Baszmiet i stradivariusy

Naprawdę to nie same stradivariusy – to skrót – ale same cenne instrumenty włoskie (a solista grał na altówce wykonanej przez Paolo Testore) zabrzmiały w czwartkowy wieczór w Filharmonii Narodowej. Zespół Jurija Baszmieta Soliści Moskwy obchodzi właśnie dwudziestolecie i z tej okazji odwiedza różne miasta świata. Ale jak na razie tylko trzy miasta – Wiedeń, Rzym i właśnie Warszawa – zostały wybrane do zaprezentowania projektu specjalnego. Smyczkowa część Solistów Moskwy zagrała podczas tych koncertów na instrumentach z kolekcji należącej do moskiewskiego Muzeum Kultury Muzycznej im. Michaiła Glinki. Kolekcja ta ma dość skomplikowane losy, składa się z kilku prywatnych zbiorów i zgromadzona razem powoduje, że muzeum można nazwać głównym skarbcem instrumentalnym Rosji. A znajdują się tam jeszcze inne bezcenne rzeczy, np. partytury rosyjskich kompozytorów, m.in. Czajkowskiego, Rachmaninowa, Prokofiewa. Wygląda na to, że podczas pobytu w Moskwie wizyta tamże jest obowiązkiem każdego melomana.

Samo brzmienie zespołu było faktycznie pieszczotą dla uszu. A zawartość muzyczna koncertu? Z tym już trochę inaczej. Najpierw trochę mało „historycznie poinformowany” III Koncert brandenburski, którym dyrygował Baszmiet. Po nim Mozart – Symfonia koncertująca z gościnnie występującą Agatą Szymczewską (na stradivariusie), która wypadła bardzo ładnie; niestety altowiolista robił różne dziwne rubata nie wiedzieć czemu (gdy grał tę symfonię z Gidonem Kremerem, nie wygłupiał się tak).

Dopiero w drugiej części muzycy poczuli się swobodniej – widać szeroka rosyjska dusza potrzebuje romantyzmu. Najpierw więc popis dla solisty-dyrygenta: opracowanie Kwartetu a-moll na altówkę ze skrzypcami, gitarą i wiolonczelą Paganiniego. Dość zabawny utwór, trochę jeszcze korzeniami w stylu brillant. Ale w pełni po swojemu muzycy zagrali dopiero Serenadę Czajkowskiego – widać, że taką muzykę lubią najbardziej. Na bis najpierw znów Bach, ale lepiej zagrany: Aria z III Suity orkiestrowej, i w końcu coś naprawdę szczególnego, z solistą: Polka Alfreda Schnittkego. I żal mi się zrobiło, że to nie Koncert Schnittkego znalazł się w programie… Choć zdaję sobie sprawę, że dla tej publiczności mogłoby to być za trudne.

Baszmiet opowiadał na konferencji o utworach komponowanych specjalnie dla niego. Powstało ich już 50, wykonał 48, ale „wciąż czeka na jakiegoś Czajkowskiego czy Brahmsa”, czyli na dzieło genialne. Z wybitnych wymienił trzy: Schnittkego właśnie oraz Gubajduliny i Kanczelego (Styx, za którym ja akurat nie przepadam). – No i bardzo chciałbym zagrać Pendereckiego. Znam jego Koncert altówkowy, ale go nie grałem; kiedy go pisał, jeszcze się nie znaliśmy, więc nie jest dla mnie. A nie wypada mi grać utworu współczesnego nie mnie poświęconego, skoro „moich” jest aż tyle. Jeśli jednak Krzysztof napisze dla mnie II Koncert altówkowy, z przyjemnością go wykonam w pierwszej kolejności – zadeklarował altowiolista, który brał zresztą udział (wraz z Rostropowiczem) w prawykonaniu Sekstetu Pendereckiego.