Marka ze złamanym nosem
Dlaczego nos jest złamany, dowiecie się w zakończeniu tego wpisu.
Byłam dziś w NIFC na konferencji chopinowskiej – niestety tylko na kawałku, ale za to bardzo ciekawym. Konferencja ma ogólny tytuł 2010. Postscriptum, a na plakacie widnieje znany nam dobrze z afiszów ChiJE młody łebek Fryca z komiksowym dymkiem z napisem „uff”! Po Roku Chopinowskim, jak nietrudno się domyślić.
Przedpołudniowa sesja była szczególnie interesująca, ponieważ dano głos ludziom spoza środowiska. Zaczął prof. Jacek Kurczewski, socjolog i wielki meloman (wciąż się spotykamy w filharmonii), ale to jeszcze były urocze niewinne humanistyczne rozważania na temat różnorakiego postrzegania postaci Chopina i wokół różnych aspektów jego osobowości. Natomiast potem doszło do głosu spojrzenie menedżera: dr Marcin Poprawski z Poznania musiał co prawda wydatnie skrócić swoją wypowiedź łącznie z prezentacjami w power poincie, ale padły zdania o marketingu, brandingu i różnych poziomach postrzegania Chopina: można go bowiem postrzegać jako wartość estetyczną (muzycy, muzykolodzy i melomani), jako markę, która może się dobrze sprzedać (menedżerowie) i jako markę polityczną – polskość Chopina itp. (politycy).
Później poznaliśmy spojrzenie historyka kultury zajmującego się muzyką, dr hab. Krzysztofa Moraczewskiego, trochę polemizujące z poprzednikiem i odsłaniające jeszcze inne aspekty, a na koniec przedpołudniowej sesji wypowiedział się p. Michał Kazimierczak z firmy Saatchi&Saatchi pod dużo mówiącym tytułem Marka Chopina w roku 2010. Signum temporis czy nieporozumienie? Opowiedział się właściwie raczej po tej drugiej stronie, ale i tak zdegustował kochane środowisko profesorskie. Wytłumaczył (także z pomocą power pointu, ale dowcipnie), na czym polega marka: jest to znak (ważna tu jest identyfikacja wizualna), za którym kryje się jakaś idea – czy prawdziwa, czy zmyślona, to już inna sprawa. Po czym pokazał znany obrazek profilu chopinowskiego z dużym nosem, komentując, że identyfikacja wizualna jest tu znakomita, ale jaka idea za nią stoi? Znak zapytania.
Dyskusja rozpętała się burzliwa. Marcin Poprawski także zabrał głos i powiedział kilka słów o tym, jak na Zachodzie działania marketingowe pomagają w przyciąganiu młodzieży do muzyki (np. w przypadku English National Opera). Stanisław Leszczyński oponował, że to nie tylko marketing, bo wsparty jest o wiele lepszym wykształceniem muzycznym przeciętnych Anglików. Na koniec zabrał głos prof. Mieczysław Tomaszewski (właśnie skończył 90 lat i jest w fantastycznej formie) i powiedział, że po co muzyce marketing, wystarczy edukacja i kompetentne działania. Za przykład tych ostatnich podał festiwal Chopin i Jego Europa, który komponowany jest przez Leszczyńskiego tak wspaniale, że pchają się nań tłumy. Nie było czasu, ale polemizowałabym z Profesorem: ten festiwal od początku miał bardzo przemyślaną i atrakcyjną oprawę marketingową! Myślę, że ona też tu bardzo pomogła, a zrobiono (tj. zrobił Darek Komorek, grafik) przy okazji jeszcze jedną fajną rzecz: odklejono od Chopina ten słynny nos i upowszechniono zupełnie inny jego wizerunek, tę młodą twarzyczkę, będącą aluzją do tego, że w Warszawie kompozytor spędził swoje młode lata.
Zamieniłam potem parę słów z sympatycznym p. Kazimierczakiem, który był szczerze zdumiony: – Nie wiedziałem, że jest taka polaryzacja stanowisk! – No, jest. A prawda i tak leży pośrodku.
Tak sobie kluczę i wciąż wstrzymuję się przed wyrąbaniem najważniejszego. Chopina i Jego Europy, jak i dalszych płyt NIFC, prawdopodobnie nie będzie. Jak dowiedziałam się nieoficjalnie, STANISŁAW LESZCZYŃSKI ZŁOŻYŁ DZIŚ PO POŁUDNIU DYMISJĘ W SEKRETARIACIE P.O. DYR. KAZIMIERZA MONKIEWICZA. Już nie wytrzymał. Bo tego się nie dało wytrzymać. Długo by opowiadać, ale kroplą przepełniającą kielich był fakt, że p. M. obciął fundusze na festiwal dwukrotnie w stosunku do tegorocznej, i tak obniżonej w stosunku do budżetu sumy. I to w momencie, kiedy p. minister Zdrojewski stwierdził, że chce, by ten festiwal był sztandarowy. Chyba chciał mieć te sztandary z celofanu.
Pan M. zapewne tę dymisję z rozkoszą przyjmie – to jego największe marzenie. Wtedy pójdą za nią następne. I zostanie sam, ze swoimi ludźmi z administracji, największymi znawcami Chopina, podobnie jak on. Czy tego właśnie chce minister kultury?
Komentarze
Może nie powinnam tego czytać przed spaniem, bo aż mi się płakać chce z bezsilności. Nie umiem przyjąć tego do wiadomości, że może nie być Chopina i jego Europy z jego twórcą, obecnym na każdym kroku.
Jak to możliwe, że taka marka, taki człowiek dostał takie podziękowanie?
Czy można coś zrobić w tej sprawie?
Sama chciałabym wiedzieć. W każdym razie już wiemy: głośne krzyczenie może pomóc. Tak, jak było ze Studiem.
Trzeba koniecznie napisać list otwarty do min. Zdrojewskiego.
KRZYCZĘ, KRZYCZĘ, KRZYCZĘ! Za dobrze szło. 🙁 W jakiej to książce jeden z bohaterów cieszył się, idąc pod górę, a płakał schodząc? A taki miły był wieczór. Słuchałam, jak osiemdziesięcioletni Horowitz gra utwory kompozytorów na S, od Scarlattiego po Scriabina, i uszu nie mogłam oderwać.
To ja krzycze!!!!!
To farsa, i szkoda slow. Najlepiej niech w ogole nic sie nie odbywa tylko te defilady jak im tam… eh, wkurzylam. Co to za kraj? Ktory nie szanuje i nie dba o wlasna kulture, edukacje i ich tworcow i ludzi ktozy angazuja sie wkaldajac cale serce. Mam wrazenie ze dzis juz doszlo do tego ze liczy sie tylko czysty zysk materialny.
A w zeszłym roku w grudniu Pan Stanisław Leszczyński otrzymał nagrodę MKiDN w dowód uznania za przygotowanie edycji Festiwalu „Chopin i Jego Europa” w 2010 r.
Trudno w to wszystko uwierzyć.
A dlaczego Monkiewicz były prezes Panasonic Polska został p.o. dyrektora Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina?
O to trzeba by zapytać pana ministra, a może raczej byłego podsekretarza stanu Jacka Wekslera.
Miał „wyprostować sprawy finansowe”, miał być to stan przejściowy, a potem miał być ogłoszony konkurs. I guzik.
… a nawet i brudny zysk, Chiaranzano. To teraz sztandarowe festiwale będzie się orgnizowało metodą sprawdzoną w zamówieniach publicznych: wygrywa najtańszy wykonawca? To może na najbliższym festiwalu ja zagram? Jest jeszcze kilka miesięcy, kupię sobie takie przenośne klawisze yamahy za kilkaset złotych i jak raz zdążę się przygotować. 😈
Business is business
Co ma zrobić dama, gdy ma ochotę zakląć? Sięgnąć po klasyków. 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=myAJUEuLKjE
Dobra, Aga zagra na parapecie, a ja będę śpiewał. Damy czadu za pół stawki i wszyscy będą zadowoleni, oprócz zawodowych malkontentów z tego blogu. 😈
To co, znów będziemy jakąś petycję tego? I co najważniejsze w całym interesie, pod kim jest podwieszony ten cały Monkiewicz? Bo jak pod kimś dużym od ministra, to se dużo możemy pyskować. 😎
Oooo, mam ja ogromną ochotę komuś napyskować!…
Pobutka.
Napyskowac to malo!!! Ale pysk powinien tam byc!…
Duet z Wielkim Wodzem? To ja naprawdę muszę już zacząć ćwiczyć! 😉
Wielki Wodzu, śpiewanie zostaw mnie. Do p. Jenkins mi daleko, ale zapewniam, powalę 👿
Nie rozumiem. Przecież Zdrojewski, podobno, przytomny. Dlaczego to tak wygląda?
Pani Doroto, proponuję list otwarty do ministra!
Chyba nie na temat, ale…
http://wyborcza.pl/1,76842,10746634,Dzieci_recytuja_Kaczynskiemu___Bronisz_narod_z_troska_.html
Wierny ideałom nie szukał uznania, choć nie od jednego doznał opluwania.
Właśnie potwierdzono informację o SL w Wiadomościach kulturalnych w Dwójce, bez komentarza.
A dlaczego bez komentarza?
Nie mają nic do powiedzenia, nie wyrażają żalu, niepokoju, buntu?
Wycie też się chyba przyda, jako podkład muzyczny do krzyku? 🙄
List otwarty wyrąbać trzeba koniecznie. Nawet jeżeli nie miałby on przynieść pożądanych efektów, to przynajmniej może być dla SL pewną formą zadośćuczynienia, na zasadzie – no cóż, z biurokratami przegrałem, ale publiczność doceniła.
Może się zastanowimy nad jakimiś konkretami? Znaczy, co ma być w tym liście, kto napisze, jaki adresat, kto/co jako nadawca, etc.
Myślę, że do najwyższego przełożonego, a otwarty przeczyta i p.o. zwierzchnika.
O naszym ogromnym żalu i buncie, że dopuszczono do tego, by autor tak niezwykle udanego pod każdym względem przedsięwzięcia kulturalnego zmuszony był do złożenia rezygnacji.
O naszej radości i satysfakcji z festiwalu CHiJE, o oczekiwaniu na ten czas, o wielkiej wdzięczności i uznaniu dla SL.
O niedopuszczalnych praktykach powierzania narodowych instytucji kulturalnych dyletantom.
Wyrazić prośbę i nadzieję, że minister znajdzie środki na tę niezwykłą inicjatywę kulturalną i przekona desperata do kontynuacji dzieła.
Proszę rozwijać temat.
Ja się chętnie podpiszę, oboma rękoma, ale brak mi rozeznania, żeby zaproponować treść i adresy. 🙁
Oraz, żeby minister uwzględniał głosy środowisk – to ważne!!! Przecież chodzi o instytucję państwową.
Można by coś wrzucić o tym, że narodowym dobrem są nie tylko nieżyjący twórcy. Należy za nie uznać również tych ludzi, którzy owym twórcom zapewniają „życie po życiu”. Którzy potrafią sprawić, że ciągłość kultury przestaje być magicznym zaklęciem lub pobożnym życzeniem, a staje się realną, na co dzień przeżywaną praktyką. Takim ludziom trzeba przyznać szczególne prerogatywy, dać szczególne możliwości i szczególną ochronę (o wdzięczności już nie mówiąc). Bo bez nich następne pokolenia będą tylko z przymusem, bez przekonania powtarzać „wielkim poetą był”, w rzeczywistości z kulturowego dziedzictwa w ogóle nie korzystając i nie czując z nim osobistego, emocjonalnego związku.
Kto tego nie rozumie, nie rozumie w ogóle, czym jest kultura i nie powinien się nią zajmować. 👿
Święte słowa, Bobiku!
Wysłałam maila do Gazety Stołecznej, dlaczego nie podnoszą alarmu, bo nie widzę nigdzie notki na ten temat.
mt7, oni zajmują się dzisiaj piłką kopaną 👿 Na ten festiwal forsy nie brakuje 👿
Tak z ciekawości i żeby bardziej się wkurzyć, ile wynosił budżet ChiJE?
mt7, to się stało wczoraj po południu i mało kto wiedział. Ania Dębowska chciała nawet pisać o NIFC i może jeszcze coś napisze.
Haneczko, Pan Stanisław Leszczyński wart jest więcej niż wszelkie pieniądze.
Ściągał tu wykonawców, których człowiek ma mało szans usłyszeć, czy zobaczyć na żywo. Artyści ci godzili się na występy z uwagi na osobiste więzi z SL za symboliczne wynagrodzenia, dzięki temu, ja emerytka z bardzo ograniczonym funduszem miałam szanse spotykać dzień w dzień przez miesiąc fantastyczną muzykę za niewielkie pieniądze.
Na każdym kroku spotykałam SL czuwającego, zabieganego, a jednocześnie bardzo przyjaznego wszystkim.
mt7, ale przeliczyli Go na forsę 👿 Chciałabym wiedzieć, za ile szurnęli takiego człowieka 👿 bo na co pójdą „zaoszczędzone” pieniądze, wolę się nie domyślać 👿
Haneczko, jak to na co? Na tzw. bieżące funkcjonowanie (trzymanie się stołka wespół z tzw. obsługą biura). Wykurzyć kompetentnych i zająć się swoim istnieniem, niezagrożonym już przez lepszych, kompetentnych, którym się chce, o to chodzi. Znam z autopsji, kilkoma ruchami zniszczono w mojej firmie zespół, który wiele lat budowano i to zgodnym wysiłkiem różnych opcji.
Z trudem do mnie dociera, że unicestwiany jest tak wielki, materialny i niematerialny, dorobek. Wydawało się, że efekty mówią wszystko.
Pod wszystkim się podpiszę. Trudno mi sobie wyobrazić, że uda się rzecz odkręcić, ale wesprzyjmy p. Leszczyskiego, i pojątrzmy kogo należy.
Podejrzewam ze o ile interwencja nie zadziala, znajda czlowieka ktory zobowiazuje sie festiwal zorganizowac za wyznaczona sume, i festiwal bedzie, ale wygladajacy odpowiednio
No ja nie wiem, czy da się kogoś rozjątrzyć, bo pewnych ludzi nic nie wzrusza, chyba że się stołek pod nimi przewróci. Na razie to my jesteśmy wkurzeni, ja przynajmniej jestem!…
Nie, Notario, plecy przenoszą ich miękko na następny.
@bazylika 15:37 „Pod wszystkim się podpiszę. Trudno mi sobie wyobrazić, że uda się rzecz odkręcić, ale wesprzyjmy p. Leszczyńskiego, i pojątrzmy kogo należy.”
Podpisuję się oburącz !!! Zajrzałam na Dywan,żeby złapać trochę ożywczego powietrza i mną zatrzęsło!
Moge sie mylic, ale chodzi mi cos takiego po glowie. Zyjemy dzis w nieco innym swiecie niz jeszcze przed rokiem.Bardzo, bardzo odmienionym. Ostre obcinanie wydatkow sektora publicznego dotyczy sluzby zdrowia, pomocy socjalnej, policji i nie ma w grunce rzeczy takiej dziedziny, ktora nie zostalaby dotknieta powaznymi cieciami. Obcinanie w te sytuacji finansow na kulture mnie nie dziwi i nawet nie gorszy (nie rzucajcie, prosze kamieniami w Starego Kota!…). Jesli nie ma dosc kasy w budzecie panstwa na profilaktyke raka, a nawet czesto na leczenie, to przeciez…. Ojej. 👿
Kocie, jestem jakoś dziwnie przekonany, że gdyby wciągnięto SL w tzw. proces decyzyjny, gdyby mu pokazano – proszę, takie są możliwości budżetowe i mimo całego uznania dla pańskiej działalności, z próżnego nie nalejemy, pogłówkujmy więc razem, z czego ChiJE może zrezygnować, a co jest absolutnie niezbędne, rzecz nie musiałaby się skończyć rezygnacją.
Z tego, co u PK między wierszami, wyczytałem, że problem był nie w samym obcięciu budżetu, tylko w różnych innych rzeczach, o których „długo by opowiadać”. I że tego już faktycznie nie dało się wytrzymać. Więc chyba nie chodzi o forsę, tylko o jakieś kłody pod nogi i piekiełko, gdzie podgryzania i ambicyjki ważniejsze były od festiwalu. Jeżeli się mylę, upraszam Kierownictwo o sprostowanie moich błędnych wniosków. 😉
A to co innego, indeed. Mnie chodzi o to, ze panstwo opiekuncze wzgledem kultury odchodzi na dlugie lata w niebyt. Moze powroci za lat 15, ale tymczasem nie mozemy „wymagac”, bo swiat sie zmienil. I wszyscy poniesiemy tego koszty. Oby starczylo pieniedzy chociazby na opieke nad starymi, niedoleznymi, umierajacymi. To jest moj program minimum na reszte zycia. 😈
Zanim sie odsadzi P. Monkiewicza od czci i wiary nalezaloby wysluchac jego argumentacji, a zapewne taka sie pojawi, bo szykuje sie burza.
Chodza sluchy ze calkiem niedawno jednostka montarna w Instytucie bylo 100 000zl, wiec moze powrot do realizmu jest konieczny.
Przy okazji mala dygresja na temat P. Leszczynskiego.
Jako dyrektor tak zacnego fetiwalu, moglby na swoich byc przynajmniej stosownie ubrany. Leszczynski to brzmi dumnie, ale porzadny garnitur raczej go nie oszpeci.
Bobiku, dokładnie o to chodzi.
A dodatkowo pan M. sprzymierzył się z – by tak rzec eufemistycznie – ludźmi, którzy czują się niedocenieni i niedopieszczeni, a raczej w niewielkim stopniu na to zasługują. Piszę najłagodniej, jak można. Już otrzymuję tu bluzgi i wyrazy chorej Schadenfreude. Nie będę ich wpuszczać, nie ma tu dla nich miejsca.
Chyba że z ciekawości chcecie sobie poczytać, na wszelki wypadek nie skasowałam jeszcze z kosza, gdzie ich miejsce.
Paniętacie Amadeusza i Salieriego – króla miernot? No cóż…
MaćkuP – „chodzą słuchy” niby gdzie i z jakiego źródła?
Ja z panem Monkiewiczem rozmawiałam. Jego argumentację mogę przytoczyć. Chcecie? W każdej chwili.
A ubiór naprawdę nie jest rzeczą najistotniejszą w robieniu dobrego festiwalu.
Tak, tak, chcemy poczytac!!!! A gdzie jest kosz?
Kosz jest u mnie w administracji 😛
Dobrze, wrzucę Wam samą treść tych postów (tylko dwóch na szczęście), ponieważ nie życzę sobie tu więcej wynurzeń tych państwa.
A więc:
1. „W odróżnieniu od powyższych cmokersów jestem innego zdania. Odejście Króla Stanisława to najlepsza wiadomość dla polskiej kultury w tym roku. Prywata od lat, układziki widoczne też w powyższych komentarzach, arogancja oraz totalne skłócenie ze środowiskiem muzycznym taki jest efekt rzadów tego Króla Klasyki i Fonografii. A o festiwal się nie należy martwic. Pani Elzbieta Penderecka wypełni te lukę…”
Komentarz: Przypominam, że owa „prywata” to najwięksi artyści Europy. A „środowisko muzyczne”, z którym ponoć SL jest skłócony, również nie rekrutuje się jakoś z tych najwybitniejszych.
2. „Nareszcie się ktoś odważył rozbić tę klikę na czele której stał Pan Leszczyński. Rękami i nogami trzymał się koryta.”
Komentarz: Przypominam, że nikt niczego nie rozbijał, bo kliki żadnej nie było, a wymówienie złożył on, mimo że od co najmniej pół roku wiele osób próbowało go powstrzymać. Minister na pewno tego nie chciał – sam go przecież odznaczył.
A teraz oddalam się do rodziny, wybaczcie.
Pani Doroto,
Od argumentacji P. Monkiewicza trzeba bylo (jezeli ja Pani zna) a potem opatrzyc to komentarzem, chocby nawet tak nieprzyjemnym jak ten w tekscie.
Szybciej niż kryzys wykończy nas niekompetencja z arogancją.Mnóstwo kasy się marnuje przez rządy różnych szwagrów.Na każdym szczeblu.Im mniej kasy,tym bardziej kompetentne powinno być zarządzanie.Patrzę na to w tzw.terenie.Ręce opadają.
Dobra, o wszystkim napiszę osobno, jak znajdę chwilę.
A teraz już naprawdę muszę sobie iść.
Przyznam Pani Doroto, dziwny obyczaj na usuwanie opinii negatywnych:-(
Chwalic p.SL I protestowac wolno, zle mowic zakazano, to dopuszcza Pani tylko – jak tu ktoś napisał – „cmokersow”?
To co Pani uwidocznila, zamieszczajac usuniete wpisy, moze sugerowac, ze osob mających odmienne zdanie o SL jest sporo wiecej. Czy słusznym jest zakazać wyrażania opinii? Rozumiem blokowanie wylgaryzmow i popieram, ale wyrażania zdania w sposób j/w? Dyskutujmy może wyjdzie z tego coś dobrego dla kultury.
Matko Przenajświętsza! Toż to nie tylko krzyczeć, ale wrzeszczeć trzeba i aktywizować wszystkich -może by sejmową komisję kultury wciągnąć w to i pisać gdzie się da. Jak to nie będzie SL? Jak to nie będzie ChiJe? Jaka pani Penderecka? Gdzie – z całym szacunkiem – Rzym, gdzie Krym? Może jeszcze da się coś odwrócić… Boże, jeśli jesteś Bogiem Komponującym, ratuj nas!
Zgadzam sie z p. Mackiem P. Od takiego komentarza trzeba było zacząć. Dziwi mnie również fakt, że usuwa Pani, Pani Doroto komentarze, które Pani „nie pasują”. Ciekawe dlaczego? Albo nie chce Pani poznać zdania innych, albo ma Pani w tym jakiś swój interes?! Rozumiem, że życzy Pani sobie tylko takich komentarzy, jakie tu widzimy. Reszta wyląduje w koszu… aż żal… Pewnie ten także Pani przeniesie do „swojego działu administracji”
A może pieniędzy zabrakło dlatego, że państwo musi sponsorować tego rodzaju przedsięwzięcia?
http://wolnapolska.pl/index.php/Blogi/2011111814868/odebra-lokal-i-dotacje-qkrytyce-politycznejq/menu-id-304.html
O ile mnie pamięć nie myli Pani Kierowniczka była za. 🙁
Przepraszam za złośliwość ale gdy trafiam na takie zestawienia po prostu coś we mnie wstępuje… Protestujmy, podpisujmy petycje w obronie kultury, bo to słuszne ale pamiętajmy też, że podatnik dalszego zwiększania obciążeń nie zniesie. Trzeba się od rządu domagać cięć w innych miejscach, bo w tym chorym opiekuńczym państwie od różnych pasożytniczych organizacji i instytucji po prostu się roi.
ktoś się wybiera na Rodelindę jutro ? do Met…
Witam Melomana i marcina s.
Po pierwsze, spieszę powiadomić Panów, że więcej takich komentarzy jak cytowane nie było. Tylko te dwa – nic więcej do kosza nie powędrowało (i to jest pocieszające). Podobały się Panom? Uważacie, że są kulturalne i na poziomie? To gratuluję.
Rozmawiać o kulturze – zawsze. A o kulturze, jak sama nazwa wskazuje – tylko kulturalnie.
Właśnie przed chwilą dowiedziałam się paru rzeczy:
1. Dziś przed swoim występem na zakończenie konferencji chopinowskiej Janusz Olejniczak – a co do jego artyzmu nikt z Państwa nie ma chyba wątpliwości – wygłosił przemówienie w sprawie, niemal tak płomienne, jak niegdyś Zimerman w Stanach;
2. Do SL zadzwoniła p. Penderecka, że wraz z małżonkiem chętnie wesprą, bo tak być nie może.
3. A właściwie według ważności 1. Z ministerstwa jest wiadomość, że w przyszłym tygodniu ma w końcu zostać ogłoszony konkurs na dyrektora NIFC.
I o to właśnie chodziło.
Rozmawiałam kilka dni temu z ministrem Zdrojewskim. Doradzałam konkurs, ale on się obawiał, że będzie tak, jak w przypadku Muzeum Narodowego, że ogłosił konkurs i nikt się nie zgłosił. Oby tu pojawił się ktoś sensowny.
Minister też do końca nie wierzył, że SL złoży jednak tę dymisję. Kiedy – jak wspomniałam – ogłosił, że chce, by festiwal ChiJE był festiwalem sztandarowym, powiedziałam mu potem: ale za chwilę Leszczyński odejdzie. E, powiedział pan minister, on tak groził już cztery razy, ale za bardzo kocha to, co robi. No, i stało się inaczej…
Ponadto pan minister powiedział mi wtedy, że cztery najważniejsze osoby w NIFC (oczywiście nie dotyczy to p.o. dyrektora) grożą odejściem. Ja wówczas wiedziałam tylko o dwóch… To jest wymowne, prawda? A jednocześnie miałam głosy od szarych pracowników instytutu, z bardzo różnych działów, że nie wytrzymują już tego wszystkiego i chcą odejść. Dziś wyglądało na to, że jakiś strajk może się nawet wywiązać 😉
To już chyba nie muszę przedstawiać argumentów drugiej strony. Ale jak koniecznie chcecie, mogę to zrobić. Tylko uprzedzam, treści w tym dużo nie będzie, bo taki jest styl wypowiedzi pana M.
Kto nie był dzisiaj w Muzeum Chopina na koncercie Janusza Olejniczaka na Erardzie (1849) z kolekcji NIFC, niech żałuje. Nie wspominam o tym bez powodu. Artysta w trakcie koncertu skomentował sytuację w jakiej znalazł się Instytut….to było bardzo poruszające wystąpienie…oby takich reakcji było więcej.
Łajza minęli 😉
Ja z trzeciej ręki, a tu z pierwszej ręki 😀
A co do kandydatów na stanowisko dyrektora, to nie mamy się co martwić 🙂 Szkoda tylko, że „we people” nie możemy głosować 🙂
A co tytułu wpisu Pani Doroto, to zmieniłbym na „Marka ze złamanym sercem” 😉
Jeszcze do Rafała, skoro wrzucił tu off topic.
Tak, podpisałam list w obronie Krytyki Politycznej, choć za nimi nie przepadam, a w Nowym Wspaniałym Świecie nie bywałam. Natomiast uważam za draństwo kłamliwe insynuacje prawicy na temat KP, tylko z powodu innych poglądów politycznych. Draństwem i kłamstwem jest też treść linku, który Rafał podesłał. I przeciwko temu draństwu chciałam zaprotestować. Faktem jest, że Krytyka Polityczna znalazła się tam dlatego, że wygrała konkurs, a Nowy Wspaniały Świat stał się ośrodkiem kulturalnym dość znaczącym na mapie Warszawy. (Rozumiem, że gdyby wygrała np. Fronda, to Rafał zniósłby nawet sponsorowanie jej ze strony państwa?) Gwoli ścisłości, podpisałam taki tekst: http://www.krytykapolityczna.pl/Serwiskulturalny/ListpoparciadlaKPodsrodowiskamuzycznego/menuid-305.html
Nie ma tam nic – proszę zwrócić uwagę – o lokalu ani o sponsorowaniu, jest o „przeinaczaniu rzeczywistości i kwestionowaniu dorobku Krytyki Politycznej”.
Miło mi było, nawiasem mówiąc, znaleźć się na tej liście koło kilku naprawdę zacnych nazwisk.
Argumenty drugiej strony przedstawić należy, nawet jeżeli niewiele w nich treści. Wtedy jeszcze wyraziściej widać, po której stronie jest racja. 😉
Wyrzucanie postów, które są tylko zbiorami inwektyw albo donosami, ja popieram. Takie komentarze to jest zaśmiecanie blogu, które nic do dyskusji nie wnosi. Jak ktoś chce być traktowany poważnie i wpuszczany, niech używa argumentów. Albo niech chociaż spróbuje być dowcipny. To przynajmniej jakaś oznaka wydolności umysłowej.
Wiązanie lokalu KP z finansowaniem ChiJE jest – pomijając wszelkie polityczne historie – bez sensu, bo w praktyce to wcale nie wygląda tak, że jak nie dostanie KP, to dostanie SL. Duży budżet się układa działami – tyle na muzykę, tyle na literaturę, tyle na muzealnictwo, itd. A potem dopiero wewnątrz tych działów się dalej rozdysponowuje. I na poziomie ministerstwa nie idzie inaczej, bo trudno, żeby minister osobiście każdej najmniejszej inicjatywy kulturalnej doglądał i rozważał, która więcej warta, komu dodać, komu odebrać. Tak że praktycznie piernik po prostu nie ma tu zbyt wiele do wiatraka.
Nooo, nie pamietam zeby ktos na TYM blogu wrzucal takie prymitywne dyrdymaly jak te z „Wolnej Polski”, ktore z ponurym zafascynowaniem przeczytalem. 😯
Toteż szczeknąłem, że stronę polityczną pomijam, bo w tym kontekście niewarta umysłu, nawet prostego psa. 🙄
Nawiasem mówiąc, nie jestem pewien, czy wcześniejszy (w odrzuconych postach) zarzut układzików nie dotyczył przypadkiem tego, że SL wdał się w podejrzane siuchty z Kotem Mordechajem i Psem Bobikiem? No, to by absolutnie była sprawa do rozpatrzenia przez sądy wszelkiej instancji i specjalną komisję sejmową na dodatek. Nie dość, że TWA, to jeszcze totalne zezwierzęcenie… 🙄
Pobutka.
Dzień dobry,
Bobiku, nie tylko zezwierzęcenie, ale kto za tym stoi… 😆
Może ktoś by mógł powiedzieć że jest jakiś układ Leszczyński-ja: jesteśmy kolegami z roku, i to dość zaprzyjaźnionymi od zawsze. Podobnie z Jackiem Kaspszykiem. No i co z tego? Jeszcze z wieloma ludźmi studiowałam.
SL budził i budzi wręcz furię części środowiska, wynikającą z zawiści, ponieważ bardzo dba o jakość – że się tak brzydko wyrażę – produktów, które wypuszcza, czy to płyt, czy to koncertów i festiwali. Uważa, że te ze stemplem NIFC muszą być najpierwszej jakości (i moim zdaniem ma sto procent racji – przecież nie tylko tu „uprawia się Chopina”, jest wiele innych miejsc i okoliczności). Jest trudny i wymagający – o czym wiedzą już pokolenia jego studentów w Akademii Muzycznej – ale stoi za tym wielka erudycja i gust. Jednak i mnie zdarzało się z nim kłócić, niedawno np. w kwestii, czy cudna zresztą Dorothee Mields ma nagrywać Moniuszkę po polsku. Ale to detale. Fakt, że ma swoje zdanie, wypowiada je sposób zdecydowany, a sposób bycia ma specyficzny – dla mnie jest on swojski, ponieważ znamy się dobrych parędziesiąt lat, ale kogoś z zewnątrz może pewnie razić, trudno mi powiedzieć. Sama też jestem typem weredyka, więcśmy pod tym względem bratnie dusze 😆
No to teraz, na życzenie publiczności, trochę z drugiej strony. Nie będzie to jednak cytat z naszej rozmowy, bo wyglądała ona mniej więcej tak:
Ja: Skąd pan się wziął właśnie w NIFC?
Pan M.: Takie są meandry życia. Pomyślałem, że może przyszedł moment, kiedy moje kompetencje nabyte w dużej korporacji, związane z zarządzaniem ludźmi i finansami, mogą się przydać Polsce.
Itd, itp. Nie warto.
Wezmę jednak do ręki jego list do Rady Programowej NIFC, który dołączył do przekazanych mu przez ministra wyników audytu. List zawiera wiele punktów, z których większość to pochwała tego, co udało mu się zrobić. Chwali się np. uruchomieniem czytelni, co stało się przed jego przyjściem. Chwali się też, że „poza bardzo sporadycznymi wypadkami nie są zawierane umowy-zlecenia z pracownikami instytutu”. W tym wypadku należy go raczej zganić. Chodzi konkretnie o taką okoliczność: w dziale wydającym książki pracują młodzi chopinolodzy, którzy zajmują się też pisaniem tekstów i komentarzy (np. do wydawnictw faksymilowych Chopina, systematycznie wydawanych). Robią to po godzinach. Nie należy to do ich obowiązków służbowych, a są świetnym specjalistami. Czy dlatego, że tam pracują jako redaktorzy, mają być dyskryminowani? Tak wielu specjalistów, zwłaszcza w tym pokoleniu, nie ma.
Wiem od pracowników, ile było bojów z panem M., kiedy potrzebna była współpraca działów. Takim przypadkiem np. jest opracowanie książki programowej festiwalu, a jest wiele innych. To była istna droga przez mękę.
Inna sprawa: w liście skarży się, że wśród najważniejszych, nierozwiązanych problemów instytutu jest „ogromny stan magazynu wydawnictw instytutu – nagromadzonych jest ponad 50 tys. książek, 20 tys. wydawnictw faksymilowych i 60 tys. płyt, które blokują milionowe kwoty z budżetu instytutu”.
Panu M. udało się wmówić nawet ministrowi, że to straszliwie dużo. Podczas naszej wspomnianej rozmowy w ministerstwie, kiedy powiedziałam, że świetne są wydawnictwa instytutu, odpowiedzieli (był tam też pan rzecznik i ktoś jeszcze): „No tak, ale, pani redaktor, jakie nakłady! Zalegają cały magazyn!”. Jeszcze wtedy nie znałam powyższego listu, więc nic nie odpowiedziałam, choć podejrzewałam jakąś ściemę.
Starsi z nas zapewne pamiętają, kiedy jedna książka lub płyta miała taki nakład, ile wynosi ilość wszystkich książek i płyt leżących w magazynie. Teraz jest to po prostu tak, że np. leży 50 pozycji książkowych, każda w nakładzie koło tysiąca, i już się robi z tego 50 tys. A są tam i opracowania naukowe, i książki popularne, i książeczki dla dzieci. Każdego po trochu. No straszne ilości naprawdę. Z płytami podobnie.
Ponadto to nie są modne nowości, które muszą się natychmiast sprzedać. One są ponadczasowe.
W kwestii płyt – dystrybucja ich jest tak dobra, jaka może być w dziedzinie muzyki poważnej. Nie dalej niż przedwczoraj na spotkaniu z Mariuszem Kwietniem w Operze Narodowej, gdy była mowa o jego wspólnej z Aleksandrą Kurzak płycie chopinowskiej (p. Mariusz: „otwarła mi wiele drzwi”), Waldemar Dąbrowski dodał, że ma wielką satysfakcję, gdy na festiwalu w Salzburgu czy w ważnych sklepach europejskich widzi „czarną serię” wyeksponowaną, jak nigdy polskie płyty dotąd nie były.
I p. Monkiewicz ma pretensję, że płyty zalegają. Ale to są wciąż kolejne płyty! A skoro uważa, że sprzedają się źle, dlaczego zrezygnował z udziału NIFC w targach we Frankfurcie czy Cannes?
To tylko parę drobiazgów.
Zamieściłem swój komentarz w innym wątku – dlatego przerzucam go, by był w miejscu właściwej dyskusji.
Na okoliczność SL już w trakcie Chopiejów śmialiśmy się na niektórych koncertach, że on może być równocześnie w dwóch miejscach – i na sali i gdzieś w okolicach garderoby artysty lub gdziekolwiek indziej. Ubiór dyrektora – mój Boże. Można taki sam zarzut uczynić np. Ewie Pobłockiej i Dang Thai Sonowi, że miast suknię stosowną i ciemne ubranie włożyli w zeszłym roku na swój wspólny koncert t-shirty festiwalowe (jak oni wtedy grali…).
Pisze PK, że jest dyrektorem wymagającym. I chwała mu za. Ale też jest dyrektorem dopieszczającym swoich artystów, poświęcającym im mnóstwo czasu. Oni o tym wiedzą – i za to go cenią. Podobnie jak my – na salach koncertowych. Wiedzący również, że nie ma problemu z podejściem do niego i zapytaniem o to i owo. Ciężko doprawdy czytać te ostatnie informacje. Czy jest życie (muzyczne) po Leszczyńskim? Oczywiście że jest. Ale co to za życie.
Drogi Dywanie: kupuj zawczasu bilety na Sokołowa w marcu, bo – o ile nie odwołają z powodu ucięcia funduszy koncertu – dane będzie usłyszeć Brahmsa w jego zjawiskowym wykonaniu (czego doświadczyłem wczoraj we Wiedniu – nie wytrzymałem i wypadłem tam „a nazad” – kot nawet nie zauważył nieobecności). Na pewno zagra w W-wie Wariacje i fugę na temat Haendla op. 24 oraz Intermezza op. 17 ( te, którymi ostatnio ujmował nas Volodos). Druga połowa recitalu będzie znana pewnie dopiero po Nowym Roku.
O! To wspaniała wiadomość o tym Brahmsie. Zazdroszczę tej bliskości do „Widnia” 😉 Ciekawe, co będzie w drugiej połowie.
Bilety na Sokolova 😉 już od dawna w kieszeni. 🙂 Też się cieszę z Brahmsa. cmok, cmok 😆 Ciekawe, czy mt7 miała upojny wieczór z Don Giovannim. Właśnie sobie uświadomiłam, że będę miała śpiewny grudzień: Don Giovanni, zarzuele, Halka i chyba Faust. Chyba, bo zwlekałam z kupnem biletu i nie wiem, czy jeszcze dostanę.
Dziękujemy za garść szczegółów szefowo. Wydaje mi się, że obecnemu dyrektorowi brak wizji rozwoju Instytutu (no bo skąd by miał czerpać inspiracje, z pewnością nie z własnych doświadczeń) a to jest szczególnie ważne po Roku Chopinowskim. Potencjał tego jubileuszu może zostać zmarnowany, a powinien zostać przekuty na działania długofalowe a to nie jest raczej mile widziane z perspektywy jednej kadencji 🙂 Niestety dzisiejszy świat jest jest nastawiony na działanie w trybie „instant” :/ a to raczej nie sprzyja powstawaniu rzeczy wartościowych ponieważ często ta „natychmiastowość” = „jednorazowość” – kultura przecież nie znosi jednorazowości 🙂 … i jak zaznaczył prof. Moraczewski na ostatniej konferencji „2010. Postscriptum”, wymaganie od kultury dochodowości jest nieporozumieniem…nie taki jest jej cel i funkcja.
Otóż to. Czyli w gruncie rzeczy i w największym skrócie: zderzenie myślenia buchaltera z wizjonerstwem artystycznym 😉
Bilans musi się zgadzać, ale trzeba wiedzieć, co i jak z nim robić, a nie kutwić tylko po to, żeby się zgadzało.
Rzecz w tym, jak już koło pieniędzy jesteśmy, że festiwal może i mógłby być zorganizowany za mniejszą sumę z budżetu, ale do tego potrzebni są sponsorzy. SL i inni dawniejsi szefowie mieli wypracowane latami kontakty, byli w stanie załatwić naprawdę wiele. Bo na Chopina, i to w atrakcyjnej formie, naprawdę nie jest trudno znaleźć sponsorów. Jedną z tych rzeczy, o których mam największe pretensje do pana M., jest fakt, że on ich od tych kontaktów ODSUNĄŁ, jak też od wszelkich procesów decyzyjnych. Bo on rządzi i już. „Na temat pieniędzy nie ma dyskusji” – tak się do nich zwracał. I jeszcze: „Nie jestem na wasze posyłki”. No i zachował się jak pies ogrodnika, bo sam żadnych sponsorów nie załatwił. Pytałam go latem o to. Odpowiedź spisana, nieautoryzowana:
„Oczywiście pozyskiwanie sponsorów jest jedną z rzeczy, na których to się wszystko opiera, chociażby organizatorzy różnych festiwali czy to w Polsce, czy poza Polską, oni również jako część swojej pracy mają to, żeby szukać sponsorów, i czy to weźmiemy duże festiwale warszawskie, czy poza Warszawą, wiadomo, że ich dyrektorzy tą działalnością szukania sponsorów się zajmują. I o tym już rozmawialiśmy, że to jest coś, czym my się musimy zajmować na przyszłość, bo bez tego będzie pewna trudność”.
Dziękuję bardzo 😆 Zwracam uwagę na słowa „na przyszłość” 😉
O rany, kolejny Don Giovanni za parę dni! 😯 http://www.operawkinie.pl/
Ago, czy zaraz upojny, nie powiedziałabym. 😉
Ale udany. M. Kwiecień ma tę rolę opanowaną do perfekcji, więc nie mógł wypaść źle. Znakomity był, moim zdaniem, Krzysztof Szumański w roli Leporello oraz Joanna Woś, Pavlo Tolstoy i Anna Biernacka w roki Elviry.
Postaci były karykaturalnie przerysowane, co w sumie często mnie drażniło i może dlatego nie doceniłam roli Zerliny i Masetto.
Poziom był wysoki, scenografia i kostiumy ciekawe (lubię ascetyczne i wysmakowane kolorystycznie koncepcje), ale dreszczy nie było.
Warto zobaczyć. 😀
Zarzuele?
Gdzie???
Zarzuele będą w FN. http://www.filharmonia.pl/okno03_012008.pl.html A jutro w Dwójce, o 19.00, retransmisja recitalu Nelsona Goernera z sierpnia, recital był tu wtedy chwalony przez PK.
I znowu wracamy do CHiJE 🙂
😎
Anno w FN:
Piątek, 9 grudnia 2011, godz. 19:30 | dodatkowe informacje
Sala Koncertowa
Honorowy patronat: Ambasador Hiszpanii – Francisco Fernandez Fabregas
Współpraca: Instytut Cervantesa w Warszawie
ORKIESTRA SYMFONICZNA I CHÓR FILHARMONII NARODOWEJ
Víctor Pablo PÉREZ – dyrygent
María BAYO – sopran
José BROS – tenor
José Antonio LÓPEZ – baryton
Piotr PIERON – bas
Anna FIJAŁKOWSKA – mezzosopran
Aneta KAPLA – sopran
Krzysztof CHALIMONIUK – baryton
Tomasz WARMIJAK – tenor
Mariusz CYCIURA – tenor
Henryk WOJNAROWSKI – kierownik chóru
Federico CHUEACA, Ruperto CHAPÍ, Gerónimo GIMÉNEZ, Moreno TORROBA, Fransisco Asenjo BARBIERI, Amadeo VIVES – Zarzuele (arie, duety i fragmenty orkiestrowe)
Pablo SOROZÁBAL – Zarzuela Tabernera del puerto
Ceny biletów: 70, 60, 50, 40, 25 zł
Mmm, Bayo i Bros…
Fajnie, że się coś dzieje w tym kierunku.
Ooo, już Aga odpowiedziała.
A ja mam w ramach przyjetych obowiązków społecznych spotkania, zebrania, narady z prawnikiem, szarpanie nerwów zamiast strun. 🙁
I nie mogę iść sobie tu i tam.
Panią Kierowniczkę, zapewniam solennie, że nie poparłbym sponsorowania przez państwo dowolnej politycznej tuby propagandowej (w tym Frondy). 🙂
Kocie, Bobiku, Z poglądami prezentowanymi na stronie Wolna Polska uprzejmie proszę mnie nie identyfikować, bo znaczą dla mnie mniej więcej tyle co propaganda serwowana przez Fakt, GW i dowolne inne tytuły, czyli kompletnie nic. Samo zaś wydanie publicznych pieniędzy na tubę propagandową (co z tego, że przystrojoną w kulturalny kamuflaż?) jest potwierdzone przez wiele innych tytułów. Opiekuńczy model państwa, które hojnie płaciło każdemu, kto tylko wyciągnął rękę okazał się niewypałem i teraz będzie trzeba zrobić po nim porządek. Czym wcześniej tym lepiej. Oby tylko przerośnięta biurokratyczna machina umiała odróżnić co jest naprawdę wartościowe i warte zachowania. Powyższy wpis nie napawa mnie optymizmem w tej sprawie.
Widzę tu kilka problemów. Pierwszy to taki, że nie znam czasów, w których kultura umiałaby się obejść bez sponsora. Czy to był mecenat państwa, czy miasta, króla czy arystokracji, biznesmena, wydawcy, galerzysty, czy swagra z kuzynem, którzy głodnego artystę na kolacje zapraszali – zawsze jakieś jego formy istniały. I złudzeniem wydaje mi się przekonanie, że jak się teraz ten ochronny parasol zlikwiduje i puści kulturę na żywioł wolnego rynku, to ona rozkwitnie jako ta różyczka w promieniach słońca. Myślę, że Medyceusze bardzo by się z takiego pomysłu uśmiali. 😉
Drugi problem – przy założeniu, że jednak pozostajemy przy mecenacie państwowym – jest dla mnie w tym, że pieniądze rozdzielają urzędnicy, którzy na kulturze nie zawsze się najlepiej znają. Cóż wobec tego robić, żeby było dobrze? Ano – urzędnicy powinni słuchać głosów środowisk twórczych, krytyków, wyrobionej publiczności.
Ale tu się pojawia problem kolejny. Nie ma tak, żeby wszyscy dobrze oceniali to samo. Zawsze są rozbieżności gustów i opinii. Rozsądek nakazywałby więc sponsorować przede wszystkim to, co w opinii większości wypowiadających się jest wysokiej lub najwyższej jakości, a resztę w zależności od tego, ile środków zostanie. No i tu znowu jest problem, bo w ocenie tych „niesztandarowych” zjawisk kulturalnych rozbieżności ocen są największe. To, co jeden uzna za zjawisko absolutnie warte wsparcia, dla drugiego będzie tubą propagandową i na odwrót.
Oczywiście na temat jakości w kulturze można zawsze dyskutować. Ale w praktyce zwykle będzie tak, że forsę od mecenasa dostanie również ktoś, kto nam się nie podoba. Czy jest to powód do zlikwidowania mecenatu, albo ograniczenia go tylko do uznanych wielkości? Dla mnie nie, bo bez szerokiej bazy również kultura wysoka więdnie. Wobec tego godzę się z tym, że finansowane są również rzeczy, które mnie osobiście nie zachwycają. Wystarczy mi, żeby nie wyłącznie te, które mnie nie zachwycają. 😉 I żeby było w ogóle finansowanie, bo w całkowicie samofinansującą się kulturę po prostu nie wierzę.
Zgadzam się z Bobikiem w całej rozciągłości.
Ja także się zgadzam z Bobikem!
Ale jeszcze kilka moich uwag:
Niestety rzeczywistość jest taka, że ta prawdziwa kultura (w moim odczuciu prawdziwa), tak zwana „wysoka” zawsze była niszowa. Jest tak i obecnie, zatem konieczne jest jej finansowe wspieranie (sama na pewno się nie utrzyma, bo to nie jest POP). Problem tkwi w tym, że w Polsce słabo rozwinięty jest mecenat osób prywatnych. Oczywiście zdarzają się też ludzie majętni, którzy czują powinność dbania o dobro kultury (i chwała im za to). Jest to jednak praktyka nieczęsta, gdyż wiele osób w ogóle nie chce wspomagać niczego, a inni lubują się w tym, co popularne i łatwo dostępne.
Ale właściwie trudno się dziwić. Ludzie (jako ogół) są słabo wyedukowani kulturalnie, a w konsekwencji nieświadomi obowiązku dbania o dziedzictwo (obowiązku, rzecz jasna niepisanego, wynikającego z dobrych obyczajów). O świadomość tę jednak powinno już zadbać, przynajmniej po części, państwo. A to, co obecnie oferuje program nauczania w szkołach jest jedynie namiastką i do niczego nie prowadzi (wiem, bo sama tego doświadczam; gdyby nie to, czego nauczono mnie w domu, pewnie nie czytałabym tego bloga).
Skoro tak wygląda edukacja, to nie jest niczym zaskakującym, że potem ludzie dorośli, wykształceni mają o kulturze pojęcie mizerne i nie odczuwają potrzeby angażowania się w jej wspieranie.
P.S.Przepraszam, że śmiem stawiać tak zuchwałe diagnozy nie mając jeszcze lat 20, ale problem niedofinansowania kultury boli mnie bardzo.
Zaznaczę, że moja rozciągłość wcale nie jest przesadna. Od czubka nosa do końca ogona nie przekracza metra. 😆
Witam wszystkich!
Piszę po raz pierwszy. Nie chcę wyjść na narzekacza, ale sytuacja opisana w poprzedzających komentarzach a dotycząca złej sytuacji w instytucjach kultury na szczeblu centralnym jest – moim zdaniem – objawem pewnej degrengolady jaka ma miejsce także i w terenie. Na przykład w Lublinie (w którym mieszkam) bardzo kiepsko funkcjonuje tutejsza Filharmonia. Kiepsko jak dla mnie pod względem repertuarowym. Kilka lat temu podczas studiów bywałem w niej średnio raz w miesiącu (jako początkujący meloman chciałem słuchać wykonań na żywo a nie tylko z płyt). Od kilku lat polityka repertuarowa tejże instytucji jest dla mnie mało atrakcyjna: ileż razy można słuchać symfonii X granej przez miejscową orkiestrę i tego samego także lokalnego dyrygenta? Ponadto kiedyś w abonamencie miesięcznym były 4 koncerty a teraz zazwyczaj tylko 2 (bo swego czasu skonfliktowani z poprzednią dyrekcją muzycy wywalczyli sobie mniejszą liczbę koncertów w miesiącu) . Czy to oznacza, że w Filharmonii Lubelskiej dzieje się tak mało? Nie! Wydarzeń jest sporo! I to jakich! Otóż na bilboardach, słupach ulicznych czy też na plakatach wywieszanych po uczelniach i osiedlowych sklepach spożywczych Filharmonia reklamuje organizowane przez siebie (sic!) tzw. koncerty impresaryjne: Hanna Banaszak, Edyta Gepert, Kabaret Hrabi, koncerty ballad Okudżawy i Wysockiego, Show Marcina Dańca, Magda Umer. W zeszłym sezonie na billboardach reklamowany był m.in. koncert Ryszarda Rynkowskiego. Nie to nie pomyłka! To wszystko działo się (lub dopiero będzie) w sali koncertowej Filharmonii Lubelskiej. Cóż za wspaniała uczta dla melomana! A tak na serio. Ja rozumiem, że czymś normalnym jest wynajem sali koncertowej na rozmaite konferencje, spotkania, bankiety, kabarety, koncerty itp. To dodatkowe źródło dochodu dla instytucji. Ale żeby to Filharmonia organizowała takie wydarzenia jak wspomniane wyżej i jeszcze się nimi reklamowała to już na Miłość Boską gruba przesada! Przecież tego typu placówka jest zupełnie do czego innego powołana. Dowiedziałem się od znajomego pracownika Filharmonii Lubelskiej, że gdyby oni tego typu rzeczy nie organizowali to by poszli z torbami. Ale czy naprawdę trzeba sprowadzać tego typu artystów (niczego bynajmniej im nie ujmując pod względem artystycznym w ich dziedzinach), aby wypełnić salę koncertową po brzegi? Smutne to i niepokojące
😆 Ja dodam przyziemnie, że może się zdarzyć, że ocena, czy sztuka jest wysoka, czy niska, zależy od tak nieprzewidzianych okoliczności, jak łokieć sąsiada wbijający się w bok.
Ojku ojku. Jakiż tu splot czynników… a kto mówi co jest wysokie, a co nie? Śliski grunt bardzo. Niektórzy się oburzają, że czemu konsumpcję niektórych się sponsoruje (np. klientów filharmonii) z budżetu, a konsumpcję innych nie (np. klientów zespołów rockowych, sorry, nie wiem dokladnie :oops:…)? I w egalitarnym społeczeństwie naprawdę trudno na takie pytania odpowiedzieć…
Nic nie mówię o festiwalu!, ale można by i usłyszeć, że taki kompozytor jak Chopin to jest dość komercyjny i może zarobić na siebie. On będzie wielki i bez odmieniania przez Polaków przymiotnika „polski” przy rzeczowniku Chopin. Nie lepiej wydawać społecznych pieniędzy na ciekawych, a mniej znanych? Np. takiego Zarębskiego?
To chyba mogę iść spać 🙂
A tak w ogóle, to sztuka tzw. wysoka jest „podejrzana”, ponieważ dotyczy tylko niewielkiej grupy ludzi (wiadomo, że tak było jest i będzie), przez co jest antydemokratyczna w swoich założeniach 😉 …to co jest dla wszystkich nie jest przecież sztuką.
Co do dotowania przez instytucje państwowe problem polega na tym, że nie liczy się merytoryka a głównie realizacja założeń polityczno-układowych. Często instytucje traktowane są przez ministrów jak prywatne firmy a głosy środowisk są ignorowane, bo przecie urzędnik wie lepiej 🙂
Dyskusja zrobiła się trochę polityczno-budżetowa – nie na moją małą głowę. Ja jestem proste audytorium. Chodzę na Chopieje, festiwal bardzo mi się podoba (poza wstawianiem instrumentów historycznych do zbyt dużych sal), wiem z godnych zaufania źródeł, że kształt i poziom festiwalu są w ogromnej mierze zasługą jego pomysłodawcy i dyrektora Stanisława Leszczyńskiego i chciałabym, żeby to on Chopieje nadal organizował; w garniturze, czy bez, to dla mnie bez znaczenia. Ot i wszystko. Z bardziej strategicznych wątków: kultura potrzebuje sponsora i oczekuję od państwa sponsorowania jej także w czasach kryzysu, a że sama jestem żałosną ofiarą braku porządnej edukacji muzycznej w szkole, to ten temat jest mi wyjątkowo bliski – i bolesny. Czegoż ja nie robię, żeby choć trochę zrozumieć te rubata, agogiki i kontrapunkty! Romansów nie czytam, seriali nie oglądam, paznokci nie maluję, tylko próbuję dorosnąć do świadomego słuchania muzyki. 😉 Książki dla muzycznych żółtodziobów z półek mi już spadają. Ale czego się Jaś nie nauczył…
cd tranzient
Albo naciski środowiska na urzędników są tak silne, że racjonalnej decyzji podjąć się nie da. Im kto głośniej krzyczy, tym większe ma szanse.
Ago, nie chcę Cię narażać w sprawie tych półek, ale ta książka to dopiero może efektownie spadać (właśnie się ukazała po polsku!): http://lokomobilaeu.home.pl/Christoph_Wolff_Johann_Sebastian_Bach_Muzyk_i_uczony-676.html
Beato, to mi nie wygląda na lekturę dla żółtodziobów… 😆 Ostatnio kupiłam książkę Muzyka. Daj się uwieść. Ale chyba już nie zdążę wziąć się za nią w tym roku. A, i zamówiłam sobie od Mikołaja Lekcje muzyki. Rozkwit baroku. Piotra Orawskiego.
Ago, przecież Ty już dawno dałaś się uwieść, to po co Ci taka książka 😉 Rozkwit brzmi zachęcająco. A Bach to inwestycja w świetlaną przyszłość 🙂
No i co ja mogę na taki argument? Z pierwszą prawdą księdza Tischnera się nie dyskutuje. 😉
Lekcje muzyki też sobie zamówiłem, ale już widzę, że Mikołaj nie zdąży. Najwcześniej dzień po dostanę. 🙂
O tej książce o Bachu, Beato, możesz coś więcej powiedzieć? Chodzi mi o to przede wszystkim, czy za stówę dostanę ładną durnostojkę z tekstami o dotykaniu absolutu, czy może coś fajnego do czytania? Bo indeksy i luterański kalendarz to mam w internecie. 😉
Brawo, brawo, zamawiajcie Lekcje muzyki, także dlatego, że to wydaje nasz znajomy Piotr K. 😀
Rafał z Lublina – witam. Mnie Was strasznie w tym Lublinie żal, bo tamtejsza filharmonia jest ugorem odkąd tylko pamiętam. Nie wiem, czy tam ciągle okopana jest ta sama pani, ale to jest po prostu przeraźliwe 👿
A ja w końcu wylądowałam w Poznaniu. Miałam iść na Rodelindę z Met, ale stwierdziłam ostatecznie, że lepiej się na spokojnie przygotować do panelu; bilety się nie zmarnowały, bo scedowałam na rodzinę, przeszczęśliwą z tego powodu. Jakby ktoś był, niech da głos.
Wiemy, wiemy kto wydaje. Ale my nie dlatego. I mało, że zamawiamy, to jeszcze czytamy! 😈
Wodzu – nie wiem (nic ponadto co w recenzjach) i nie powiem 🙂 Zamówiłam sobie.
Niestety nie dotrę na nostalgię 🙁 Tonę w pracy + jutro o 18.00 premiera w operze. Terminy festiwalu w poprzednich latach jakieś łatwiejsze były. Chociaż trzeba powiedzieć, że pogoda stara się sprostać. Rano jeszcze piękne słońce było, trochę wiatru, zero deszczu. A teraz proszę…
Ale już przestało padać 🙂
Beato, ale jeśli pojutrze dasz radę (to oczywiście także do innych czytających poznaniaków) dotrzeć na 20., to wybierz się. Naprawdę piękna ta muzyka, słuchałam jej z płyt.
Tymczasem zapraszam do nowego wpisu.
No to ja chyba też zaryzykuję. Święty mi się nie spisał, może Died Moroz będzie sprawniejszy. 🙂
To ja jeszcze pozwolę sobie podlinkować wywiad z p. Piotrem Beczałą, jako że ten wywiad zawiera świetne uzupełnienie naszej budżetowej dyskusji.
http://wyborcza.pl/1,75475,6319414,Piotr_Beczala__Opera_obroni_sie_sama.html
Oczywiście w przypadku pokomunistycznego kraju odchodzenie od finansowania kultury wysokiej przez państwo nie będzie jeszcze długo realne z powodów, które dobrze wyłożył 302. Niech tną dotacje wszystkim ale nie wysokiej kulturze!
Tadeuszu, pamiętajmy że kultura wysoka to nie tylko hedonistyczna przyjemność z konsumpcji ale także ważny element wychowania, coś co sprawia, że identyfikujemy się z cywilizacją stworzoną przez naszych przodków. Co można wynieść z koncertu zespołu rockowego? Obawiam się, że głównie nadwątlone hałasem bębenki uszne i postawę buntu dla samego buntu. 🙂
Pani Doroto!
W Lublinie już ,,ta Pani” (zapewne myślimy o tej samej osobie) nie rządzi w Filharmonii od pewnego czasu, ale – pomimo różnych jej krytyk – za jej czasów było wg mnie dużo lepiej. Koncertów więcej, znanych wykonawców, no i bilety były tańsze (choć wszędzie wszystko ostatnio podrożało). Teraz to ja tam chodzę może średnio 1-2 razy w roku. Bo nie ma na co lub na kogo. Bo nie interesuje mnie aż tak bardzo Filharmonia Dowcipu W. Malickiego czy (także kabaretowe) koncerty Trzech Polskich Tenorów. Ludzie tłumnie na to chodzą a dyrekcja się pewnie cieszy bo jest wysoka frekwencja i niemałe wpływy z horrendalnie drogich biletów na tego typu wydarzenia. A mnie to po prostu nie satysfakcjonuje. Chcę normalnych wykonań koncertowych a nie rozmaitych parodii. Dobrze, że Warszawa blisko i co jakiś czas można się wybrać na koncert.
Notabene byłem ostatnio na koncertach Semkowa w Warszawie. Wiem, że ten temat już był omawiany i reakcje różne. Mnie się bardziej podobało niż nie. Ale ja zawsze jestem w Maestra bardzo wpatrzony. Od momentu pierwszego jego koncertu na którym byłem w FN w maju 2006 r. To dyrygent, który przywołuje swoim obliczem, dostojeństwem i sposobem dyrygowania legendarnych mistrzów poprzednich epok.
W zeszłym roku po koncercie wraz z kolegą zapraszaliśmy go do Lublina (jak powiedział, nigdy tu nie był). No właśnie. Dlaczego taka nasza Filharmonia Lubelska nie poprosi np. kogoś takiego jak J. Semkow by zadyrygował choć raz w Lublinie? Przecież to nie będzie ujmą dla tej instytucji. A ludzie przecież by przyszli na takie nazwisko. I frekwencja by była i bilety mogłyby być troszkę droższe. A skoro już taki Semkow by w Lublinie zadyrygował to może choć raz w miesiącu by się pojawiał potem ktoś znany i wybitny. Może to by pociągnęło za sobą wzrost poziomu orkiestry, prestiżu Filharmonii, frekwencji. Moim zdaniem tylko wysoki poziom wykonawstwa może przyciągnąć dla danego rodzaju sztuki potencjalnych jej miłośników. A do słuchania muzyki klasycznej nie zachęcą jej rozrywkowo-kabaretowe aranżacje tylko jej jak najlepsze ,,konwencjonalne” interpretacje. A jeśli już tak trochę fantazjuję to postulowałbym wprowadzenie np. cotygodniowych transmisji w telewizji publicznej na żywo z koncertów filharmonicznych i przedstawień operowych. Z różnych polskich placówek. I to nie w niszowej TVP Kultura ale np. w 2 Programie TVP. Co by to dało? Regionalne filharmonie czy teatry operowe chciałyby dobrze w takich transmisjach wypadać, więc musiałyby dbać o poziom. Ponadto przyczyniłoby się to do popularyzacji tego typu muzyki – dla przeciętnego widza dana rzecz wtedy posiada wartość jeśli jest obecna w mediach.
Jesli mozna krotka i nie do konca na temat to chcialam dodac, ze ja rowniez jak MT uwazam, ze Krzysztof Szumanski byl swietny w roli Leporella, wspaniala gra aktorska tylkko zalowac mozna ze za czesto na scenie lezal … ach ta rezyseria.
Anika – witam. Bardzo cieszę się z obecności Szumańskiego w Polsce po latach. Ostatnio go słyszałam w Wexford w Marii. A Leporello w tym spektaklu faktycznie trochę dziwnie jest ustawiony, swoją drogą ciekawa jestem, jak to odbiorę po przerwie. Idę we wtorek.
Ludzie opamietajcie się przecięż Pan Leszczyński sam złozył wypowiedzenie dajcie mu spokojnie odejśc. Niema ludzi nie zastąpionych. Na jego miejsce jest wielu młodych uzdolnionych i wykształconych muzyków którzy nie mają szans rozwoju i awansu zawodowego bo są blokowani przez układ i starsze elity.
ewa
Witam – aga k czy ewa, jakoś trudno się zdecydować?
Trochę Pani myli pojęcia. Na jego miejsce nie ma muzyków, bo inną funkcję spełnia. Na jego miejsce mogliby być menedżerowie muzyczni. Ale i wśród nich są ci mniej i bardziej uzdolnieni. SL jest talentem w tej dziedzinie, jakich w Polsce mało, a swoją pozycję osiągnął po latach terminowania i prób. Najpierw w Polskich Nagraniach, potem jako konsultant programowy w Filharmonii Narodowej (w obu tych miejscach już zajmował się bardzo interesującymi i ważnymi projektami), rozwinął w pełni skrzydła w S-1 (wówczas jeszcze nie Studiu im. Lutosławskiego), które w tym czasie stało się najbardziej atrakcyjną sceną w kraju. Potem jeszcze Opera Narodowa, gdzie jego obecność była może trochę mniej widoczna, ale w pełni pokazał, co potrafi, w NIFC. I nie, nie da się go zastąpić nikim – nie ma jeszcze w młodych pokoleniach takiego wizjonera. Filip Berkowicz to jednak zupełnie inna bajka. Miał jak dotąd cieplarniane warunki, a trzeba umieć robić rzeczy wielkie nawet nie będąc w cieplarni. Może kiedyś sie tego nauczy.
Młodym muzykom życzę wszystkiego najlepszego. Niech się wykazują.
I proszę nie robić z Leszczyńskiego staruszka, który jest zmęczony i sam chce odejść (daleko mu jeszcze do emerytury). To był szach – jedyna metoda, by wreszcie uzyskać od ministerstwa jakiś ruch. I udało się. Mam nadzieję, i pewnie większość melomanów ma, ze ta dymisja ostatecznie nie zostanie przyjęta.
Od początku swojego istnienia instytut chopinowski (NIFC) mając wybitnych szefów – wizjonerów i jednocześnie ludzi potrafiących swoje wielkie projekty realizować (myślę o dwóch Grzegorzu Michalskim i Stanisławie Leszczyńskim), nie miał szczęścia do … ministrów kultury. Pierwszym, którego ustawa (o ochronie dziedzictwa chopinowskiego) obligowała do utworzenia instytutu (powołanego do życia na mocy ustawy) był Kazimierz Michał Ujazdowski – podał się do dymisji dzień po rozstrzygnięciu konkursu na dyrektora instytutu, który wygrał Grzegorz Michalski. Po nim przez kilka tygodni urzędował Andrzej Zieliński, by za moment oddać fotel Andrzejowi Celińskiemu – i tu się zaczęło. Instytut po raz pierwszy stanął pod ścianą. Po bardzo radykalnym „cięciu” budżetu instytutu, uratował go charyzmatyczny dyrektor Grzegorz Michalski i zespół jego współpracowników, którzy dobrowolnie zgodzili się obniżyć swoje wynagrodzenia aby budżet mógł „domknąć” się na koniec roku, jednocześnie nie ograniczając swojej działalności – koncert urodzinowy, publikacje, druga konferencja chopinowska – to wszystko udało się zrealizować. W niespełna rok po zabiegu obliczonym na likwidację lub przynajmniej uśmiercenie placówki, dzięki determinacji Grzegorza Michalskiego w instytucie pojawia się pierwszy fortepian (Erard 1848) otwierający kolekcję instrumentów z epoki Chopina. W instytucie pojawia się Stanisław Leszczyński. Tekę ministra kultury przejmuje Waldemar Dąbrowski. Sytuacja budżetu się nie zmienia w myśl zasady, „skoro udowodniliście, że można przetrwać za mniej to nie ma podstaw, żeby dawać wam więcej, radzicie sobie”. Teraz w instytucie jest dwóch wizjonerów, spierają się, nie są jednomyślni. Niestety ten „urodzaj” nie trwa długo – po raz pierwszy następuje zmiana na stanowisku dyrektora, na szczęście dla instytutu – nie na długo pojawia się Ryszard Zimak. To czas realizacji pierwszego festiwalu Chopin i jego Europa. Biuro organizacyjne festiwalu w trakcie festiwalu przeprowadza się z Nowogrodzkiej do Teatru Wielkiego (nowej tymczasowej siedziby) – siedząc na kartonach i tylko dzięki prywatnym „komórkom” realizuje pierwszą edycję festiwalu. Zespół tworzą trzy osoby. Udaje się nie tylko dzięki determinacji i entuzjazmowi zespołu. Bez charyzmy Leszczyńskiego, bez jego kontaktów festiwalu przygotowywanego w trzy miesiące nie udałoby się doprowadzić do skutku, bo do ostatnich godzin przez koncertem inauguracyjnym nie było wiadomości ostatecznie potwierdzającej dotację na realizację festiwalu. Stanisław Leszczyński gra va banque. Festiwal się zaczyna i kończy – z opinią najważniejszego europejskiego wydarzenia muzycznego. Kolejny rok, to następna zmiana na fotelu ministra. Wraca Ujazdowski, a po kilku miesiąca na stanowisko dyrektora instytutu Grzegorz Michalski – uff. Znowu można myśleć o rozwoju najważniejszych projektów: Chopin i jego Europa, wydaniu faksymilowym dzieł wszystkich Chopina, publikacjach naukowych, publikacjach płytowych, reformie konkursu chopinowskiego, inwestycjach w Żelazowej Woli, muzeum, centrum chopinowskim – siedzibie instytutu, wszak rok chopinowski zbliża się nieubłaganie. No i wydarza się w tym czasie druga – dla niektórych niezapomniana edycja festiwalu. Marta przyleciała!!! dotarła na próbę!!! – dzwonimy do siebie ciesząc się jak dzieci. Zespół przygotowujący festiwal nie rozrasta się, ale nabiera doświadczenia i entuzjazmu. Kulturę pracy tego zespołu kreuje Stanisław Leszczyński a instytutu Grzegorz Michalski. Dla nich zespół nie jest „zasobem ludzkim”, którym należy zarządzać, tylko grupą ludzi, z którymi się współpracuje. To wielka różnica! Przy tym festiwalu jest nieco lepiej z „kasą” bo jest pomoc miasta i przede wszystkim sponsor – Orlen, ale nadal mechanizm finansowania instytutu jest daleki od doskonałości. Znowu na fotel ministra wraca Dąbrowski, a instytut w perspektywie zbliżającego się roku chopinowskiego staje się instytucją kultury, której stawia się najwyższe wymagania. W kolekcji instrumentów z epoki wkrótce pojawiają się kolejne fortepiany. „Czarna seria” (Real Chopin) rozrasta się o kolejne tytuły, pojawiają się pierwsze tomy wydania faksymilowego. Inwestycje wychodzą z fazy science fiction. Kolejne koncerty urodzinowe. Pogorelic pierwszy raz po 26 latach przyjeżdża do Filharmonii Narodowej na zaproszenie instytutu. Kolejny festiwal. Coraz lepsze recenzje w najważniejszych magazynach muzycznych na świecie. I nieustanna walka o każdą złotówkę na projekty. Jedyne co względnie pewne to inwestycje. Na fotelu ministra Bogdan Zdrojewski. I kolejna zmiana w kierownictwie instytutu. Na stanowisku dyrektora pojawia się Andrzej Sułek, a Dąbrowski zostaje pełnomocnikiem ministra do spraw roku chopinowskiego. No i mamy 1 stycznia 2010 r. czyli początek chopinowskiej fety. Tuż przez jubileuszowym festiwalem następuje roszada na stanowisku dyrektora instytutu: Sułka zastępuje Dąbrowski. Festiwal w toku, seria płytowa z najważniejszymi nagrodami fonograficznymi prawie na ukończeniu, zreformowany konkurs chopinowski rozstrzygnięty, kongres chopinowski w trakcie i nagle nieoczekiwana zmiana: pełnić obowiązki dyrektora instytutu zaczyna Kazimierz Monkiewicz. Pewnie świetny menadżer, który ma – w myśl komunikatów ogłaszanych w mediach – uzdrowić sytuację instytutu. No i „uzdrawia”. W myśl nowych porządków instytut nie ma już odbiorców, publiczności i słuchaczy tylko klientów!!! Filharmonia Narodowa wraz z orkiestrą ma być angażowana „w pakiecie” bo tak może być taniej. Pracownicy, nawet ci, którzy nie dopominają się nadgodzin i finansowych ekwiwalentów swojej pracy w zasadzie nie mogą pracować w systemie innym niż „od godziny do godziny” – jak w korporacji, bo nowe porządki obejmują także te dziedziny pracy instytutu, o których dyrektor Monkiewicz nie ma prawa czegokolwiek wiedzieć, bo wszak jest menadżerem a nie dyrektorem artystycznym (na szczęście, bo Chopina zna głównie z jazzowych opracowań). Kończy się rok 2011. Festiwal w tym roku jest absolutnie najważniejszym wydarzeniem muzycznym w Polsce i jednym z ważniejszych w Europie i na świecie. Mimo zmniejszonego budżetu. Oczywiście jest kryzys. To zrozumiałe, że wszystkie instytucje kultury są „pod kreską”. Działa muzeum, Żelazową Wolę odwiedzają setki tysięcy turystów, konkurs chopinowski odzyskał renomę, festiwal osiągnął rangę wydarzenia i światowym poziomie, wydawnictwa fonograficzne zostały docenione przez opiniotwórcze magazyny i plebiscyty, badania naukowe, publikacje, konferencje stoją na najwyższym poziomie. TO WSZYSTKO STAŁO SIĘ ZA SPRAWĄ DWÓCH WIZJONERÓW GRZEGORZA MICHALSKIEGO I STANISŁAWA LESZCZYŃSKIEGO, nawet jeśli jeden z nich – Michalski – wcześniej już trafił „na boczny tor” (należałoby zapytać dlaczego???). Bez ich WIZJI i determinacji te projekty nie zostałyby zrealizowane NIGDY. Dzisiaj konflikt między dyrektorem Leszczyńskim a Monkiewiczem Anna Dębowska z Gazety Wyborczej usiłuje się sprowadzić do spraw finansowych. To nieporozumienie. Oczywiście konsekwencje tego konfliktu mają i ten wymiar, ale TU CHODZI O KOMPETENCJE. To konflikt wizjonera, wybitnego specjalisty, kontrowersyjnego i ekscentrycznego może, ale człowieka wielkiego intelektu i wiedzy z … „Dyzmą”, który może genialnie zarządzał fabryką guzików czy sprzętu elektronicznego, ale nie ma bladego pojęcia o kierowaniu instytucją kultury. Nie wiem, czy rezygnacja dyrektora Leszczyńskiego jest wynikiem bezsilności w tej sytuacji niemożności nawiązania dialogu, czy krzykiem – bynajmniej nie na puszczy. Pozwalam sobie zabrać głos w tej debacie, jako wieloletni współpracownik dyrektorów: Michalskiego i Leszczyńskiego i producent trzech pierwszych festiwali.
Oj, Panie Tomku, ależ się Pan rozpisał! Witam i pozdrawiam serdecznie 😀
Dobrze, że Pan zabrał głos, ale co robić?
Chyba trzeba poczekać na rozstrzygnięcie konkursu dyrektorskiego.
Czy w tym Instytucie są jakieś cymelia, że taka karuzela dyrektorów?
Nie. Po prostu to jest państwowy instytut, więc jak ktoś z krewnych-i-znajomych gdzieś dostał kopa, to się go rzuca na ten odcinek, niech się trochę odkarmi i przeczeka. Jakby Monkiewicz był rzeczywiście zdolny, to by nie siedział za te pieniądze na łaskawym chlebie.
Panie Kalinski,
Pycha i pogarda, to najbardziej obrzydliwe grzechy.
Panie MaćkuP,
zgadza się, więc proszę, niech Pan się tu więcej nie wypowiada.
Znam p. Tomka Kalińskiego. Świetny, kompetentny, sprawny w robocie gość. Dokładnie wie, o czym mówi, i ja też wiem, bo jestem blisko instytutu od początku jego istnienia. Bardzo więc proszę nie obrażać go i zastanowić się nad samym sobą.
Petycja ws sytuacji w NIFC. http://www.petycje.pl/petycjePodglad.php?petycjeid=8099
http://www.petycje.pl/petycja/8099/stanowisko_wobec_sytuacji_w_narodowym_instytucie_fryderyka_chopina.html
Zachęcam gorąco do podpisywania!
Przeczuwam następne dymisje… trudno walczyć z układem