Zbliża się ChiJE
Już w dzisiejszej „Gazecie Stołecznej” jest zapowiedż festiwalu Chopin i jego Europa. Trochę ona oczywiście niepełna, bo jest tyle atrakcji, że nie da się napisać wszystkiego w jednym (ja pisząc właśnie notę na Afisz musiałam jeszcze bardziej się streszczać), ale powiem złośliwie, że mści się spolszczanie rosyjskich nazwisk. Bo jak już spolszczać, to Michaił Pletniow, nie Pletniew, albo nie Katia, lecz Chatia Buniatiszwili… No i Awdiejewa musiałaby być pisana jako Juliana, bo po rosyjsku jej imię pisze się przez jedno n.
W każdym razie kto chce wiedzieć wszystko dokładnie, co kiedy się dzieje, może udać się na stronę NIFC – zmiany, tfu, tfu, jak na razie się nie szykują. Dodam tylko jeszcze kilka rzeczy.
Wykonanie Deutsches Requiem Brahmsa przez zespoły Herreweghe’a wiąże się z dwoma projektami. Fonograficznym (ale już nie NIFC) – Herreweghe zamierza nagrać z tym dziełem płytę w S-1 (obsłużą nagranie nasi mistrzowie: Gabriela Blicharz i Lech Dudzik) oraz DVD: NIFC zaczyna wydawać serię słynnych requiemów w formie liturgicznej w Kościele św. Krzyża. Głównie dziewiętnastowiecznych, ale seria zacznie się oczywiście od Requiem Mozarta (które zgodnie z wolą Chopina zabrzmiało na jego pogrzebie), nagranego w zeszłym roku, 17 października: już to miałam możność obejrzeć i zdradzę, że rzecz jest świetnie zrobiona także pod względem wizualnym. Ciekawe, że Telewizja Polska, gdy ją zapytano, zaśpiewała za rejestrację wydarzenia 400 tys. zł; prywatna firma zrobiła to za 70 tys…
Z nowości fonograficznych NIFC: na konferencji dostaliśmy właśnie dwie kolejne płyty z czarnej serii: Dorothee Mields/Nelsona Goernera w Pieśniach (wreszcie!) oraz Shebanovą z Preludiami op. 28 i Sonatą b-moll (zdążyła nagrać wszystko; będzie to stopniowo wychodzić), a także dwie z niebieskiej serii, o którą tu pytała bazylika: Kultysheva (Ballada f-moll, Nokturny Es-dur i As-dur, Barkarola, Mazurki op. 30) oraz Wakarecego (Ballada g-moll, Nokturn Es-dur, Polonez-Fantazja, Koncert f-moll, Mazurki op. 24). Ostatnie dwa albumy z tej serii – Fedorovej i Khozyainova – ukażą się jesienią.
Natomiast jeszcze w czasie festiwalu ukazać się ma druga płyta z nowej, „czerwonej” serii (okładki o ceglastym kolorze): „Muzyka czasów Chopina”. Wspominałam tu chyba o pierwszej z nich, czyli reedycji dawnego nagrania nieżyjącego już Malcolma Fragera z utworami Schumanna (a w każdym razie pisałam o niej recenzję do papierowej „Polityki”). Teraz ukażą się koncerty Franciszka Lessla i Ignacego Feliksa Dobrzyńskiego w wykonaniu Howarda Shelleya; on sam na tym festiwalu wykona koncert Józefa Krogulskiego (1815-1842) i jest nadzieja, że go nagra dla nas do tej serii.
Koncert Dorothee Mields i Nelsona Goernera w Teatrze Stanisławowskim w Łazienkach, będący promocją ich płyty, zawiera w programie nie tylko pieśni Chopina, ale też Mozarta, Schuberta, Beethovena i… Moniuszki. Bo ma ona nagrywać Śpiewnik domowy dla czerwonej serii.
Jeszcze ciekawostka na temat występu Marthy. Poza Kwintetem Zarębskiego wykona jeszcze na tym koncercie utwory Mozarta i Liszta na dwa fortepiany w duecie z Lilyą Zilberstein. Będzie to dla obu pań próba generalna przed inauguracyjnym występem na Konkursie im. Busoniego w Bolzano. Później oczywiście nastąpi sam konkurs, na którym Martha, niegdysiejsza jego triumfatorka, będzie przewodniczącą jury. Stanisław Leszczyński skomentował: ciężko mi sobie ją wyobrazić w tej roli, a szczególnie trudno będzie miała osoba pełniąca funkcję sekretarza tego konkursu…
Jeszcze kwestia finału 1 września. Początkowo planowane było w tymże Kościele św. Krzyża wykonanie oratorium Liszta Chrystus przez Orkiestrę XVIII Wieku, połączone również z nagraniem; sam koncert miał być poświęcony Japonii (zespół nie wziąłby honorariów). Problemy finansowe sprawiły, że z jednej z orkiestr trzeba było zrezygnować i padło na tę, która przyjeżdża tu co roku od samego początku. Miejmy nadzieję, że za rok wróci. Tymczasem wydarzenie finałowe zostało przekształcone w skromne i skupione; zamiast Chrystusa będzie Via crucis (z Cameratą Silesią, solistami i Januszem Olejniczakiem), ale dopiero na koniec; przedtem zabrzmi z chóru trąbka z utworem Toru Takemitsu poświęconym pamięci Witolda Lutosławskiego oraz, również Takemitsu, krótki utwór fortepianowy w wykonaniu japońskiej pianistki Akane Sakai. Może nawet taki koncert będzie piękniejszym oddaniem hołdu.
A przyszły festiwal ma mieć temat: między Chopinem a Bachem.
Komentarze
Dobry wieczór!
Od razu inaczej na świecie, gdy trochę słońca na niebie:)
Dziś także w Dwójce pan dyr. Leszczyński mówił o CHiJE. Miło, że festiwal wpisał się już na stałe w kalendarz letnich spotkań z muzyką. 5 sierpnia Wyborcza ma dołączyć szczegółowy program. Oby zmian nie było, no i Martha Argerich zagrała:) S. Leszczyński mówił też, że było blisko, żeby MA świętowała u nas swe urodziny okrągłe, ale…nie udało się (choć, podobno, naprawdę mało brakowało…- ale nic więcej nie powiedział).
Ja cieszę się bardzo na Orkiestrę Wieku Oświecenia. Ciekawym też jak Juliana Laureatka zagra na instrumentach historycznych.
Z pewnością Dywanowiczów, jak i Panią Kierownik uda się dostrzec podczas festiwalu.
Do ‚Promsów’ jeszcze daleka droga (może nie aż tak bardzo…), ale przyjemnie jest słuchać tyle dobrej muzyki latem 🙂
Pozdrawiam wszystkich ze Śródmieścia Warszawy!
ps. W Polskim Radiu zdaje się znów Andrzej Siezieniewski dostał berło…
A ogłosili to już gdzieź? W necie jeszcze nie widzę…
Hm… lepsze znane zło?
Ze znanego zła mógł być jeszcze Krzysztof Michalski 😉
Daszczyński był zagadką, jeśli chodzi o radio (działał raczej w tv), ale jeśli był dyrektorem polskiego pawilonu na EXPO w Szanghaju, to… nic dobrego z tego nie wynikło 😛
Dziękuję Hoko za wskazówkę w kwestii Beethovena, a PK za wieści w sprawie niebieskich (swoją drogą tempo wydawania oszałamiające…).
Bilety na ChiJE już czekają, oby tylko podołać, bo w pracy zapowiada się wyjątkowo gorąco.
Ale od paru lat lato w mieście jest to fantastyczne.
http://www.konkursduetow.pl/index.php?page=jury
🙂
Brawo, transparent! Teraz PK ma szansę zdążyć na te duety, którym ma żurować. 😆
No baaardzo interesujące 😯
Coś mi majaczy, że kiedyś mnie o coś takiego pytał prof. Marchwiński, ale bliższych informacji nie miałam. Przyszły rok. To może zdążę. Dzięki Frędzelkom 😉
W tym jeszcze czeka mnie udział w kapitule krytyków na Konkursie im. Wieniawskiego. Odpowiedzialność jak diabli, bo przyznajemy nagrodę fundowaną przez Bank Rotschilda… 😐
No aż strach pomyśleć, co by to było, gdyby Lesio nie usłyszał, a transparent nie wyszukała. 😉 Ale PK nie pójdzie tak całkiem w jurory i nie zostawi nas bez kierownictwa?
No jakżebym mogła 🙄
Eee tam…Chopin to załatwiał z Rotschildem osobiście i na imprezie…
Z Rotschildówną takoż 😉
http://pl.chopin.nifc.pl/chopin/persons/text/id/6348
To może szanowne jury też po kielonku zainkasuje?Na stosownej nóżce.
😆
Spadam do roboty!Przylazłam do kompa sprawdzić wymiary jednej umywalki i już mnie wciąga…Co za nałóg cholerny!
Chęć na Dywan? Cholernym? Nałogiem? Łabądku, chybaj do pracy, skoro mus – co robić, musy nie zawsze mogą być czekoladowe 🙁 , ale pięknie proszę nie choleruj. 😉
Eee, jabym też cholerował, gdyby mną robota tak rządziła jak Łabądkiem. 😉
Kielonek do żuru to by był bardzo interesujący wynalazek. Jestem za tym, żey pomysł wprowadzono w życie. 😆
Pobutka.
@PAK 8:08
Jaka pobutka? Raczej przygrywka do drugiej kawy w robocie 😉 Długi dzień pracy przede mną, niestety trzeba ponieść konsekwencje i nadrobić zaległości po bachowskim tygodniu w Świdnicy 🙁 Łabądek ma rację,to nałóg. Też zajrzałam do netu w zupełnie innej sprawie(baaaardzo pilnej ) i jakoś mię wciągło 🙂
Przepraszam za nietaktowne pytanie, ale chyba tu czegoś nie rozumiem: czy Pani Dorothea Mields mówi biegle po polsku? Bo chyba tylko w takim wypadku projekt powierzenia jej nagrań pieśni Chopina i Moniuszki miałby jakiś sens.
Hm, jak by to powiedzieć… Dorothee Mields nie mówi po polsku. Właśnie zaraz wrzucę płytkę, żeby się dowiedzieć, jaki jest efekt. Połowa płyty jest po niemiecku, połowa po polsku. Domyślam się, że gdyby było źle, to by jej Leszczyński nie namawiał na Moniuszkę…
Są dywany i dywany – jedne są zaledwie latające, a ten jest wciągający. 😉 Do tego, że w pracy są największe spiętrzenia akurat wtedy, kiedy mi nie praca, a koncerty w głowie, zdążyłam przywyknąć – prawo Murphy’ego. W poprzedniej Polityce był taki rysunek Mleczki: Syzyf pcha głaz pod górę rozmawiając przez komórkę: „Oddzwonię jak skończę.”
Ago,moje cholerowanie jest efektem życia na pograniczu dwóch światów:tego w gumiakach i tego we frakach.Zresztą nie widzę specjalnych różnic stylistycznych między „operatywką” na budowie i próbą orkiestry.Co innego Dywan!! Pocieszające jest to,że namierzyłam niedawno budowlańca bywającego na koncertach.W Paryżu niestety,ale to Polak,więc może wróci i upowszechni?
Słyszałam Barbarę H w pieśniach Chopina.Sala jednak dyskretnie się krztusiła…
Łabądku, zgłosiłam obiekcje nie do cholerowania w ogólności, a do cholerowania w szczególności – bo wyszło, że Dywan=cholerny nałóg. 😉 Ja oczywiście rozumiem, co masz na myśli i też takowe myśli miewam, ale zasadniczo bardzo nie lubię żyć z poczuciem winy i z zapałem stosuję różne metody leksykalnej inżynierii, żeby się temu poczuciu winy nie dać do siebie za bardzo zbliżyć.
A wymiary umywalki to rzecz pierwszorzędnej wagi – przypomina mi o tym codziennie widok mojej łazienki.
Podziwiam Pani optymizm, Pani Doroto. Obawiam się, że kwestie językowe po prostu traktuje się lekceważąco. Głos ładny, śpiewa ładnie, znaczy wszystko może śpiewać. A że brzmi to potem jak swahili – to co za różnica, pójdzie przecież na rynki zagraniczne, gdzie i tak nikt po polsku nie rozumie, a nazwisko dobrze wygląda na okładce.
Tymczasem ja nie wierzę, żeby nie było w Polsce ani jednej śpiewaczki zdolnej to zaśpiewać równie dobrze, ale za to po polsku i dobrą dykcją. Może to moja wersja szalonego optymizmu…
PMK
Ja to wiem – jest Olga Pasiecznik, Ukrainka zresztą 😀
Najlepsza interpretacja Pieśni Chopina, jaką znam.
Natomiast płytę Dorothee Mields właśnie przesłuchałam. I powiem: głos prześliczny. Jasny i słodki, właśnie do śpiewania takich prostych piosenek, i wiem, co mojego przyjaciela Staszka w nim urzekło, i nie tylko jego – ponoć realizatorzy przezwali ją „aniołek”. Tak, to głos takiego właśnie aniołka. Choćby więc z tego względu polecam. Jest na niej dziewięć pieśni zaśpiewanych po dwa razy: najpierw blok po niemiecku, potem po polsku. I trzeba powiedzieć: jak na Niemkę naprawdę nieźle, śpiew jest zrozumiały, ale słyszy się, że to śpiewa obcokrajowiec (obcokrajowczyni? dziwnie jakoś brzmi 😆 ). Nie wiem jeszcze, czy ten Moniuszko ma być również po polsku. Jeśli tak, to moim zdaniem będzie błąd.
A swoją drogą, Panie Piotrze, iluż śpiewaków wykonuje utwory wokalne bez znajomości języka, w którym są napisane? Cóż mają zrobić – nie wszyscy dadzą radę być poliglotami. Niech się nauczą wymowy i poznają treść, i tyle.
Ciekawostka: nasza Tereska też ostatnio wciągnęła w śpiewanie po polsku pewną młodą francuską śpiewaczkę. Idzie jej to nienajgorzej, bo dziewczyna inteligentna i ma ucho.
Ale rozumiem, że pieśni Chopina czy Moniuszki, to „śpiewanie domowe”, wymaga szczególnych umiejętności mimo swej prostoty, a właściwie – właśnie z jej powodu.
Ago,niestety Dywan jest ciężkim nałogiem i żadna inżynieria leksykalna nic na to nie poradzi.Oby jeszcze szerzył się jak kokaina i przynosił nam porównywalne zyski!
Niestety Dywan jest nałogiem także dla mnie, muszę wracać do roboty…
Ależ niech śpiewają,niech kombinują.Kiedy Barbara H usłyszała „piękny koncert,czegóż chcieć?”,to już wiedziała o co kaman,bez tłumacza.
Że płyta Mields na eksport, to widać po cenie. Tylko nie wiem, czy taką okładką coś zwojują, bo teraz trendy są artystki w negliżu na okładce 🙄
Diana Damrau nagrała nawet na płytę 3 pieśni Chopina… i nie mogę powiedzieć, żeby „nie czuła ducha” 🙂
pozdrawiam
Proszę się na mnie nie gniewać, ale zgodzić się nie mogę. Takie przyszły czasy, że wszyscy śpiewają wszystko we wszystkich językach, zwykle wkutych fonetycznie – co dla mnie jest gorzej niż bzdurą.
Język też jest estetycznym i wyrazowym walorem, a głęboka i piękna interpretacja śpiewanego słowa jest niezbywalnym elementem interpretacji śpiewanego utworu. Nie wystarczy „nieźle wymówić”, nie wystarczy nawet „niezła dykcja”. Równie dobrze można by powiedzieć, że skoro pianista trafił w 70 procent właściwych klawiszy, to klawo jest. Nie jest.
Są rzadkie przypadki artystów zdolnych śpiewać w obcych językach, jakby były rodzone (Callas lepiej czuła rytm i sens włoskich słów, niż niejedna Włoszka, Gedda w ogóle umiał po każdemu, dzisiaj Beczała znakomicie sobie daje radę w sześciu, czy siedmiu językach, są Anglicy doskonale śpiewający po francusku, choć z niemieckim mają już fatalne problemy). Słyszałem też wiele płyt nagranych w Polsce przez polskich śpiewaków, gdzie słowa nic nie znaczą, a czasami i język trudno zidentyfikować. Ale to powinny być wyjątki, a nie reguła.
Tymczasem lekceważenie słowa, zarówno jego brzmienia, jak sensu, urąga samej zasadzie, na której śpiewane utwory zostały zbudowane. Profesor Bardini powiedział kiedyś, że gardzi śpiewakami, którzy gardzą tekstem.
Jestem pewien, że Dorothea Mields śpiewa jak aniołek, ale po polsku, którego nie zna i nie rozumie, śpiewać nie powinna – a już napewno nie powinna nagrywać płyt w tym obcym sobie języku.
PMK
Zgadzam się z Panem Piotrem w stu procentach. Umieć śpiewać w jakimś języku, a rozumieć, o czym się śpiewa to różnica. Język polski do najłatwiejszych w mówieniu i śpiewaniu nie należy…
A a propos pieśni Chopina – dla potrzeb kolekcji NIFCu nagrali te także A.Kurzak i M.Kwiecień. Jak znajdują Państwo to wykonanie, Polaków w końcu?
Słoneczne pozdrowienia z UW 🙂
No właśnie! Kurzak śpiewa dobrze, zaskakująco mrocznie , ale … używa jakiegoś dziwnego języka, który brzmi (sorry za powtórkę argumentu, ale jest trafny) jakby dykcji uczył ją Marlon Brando w czasach pracy nad rolą dona Corleone. Ewentualnie pani z filmu Barei (pamiętacie? – mając zapowiedzieć po angielsku sięgała po słuszną garść klusek). Nie da się tego zaakceptować. Kwiecień za to z językiem ojczystym nie ma na szczęście problemu a jego głos brzmi tu bardzo aksamitnie.
Przy okazji. Ewa Podleś znów wymiotła konkurencję śpiewając drugoplanową partię Madame de la Haltière (czyli złej macochy) w „Kopciuszku” Masseneta w Covent Garden. W recenzjach stoi, że nikt nawet nie zbliżył się do jej poziomu wokalno-aktorskiego. I francuski bez zarzutu.
Ewa Podleś swego czasu trochę posiedziała w Paryżu, więc francuski zna 🙂
Właśnie ten Chopin w wykonaniu Kurzak jest dla mnie przykładem, że nie zawsze śpiewając w ojczystym języku robi się to dobrze… Zabawne, ale wolę, jak ona śpiewa po włosku 😉
Co do okładki płyty pani Mields, jest ona taka, jak całego cyklu The Real Chopin. To już marka znana, także za granicą.
To i ja się zgodzę z Piotrem. Też nie widzę powodu, żeby każdy musiał śpiewać wszystko. W końcu rzeczy do śpiewania jest już na tyle dosyć, żeby wybrać coś, czego się nie ośmieszy (a siebie przy okazji). A jeżeli tekst uznaje się z drugo- czy trzeciorzędny, to zamiast z wysiłkiem przedzierać się przez „penkny szlopak, szego czecz” można równie dobrze zaśpiewać „szabadaba daba da”. 😉
Jest zresztą pewien sposób na to, żeby pieśni czy arie zaśpiewać w bezbłędnej wymowie. Można dać zarobić (dobremu!) tłumaczowi. 😈
A negliż na okładce też nie zawsze jest zachęcający. Czasem jednak – nawet ja to przyznam – lepiej wygląda kot w futrze, niż pies bez. 🙄
http://www.torange-de.com/photo/2/13/Chinesischer-Schopfhund-Nackthund-1244191311_20.jpg
Pisząc „niech śpiewają”,miałam na myśli raczej efekty promocyjno-patriotyczne,niż artystyczne.Inna sprawa,czy węgierskie pieśni,pięknie zaśpiewane,ale nie do końca po węgiersku,byłabym w stanie odróżnić od wersji autochtonicznej?Czy problem w tym,że nas bolą zęby,czy wszystkich bolą?
O rany!On tak ma,czy koś mu to zrobił?
Ktoś!
On raczej tak ma. Ale ma miły, poczciwy pyszczek. A kocisko skośnookie jakieś 🙂
Pies Rotschildówny? Wielka jest moc słowa. Odkąd przeczytałam, że Rotschildówna poczciwa, to mi się nagle dużo bliżej do Rotschildów zrobiło.
Aż włos jeży się na głowie mej, gdy ponownie słyszę o podejściu Wielce Szanownych Śpiewaczek i Śpiewaków do roli tekstu.
I tak oto przypomina mi się anegdota – po pewnym występie zagadnięty o czym traktował tekst wykonanego utworu (ćwiczenie nr 3 z Metodo pratico N. Vaccaia), wykonawca zabójczo naiwnie odpowiada: „O kwartach”.
No comment. 🙂
A podejściem za powyższy stosunek do wagi tekstu u większości Szanownych Śpiewaczek i Śpiewaków możemy obarczyć… No właśnie co? Albo kogo?
Jakieś propozycje?
Przyczyn tego stanu rzeczy jest wiele.
Przede wszystkim radzę zajrzeć do najstarszych nagrań wielkich śpiewaków, od wykopalisk poczynając. Przechodzi 30 procent pasma, ale słowa można stenografować. Czyli brednią jest teoria, że dykcja przeszkadza w śpiewie. Artystom nie przeszkadza.
Historyjka o kwartach bajeczna… Przypomniała mi się, z innej bajki, pewna przygoda w pracy z pewnym skromnym basem na skromnej scenie operowej wiele lat temu. Poprosiłem go nieśmiało, żeby pewną frazę zaśpiewał ciszej. Gały wybałuszył i spojrzał na mnie niczego nie rozumiejąc. Jak to – ciszej? Znaczy – śpiewać, czy nie śpiewać?
Powód podstawowy z tą wymową to „globalizacja”, czyli rozpad szkół narodowych i kres związanej z nimi tradycji śpiewania wszystkiego w przekładach. Mówiliśmy tu o tym nieraz. Ja jestem za fifty-fifty, skoro żadne z rozwiązań nie jest idealne. W Londynie są dwie sceny operowe, jedna „oryginalna”, druga – po angielsku. Kto wie, czy to nie dzięki temu śpiewacy angielscy mają nadal świetną dykcję w ojczystym języku. Dbają o nią również Niemcy, z innymi bywa coraz różniej. Ale zawsze jest lepiej w języku ojczystym, niż obcym.
Z tym węgierskim – ja jednak coś czuję. Nawet, kiedy nie znam języka, czuję, że coś jest nie tak, że śpiewak się męczy, albo udaje. A już najgorzej nie znoszę tych, którzy w tym udawaniu przesadzają, pewni, że opanowali obcy język do rozpuku. Nomina sunt odiosa…
PMK
Aha, pani Ewa Podleś : przecież tę Macochę śpiewała kilka miesięcy temu w Paryżu z MM, na jego osobistą prośbę i ma to obcykane. Amfiteatr szalał.
Zresztą ona to casus specjalny: z głosem tak gęstym i potężnym „powinna” teoretycznie mieć poważne kłopoty z dykcją, zwłaszcza z jasnymi samogłoskami. Tymczasem nikt tak pięknie nie śpiewa po polsku pieśni Chopina, a już Hymny Karłowicza to w ogóle…
Pani Ewa niestety z dykcją miewa kłopoty – piszę z bólem, bo uwielbiam jej głos. Ale często wymowa, zwłaszcza właśnie w Chopinie, jest zniekształcona 🙁
No i jej Chopin jest ciutek za monumentalny. Ale to już nie jej wina, tylko gatunku jej głosu…
No jak bonie dydy, kto tu zrozumie pierwsze wersy, konia z rzędem… 🙁
http://www.youtube.com/watch?v=5Cr5nIv-tys&feature=related
Ano różnie z tą polszczyzną bywa. Pamiętam, jak swego czasu zaskoczyła mnie całkiem dobra wymowa Leyli Gencer w pieśniach Chopina,co u Turczynki było raczej egzotyczne.Dopiero później dowiedziałam się,że jej matka pochodziła z… polskich emigrantów osiadłych w Adampolu 🙂
A czy da się śpiewać, nie rozumiejąc ani krztyny obcojęzycznego tekstu – nawet gdy wykonanie cechuje wzorowa fonetyka?
Da się, tylko PO CO?
Proszę o konia z rzędem, Pani Kierowniczko. Ja świetnie zrozumiałem wszystkie wersy pieśni. Mogę nawet powtórzyć: 😈
Trudno cię chwalić
straszna spyżo, dżemie,
sam widok twój mnie przewraca na ziemię.
Wolę już michę niepieskich pielmieni,
w maśle lub gęstym, śmietanowym kremie,
wolę gdy rosół mi się rozprzestrzeni…
Zgody za życia nie dam tym zapędom,
że dżemem psowie wciąż żywieni będą.
ja nie lubie Ewy Podleś w Chopinie. I Ohlsson grający jak nie on…mocno, bo głos mocny… nie to nie to (rzeczywiście monumentalny) – ale Rossini!!!
ale podobno śpiewająca Kopciuszka Joyce DiDonato nie popisała się, bo podno rola za wysoka 🙂
Ja teraz przenikam operę ulubioną – Traviatę – ale z Violettą dla mnie nietrafioną.(Aix en Provance)
Natalie Dessay nie nadaje się do Violetty, a właśnie zaczyna ją śpiewać… ale ostatnio Łucja w Met była tak piękna.
A Alfreda śpiewa Charles Castronovo – głos przepiękny głęboki ciemnawy…
Nie będę pisać ze z barytonową barwą (tak jak sie pisze w przypadku Jonasa Kaufmanna), bo nie lubię tego określenia 🙂
Hej!
Tu istotnie nie jest dobrze…
Panie Piotrze 🙂 Ostatnio przeczytałem wspaniałą rzecz w Pana książce odnośnie Rodelindy… zgadzam sie w całej rozciągłości… szkoda ze soprany wolą Toski…
Bobiczku 😀 😀 😀
Jak to piesek, słyszy głównie o jedzeniu 😆
Ale że to akurat jedzenie, to zupełnie nie dla psa, bo nie kiełbasa, to Bobik teraz pewnie siedzi na tubie i nasłuchuje, czy gdzieś nie śpiewają o pasztetówce. No niemożliwe przecież, że nie ma pasztetówki na tubie. 😉
Jeżeli pasztetówka jest w tubie,to tuby kompletnie nie słychać.
Zatem Fedorova będzie w Błękitnej Serii zamiast Tysman?
Czy to aby nie chochlik?
A kiedy można liczyć, że płytki trafią na półki?
Kłaniam się.
Dobrze, że Bobik przetłumaczył. Bez jego subtitlesów ni w ząb…
A grzywacze chińskie przypominają mi zawsze, ilekroć je widzę, jak moje dziecię, będąc gdzieś w połowie między pierwszym a drugim rokiem życia, zobaczyło takoweż stworzenie, spacerujące w towarzystwie małego kota oraz innego pieska, kundelka. Dziecię patrzy na kundelka i orzeka – pies. Patrzy na kota, orzeka – kot. Patrzy na grzywacza, milczy dłuższą chwilę, przeszukuje bazę danych, w końcu znalazło obraz najbardziej zbliżony do obiektu i orzeka – osiołek. Niestety, właściciele słyszeli 😳 Na szczęście mieli poczucie humoru. Jeszcze z oddali słychać było jak się zaśmiewają.
Nie ma jak M(MM)ozart w Salzburgu 🙂 W sumie to bardziej nastawiłam się na słuchanie niż na oglądanie, jak się okazało jednak niepotrzebnie. Claus Guth sam nie był zadowolony ze swojej pierwszej salzburskiej wersji Cosi i zmienił bardzo dużo (pod hasłem: nowe przedstawienie w starych dekoracjach), zadeklarował zresztą jeszcze przed rozpoczęciem pracy, że dostosuje wersję do brzmienia orkiestry i do nowego garnituru wykonawców. Jak powiedział, tak zrobił i inscenizacja, co by o niej nie powiedzieć, idzie ręka w rękę z muzyką. Odbierało mi się całość bardzo dobrze, jakbym była wieziona wygodnym pojazdem przez meandry ludzkiej natury. MM i tak zawsze wszystko w operze „inscenizuje” za pomocą samej muzyki i to tak, że oprzeć się nie sposób. W końcu po coś „wyhodował” sobie taką orkiestrę, rozkochaną w operze, bogactwie artykulacji i barw. Tutaj też bardzo wyraźnie odczułam moment, po nieco szorstkim początku w wykonaniu panów, w którym śpiewacy oddali się bez oporów w jego ręce. Nawet ich ruchy stały się bardziej płynne, całość nabrała wdzięku, mimo surowych dekoracji i konieczności przemieszczania się po guthowych schodach. W każdym razie nie wyszła z tego żadna pesymistyczna wersja reżyserska, a pełna miłości afirmacja niedoskonałości i złożoności ludzkiej natury czyli Mozart po prostu. Dużo w tej interpretacji zmysłowości (chwilami drapieżnej), ale i liryzmu, ciepła, wdzięku, nieodpartego humoru (publiczność ochoczo się zaśmiewała), ale im dalej (nomen omen) w las, tym uczucia stają się prawdziwsze, im bardziej rozdarci i ulegający pokusom bohaterowie, tym pełniejsi w sensie człowieczeństwa. Jakby od konwencjonalnego wzdychania o miłości, o której gdzieś tam czytali / słyszeli, dorastali do jej przeżywania.
Bardzo wyrównany skład śpiewaków, ze wskazaniem na panie. Maria Bengtsson, Fiordiligi
Michèle Losier, Dorabella brzmią zjawiskowo w duecie. Maria podobała mi się najbardziej z całej obsady – to jedna z tych śpiewaczek, które z MM potrafią zapomnieć o grawitacji. Przepiękny, ciepły, okrągły, otulający serce śpiew. Anna Prohaska jako Despina – armata komizmu, a jej przeistoczenia w doktora i notariusza – boki zrywać. Panowie też grają o życie, ensemble to komplement dla uszu. Tylko Alek Shrader, Ferrando, chwilami chyba porusza się na granicach swoich możliwości wykonawczych i przydałoby się mu trochę więcej wykonawczego spokoju. Ale i tak postać w całokształcie ujmująca.
Oglądanie próby generalnej, to trochę jak wąchanie ciasta na chwilę przed wyjęciem z pieca – bardzo kręci. Plus klimat przedpremierowego napięcia wiszący w powietrzu, ostatnie potyczki o kształt, żywa sztuka, która właśnie przychodzi na świat. Publiczność przesympatyczna, żywo reagująca, niektórzy nawet w lokalnych tradycyjnych strojach (bo i tak się tu chadza „na festiwal”).
Gdzie ją schować, boli głowa
moja kischka paschtetova
słona nieco, pełna woni
lico widząc kischkę płonie
ślina cieknie, skręca trzewia
gdzie mam schować sam już nie wiem
trwam w rozterce jak Spinoza
nie chcę by ktoś kischkę pożarł
mgnienie oka, jedną chwilę
ja do kischki stałem tyłem
kiedy tak się rozglądałem
kischkę pożarł prawie całą
słów mi brak, by żal wysłowić
w jednym mlasku zżarł mi Bobik…
Beato, właśnie się dziś zastanawiałam, jak tam nasi w Salzburgu. 😉 Zazdraszczam życzliwie.
Dzięki za relację 😀
Za poemat o kischce takoż 😆
Skoro tekst już jest 🙂 , teraz jeszcze – bagatela – nuty by jakieś trzeba podłożyć, znaleźć wykonawcę z dobrą dykcją oraz delikatnie podrobową barwą głosu i można wrzucać na tubę. A, jeszcze potrzebny ktoś ze zmysłem technicznym, żeby mimo pasztetowej zawartości tubę jednak było słychać.
Ja myślę, że na wyżyny wykonawstwa może się wzbić w tym przypadku wyłącznie Bobik 🙂 Tylko żeby nie konsumował w trakcie, bo mu się rzuci na dykcję.
Ago, sama sobie zazdraszczam tego Salzburga 🙂 Mam wielką nadzieję tam powrócić, bo podoba mi się tam bardzo. Marc Minkowski będzie teraz dyrektorem artystycznym styczniowego festiwalu Mozartwoche i zapowiada już nowe inscenizacje oper Mozarta, m.in. w sprawdzonym duecie, czyli z Olivierem Py, częściowo w koprodukcji z festiwalem letnim.
Zwolenników Mozarta, zwolenników MM i zwolenników świetnych polskich skrzypaczek uprasza się o trzymanie jutro kciuków za premierę Cosi, od 18 🙂
Mmm… mój ulubiony stan emocjonalny: sama sobie zazdraszczam. 😆 I ta przyjemność zaznaczania na mapie kolejnego miejsca, do którego chce się wracać. Rozmarzyłam się. Idę znaleźć jakiś stosowny podkład muzyczny 🙂 Ps. kciuki oczywiście murowane.
Ach, jakiegoż nabrało moje życie blasku,
kiedym zeenową kischkę pożarł w jednym mlasku!
Coz tego, że zeen płacze i w żałości tonie,
u mnie entuzjazm w ślepiach i radość w ogonie,
bo nażreć pasztetówką się tak strasznie lubię,
żem aż gotów hymn o tym wyśpiewać na tubie. 😈
SporadycznyCzytacz – witam (więcej tu takich 😆 ). O Tysman zapomniałam zapytać, ale mogę zacytować rozmówkę: – To kto jeszcze będzie? – No, ta Bułgarka i Khozyainov. – Jaka Bułgarka? Przecież na konkursie nie było żadnej Bułgarki. – Eee… no, Ukrainka. – A, Fedorova? – Fedorova.
😀
Beato, skreca mnie z zazdrosci – bo ja zamiast tego Cosi widzialem Tannhausera w Bayreuth. Rzecz dzieje sie w fabryce gazu biologicznego wytwarzanego z ludzkich odchodow. Wenus jest czyms w rodzaju treserki dzikich zwierzat w klatce i jest oczywiscie w zaawansowanej ciazy z Tannhauserem. Wolfram wpycha Elzbiete do gazu. Sa inne szczegoly.
Lolo, dzieki serdeczne.
PMK
No właśnie kawałeczek o tym biogazie pokazano w tym reportażu ARD zalinkowanym przez rysberlina (o orkiestrze izraelskiej) 🙂
Panie Piotrze, to nie z zazdrości Pana skręca, tylko z zatrucia! Proszę się ratować!
Piotrze, podobno nawet byli tacy, co nie wytrzymali tego Biogas-Baumgartena i wyszli. Prawda to? Nawet trudno mi sobie wyobrazić, jak to mogło wyglądać, widziałam tylko próbę do krojenia selera… W mediach nawet najbardziej zapaleni egzegeci teatru reżyserskiego tym razem nie zdołali doszukać się sensu w inscenizacji, co właściwie im się nie zdarza. A jak muzycznie – czy Hengelbrock choć trochę zrekompensował Ci te męki?
Pobutka.
Dołączam do muzycznej prośby Beaty bo, jak pisałam, muzycznie mnie zainteresowało (T.). Zdjęcia z przedstawienia faktycznie zniechęcające, ale przekonałam się, że zanim się stanowczo wypowie w takiej sprawie, to lepiej samemu naocznie zobaczyć. (i mieć przyjemność porównać z opiniami innnych).
Przypominam sobie wypowiedź Beczały o monachijskim Rigoleccie sprzed lat kilku – nie akceptował inscenizacji, zwłaszcza że, jak mówił, woli bliższe woli autorów, dopóki sam w nie zaśpiewał w niej. Wtedy zaczął wysoko oceniać.
W czasie mojego przedstawienia jeden pan wyszedl, ale nie wiem, czy na tle ideowym. Recenzje byly ogolnie druzgocace, choc nie wiem, dlaczego akurat bardziej z tego, niz z zeszlorocznego Lohengrina ze szczurami (idzie na Arte za pare dni). Bo to przeciez wszystko razem konkurs siusiania na odleglosc, bez zadnych walorow godnych uwagi. Niestety, dzieki Katarzynie Wagner ta bliska jej estetyka zapanowala w Bayreuth bez reszty. Wyglada na to, ze Ewa Pasquier nie ma w tej dziedzinie nic do powiedzenia.
Hengelbrock bardzo ladny (orkiestra i chor brzmialy cudownie, a dyscyplina i samozaparcie chorzystow budza podziw…), ale jeszcze nie do konca „przetrawiony” (troche mu sie rwalo w rekach), a poza tym nie wiem, czemu wzial wersje drezdenska, ktora jest znacznie gorsza od paryskiej – chcialo mu sie „oryginalu” pewnie. Wenus prowincjonalna, Elzbieta (Nylund) OK, ale bez cudow, Tannhauser moim zdanie bardzo dobrze jak na nasze czasy, piekny Wolfram (Nagy) i znakomity Landgraf (Groissböck). Dwie obiecujace role drugoplanowe. Ale poza tym – coz, lepiej sie smiac, niz plakac…
Za dwa lata nowy Ring w rezyserii Bozyszcza Jedynie Susznej Postepowej Teatrologii, Franka Castorfa (Wim Wenders sie wycofal), takze rodem z bylej NRD, jak Baumgarten (ktory jest zreszta wnukiem Hansa Pischnera!). „Dramaturgiem” (czyli szwagrem, ktory wszystko napisze od nowa) bedzie ten sam pan profesor, ktory patronowal temu Tannhauserowi…
Mozemy otworzyc konkurs na temat „Gdzie to sie bedzie dzialo”.
PMK
Na giełdzie 🙄
Katharina chce sprzedawać Bayreuth, więc wprowadziła transmisje internetowe i na telebimach, ułatwionego Wagnera dla dzieci i Regietheater. Szacowne Zielone Wzgórze zostało zainfekowane. Cóż, prędzej czy później musiało się to stać 😛
Transmisje, telebimy i Wagner dla dzieci bynajmniej mi nie przeszkadzaja. Plyn po morzach i oceanach. Gorzej z tym „rococo-trash”, z tym kiczem, prostactwem, glupota i wulgarnoscia, ktore sie leja ze sceny, bo jeszcze kto pomysli, ze to jest Wagner, albo w ogole – sztuka. I dlugo trzeba bedzie po tym sprzatac.
Niektorzy krytycy, przerazeni mysla, ze nie poznaja sie na nowym Prouscie i wpadna do jakiejs antologii glupstw za lat 50, juz dzisiaj w ogole nie wypowiadaja ocen wartosciujacych, tylko streszczaja. Krytyk szacownej Süddeutsche Zeitung nie przyznal sie do niczego, tylko powolal sie na reakcje publicznosci, a publicznosc – wiadomo, banda konserwatywnych, drobnomieszczanskich faryzeuszy…
Bazyliko – poglady Pana Piotra na temat szalenstw wspolczesnej rezyserii operowej gleboko szanuje, wiec jezeli tego Rigoletta pochwalil „od srodka”, to napewno mial powazne po temu powody.
Zgadzam sie tez, ze najpierw trzeba rzecz zobaczyc, a potem oceniac.
Niemniej od pewnego poziomu informacji (Ifigenia w domu starcow, Wozzeck w luksusowym zakladzie fryzjerskim, Roger w towarzystwie Myszki Miki, czy Lohengrin wsrod szczurow laboratoryjnych) z cala pewnoscia wiemy jedno: moze sa to spektakle olsniewajace i mistrzowskie, ale to nie te utwory, ktorych autorzy i tytuly figuruja na afiszach. Czyli widz zostal oszukany, bo mu sprzedano nie to, co mu obiecywano – lecz swobodna, osobista parafraze na kanwie. A on nie za to zaplacil w kasie.
Dlaczego rezyseria (operowa i teatralna) mialaby byc jedyna dziedzina sztuki, gdzie nie obowiazuje taka, elementarna uczciwosc?
PMK
Niektórzy za Myszkę Miki właśnie płacą w kasie 😛
Na giełdzie akurat ostro spada. 🙄 Ale jest przecież jeszcze gazownia miejska, prosektorium, gabinety władzy, metro, przedszkole, knajpa-mordownia, olbrzymia szkarnia (świetna scena rzucania kamieniami), wysypisko śmieci, burdel, wytwórnia pluszowych zabawek…
O fabryce wyrobów mięsnych nawet nie wspomnę, bo to oczywista oczywistość. 🙄
Panie Piotrze, o zawartości afisza to już tu wielokrotnie… Niestety.
Ja nie czuję się oszukana, bo dobrze wiem, na co idę i cenę sobie poszukiwania, najwyżej potem mogę powiedzieć, że ta wersja to nie, ale zawsze coś mi się tam nowego odkrywa. Tylko co do kanału jestem bardziej konserwatywnie nastawiona (takie rozdwojenie jaźni).
Bobiku, toż to już wszystko było…
Don Giovanni w pokoju hotelowym Strauss-Kahna?
No, podobne rzeczy już też były. Ale teraz mogą iść za tym dodatkowe skojarzenia 😆
Ale scena w szklarni z rzucaniem kamieniami – czegoś takiego nie pamiętam. Pseudoreżyserzy – do roboty! 😀
Fabryka wyrobów mięsnych była? 😯
Dlaczego nikt mnie nie zawiadomił?! 👿
Tannhauser w programie „Idol”.
Ta fabryka wyrobów mięsnych dręczy moją wegetariańską wyobraźnię.Walkirie po akcji specjalnej nadziewają kiszki towarem z pobojowiska?Przy taśmie oczywiście,w czepkach z „dederonu”.To ostatnie jako nostalgia za DDR.A kysz!
Bobiku, ale na giełdzie kompletny bałagan w akcjach, dekoracje w rozpirzu i ślepe uliczki w przyszłość. Pasuje.
Giełda jest niewątpliwie operową lokalizacją – te emocje, dramaty, nieoczekiwane zwroty akcji. A akcenty sportowe też już były? Akcja jakiej opery mogłaby się toczyć na boisku? I na wybiegu dla modelek. I na facebooku bądź blogu. Carmen zamiast z przemytnikami mogłaby jechać w konwoju pomocy humanitarnej, a Escamillo zamiast zabijać byki – wykradać zwierzęta z laboratoriów.
Rzeźnia nr 5, czepki z dederonu i królujący na scenie stary, wyranżerowany Wartburg – to by była rzeczywiście doskonała inscenizacja opery w klimacie tzw. ostalgicznym. 😈
O tym „rozdwojeniu jaźni” pozwoliłem sobie pisać parę razy. Znów w kanale Hengelbrock walczy o oryginalny tekst i oryginalne brzmienie, a na scenie reżyser wymiotuje na wszystko, czym jest grany akurat utwór, drwiąc sobie nawet… z formy muzycznej. U Marthalera w Figarze arie śpiewało się z drewnianej trybuny. Tutaj, w czasie pieśni turniejowej Wolframa w I akcie, Heinrich der Schreiber wypisuje na kartoniku „A”, „B” i „A1” i dumnie pokazuje to publiczności. Chcieliście Brechta, no to go macie.
A co do poszukiwań – cóż, przypomina mi się sławne zdanie Picassa: „ja nie szukam, ja znajduję”. Szukać to ci panowie mogą sobie w domu. A do teatru przynosić i pieniądze brać – za znalezione.
Oczywiście, to prawda, że niektórzy lubią Myszkę Miki i Marilyn Monroe w stu wcieleniach. Nawet są w stanie sami siebie przekonać, że to wysypisko staroci to coś nowego, choć jest to kompost z lat siedemdziesiątych przemalowany na nowoczesną technologię i podrasowany pod ostatnie tytuły w gazetach; ani jednej nowej myśli tam nie ma, te same „postępowe” komunały, raz jeszcze przeżute i wyplute.
Tylko, że to jest głęboko nieetyczne. Bo – podobnie jak na sali koncertowej, gdzie nikt takich szaleństw nie toleruje – jedynym klientem, dla którego powinien pracować uczciwy i poważny artysta, nie jest zblazowany spleeniarz, który już wszystko widział, ale naiwny debiutant, który pierwszy raz w życiu przyszedł do opery na Tannhäusera.
PMK
Pieśń turniejowa oczywiście w II akcie…
Bobiku, fabryki nie pamiętam, ale w Monachium scena cmentarna w „Don Giovannim” rozgrywała się w chłodni (cmentarz braci mniejszych?). Posąg Komandora musiał się sporo namęczyć, aby wydobyć się spod wiszących półtuszy i chociaż trochę wystraszyć Leporella.
@PMK 12:47
Panie Piotrze,to ostatnie zdanie powinno być wykute w trwałym materiale,oprawione w złote ramki i obowiązkowo zawieszone nad biurkiem każdego decydenta artystycznego. A każdy reżyser i adaptator przed rozpoczęciem procesu tfurczego powinien mieć zadane przepisanie powyższego ze sto razy (ręcznie, nie metodą „kopiuj-wklej” ) 🙂 a jak nie pomoże – to kolejne sto, aż do skutku.
Beato,a za dzisiejszą premierę oczywiście trzymam kciuki (chociaż jeszcze niedawno nie przyszłoby mi do głowy kibicować inscenizacjom p.Gutha 🙂 )
Droga Ew-Ko: z wrodzonej skromności przyznaję, że niczego nie wymyśliłem. Zarówno to zdanie, jak prawie wszystkie święte przykazania w tej dziedzinie, usłyszałem od profesora Bardiniego.
Sam od siebie natomiast twierdzę od dawna, że rzekome „przybliżanie dawnych dzieł współczesnej wrażliwości” to oczajduszne łgarstwo, w istocie chodzi bowiem, żeby ową przeszłość jak najdalej od ludzi odsunąć, wmawiając Maluczkim, że bez „naszego, oświeconego” wstawiennictwa, nic by przecie, gupole, z tego całego rzekspira i mocarta nie zrozumieli.
PMK
Jak to nie ma kiszki dla Bobika?
http://www.youtube.com/watch?v=Au_jJmsfdMs
I to pare wersji, ale pozostale wpisuja sie w dzisiejsza dyskusje o oddzieleniu formy od tresci, wiec nie ma co sobie nimy glowy zawracac. A poniewaz „Jasu found the kishka”, wiec nawet na Bobika nie bedzie !
Pamiętam, jak pękałam ze śmiechu, kiedy usłyszałam to pierwszy raz 😀 Ale jeszcze bardziej mnie ubawiła piosenka o portkach (także po angielsku), gdzie jedynymi polskimi słowami poza tytułowym były imiona Jasiu i Stasiu 😆
Mam!!! 😀
http://www.youtube.com/watch?v=LBHGNpSemOs
Wredna tuba! Do portek mnie wpuszcza, a kishki odmawia. 👿
Zaiste wredna.
W poludnie (czyli jakby o waszej siodmej wieczorem) rozglosnia chicagowska WPNA
http://tunein.com/radio/WPNA-1490-s1224/
ma godzine polki, gdzie puszczaja naprawde stare kawalki i Eddie Blazonczyk zaprasza czasem czlonkow zespolow ktore z tej muzyki zyly -na wspominki. Pare razy sluchalem i jest to niezla lekcja historii Polonii, pokazujaca jej zycie od strony ktora nie jest najlepiej znana.
Ale, na stronie trzeba uwazac, bo mozna trafic na INNE audycje. Zeby nie bylo, ze nie ostrzegalem.
Pobutka.
Uch, to był kosmita jednak 😆
W „Stołecznej” o ChiJE:
http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34861,10067176,Chopin_i_Jego_Europa.html
Zbliza sie ChiJE. Uff! Dobrze, ze w liczbie pojedynczej.
Witoldzie 😯 😆
Dziś o 17. u Sinfonii Varsovii gra Maciej Grzybowski:
http://www.warszawa.pl/Kultura/Wstep_Wolny/264,7593,2,1,0,0-Letnie_Recitale_na_Grochowskiej_272.html
PK się wybiera na Macieja?Jeżeli tak,to pozdrowienia i trzymam za sukces!
Fajnego kota znalazłem 🙂
http://images.fineartamerica.com/images-medium/summer-composition-with-cat-floriana-barbu.jpg
Piękna żywa natura. No i od samego patrzenia na tego kota kręgosłup mniej mnie boli 😉 Idę (nieudolnie) skopiować, żeby wzmocnić efekt.
Barokowy kot holenderski -vanitas vanitatum kotum.
Do „vanitas” to powinna być czaszka. A kocią ciężko na obrazach znaleźć, nad czym nawet ongiś ubolewałem 🙂
http://hokopoko.net/martwa-natura-z-czaszka
W tej kompozycji o vanitas vanitatum przypominają lekko podwiędłe kwiaty. A kot pulcher est.
Oj, pulcher 🙂 A ja robię takie kocie przeciągi w ramach gimnastyki porannej 😉
Opałka umarł 🙁
Ciekawe, do ilu doliczył…
Pani Kierowniczko, nie wiedziałam, że razem ćwiczymy 😉 Poranna gimnastyka to jeden z powodów, dla których zdarza mi się spóźnić do pracy (na 10.00!). Kocie przeciągi obowiązkowe. Dłuuugo nie mogłam wyrobić w sobie nawyku regularnego ćwiczenia, pomogły mi w końcu dwie rzeczy: przesunięcie gimnastyki z wieczora na rano i to, że bolące plecy zaczęły mi przeszkadzać w czasie koncertów. Muzyka leczy. 🙂
A jakże 🙂
Ja gimnastykuję się rano, żeby w ogóle wstać, bo inaczej by mi się może nie chciało 😉
Opałkę bardzo bym chciała. Niestety, nie mam wolnego miliona. Uwięzionego też nie. Pamiętam swoje głupie zaskoczenie, gdy zobaczyłam oryginały, istna poezja.
Uprawiam gimnastykę ogródkową 😉
Nie mam ogródka 🙁
A ja nie mam ręki do zielonego 🙁 Pod tym adresem są koncerty BBC Proms – np. jeszcze przez dwa dni można słuchać Rousseta.
http://www.bbc.co.uk/programmes/genres/music/classical/player/episodes?page=2
Beata i inni amatorzy Kariny Gauvin. W sobote rano w CBC, czyli Canadian Broadcasting Corporation, jest audycja „This is my music”. Najrozniejsi muzycy kanadyjscy puszczaja swoje ulubione „kawalki” z wlasnymi komentarzami. Dzisiaj jest wlasnie Karina Gauvin. Niestety wpis jest za pozno, bo audycja jest juz w polowie. Tak czy inaczej co sobota ktos jest – byl Ben Heppner, Isabel Bayrakdarian, Louis Lortie (dla mnie mial najciekawsze komentarze) i wielu innych. Mozna tych audycji sluchac przez internet. Polecam!
PS Ta sama audycja w skroconej wersji jest tez emitowana w piatek o dwunastej.
PS Oba czasy podane w strefie czasowej Daylight Saving Time, czyli -4 h od GMT, czyli – 5 h od czasu warszawskiego.
Zgadzam sie z Panem Pioterm w kwestii spiewania w obcym jezyku nie znajac go, nie wiem jak tam jest z rozeznaniem polskiej kultury czasow Moniuszki dla Anglikow jest trudna.
Mnie nie lezy ta plyta Gioia, niestety ani nie zachwyca ani nie ziebi. Moim zdaniem sa lepsi wykonwacy ale to jzu sprawa gustu.
Burza przetoczyła się nad Warszawą, nawet miała swoje znaczenie muzyczne, które potem opiszę 🙂
Wiecie co,ten skrót jednak fatalnie brzmi,niezależnie od liczby.Co z tym zrobić?
Czy Francuzi czytają to „sziże”?
Ensemble Organum z 1990 roku Przyczepiło się do mnie, a nuż przelezie na kogoś innego 😉
@Urszula
Posąg Komandora nie jest od straszenia Leporella. On ma ważniejsze sprawy na swojej dostojnej głowie niż robienie za straszydło.
@Pietrek – na Karinę niestety się nie załapałam, ale może innym razem się uda.
P. Dorota pisze (…) Hmmm… no właśnie to jest dla mnie ciekawy temat, czy oddzielać muzykę od charakteru jej autora.(…)
Czy mozna oddzielic dzielo od czlowika ktory je stworzyl? A czy mozna pozwolic sobie aby nie?
Richard Strauss, Wilhelm Furtwangler, Walter Gieseking, z innej beczki Phillipp Lenard (Nagroda Nobla z Fizyki) zagorzaly zwolennik Niemieckiej Fizyki tepiacy i znieksztalcajacy osiagniecia Fizyki Zydowskiej, Szekspir i “Kupiec Wenecki” – liste mozna pociagnac, ze az ho!
Zupelnie nie zauwazylem kiedy zeszlo na Zydow i Wagnera (a juz myslalem, ze jest choc jeden blog w ktorym nie mowi sie o Zydach 😉 .
P. Lisek – wielokrotnie wspominany tu Kisiel tez mial jak najgorsze zdanie o Wagnerze “
(…) rewolucja artystyczna ograniczona (…), poglady powierzchowne i chaotyczne (…), patetyczny koturn zycia podszyty komedia (…)
“ponoć w późniejszych latach grał Mendelssohna” – tylko czy im mowil ze to zydowska muzyka?
Niemcy wykreslili Heinego z poezji niemieckiej, ale nie mogli wykreslic “Lorelei”. W zwiazku z czym wiersz publikowalo sie z adnotacja “autor anonimowy”.
Swastyka – moj syn byl swiadkiem kiedy to nauczyciel tlumaczyl swojemu stadku dzieciakow pod Koscielcem “Tu lezy wielki polski kompozytor zamordowany przez hitlerowcow”.
Co Hitler naprawde wzial z Wagnera? Tylko bardzo powierzchowna germanskosc jego dziel. Oczywiscie “Zydostwo w muzyce” tez, choc w 1869 Wagner przerobil ten esej, lagodzac pewne antysemickie akcenty.
PS Jezeli to jest ten sam wpis – prosze go zignorowac, ale inaczej to nie 🙁
Moi kochani, usprawiedliwiam się: miałam zrobić nowy wpis, ale wydzwoniła mnie Tereska (była ten jeden wieczór w Warszawie, skoro świt wraca do Paryża) i spędziłyśmy uroczy wieczór. Dopiero wróciłam, więc wpis rano. Dobranoc 😀
Kiszka w klimacie OSTalgicznym ?
To taki wałek z płótna używany przez Bamberki
do podtrzymywania
spódnic rusztowania
Jestem w pięknym Lidzbarku Warmińskim, gdzie gdzie na zamczysku tutejszych biskupów (był nim np. Stanisław Hozjusz kojarzący się z Soborem Trydenckim) Letnia Szkoła Muzyki Dawnej – świetny występ młodego klawesynisty Adama Jastrzębskiego – w suicie Couperina (L.) oraz trawersisty (nie usłyszałem nazwiska)
haneczko,
podzielam Twoje zaskoczenie oryginałami Opałki (w Muzeum w Łodzi przy Manufakturze – nie mogę zapamiętać jak się ono nazywa mw2 mc2 ?)
Przemysław Wiśniewski – trawersista
Będzie go i o nim słychać
Tak Lesiu, Łódź 🙂
lesiu – tam, gdzie jesteś, jest teraz moja siostrzenica ❗ Gra na skrzypcach 🙂
A muzeum przy Manufakturze nazywa się ms2. Od: Muzeum Sztuki nr 2 (bo nr 1 jest na Więckowskiego).