Pół tysiąclecia Zieleńskiego

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Nie wiemy o nim prawie nic. Ani gdzie i kiedy się urodził (prawdopodobnie w Warce), ani jak długo żył i gdzie zmarł. Wiadomo, że przez pewien czas działał w Płocku i Łowiczu. Podobno studiował we Włoszech – pewności nie ma, ale dowodem jest jego muzyka. Dwa zbiory arcydzieł, Offertoria totius anniCommuniones totius anni, wydane zostały w 1611 r. w Wenecji. A styl tych utworów waha się między polichóralnością na wenecki wzór a oryginalnymi pomysłami (we wstępie kompozytor pisze o swoim  dziele: „primum a Polono novo modo concinnata”).

Powyższe opieram na komentarzu zamieszczonym w programie koncertu Musicalische Compagney w kościele św. Jacka. Dla mnie Mikołaj Zieleński łączy się ściśle z historią mojego śpiewania w chórze. A ta historia, dość długa i zmienna, nieźle ilustruje ewolucję wykonawstwa muzyki renesansu, jaka się przez ten czas dokonała.

W początkach istnienia chóru Ars Antiqua, a była to druga połowa lat 70. (niektórych z Was jeszcze na świecie nie było, panie bdziejku), bębniliśmy stale ten sam zestaw kilku, zwykle sześciu, motetów z Communiones: Per signum crucis, In monte Oliveti, Viderunt omnes fines terrae, Vox in Rama, O gloriosa Domina i na koniec energiczne Haec dies. Przyciężkie to było, z lekka romantyczne zwłaszcza w powolnych motetach, z egzaltowaniem się straszliwym zwłaszcza w Vox in Rama (adekwatnie do dramatycznego tekstu mówiącego o rozpaczy Rachel po śmierci synów), czy ponurym In monte Oliveti (do tej tradycji nawiązuje dzisiejsza Ars Antiqua, nie mająca nic wspólnego z dawną), z wesołym „podskakiwaniem” w Viderunt czy Haec dies. Może nie było aż tak, prędzej tak. Lubiliśmy to, trzeba powiedzieć.

Lata później wróciliśmy do Zieleńskiego z naszym dyrygentem, Maćkiem Jaśkiewiczem, który jednak dzielnie przez ten czas śledził, co się dzieje na świecie i co mówią badania muzykologiczne – oczywiście w granicach potrzebnych chórowi jednak amatorskiemu. Inna epoka: już było wiadomo, że te utwory wykonywało się z instrumentami. Skład naszego chóru był już wtedy trochę większy, więc można było się pokusić o śpiewanie parochórowych Offertoriów, a nawet Magnificat na trzy chóry. Początkowo, bez instrumentów, brzmiało to mniej więcej podobnie, potem zostały dookooptowane puzony renesansowe, flety proste i różne tam takie. To brzmiało już całkiem inaczej: lżej, płynniej, zgrabniej. Trochę jakby tak. Chyba jeszcze bardziej to lubiliśmy.

Dalszym ciągiem, dużo później, było takie wykonanie. Na rynku pojawiło się i takie. To już był koniec z ciężkim Zieleńskim. A z czasem przyczynił się do tego też Holger Eichhorn.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Mocne canadiano

Nowy premier Kanady Mark Carney jest chodzącym wzorcem wszystkiego, czego Donald Trump nienawidzi najbardziej. Czy będzie też prorokiem antypopulistycznej reakcji?

Łukasz Wójcik

To już legenda muzyki dawnej. Bydgoszczanin, po wojnie wychowany w Bremie, studiował w Berlinie nie tylko muzykę, ale też medycynę i teologię. Prawdziwy erudyta, a przy tym utalentowany muzyk: grywał na kilku instrumentach, w tym na kornecie, na którym grać nauczył się sam i z czasem stał się wręcz wirtuozem. Dziś już niestety jest starszym panem i na kornecie nie gra, ale wciąż prowadzi założony przez siebie w latach 70. zespół Musicalische Compagney i jest wierny wypracowanej przez siebie i wystudiowanej w źródłach muzykologicznych estetyce. A także obszarowi muzycznemu: późny renesans/wczesny barok. W tym dzieła polskie, a wśród nich (Pękiela, Mielczewskiego itp.) i Zieleński.

Przedstawiona nam wersja była nader kameralna, na zasadzie: tak krawiec kraje, jak materiału staje. Zespół instrumentalny: dwoje skrzypiec, dwa kornety, puzony, organy i chitarrone; śpiewaków zaledwie sześciu. Jak tu kombinować dwa chóry Zieleńskiego, a nawet trzy? Otóż bywało tak, że z poszczególnych chórów śpiewał jeden głos, np. z jednej strony bas, z drugiej alt. A w Magnificat było już wręcz skrajnie: pierwszy chór okrojony do drugiego sopranu, drugi pełny, za to w trzecim wyłącznie najwyższy tenor. Cienko to brzmiało. Ale zachowane zostało owo brzmienie, które tak w tej muzyce lubię: jasne, łagodne i lekkie, uskrzydlone ozdobnikami skrzypiec i kornetów. Na pewno bardziej mi się podobało niż rejestracja dzieł wszystkich Zieleńskiego przez zespoły Stanisława Gałońskiego, którą przedstawia się jako osiągnięcie (tylko chyba dlatego, że jest pierwsza), a która dla mnie jest niestety dość nudna.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj