Znów obrazki ważniejsze
Dla lubiących dawnego Trelińskiego wiadomość chyba w sumie nienajgorsza: w Turandot znów pojawiła się wizyjność, zabawa oryginalnymi obrazkami, czyli coś, co w gruncie rzeczy najbardziej u duetu Treliński-Kudlicka (bo bez scenografa to przecież niemożliwe) swego czasu lubiliśmy. Sam początek (nie mówię o pierwszej scenie) jest nawet dowcipny – nie będę opowiadać, bo nie chcę robić spoilera. Zarzuty, że nie ma chińskiej bajki, są moim zdaniem chybione. Bajka jest z natury rzeczy, a i jakaś wschodniość też jest, choć – też tak, jak kiedyś – są i elementy, których obecność w spektaklu jest dosyć enigmatyczna. Jednak i w Chinach możemy dziś spotkać całe obszary, gdzie nie ma narodowego sztafażu, w muzyce zresztą jest go dość (łącznie z cytatem z jednej z najbardziej znanych chińskich pieśni). W każdym razie zadbano o to, by za każdym razem ktoś z pary głównych bohaterów był Azjatą – w pierwszej obsadzie była to Chinka Lilla Lee w roli tytułowej, w tej, którą widziałam – Koreańczyk Charles Kim jako Kalaf. To też jakby uwiarygodniało sprawę.
Jest dużo inscenizacyjnych fajerwerków, siła ich jest nierówna (np. Ping, Pang i Pong jako transwestyci – to już nudne), ale to już nie są stale te same wnętrza z białymi siedziskami (poza jedną stylową kanapką) i lustrami, nie ma żadnego basenu ani klozetki, wody ani śladu, no, po prostu trudno uwierzyć. Scena oczywiście wciąż się kręci, czy to jest uzasadnione, czy nie, ale na szczęście orkiestra pucciniowska jest dość gęsta, więc hałasów nie słychać; gorzej z nagłaśnianiem tego i owego, co daje czasem koszmarne efekty. Swoją drogą szacun dla p. Kazimierza Pustelaka (lat 81) w roli Cesarza!
Jednak powiem brutalnie: fakt, że druga obsada nie może równać się z pierwszą, z wyjątkiem osób, które grają w obu (poza p. Pustelakiem również znakomity Rafał Siwek jako Timur), świadczy o prowincjonalności teatru. Skazał go na nią niestety reżyser, dobierając śpiewaczkę do głównej roli pod kątem wyglądu (chyba był wymóg, żeby wyglądała jak anorektyczka?), a nie głosu, ale czegóż wymagać od kogoś, dla kogo liczy się właściwie tylko obrazek. Pani Francesca Patane w roli Turandot jest po prostu straszliwa, bolą zęby i gardło. Kalaf – może być, choć bez wielkiego entuzjazmu, podobnie Liu – Agnieszka Tomaszewska śpiewa, i owszem, ale jest niestety sztywna. Odradzam w każdym razie wszystkim obsadę z panią Francescą – można nacierpieć się srodze.
A interpretacja „psychologiczna”, o której tyle znów słowotoku także w programie? Mętne to dość. Najlepiej tego nie czytać, po co. I oceniać, co się widzi i słyszy. A słyszy się też, że dyrygent Carlo Montanaro znakomicie wywiązuje się ze swego zadania, i to też jest niezła wiadomość.
Komentarze
Według mnie na premierze z obsadą też nie było najlepiej. Kalaf i Turandot popisywali się głośnym śpiewem ale brak w nim było głębszego przeżycia i ujawniania emocji od których kipi ta muzyka. Było głośno i hałaśliwie. Z akustyką też działy się jakieś przedziwne rzeczy. Nie mam pewności czy nie było totalnego sztucznego nagłośnienia co według mnie dyskwalifikuje taką produkcję w poważnym teatrze operowym, ale czytakim jest TWON… Śpiew Trylnik choć piękny też był emocjonalnie bardzo powściągliwy.
Co do inscenizacji to rzecz gustu, być może bym się nią zachwycił gdyby nie dyskomfort spowodowany niedostatkami muzycznymi najnowszej produkcji TWON. Ale dla tandemu Treliński Kudliczka ważniejszy jest efekt plastyczny i mętna „psychoanaliza” niż kreacja muzyczna. Reżyser a przede wszystkim scenograf starali się zdominować warstwę muzyczną i być może obojętny był dla nich efekt muzyczny. Ale chyba nie o to chodzi w teatrze muzycznym. Tym bardziej że libretta operowe nie są raczej dobrym materiałem dla tworzenia traktaów filozoficznych. Szukanie w nich głębi intelektualnej jest pozbawione sensu i raczej śmieszy niż wzbudza zainteresowanie. Raczej szum medialny.
Chyba najważniejszym objawem trelińszczyzny jest to, że media głównie zajmują się tymi, co już nawet nie tyle na widowni, co w foyer. Wiadomo, IWENT.
Boszszsze, że mnie tam nie było.
Boszsz, jak się cieszę, że mnie nie było.
Na operze nie bylem i sie nie wybieram, bo mieszkam daleko i nie wiem kiedy znowu bede w Warszawie. Na bloga wchodze wzglednie czesto, ale glos zabieram rzadko, a teraz pisze po prostu, zeby Pani podziekowac za dowcipne, czasem zlosliwe, ale zawsze znakomicie rzeczowe recenzje. W gruncie rzeczy bardzo trudno jest pisac o muzyce, bo to na ogol wrazenie sluchowe (nawet w wypadku baletu i opery). Dlatego tak cenie i lubie Pani teksty swietnie oddajace atmosfere, wykonanie i w ogole nastroj danego wydarzenia. Czuje sie jakbym sam byl czy to w operze czy na koncercie. Jeszcze raz dziekuje i z przyjemnoscia czekam na przyszle wpisy i recenzje na blogu i w „Polityce”.
A ja nie mam prawa narzekać, bo wczoraj słuchałem Leonardo Leo i Europa Galante w Krakowie! Dla mnie bomba!
W trakcie koncertu chciałem pozaznaczać sobie najciekawsze fragmenty, ale gdy po pierwszej części okazało się, że popodkreślałem sobie wszystko, w drugiej połowie dałem sobie z tym spokój. Na początku jednak miałem wrażenie, że artyści zabrali ze sobą swoje koty, bo w prawym uchu coś mi nieustannie mruczało. Szybko okazało się jednak, że to nie zwierzęta, tylko moja starsza sąsiadka z rzędu postanowiła się zdrzemnąć! Na dobre obudził ją Roberto Abbondanza arią „Del Calvario gia sorger le Cime”. Lewe ucho, jak zwykle wychwycało stukot przejeżdżających tramwajów. To jedyne „plusy ujemne” tego koncertu. Cała reszta to był miód na moje uszy.
ROMku, dzięki za dobre słowo 😀
Ten link, który podrzucił babilas, to jeszcze nic. Zobaczcie ten (a zwłaszcza „komentarze”, piszę w cudzysłowie, bo… zobaczycie):
http://www.plotek.pl/plotek/51,79592,9454994.html?i=0&bo=1
miderski – dzięki! Za nie tyle nawet recenzję, co śliczny minireportaż 😆 Właśnie byłam ciekawa, czy ktoś odezwie się z Krakowa. To jeden z tych, koncertów, których naprawdę żałuję.
Ja tam dojadę dopiero w piątek.
Kochani, tak a propos:
http://www.misteriapaschalia.com/193/mp-collection.aspx
Zanim rozpocznie się 8 edycja Festiwalu Misteria Paschalia mamy dla Was niespodziankę. Tylko do Świąt w punktach sieci informacji miejskiej InfoKraków płyty z serii Misteria Paschalia Collection: Gian Francesco de Majo Gesù sotto il peso della Croce (Misteria Paschalia 2006) i Alessandro Scarlatti La Santissima Annunziata (Misteria Paschalia 2007) można kupić w promocyjnej cenie 15 zł. Zachęcamy do zakupu!
Jak ktoś jest na miejscu, niech się rozejrzy. Może jeszcze zostało kilka egzemplarzy.
ad młody Treliński
Jeśli ten chłopyś ma 17 lat, to co robi z kieliszkiem w ręku? Dla tatusia trzyma? 😈
A dla mnie piątkowy koncert będzie ostatnim (i nie dlatego, że to tradycyjny dzień krzyżowania) 😉
Oczywiście miałem na myśli ostatni koncert Misteriów AD 2011, a nie ostatni w moim życiu 😉
No to w piątek będziemy w tym samym miejscu 🙂
Paschalna Pobutka, jakby się kto pytał. Do czego to dochodzi, żeby gospodyni Pobutki wrzucała 😆
Jeśli w piątek po koncercie będzie tak zimno, jak w poniedziałek i wtorek, to będzie mnie można rozpoznać po czapce uszance 😉
A wiecie, kto dziś obchodzi 68 urodziny? sir JOHN ELIOT GARDINER!
Pozdrawiam!
No to zdrowie solenizanta! 😀
http://www.youtube.com/watch?v=ggm0SZCWKZo
Dziękuję za uprzedzenie o zimnie – właśnie się zajmuję przygotowaniem ciuszków do pakowania, nie omieszkam zapakować opaski na uszy 😉
A tymczasem w nowej „Polityce” jest mój tekst o muzyce dawnej w Polsce. Nie wiedziałam nawet, że zdążą go włożyć do numeru świątecznego. Bardzo skrócony, bo wlazła reklama, ale najważniejsze zręby są. Jeśli mi wypada, to polecam 😉
Halo, halo, tu Kraków, dwie przecznice od Filharmonii 😉 Ostrzegam, że za chwilę będzie relacja z Biondiego / Leo – długa, bo sobie zasłużyli jeden z drugim. Żeby nie było, że nie ostrzegałam 😉 Miałam wrzucić w nocy, ale internet szwankował.
Misteria Paschalia, dzień drugi i znów pierwsze spotkanie. Tym razem nie z wykonawcami a z muzyką. Fabio Biondi wyszperał i odkurzył oratorium „Sant’Elena al Calvario” („Święta Helena na Kalwarii”) Leonarda Lea do libretta samego Pietra Metastasia. Libretto powstało pierwotnie dla nadwornego kompozytora wiedeńskiego czyli Antonia Caldary, premiera jego oratorium odbyła się w 1731 roku. Rok później w Neapolu zabrzmiał po raz pierwszy utwór Leonarda Lea. Dziś nieznany, choć był podobno często wykonywany w XVIII wieku. Kopie partytury (jest ich około 20) leżą sobie po bibliotekach i archiwach w aż dziewięciu krajach.
„Sant’Elena al Calvario” to utwór, który świadczy o świetnym warsztacie, ale i pomysłowości tego, kto go popełnił. Leo zresztą uchodził za kompozytora najbardziej biegłego technicznie spośród ówczesnych neapolitańskich, a i inwencji melodycznej też nie sposób mu odmówić. B. ciekawe miał podejście do recytatywu. Muzyczne opracowanie tekstu, dopasowane do znaczenia słów i zmieniających się emocji bohaterów jest na tyle staranne, że nie sposób się prześlizgnąć gładko po tych recytatywach do kolejnej arii. Przykuwają uwagę i nie ma na to rady. Chyba uszy by trzeba zatkać, żeby się nie wsłuchać. Tym bardziej, że interpretacja też była taka na „wyzyskanie afektu”. To akurat forma wyzysku, która służy sztuce. Na tym oratorium spokojnie zresztą można by robić ilustrowany wykład z teorii afektów w muzyce barokowej – to wręcz wzorcowy przypadek. Jeśli ktoś słuchał bez uważnego śledzenia tekstu, stracił połowę radości. A uciechy było co nie miara, choćby kiedy Vivica Genaux jako św. Makary śpiewała: „Jeden poci się, by bogactwa zgromadzić, inny pożąda próżnej chwały i władzy; inny jeszcze pragnie jedynie zemsty i mordu; albo zazdrości szczęścia bliźniemu; albo nurza się we wstydliwej rozkoszy; albo gnuśnieje w obżarstwie i lenistwie”. Słuchając, jak muzycznie opracował te słowa Leo, miałam przed oczami kalejdoskop rozpustników i grzeszników różnej maści, a każdy wyrazisty i doskonały w swoim „fachu”. Chyba Leo miał dla nich sporo sympatii…
Podobał mi się dobór śpiewaków. Wszyscy b. ekspresyjni – wyzyskujący słowa, możliwości barwowe. Trzy panie z głosami szerokimi w biodrach, których brzmienie i współbrzmienie szczególnie lubię, plus Vivica, która głosem potrafi kłuć, ale jakoś tak, że człowiek chce być kłuty i dojrzały baryton, któremu niestraszne szorstkie brzmienia (trochę tylko koloratury były wystukiwane, ale całokształt na plus).
Święta Helena: Gemma Bertagnolli, wyrazista, oddana sprawie wszystkimi zmysłami, o bardzo szerokim rejestrze emocji, którym operowała z rozmachem, ba!, nutką szaleństwa, hulająca bez strachu między górnym i dolnym rejestrem. Św. Makary: Vivica Genaux, wirtuozeria w słusznej sprawie, facet, który nie na próżno nosi spodnie. Eudoksja: Helena Rasker, głęboki i mądry alt, kiedy śpiewa, to wprost w duszę słuchacza (to śpiewaczka, którą koniecznie muszę jeszcze usłyszeć). No i wcale nie gorsi Eustacjusz czyli Anna Chierichetti (najjaśniejsza pod względem barwy wczoraj wieczorem) i Dracylian, Roberto Abbondanza.
Leo pisał wolno i bardzo starannie, Fabio zaś dał sobie czas, żeby ogarnąć to, co ten powolny Leo napisał, a dzięki temu ogarnąć to mogli i słuchacze. Biondi tak gra muzykę włoską, że oprócz zapewnienia słuchaczowi satysfakcji estetycznej i emocjonalnej, mimochodem daje mu wykład o budowie utworu i jego specyficznych cechach. To taki poziom transparentności i docenienia szczegółów, bez straty dla spojrzenia na całość „z lotu ptaka”, że człowiek po takim koncercie rzeczywiście czuje się (historycznie) poinformowany. A zadowolenia od tego nie ubywa, wręcz przeciwnie! 🙂
Ja będę mieszkać w odległości nieco większej niż dwie przecznice – zaraz za wiaduktem kolejowym, na Strzeleckiej. Jak w zeszłym roku.
No super relacja! Wielkie dzięki 😀
I jeszcze kilka smaczków festiwalowych:
1. Przy wejściu do Filharmonii stoją panowie, którzy trzymają wielkie tace z czekoladkami. Trudno wejść bez konsumpcji. A gdyby się komuś jednak udało, dostaje drugą szansę – czekoladki krążą również po foyer i zachęcają, by je zjeść 🙂
2. Ludzie szukają swoich miejsc w filharmonii prawie na czworakach, bo słabo widać. Momentami jest dość wesoło. Wczoraj dwoje młodych ludzi odkryło w trakcie tych poszukiwań, że siedzą na samym środku w pierwszym rzędzie. Pan do pani bardzo ekspresyjnie: No nie! Aż tak?
3. We foyer wędruje po ludziach czerwone światło, bijące z bocznych reflektorów. Każdy prędzej czy później oberwie. Świat wydaje się wtedy unurzany we krwi, ale tylko przez chwilę, bo potem traci się widoczność.
4. Od wczoraj miały być dostępne poduchy dla dzieci, żeby trochę zniwelować głębokość filharmonicznych foteli, która jest imponująca.
5. Wczoraj cienie radiowych mikrofonów tańczyły na twarzach śpiewaków. Mogły pohulać, bo światło zmieniało się dynamicznie 😉
Czekoladek to i ja się wczoraj w operze nawcinałam 😉
No proszę, wcina Kraków, wcina Warszawa. Ciekawe, czy Wrocław też wcina 😉
Tak się zastanawiam po lekturze relacji z „tej Turandoty”, czy aby nie idzie nowe w operze. Tę lukę po armaturze i sofach coś z pewnością wypełni…
Zaraz lecę po „Politykę” 😉
Wy się w końcu zdecydujcie, czy u Trelińskiego była Turandota, czy Turandot, bo inaczej nie ma jak spektaku pod kątem moralności ocenić. 🙄
Czy niepowrócona wczoraj połowa Kierownictwa dziś już doszlusowała? 😆
Dziekuje Pani Gospodarz za artykul o muzyce dawnej w Polsce w obecnej Polityce. Szkoda ze wnioski sa pesymistyczne i takie smutne ale prawdziwe.
Ja tez doceniam pioro P. Gospodarz, jest wyjatkowe. Rzadko sie zdarza taki krytyk muzyczny z wiedza i doswiadczeniem i talentem. Jakos nie widze odpowiednikow w krytyce teatralnej czy filmowej ale moze to i dobrze bo muzyka dzieki temu bedzie gora.
Ja czekam na imprezy z muzyka barokowa i dawna w Gdansku ale chyba sie nie doczekam i jak mowil swego czasu Wielki Wodz, raczej sie nie doczekam.
Wiec zazdroszcze tym z Poludnia ze zajadaja sie czekoladkami i ogladaja utalentowanych Panow i Panie na scenie.
P.S. Czy ktos co wie o kongresie kultury ale w Warszawie? Ma sie odbyc w Palacu Kultury.
Chiaranzano, w Gdańsku będzie we wrześniu kolejny Festiwal Goldbergowski. Na pewno. Na inaugurację tradycyjnie Wariacje Goldbergowskie, tym razem w wykonaniu Celine Frisch 😀
Szanowna pani Doroto!
W dzień jest bardzo ładna pogoda, ale ok. 23:00 mojej łysej głowie jest już zimno 🙂 „Politykę” kupiłem, artykuł przeczytam, jak zwykle, przy obiadku!
Szanowna pani Beato!
Widzę, że mieliśmy podobne odczucia po wczorajszym koncercie. Mi też szwankował internet, więc wrażeniami na moim blogu podzieliłem się dopiero dziś – również zapraszam do lektury 🙂
Może mieszkacie obok siebie? 😆
Jam nie łysa, ale w uszki mi, jak Prosiaczkowi, bywa zimno.
Ja na Sławkowskiej. A teraz idę kupić sobie jakąś płytę, a potem coś zjeść, oczywiście przy „Polityce” 😉
To ja w przeciwnym kierunku, na zachód od Filharmonii.
Właśnie przeczytałam artykuł w Polityce – znakomita diagnoza, gęsto utkana z faktów i przykładów. A ta wersja bez skrótów to może znajdzie się na stronach Polityki? Chętnie bym przeczytała.
Dziś wieczorem Savall. Niestety okazało się, że nie będzie Montserrat Figueras. Nie przyjechała z powodów zdrowotnych.
Wywiad z Fabiem Biondim: http://www.polskieradio.pl/6/241/Artykul/354132,Fabio-Biondi-Leo-zyl-za-dlugo
Przy okazji: znajomi z różnych krajów słuchali wczoraj transmisji z Krakowa i rozpętała się dyskusja na temat odmiany nazwiska Biondi w różnych językach. Bardzo byli rozbawieni, że tak często w zapowiedzi powtarzała się forma „Biondiego” (usłyszeli ją jako „Biondega” zresztą). No i oto jak wygląda odmiana po czesku:
Fabio Biondi / Fabia Biondiho / Fabiovi Biondimu / Fabia Biondiho / Fabiovi Biondim / Fabiem Biondim / Fabio Biondi!
Beato – ja niestety nie wiedząc, że to idzie już, nie umówiłam się z działem internetowym, żeby im to dać, a na papierze uprzedzić, że więcej na naszej stronie. Ale mam cały tekst w poczcie, więc mogę przesłać (także innym zainteresowanym).
To ja poproszę!
Ja też poproszę. Dzięki 🙂
Jeśli można, to ja też bardzo proszę!
Wysłałam 🙂
A teraz idę na koncert.
Artykuł przeczytany.
A może w Polsce trzeba by było zacząć od znalezienia słuchaczy? uważam, że u nas nie ma czegoś takiego, jak systematyczne popularyzowanie muzyki dawnej. Na swoim przykładzie wiem, że bez odrobiny szczęścia nic nie dadzą nawet najlepsze kapele
Nie jestem muzykologiem, nie umiem czytać nut, nie gram na żadnym instrumencie. Z pochodzenia jestem „wieśniakiem”, a to, że odbierałem radiową „dwójkę”, było spowodowane tym, że moja miejscowość leży w pobliżu masztu radiowo-telewizyjnego. Muzyka w szkole? Zapomnij… Gdyby nie przypadkiem włączona pewnego dnia TV MEZZO (wtedy jeszcze MUZZIK), to guzik bym wiedział o istnieniu jakichś Biondich, Gardinerach itp. Mimo to, jakimś cudem pokochałem tę muzykę, a dziś nieraz wolę nie zjeść ciepłego obiadu, niż odmówić sobie kolejnej płyty.
Elitarność? Tańszy bilet na Emmanuelle Haim kosztował tyle, ile bilet do multipleksu na „Spidermana” + popcorn + cola.
Tylko niech ktoś mi przypomni, kiedy w publicznej TV był jakikolwiek program o muzyce dawnej. Ja w tym roku przypominam sobie biografię Haendla na TVP Kultura w nocy z czwartku na piątek. Opera dawna w TVP? Nie chcę nic mówić, bo z nerwów obgryzę sobie paznokcie. Powiem tylko, że moja pamięć zarejestrowała chyba 8-9 lat temu „Tetydę na Skyros” Domenico Scarlattiego w polskim wykonaniu, chyba z WOK.
Tak sobie myślę, że oprócz kształcenia w tym kierunku, jednocześnie powinno się wzmóc wysiłki popularyzatorskie, ale nie tylko w PR II, gdzie są już miłośnicy, ale np. w PR I – wciąż duża słuchalność, sygnał obejmujący całe terytorium kraju. Może minister Zdrojewski, gdy wybuduje już sieć nowych bibliotek, dogada się z koncernami fonograficznymi, by te za niewielką opłatą zaopatrzyły tę sieć w płyty, które i tak są przeceniane w EMPIK-ach.
To tyle – nie myślcie, że jest to manifest polityczny 🙂
…które i tak są przeceniane w Empikach.
Wskaż mi, proszę, takie płyty.
Do sklepów powoli przestaję chadzać, ale uwierz mi, kurzą się w nich te same pozycje od wielu lat, w tej samej kolejności. Naklejki z cenami wyblakłe. Przeceny?
Niestety nie jest argumentem, że komplet symfonii Haydna „wychodzi po 11 zł za płytę”.
bywajacym, tylko czytajacym, piszacym, wszystkim
Smacznego Jaja, Mokrego Dyngusa 🙂 😀
O helokaniu raz jeszcze:
http://www.polskieradio.pl/6/242/Artykul/354227,Sen-o-Warszawie-Davida-Bowiego
Ministra Zdrojewskiego proszę uprzejmie, żeby zamiast budować nowe biblioteki nie zarzynał już istniejących.W sprawie Turandot : też byłam wczoraj i mam jedno pytanie. Ktoś może orientuje się w jakim języku wrzeszczała pani Patane? Bo jeśli to był włoski, to brzmiał tak, jak polski p. Kurzak. Z tą różnicą, że Kurzak śpiewa ( nie Turandot na szczęście). Zatroskanych o brak ceramiki sanitarnej oraz wody (nie było też gryzoni) informuję, że przynajmniej cesarz Altotum jeździł na wózku inwalidzkim. A orkiestra brzmiała pod Colombaro świetnie, co niekoniecznie miało miejsce w „Trojanach” pod batutą sławnego acz przecenianego mocno Gergieva. Obawiam się, że PK nie docenia faktu, że tenor brzmiał przyzwoicie – to jest na scenie TWON taka rzadkość, że należy odnotować. Do dziś w koszmarach dręczy mnie wspomnienie wokalnych wyczynów Sebastiena Gueze w „Traviacie”, a miesiąc temu, chcąc posłuchać Dobbera musiałam przetrzymać okropnego Cesara Gutierreza. Tomaszewska mi się podobała, ma bardzo ładny głos.
@gostek przelotem:
Są takie płyty – fakt, nazwiska się powtarzają (Goebel, Pinnock), ale niech to będą nawet starsze nagrania, a nie supernowoczesna Lady Gaga.
Może wystarczy też zaopatrzyć takie placówki w komputer i dostęp do internetu (zwłaszcza na wsi i w małych miasteczkach), by była możliwość nagrywania audycji radiowych…
No właśnie a mnie się Francesca podobała, stwierdziłem że to świetny głos do roli Turandot. Może to kwestia tego że jako nastolatek nie słuchałem klasyki tylko rocka??? 🙂
Jedyne zastrzeżenia – przez dziwną dykcję nie wierzyłem, że jest rodowitą Włoszką, ale w sumie ja nie mówię po włosku. No i tak jakby kiedyś się zasłuchała w interpretację In questa reggia Callas i próbowała naśladować.
W porównaniu z premierową Turandot (która też mi się bardzo podobała) podejmowała próbę (chyba tylko moim zdaniem udaną) interpretacji przez co scena zagadek nabrała trochę więcej wyrazu.
Tenor faktycznie znacznie mniej słyszalny niż premierowy ale wyszedłem zadowolony.
Wizualnie mi się podobało, a im mniej rozumiałem z koncepcji reżysera tym lepiej odbierałem to wystawienie.
Ha, ha… „im mniej rozumiałem z koncepcji reżysera tym lepiej odbierałem to wystawienie” – szkoda, że PMK gdzieś buja, a to miałby używanie 😆
Ja litościwie zmilczę 😉 Jak również stwierdzenie z pierwszego zdania 😛
Minister Zdrojewski jak zajmuje się bibliotekami, to jeszcze nieźle, ale zaczynam już się domyślać, skąd to przycinanie rzeczy wartościowych. Musi być kasiora na taki pasztet:
http://wyborcza.pl/1,75475,9466679,Powtorka_z_historii.html
Wrrr…
A ja jak kataryna będę powtarzał – tanio sprzedawać pliki bezstratne przez internet (co oczywiście wymaga komputera i internetu, jak piszesz).
Z innej mańki – jak zwykle bardzo piękny, smutny Savall.
Rekonstrukcje militarne 👿 Oto dowód, dlaczego pewnych rzeczy nie należy wrzucać do jednej ministerialnej teki. Dziedzictwo Narodowe zawsze wygryzie Kulturę 👿
Kiedy o tym usłyszałam, zrozumiałam w końcu, dlaczego Zdrojewski jest jedynym ministrem, którego PiS nie chce odwoływać 😈
Franka Patente z In questa reggia jest na youtube jakby kto chciał posłuchać http://www.youtube.com/watch?v=AaRh3n6PcBQ
przepraszam Franceska oczywiście
Edrisi – jest taka aktorka Franka Potente. Całkiem niezła 😆
http://en.wikipedia.org/wiki/Franka_Potente
Ta się nazywa Francesca Patane.
Posłuchałam Tuby. No niech ktoś mi powie, że ona nie drze po prostu pyska 👿
Nie wiem czy słuszna, ale za to krótka recka:
Turan.
Może nawet Turanka 😆
Jak się nie znam na tym wilkowyje, to aksamitnego głosu ta pani raczej nie ma.
Ten pasztet jest okropny. Rymcerze sa zli i okrutni i…..komiczni.
Niedlugo Kongres Tanca, nareszcie poszaleje.
Jesli chodzi o gdanskie imprezowanie to jest tego za malo, nie licze wystepow Capelli bo to nie moj gust ani estetyka wykonawcza muzyki dawnej.
Właśnie wróciłam z trzeciego koncertu Misteriów Paschaliów , „Zapomniane królestwo. Tragedia Katarów”. Przyznam, że w ogóle nie planowałam się na niego wybrać, ale los chciał inaczej i podarował mi bilet 🙂 Nie żałuję, bo to był najlepszy z dotychczasowych słyszanych przeze mnie dużych projektów savallowych. Nie mniej savallowy niż inne, ale odbierało się go b. dobrze, wydał mi się bardziej zwarty niż pozostałe. Jordi Savall grał na zmianę na fideli, lirze i rebabie – b. wyraziście, nieraz chropawo. Świetny był też starszy pan recytujący po łacinie i francusku – bardzo żarliwy, grzmiał na nas chwilami szorstkim głosem, że ciarki chodziły. A jak zagrał na lirze i zachrypiał – coś wspaniałego! Na początku części 5. „Krucjata przeciw Albingensom” odezwały się wspaniałe fanfary i wezwania do bitwy – kakofoniczne, bo każda tromba szła, grając uparcie swój motyw. Przedostatni w ogóle był Marsz turecki – egzotyczne okazałe brzmienie, które byłoby trudno sobie wyobrazić. No ale umówmy się, że nie co dzień można posłuchać orkiestry, w której gra fidel, lira, rebab, harfa średniowieczna, psalterium, santur, gitara mauretańska, kanun, lutnia arabska, flety, kaval, kamancha, ney, duduk, lira korbowa, dudy, lutnia średniowieczna, ceterina, kornet, szałamaja, puzon i perkusje. Dzięki, o losie, za ten bilet 🙂
Jutro mam przerwę, z premedytacją, po ubiegłorocznej Wieliczce . Może gdyby były wejściówki, to bym zapuściła ucho, ale podobno nie będzie 😉
No cóż, jestem dopiero od pojutrza. W razie co na wszystko mam dodatkowe miejsce 😉
Dobranoc wszystkim, idę spać, pociąg o 8:40.
Czy te wszystkie instrumenty u Savalla grały naraz? 😯
Wszystkie naraz to nie (no bo już choćby Savall grał na zmianę na trzech pierwszych wymienionych), ale ich większa część już tak. Ten duży skład grał zaledwie kilka „pocztówek” (tak mi się te elementy, z których Savall komponuje swoje programy, kojarzą) i były to punkty kulminacyjne programu. Zostało mi to brzmienie w uszach i wcale nie chcę się go od razu pozbywać, bo w życiu bym takiego nie wymyśliła.
W to nie wątpię. Savall jest przecież specjalistą od brzmienia. 🙂
Jednak wolę trubadurów sauté.
Ja też, zdecydowanie 🙂
Pobutka*.
—
*) Jak widać, można dosłuchać do końca w odcinkach.
Dawno już nie słyszałem tak wspaniałego wykonania Eroiki – wczoraj w TWON w ramach 15ego Wielkanocnego grała Berlińska Radiówka pod Markiem Janowskim.
Przypomniałem sobie, jak może zatem brzmieć nienaganna solówka trzech rogów w III cz., wybijające rytm brzmienie klarnetów w I-ej, znakomicie nastrojone kotły itd. itd.
Na celebrytach się nie znam, więc tylko domniemam że byli, bo brawa rozległy się oczywiście po części 1ej i nawet po 2ej (sic!!!).
No to przy nastepnej Janowski nie dał im szans przechodząc płynnie (aż chyba nawet za płynnie) do finału.
Jedyny słyszalny minus – mimo w miarę starannego strojenia orkiestry – skrzypce (w okolicach II-ich) wydawały mi się być nieco odległe od tonu podstawowego – dobrze to było słychać w unisonach granych przez różne grupy instrumentów.
Czy się drze, czy nie, to kwestia do dyskusji (wiemy, jak niski próg odporności na pewien typ wibrata ma PK…), rozumiem natomiast i w pełni podzielam opinię Urszuli : tu najwyżej co druga samogłoska jest rozpoznawalna jako taka, to znaczy że cała emisja jest do bani (w tym dęcie w policzki, odziedziczone po Callas – jako jedyna po niej spuścizna…), a słowa w wielu wypadkach nie do rozpoznania.
Ale w końcu żyjemy w świecie operowym, gdzie „słowo zostało uwolnione ze służebnej roli nosiciela sensu” (jak to pisał pewien krytyk literacki w latach 60., a Słonimski się z niego nabijał). Wyzwoleni reżyserzy języków librett często nie znają, słów nie rozumieją, a zresztą mają je gdzieś, wymyślili sobie alibi, które i tu niestety padło (że libretta operowe są be, więc szwagier-dramaturg napisze na zamówienie własną bajeczkę i pójdzie do kasy, tylko słów nie zmieni, bo to za trudne), i w sumie wystawia się Trojan na planecie Mars, a Turandot w nocnym klubie, czy gdzie tam (nie byłem, choć bujam, Szanowna PK, tylko pracuję parę ulic dalej…), gdzie każdy obraz i sytuacja kłamią śpiewanemu słowu.
Przepraszam, ja jestem starej daty i odzieranie słów z sensu kojarzy mi się tylko i wyłącznie z paleniem książek.
PMK
Odzieranie słów z sensu również doskonale się kojarzy z kampaniami wyborczymi 👿
Savalla nagrałem, ale czeka w kolejce z dwoma z poprzednich MP.
No nie, paląc książkę odzieram sens z fizycznej formy!
Tak naprawdę to książki strasznie ciężko się palą… próbowałem jakieś makulaturne podręczniki.
A rękopisy to w ogóle nie płoną 😆
Tadeuszu, spróbuj jeszcze z maszynopisami, może łatwiej pójdzie. 😆
@gostek przelotem (godz. 22:57):
Tak – tanie pliki z internetu to bardzo dobry pomysł!
A ci, którzy uważają, że palenie szkodzi, muszą tylko poczekać. Słyszałem gdzieś, że dwudziestowieczny papier bardzo szybko (w perspektywie dziejowej) się po prostu rozsypuje, więc kiedyś tam i tak po naszych bibliotekach zostanie tylko garstka proszku. 🙁
Chyba, że po naszych bibliotekach zostaną stosy płyt CD 😉
Płyty CD się utleniają jeszcze szybciej od papieru.
Pergamin, kochani, pergamin. Książki z XIII wieku mają się świetnie…. 🙂
Twarde dyski też nie wiadomo ile czasu wytrzymają.
Dobrze nie jest.
@miderski:
Hyperion sprzedaje płyty w formacie FLAC + książeczka PDF po 8 funciaków. Ta sama płyta na nośniku 14 GBP, więc różnica zasadnicza.
DGG zgrywają hrabiów, bo u nich pliki bezstratne kosztują prawie tyle samo, co płyta na CD.
Są też strony jak np. http://www.eclassical.com/
Robi się lepiej, ale to wicąż za mało.
Jestem za spisywaniem na wołowej skórze, ponieważ w procesie uzyskiwania tego nośnika pojawiają się różne miłe sercu produkty uboczne, jako to befsztyki, zrazy, sztukamięsy, kości szpikowe, etc, etc. 😈
Nieco spóźniona w kwestii Turandot, ale praca, praca….:
Z wtorkowego przedstawienia wyszłabym najzupełniej zadowolona gdyby nie heroina, nad którą już tu się, jak najbardizej słusznie, znęcono. Tenor całkiem OK, nieźle się słuchało, zresztą kto by nas tak naprawdę zadowolił ?
„Mętna psychoanaliza” ? Przez cały program nie przebrnęłam, mignęły mi tam fragmenty nadto jak na mój gust postępowe, więc mi niespieszno do zgłębiania, ale w przycztanej jednak rozmowie Trelińskiego i Eichelbergera znalazłam wiele z tego, co o Turandot mi się zdawało. To, jak i inne libretta do oper Pucciniego nie są takie głupie – warto tam pogrzebać. Dlatego też podobało mi się uczynienie z Turandot kameralnego spektaklu. Pióra, pagody i lampiony są dla mnie nie do zniesienia – ale to kwestia bardzo osobistego gustu, oczekiwań.
Wczorajsza „Eroica” faktycznie dobra. „Wyrobiona” publisia po prostu nie mogła strzymać entuzjazmu.
W tym roku jakimś cudem udało mi się skorzystać z Festiwalu vB, przy różnych zastrzeżeniach była jednak szansa posłuchania na żywo sporo pieśni (kto u nas, poza nielicznymi wybranymi, słyszał pieśni Mahlerowej? Wcale dobre).
PK,
Szanowny Dywanie,
Życzenia pogodnych Świąt, dużo radości, dużo dobrej muzyki ..
Jauchzet Gott in allen Landen,
Jauchzet Gott alle Heide..
Skoro można było sprawdzić na tube, to jak można było ją zatrudniać? A z Callas to ona ma ocet w głosie do trzeciej potęgi…….. Nie pójdę!
Jauchzet und frohlocket!
I my takoż jauchzamy i frohlockamy!
A maszynopisy (komputeropisy) to pasjami palę. Co czerwiec jak się dorwę do tych stosów… żeby mieć wolne wakacje. Tylko muszą być luźne kartki. Dlatego za zszywanie prac od razu stawiam dwóję.
Pedantyczna odzywka belferska: najgorzej się mają druki z wieku XIX, na zakwaszonym papierze. Gazety codzienne faktycznie się rozpadają pod dotknięciem. W drugiej połowie XX wieku zdano sobie sprawę z tego i wiele książek tzw. bibliotecznych było drukowanych na specjalnym papierze, który ma wytrzymać długo oj długo.
Bydło teraz jest nieekologiczne, np. dlatego, że krowy, eeee, no, bekają. No i jeszcze coś, ale to już pruderia nie pozwala nazwać po imieniu. I to jedno i drugie potęguje ilość metanu w powietrzu.
Ale czujni uczeni amerykańscy mają za zadanie zrobienie krowy bez bekania, i tego drugiego, albo przynajmniej małobekliwej strawy dla niej.
Więc pergamin odpada. Bo powstaje z nieekologicznego surowca.
Drogie Frędzelki, ja już z Wrocławia. Za dwie godziny Parsifal, a jeszcze muszę coś zjeść, więc tylko zapodam, że też byłam na Marku Janowskim i Eroika, zgadzam się, bardzo OK, tempa mi odpowiadały i w ogóle. Bardzo miły też był Schubercik na bis. Jednak była jeszcze pierwsza część i Wagner z udziałem pani Petry Lang – hm, słyszałam już lepsze wagnerzystki…
Ciekawe, co usłyszę tutaj, ha ha…
Ha ha… Współczuję tego Wagnera, ciężki fach PK wybrała.
Ja osiągnąłem wyczyn intelektualny życia i ślę muzykę bezprzewodowo do grania. Działa!
E, to nie jest takie straszne. Jak się pierwszy raz w życiu wybierałam na Parsifala (Warszawa 1993), to się bałam, że nie zdzierżę. Pięć godzin? O rany! A zdzierżyłam i nawet się wciągnęłam, mimo że inscenizacja była głupawa. Ale wciągnęła mnie muzyka.
Jeszcze odpowiem Piotrowi Kamińskiemu: tu nie chodzi o wibrato, tu chodzi o barwę. Jak to rzekł wieszcz – „jak zgrzyt żelaza po szkle”… 👿
Tytuł wpisu o ważności obrazków przypadkiem pasuje do tego, z czym miałem ostatnio dużą nieprzyjemność. Nasze nieustające niezrozumienie dla reżyserów, scenografów i innych stworów tego rodzaju świadczy pewnie o tym, że jest z nami coś nie tak, nasze organizmy są zrobione inaczej. Chciałem więc przestrzec przed produkcją o tytule „Vespro della beata Vergine”, z muzyką jakiegoś Włocha sprzed 400 lat, wystawianą w Théâtre du Châtelet w Paryżu.
Ten Włoch nie jest ważny, ważny jest autor przedstawienia, a mianowicie (tromby!) pan Oleg Kulik, le plasticien russe. Jak dowiedziałem się z internetu, dawniej realizował się na przykład na fotografiach przedstawiających czynności nierządne z psem. To było dawno, teraz zaś z banalnych i co tu owijać, cuchnących średniowieczem i prowincjonalnych nieszporów postanowił zrobić nowoczesne, wielokulturowe i multimedialne widowisko liturgiczne.
W tym celu, po pierwsze, wystylizował się na hybrydę jurodiwego, Zaporożca i Chińczyka, a to przez zapuszczenie prawosławnej brody, ogolenie czerepu i zaplecienie warkocza. Następnie zaprojektował dla solistów i chóru ubranka, które też powinny się z wieloma rzeczami kojarzyć, ale nie starczyło mi obycia, więc skojarzyłem tylko z kostiumem plemnika Woody Allena (a jak przeczytałem w napisach, że prawa ręka artysty nazywa się Hermes Zygott, to trzeba było mnie przewrócić na grzbiecik i suszyć). No dobra, może źle kojarzę, niech będą Teletubisie po przejściach. Muzyków dla odmiany odział w piżamy i nakrycia głowy w formie abażurów z frędzlami. Następnie dodał do tego gimnastykującego się kolesia z jednym rogiem i koleżankę z trzema rogami. Na rogach mieli światełka.
Pośrodku sceny gimnastykował się pan Spinosi, ubrany w płaszcz kąpielowy i wyglądał, jakby to wszystko bardzo go bawiło.
To tyle w skrócie o ludzkim aparacie wykonawczym, oprócz tego był standard, czyli dużo dużo laserów we wszystkich kolorach i bardzo piękne obrazki z rzutnika, a to wybuchy, a to ryba. Muzyka tego Włocha sama z siebie jest nudna i dość niemodna, więc artysta urozmaicił ją samplami i efektami specjalnymi z komputera, a także półgodzinnym występem mnichów tybetańskich ze stosownymi ilustracjami.
Mimo tych wszystkich kosztownych i godnych podziwu przedsięwzięć nic nie zrozumiałem, za cholerę. Oprawa muzyczna była tak zniekształcona nagłośnieniem, że o zespole nic nie można powiedzieć. Soliści robili co mogli, ale i tak wszystko szło na wzmacniacz. Jak jeszcze raz przyjaciel Moskal mi coś takiego podeśle, to mu wypomnę Smoleńsk. 😈
Ortografa walnąłem 😳
Wodzu 😯 Ja Olega Kulika pamiętam oczywiście doskonale z ery psiej, że on się jeszcze będzie operą zajmował, tego nikt by chyba nie przewidział 😯
Wodzu, szapoba, po raz kolejny
Dywan w frędzelkach też udało Ci się przemycić 😆
Dodam, że prawdę powiedziawszy to nie o same czyny nierządne chodziło, tylko artysta Kulik po prostu z psem się utożsamiał i go udawał, zapierniczał przez ulice na czworakach szczekając i bodaj także kąsając w lydki, tak że ten nierząd to część większej całości 😈
Spacja nie weszła – pół punktu bym tylko odjął 😛
Za cholerę? Zapewne za kasę, jaka się nam szaraczkom nie śniła…
Gliniane tabliczki! Można z nich czytać nawet po kilku tysiącach lat 🙂
A w temacie cen nagrań, to przykład podany przez Gostka Przelotem jest jednym z wielu, że można sprzedawać taki towar, jak muzyka w rozsądnej dla wielu cenie. Skoro Harmonia Mundi potrafi niejedną serię wydawniczą ocenić na ok. 35 PLN, Virgin takiego „Bajazeta” Vivaldiego (Biondi i Europa Galante) sprzedaje za 59,99 PLN (2 CD + bonus DVD), to wszystko jest możliwe. A Naxos? W Polsce ich płyty kosztują chyba tyle, co disco polo na bazarze! A to przecież nie są złe nagrania.
Pozdrawiam!
Też Was pozdrawiam i idę się wagnerzyć 🙄
Tabliczki są nieporęczne, kiepsko znoszą transport i w ogóle wstrząsy wszelakie.
Myślę, że rozwiązaniem może być jakiś plastik. Mało ekologiczne, ale akurat tu o to chodzi.
Jeszcze o cenach.
Moją magiczną granicą w cenie płyty jest właśnie 30 zł. Poniżej mogę kupować bez większego zastanowienia. Powyżej…
Naxos bardzo wydoroślał przez te lata. Historyczne nagrania bardzo cenne (jeśli troszkę grają w kotka i myszkę prawami autorskimi).
Plastik mało ekologiczny?
Jeśli zastosuje się go do wielorazowego użytkowania i nie będzie się go „przekształcać termicznie”, to nie dość, że długo przetrwa, ale pewnie obniży koszty konserwacji.
A do wytworzenia większości tzw. ekoprodukcji potrzeba tyle energii, że błędem jest sygnowanie ich przedrostkiem -eko
W temacie płyt i ich cen – ja staram się szukać okazji, a że nagrań na rynku jest już bardzo dużo, więc zawsze się coś trafi…
Chyba, że to będą winyle Beatlesów, King Crimson i Kraftwerk i starych tłoczeń z wytwórni 4AD – wtedy gotów jestem nawet przepłacić 🙂
Pozdrawiam!
Chodziło mi o postrzeganie PLASTIKU przez ogół opinii publicznej, pryzmat walających się wszędzie butelek itp.
Właśnie niepodatność plastiku na rozkład organiczny czyni go atrakcyjnym i trwałym.
O ekoprodukcji masz rację – nie ma dwóch zdań.
Tak samo, zdaje się, są badania podważające szkodliwy wpływ bekającej mućki na warstwę ozonową. Mućki są jednostkowo niewydajne jako źródło pożywienia.
Naxos ma np. Wariacje Goldbergowskie Goulda z 1955 😆 No co, w Hong Kongu prawa już wygasły…
ale widzę, że mają sporo teraz Ignacego Friedmana… mmmm…. Hofmanna już mam….
A mają. Komplet Segovii nagrań z lat 50. też mają, bardzo cenny. Rubinsteina też zaczęli wypuszczać, ale coś się zastopowało.
Przy Rubinsteinie widzę notkę, że nie mogą tego sprzedawać w USA. Ostatnio widziałem walizkowe wydanie RCA z Chopinem, chyba te same nagrania. A biednego człowieka to ścigają za piractwo, złodzieje. 👿
Oczywiście, że to te same nagrania. Goldbergi Goulda też te same, co na Columbii. Jak śpiewał wieszcz „pięćdziesiąt lat minęęęęło….” hulaj dusza.
A tak niewinnie zaczynali te historyczne wypuszczać – od nagrań radiowych.
Dla tych Naxosów warto nie mieszkać w USA 😆
Tam jakieś przepychanki odchodzą. Mieli rewelacyjnego Don Giovanniego pod Walterem, z Pinzą i Kipnisem, ale znikło. Akurat z radia było.
A ile jazzu mają radosnego!
Uwielbiam czytać Pani bloga!
Czy może Pani przesłać rozszerzoną wersję artykułu z P.? Z góry dziękuję.
I pytanie do współforumowiczów, nagrywał ktoś z Państwa może dzisiejszy koncert Misteria Paschalia z L’Arpeggiatą? Ja idę dopiero jutro, w niedzielę i poniedziałek 🙁
Naxos ma też kilka fajnych nagrań z muzyką dawną, np. „Il Ritorno di Tobia” Haydna (Spering, Invernizzi), czy „Membra Jesu Nostri” Buxtehudego (Fasolis) – wszystko oczywiście w cenie 5 kg cukru za płytę 😉
A w Polsce nielegalne jest rozpowszechnianie plików, a więc nie każde darmowe ściągnięcie muzyki to piractwo.
My w Instytucie Muzykologii UJ mamy darmowy dostęp online do Naxos Music Library, również z domu 🙂 Paradoksalnie Naxos to często jedyne wydawnictwo, które wydaje kompozytorów czy wykonawców mało znanych, początkujących, a rokujących bardzo dobrze..
@Gostek Przelotem , też wolę Europę 🙂
Bo taka jest rola tych wydawnictw, i chwała im za to. Żaden mejdżors nie pozwoli sobie na wydanie np. kompletu dzieł Liszta (Hyperion), czy kompletu dzieł Lutosławskiego (Naxos) – czego nie raczyła zrobić żadna polska firma!
@Gostek Przelotem: CD Accord wydaje teraz powoli, ale sukcesywnie Opera omnia Lutosławskiego, choć cena już nie ta co w Naxosie.
O ile mejdżorsi w muzyce popularnej mają się coraz gorzej, to w klasyce nie mogą narzekać, w końcu liczba „gwiazd” w samej choćby muzyce dawnej stale się powiększa.
@Mateusz Borkowski
A jak ktoś jest młody, piękny, przystojny i wygląda jak model(ka) albo ukrywa się pod pseudonimem „Sting” i 30 lat temu nagrywał z The Police doskonałe płyty, a od kilkunastu lat jego kariera zjeżdża po równi pochyłej, to podpisuje kontrakt z DGG 🙂
Pozdrawiam!
Zwagnerzyłam się i uwzniośliłam do imentu. Od gdzieś godziny jest już Wielki Piątek 😉 😆
Mateusz Borkowski – witam, dzięki za dobre słowo. Zaraz prześlę.
@miderski
No nie ma sprawiedliwości na tym świecie :0
A słuchał Pan płyty Renée Fleming Dark Hope, z coverami? I dodam, że nie jest to crossover. Fragment recenzji brzmi prawie jak Marianne Faithfull, pod warunkiem, że Marianne Faithfull umiałaby naprawdę śpiewać http://www.bbc.co.uk/music/reviews/8w3q/text.mp
Nic nowego na tym świecie… Pinza, jak już w operze nie bardzo mógł, śpiewał w musicalach, i co zabawne zdaje się największą karierę wtedy zrobił, bo się stał bożyszczem tłumów. South Pacific.
Ale pani Fleming jakoś nie wróżę kariery. Przecież w tej muzyce gdzie zawędrowała wcale nie chodzi o to czy kto umie śpiewać czy nie.
Ale obawiam się, że potrzebny odwagnerzacz dla PK. Po 5 godzinach… och.
Z panią Fleming było akurat odwrotnie, przyszła do opery od śpiewania pop 🙂
@Tadeusz – Myślę, że również w muzyce popularnej jest wielu ludzi, którzy zwracają uwagę na jakość, nie tylko produkcji, ale również i śpiewu.
Co do musicalu, ostatnio słuchałem Bożeny Zawiślak Dolny w Operze Krakowskiej w Małym lordzie i jej operowa maniera nie nadawała się do konwencji musicalowej. Musical też trzeba umieć śpiewać, nie wystarczy chałturzyć.
Tadeuszu, od jutra całkowicie się odwagnerzę 🙂
A właściwie to już nawet od dziś.
Rano w pociąg i do Krakowa. Wreszcie.
Do zobaczenia w FK Pani Kierowniczko 🙂
Ja tam się nie znam, ale tu http://en.wikipedia.org/wiki/Renee_Fleming piszą, że śpiewała jazz, dorywczo, i przede wszystkim dla zarabiania na studia do śpiewania w operze. 😯
@Mateusz Borkowski
No pewnie jest. Ale mam wrażenie, że masy nie robią. Masy idą za marketingiem.
To chyba Pinza dobrze śpiewał i grał. Na tym też się nie znam, ale South Pacific dla niego zanabyłem i posłuchałem. I podobało mi się jak śpiewał.
Ja akurat nie prześmiewczo pisałem. drugi 😯
co do mojego ustawicznego przekrecania nazwiska i imienia przeklinanej tutaj Turanki 🙂 z drugiej obsady – biję się w piersi.
Skojarzenie z niemiecką aktorką jak najbardziej sluszne. Jak zobaczyłem nazwisko owej Turanki to sobie ją nazwałem dla żartu Franka Potente. I taki oto tragiczny finał mój żart miał ;), żem się popisał nie tylko odmiennym gustem ale i też nieuwagą.
Nie zmienia to faktu, że mi się podobała (i zgrzyt po żelazie i ta butelkowa średnica niczym spuścizna po Callas).
Nawiązując do wywodu PMK na temat odrębności literackiej libretta i wizji reżyserskiej.
Oczywiście dziwię się jak czytam w Orestei, że się Bóg w Kasandrze zakochał. Ale biorąc pod uwagę, że (może nie w wypadku Orestei ale) często libretta oper są na poziomie dialogów w telewizji Romantica, to nawiązanie do palenia książek wydaje mi się nieco melodramatyczne.
Od „nowoczesnej” reżyserii nie oczekuję wiele. Doceniam nawet jak skutecznie wyciszą elementy ruchome sceny (co się w Turandot udało)
i nie każą śpiewać tyłem do widza i ze środka sceny (co się niestety i tym razem nie udało).
Przed wczorajszą Eroicą były jeszcze pieśni Wagnerowskie, które ostatnio w TW-ON często rozbrzmiewają podczas baletu Krzysztofa Pastora „Tristan”. Polecam ten balet i wykonanie owych pieśni przez Panią Lubańską lub Panią Rehlis (najlepiej przyjść dwa razy).
Tak, ładny ten Tristan Pastorowy.
Dobranoc!
@mateusz borkowski
Rene Fleming nie słuchałem, bo nie lubię;
Marianne Faithfull słucham, bo uwielbiam!