Budująca historia bez happy endu
Wspominałam, że wybrałyśmy się z siostrą do Wilna m.in. po to, by szukać śladów naszych rodziców – bardziej ona, bo będzie pisać książkę, ale mnie też to bardzo interesuje. Z papierów znajdujących się w archiwach, w połączeniu ze wspomnieniami opowieści rodzinnych, wyłania się obraz budujący i smutny. Budujący, bo dotyczy ludzi, którzy wbrew wszelkim przeciwnościom usiłowali robić swoje najlepiej, jak potrafili. Smutny – bo zakończył się Zagładą, ale też i wcześniej, bo nigdy lekko nie było. Choć Wilno nazywano litewską Jerozolimą i życie żydowskie tam kwitło, każde wojsko, które zdeptało butami tę nieszczęsną ziemię, pierwsze, co robiło, to pogromy. Tak było z legionistami w 1919 r., tak było z Litwinami, Sowieci z kolei użyli swojej stałej zasady divide et impera, tzn. parę osób wzięło do władz, żeby w razie czego było na nie, a tysiące zesłało do łagrów, żeby sobie nie myśleli. No, a potem wejście hitlerowców i ostateczne rozwiązanie – w Ponarach i getcie. Tu chronologia życia Żydów w Wilnie.
Historia, o której mówię, działa się w latach 20. i 30. W Wilnie działało wówczas Żydowskie Seminarium Nauczycielskie, na znakomitym poziomie, świeckie, ale przeznaczone do formowania pedagogów kształcących w języku jidysz. Nowoczesne metody, postawienie na indywidualność ucznia, ale i na współdziałanie w grupie, nietuzinkowe osobowości (m.in. poeta Mosze Kulbak) – to sprawiało, że zjeżdżali się tu uczniowie z różnych stron ówczesnej Polski. Ja mogę dziś pisać te słowa, ponieważ spotkali się tam dziewczyna spod Równego i chłopak z łódzkich Bałut.
Moja mama ukończywszy seminarium w 1931 r. (w tym samym roku zamknęły je polskie władze z powodu rzekomego komunizowania) otrzymała pracę w szkole w Widzach, a w parę lat później zaczęła studia w Żydowskim Instytucie Muzycznym w Wilnie. Istniejące od 1924 r., kształciło młodych muzyków mając na celu także umuzykalnienie społeczeństwa: studenci występowali na koncertach dla ludności, które były ciepło recenzowane w prasie polskiej. Fragmenty tych recenzji dyrektor ŻIM Rafał Rubinsztejn, dyrygent i pianista, wychowanek Konserwatorium Petersburskiego (jak wielu nauczycieli instytutu), załączył do podania złożonego do Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego RP, by pozwoliło na przemianowanie instytutu na konserwatorium. Władze polskie albo nie odpowiedziały wcale, albo nie udzieliły zezwolenia, ponieważ aż do 1940 r., do końca istnienia, nazwa pozostała niezmieniona.
Z papierów, które pozostały po ŻIM – zaledwie kilkanaście teczek – wynika, że poziom był naprawdę wysoki, a repertuar wykonywany przez adeptów – imponujący. Bach, Mozart, Beethoven, romantycy – to oczywiste, ale i wielu twórców rosyjskich (co łatwo się tłumaczy tym, skąd przybyli pedagodzy) oraz polskich (Szymanowski! a także np. Różycki). Najbardziej mnie zaskoczyła moja własna mama. Że miała piękny głos, koloraturowy, o ciepłej barwie, to wiedziałam, nawet w dzieciństwie słyszałam, jak podśpiewywała fragmenty arii Łucji, arię Rozyny czy barkarolę z Opowieści Hoffmanna… Natomiast że na końcowym (chyba) egzaminie śpiewała arię Królowej Nocy (otrzymując stopień bardzo dobry), nie miałam zielonego pojęcia. Nigdy się nie przyznała.
Ważny też dla niej był chór założony przez Jakuba Gersteina (uczestniczył w nim również mój przyszły ojciec), w którym wykonywano repertuar światowy, zwykle przetłumaczony na jidysz (słyszałam, jak mama podśpiewywała marsz z Aidy czy finał IX Symfonii). Mama nie tylko śpiewała w nim, ale stała się prawą ręką Gersteina (na najniższym zdjęciu siedzi w pierwszym rzędzie, dwa miejsca na prawo od dyrygenta z wąsem i w muszce), co jej bardzo pomogło podczas wojny, gdy uciekła w głąb ZSSR. Trafiwszy do fabryki oświadczyła asertywnie, że do pracy fizycznej się nie nadaje, ale za to potrafi prowadzić chór – niesamowite, ale zlecono jej to i stworzyła chór przyfabryczny! Gerstein został w Wilnie i prowadził chór jeszcze w getcie, gdzie zginął, podobnie jak Rafał Rubinsztejn, jego koledzy i wychowankowie. Na cmentarzu w Wilnie jest symboliczna tablica poświęcona nauczycielom zamordowanym w getcie. Społeczność ich kochała i ceniła.
Co by było, gdyby to były normalne czasy, normalny świat, w którym dba się o talenty? Dokąd doszłaby moja mama? Nie wiadomo. Po wojnie już nie śpiewała; nagrała tylko trochę piosenek żydowskich dla Polskiego Radia (pracowała wtedy w redakcji jidysz) razem z pianistką Edwardą Chojnacką, mamą klawesynistki Elżbiety. Szukałam tych nagrań, ale się nie zachowały. Kiedy redakcję jidysz zamknięto, mama wylądowała w bibliotece Polskiego Radia, gdzie pracowała już do emerytury.
Jeżeli jest tu jakiś cień happy endu, to tylko taki, że mogę choć parę słów o tym wszystkim napisać.
Komentarze
Bajuści, bez happy endu to wpis – ale barzo pozytecny. Pozytecny jako przestroga, coby w przysłości nie marnować okazji do inksyk happy endów. Bajako.
No proszę, moja mama też spod Równego. W pewnym sensie jesteśmy sąsiadami. 🙂
Pani tekst jest bardzo osobisty i przez to wzruszający. Szczere podziękowania Pani Doroto.
Miałem zaległości. Nie czytam więc aktualnego wpisu tylko nawiązuję do poprzedniego. Lesio jest szczęśliwcem mając rzadkie okazje do picia premiere cru classe. Ja takich nie miewam w ogóle. Raz w życiu się trafiło.
Moje okazje to na przykład Obelisk wspomniany przez doświadczonego kairczyka.
Morawskie wina w Polsce do dostania ale po bardzo wygórowanych cenach. Dlatego większość sklepów z winami ich nie oferuje. Przyznam się, że nie próbowałem z bieżących dostaw. Z czasów CSRS pamiętam jako takie sobie, co zresztą wynika z komentarza.
Świętego Bełta (tak to nazwali nasi gospodarze kilkanaście lat temu i tak zostało) warto próbować. Chodząc pomiędzy obiektami sfotografowanymi przez PK doberze robi pokrzepienie się tym pyfkiem od czasu do czasu. W międzyczasie warto uzupełniać niedobór płynów kwasem chlebowym. Ten jednak bardzo zróżnicowany, nie wszędzie dobry.
Szczęśliwa PK wiedząc, gdzie mieszkała Rodzina, gdzie Mama. Po mojej rodzinie upamiętniających tabliczek nie ma. Przekazać adresów nie miał kto. Mama na pytania o szczegóły dotyczące Wilna od razu wpadała w płacz. Wiem tylko, że najbardziej kochała zaułki, szczególnie te z przykrywającymi łukami. Dlatego wybrała po wojnie Świdnicę, gdzie takich było sporo. Teraz został chyba jeden.
Zdjęcia nie pozwalają się oderwać. Myślałem, że PK pominęła kościół Św. Anny, ale jednak się znalazł. Jest mi bliski, bo tam rodzice brali ślub. Zdjęć nie ma, ale wówczas druhny jedbolitych strojów nie nosiły i w ogóle ich nie było. Byli świadkowie po jednym każdej płci.
Teraz i w Polsce druhny i drużbowie pojawiają się, gdzie firma organizująca wesele do tego namówi, albo narzeczona lubi filmy amerykańskie. Są jeszcze druhenki – małe dziewczynki ubrane jednolicie w stroje oferowywane w sklepach ze strojami komunijnymi. Druhny i drużbowie obowiązkowo na kolejnych śluibach celebrytów. Nie wiem, czy jest jakieś ustalone następstwo kolorów na kolejnych ślubów. Jeśli tak, to nie wiem, czy odlicza się dla panny młodej czy dla pana młodego.
Za moich czasów druhna oznaczała harcerkę.
Zdewastowany budynek, który nie zmienia swojego opłakanego stanu, to, o ile dobrze pamiętam, Dom Pielgrzyma Polskiego w budowie czy coś w tym rodzaju. Wykupiła go kiedyś jakaś polska fundacja (nie pamiętam szczegółów, może jeszcze sobie przypomnę). Coś poszło nie tak, potem były jakieś kłótnie, jak to u nas. Skończyło się, jak widac. Myślę, że ktoś będzie wiedział dokładnie. Stoi to mniej więcej vis a vis polskiego kościoła Św. Ducha. Jeśli nie, to nie jest to Dom Pielgrzyma Polskiego.
Dzień dobry,
To moi rodzice byli sąsiadami rodziców Stanisława nie tylko w Świdnicy, ale i w Wilnie. A jeszcze na dodatek mama była sąsiadką mamy Wielkiego Wodza. To ci dopiero. 😀
Stanisławie, z tymi adresami to nie takie proste, bo po wojnie wszystko tak się zmieniło w Wilnie (a wygląda na stare, bo przecież przez lata nie było remontów, a tu i ówdzie nadal ich nie ma), także numeracja ulic, że nie wiadomo dokładnie, gdzie co było, pozostały domniemania. Co do miejsc, gdzie mieszkali wielcy artyści (osobno napiszę o Ciurlionisie – jego śladami też chodziłam), pewnie to są rzeczywiście te same miejsca, natomiast gdzie dokładnie na ulicy Subocz mieszkała moja mama (był tam internat), nie wiemy, choć szukałyśmy. Jak już wspomniałam we wpisie i w podpisach pod zdjęcia, budynki seminarium i instytutu też wcale nie są pewne.
Ta ruina stoi na tyłach św. Ducha. To chyba ruina klasztoru. Obok jest dziura w ziemi, wszystko za płotem. Nie wygląda na to, żeby coś się z tym miało stać. Smutny widok.
A Owcarecek mądrze prawi 😀
Przeczytałem teraz wpis. Znam z opowieści rodzinnych to, o czym pisze PK. Znając dziesiątki ówczesnych Wilniuków, mam mnóstwo realacji różnie przedstawiających rok 1919 i 1939. Od rodziców nie miałem relacji. Na pytania o sprawy polsko-żydowskie w 1919 machali tylko ręką z niecierpliwością ograniczając komentarz do „bzdury, to były sprawy indywidualnych wybryków z obu stron, niestety potem był pogrom”. Ale były i relacje wybitnie antysemickie. Członkowie rodziny, którzy chcieli o tym rozmawiać, mówili, że byli rzeczywiście sowieccy agenci wśród ludności żydowskiej, ale nie było ich wielu. Były też osoby, które z pobudek ideologicznych witały czerwonoarmistów bardzo radośnie. Tego Polacy im nie mogli wybaczyć obarczając winą całą ludność żydowską, jak to bywało. Dwóch wujów, którzy czynnie – z bronią w ręku – bronili Wilna w 1919 roku jako ochotnicy – pukali się w czoło na pytanie o problem. Myslę, że obarczanie odpowiedzialnością zbiorowa to bardziej sprawa mentalności niż sprawa takich czy innych czasów.
Temat jest na tyle trudny, że w odcinkowym gniocie o wojnie polsko-bolszewickiej, który leci aktualnie w TVP, został całkowicie pominiety. Agenci sowieccy rekrutowani są tu z wiejskich parobków i osób, których rodziny znajdują się w sowieckich rękach.
Więcej od rodziny słyszałem na temat roku 1939. Wówczas agentami sowieckimi pomocnymi w przygotowaniu list do aresztowań i wywózki byli głównie komuniści żydowscy, raczej jako komuniści niż jako Żydzi. Ale również ze strony Żydów przychodziły ostrzeżenia o tym, że się jest na takiej liście.
W mojej rodzinie takich ostrzeżeń doświadczono kilkakrotnie, w tym dwóch stryjów.
@ Stanisław 8:52
w stosiku pustych znalazłem – to było Ch.Branda, oceniana – przez Bieńczyka i chopinowego Bieńkowskiego – jako najlepsze w Puisseguin !
Z klasyfikacji 1855 piłem tylko 2 : Lafite i Mouton (Latour, Margaux i Haut Brion – nie / jeszcze nie) , z drugich kilka (nastawiłem się zresztą na inwestycyjne zbieranie Carruades – jak się nie sprzeda Chińczykom to się ostatecznie wypije 🙂
Po wczorajszym Mezzo (Stotjin w Knabes Wunderhorn i Haiting z Concertgebouw w VI LvB) bardzo chciałbym do Amsterdamu…
Kto wie, jak z tym sasiedztwem mogło być. Jako dziewczynka, półsierota po śmierci ojca, od wieku 3 lat Mama mieszkała u dużo starszego brata i jego żony. Gdy wyjechał do Centralnej Szkoły Policji Państwowej w Mostach Wielkich, przez parę lat mieszkała u swojej Matki i dwóch sióstr. W tym samym domu mieszkały dwie rodziny żydowskie. Utrzymywali po sąsiedzku bardzo miłe stosunki. Ale nie wiem, czy to była ulica Subocz czy jakaś inna. Wiem tylko, że żyły w wielkiej biedzie. Dopiero po maturze, gdy Mama znalazła pracę w biurze na kolei, ta bieda się skończyła.
Stanisławie, jest faktem, że wielu Żydów w tamtych czasach upatrywało w systemie sowieckim ratunku jako systemie zrównującym wszystkich, gdzie nie ma lepszych i gorszych, nie ma dyskryminacji. Pobudki flirtów z władzą sowiecką były, ma się rozumieć, różne, ale motywacje w dużym stopniu były właśnie takie. Oczywiście srodze potem zawiedzione.
Historie ludzkie były bardzo skomplikowane. Jak np. Wajtera-Deweniszskiego: pisarz i poeta, bundowiec, dwukrotnie zsyłany na Sybir. Oto co z nim zrobili legioniści i o czym pisze polska Wikipedia:
http://pl.wikipedia.org/wiki/A._Wajter
Albo taki Perec Markisz, wybitny poeta, wychowany religijnie, potem w carskiej armii, potem przedstawiciel awangardy, w latach 40. laureat Nagrody Stalinowskiej, wreszcie zamordowany za żydowski nacjonalizm.
Wiele jest takich historii, z niespodziewanymi zwrotami, kończących się tragicznie.
Jeszcze ciekawostka związana z Wilnem i moją rodziną. Najstarszy z żyjących jeszcze po wojnie wujów i jedna z ciotek bardzo z wileńska zaciągali. Pozostali wujowie, ciotki i moja matka mówili bez najmniejszej kresowej naleciałości. Równiez najmniejszych naleciałości nie było w rodzinie ojca, który wychował się w Moskwie, a po 1918 mieszkał w Białymstoku i Wilnie, w Wilnie też studiował.
Do Amsterdamu chciałbym też. Ch. Branda w istocie warte trollowej pobudki. Bardzo dobre wino, którego jedyną słabością jest krótkowieczność (5-7 lat). Okołobordoleskie rejony bywają świetne. Bergerac ma świetne wina. Gustuję też w Fronsac.
Z premier grand cru classe piłem Haut-Brion i chwalę bardzo. Nie stać mnie było na Ch. Margaux, więc kupiłem Pavillon Rouge i bardzo się rozczarowałem. Miałem Ch. Leoville bez rozwinięcia, gdyż etykieta pochodziła sprzed podziału winnicy. Czterdziestoletnie wino okazało sie cieniem czegoś, co musiało byc dobre. Piłem jeszcze pięćdziesięcioletnie Barolo, ale w tym przypadku nie spodziewałem się, że da się pić, gdyż było to wino kupione za grosze w San Marino. Miało służyc tylko do dekoracji, ale dałem się kiedys namówić do otwarcia. Z dobrych win wspominam miło Vega Sicilia i troisieme grand crue Château Malescot St. Exupéry, które może nie ma najlepszej prasy, ale był to szczególnie udany rocznik.
Odpowiedzialność zbiorowa to jedna z największych bolączek ludzkości. Co ciekawe ta ogólna nienawiść czasami w ogóle sie nie przekłada na stosunek do poszczególnych osób. Wydaje się rozkaz zamordowania iluś osób bez żadnej refleksji, a w stosunku do realnie spotkanych zachowuje się po ludzku. Wiele było przypadków pomagania Żydom podczas okupacji przez antysemitów. To nie paradoks tylko przykład wyjątkowej bezrefleksyjności czy wręcz bezmyślności. I to jest szczególnie tragiczne, że o śmierci wielu osób decydowała czyjaś głupota, lenistwo umysłowe.
Dla mnie przykładem takiego lenistwa umysłowego jest radość z powodu śmierci Bin Ladena. To był wielki zbrodniarz i zasługiwał na najwyższa karę przewidzianą prawem. Przypadkowe zabicie go w strzelanianie w czasie próby schwytania nie budziłoby moich zastrzeżeń. Wydano jednak rozkaz zabicia, nie schwytania. Ten rozkaz został wykonany. Potem pochody radości i wiwaty. Nie akceptuję takiego postępowania. Akceptowałem jako młody człowiek zamach na kata Warszawy, o którym czytałem. Ale to były inne czasy i inna cena ludzkiego życia, jakie by ono nie było. Ponad 60 lat, jakie upłynęły każe nam inaczej patrzeć na świat.
Wiemy, że śmierć Bin Ladena mało zmieni w świecie terrorystów. Sam Bin Laden będzie teraz męczennikiem. Co innego, gdyby odpowiadał przed sądem i został tam upokorzony.
Dla mnie to po prostu zemsta, a tej nie akceptuję. Ulgę, że go nie ma, odczuwam. Ale wolałbym, żeby to było ujęcie, które w zaistniałych okolicznościach było możliwe.
Wracając do Żydów wileńskich chciałem przypomnieć osiemnastowiecznego rabina Gaona z Wilna, który wywarł znaczny wpływ na system nauk religijnych. Był radykalnym przeciwnikiem chasydyzmu i doprowadził do otwartej wojny pomiędzy chasydami poddającymi sie wizjonerskim cadykom a Żydami o duchowości bardziej intelektualnej. Po jego śmierci wojna wygasła i przez cały XIX wiek społeczność żydowska żyła zgodnie pomimo różnic religijnych. Walka z chasydyzmem ze strony wileńskiego rabinatu raczej nie była walką o władzę nad społeczeństwem lecz wypływała ze starcia racji. To znaczy Geon i jego współpracownicy oraz uczniowie wyznawali racje, których chasydzi nie uznawali.
ta cholerna chęć rewanżyzmu, nietolerancji, mściwości, głupoty..
Zawsze (chyba) i wszędzie (chyba)
Przestałem już szukać mojej Arabii felix
Dobrze, że są dające zapomnienie wirtualne światy różnomuzowe.
I dobrze, że jest Dywan i że się spotkamy już tak niedługo ..
@ Stanisławie, degustowałem już tylko L. z Bartonem..
Mam jedną flaszkę V-S Unico chyba z 1991. Zapraszam
Czytam Właśnie „Oskarżona – Wiera Gran”
Trudne było życie…zaiste.
Oj, trudne. Nie czytałam tej książki, mam pewne wątpliwości co do intencji autorki…
Ja dziś cofnęłam się o wiek i zajmuję się (rocznicowo) Mahlerem. Też miał niełatwe życie, choć sięgnął szczytów.
Moje własne związki z Wilnem ograniczają się do tego, że przez wiele lat mieszkałem przy ulicy Wileńskiej. 🙂 Ale tym ciekawiej poczytać o rzeczach, które z jednej strony mają dla mnie posmak nieco mityczny, a z drugiej – poprzez takie relacje jak PK, a potem Stanisława – są tak bardzo osobiste.
Nie odzywam się, bo nic dodać nie mogę, ale czytam z wypiekami. 🙂
Lesiu, tylko Stanisława zapraszasz? 🙁
O! Bobik kolejnym Prażaninem Borealnym! 🙂
Ale jeśli na jedną flaszkę zwali się 40 osób, to raczej mało kto skorzysta…
Prażanin Borealny? 😯
Znaczy północny…
Ach, nie wiedziałam, że z urodzenia jestem Prażanką Borealną (pan Jourdain też nie wiedział, że mówi prozą). Ale Wileńska Bobika jest w Krakowie 😀
🙁
😳
Prawdę powiedziawszy to nawet nie bardzo wiem, gdzie ta krakowska Wileńska.
Dobranoc 🙂
Krakowska Wileńska nie jest w centrumie (choć nie bardzo od niego daleko), więc nic dziwnego, że nie jest znana. Raczej też borealna, w stronę wyjazdu na Warszawę. 🙂
No więc może nie do Prażan, ale do Borealnych można mnie zaliczyć. 😀
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Anielska Pobutka, a jutro mroczny Jakob Lenz Wolfganga Rihma w Operze Narodowej, w ramach cyklu Terytoria (aż dwie premiery cyklu w tym miesiącu). Może ktoś chce się wybrać? Mam drugi bilet, rodzina nie korzysta.
Pyta mnie ktoś, czy będzie komentarz o przedstawieniu 4 maja w tymże teatrze (pytanie z lekka nieparlamentarne, więc nie wpuszczam, tylko sygnalizuję). Nie będzie, bo nie byłam świadkiem i zresztą do końca nie wiem, o co chodzi.
Ale jaki miałby być powód komentowania tego, zrecenzowanego i omówionego już spektaklu? Pytam, bo gdyby był jakiś quel scandal, to przecież PT Societa na „Trubadurze” byłaby zapewne doniosła. Albo i nie 🙂
No, ponoć dyrygent nie był całkiem trzeźwy 🙁 Ale powtarzam, w tej chwili to ma wymiar plotki. Nie widziałam, nie słyszałam, nie oceniałam. 😐
Dzien dobry 🙂
Z filmu Kantor Wilenski, nakreconego po yiddish w 1939 r., aria z Halki
Z tego samego filmu, piosenka o Wilnie
Piękne, lisku! Dzięki 😀
Historia – wyciskacz łez, a życiorys Oyshera bardzo interesujący:
http://en.wikipedia.org/wiki/Moishe_Oysher
Swoją drogą, niejeden kantor występował w operze. Np. Mosze Kusewicki.
Moze o nim byl ten film? Kusewicki byl rzeczywiscie kantorem w Wilnie
http://www.youtube.com/watch?v=Nvnz0SvoelI
Krakowska Wileńska to jakby przedłużenie Czerwonego Prądnika. Boczna od 29 Listopada.
Lesiu, bosko. Gdzie można skorzystać z Twojego zaproszenia i czy wiesz coś o najlepszych połączeniach lotniczych?
Praska Wileńska jest bardzo porządną ulicą. Mieszkałem przy niej kilka dni na poczatku lat 60-tych. Pisałem kilka razy o byłym aktorze a potem księdzu, do niedawna kapelanie w Domu Aktora w Skolimowie, księdzu z serialu „Złotopolscy”, autorze świetnych reportarzy – rozważań TV z Ziemi Świętej i z Watykanu. On też jako aktor Teatru Polskiego mieszkał przez dłuższy czas przy Wileńskiej.
Aaaby uspokoić zaniepokojonych wzrostem poziomu Opery Bałtyckiej:
http://trojmiasto.gazeta.pl/trojmiasto/1,35612,9547484,Dyrygent_Opery_Baltyckiej_postanawia_odejsc__Nagle.html
To się nie powtórzy. Nie może wzrost poziomu odbywać się kosztem czwartych altówek. 👿
Oysher łącząc jazz z tym, co nazywamy muzyką klezmerską, a ściślej z bezarabską i mołdawską doiną był prekursorem tak modnej dziś muzyki. Doina pochodzi od serbsko-chorwackiego daljina czyli odległości, dali. Ale w odniesieniu do muzyki dalijna oznacza muzykę wyrażającą głęboką tęsknotę. Dlatego doina bywa porównywana do blusa. Nic dziwnego, że to się z jazzem tak łatwo łączy.
No tak, nie będzie dyrygent nam pluł w twarz 👿
Właśnie piszę o Mahlerze – no, tego by związunie zawodowe zjadły w jednej sekundzie. Mobbing, mobbing i jeszcze raz mobbing 😈
lisku – Kusewicki na szczęście żył jeszcze długo i szczęśliwie, przeżył wojnę w Sowietach (śpiewał w operze w Tbilisi), potem na chwilę wrócił do Polski i w 1947 r. wyemigrował do Stanów. O wiele smutniejsza była historia jego wileńskiego poprzednika i warszawskiego rywala, Gerszona Siroty, który trafił do warszawskiego getta i zginął podczas Powstania w 1943 r.
Historia z filmu pewnie jakoś tam nawiązuje do historii ich obu, no, ale została nakręcona jeszcze przed samą wojną…
Szok, Wielki Wodzu. Powinienem o tym wiedzieć, ale ostatnio więcej ważnych rzeczy się wydarza tutaj. Ważnych bardziej dla urzędasów, ale zaprząta nam to głowy trochę.
Czwarte altówki wszystkich zespołów łączcie się.
Proponuje powołać Departament Muzyki w MK pod wodzą związkowców z filharmonii, teatrów operowych, operetek i samodzielnych orkiestr typu Sinfonietta Cracovia. Tam mają wyznaczać dyrektorów naczelnych i artystycznych, ustalać repertuar i poziom wynagrodzeń każdego muzyka. Także to, na jakich instrumentach mają grać muzycy. Również limit miesięczny godzin prób, żeby się nam muzycy nie przepracowali. Organizacyjnie to bardzo łatwe, wystarczy sięgnąć do archiwów z lat 60-tych.
Tu nie potrzeba zadnych departamentow poza tym akurat muzycy maja swoja polityke brakuje za to departamentu tanca. Jak narazie powstal Instytut Muzyki i Tanca, chociaz mial byc tylko Instytut Tanca bo akurat ta dziedzina wymaga szybkiej naprawy, wiekszej niz muzyka. Powinni sie rozdzielic bo interesy muzykow i tancerzy nie zawsze sa takie same i zawsze muzycy ignoruja tancerzy – traktujac ich jak powietrze, wystarczy wspomniec o krytyku muzycznym, ktory nigdy nie byl na balecie a pisal artykuly o tancu. To sie nazywa specjalista!.
Co do OB w Gdansku, to szkoda czasu na chodzenie tam. Szkoda pieniedzy. I szkoda ze Gdansk, staje sie kulturalna „dziura” ( za przeproszeniem).
Ja jako i Bobik (heja!) siedziałem czytając zaniemówiony. Jaka szkoda tej wielości kultur. Z Wilna pamiętam dziwne miejsce, ze szkołą, po zapytaniu powiedzieli, że tam stała synagoga. Dobrze, że nowa została, po drodze do dworca, o ile dobrze pamiętam.
W forumie do Opery Bałtyckiej ciekawe głosy. Bardzo dziwne jak na polskie forumy, żadna mocna obelga nie pada, ani mięsisty wyraz. Widać, że kulturalne ludzie pisały.
rzeczona VS znajduje się w chłodziarce w Kobyłce, a Kobyłka (poza tym, że u płota) to koło Wawy.
Najprościej będzie Gostkowi i PK, bo to nawet pod FN można wsiąć w autobus.
Potem chyba Bobikowi – mimo, że chyba ma daleko – boć na czterech biega się szybciej.
Najgorzej jest z reprezentantami woj. pomorskiego bo InterCity w relacji Gd.Gł – Wawa Wsch. już osiągnął czas przejazdu 6 godzin 🙂
Jeszcze są samoloty 😉
Czy jak ktoś mieszka w Kobyłce, to można go nazwać Prażaninem Borealnym? Jakoś mi się to spodobało 😆
Ze 110 synagog wileńskich wojnę przetrwała tylko Synagoga Chóralna przy ul. Zawalnej 36, obecnie Pylimo. Piszą o niej, że czynna, ale przynajmniej jakiś czas temu była otwierana tylko okazjonalnie.
Niedaleko jest świątynia kalwińska zwana popularnie kościołem na zawalnej, gdzie ze wzgledu na minimalne formalności ślubne pobierały się pary, którym trudno było zawrzeć ślub gdziekolwiek indziej. Znałem osobiście małżeństwo, które tam powstało. To było pod względem ślubnym takie wileńskie Las Vegas. Nawet brak rozwodu nie musiał stanowić przeszkody, jeżeli wczesniejszy ślub był zawarty przed duchownym innego wyznania. Wydaję mi się, że łatwość zawierania ślubów wynikała nie tyle z istoty procedur kalwińskich co z osobistego liberalizmu proboszcza.
Lecę załatwiać delegację do stolicy.
Fajnego kota znalazłem
http://s42.radikal.ru/i098/0901/00/365725add877.jpg
To i ja jestem Prażanin Borealny? Wratislav był w Królestwie Czeskim (najdłużej, tak naprawdę) i jest na północ od Pragi! Podwójny powód.
Mam pociąg bezpośredni, tylko w Kobyłce trzeba wyskoczyć, bo się nie zatrzymuje. Pociąg Gdynia – Katowice przez Białystok.
Nie muszę lecieć po delegację, właśnie proponują delegację 3-dniową do Amsterdamu przez Warszawę. Od Warszawy na koszt UE. Kłopot, bo w czasie urlopu wypada. Poza tym do 7 czerwca butelka nie doczeka. Ktos inny niech jedzie do Amsterdamu.
Lesio chciał! 😆
Stanisławie, synagogę chóralną zwiedzałam i w środku. Czynna. Zdjęcia są.
https://picasaweb.google.com/110943463575579253179/WilnoSladyZydowskie#
Hoko, to to właśnie jest kocia muzyka? 😀
Hm.
Kobyłka leży poza granicami administracyjnymi M. St.
Na czterech, na czterech, ale to jednak grubo ponad 1000 km. Zanim dobiegnę, może być już po ptokach. 🙁
Ale przynajmniej wirtualnie chciałbym współuczestniczyć w degustacji. 😀
Też przyjmuję uczestnictwo wirtualne w degustacji.
Obejrzałem zdjęcia. To już świat nawet nie wirtualny. Świadomość utraty czegoś bardzo istotnego. Nie ma porównania ze świadomościa tych, co odeszli, a wierzę, że tę świadomość mają tam, gdzie są. Nikt nie zaprzeczy, ze tę świadomość mają ich bliscy, którzy zostali. Nie tylko odejście ostateczne zostawia wielki smutek. Także ci, którzy wyjechali, sprawili, że nasz świat jest już inny. Młodzi ludzie tego nie są w stanie zrozumieć, bo to dla nich opowieść o żelaznym wilku. Ale ja pamiętam. Także kolegów szkolnych, ich rodziców, pacjentów mojego ojca, sklepikarzy, handlarzy, którzy przynosili różne ciekawe rzeczy do domu. Ich odmienny sposób wysławiania się, wygląd, gesty. Ale także liczni znajomi, którzy niczym specyficznym się nie wyróżniali i tylko wiedzialo się, że byli takiego a nie innego pochodzenia. co akurat nie miało żadnego znaczenia wtedy. Nabrało znaczenia dopiero, gdy musieli wyjechać. Patrząc na pamiątki wileńskie przypominam sobie świdnickie, tak samo bliskie mnie jak i PK.
A ja się snuję po opowieściach i linkach. W tamtych stronach nie mam żadnego osobistego korzonka 🙁
href=”http://www.youtube.com/watch?v=IDUvsEhFXxI&feature=related”>Gerszon Sirota (!)
Przepraszam, poprawka:
Gerszon Sirota
Co to były za głosy, ech…
Z powodu rzekomego komunizowania ? Skąd wiadomo, że rzekomego ?
wow 🙂 Piękna historia! A Ty i Siostra to prawdziwe śledcze dziennikarki. Jestm pod wrażeniem. Uściski
xurc – witam. Owszem, wiadomo, że rzekomego, i to dość dokładnie. Działali tam pedagodzy o bardzo różnych formacjach i poglądach, z reguły bliżsi lewicy niż prawicy, co naturalne, ale komunizowania jako takiego tam nie było. Wiadomo, że seminarium od dawna podlegało różnym, mniejszym lub większym, szykanom ze strony polskich władz. Jednym z takich incydentów, który był też jednym z pretekstów do zamknięcia seminarium, był fakt, że pewna uczennica poszła na pochód pierwszomajowy. Kuratorium kazało ją za to wyrzucić, dyrekcja seminarium postanowiła tego nie robić, ponieważ stwierdziła (słusznie moim zdaniem), że nie ma powodu i że jest to jej prywatna sprawa. Była rozprawa i dziewczyna przyszła w czapce studenckiej, przedstawiając się zgodnie z prawdą jako seminarzystka; wtedy kuratorium zrobiło hecę, że nie zastosowano się do jego poleceń.
Jeżeli to jest komunizowanie…
Na wszystko są dokumenty. Maszynopisy nie płoną 😉
Dot: HOSOKAWA toshio „Matsukaze”
belgijską premierę opery można wysłuchać 15.maja (niedziela)
w musiq3
http://www.musiq3.be/programmes/index.htm?date=15/05/2011
A w Operze Narodowej premiera 31 maja 🙂
Spóźniona pobutka (widzę, że PK się już obudziła, ale czy inni też?).
O rany 😯
Widzę, że to kolejny fiński fenomen internetowy po Ievan Polkka 🙂
Jak tu się od takiej Pobutki nie zerwać na równe łapy? 😆
Widziałem zresztą, że na drugim planie któryś z moich kumpli brał żywy udział. 😉
No bo to pyszna zabawa dla piesków 😉
Uwaga, teraz pilna wiadomość dla mieszkańców stolycy: rozpoczyna się Planete Doc, a w jego ramach konkurs na „Nos Chopina”, czyli najlepszy film o muzyce.
http://planetedocff.pl/index.php?page=konkursy&i=117
Ja polecam jedyny film o muzyce poważnej, który zresztą był już tu opisywany, czyli Dlaczego konkurs Katarzyny Jezior. Pasjonujący dla miłośników konkursów nie tylko chopinowskich. Może wybiorę się zobaczyć go jeszcze raz, np. jutro.
Inne filmy może też ciekawe, ale nie znam.