmiesza się . Śpiewaczka o której była mowa naturalnie powinna popracować. Dziwi mnie odwaga ludzi ,którym tylko wydaje się ,że coś wiedza i tak śmiało wypowiadają się publicznie na tematy właściwie o których nie mają pojęcia, jestem muzykiem i byłoby bezczelnością z mojej strony krytykować chirurga , a tu tak się dzieje ,że dyletanci po podstawówce nie maja żadnej pokory pisać o prawdziwych artystach.
pewno można by dziś powiedzieć:
„po kilku latach nie ma już sprawy”…
ale każdy ma jak widać swoje… te
„absolutne wzory i dziennikarskiej postawy”
🙂