Dobrze jest robić przerwy

Wczoraj byłam na recitalu Macieja Grzybowskiego w siedzibie Sinfonii Varsovii na Grochowskiej. Był to jego pierwszy występ po niespełna roku wycofania się z życia koncertowego. I widać, że pianista świetnie się przez ten czas zregenerował – dał bardzo ciekawy koncert, z którym zresztą niespodziewanie częściowo współgrała pogoda.

Zaczął od 3 Intermezzów op. 117 Brahmsa. Przyszłam niestety z kwadransem spóźnienia, bo to ode mnie dość daleko, a na Grochowskiej jest remont torów. Weszłam więc cichutko na schody kierując się na II piętro, gdzie w sali, otwartej z tyłu na drugą salę, siedziało ok. 200 osób, a ponadto publiczność słuchała też z korytarza i ze schodów (mało było melomanów filharmonicznych, kilkoro zaledwie znajomych, w większości ludzie ci wyglądali na mieszkańców z sąsiedztwa, którzy nie mają okazji zbyt często chodzić na koncerty – i to jest wspaniałe). Zaczynała się już burza, więc chmurny nastrój Intermezza cis-moll, na które zdążyłam, pasował idealnie. Po Brahmsie chmurność pozostała, ale język zmienił się na współczesny: w Interludium Jacka Grudnia pianista stworzył swoisty krajobraz muzyczny. Za oknem od czasu do czasu grzmiało (choć ogólnie na Grochowie burza przeszła dość ulgowo), a po utworze Grudnia Grzybowski wyszedł na chwilę, by po powrocie zagrać 12 melodii ludowych Lutosławskiego, proste opracowania bartókowskie z ducha, i bezpośrednio po nich refleksyjny Mazurek op. 50 nr 13 Szymanowskiego. Znów przerwa – i ostatnie bardzo interesujące zestawienie. Najpierw sama Aria z Wariacji Goldbergowskich, śpiewna i ozdobna. Gdy skończył ją, z głośników rozbrzmiał wielki grzmot. Część ludzi była nieco zdezorientowana, co się dzieje, dlaczego nagle grzmi w środku budynku, a nie na zewnątrz, byli i tacy, którym wydało się, że coś się zepsuło. A to był początek utworu Epifora Mykietyna. Zapomniałam, że to taki świetny kawałek. A zaczyna się od pociętych imitacji stylu Bacha, jakby płyty przeskakującej z rowka na rowek – niby podobnie, jak u Pawła Szymańskiego, w którego Mykietyn był wówczas zapatrzony, ale u Szymańskiego częściej pojawiał się efekt zacięcia się płyty, tu jest raczej montaż. Bachowski wstęp miał więc swoje uzasadnienie.

PS. Jeszcze parę godzin – i znikam na kilka dni. Nie biorę ze sobą laptopa, pojawię się zapewne koło soboty.