Znów obrazki ważniejsze

Dla lubiących dawnego Trelińskiego wiadomość chyba w sumie nienajgorsza: w Turandot znów pojawiła się wizyjność, zabawa oryginalnymi obrazkami, czyli coś, co w gruncie rzeczy najbardziej u duetu Treliński-Kudlicka (bo bez scenografa to przecież niemożliwe) swego czasu lubiliśmy. Sam początek (nie mówię o pierwszej scenie) jest nawet dowcipny – nie będę opowiadać, bo nie chcę robić spoilera. Zarzuty, że nie ma chińskiej bajki, są moim zdaniem chybione. Bajka jest z natury rzeczy, a i jakaś wschodniość też jest, choć – też tak, jak kiedyś – są i elementy, których obecność w spektaklu jest dosyć enigmatyczna. Jednak i w Chinach możemy dziś spotkać całe obszary, gdzie nie ma narodowego sztafażu, w muzyce zresztą jest go dość (łącznie z cytatem z jednej z najbardziej znanych chińskich pieśni). W każdym razie zadbano o to, by za każdym razem ktoś z pary głównych bohaterów był Azjatą – w pierwszej obsadzie była to Chinka Lilla Lee w roli tytułowej, w tej, którą widziałam – Koreańczyk Charles Kim jako Kalaf. To też jakby uwiarygodniało sprawę.

Jest dużo inscenizacyjnych fajerwerków, siła ich jest nierówna (np. Ping, Pang i Pong jako transwestyci – to już nudne), ale to już nie są stale te same wnętrza z białymi siedziskami (poza jedną stylową kanapką) i lustrami, nie ma żadnego basenu ani klozetki, wody ani śladu, no, po prostu trudno uwierzyć. Scena oczywiście wciąż się kręci, czy to jest uzasadnione, czy nie, ale na szczęście orkiestra pucciniowska jest dość gęsta, więc hałasów nie słychać; gorzej z nagłaśnianiem tego i owego, co daje czasem koszmarne efekty. Swoją drogą szacun dla p. Kazimierza Pustelaka (lat 81) w roli Cesarza!

Jednak powiem brutalnie: fakt, że druga obsada nie może równać się z pierwszą, z wyjątkiem osób, które grają w obu (poza p. Pustelakiem również znakomity Rafał Siwek jako Timur), świadczy o prowincjonalności teatru. Skazał go na nią niestety reżyser, dobierając śpiewaczkę do głównej roli pod kątem wyglądu (chyba był wymóg, żeby wyglądała jak anorektyczka?), a nie głosu, ale czegóż wymagać od kogoś, dla kogo liczy się właściwie tylko obrazek. Pani Francesca Patane w roli Turandot jest po prostu straszliwa, bolą zęby i gardło. Kalaf – może być, choć bez wielkiego entuzjazmu, podobnie Liu – Agnieszka Tomaszewska śpiewa, i owszem, ale jest niestety sztywna. Odradzam w każdym razie wszystkim obsadę z panią Francescą – można nacierpieć się srodze.

A interpretacja „psychologiczna”, o której tyle znów słowotoku także w programie? Mętne to dość. Najlepiej tego nie czytać, po co. I oceniać, co się widzi i słyszy. A słyszy się też, że dyrygent Carlo Montanaro znakomicie wywiązuje się ze swego zadania, i to też jest niezła wiadomość.