To nie tak, Panie Ministrze

Patrząc z zewnątrz można odnieść wrażenie, że wokół NIFC zapadła złowroga cisza, a minister oddając pole wciąż obecnemu na stanowisku p.o. dyrektora Monkiewiczowi staje po jego stronie. Dzwoniłam dziś do ministerstwa, żeby oficjalnie dowiedzieć się czegoś więcej, ale pan rzecznik będzie dopiero po świętach.

Dochodzą mnie jednak słuchy, że w ministerstwie trwa praca myślowa w kierunku wyjścia z sytuacji. Prowadzone są konsultacje z różnymi osobami, poszukiwany jest kandydat na dyrektora, jeśli się znajdzie, być może zostanie powołany bez konkursu (powtarzam: to na razie spekulacje, czegoś konkretnego spróbuję się dowiedzieć zaraz po Nowym Roku), a minister położy krzyżyk na „obu stronach konfliktu”.

I teraz pytanie: czy to rzeczywiście był konflikt, który miał dwie strony? Czy naprawdę po jednej stronie stał Monkiewicz, który „chciał dobrze”, a po drugiej stronie – krnąbrny Leszczyński, który wyobrażał sobie bógwico i jak dziecko cisnął dymisją, żeby wymusić działanie na ministrze, a nikt wymuszania nie lubi (że powiedział zupełnie coś innego: że czyni to z determinacji spowodowanej biernością ministra – a kto by się tym przejmował)? Leszczyńskiego nie lubią też różni pianiści, których nie zaprosił na swój festiwal, a jeszcze na dodatek po jego stronie stanęła ta Szwarcman – no, nie można przecież przyznać jej racji, jak to wygląda. Obie strony więc – na śmietnik historii.

A to w ogóle nie tak i nie o to przecież chodzi, Panie Ministrze. To nie był konflikt jeden na jeden. To był, mówiąc najłagodniej, konflikt człowieka z ulicy z parudziesięcioosobową grupą znakomitych fachowców, którzy zostali skazani na rok koszmaru – za co? Za sukces Roku Chopinowskiego, który nie miał prawa się udać, a udał się wyłącznie dzięki tej w gruncie rzeczy garstce zapaleńców?

Przez rok trwało dzieło zniszczenia, które dopełniło się w ostatnich miesiącach. Bytność Monkiewicza w NIFC wciąż generuje straty. Ostatnio po raz pierwszy w historii instytutu trzeba było zwrócić przyznane dotacje, ponieważ Monkiewicz zablokował ich realizację. Przykładowo: na książkę z zeszłorocznego Kongresu Chopinowskiego nie tylko ja czekałam z niecierpliwością, bo był pasjonujący i tak bogaty, że nie dało rady śledzić wszystkich wątków (działy się równolegle, w różnych salach). Książka byłaby jednym z pomników Roku Chopinowskiego. Nie będzie jej, więc ponad 30 tys. trzeba oddać do Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, a to nie jedyny grant, który się zmarnuje. Z powodu kaprysu pana M.

O jego niekompetencji i niezdolności do współpracy zarówno pracownicy, jak i czołowe postacie polskiej chopinologii, powtarzały Panu przez wiele miesięcy – cisza. I tylko prośby z Pana strony: nie rozgłaszać. Pewnie, że trudno przyznać, że podjęło się niefortunną decyzję. Ale czy naprawdę skargi zdesperowanych ludzi, którzy nie byli w stanie wykonywać swojej pracy, bo im to totalnie blokowano, musiały przez tyle czasu iść w powietrze? Sam Pan powiedział w rozmowie ze mną, że wiedział Pan o tym, że aż cztery najważniejsze osoby w NIFC (poza Monkiewiczem oczywiście) groziły dymisją (a dwie w końcu to uczyniły, bo zostały doprowadzone do ostateczności) – i to nie był żaden argument? A przecież i wcześniej, i później zostały zmuszone lub są zmuszane do odejścia jeszcze inne osoby, które teraz procesują się z Monkiewiczem, o czym Pan być może nawet nie wie. Procesują się z nim, ale to NIFC zapłaci – kolejna strata dla instytucji wygenerowana przez tego pana.

Leszczyński, owszem, był bardzo istotnym elementem tej układanki jako ktoś, kto stworzył od zera jeden z najlepszych festiwali w Polsce i fantastyczne, nowatorskie serie fonograficzne, a także stał za unowocześnieniem Konkursu Chopinowskiego, czym Pan się teraz nie bez racji chwali. Trudno wyobrazić sobie NIFC bez niego – tyle ważnych i pięknych spraw się zmarnuje, już się marnuje. Ale przecież równie ważne były wydawnictwa książkowe, bardziej poważne i naukowe, ale też popularyzatorskie i dziecięce (niech Pan nie wierzy w to, co Monkiewicz wygaduje o magazynach), w połączeniu z pięknymi pomysłami na działalność edukacyjną. Dzień Dziecka w Żelazowej Woli, Mikołajki w Muzeum Chopina… był też projekt współpracy z Pana najnowszym ukochanym dzieckiem – Muzykoteką (stąd obecność Artura Szklenera na konferencji w tej sprawie; ironia losu sprawiła, że Monkiewicz tego samego popołudnia wymusił na nim złożenie dymisji). No i powstałe również od zera pierwsze profesjonalne Muzeum Chopina z Alicją Knast na czele. Praca wszystkich działów opierała się często na wzajemnych powiązaniach, tworząc spójną, rozwojową koncepcję. Zespół, w większości młody, czuł sprawę, czuł Chopina, ale i nowe media, i młodzież, i dzieci, i rajcowało go to. Czuł się dumny, że pracuje w NIFC, i uważał, że to miejsce wymaga najwyższej jakości.

I o to chodzi, nie tylko przecież mnie i jakiejś mitycznej „grupie interesów” (co to jest za paranoja wśród polityków, że z osobami kompetentnymi trzeba walczyć, bo to są grupy interesów – toć to rewolucja kulturalna w Chinach, a nie racjonalne myślenie!). O to, że bardzo łatwo jest coś dobrego zburzyć, lecz o wiele trudniej na gruzach zbudować coś, co będzie równie dobre i spójne plus będzie miało to coś nieuchwytnego – pozytywną energię, dzięki której nawet w tej desperacji ostatniego roku, mimo rzucania kłód pod nogi, udało się temu zespołowi zrobić parę wspaniałych rzeczy. Co z tym potencjałem – tak po prostu na śmietnik?

To dopiero byłoby marnotrawstwo. Czy nas naprawdę na nie stać?