Baszmiet i stradivariusy
Naprawdę to nie same stradivariusy – to skrót – ale same cenne instrumenty włoskie (a solista grał na altówce wykonanej przez Paolo Testore) zabrzmiały w czwartkowy wieczór w Filharmonii Narodowej. Zespół Jurija Baszmieta Soliści Moskwy obchodzi właśnie dwudziestolecie i z tej okazji odwiedza różne miasta świata. Ale jak na razie tylko trzy miasta – Wiedeń, Rzym i właśnie Warszawa – zostały wybrane do zaprezentowania projektu specjalnego. Smyczkowa część Solistów Moskwy zagrała podczas tych koncertów na instrumentach z kolekcji należącej do moskiewskiego Muzeum Kultury Muzycznej im. Michaiła Glinki. Kolekcja ta ma dość skomplikowane losy, składa się z kilku prywatnych zbiorów i zgromadzona razem powoduje, że muzeum można nazwać głównym skarbcem instrumentalnym Rosji. A znajdują się tam jeszcze inne bezcenne rzeczy, np. partytury rosyjskich kompozytorów, m.in. Czajkowskiego, Rachmaninowa, Prokofiewa. Wygląda na to, że podczas pobytu w Moskwie wizyta tamże jest obowiązkiem każdego melomana.
Samo brzmienie zespołu było faktycznie pieszczotą dla uszu. A zawartość muzyczna koncertu? Z tym już trochę inaczej. Najpierw trochę mało „historycznie poinformowany” III Koncert brandenburski, którym dyrygował Baszmiet. Po nim Mozart – Symfonia koncertująca z gościnnie występującą Agatą Szymczewską (na stradivariusie), która wypadła bardzo ładnie; niestety altowiolista robił różne dziwne rubata nie wiedzieć czemu (gdy grał tę symfonię z Gidonem Kremerem, nie wygłupiał się tak).
Dopiero w drugiej części muzycy poczuli się swobodniej – widać szeroka rosyjska dusza potrzebuje romantyzmu. Najpierw więc popis dla solisty-dyrygenta: opracowanie Kwartetu a-moll na altówkę ze skrzypcami, gitarą i wiolonczelą Paganiniego. Dość zabawny utwór, trochę jeszcze korzeniami w stylu brillant. Ale w pełni po swojemu muzycy zagrali dopiero Serenadę Czajkowskiego – widać, że taką muzykę lubią najbardziej. Na bis najpierw znów Bach, ale lepiej zagrany: Aria z III Suity orkiestrowej, i w końcu coś naprawdę szczególnego, z solistą: Polka Alfreda Schnittkego. I żal mi się zrobiło, że to nie Koncert Schnittkego znalazł się w programie… Choć zdaję sobie sprawę, że dla tej publiczności mogłoby to być za trudne.
Baszmiet opowiadał na konferencji o utworach komponowanych specjalnie dla niego. Powstało ich już 50, wykonał 48, ale „wciąż czeka na jakiegoś Czajkowskiego czy Brahmsa”, czyli na dzieło genialne. Z wybitnych wymienił trzy: Schnittkego właśnie oraz Gubajduliny i Kanczelego (Styx, za którym ja akurat nie przepadam). – No i bardzo chciałbym zagrać Pendereckiego. Znam jego Koncert altówkowy, ale go nie grałem; kiedy go pisał, jeszcze się nie znaliśmy, więc nie jest dla mnie. A nie wypada mi grać utworu współczesnego nie mnie poświęconego, skoro „moich” jest aż tyle. Jeśli jednak Krzysztof napisze dla mnie II Koncert altówkowy, z przyjemnością go wykonam w pierwszej kolejności – zadeklarował altowiolista, który brał zresztą udział (wraz z Rostropowiczem) w prawykonaniu Sekstetu Pendereckiego.
Komentarze
Pobutka.
Nie na temat,ale gdyby ktoś był jutro w okolicach Pszczyny 🙂
AdS gości na XXXIII Wieczorach u Telemanna.Grają oczywiście utwory gospodarza wieczoru :
Volker – Ouverture B-dur na smyczki i basso continuo TWV 55:B5
Ouverture, Menuet I (alternativement) / Menuet II. Doucement, Les Turcs, Les Suisses. Grave / Viste, Les Moscovites, Les Portugais. Grave / Viste, Les Boiteux (alternativement), Les Coureurs
Concerto Polonois G-dur na smyczki i basso continuo TWV 43:G7
Dolce, Allegro, Largo, Allegro
Concerto polonois B-dur na smyczki i basso continuo TWV 43:B3
Polonoise, Allegro, Largo, Allegro
Ouverture D-dur na 3 oboje, smyczki i basso continuo TWV 55:D15
Ouverture, Prèlude. Très viste, Gigue, Menuet I(alternativement)/Menuet II, Harlequinade, Loure, Rondeau, Rèjouissance
Wykonawcy:
Martin Gester – dyrygent
Orkiestra w składzie:
skrzypce: Aureliusz Goliński – leader, Ewa Golińska,
Adam Pastuszka, Martyna Pastuszka, Anna Nowak,
Marta Mamulska
altówka: Dymitr Olszewski
wiolonczela: Tomasz Pokrzywiński
kontrabas: Stanisław Smołka
klawesyn: Joanna Boślak-Górniok
lutnia: Dohyo Sol
oboje: Rodrigo Gutiérrez, Lidewei de Sterck, Mario Topper
fagot: Eyal Streett
Wyniki I etapu Wieniawskiego 🙂
TVP Kultura zapowiada transmisję III i IV etapu.
Wczoraj w podsumowaniu koledzy radiowcy żałowali Holenderki. Kawałek Chaconny, jaki puścili, był faktycznie niezły.
Próbowałam posłuchać w nocy zapodanego Koncertu Schnittkego, ale to nie jest muzyka przed spaniem.
Znakomita rzecz ta Tuba.
🙁
To znaczy, generalnie rzecz biorąc nie mam do Pszczyny daleko. Ale musiałbym wcześniej wiedzieć o tak atrakcyjnym koncercie, by się wybrać 🙁
A nie wiedziałbym dalej, nie miałbym czego żałować 🙁 🙂
( 🙂 dla ew_ki, by komentarz nie wyszedł na krytykę…)
Jurii Baszmiet grał w Krakowie 27 sierpnia 2009 roku u Katarzyny, razem z orkiestrą Solistów Moskiewskich. Grali Griega, Brucha, Bacha, Paganiniego i Czajkowskiego. Wspaniały koncert, wydarzenie w tym prowincjonalnym mieście, nie odnotowane w żadnym wolnym medium. To samo spotkało kilka tygodni później Vengerowa. Ot kultura.
Z okazji Dnia Nauczyciela chciałabym podziękować Pani Kierowniczce oraz wszystkim dywanowym wykładowcom za to, że znajdują czas i cierpliwość, żeby tu ‚wychowywać do słuchania’. 🙂 Dziękuję za wykłady merytoryczne, za dzielenie się – i zarażanie – swoją pasją, za pokazywanie drogi w gąszczu koncertów, nagrań i lektur, za naukę dyskutowania. Oczywiście pozdrawiam też serdecznie wszystkie Frędzle, które zajmują się zawodowo bądź hobbystycznie uczeniem i wychowywaniem. Wasze zdrowie, Panie Profesorki i Panowie Profesorowie! 😛
Przyłączam się do Agi, mersi z boku i z każdej innej strony.
Toast wzniosę za chwilę. 🙂
Młodziankowie pięknie się zaprezentowali i nawet uszli z pieca, więc nastrój mam przyjemny. To znakomite dzieło, jakby wymarzone dla takiej przestrzeni i świetnie wystawione.
Hi, hi,
„a bodajbyś cudze dzieci uczył” było zawsze moją dewizą… Wszystko, tylko nie nauczanie! No i proszę, wyszło na to, że jednak ja też 😆
To dzięki za dzięki 🙂 Faktem jest, że wszyscy się tu czegoś od siebie nawzajem uczymy 😀
Ci Młodziankowie (Britten) to bardzo dobry kawałek. Już niestety skończyli ich grać 🙁
http://www.operakameralna.pl/index.php?britten_pl-50
Za to świetny koncert w FN. Ile maprawdę może dyrygent… Nie poznawałam Narodowej – no, ale w końcu Jesus López-Cobos to kapelmistrz z wysokiej półki. Haydn Symfonia f-moll i Mendelssohna Lobgesang. Śpiewanie też świetne: Eliza Kruszczyńska (Grand Prix na ostatnim Moniuszkowskim), Elżbieta Wróblewska i Alexander (tak się teraz pisze, choć jest Polakiem, ale działa w Wiedniu) Pinderak.
Koncert byłby nawet wart osobnego wpisu, ale dziś chcę się spokojnie położyć przed jutrzejszą podróżą. Napiszę z tego recenzję do „Ruchu Muzycznego”, przynajmniej będzie jeden ślad po wydarzeniu, bo nikogo z koleżeństwa piszących nie widziałam 🙁
Nie wiem czy jakieś koleżeństwo piszące było na takiej imprezie:
http://filharmonia.lodz.pl/PL/Aktualnosci/ObjectId/603/Default.aspx
O ile w Sibeliusie byłoby się do czego „przyczepić” choć Pan Łabęcki to wykonał bardzo pięknie to już Mozart był wprost rewolwerowy. Zakończony na dodatek bisem (co się prawie ostatnio nie zdarza).
Morał z tego taki – jak Drogi/a Kolego/Koleżanko do Twojej filharmonii przyjedzie dyrygent M. Wolniewski a w programie będzie miał Mozarta, Haydna albo, dajmy na to, Mendelssohna to idź bo się nie zawiedziesz. On to po prostu umie robić 🙂
To miło słyszeć. On jest czy był asystentem w FŁ? A skrzypek – to zdaje się koncertmistrz obecny?
Pobutka*.
—
*) nie tragizuję, po prostu NOSPR inaugurował sezon Franzem Sch.
Kto idzie na Bolene dzisiaj ? Ja nie idę bo MET we Wrocławiu nie ma :/
Wzniósłbym spóźniony toast, ale się boję, że zawianego szczeniaka mogliby do samolotu nie wpuścić.
To tylko uroczyście zamerdam, a do części Szanownego Towarzystwa szczeknę – do zobaczenia wieczorem. 😀
Hau hau już z Krakowa 🙂
Z tymi tytułami symfonii to w ogóle ściema. Schubert na pewno nie nazwał jej „tragiczną”… Wczoraj na koncercie z zainteresowaniem przeczytałam tekst Piotra Maculewicza o Symfonii f-moll Haydna, którą zwykło się nazywać La Passione. Ale oczywiście to nie jest nazwa, którą kompozytor jej nadał, i, co więcej, symfonia nie ma nic wspólnego z pasją w jakimkolwiek znaczeniu, tylko podobno z teatrem i postacią wesołego kwakra 😯
😯
I nie będą jej już grywali na Wielkanoc 🙁
Na Bolenę nie, bo wystarczyła mi wiedeńska , ale na Don Giovanniego 29.10 tak. Kwiecień będzie śpiewał, podobno błyskawicznie zdrowieje i wraca na scenę MET już 25.10. Inscenizacja po zdjęciach i recenzjach sądząc nierewolucyjna, co za ulga.
W niedzielę popołudniu na konkursie Wieniawskiego wystąpi MARCIN KOZIAK, w duecie z Aleksandrą Kuls (pasują do siebie temperamentem). Utwory Wieniawskiego, Ravela, Szymanowskiego. Transmisja w Dwójce.
Około 16.50.
Byliśmy Beata, Bazylika z Mamą i Znajomą, Gostek z Rodziną, których nie widziałam, bom starsiejsza osoba i bóle jakoweś w krzyze mi weszły, więc siedziałam pokornie na mioejscu (prawie) przeznaczonym. 🙂
Kto nie był, a mógł, niech żałuje. Ja tak uważam.
Wcześniej obejrzałam i wysłuchałam nagranie w Tubie, a jakże: http://www.youtube.com/view_play_list?p=8B9C0F062C97D5F1
Bardzo dramatyczme w treści i obrazie.
A po koncercie MM (nagrywanym przez Mezzo) Bazylika powiedziała, że miała ciężki tydzień i ten koncert (rozumiem) pozwolił jej odetchnąć i na brać sił.
To znaczy że był wyciszony i piękny.
Ciekawe, co napiszą inni uczestnicy, bo mnie wydal się wlaśnie taki.
Lubię MM z tysiąca różnych powodów. Tu – na bis – powtórzył fragment pierwszej części Góreckiego III Symfonii, bo źle się nagrała. Jest uroczy i sympatyczny, a to jest równie ważne, jak talent.
PS. Nakłamałam Beatce, że solistka śpiewała partię Małgorzaty w Fauście w Opera National de Paris. Nie pamiętałam nazwiska, a osoba wydawała mi się ta sama.
Na sklerozę nic nie poradzę, ale okulary chyba sobię kupię.
Tak czy siak, też mi się przydał ten wieczór.
Cieszę się bardzo, gdy mi kolegów chwalą 😀 Tu parę słów o Marcinie Wolniewskim, a Maciej Łabecki (nie Łabęcki) jest zaiste aktualnie koncertmistrzem FŁ.
Jeszcze westchnę do Bazyliki na temat Fausta.
Byłam cały czas bardzo rozbawiona, bo nie mogłam pozbyć się wrażenia, że partię Mefista wykonuje Roman Giertych. 😆
Występował znakomity wokalnie i aktorsko Paul Gay:
http://www.operadeparis.fr/cns11/live/onp/opera_video/index.php?lang=fr&video_id=362&video_cat=2
Mnie też ten wieczór był bardzo potrzebny, a najpotrzebniejsi ze wszystkiego byli mi Szymanowski i Górecki. Kuba Jakowicz grał świetnie i w ścisłej komitywie z Markiem Minkowskim, a na bis zagrał jeszcze kaprys Bacewicz (niejako narajony nam przez MM, który mrugnął do publiczności po długich brawach, żeby nie ustawać w wysiłkach, bo coś się szykuje…)
Marita Solberg śpiewała Góreckiego ze szlachetną prostotą, a III Symfonia w interpretacji Marka Minkowskiego jest esencjonalna – ascetyczna, czysta i dogłębna. Wyszłam z koncertu wyciszona, z obmytą z kurzu duszą.
EmTeSiódemeczko, dziękuję Ci za zasłuchane towarzystwo 🙂
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=vPQZPdego_8
Przepraszam, że dopiero dzisiaj dodałem jeszcze kilka cynkowych słów (w komentarzach do koncertu u Św.Jacka – bo nie chciałem tutaj pisać nie na temat)
A planowałem sobie być na tym koncercie czwartkowym, w piątek na Młodziankach lub w FN a w sobotę na MM lub występie P.Pandolfo
Ale życie pisze inne scenariusze..
Przepraszam, w środę u Św. Jacka, w czwartek słuchać Baszmeta – potem wszystko się zgadza
Bazylice tydzień zaczął się trzęsieniem ziemi, a potem – klasycznie – napięcie tylko rosło.
Góreckiego, przyznam się, w całości słyszałam po raz pierwszy (tu emotka wstydu). I to było przeżycie o sile jak wiadoma sonata w wiadomym wykonaniu. Tyle że tym razem jak oczyszczająca podróż.
Piekny głos p. Solberg
Ps.
Paryska Małgorzata to Inva Mula.
@Faust
Paula Gay’a proszę nie obrażać. Mi się widział cały czas jako Don Giovanni.
Bardzo Wam dziękuję za relację z MM. Tego wieczoru w Krakowie też warto było być, oj, warto! Ale więcej napiszę w innym terminie, teraz tylko melduję się porannie i pędzę zlatywać się z Bobikiem w Muzeum Narodowym (wczoraj odbyło sie jeszcze spotkanie na szczycie, z Agą) 🙂
Tego wieczora w Krakowie śpiewała Magdalena Kozena. Vivaldiego i Haendla. Wiwaty i wspaniałości jakich dawno w tym mieście nie było. Po koncercie z trzema bisami, była lampka wina i spotkanie z artystką. Miałem okazję do spotkania i wymiany kilku miłych słów z panią Dorotą i jej prawą ręką od bloga, sympatyczną Panią Gosią. Pozdrawiam.
@bazylika 09:28
Gdzieżbym śmiała! 😀
On jeden mnie w tym spektaklu urzekł.
Jest równie wysoki i ma podobny tembr głosu, jak RG, co w skojarzeniu z rolą bardzo mnie rozbawiło.
Publiczność podobno też bywała rozbawiona niestosownie, np. podczas prezentacji obciętej na szafocie głowy Małgorzaty.
mt7, bazyliko,
a jak było z jakością dźwięku na Fauście w Warszawie? Bo ja z powodu nieznośnego hałasu (do tego spłaszczony i przesterowany dźwięk, szczególnie dotyczyło to brzmienia orkiestry) uciekłam z Multikina w Poznaniu po pierwszym akcie 🙁
A wczorajszy koncert w S1 był nagrywany z myślą o filmie o Marku Minkowskim i jego polskich korzeniach, który ma powstać dla mezzo.
Beatko, tak samo beznadziejnie, obraz też się ciągle rozpadał fragmentami. Później się trochę poprawiło, ale porównania nie ma z transmisjami z MET, które ogladałam.
Z tego, co piszesz, wynika, że to nie projektor na Ursynowie był wadliwy, tylko transmisja ze źródła.
Ja z kolei, Siódemeczko, podejrzewałam poznański projektor…
Te niezamierzone efekty komiczne to może być wina filmowego podejścia do opery. To co pomyślane dla dyskretnej sceny, rozpada się pod okiem wścibskiej kamery. Opera oglądana przez szkło powiększajace. W każdym razie dość trudno mi było oswoić te nadnaturalne rozmiary na ekranie. Ale pewnie bym się zebrała w sobie i jakoś oswoiła, gdyby w Poznaniu były transmisje z MET.
No nie wiem, Beatko, miał bardzo krytyczne oceny.
Zajrzyj tu do Le Monde, czy innych:
http://theoperacritic.com/reviewsa.php?schedid=parfaust0911&offset1=10
Szukając filmów video z tego spektaklu natknełam się na taki, do którego scieżkę podam w następnym wpisie
http://www.metacafe.com/watch/7088317/faust_giordani_furlanetto_isokoski_mah_op_ra_de_paris/
Niby zupełnie inna inscenizacja, ale główne dekoracje te same z ogromnym krucyfiksem na środku.
Jakiś odgrzewany kotlet, czy co?
Poczytałam recenzje EmTeSiódemeczko. No rzeczywiście… Mniej mi żal, że tak szybko wyszłam. Niemcy piszą, że tej produkcji przede wszystkim warto posłuchać, co też nie było mi z oczywistych względów dane.
Ależ Wam zazdraszczam!!!
Jadę do Iwonicza zapowiadać „Trio de Vilna”.Jeszcze raz dzięki wszystkim zaangażowanym w śledztwo Ogińskie.
A w Krakowie będzie jeszcze w Collegiu Novum Leonora.
A ja Lesiowi odpowiedziałem o cynkach. W ten sposób naśmieciliśmy w dwóch miejscach. 🙂
Nie naśmiecili,tylko dali cynk.
Odpływam w XVIII wiek.Wracam wieczorem.
Lolo i Urszula,
Bylem na Annie Bolenie wczoraj. Zapewnie dostanie mi sie od „hardcore”owych zwolennikow tradycyjnego przekazu dzwieku i obrazu, jednak uwazam ze ta XXI wieczna technologia w polaczeniu z XIX-to wieczna muzyka stwarza nowy rodzaj sztuki, a co najmniej pozwala na jej nowy odbior. Anna byla wspaniala w tej bardzo trudnej partii wokalnej. Uwielbiam ta spiewaczke; w tej chwili Anna jest #1 na swiecie. To co dzieli lata swietlne tradycyjna opere od Live HD bylo bardzo wyrazne pod koniec drugiego aktu, kiedy po dlugiej arii Anny i burzliwym aplauzie widowni, widac bylo ze Anna byla wzruszona (takie bardzo wilgotne oczy i to nie bylo na pokaz). To daje poczucie ze artystka rowniez przezywa tragiczna historie swojej postaci razem z widownia. Oczywiscie emocje sa najbardziej widoczne w partii glosowej, jednak takie szczegolu uzypelniaja calkowite doznanie. Sa oczywiscie granice szczegolow (dyskutowane na tym forum poprzednio), ktorych operator kamery nie powinien przekraczac, i mysle ze operator MET wie gdzie nie moze sie posunac. Druga gwiazda byla Katia Gubanowa, dysponujaca duzym ciemniejszym soprano, swietnie wcielajaca sie w bardziej skomplikowana postac przyjaciolki i rywalki Anny. W ogole caly „cast” byl wysmienity z mlodym Stephenem Costello wprost zachwycajacym swoja przepiekna „tessitura” w wyzszych partiach. To byl pierwszy raz kiedy sluchalem „Anny Boleny” i zastanawiam sie dlaczego ta opera jest tak rzadko wystawiana. Moze dlatego ze trudno jest znalezc kompetentny zespol artystow. Wczorajszy spektakl byl jednym z najlepszych jakie widzialem od dluzszego czasu. Recenzja z NY Times tutaj: http://www.nytimes.com/2011/09/28/arts/music/the-metropolitan-opera-performs-donizettis-anna-bolena.html?pagewanted=all. Zwroccie uwage ze wszyscy wczoraj w kuluarach odnosili sie do Anny: „Anya”, co wskazuje na to ze w koncu nawet Renee Fleming zaakceptowala ja na scenie MET, nie tylko dyrekcja, jak mozna bylo wyczytac poprzednio miedzy liniami. Juz teraz nie moge doczekac sie Don Giovanniego w wykonaniu Mariusza Kwietnia oraz Manon z Anna i Piotrem Beczala.
Zachecam zwolennikow tradycyjnej opery zeby dali szanse temu nowemu rodzajowi sztuki. Zaloze sie, ze wielu przejdzie na druga strone. Poza fantastycznym odbiorem istotnych szczegolow, daje to mozliwosci obejrzenia w ciagu jednego sezonu duzej ilosci przedstawien na najwyzszym poziomie artystycznym, bez koniecznosci podrozowania, jak np. niedawny Rigoletto z Placido Domingo i Mehta z Mantui. W zeszlym sezonie obejrzalem wiecej niz 20 przedstawien; ani raz nie bylem rozczarowany, co niestety zdarza mi sie czasami przy okazji niektorych przedstawien w Chicago lub Warszawie.
to Renee Fleming nie akceptowała Anny Netrebko ?
Lolo, to możliwe – Netrebko jest właściwie jedyną konkurentką Renee Fleming do tytułu królowej MET, niebezpiecznie bliską zwycięstwa w dodatku. Chociaż nie sądzę, żeby sama Netrebko tak to widziała , wszystkie źródła podkreślają jej wyjątkowo przyjazną i niekonfliktową naturę. No, ale to tylko gdybanie, czynność dość jałowa.Chemician, tego Rigoletta z Mantui, to akurat żałuję, że widziałam i słyszałam. Zdecydowanie wolę, kiedy partie barytonowe śpiewa baryton (nawet maestro Domingo powinien pozostać przy rolach napisanych dla tenora) a tenor nie pluje tak straszliwie jak Grigolo , co na zbliżeniu nie jest miłe dla oka.
Wodzu, zanim sprawdzę jak to z genealogią Zn – na wszelki wypadek rumienię się z niewiedzy. A gdybyś miał rację (mam wewnętrzne przekonanie – takie na 99,9 – że masz), a nawet gdybyś nie miał, to zapraszam do „le Petit Zinc” 🙂 (niestety tylko w dniach 28-30.11)
Chyba zacznę gdzieś dojeżdżać na te opery,bo pęknę!
Donoszę,że moje Wilniuki spisały się dzielnie.Było to interesujące poznawczo,ale nie tylko.Było salonowo-domowo-bezpretensjonalnie.Odlotowe kawałki Michała Kazimierza Ogińskiego,kiedy muzycy grają,podśpiewując o żywiołach /całkiem czytelnie/.Sonatina Radziwiłła też niczego i tego Karolka O takoż.
Przy kolacji gadaliśmy o niedomogach szkolnictwa i „szpinecista”powiedział święte słowa:dlaczego nasze szkoły tak bardzo chronią młodzież przed wszystkim,co piękne?
Co niestety? Trzy dni w knajpie zupełnie wystarczą w moim wieku. Gdybym przechodził, na pewno wpadnę. 🙂
Panowie umawiają się w knajpie na rogu?A w którym takcie się rozeszli???
Urszula,
Musze sie z Toba zgodzic i przyznac Domingo w roli Rigoletto byl dobry glownie ze wgledu na swoje aktorskie walory, wazne w filmowej wersji, w mniejszym stopniu za jego spiewanie. Znacznie bardziej podobal mi sie niedawno w tej roli Leo Nucci (przedstawienie z opery w Parmie) spiewajacy visa a vis Nino Machaidze,… no ale to jest jakby jego wlasna rola. Chce jednak powiedziec, ze moja opinia nt Domingo jest dosc odosobniona; wiekszosc tych ktorzy widzieli, jak rowniez recenzje, prezentowali bardzo pozytywne zdania.
Jesli chodzi o Anne Netrebko, wydaje sie ze teraz jest w najlepszej formie, wiec ma przed soba jeszcze 10-15 lat zeby zdobyc wszystko, natomiast Renee, choc nadal wspaniala, jest jednak gasnaca juz gwiazda. Netrebko ma za soba bardzo silnego sojusznika, Petera Gelba we wlasnej osobie, ktory z pewnoscia dopilnuje azeby dostawala te role ktore pozwola jej ten tytul zdobyc i utrzymac przez nastepna dekade. Ostatnie przedstawienie bylo interesujace rowniez ze wzgledu na to ze na scenie przebywalo naraz troje rosyjskich spiewakow, …no i to przedstawienie bylo po raz pierwszy transmitowane do Rosji. Fani opery w Petersburgu mieli swoje swieto. Wszyscy Rosjanie albo wyszli z Marinsky albo przynajmniei tam spiewali.
Lolo,
W kilku przedstawieniach Live HD, gdzie (czesto) Renee Fleming przeprowadza wywiad z wiodacymi spiewakami, w tym Anna Netrebko, mozna bylo wyczuc (aczkolwiek delikatnie), maniere wyzszosci Renee. Dotyczylo to glownie, ze uzyje brzydkiego slowa, braku „sofistykacji” Anny. Anna Netrebko nie mowi w siedmiu jezykach i nie dostala tak gruntownego wyksztalcenia ogolnego jak Fleming. Rozne portale plotkarskie rowniez nie zostawialy na Netrebko suchej nitki. To wszystko bylo utrzymane raczej w tonie dobrotliwego dowcipu, nie jadowitej kpiny. Sadze, ze to sie teraz moze zmienic bo to Netrebko nabija kase MET, a z sukcesem nie mozna argumentowac.
Chemican,
nie wydaje mi się… Renee Fleming to człowiek nie bywałej kultury osobistej. Anna Netrebko jak zawuwazyliście też nie jest jakąś divą furiatką, więc bez przesady… Choć mnie zawsze interesowały w świecie opery spięcia typu Callas – Tebaldi…ale to już nie ta era.
Choć Adżela G. wielka śpiewaczka i wielka furiatka swego czasu wyrażała się o Annie dość nie przychylnie.
ps. i tak wszyscy tutaj znają moje preferencje wokalne…:P
Donoszę, że Kierownictwo zostało zgodnie z wszelkimi regułami sztuki wsadzone do pociągu jadącego w stronę Wieniawskiego, pomachane na pożegnanie, tudzież zaopatrzone w myśli serdeczne i uczucia gorące. O dalszy ciąg myśli i uczuć musi się teraz postarać Poznań. 🙂
Ech, temu Kierownictwu to dobrze!!! 🙂
Chemician, Lolo 🙂
pozwolę sobie na trzy grosze; Rudolf Bing lubił powtarzać, że „Primadonny przychodzą i odchodzą”… jeśli jednak spojrzeć na historię Met to jedna prawidłowość jest niezmienna; każda z tych wielkich śpiewaczek nowojorskiej sceny poświęciła Met najlepsze lata swej kariery – śpiewały tam w okresach swych szczytowych możliwości wokalnych, aktorskich i interpretacyjnych… tak było w przypadku Ponselle, Nilsson, Horne, później Leontyny Price… tak jest też w przypadku Fleming i tak zapewne będzie w przypadku Netrebko… jest to nadzwyczajne i przyznać też trzeba, że Met na ogół dokłada starań by artystki te realizowały się w tej współpracy… także wówczas, gdy ten najlepszy okres mają już poza sobą – coś takiego obserwujemy obecnie w przypadku Dominga 🙂
ojej, wyszło na to, że Domingo jest w Met… Primadonną 😉 :-)) :-)))
Damiano,
Domingo jest wszystkim…:)
Kochani,
wreszcie w Poznaniu, w gościnnych progach hotelu Mercure. Droga była… ech. Wystarczy, jak powiem, że jechaliśmy objazdem. W związku z powyższym wylądowałam w Grodzie Przemysława (a chwilowo Henryka) o 23:20 zamiast o 22:34 👿
No, ale jestem i po prostu zaraz padnę. Jutro przed południem na spokojnie wrzucę nowy wpis.
To jednak dobrze się domyśliłam, że w sobotę miałam przyjemność spotkać w realu jasnego gwinta 🙂 Ale koleżanka to nie była Gosia, tylko Aga. Pozdrawiam serdecznie i dodam, że od czasu historii swojego ojca, którą Pan tu kiedyś opowiedział, przypomina mi się ona, kiedy słucham hejnału z Wieży Mariackiej… nawiasem mówiąc wczoraj słyszałam, jak hejnalista zakiksował – dobrze, że nie wiedział, że krytyk muzyczny go słucha 😛
Bobiczku i Ago, cudnie mi z Wami było, a Bobiczy Mozart uratował mi życie 😉
Ale mielimy Kierownictwu dać jeszcze śliwki i zapomnielimy… 🙁
No, ale all is well that ends well. Najważniejsze, że Kierownictwo po długich a ciężkich wreszcie dotarło i nie zabraknie go na skrzypiącym żurze. 😎
Że pracownictwu z Kierownictwem też było cudnie to się rozumie samo przez się. 😆
Miałam jeszcze duże jabłko 😉
Ale właściwie tak się obżarłam na obiad (tajski), że nie byłam zbyt głodna.
Dobranocka!
Uściślam. Śliwki w sensie prawnym miał Bobik, w sensie fizycznym, ja – nie zapomnielimy, a ja zapomniałam i wizja głodującego Kierownictwa nękała mnie cały wieczór. Co, human nature being as it is, nie przeszkodziło mi rzeczonych śliwek zjeść. 🙄
Nie Gosia, a Aga; nie prawa ręka, a taki trochę lewy frędzel, a sympatyczna … znaczy, taka jak atrament? No bo chyba nie jak pani Krysia z wczasów w góralskich lasach? 😆 Human nature being as it is (powtórka zamierzona), chciałabym zostawiać jakiś ślad, choć z drugiej strony… Pomyślę nad tym. (Tu podziękowania dla jasnego gwinta za danie pożywki moim procesom myślowym. 🙂 )
Ech, świetny był ten wypad do Krakowa! Koncert był świetny, Turner był świetny, a Kierownictwo i Bobik, to już w ogóle poza konkurencją. 🙂 Postacie wpośród burzy. Dla tych, którzy jeszcze nie byli: spolszczony tytuł jednego z obrazów; dla PK i Bobika: w moich słownikach rzeczywiście nie ma wyrazu ‚wpośród’.
Pobutka.
Errata. Znalazłam wpośród. Pobutka pomogła. 😉
Drodzy,
Coś takiego jest oferowane:
http://www.lamonnaie.be/en/402/Free-Online-Streaming
koniec komunikatu.
Dzięki, Gostku Przelotny 🙂
Prezydencja RP maczała tam palce.
Szkoda, że archiwum niedostępne, chyba że nie umiem dostąpić.
Drogi Chemician, skoro, Pańskim zdaniem, „ta XXI wieczna technologia w polaczeniu z XIX-to wieczna muzyka stwarza nowy rodzaj sztuki”, równie dobrze stwierdzić by można, że nową dziedziną sztuki był telefon.
Szalenie to niespójne, co Pan mówi, co ze strony – jak zgaduję – naukowca, budzi zaniepokojenie. Słów, a więc pojęć, używa Pan od przypadku do przypadku, jak Panu akurat wygodnie.
Zanalizujmy następujące zdanie: „Zapewnie dostanie mi sie od „hardcore”owych zwolennikow tradycyjnego przekazu dzwieku i obrazu, jednak uwazam ze ta XXI wieczna technologia w polaczeniu z XIX-to wieczna muzyka stwarza nowy rodzaj sztuki.” Po pierwsze, ów „tradycyjny przekaz dźwięku i obrazu”, którego ja, „hardcore’owy” jego zwolennik bronię, to granie dźwięku i pokazywanie obrazu na żywo, tam gdzie ów dźwięk i obraz powstają, bez pośrednictwa technologii. Po drugie zaś opera nie składa się z samej muzyki, ale również z żywego teatru z owej muzyki zrodzonego.
Jak pozwoliłem sobie chyba ostrzec Pana w czasie naszej pierwszej wymiany, Glenn Gould przepowiadał pół wieku temu kres „tradycyjnego przekazu” w postaci żywego koncertu i triumf „XX-wiecznej technologii w połączeniu z” muzyką wieków poprzednich (wszystkich – gdyż nie sądzę, by zamierzał Pan tym błogosławieństwem obejmować wyłącznie muzykę XIX wieku).
Wiemy już dzisiaj, czym się to proroctwo skończyło: upadkiem starannie montowanych nagrań studyjnych, które istnieją już dziś tylko śladowo (co zresztą, moim zdaniem, wielka szkoda – ale to inny temat) i triumfalnym powrotem publiczności do sal koncertowych i teatralnych, czyli do żywego kontaktu z żywym „dźwiękiem i obrazem”.
Ostrożnie zatem z tymi proroctwami i ogłaszaniem „nowego gatunku sztuki” – tam, gdzie mamy do czynienia najwyżej z surogatem, który niczego nikomu tak naprawdę nie zastąpi, a jeśli zastępuje – to cóż, tym gorzej dla niego.
Nie ma w tym oczywiście podobnego wszeteczeństwa, niemniej, za co z góry bardzo przepraszam, trudno się utrzec analogii z przemysłem… jakby to powiedzieć… „różowym”. Zamiast bezpośredniego kontaktu z żywym ciałem, nie zawsze dostępnym – wypreparowany w studio Ersatz oglądany przez szybkę.
Ale, rzecz prosta, nie to ładne, co ładne, ale co się komu podoba.
PMK
„Wpośród” niech sobie gdzieś tam będzie jako archaizm, ale angielski tytuł niczym do zastosowania takiego archaizmu nie zachęcał – był trzeźwy, przyziemny i rzeczowy, żadne tam bajronizmy, wzloty czy wyloty. Pewnie po prostu jakiś niewyżyty romantyczny poeta te tytuły tłumaczył i postanowił się wreszcie wyżyć. 😈
Kochani, to nie tak, że się do teraz wysypiałam, ale spadła na mnie z rana niespodziewana robótka. Już się jednak wygrzebałam i mogę w końcu zabrać się za wpis 🙂
A nawet gdyby się Kierownictwo wysypiało, to co? Przecież tutaj nikt Kierownictwu nagany służbowej udzielić nie może, bo nie ma na blogu nikogo wyższego rangą. 😆
„Nie dasz rady. Byłem wyższy rangą.”
*Byłem wyższy stopniem.
Pamięć zawodzi.
mt7 – trzeba zawsze naduszać pomarańczowe kółko 🙂
Panie Piotrze,
nie podzielam oczywiście wizji Chemiciana nowej sztuki powstającej na skrzyżowaniu starej muzyki i postępującej techniki. Tak, transmisje – i nagrania, także te starannie montowane w studio – to zawsze surogat. Zachowawszy wszelkie proporcje i ostrożność co do „prawdy ekranu/studia”: transmisja to możliwość zobaczenia wielu przedstawień, nagranie – szansa na wysłuchanie czego dusza zapragnie. Także, jak Bóg da, na najwyższym poziomie. Aż nazbyt oczywiste.
Niektórzy, także spośród nas, chcą i zarazem mają możliwość (czas, środki) wybrania się poza miejsce zamieszkania by usłyszeć/zobaczyć na własne uszy/oczy, ale powiedzmy sobie, to znikoma mniejszość i przy tym dość uprzywilejowana. Czy ci z X. czy Y. mają zarzucić zainteresowania, bo mają najwyżej szansę na surogat ?
Pewnie zasadniczym problemem jest przyjmowane transmisji czy nagrania za jedyny możliwy kontakt, ale to chyba zakrawa na przypadek zbliżony do audiofilii? Mam nadzieję, że właśnie o takim nieszczęściu Pan wspominał pisząc o skutkach zastępowania żywego odbioru transmisjami czy nagraniami.
Wyłącznie, Bazyliko. Nigdy nie przeczyłem, że to bardzo wygodna forma przekazu, podobnie jak telefon i że odgrywa ona istotną rolę, jak przez całe lata – płyta gramofonowa, która nam przybliżyła całe połacie repertuaru, uchodzącego dawniej za nieosiągalny (terytorialnie, czy „estetycznie”). I chwała jej za to.
Protestuję tylko przeciwko robieniu z tego przydatnego surogatu – „nowej formy sztuki”, bo to zwyczajna nieprawda. Taki przekaz zbyt wiele fałszuje i zbyt wiele zniekształca, by można go było traktować jako zjawisko autonomiczne z artystycznego punktu widzenia i niejako „samowystarczalne”. To uważam za absurd.
Stąd moja drastyczna, ale z merytorycznego punktu widzenia – chyba sensowna analogia…
W tym sporze stanę pośrodku. Przekaz jest przesłaniem, to wiadomo jeszcze od czasów McLuhana. Może więc nie „nowa forma sztuki”, lecz „nowa forma oglądu sztuki” i wbrew pozorom nie należy tego lekceważyć. Nie zgodzę się też z nazywaniem tego surogatem. Utwór muzyczny zresztą, a tym i opera także jest, składa się z wielu płaszczyzn i form oglądu, łącznie ze studiowaniem partytury. Nie zgadzam się więc i w tym z Piotrem Kamińskim, że ten przekaz zbyt wiele fałszuje i zbyt wiele zniekształca. Co fałszuje i co zniekształca – jakis idealny obraz? Kiedy każdy jest inny? Z drugiej strony ogląd, o którym pisze Chemician, wiele ma wspólnego ze współczesną kulturą remiksu, której tym bardziej lekceważyć się nie da.
Można o tym dyskutować jeszcze długo i pewnie tak się stanie, ale na razie chciałabym tylko zakomunikować, że wrzuciłam nowy wpis 🙂
Dialogi Audiofilona ze Zwierzęciem Koncertowym:
ZK: To przecież oczywiste, że nic nie zastąpi odbioru na żywo, bezpośredniego kontaktu z artystą (Artystą!), atmosfery sali koncertowej!
A: Powiedz mi, drogi Zwierzu, jaki to ja mam bezpośredni kontakt z artystą siedząc w rzędzie XXXVII, miejsce 1, pod balkonem? Nie dociera do mnie owe legendarne brzmienie fortepianu, widzę głównie wylakierowaną, kuloodporną fryzurę sapiącej paniusi siedzącej w rzędzie XXXVI, a ponad wszystko akustyka całej sali jest do bani!
Kupując nagranie Artysty przynajmniej oszczędzone mi jest obcowanie z kuloodporną fryzurą, a dźwięk (i obraz) mam nagrany przez mistrzów branży, w najepszych dostępnych technologiach.
ZK: Audiofilonku kochany, jakżeż możesz takie dyrdymały powiadać! Ty, wychowany na filmach Bergmana i wzdychający do lampowego brzmienia konsoli mikserskiej Neve? Czyżbyś naprawdę chciał mnie przekonać do montażu wykonanego przez osobę zapatrzoną w MTV, a na dodatek cierpiącą na pląsawicę, na Twoje legendarne brzmienie Artysty (ARTYSTY!) przemielone przez nadmiar cyfrowej ingerencji mającej dostosować brzmienie płyty do lepszego odbioru na jakże dziś popularnych odtwarzaczach przenośnych?
A:
Słuchaj, Stary, to czego się teraz napijemy? A potem Ci puszczę coś, co znalazłem…
Gostku 😆
Audiofilonek-Bezogonek 😉
Wodzu Wielki, naduszam wszystkie nie tylko pomarańczowe i nic.
Może to przez mój IE 9, który nie słucha żadnych poleceń.
Sprawdzę w Mozilli.
@PK 14:21 🙂 🙂 🙂
Ojej, ja na strony wewnętrzne wchodzę, ale myślałam, że obejrzę jakowąś produkcję, skoro 21 dni ma być dostępna, a tu tylko jakieś produkcyjniaki.
@ Beata 11:36
Wracając do „Fausta” – to nie poznański projektor zawinił,we Wrocławiu też była czkawka dźwiękowa i zakłócenia obrazu przez większą część I aktu,potem trochę się uspokoiło,ale i tak o warstwie wokalnej na podstawie tego przekazu zbyt wiele nie da się powiedzieć. Widać ogoniasty musiał i tutaj kopytkiem zamieszać 😉 Zostałam do końca,bo jestem uparta,poza tym było kilka pomysłów inscenizacyjnych,które nawet mi się dosyć podobały. Chociaż sceny z Małgorzatą ciągnącą szafot i umieszczanie ściętego łepka w relikwiarzu mnie osłabiły 🙂 A Mefisto – zdecydowanie tak ! Głosowo ( o ile mogę sądzić z powodów jak wyżej ) i wizualnie 🙂
PMK, Gospodyni, Bazylika,
Bazylika ma z moim podejsciem do tematu wiecej wspolnego niz jego wpis wskazuje. Nie wiem jaki rodzaj sztuki polaczyl polaczyl Bell z technologia co dalo w rezultacie telefon. „Nowy rodzaj sztuki” to moze za duzo powiedziane, ale „nowy rodzaj ogladu” to za malo. Moje odczucia w czasie przedstawienia i po wyjsciu z transmisji Live HD sa inne niz te w teatrze na zywo; generalnie pelniejsze. Bylo swietnie gdybysmy wszyscy mogli zmiescic sie w pierwszych rzedach sal koncertowych, ale nie ma ani tyle miejsc w tych salach ani pieniedzy aby za to zaplacic. Wiekszosc krytykow ocenia sztuke ze swojego uprzywilejowanego punktu widzenia. Sprobujcie jednak znalezc sie „w butach” tych melomanow, korzy siedza w dalszych rzedach na drugim balkonie, gdzie malo co slychac i nic nie widac. Dla nich Live HD to jest inna sztuka, przynajmniej w sensie natezenia i jakosci sygnalow ktore stymuluja wydzielanie dopaminy w ventral striatum. Surrogate to byl termin bardzo negatywny. Plyta gramofonowa byla bardzo slabym substytutem koncertu na zywo. Ale to sie zmienilo. Obecne nowe technologie tworza surrogaty nieodroznialne od oryginalu, przynajmnie za pomoca dostepnych nam zmyslow. Plyta gramofonowa odeszla bezpowrotnie, podobnie jak zawod kowala.
Pani Kierowniczko Droga – chyba się nie rozumiemy.
Żadnego „idealnego” obrazu nie fałszuje, bo istotnie takiego nie ma. Nigdy czegoś takiego nie postulowałem.
Chemician nie ogłaszał powstania „nowej formy oglądu sztuki”, ale „nowej formy sztuki”, a to nie to samo.
Opera, ani żaden utwór muzyczny, nie powstały po to, by je studiować w partyturze, choć znam pogląd, wedle którego rzeczywistą wielkość Lulu Berga poznać można dopiero… studiując partyturę. Pogląd taki zawsze mnie zdumiewał, wydawało mi się bowiem, że wszystkie utwory muzyczne, sceniczne i nie, powstały po to i po to jedynie, by były grane, to znaczy brzmiały (a sceniczne jeszcze i po to, żeby były oglądane, tj. dekorowane, kostiumowane i reżyserowane). I brzmiały – co do czego zgodziliśmy się przecież w innej rozmowie – najlepiej jak to możliwe w warunkach przewidzianych przez kompozytora.
Płyta gramofonowa jest surogatem i operowe DVD jest surogatem, ponieważ oba wstawiają pomiędzy utwór grany „na żywo” i słuchacza/widza, kilka fałszujących odbiór parawanów. Do akustyki wnętrza dodają najpierw filtr mikrofonu, kilka dalszych filtrów technologicznych (system odtwarzania), a potem jeszcze akustykę wnętrza, w którym się nagrania słucha. Różnice są tu nieporównanie większe, niż np. różnice odbioru z różnych miejsc na sali.
Co z kolei oznacza, że gouldowski postulat „1:1” (z płytą) zamiast „1:1000” (na sali koncertowej) był od początku oszustwem, gdyż pomijał czynniki, osoby i przedmioty, oddzielające i oddalające „1” od „1”.
Sfilmowane przedstawienie operowe (wiem, że powtarzam te same argumenty, co przedtem, ale po co będę wymyślał nowe, jak na stare nikt nie odpowiedział?) wpycha do tego związku jeszcze subiektywne decyzje realizatora, który zmusza mnie, żebym w danym momencie patrzał tu, a nie tam, czym fałszuje również pracę realizatorów scenicznych (widziałem niejedno sfilmowane przedstawienie, gdzie realizator nie pokazywał drugich planów, o które dbał reżyser, albo pokazywał rzeczy, od których reżyser właśnie próbował odwrócić uwagę).
Krótko mówiąc: nie wszyscy mogą być wszędzie i zawsze, dobrze więc, że takie dokumenty powstają. Wobec żywego przedstawienia i koncertu są to jednak mniej lub bardziej udane Ersatze, w równym stopniu i w podobny sposób (uczciwszy uszy) zaspokajające naszą frustrację, jak inna, wspomniana przeze mnie, a wsparta technologią dźwięku i obrazu domena ludzkiej działalności.
Tę ostatnią analogię można zresztą posunać dalej jeszcze i wspomnieć coś o zgubnej „dostępności”, która dławi pożądanie…
PMK
W kwestii McLuhana to tam chyba było, że środek przekazu jest przekazem 🙂
A w kwestii meritalnej, problem uważam za sztuczny. Jeden woli kapuśniak, a drugi ogórkową, i tyle. Porównywanie akustyk nie ma tu nic do rzeczy, bo najpierw musielibyśmy przyjąć, że przekaz żywy, jaki by nie był, jest ex definitione lepszy od tego zarejestrowanego. Nie widzę kryteriów do wartościowania innych niż arbitralne i subiektywne. Takim też jest argument „warunków przewidzianych przez kompozytora”. Na moj dusiu! – muzyka jest po to, żeby mi się podobało, a nie żebym sobie pięty obcierał. Przy okazji obetrę sobie – niech i będzie, ale specjalnie zmuszać się, cierpieć za miliony, bo tak chciał kompozytor? Odbiór sztuki jest czysto subiektywny, więc dlaczego, skoro spróbowałem jednego i drugiego, i bardziej pasuje mi drugie, ma mi ktoś wmawiać, że korzystam z surogatów? Dla mnie, gdybym już chciał w ten sposób wartościować, surogatem może być to pierwsze .
To odnośnie płyt, zwykłych – w nowe techniki się nie wdaję, jak się komu podoba, jego sprawa. Mnie wystarcza stereo, a ostatnio nawet mono 🙂
Jasne, ze w HD telecast istnieje interpretator ktorego nie ma w teatrze operowym, operator kamery ktory wybiera to co filmuje, wiec w jakims sensie zaweza przekaz informacji. Wiaze sie to z roznymi konsekwencjami o ktorych PMK pisze bardzo przekonywujaco. Nie mam zamiaru kwestionowac tych oczywistych spraw. Nigdzie nie napisalem ze telecast jest idealem. Nigdzie tez nie napisalem ze to ma byc traktowane jako substytyt. To jest po prostu nowa, bardzo dobra jakosc ktora warto docenic. Nadal warto chodzic do teatru, gdzie jest mozliwosc oddzialywania z artysta, ….jesli ma sie takie mozliwosci. Mam tez nadzieje (niestety dosc cicha), ze Live HD nie zwiastuje konca opery jaka znamy. Nie chcialbym aby poszlo to sladem telefonu, ktory zastepuje rozmowe w cztery oczy czy Facebook’u, ktory zastepuje spotkanie towarzyskie. Technologia jednak robi postepy i klasyczne metody przekazu ulegaja zmianie, a jesli nie sa adaptowalne, przechodza do lamusa, zastapiane przez nowe, czasem lepsze. W tym sensie, byc moze ta nowa technologia pozwoli sztuce muzyki operowej przetrwac, nawet jesli w nieco zmienionej formie.
Świetny koncert – warto było postać w korkach żeby zobaczyć 😉 Baszmet wydaje się być przesympatycznym człowiekiem. Jeśli chodzi o „różne dziwne rubata” to nie znając utworu nie zwróciłem uwagi, natomiast trochę luzu na koncercie na żywo wydaje mi się wskazane 😉 Teraz się doleczam po wyjeździe – zimno tam w tej wawie… a ja przyzwyczajony do ciepłego komputerka 😉
PMK,
Mysle ze Panska „rozowa” metafora porownujaca operowe Live HD do wiadomych filmow (a wiec rowniez widzow tych „spektakli”) idzie zbyt daleko. A fe! Bedzie bardzo interesujace sledzic czy i jak jest Pan gotow to odwolac.