Muzyka udręki

Wiem, że to nie jest zachęcający tytuł. Ale to prawda, zważywszy temat i fakt, że kompozytor starał się muzyką oddać cierpienie, rozdarcie, chorobę bohatera. A spektakl Jakob Lenz w Operze Narodowej z kilku powodów wart jest obejrzenia i – przede wszystkim – posłuchania, choć jest to muzyka niełatwa.

Młodzieńcza opera Wolfganga Rihma jest kolejnym piętrem nadbudowanym nad tą historią. Bo Jakob Lenz to postać autentyczna, poeta epoki burzy i naporu, utalentowany, ale cierpiący na schizofrenię, autor m.in. sztuki Żołnierze (która w XX w. stała się podstawą opery Bernda Aloisa Zimmermanna). Łączyła go dziwna, trudna przyjaźń z Goethem, który jednak z czasem oddalił go. W jednym z momentów załamania opiekował się Lenzem pastor Oberlin, który zostawił z tego czasu notatki. Z tych notatek korzystał Georg Büchner (ten od Woyzecka) i napisał na ich podstawie nowelę. Adaptacja sceniczna owej noweli stała się podstawą sztuki wystawionej parę miesięcy temu w Teatrze Narodowym oraz właśnie dzieła Rihma, które Opera Narodowa wystawiła w koprodukcji z sąsiedzkim teatrem (pierwszej tego rodzaju), za czym poszedł udział dwójki aktorów TN: Doroty Landowskiej w milczącej roli żony Oberlina oraz Krzysztofa Wakulińskiego jako pokazującej się na chwilę, symbolicznej sylwetki ojca Lenza.

Spektakl w Operze Narodowej jest wart przede wszystkim posłuchania. W 1985 r. Jakob Lenz został wykonany  na Warszawskiej Jesieni przez Niedersachsischer Theater Hannover i nie mam z tego wykonania najlepszych wspomnień – odebrałam muzykę jako ciężką i zagmatwaną. Jednak dziś, pod batutą Wojciecha Michniewskiego, zabrzmiała bardzo logicznie, słyszalne były wszelkie aluzje – a jest ich niemało – do chorałów, a wykonawcy byli świetni: przede wszystkim koncert gry aktorskiej wraz z popisem wokalnym dał odtwórca roli tytułowej Holger Falk, a ma niezwykle trudne zadanie pokazania choroby, rozpadu osobowości. Bardzo zaskoczył mnie na plus Jacek Janiszewski w roli pastora Oberlina, dobry był też Daniel Kirch jako przyjaciel Lenza Kaufmann. Głosy, jakie zwidują się Lenzowi, występują głównie chóralnie, ale mały, efektowny epizod miała Kamila Kułakowska jako głos Fryderyki, miłości Lenza.

Z inscenizacji Natalii Korczakowskiej (ze scenografią Anny Met) nie wszystkie elementy wydały mi się konsekwentne, np. pastor brutalnie odpychający żonę (jest on postacią wielkiej łagodności), przebranie głosów za konkretne postacie, w tym… Jurija Gagarina (który zresztą jest tu kobietą, podobnie jak Napoleon – nie, nie, Kopernika tu nie ma) i wiele innych rzeczy. Ale ogólna koncepcja przeciwstawienia sielskiej tapety w tle i łanów zbóż na podłożu z czarnymi geometrycznymi ruchomymi kształtami symbolizującymi wizje bohatera jest zrozumiała. Nie powaliła mnie jednak reżyseria. Jednak nie przeszkadza bardzo treści, a to już nie jest źle.

PS. Miałam go dopisać wieczorem, ale wyleciało mi z głowy: w Australii, w Canberrze odbywa się właśnie Konkurs Chopinowski: www.australianchopincompetition.org . Dziś od naszej szóstej godziny transmitowane są w Internecie finały. Zakwalifikował się do nich Gracjan Szymczak. I świetnie, w Warszawie niedoceniony, może tu odniesie sukces.