Dwa koncerty Avdeevej
Kończy się już festiwal. Trochę smutno, ale cóż. Jeszcze tylko jutrzejsze wyjątkowe wydarzenie w Kościele św. Krzyża, a dziś właściwie w Teatrze Wielkim był ostatni regularny koncert.
Przed Orkiestrą Wieku Oświecenia stanął tym razem Jacek Kaspszyk. Rozmach, z jakim dyrygował, w tej wersji brzmieniowej był nieco stonowany. Sama orkiestra pokazała się jeszcze w pełni brzmienia w uwerturze do Wolnego strzelca Webera, a potem już – oba koncerty Chopina. Tak jakby nie zawsze się wszystko zgadzało, choć obie strony się starały. Solistka przez cały czas, gdy orkiestra sama grała, patrzyła na nią, kiwała się, parę razy nawet zdarzyło się, że wykonała ruchy jakby dyrygenckie, i w ogóle sprawiała wrażenie, że świetnie dałaby sobie radę sama dyrygując od fortepianu. Może to miałoby sens?
W wywiadzie dla radiowej Dwójki Avdeeva opowiedziała, że grywała już na instrumentach historycznych, ale raczej muzykę czasów klasycyzmu – Mozarta, Beethovena, i że jest bardzo otwarta na takie eksperymenty, ponieważ daje jej to odpowiedź na wiele pytań o właściwy obraz brzmieniowy, o proporcje, o oznaczenia dynamiczne i inne, które czasem w odniesieniu do współczesnego instrumentu trudno jest zrozumieć. Jednym słowem, traktuje taką grę jak swoiste laboratorium stylistyczne i zapytana, czy zajęłaby się poważnie grą historycznie poinformowaną, powiedziała, że choć nie będzie od tego stronić, zawsze na pierwszym miejscu dla niej będzie instrument współczesny. Moim zdaniem była to bardzo mądra wypowiedź i adekwatna do jej osobowości artystycznej, ponieważ na współczesnym fortepianie ma ona daleko więcej do pokazania, znając ogrom jej możliwości brzmieniowych.
W jej przypadku zachodzi sytuacja odwrotna niż z Trifonovem – bardziej do niej pasuje charakterem Koncert e-moll, dostojniejszy i mocniejszy. Chyba pianistka to wie, zaczęła więc chronologicznie, pod względem czasu powstania, nie zaś kolejności opusu, od Koncertu f-moll. Była chyba trochę spięta, grała bardzo subtelnie i obawiam się, że w niektórych miejscach sali rzeczywiście mogło jej nie być słychać. W każdym razie jej grę odebrałam jako bardzo stylową. W Koncercie e-moll poczuła się już znakomicie i zagrała go z pełną swobodą, a i bisy były świetne: Walc As-dur op. 42 i Mazurek B-dur op. 7 nr 1, przy którym przepysznie się bawiła.
Wciąż uważam – pomijając uczucia podziwu, sympatii i zachwytu dla innych konkursowych ulubieńców – że to ona była na tym konkursie najbardziej dojrzała. I zupełnie nie ma moim zdaniem racji pan Dybowski, który twierdzi, że ona przede wszystkim chce zrobić karierę. Ja widzę w niej raczej cechy perfekcjonistki podchodzącej jak najpoważniej do swojej roboty.
PS. Przekazałam Dyrekcji zdania na temat złej akustyki po bokach i usłyszałam: „Myślisz, że ja tego nie wiem? To trzeba spowodować, żeby można było grać więcej w filharmonii…”. Ale nie jestem pewna, czy akurat sala filharmonii jest taka dobra dla orkiestr historycznie poinformowanych… Choć orkiestra Biondiego w zeszłym roku sobie poradziła, podobnie jak Il Giardino Armonico.
Komentarze
Słuchałem recitalu Julianny Awdiejewej w Dwójce i mam bardzo podobne odczucia jak Pani Redaktor. Otóż, faktycznie, Koncert f-moll był zagrany delikatnie, miejscami aż za bardzo, jak myślę. Było czasem nawet wyraźnie słychać ‚rzężenie’ fortepianu.
Natomiast po przerwie było już zdecydowanie lepiej 🙂 – Awdiejewa rozgrzała się, emocje, odniosłem wrażenie, opadły i było pięknie i dobrze słychać. A bisy były zwieńczeniem tego wieczoru.
PS – dzięki za wspomnienie o kiepskiej akustyce po bokach sceny TW. Filharmonia, S-1, to dobre sale…no i niewiele poza tym w Warszawie na tego typu festiwale 🙁 …i w ogóle na koncerty muzyki poważnej
Zastanawiam się nad sceną i widownią Teatru Polskiego…
A zamiast przedbutki (albo na przedbutke) dla tych, ktorzy nie sluchali:
http://sites.radiofrance.fr/francemusique/em/concert-soir/emission.php?e_id=80000056
Jeszcze przez miesiac bedzie mozna posluchac
Słyszałem opinię od osoby występującej w Polskim że akustyka tej sali jest dla aktorów bardzo niewdzięczna.
Może raczej Narodowy , który po odbudowie, choć dość ohydny w wystroju architektonicznym, to podobno ma świetną akustykę. Zresztą swego czasu odbywały się tam koncerty symfoniczne, m. in. komplet symfonii Beethovena bodajże jak pamiętam z SV.
no troszę się rozjeżdzali, ale….:-) To co mi się podobało (bo w takich kategoriach mogę się tylko wypowiadać, jestem ewidentnym la(jkon)ikiem 😉 to, że Julianna fajne rozkłada i analizuje Chopina, ale dekonsktrukcji nie stwierdzam 🙂
@Marcin D.
Pozwolę sobie nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że FN to „dobra sala”.
Dźwięk idzie prosto do góry, w większości miejsc słychać dźwięk odbity, pod balkonem są świetne miejscówki na drzemkę, ale nie na poważne słuchanie muzyki.
Ogólny dźwięk sali jest miśkowaty, przykryty kocykiem. To słychać wyraźnie na płytach nagranych na tej sali.
Jak wspomniałem wczoraj, pokładam ogromne nadzieje w nowej sali Najleniwszej z Leniwych. Mam nadzieję, że stanie się ona preferowanym miejscem do koncertów i nagrań w Warszawie.
Wczorajszy koncert w transmisji radiowej. Niestety trochę byłam zawiedziona wykonaniem Julianny. f-molla zagrała bardzo zachowawczo i wręcz asekuracyjnie, natomiast e-molla z dużą dozą pewności, co skończyło się kilkoma wpadkami tekstowymi oraz rozminięciami w synchronie z orkiestrą, ale to chyba głównie wina dyrygenta Jacka Kaspszyka. Dlaczego jej gra zrobiła na mnie takie niekorzystne wrażenie? Uważam że nie można grać tą samą artykulacją na starym fortepianie z epoki, w którym ze swej natury dźwięk jest krótki tak jak gra się na współczesnym koncertowym instrumencie. Bardzo ciekawą była rozmowa o całym festiwalu na antenie PR w przerwie transmisji koncertu, gdzie z dużą erudycją i co najważniejsze z uzasadnieniem swych niezależnych poglądów przedstawił je redaktor Dybowski.
Jak ona to robi, że nie można od niej oderwać uszu? Tak hipnotyzował Hofmann w Kołysance. U niej to występuje może w słabszym stopniu, ale jest za to stałą, immanentną cechą stylu.
Mnie się bardziej podobał koncert f-moll. Nb., na sali, z boku, tego nie słyszałem, ale w radiu odkryłem, jak on jest pięknie oburęczny! Dobry kujawiak (zawadiackość u J.A. to była jednak wyraźnie kobieca – taka dziewczyna z Powiśla).
W koncercie e-moll i ona i orkiestra trochę się chyba mylili. Przede wszystkim jednak on chwilami brzmiał jak jakiś koncert Mozarta. Mnie to tak bardzo nie przekonało, ale sądzę, że było celowe. Ona we wcześniejszym wywiadzie mówiła, jak oba koncerty się różnią i że chce to pokazać. Muszę jeszcze tego wykonania posłuchać. Zgodzę się, że J.A. bardzo dużo pracy i przemyśleń wkłada w wykonania – mieliśmy dobry przykład.
Znakomita artystka.
Dzień dobry!
@Gostek Przelotem: wyraziłem się nieprecyzyjnie – chodziło mi o FN, ale o Salę Kameralną. Tam, wg mnie, jest znacznie lepiej niż w Sali Koncertowej.
Najleniwsza z Leniwych? – proszę o wyjaśnienie 🙂 – dziękuję!
Teatr Narodowy faktycznie lepszy od Polskiego.
Dzięki za wstawienie się za słuchaczami w sprawie akustyki. No, ale jak już muszą wykorzystywać TW (choć nie jestem pewien), to po co tam akurat dawać fortepian historyczny?
OK, jasne. Kameralna po modernizacji jest w porządku.
Najleniwsza z Leniwych – to nawiązanie do wypowiedzi dyrektora artystycznego (nazwisko ma trzy litery) pewnej orkiestry o tym, że Sinfonia Varsovia się nie przemęcza.
Była tu na blogu dość ożywiona dyskusja na ten temat – może dwa miesiące temu.
O tu:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2011/01/06/a-to-polska-wlasnie/
się zaczęło.
No, przecież ogólnie wiadomo, że SV to skrót od Się Vylegują… 🙄
Stado Vałkoni
Witam, Pani Doroto. Siedziala Pani wczoraj dokladnie przede mna, „pietro” nizej:))) Awdiejewej wysluchalam z przyjemnoscia, to rzeczywiscie znakomicie wyszkolona pianistka-perfekcjonistka. Tyle, ze czegos mi u niej brak…Pianista, ktory mnie uwodzi, to ten, który w drugiej części koncertu f-moll podczas slynnego tremolo sprawia, ze mi ciarki idą po skorze i boje sie, co tu jeszcze strasznego uslysze:))) A tu nic – poza oczywiscie satysfakcją z prawidlowo zagranej muzyki. Zato podobała mi się orkiestra i jej nietypowa interpretacja Chopina (taka rozwlekla, o jeeejku…jejku…). Niestety – zgadzam sie z Pania, ze ten „brazowy” fortepian nie pasuje do Julianny
Awdiejewa:
1.Żadnego ciepła, pasji, żarliwości. Zimno, CHŁÓD, martwota.
2.NIC SPONTANICZNEGO, bezpośredniego, instynktownego, wszystko WYMYŚLONE, wykoncypowane, obmyślone, SKONSTRUOWANE, sztuczne, na chłodno wyreżyserowane, zimne rezonerstwo przy instrumencie układające intelektualne esy floresy. Nie ma POPRZEDZAJĄCEJ intelekt całości, jej gra jest jak układanie czegoś klocek po klocku. Ona nie jest w muzyce, tylko się jej z boku PRZYPATRUJE.
3.Nie czuć w jej grze prawdziwego, wewnętrznego IMPERATYWU muzykowania, wewnętrznej konieczności takiego a nie innego wykonania.
4.Nawet jeśli nie lubię jakichś pianistów (np. Argerich albo Pletniow), to przynajmniej słyszę i wiem, o co im w wykonaniu chodzi, do czego zmierzają, co chcą uwypuklić, uwydatnić. Kiedy słucham Awdiejewej, zupełnie nie wiem, O CO JEJ CHODZI, do czego zmierza, mnóstwo rzeczy sprawia wrażenie czegoś zupełnie przypadkowego i arbitralnego.
No cóż, nadal będziemy się pięknie różnić (zwłaszcza z Mariuszem 😉 ). Każdy pisze coś innego i fajno. Nawet lekarka (witam) chwali pana Dybowskiego. Co do erudycji – zgadzam się, że ma on dużą wiedzę o historii pianistyki, co udowodnił w swoich książkach. Co do udowodnienia swoich „niezależnych poglądów” – niczego przekonującego z jego strony nie słyszałam. Powiedział tylko, że „może przewidzieć, gdzie Avdeeva zrobi piano, a gdzie forte”. A dlaczego niby miałaby zmieniać tekst kompozytora, który piana i forte zwykle dość dokładnie zapisywał? 😆
Na stronie Dwójki z kolei słuchacze oburzają się na jego wypowiedź…
Tyz piknie.
Zmieniam temat: byłam na pokazie Piny Wendersa. Kochani, jeśli kto tylko ma taką możliwość – koniecznie! Wzruszające. Nawet ktoś, kto nigdy nie widział teatru Piny Bausch, będzie po tym filmie miał pewne pojęcie o tym, jakim cudem była. Świat, który stworzyła, nie ma sobie podobnych, a jednocześnie – jest z nas, jest ludzki. A przy tym kiedy ogląda się takie filmy, wie się już, po co stworzono 3D.
Dwie godziny zlatują, ledwie się człowiek obejrzy, a chciałoby się jeszcze i jeszcze.
„Pina” będzie w polskich kinach od 21 października (czekam!). A wcześniej kilka pokazów przedpremierowych:
http://www.nowehoryzonty.pl/aktualnosci.do?id=1692
Cóż, niestety zgadzam się z treściwą wypowiedzią Mariusza. Nigdy nie przepadałem za Awdiejewą. Jej (pozorny?) chłód i intelektualizm do mnie nie przemawiają.
A jeśli chodzi o fortepiany historyczne, to one niespodziewanie stały się trendy i cool i każdy chce się załapać na wózek wykonawstwa historycznego, z różnorakim skutkiem.
Niuanse niuansami, ale też zbytnio za tym brzmieniem pianina u cioci Jadzi nie bardzo przepadam.
Kupiłam bilet na Pinę (w TWON są dwa pokazy 18 września), choć okazał się dość drogi – w związku z tym miałam dysonans pozakupowy. Ale skoro PK mówi, że warto, to niniejszym przestaję zgrzytać zębami i z jednolicie pozytywnym nastawieniem czekam na emisję. 🙂
Nawet Awdiejewa w wywiadzie dla rosyjskiej telewizji jeśli dobrze zrozumiałem, powiedziała pół żartem pół serio, że dawne fortepiany brzmią jak rozstrojone pianina. A dziennikarz zapytał się ją wprost, ze sceptycznym uśmieszkiem, czy to nie jest tylko moda. http://www.youtube.com/watch?v=2y4Apw4Or1A&feature=related (3’40’’)
Dla mnie to przede wszystkim historyczna ciekawostka, możliwość posłuchania, „ jak to kiedyś brzmiało” ale trudno to traktować serio, to głównie poszukiwanie nowości, może trochę z przesytu i nudy, tak samo odgrzebywanie różnych zapomnianych utworów. Co z tego, że Chopin i Liszt grali na takich instrumentach? Grali na nich, bo nie mieli lepszych (o dźwięku donośnym, skupionym, nie tak szemrzącym, brzęczącym, wytłumionym i szybko się rozwiewającym). To oczywiście jałowa spekulacja ale według mnie, gdyby Chopin miał do dyspozycji Steinwaya, byłby zachwycony.
Pan Dybowski ma wiele zasług, jest autorem „Księgi pianistów polskich”, załozycielem firmy fonograficznej „Selene”, kiedyś był reżyserem nagrań w Wifonie. Ale jego sądów na temat muzyki i wykonawców ja nie umiem traktować całkiem poważnie.
@14:42 – Jakbym słyszała mojego ojca 😆
Pewnie, że by się im współczesny steinway mógł podobać. Ale pisali na takie instrumenty, jakie mieli do dyspozycji.
Do poprzedniego koncertu oraz steinwaya z czasów brahmsowskich wracając, dla mnie ostatecznie upada w tym momencie twierdzenie jednego z dyskutantów kilka dni temu, że „Brahms powinien być ciężki”. Brahms nie jest naprawdę ciężki, jest polifoniczny, i trzeba naprawdę wielkiego pianisty, by na współczesnym fortepianie wyważył tę polifonię. Na tamtym starym – okazuje się – to dużo prostsze. A jak pięknie powiedziała prof. Poniatowska, z którą gwarzyłyśmy ostatnio, Brahms miał tak nieprawdopodobną inwencję melodyczną, że materiał z jednego koncertu starczyłby na kilka. Szkoda, kiedy coś się z tego gubi.
Mariusz, Twój ostatni akapit idealnie wstrzeliwuje się w moje poglądy. Wyręczasz mnie po prostu 🙂
HIP-owcy zarzucą Cię (nas) argumentami, że ten brak wybrzmień, delikatność dźwięku etc. odmula wtedy pisaną muzykę, przeczyszcza ją i ujawnia struktury wewnętrzne.
Z drugiej strony do wykonań muzyki orkiestrowej na instrumentach historycznych jużeśmy się przyzwyczaili. Też pamiętam, kiedy we wczesnych latach 80. ten ruch się rozkręcał na serio, różne Hogwoody i Gardinery brzmiały jak drapanie patykiem po szkle (dochodziła do tego wczesna cyfra, co już kompletnie pogrążało sprawę).
Teraz towarzystwo nauczyło się grać, nauka o wykonawstwie też poszła do przodu, więc może do fortepianów historycznych też się przyzwyczaimy. Powstaną lepsze współczesne kopie tych instrumentów i za 5-10 wszystko się unormuje, a Steinway pójdzie do lamusa. 🙄
Ale jednak słuchanie jak Pogo czy inny Zimerman przyfanzoli w Steinwaya to jest w tym przyjemność niewątpliwa.
@PK 14:58
A ja jakbym słyszał swojego!
😆
Fajny klip z Piny:
http://www.youtube.com/watch?v=cMblvepUvgk&feature=relmfu
Na tubie jest cała masa różnych trailerów. Ale w 3D to całkiem inna jakość.
A czy Pina w 3D jest tak samo ciemna jak inne filmy 3D? Bo jeśli tak, to dziękuję, ale postoję.
Jak to ciemna? Normalna jest 🙂
Wszystkie filmy 3D, które dotychczas widziałem na ekranie wyglądają jak kiedyś projekcje w śp. kinie Sawa – żarówka 40 W zamiast projektora. Wystarczy zdjąć te cholerne okulary, żeby zobaczyć różnicę.
Jeśli od razu był zrobiony w 3D, a nie w komputerze post factum, to może rzeczywiście jest OK, ale ogólnie nie pałam żarliwą miłością do tej technologii.
Co do jednego nigdy sie nie zgodzę – że historyczny fortepian ma brzydszy dźwięk. Ma przecież ten dźwięk bogatszy. Tylko mało kto umie to wykorzystać. Ja osobiście słyszałem takie własciwe wykorzystanie tylko raz – jakieś chyba 2 lata temu w Filharmonii grał Mielnikow na Erardzie (nie chodzi o występy z Faust, tylko wcześniejszy). Jakie on potrafił wydobyć niuanse, jakieś złociste dźwięki – i robił to świadomie, widać, że dostał do ręki wspaniałą nowość i bawił się tym. Tam niejeden raz mu coś brzęczało, ale to było właśnie ciekawe i logicznie użyte. Bogactwo dźwięku możliwego do wydobycia jest nieporównywalne ze współczesnym fortepianem.
Nigdy już więcej nic podobnego nie uświadczyłem, także w występie Lubimowa, którego niestety słuchałem tylko przez radio (a jestem pewien, że radio te wszystkie niuanse zabija). Awdiejewa moim zdaniem rozumiała, jak odrębne brzmienie f. h. wpływa na wykonanie utworu, ale z dźwiękiem f.h. specjalnych wzlotów nie było, był nawet trochę zbyt głuchy (ale akustyka sali nie pozwala na w pełni obiektywną ocenę).
Bardzo chciałbym Mielnikowa jeszcze raz usłyszeć na Erardzie. Może w jakiejś następnej edycji Festiwalu … To by było nawet logiczne, bo wielu artystów nakłania się do f.h., niektórzy pewnie czują się przymuszeni — lepiej niech występuje ten, który się tym cieszy.
Hm, ja się nie zgodzę, że ma „bogatszy” dźwięk.
To są dwa różne instrumenty – może nie aż tak jak fortepian i klawesyn, ale jednak.
Myślę, że nie można przesiąść się ze Steinwaya na Erarda ot tak, zagrać i jakoś to będzie. To wymaga czasu, przyzwyczajenia.
Jak już powiedziałem – za kilka lat sytuacja pewnie się unormuje, a wykonawstwo okrzepnie. Teraz odnoszę wrażenie, że wszyscy, jeden przez drugiego próbują „a ciekawe jak zabrzmi to, a jeszcze może to”.
Granica wykonawstwa HIP obecnie stoi na Brahmsie i nie wiem, czy jeszcze dalej ma to sens (Mahler?)
Lubimova słyszałam jeszcze wcześniej na „starociu” (także na Chopiejach, w 2008 r.). Mnie się podobało. Występ solowy Melnikova też pamiętam; były tam jakieś potknięcia, ale ogólnie bardzo ładnie.
Gostku, o ile wiem, Pina była od razu kręcona w 3D, to był zdaje się wręcz jej warunek (Wenders zaczął jeszcze za jej życia). Ja też niczym nie pałam, ale to naprawdę robi wrażenie.
Stronka Piny:
http://www.wim-wenders.com/movies/movies_spec/pina/pina.htm
A właściwie:
http://www.pina-film.de/en/
Hmm, ja tam czasem pałam, bywa nawet, że żarliwie, ale raczej nie do technologii. 😉
Chwilami nie rozumiem intensywności sporu o jakość gry – ze starymi klawiaturami w tle. Lub sporu o klawiatury – z jakością gry w tle. Nieporozumienie zaczyna się na poziomie pomieszczenia, w które owe klawiatury (czy to stare czy nowe) wstawiono. U nas nagminnie wstawia się staroci albo do zbyt dużych kubatur, albo do zgoła (nazywając rzecz po imieniu) przypadkowych. Jeżeli to koncert – to dochodzi element liczności orkiestry, z którą przychodzi soliście grać.
Przecież czas Chopina – i jeszcze jakiś po jego śmierci – to sale wedle naszych standardów nieduże, ówczesne orkiestry mające na ogół skład mniejszy od obecnych HIPów. Dźwięk nie uciekał tylko docierał.
Porównywanie dwóch rzeczywistości (instrumenty stare i współczesne) na tych samych prawach ma tyleż samo sensu. co porównywanie jazdy Mercedesem Anno 2011 z Mercedesem Anno 1911. Można porównywać na ile się zmienił świat między tymi dwiema datami, ale porównywać same zdarzenia… Nie potrafię.
Zaś ocena transmisji – gdy pośrednikiem jest inżynier dźwięku z jednej strony, a sprzęt do odsłuchu i pokrętło głośności z drugiej – w zasadzie ex definitione jest zafałszowana. Dlatego – nie ma ocen obiektywnych, a dokładniej rzecz biorąc nie tyle ocen, co opisów. Co uświadomiła mi ilość krzeseł będących dalej w ruchu na okoliczność gry J.A.
Z felietonu p. Daniela w P. jasno widać, że podczytuje dywan… 🙂
Jeux d’eau Ravela na Steinway’u z 1901 . Roznica jest chyba ledwo wyczuwalna.
Moze brzmi troszeczke bardziej „mloteczkowo”. z tym ze nie wiem ile daje odsluchiwanie przez komputer…
Pan Daniel czasem podczytuje, ale akurat w tym felietonie tego nie widać 😉
Co do sali, czyt scena Opery Narodowej. Pamiętam, jak na próbach dyrygenci słuchali brzmienia orkiestry w danej sali (zwłaszcza nowej dla orkiestry). W czasie gry tejże chodzili po różnych zakamarkach sali aby usłyszeć to co powinien usłyszeć słuchacz. Po takim sprawdzeniu akustyki , zmieniali proporcje brzeń poszczególnych grup instrumentów, zmieniali miejsca siedzenia intrumentalistów, lub wręcz jeśli warunki pozwalały scenę robili z innej strony sali. Niestety, Kasprzyk tego w Operze nie zrobił, bo po co i tak jestem wielki !!!
A skąd Pani wie, że nie zrobił? 😯 Ja nie wiem 😐
Na pewno Avdejeva jest bardzo ambitna, to widać, czuć i przede wszystkim słychać. Ale, jak słusznie zauważyła PK, jest to ambicja osiągnięcia perfekcji a nie przypodobania się. Widać dążenie do robienia wszystkiego z przekonaniem. Stąd i to, co mówiła o grze na instrumentach muzycznych. Ja ją podziwiam, choć równocześnie zdaję sobie sprawę, że charakter może mieć wcale nie łatwy.
@ 14:58
U Brahmsa faktycznie nie chodzi o „ciężkie” granie, tylko o to, że niewielu rozumie i czuje melancholię, rezygnację i smutek tej muzyki. Zawsze będę sceptyczny, kiedy widzę, jak jakiś dwudziestoparoletni źrebak zabiera się np. za op. 117, choć wyjątki się zdarzają.
@14:59
Muzyka orkiestrowa na dawnych instrumentach bardzo mi się podoba i wolę ją od dawnych, dzisiaj trochę ciężko brzmiących nagrań, natomiast mniej podobają mi się muzycy, którzy na tych instrumentach grają, miotają się, nie wiadomo, po co i dlaczego, za mało wewnętrznego spokoju w ich grze, gra dziwaczna, zmanierowana. Przedtem nie było historycznych instrumentów ale lepiej muzykowano. Włoskich zespołów muzyki dawnej i ich maniery gry, którą przejmują inni, nie cierpię. Np. podwójny koncert Vivaldiego już wolę w wykonaniu Ojstracha z synem niż jakichś szalejących Włochów albo ich naśladowców.
@15:27
Dawne fortepiany mają bogatszy dźwięk? To dlaczego ci naprawdę najlepsi, Zimerman, Pollini, Sokołow, Anderszewski nie chcą na nich grać? Może dlatego, że potrzebowaliby czasu itd.? Współczesne instrumenty po prostu lepiej brzmią.
O „ciężkim Brahmsie” była mowa kilka dni temu.
I powiedzmy, że współczesne instrumenty brzmią inaczej 😉
Kiedy Gould nagrał zestaw Intermezzich, miał 20 i dziesięć lat.
Moją ulubioną zabawą jest dawanie do posłuchania, jedno po drugim, tych samych utworów w wykonaniu Goulda i Rubinsteina, żeby zobaczyli, kto jest bardziej romantyczny. Zgadnijcie, kto? 🙂
PK
Cytuję:
(…) Przy fortepianie, w roli akompaniatora (!), wystąpił sławny pianista Janusz Olejniczak, by na koniec, wspólnie z maestro Jerzy Maksymiukiem, zagrać na cztery ręce charlestona. (…)
Wykrzyknik w nawiasie zgodny z oryginałem. No i od razu się mnię przypomniał recital Łazienkach… i alergie PK 🙂
😉 😆
PK: 🙂
Gostku – otóż to…
Ach te oceny/opisy. Dopiero co Dorota Kozińska „uwaliła” w pierwszej turze
swoje ulubione nagranie Monteverdiego w Trybunale Dwójki, o którym to nagraniu na początku audycji mówiła, że rozpoznaje w ciemno i na końcu świata. Nie wiem jak potoczyła się wówczas dalsza dyskusja, bo musiałem opuścić stanowisko pracy.
Czy wiadomo kiedy wraca Trybunal Dwojki? W programie na najblizsze dwie niedziele go nie ma.
Od października chyba, z rokiem akademickim 🙂
A ten wykrzyknik Pana Daniela to chyba a propos tego, że proszę, wielki pianista, a tu jako akompaniator występuje 😉
Ładne „dopieroco”. czemu nikt nie trąbił, że będzie? Czy trąbił, ale nie słyszałem? 🙂
Drogi Mariuszu: przepraszam, ale ten argument, że „grali, bo musieli” i że „jakby dostał Steinwaya, to by oszalał z radości” słyszałem już tyle razy, że już mnie nawet przestał śmieszyć. To samo mówiono sto lat temu Landowskiej: że klawesyn to gorszy fortepian, więc po co grać na gorszym. A juści.
No i muszę po raz setny powtórzyć ten sam kontrargument…
Muzycy piszą na takie instrumenty, jakie mają. Nie są wariatami, którzy dobrowolnie sabotują własną twórczość, marząc o jakimś ideale, którego nie ma i czort wie, czy kiedy będzie. Pisali tak, żeby dobrze brzmiało na tym, co było. Beethoven nie napisał Hammerklavier, zanim go stworzono. Gdyby miał Steinwaya, pisałby inaczej. Nie miał. To samo dotyczy wszystkich. A owa „moda” i „ciekawostka” (której przepowiadano rychłą śmierć od dnia jej narodzin) jakoś się dziwnie dobrze broni, psiakość. Od pół wieku.
Mój znajomy, wybitny wiolonczelista, skądinąd grający namiętnie muzykę współczesną, w tym pisaną dla niego, opowiadał kiedyś, że kiedy wreszcie zagrał Schumanna (już nie pomnę co, dokładnie) z takim pianinem, jak to, które miał Schumann – wszystko stało się nagle bajecznie oczywiste.
Drogi Gostku: HIP się zaczął nie w latach 80, ale, jeżeli pominąć Landowską i rewolucję klawesynową, w latach 50. Pierwsze nagrania Harnoncourta (Concentus powstał w roku 1953, Leonhardt Consort dwa lata później) jeszcze trochę skrzypią, zwłaszcza dęte mają problemy, ale bardzo szybko to zostało opanowane. Eksplozja to lata 70. 1971: La Petite Bande. 1973: Academy Hogwooda, English Concert Pinnocka, Tavernerzy Parrotta i Musica Antiqua Goebla. 1974: Hesperion Savalla. 1977/8 : Gardiner przemienia Monteverdi Orchestra na English Baroque Soloists.
Jak oni wszyscy grali – można się przekonać na płytach, których nie brakuje. Dzisiaj grają jeszcze lepiej, ale już wtedy – jeszcze jak.
Dzisiaj na liście 10. najlepszych orkiestr świata The Times umieszcza (jako jedyny zespół instrumentów dawnych) – Muzyków z Luwru Minkowskiego.
Może już porzućmy te zadawnione spory, które jakość wykonań ostatecznie unieważniła?
Ukłony
PMK
Zawsze mi trochę głupio, jak przenoszę komentarze PMK do kosza – ale tylko duplikaty, ma się rozumieć 😉
Ehm, napisałem, że w latach 80. granie na instrumentach dawnych zaczęło się rozkręcać na serio.
Oczywiście, że pionierzy (zwłaszcza Harnoncourt i Leonhardt, również Bruggen) grali już wtedy od dawna, ale myślę, że dopiero narodziny płyty CD, która mimo wszystkich swoich wad umożliwiła wierne oddanie charakteru tej muzyki i sposobu jej wykonywania, była bodźcem, dzięki któremu HIP wypłynął na szerokie wody.
Ile jednak nasłyszałem się wtedy w radiu (kanadyjskim) żarcików, złośliwości, zżymania się z temp, skrzekliwości instrumentów, ogólnego braku „mięska”…
To już wtedy był Hurvitz? 😆
Porównaj to sobie ze znanymi nam tekstami dziennikarki z Krakowa. Albo zapytaj losowo wybranego pedagoga z polskiej szkoły muzycznej. A zresztą szkoda czasu. 😛
Hoko, trab niestety nie bylo, tez przegapilam 🙁
Off topic: właśnie się dowiedziałam, że jeden z dywanowych ulubieńców będzie miał lada dzień operację. Trzymam kciuki. http://www.jonaskaufmann.com/en/4/#15
Pani Dorotko, ja strasnie pseprasam, ale to się casem samo robi… Metafizyka, angelologia i dal.
Oj, trzymamy. Ja tam nie lubię, kiedy „wybrańcom Bogów” robią się takie rzeczy.
@Mariusz. Moje wrażenie jest tu jednoznaczne – ma bogatszy dźwięk. Ja jestem inżynierem – tłumaczę to sobie między innymi (choć nie tylko) tym, że jego dźwięk ma więcej częstotliwości harmonicznych (wy muzycy nazywacie je, zdaje się, alikwotami).
Może nawet tym największym trudno się przestawić? Bo podobno zupełnie inaczej się gra na fortepianie historycznym. Nabyte latami nawyki chyba bardzo trudno zwalczyć. Próbowałem kiedyś w Pałacu Kultury, na wystawie „Mózg” takiego rowerka – jak się skręcało kierownicę w lewo, to jechał w prawo i na odwrót. Nikt nie umiał na tym jeźdzć.
Co do Sokołowa – mam swoją teorię. On tak strasznie głośno gra właśnie dlatego, żeby wejść w rejon nieliniowości, który w Steinwayu odpowiada dużej głośności (inaczej Steinway gra właśnie b. „czysto’). W ten, nieco okrężny sposób uzyskuje właśnie harmoniczne – swój bogaty, ciekawy dźwięk, z którego słynie.
Żarciki i złośliwości były od zawsze, od Landowskiej poczynając. Ile się głupstw Boulez nagadał na ten temat, lepiej nie powtarzać. Był też sławny wywiad Zukermana, który dosłownie sponiewierał wszystkich – i to już w czasach, gdy HIP był całkowicie zadomowiony.
Ja nie mam do tego stosunku religijnego, ani trochę. Ważne jest, jak się gra, na czym – mało ważne, byle czysto było… Osobiście bardzo żałuję, że „moderniści” przestali grać muzykę starszą od Haydna. Niech pokażą, czego się nauczyli!
Fakt, że jest szczególnie wśród tzw. dyrygentów „hipowskich” wielu, których Lebrecht chytrze nazwał „semi-conductors” (nomina sunt odiosa… ale wziętych, a drugorzędnych dyrygentów „modern” też nie brakuje), jest wielu solistów-wokalistów, którzy nigdy nie powinni byli wyjść z trzeciego rzędu chóru (tacy Cyganerii nie śpiewają – za to Haendla i Vivaldiego namiętnie…), instrumentalistów drugorzędnych natomiast, robiących pierwszorzędną karierę, już właściwie nie ma. Era Panien z Dobrego Domu (pci obojga), grających na klawesynie (czy na pianoforte…) z braku innych kwalifikacji, dawno się skończyła.
Nie wskrzeszajmy dawno zdechłego problemu.
Ukłony
@Gostek 18:54
Właśnie to miałem jeszcze napisać. Moim zdaniem pianistą najlepiej rozumiejącym muzykę Brahmsa był Gould, nagranie 10 intermezzi z lat 60’, nikt tak dobrze nie wniknął w charakter i atmosferę tej muzyki.
@Piotr Kamiński
Landowska grała na klawesynie muzykę przeznaczoną na klawesyn a nie na ten czy inny model albo typ klawesynu a pianiści grają na fortepianie muzykę przeznaczoną na fortepian a nie na Erarda czy Pleyela.
Mówi Pan: Pisali tak, żeby dobrze brzmiało na tym, co było… Gdyby miał Steinwaya, pisałby inaczej.
Powiem tak. Utwór w pierwszym rzędzie istnieje w wyobraźni kompozytora. I jeśli ten kompozytor nie żyje, to nie wiemy, jakie było jego wyobrażenie, nie możemy się go zapytać i nie możemy zakładać, że było ono całkowicie określone przez instrumenty, jakimi dysponował. Może jego wyobrażenia bliższe były temu, co teraz rozbrzmiewa niż temu, co sam mógł wydobyć z tamtych instrumentów, kto to wie? Mi się zawsze wydaje, że pierwotne wizje kompozytorów są tak bogate, że ich realizację na instrumencie i zapis nutowy traktują często jako lichą namiastkę tego, co im chodzi po głowie.
Nie wiem, czy jest to „problem”.
Jeśli „moda” na Erardy et al. się utrzyma, przyzwyczaimy się do ich brzmienia, jak przyzwyczailiśmy się do brzmienia instrumentów historycznych. Nauczymy się ich słuchać.
Dziś, uważam, w tym graniu ważniejsza jest novelty value od walorów artystycznych.
Starczy na dziś. Jeszcze mam dwie strony, potem lulu (nie Albana).
Dobry wieczór,
dołączam się do trzymania za Jonasa 🙁
Paweł B. – to prawda, zupełnie inaczej się gra na fortepianie historycznym. Próbowałam dotknąć trochę 🙂 Nawet atak dźwięku jest inny. I to na każdym instrumencie historycznym trochę inny…
Ostatni akapit Mariusza to trochę SF jednak…
Romek nowojorski próbował się wpisać na blog, ale mu odrzuciło, więc przysłał mi znów mailem, a ja wrzucam:
Jesli chodzi o dyskusje dotyczace fortepianow archaicznych (historycznych?), to chcialem zza oceanu wtracic swoje dwa zdewaluowane centy. Wydaje mi sie, ze jakos najbardziej do mnie przemawiaja argumenty Panow 60jerzego (ja bym mu dal nawet 75!), Piotra Kaminskiego i… samej Avdejevej.
Zacznijmy moze od niej: rzeczywiscie w muzyce kameralnej, jak powiedzmy sonaty Mozarta czy Beethovena ze skrzypcami czy wiolonczela, fortepiano staje sie niemal od razu odpowiedzia na wiele problemow zwiazanych z balansem pomiedzy tymi instrumentami we wspolczesnych edycjach, chyba ze za klawiatura znajduja sie wybitni mistrzowie, ktorzy potrafia sluchac swoich partnerow. Nagle dynamiczne oznaczenia Ludwiga van nabieraja sensu. Wiec tutaj uwazam, ze „chlodna” Juliana ma racje. Ten historyczny instrument jest swoistym laboratorium, w ktorym jestesmy w stanie odtworzyc wzglednie oryginalne brzmienie, jakie byc moze wyobrazil sobie kompozytor.
Pan 60jerzy ma calkowita slusznosc, ze jest niemal czyms absurdalnym prezentowac te skromnie(j) brzmiace pra-fortepiany w duzych salach, co gorsza wraz z orkiestrami o znacznie wiekszym niz sensowne skladzie. Tutaj wiem, ze niektorzy muzycy/muzykolodzy jak Malcolm Bilson udowadniali, ze latwiej osiagnac orkiestrowe piano majac 24 skrzypkow, niz z 8. Byc moze… Zdaje sobie sprawe z tego, ze byloby nieoplacalnym oferowac wystepy slawnych muzykow w sali na 200 osob, ale wlasnie w takiej sali te historyczne instrumenty mialyby szanse zabrzmienia. Teatr Wielki moim zdaniem spelnil swoja role, szczegolnie dla tych, ktorzy zdecydowali się na sluchanie transmisji radiowej (nagrania wlasnie slucham).
Zapadl mi w pamiec koncert sprzed lat, kiedy „geniusze” Festiwalu Mostly Mozart w Nowym Jorku zaplanowali historycznie zdezorientowane wykonanie kwintetu „Pstrag” Schuberta w 3,000 Avery Fisher Hall (wtedy chyba wciaz nazywala sie Philharmonic Hall) przy uzyciu wspomnianego pana Bilsona na fortepianie z 1820 roku. Smyczki jakos brzmialy, fortepian wystapil w roli rekwizytu. Czasami jak widac dobre intencje posiadaja doze absurdu….
Panu Piotrowi Kaminskiemu chcialem jedynie podpowiedziec, ze sama Landowska od wczesnych lat swojej kariery wykazywala niezadowolenie co do brzmienia oryginalnego klawesynu i zmusila firme Pleyela do zbudowania dla niej „podrasowanego” instrumentu, ktorego organowe niemal brzmienie zostalo zarejestrowane na wielu z jej nagran.
Na zakonczenie zaoferuje po raz n-ty swoje spostrzezenie, ze nawet na parszywie brzmiacym starym instrumencie prawdziwy, wielki muzyk bedzie w stanie przekazac swoim sluchaczom interpretacje, ktora zdominuje i pokona niedoskonalosc pra-fortepianu. Ta „Czarna Seria” moje refleksje chyba potwierdzila, ale pomoglo chyba rowniez to, ze sluchalismy nagrania, a nie bzyczenia, jakie dochodziloby do sluchacza na duzej sali. Gabaryty czasami udowadniaja, ze wiekszy nie jest lepszy….
Przepraszam, ale nie rozumiem zdania „pianiści grają na fortepianie muzykę przeznaczoną na fortepian a nie na Erarda czy Pleyela”. Proszę nie żonglować słowami, bo tak się nie da dyskutować. Ta muzyka została napisana na Broadwooda, Erarda albo Pleyela. Nie na Steinwaya ani Yamahę.
Pańska wizja twórczości jest romantyczno-idealistyczna. Kompozytorzy zaś, nawet ci romantyczni, byli pierwszorzędnymi rzemieślnikami. Architekt może tworzyć na papierze projekty utopijne, ale jak się zabiera do budowy, to robi w konkretach. Kompozytor może śnić o cudach, ale jak pisze, to pisze na to, co ma i pisze tak, żeby na tym czymś dobrze zabrzmiało. W przeciwnym razie szkodziłby swojej własnej twórczości. Bo lubi, żeby brzmiało i żeby brzmiało dobrze, bo lubi, jak go ludzie słuchają. Po to pisze.
A potem może sobie wracać do domu i śnić o instrumentach, które dopiero powstaną. Nawet je sobie wyobrażać. Nawet pisać utopijne utwory na nie. Ale, o ile mi wiadomo, Chopin takich utworów nie komponował.
PMK
Landowska gra Chopka na swoim turboklawesynie 😉
http://www.youtube.com/watch?v=6_LuxbNw89Y&feature=related
Prześliczne, n’est-ce pas? 😆
Pan Roman poruszył oczywiście kwestię niezwykle istotną: „instrumentem” jest nie tylko instrument, ale i sala, gdzie się na nim gra, czyli naturalne, architektoniczno-akustyczne środowisko muzyki. Stąd problem Landowskiej i jej niewiarygodny Pleyel – ale, jak słychać, ona nawet na takim ruskim czołgu umiała robić muzykę, że huhu-ha.
Bachowskiego klawikordu, czyli jego ukochanego instrumentu, można by może ostatecznie posłuchać w starej sali NIFCu (nie wiem, czy jest wciąż ta sama), bo pewnie nawet w Sali Kameralnej FN już nie.
To są fatalne skutki… demokracji, o których już Tocqueville coś wspominał. Ale trzeba wiedzieć, czego się chce przede wszystkim. Pewnych rzeczy już nigdy odtworzyć się nie da (np. „naturalnego środowiska” madrygału). Ale to nie powód, żeby rezygnować z innych: jak mówią w języku Awdiejewej, stremitsa nado…
Pozdrowienia i ukłony z okolic Bastylii
PMK
Napisze coś Kierownictwo o ostatnim koncercie w kościele Św. Krzyża?
Nie ma już starej sali NIFC-u – stoją tam teraz wstrętne gabloty i odwracają uwagę od pięknie odnowionych detali architektoniczno-wystrojowych 🙁 Mała salka koncertowa jest w ceglanych podziemiach. Z parędziesiąt osób się tam zmieści 😈
mt7 – chcą, to napiszę 😉
Drobna uwaga, choć trochę już zapóźniona i trochę nie na temat: Dybowski stwierdził, że w Tannhäuserze potrzeba siły wyrazu (nie wiem, czy tymi słowami), czego kompletnie w grze Awdiejewej nie ma, więc trudno mi się w tym punkcie z nim nie zgodzić. Co do ostatniego koncertu: spłaszczona dynamika i dosyć głuchy dźwięk sprawiły, że słuchało mi się jej jeszcze gorzej niż zwykle.
Nie, on mówił o sile brzmienia, nie wyrazu, i twierdził też, że ona nie zagrała wszystkich nut. Nie siedziałam z partyturą, więc nie wiem, czy prawdę prawił, obawiam się, że niekoniecznie 😉
A siła wyrazu w grze Avdeevej jest duża akurat.
Inaczej to zapamiętałam: chodziło o ekspresję, nie dynamikę: ja u niej słyszę stukanie w klawisze.
Ciekawa jestem opinii Szefowej. 🙂
W tych pierwszych japońskich „kawałkach” zanim zaczęłam na dobre słuchać, to się skończyły.
Może dlatego, że jeszcze wędrówki ludów się odbywały.
A „Droga Krzyżowa” Liszta?
Z początku niezbyt, później owszem.
Druzyllo – a ja nie 🙂
Zaraz coś napiszę.
A ja jestem nieuleczalnie romantyczno-idealistyczna i podoba mi się to Mariuszowe SF: muzyka rodząca się w głowie kompozytora w stanie czystym, a następnie ‚przekładana’ przez niego na dostępne instrumenty tak, by ostateczny efekt był jak najbliższy niewyrażalnego ideału. Udane aranżacje muzyki na inne instrumenty niż te, na które była pisana (Sechs Stuecken in kanonischer Form; Partita skrzypcowa Jana Sebastiana przez niego samego ‚przepisana’ na lutnię) mogłyby tu być jakimś argumentem. A nawet jeśli jest to absolutne fiction bez śladu science to i tak mi się podoba. No, lubię ładne bajki i już. I brzmienie współczesnego fortepianu też lubię, a za klawesynem nie przepadam. Co innego lutnia czy viola di gamba.
Co to znaczy, Droga Ago, „w stanie czystym”? W jakiejś ultradźwiękowej abstrakcji, w oderwaniu od instrumentów, ich barwy i wyrazowych możliwości? Instrumentów, z którymi kompozytor obcuje fachowo od dziecka i w których znajduje inspirację? Niektóre go rajcują, inne nie? Dość wspomnieć Mozarta i Brahmsa, którzy by nigdy nie napisali późnych kawałków na klarnet, gdyby nie byli spotkali Stadlera i „Fräulein Klarinette” Mühlfelda? Przepraszam, ale chyba jednak pozostanę racjonalistyczno-przyziemny, bo mnie taka wizja nic a nic nie przekonuje.
PMK
Tak, Panie Piotrze – kompletna abstrakcja 🙂 – której źródłem jest pitagorejska musica mundana.
Cóż, Droga Ago: taka wizja zbyt łatwo mi się przekłada na inne utopie i ideały, by mnie uwieść…
Jak z tym socjalizmem, co to chyba jednak nie jest naukowy, bo naukowcy najpierw by go wypróbowali na królikach.
Jedno z najokropniejszych zdań w dziejach sztuki (tak okropne, że mam niezłomną nadzieję, iż to apokryf), to dla mnie wielekroć cytowane „romantyczne” zdanie Beethovena: „co mnie obchodzą twoje przeklęte skrzypce, kiedy Duch do mnie przemawia”.
Saint-Just by lepiej tego nie wyraził.
Pozdrowienia
PMK
„Jajakobyły” (a może nie całkiem były?) kompozytor mogę stwierdzić, że brzmienie jest nieodłączne od wyobrażenia nowego utworu 😀
Mili Moi, ale zostawcie mi choć cień nadziei na to, że niesłyszalna muzyka sfer może być dla kompozytora – choćby nieuświadomionym – źródłem natchnienia. 😉 Z całym szacunkiem dla wagi ziemi i znaczenia racjonalizmu, potrzebna mi do szczęścia odrobina natchnionego szaleństwa, wiary w związki muzyki i poezji z Absolutem, w Harmonię i parę innych rzeczy pisanych wielką literą. 🙄
W architekturze wielcy wizjonerzy prowokują postęp techniczny.Pierwotny projekt Opery w Sydney dopiero dziś dałoby się zrealizować.Realizacja,którą znamy,to „wykonanie na miarę możliwości”.Szkoda,że nie ma szans na bis.
Nikt nie przeczy, że wielka wizja – wielką ma moc sprawczą. Ale gdyby Operę w Sydney wykonano wówczas nie „na miarę możliwości”, ale „mierząc siły na zamiary”, to skończyłoby się wielkim cmentarzem, jak zwykle w takich wypadkach…
Ale muzyka,w przeciwieństwie do architektury,ma szansę na bis.Ja bardzo cenię HIP,ale Bacha w wykonaniu PA też.I co ja na to poradzę??
Nie ma potrzeby nic na to radzić. To nie western, miasto jest dość duże dla Landowskiej, Staiera, Goulda i Anderszewskiego.
Problemy zaczynają się natomiast, gdy pojawiają się kwestie „ilościowe”, o których wspomniał Pan Roman: Pani Dorota też pewnie jeszcze pamięta koncerty Vivaldiego grane w FN w pełnym składzie, z 12 kontrabasami…
PMK
A to już problem z gatunku „znaj proporcyą Mocium Panie…”.
Sorry,ale muszę się oddalić na budowę.Na miarę możliwości oczywiście.
Słowo „proporcya” zostało tu użyte właściwie… Tyle, że jak wiadomo, „byt kształtuje świadomość” – i kiedy w tych samych czasach (lata 70.) mnożyć się poczęły wirtuzowskie orkiestry kameralne, z Akademią Marrinera na czele, podniósł się ryk z drugiego rzędu kontrabasów, że z czego oni mają żyć…
Patrz: afera krakowska wokół Capelli i Adamusa.
PMK
Ryk kontrabasów zaiste podstawą jest kampanii wyborczej.
Oddalam się z żalem…
Zdrowie na budowie 😉
@Piotr Kamiński
„Proszę nie żonglować słowami, bo tak się nie da dyskutować. Ta muzyka została napisana na Broadwooda, Erarda albo Pleyela. Nie na Steinwaya ani Yamahę.”
Ówczesne instrumenty też się przecieź różniły od siebie.
Niestety, kompozytor przenosi na papier idee, które powstały w jego głowie,
potem musi iść na kompromis z własnym nieposłusznym instrumentem,
następnie słyszy, jak mało zrozumiał z jego dzieła wykonawca
i jak to dziwnie brzmi na innym instrumencie w wielkiej sali koncertowej.
Już nie wspominając o tym, co ostatecznie trafia do głowy słuchacza…
Mam nadzieję, że słowa Beethovena „co mnie obchodzą twoje przeklęte skrzypce, kiedy Duch do mnie przemawia” to nie żaden apokryf, bo się z nimi zgadzam – paradoksalnie jest w nich przyziemny realizm.
BTW, bardzo jestem ciekawy, jak Brahms zagrałby na współczesnym Steinwayu. Co robiłby z prawą nogą? 😉
Marcin B. (kolejny Marcin z literką 🙂 ) – witam. Pewnie, że po drodze jest wiele zniekształceń, a i instrumenty zróżnicowane. Jednak pewne przybliżone wyobrażenia dźwiękowe w głowie kompozytora są.
A ten cytat może pasuje do wariackiego wizerunku Beethovena, ale najpewniej nie ma nic wspólnego z prawdą. No, chyba że to już z czasów kompletnej głuchoty. Albo może dotyczył skrzypka, który nie był szczególnie sprawny 😉
Kompozytor może tworzyć utwory przekraczające współczesne sobie możliwości techniczne muzyków, ale potencjalnie możliwe. Nie może napisać czegoś takiego, co na pewno nie da się zagrać. Gdyby to zrobił, byłby dyletantem i tyle.
Drogi Panie Marcinie: Chopin siedział całe życie przy instrumentach, na które pisał. Tak się składa, że pisał w gruncie rzeczy na jeden, jedyny instrument – w jego dostępnych wówczas wariantach, które nie różniły się między sobą aż tak, jak ówczesny Pleyel od Steinwaya (by nie wspomnieć nawet o różnicy między fortepianem a skrzypcami, gdyż z Pana koncepcji mogłoby wynikać, że idea muzyczna jest całkowicie od instrumentu oderwana: wsio rawno, fortepian, skrzypce, czy okaryna).
Myślę, że bez większego ryzyka można przypuścić, iż w jego umyśle nie powstała ani jedna, muzyczna idea, nie zrodzona z brzmienia instrumentu, z którym się zrósł od dzieciństwa… I nie był to ani Steinway, ani Yamaha.
Twórcy nie są Panem Bogiem, tworzącym coś z niczego. Nie fruwają na chmurce. Stąpają twardo po ziemi. Myślą konkretnie, piszą na konkretny instrument (czy to muzyczny, czy, dajmy na to – dla konkretnego miejsca, sali teatralnej, jak Szekspir), dla konkretnej publiczności. Abstrakcje, takie jak Sztuka Fugi (w której abstrakcyjność zresztą mało kto już dzisiaj wierzy), to absolutna rzadkość.
A jeśli mnie Pan nie ufa, proszę zaufać Pani Dorocie, jej kompozytorskiej wiedzy i doświadczeniu.
PMK
Panie Piotrze, to nie jest kwestia zaufania bądź jego braku do podpartych przecież ogromnym doświadczeniem opinii Pana i PK. Silna reakcja emocjonalna na muzykę każe mi wierzyć, że jest ona czymś więcej, niż wyrobem stąpającego twardo po ziemi muzycznego rzemieślnika i idealizować proces twórczy. I, zgodziwszy się z Pana racjonalnymi argumentami, ucieknę i tak w podświadomy kontakt z Absolutem, muzykę sfer i inne śliczności. Z wiarą nie da się dyskutować, a ktoś zakochany nie przyjmie do wiadomości, że to wszystko hormony. 😉
Dla ciekawych – nie jako argument, a jako ciekawostkę właśnie, bo nic nie wiem o Cowellu i nie mam podstaw, żeby kierować się akurat jego opinią (co innego, gdyby głos zabrał … no nie, Jana Sebastiana zapewne bym nie zrozumiała) – podaję poniżej link do cowellowego opisu cowellowego procesu komponowania.
http://www.demusica.pl/cmsimple/images/file/cowell_muzykalia_5_1.pdf
Mam wrażenie, że nikt tu nie próbuje dyskutować z wiarą, wiara to jest dobra rzecz. Musi być dobra, bo we mnie jej nie ma. 😛
Czasem tylko próbujemy sprowadzić rzecz do właściwych proporcji, żeby wiara nie ingerowała w sferę faktów. Jeden z drugim kompozytor był zwykle normalnym człowiekiem i trochę bolą sugestie, że miał coś nie tak pod beretem. A gdyby głos zabrał Jan Sebastian, to z archaicznym i bardzo potocznym niemieckim moglibyśmy mieć kłopot, jednak intonacja i mowa ciała przemawiałaby jednoznacznie: czy wy się (…) dobrze czujecie?
Wielki Wodzu, ja się czuję świetnie, a Ty możesz chyba co najwyżej … wierzyć, że tak właśnie powiedziałby Jan Sebastian. 😉
Ja mam problem odwrotny. Argumenty za HIP sa tak mocne ze przestaje rozumiec uzasadnienie grania nienowoczesnych utworow na nowoczesnych instrumentach. Mimo to chcialabym by takie wykonania – takze – byly dostepne.
Tak sobie czytam tę dyskusję oraz dyskusje sąsiednie i wydaje mi się, że jedynym poważnym problemem jest wstawianie instrumentów historycznych do współczesnych sal koncertowych. Z tym, że mamy różne preferencje – ba, że sama sonat na lutnię chcę słuchać na lutni, ale fug na klawikord na współczesnym fortepianie, jakoś sobie poradzę. A to, czy Jan Sebastian tworzył z muzą na ramieniu, brzmieniem klawikordu w uszach, czy z jednym i z drugim nie przestanie mnie ciekawić i karmić mojej wyobraźni, ale żeby z tego powodu topór wojenny wykopywać… Nie, zdecydowanie nie.
Toteż nikt tutaj, z nielicznymi wyjątkami, nie wykopuje i masz rację, to jest jedyny istotny problem. Skąd się bierze, to wiadomo, więc nie ma potrzeby się uzewnętrzniać, a wpływ na to mamy ograniczony. Można głosować nogami i nie chodzić do sal na 2 tysiące osób. Albo na koncerty klawesynowe w wielkich kościołach, co na jedno wychodzi.
W sprawie lubię – nie lubię powiem tylko, że nie lubię, nie trawię, odrzuca mnie i przyprawia o rożne rzeczy brzmienie wibrującej orkiestry. Moja sprawa. Czy kiedyś robiłem z tego problem i starałem się kogoś przekonać, że to jest niewłaściwe, złe, niezgodne z czymś tam, używając przy tym sformułowań górnolotnych?
Toporem to tylko postępowi artyści rąbali fortepiany w latach 70., czemu dzisiaj dorównać próbują operowi reżyserzy, którzy sami mają narąbane.
Kwestie są dwie: jak komponują kompozytorzy (moim zdaniem: na taki, a nie inny instrument) i jak to należy grać (moim zdaniem: dobrze).
Ago: dlaczego nie kochać genialnego rzemiosła? Co w nim „gorszego”? Stradivarius – artysta, czy rzemieślnik? Fachowość szkodzi? Przecież napewno Pani tak nie myśli. Mnie to właśnie wzrusza: nogi mocno na ziemi, a głowa wysoko w niebie.
Do łba by mi nie przyszło zabraniać komukolwiek grania Chopina na Jamasze, bo przecie Pleyel, ale proszę o wzajemność i nie gadanie, że stary Pleyel to taka gorsza Jamacha i do kubła z nim.
Ja też żałuję, co powiedziałem parokrotnie tutaj, że „moderna” przestała grać muzykę sprzed Haydna, a i przed Haydnem czasem tchórzy. Odwagi, panowie.
PMK
Wodzu: jakby orkiestra nie wibrowała, to by jej słychać nie było (hehehe, ja wiem, tak tylko sobie dworuję…)
O alergii Wielkiego Wodza na wibrujące orkiestry myślałam – ze zrozumieniem chyba – słuchając niedawno Rosjan grających Liszta. Co do górnolotności, to upraszam o wybaczenie – sama przed sobą nie ucieknę, a i innych przed własną egzaltacją nie zawsze udaje mi się osłonić (zamykając sobie buzię). 😉 Wracam do Scarlattiego. Od jakiegoś czasu nie mogę się z nim rozstać – dosyć to zabawne, bo jeszcze parę miesięcy temu wzruszałam ramionami myśląc: Ech, kto by tam słuchał Scarlattiego, skoro jest Jan Sebastian…
http://www.youtube.com/watch?v=dZD83bTF9I4&feature=related
W takim razie, w duchu tej wymiany, polecam z entuzjazmem wszystkie płyty Christiana Zachariasa.
PMK
Jak Scarlatti w wykonaniu Horowitza, to przede wszystkim to:
http://www.youtube.com/watch?v=9lmqDOjHx70&feature=related
W gardle mnie ściska przy tym…
A jak nie Horowitza, to może być to:
http://www.youtube.com/watch?v=u2YMcMrjWHA&feature=related
To HIP czy może Harmonia Sfer? 🙄
O jejusiu… 🙂
Ale co by nie powiedzieć, HIP to to nie jest 😉
W takim razie Harmonia Sfer 🙂 To też chyba nie HIP, ale nic to.
http://www.youtube.com/watch?v=f14kt01seCs
Dobrze chociaż, że jeden akordeon, a nie Motion Trio. 😆 Krucafuks, muzyka sfer to nie jest mój wymysł – to bardzo starożytna idea, której się dałam troszkę zauroczyć. 😉
http://en.wikipedia.org/wiki/Musica_universalis
E tam, bajdurzenie, przecie oni nic o ciemnej energii nie wiedzieli, a ta tłumi dźwięki 😆
Muzyka obejdzie się bez tego 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=9IM_3ZGZA6o&NR=1
Dodam może, że piszę z pozycji kompletnego sceptyka
http://fc08.deviantart.net/fs71/i/2011/220/6/0/the_huntress_by_paloperez-d45ty0c.jpg
😀
Phi, bajdurzenie? To ma być zarzut? Toż napisałam, że lubię ładne bajki. 🙂 I proszę mi tu nie ściągać Dartha Vadera na emanujący pozytywną energią Dywan. 😉 W ciemnej energii nie chodzi o Lorda V.? E tam, bajdurzenie. 😆
Mam kłopoty z rozstrzygnięciem, czy się uprzedziłam do Pletneva, czy to mi się po prostu nie podoba.
http://www.youtube.com/watch?v=o7wjH362eIE
Ps. Ten czarno-biały kot (a właściwie kotka… Hoko…? 😯 ) to, sądząc po kontrastowym ubarwieniu, osoba o bardzo zdecydowanych poglądach; zero wątpliwości – startuje w wyborach?
Ps. 2 Płyty Christiana Zachariasa ze Scarlattim oczywiście nie znalazłam w polskim internecie – lista do sprawdzenia w Amazonie znowu sie powiększyła.
E, żeby to kolor robił poglądy… To panie musiałyby je zmieniać z każdym przefarbowaniem włosów 😛
No, ja właśnie dlatego swoje farbuję – we własnych mysich wyglądam na osobę bez poglądów i charakteru. 🙁
Zapraszam do nowego wpisu 🙂
Są cztery płyty na EMI, jedna na MD+G. Oczywiście, na amazonie zagramanicznym… Ale nieodzowne.
PMK