Podróż z bogiem czasu…
…czyli z Kronosem w sali Polskiej Filharmonii Bałtyckiej trwał ponad dwie godziny, bez przerwy. Widocznie amerykańscy muzycy świetnie się czuli w tym miejscu i z tą publicznością, bo nie dość, że zaplanowali bardzo obszerny program, to jeszcze bisowali trzy razy. A publiczność w dużym stopniu składała się z ludzi młodych, tym bardziej, że miasto, które wsparło finansowo festiwal ambitnego Klubu Żak – Dni Muzyki Nowej, zarządziło, że bilety na ten koncert studenci mogli kupić zaledwie za 40 zł, a ci z Akademii Muzycznej nawet za 30 zł (normalna cena była 100 zł). Sala więc była praktycznie pełna (pojedyncze wolne miejsca). To był wielki finał tego festiwalu, a wcześniej wystąpili: Kwartet Śląski, Johann Johannsson z kwartetem smyczkowym (ponoć piękny koncert), Małe Instrumenty (które też prowadziły warsztaty „Wokół dźwięku”) i Lucky Dragons.
Program Kronos Quartet zawierał dwa główne elementy: repetitive music i muzykę etniczną; niejednokrotnie spotykał się jeden element z drugim. Podróżowaliśmy więc tym razem a to do Indii (Ram Narayan), a to do synagogi aszkenazyjskiej (modlitwa Sim Shalom w wersji melodycznej Alter Yechiela Karniola), a to do Syrii (Omar Souleyman), a w bisach nawet do Egiptu (słynny hit – Egyptian Tango) czy przedwojennej Grecji, a na koniec na Kurpie za sprawą kwartetowego opracowania jednej z Pieśni kurpiowskich, które Henryk Mikołaj Górecki, przyjaciel zespołu, pisał na chór.
Z dzieł autorskich najciekawszy chyba był utwór pierwszy: Death to Kosmische Nicole Lizee, zaskakujący i pełen humoru kolaż z udziałem małych instrumentów elektronicznych, z wieloma akcentami słodko-kiczowo-psychodelicznymi. Muzycy przypomnieli też fragmenty muzyki Clinta Mansella do pamiętnego filmu Darrena Aronofsky’ego Requiem for a Dream (jak go sobie przypominam, ciarki po mnie chodzą). Wykonany w Polsce po raz pierwszy, podobnie jak utwór Lizee, Tenebre Bruce’a Dessnera to znów repetitive music, rzecz trochę przydługa, momentami bardziej, momentami mniej ciekawa. Bardziej zwarta była kompozycja Michaela Gordona Clouded Yellow.
Ale wydarzeniem wieczoru miał być wykonany na koniec oficjalnego programu, także po raz pierwszy w Polsce, utwór Steve’a Reicha WTC 9/11. I tu muszę powiedzieć, że było to dla mnie pewne rozczarowanie. Reich wykorzystuje tu znów dość szeroko manierę, którą odkrył jeszcze we wczesnych eksperymentach z nagraniami głosu It’s Gonna Rain, a która znalazła najbardziej spektakularne zastosowanie w innym utworze dla Kronos Quartet, pamiętnym Different Trains: przerabianie wypowiadanych słów na melodie (czy też wyciąganie elementu melodycznego z wypowiadanych zdań). Ale czy to efekt powtarzany w różnych utworach nuży i wydaje się już czymś na siłę, czy to kompozytor użył tu zbyt pogodnego w brzmieniu, modalnego języka muzycznego, w każdym razie nie przekonało mnie to. Na początku muzyka kwartetu przeplata się z dramatycznymi głosami strażaków rozmawiających przez krótkofalówki podczas akcji w WTC, potem – z fragmentami wspomnieniowych opowieści. Pod koniec padają słowa world to come, które również są (celowo) rozwinięciem tytułowego skrótu. Tak sobie przy okazji myślałam, czy szkoda, czy nie szkoda, że Reich nie napisze utworu na otwarcie Muzeum Historii Żydów Polskich (chciał, ale nie ma czasu – zwrócono się do niego trochę za późno). Gdyby to był utwór na miarę Different Trains – to szkoda. Ale gdyby to miało być coś w rodzaju tego, co właśnie usłyszałam – mniej, z mojego przynajmniej punktu widzenia.
PS. Żałuję, że nie mogę tradycyjnie opatrzyć tego wpisu licznymi linkami, ale sieć tu strasznie wolno chodzi. Znów zresztą wstaję wcześnie rano, żeby wrócić do Warszawy, więc lepiej pójdę już spać…
Komentarze
Pobutka.
Jadąc do pracy z PRdwójką – usłyszałem, że dzisiaj o 14tej nasza PK wystąpi na antenie przepytując ministra BZ
Minister (nie tylko ten wyżej) – kojarzy mi się onomatopeicznie z mini sterem, czyli z takim co tylko w niewielkim stopniu ma wpływ…
—-
Wczoraj na Mezzo była ARIA – balet Bejarta z Lozanny, Gil Roman i Wariacje G. z GG mruczeniem w tle. Wspaniałe..
Zacznę dzień trochę niepoważnie.
Wpiszcie do Gugla „duh duh duh duh”.
😆
lesio, 8.11. Ja także słuchałem w dwójce, że do audycji zaprasza Anna Maria Giza. Więc można sobie darować. Czysta propaganda i indoktrynacja w stylu Wandy Odolskiej.
Eh… Nie 🙂 WTC 9/11 moim zdaniem nie jest gorsze od najciekawszych kompozycji Reicha – w tym mojego ulubionego Double Sextet. Słychać w tym typowego Reicha, może tym razem trochę bardziej melancholijnego, ale to tutaj wcale nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Słychać też w tym sporo szacunku do słuchacza – kontekst w pewien sposób wyznaczył ramy dzieła. Czyli Reich podszedł do problemu inaczej niż np. Zubel do „wariacji Miłoszowych” na ostatnim Sacrum Profanum. Tak więc wg. mnie brawa – a kto chce, może sam posłuchać. I to nawet w tym samym wykonaniu http://tanio.pl/86023878,Steve-Reich-Kronos-Quartet-WTC-9-11,tanio.html?smmnxhcl4ticaid=6dbfe
To tak zwana w sąsiedztwie łajza. PK w Gdańsku, ja od czwartku rana w Warszawie.
Poczytałem sobie o konkursie i muszę parę drobiazgów wyjaśnić. Pan Minister łaskawie ustalił wymogi formalne – konieczność posiadania wyższego wykształcenia i stażu na stanowiskach kierowniczych. Tym samym posiadanie jednego i drugiego nie będzie punktowane, gdyz bez nich kandydat na kandydata do konkursu być nie może. Komisja konkursowa ustyali punktację za preferowane atrybuty uczestnika. Teoretycznie nie musi komisja ustalać punktacji, ale obecnie nie wyobrażam sobie, żeby szczegółowej punktacji nie opracowano. I tutaj mamy pasticcio prawdziwe. Gdyby decyzja komisji była zaskarżalna, punkty za preferowane wykształcenie i staż menedżerski w instytucji muzycznej powinny być odpowiednio wysokie, ponieważ nieskie ich punktowanie należałoby uznać za niewypełnienia woli organizatora czyli MK. Przecież na te dwie kwestie MK zwrócił uwagę jako na najważniejsze wśród ewentualnych cech preferowanych. Komisja może dołożyć własne kryteria, ale nie mogą one być moim zdaniem punktowane wyżej niż kierowanie instytucją muzyczną czy wykształcenie wymienione przez MK. Jednak przy braku możliwości zaskarżenia wyniku konkursu – wszak decyzja Komisji nie jest decyzją administracyjną tylko opinią doradczą dla MK – można kryteria oceny kształtować dowolnie, a nawet ustalić punktację po przesłuchaniu kandydatów, bo i tak nikt się w tym nie rozezna. Zresztą nie trzeba czekać na przesłuchanie, wystarczy przejrzeć złożone dokumenty. Nie trzeba nawet donosić na związki ze związkiem. Ustalenie punktacji zawsze można dopasować do swojego kandydata. Jak to się robi w praktyce? Przewodniczący Komisji wyznacza 3-osobowy zespół do przejrzenia teczek kandydatów pod kątem spełnienia warunków formalnych. Zespół ten oprócz swojego zadania robi notatki dotyczące preferowanych cech. Potem na zebraniu ogólnym przewodniczący proponuje punktację, której trudno coś zarzucić, albo może i można zarzucić, ale przedstawiciele MK forsują swoje i tyle. Jeśli ktoś ma wygrać, wygra.
Konkurs jest przejrzysty, gdy w regulaminie konkursu od razu podaje się wszystkie kryteria wyboru i punktację przyjętą do oceny, a dopiero potem przyjmuje się oferty od kandydatów. Ale coraz rzadziej takie konkursy się spotyka, niestety.
Co do sprawy stosunków łączących członka komisji z kandydatem, na ogół nie bierze się pod uwagę stosunków służbowych z wyjątkiem, gdy kandydat jest przełożonym członka komisji. Inaczej w konkursach na wyższe stanowiska nie mogliby w ogóle startować pracownicy danej instytucji. W regulaminie powinno to być wyraźnie stwierdzone, że udział w Komisji osób związanych z NIFC nie koliduje z kandydowaniem pracowników tej instytucji. Należałoby wywrzeć nacisk w kierunku takich zapisów, jak również w kierunku ogłoszenia zasad punktacji przed przyjmowaniem zgłoszeń. Jeżeli Pan Minister ma dobrą wolę, powinien na to pójść. Jeśli nie ma, nic nie pomoże i p.o. dyrektora zostanie dyrektorem z konkursu.
Przy okazji – jak się wybiera członków rad nadzorczych spółek Skarbu Państwa. Na stronie internetowej MS ukazuje się ogłoszenie o naborze do RN okreslonej spółki. Jezeli jest to spółka szczególnie atrakcyjna, ogłoszenie na ogół ukazuje się pomiędzy Bożym Narodzeniem a Sylwestrem albo w Wielkim tygodniu. W takim przypadku jeszcze oprócz formularza zgłoszenia i standardowego zestawu oświadczeń należy dołączyć kopie wielu dokumentów potwierdzone notarialnie lub przez wystawcę. Komplet dokumentów musi dotrzec do MS w ciągu 7 dni kalendarzowych od daty ogłoszenia. Ogłoszenia z zasady ukazują się wieczorem. Jesli ktoś jest akurat z dala od domu, nie ma szans, chyba, że nosi te wszystkie dokumenty przy sobie.
Oferty poprawne formalnie dopuszczane są do wstępnej selekcji bez informowania kandydatów o ewentualnych uchybieniach formalnych. Jeżeli robi się nabór na jedno miejsce, wstępnie wybiera się kilku kandydatów. Kandydata, którego ma wybrać minister plus kilku innych poczynając od najgorszego. Wstępnej selekcji nikt nie ocenia. Następnie Minister (na ogół wice właściwy dla odpowiedniego departamentu nadzorującego daną spółkę) wybiera spośród przedstawionych kandydatów. Zazwyczaj ma bardzo łatwe zadanie w tym momencie.
W połowie ubiegłego roku przygotowano projekt ustawy dotyczącej naboru do RN spółek SP o strategicznym znaczeniu, ale utknęła w procesie legislacyjnym i na razie jest po staremu – jak było od kilkunastu lat. Dlaczego dobór osób zarządzających instytucjami kultury miał być bardziej przejrzysty, nie wiem.
Łajza i u nas obowiązuje 😉
Słuchał ktoś audycji? Mam nadzieję, że zostanie zawieszona na stronie. Pan minister z powołanych członków komisji wymienił oczywiście dyr. Butkiewicza oraz Piotra Palecznego. Ale, uwaga uwaga, wspomniał też o przedstawicielu TiFC. A Paleczny jest jego członkiem. Czyżby miało ich być dwóch? To nieuczciwe.
jasny gwincie – to są niepoważne zarzuty. Trzeba było słuchać, normalna dyskusja o kulturze.
Ja zdążyłam zaledwie na końcówkę, może będzie do odsłuchania?
Już jest – tutaj:
http://www.polskieradio.pl/8/196/Artykul/517921,Rok-2012-to-rok-inwestycji-w-kulture
Słuchałem – było bardzo kulturalnie.
Pan Minister wypadł wspaniale w roli dobrotliwego, zatroskanego (ale stanowczego i zapobiegliwego) Ojca Rodzimej Kultury. Wzruszyłem się, jak pani Giza przeliczyła darowiznę dla TiFC średnio na jeden rok (poszedłem dalej i wyszło mi, że to tylko ok. 1400 zł dziennie).
W pewnym momencie dyskusja niebezpiecznie skręciła w kierunku ryzyka chodzenia do teatru ze względu na nie spełnianie standardów ppoż przez owe Świątynie Kultury, ale za chwilę się okazało, że najbardziej są zagrożeni dyrektorzy tych placówek.
Dotrwałem do momentu, gdy zadzwonił „wierny słuchacz” pamiętający, co prowadząca mówiła prawie dwa lata temu.
Uważam się za dokulturalnionego.
@Dorota Szwarcman
„Pan minister z powołanych członków komisji wymienił oczywiście dyr. Butkiewicza oraz Piotra Palecznego. Ale, uwaga uwaga, wspomniał też o przedstawicielu TiFC. A Paleczny jest jego członkiem. Czyżby miało ich być dwóch? To nieuczciwe.”
Wobec 5 głosów ministerstwa zupełnie bez znaczenia.
Można założyć z dużym prawdopodobieństwem, że żołnierz zostanie pasowany na rycerza.
Odsłuchałam.
Min. Zdrojewski uważa, że wszelkie daniny na rzecz TiFC są celowe i słuszne, a podnoszone uwagi, to małoduszne spory i animozje środowiska muzycznego.
Skoro tak się rzeczy mają, to czemu nie przekazać wszystkiego w ręce zasłużonego Towarzystwa. Po co dwa konkurujące ośrodki: państwowy i prywatny?
Dać im wszystkie pieniądze i niech rządzą (może parę nowych dworków powstanie), a państwowych zlikwidować.
Nie wiem, co się stało.
Wkleiła się cała strona pod moim wpisem, którego nie mogłam dłuższy czas zatwierdzić.
Proszę o korektę.
Slucham w audycji p. ministra – „zrobilem”, „znalazlem”, „zalatwilem” – i przypominaja mi sie slowa mojego s.p. profesora o przedstawianiu pracy zespolu: „Gdy mowie ze zrobilem ‚ja’ to naprawde znaczy ‚my’; gdy mowie ‚my’ znaczy ze zrobili oni; a gdy mowie ‚oni’ znaczy ze zrobili oni a ja sie nie zgadzam z wynikiem” 😉
Też nie wiem, EmTeSiódemeczko, co się stało. Poprawiłam.
Sto procent racji, lisku. Pan minister mówi, że odbierał gratulacje – nie zdążyłam go zapytać, czy aby je przekazał tym, którym się one naprawdę należą
O kłopotach dyrektorów teatrów była mowa, albowiem pojawił się dyrektor teatru, który przy okazji miał słowotok. Jakiś tu błąd popełniła koleżanka HMG: chciała mieć pytania do ministra z różnych dziedzin, to powinna była zaprosić dziennikarzy również od teatru i plastyki, a nie podwładnych pana ministra. Bez sensu to wyszło.
Nie wiem, czy klakier ma rację z tym żołnierzem – minister wymienił jako jedną z pożądanych cech nowego dyrektora umiejętność poruszania się po salonach europejskich, a takową KM ma w stopniu zerowym. Rozmawiałam dziś z koleżanką, która twierdzi, że profil przedstawiony przez ministra najbardziej pasuje do… Waldemara Dąbrowskiego. Ale to byłby już zupełny absurd. Zrzekałby się Opery Narodowej dla NIFC?
Minister wypowiadał się po stolarsku – tak heblował, żeby wszystkie kanty wyokrąglić. 🙄
Ale ja bym nie wykluczył, że on ma już dosyć tych historii z Monkiewiczem i postanowił pozbawić go parasola ochronnego. Na zasadzie: ani mi to brat, ani swat, a tylko mam przez niego złą prasę.
Chciałabym, aby cała ta sprawa już się wreszcie skończyła.
A ten M. Englert to przecież nie taki staruszek (powiedziała staruszka), żeby tak nieciekawie ględzić. Przepraszam ME, bo go lubię, ale, niestety, ględził, a była okazja trochę ministra przycisnąć w różnych kwestiach. Stracona okazja.
PK ma rację.
Dobry wieczór,
Pani Kierowniczko, ale czy zrzeczenie się Opery Narodowej przez p. Dąbrowskiego byłoby konieczne (tzn. w sensie prawnym)? Już zdaje się łączył obie funkcje, choć niby w sytuacji nadzwyczajnej. A tu mamy widmo ogólnego kryzysu, uszczuplone środki, zamieszanie środowiskowe itp. – może wszystko da się jakoś ładnie wytłumaczyć…
A może Dąbrowski rzeczywiście zrezygnuje na rzecz NIFC, bo może coś w Operze Narodowej trzeba by poprzestawiać? Toby się tam wtedy dało Monkiewicza!
Tfu!
Dąbrowski łączył, ale cały czas wiadomo było, że to tylko czasowe. Poza tym ostatnio chyba sobie z ministrem bardzo z dzióbków nie jedli. Ale może coś się zmieniło i tylko ja o tym nie wiem 😈
Może za głęboko (jak na swoją wiedzę i jak na tematykę blogu) wchodzę w psychologię i politykę, ale skoro po wyborach przed ostatecznym sformowaniem nowego-starego rządu nazwisko Waldemara Dąbrowskiego pojawiało się wśród chętnych do teki ministra kultury, Zdrojewski może poczuł się zagrożony (i może m.in. dlatego sobie z dziobków dziś nie jedzą). A NIFC może być wówczas dla Dąbrowskiego zesłaniem, a nie nagrodą. Wszak splendorogenny Rok Chopinowski już minął. Może, może, może.
Mnie pewna rzecz z tej audycji nie daje spokoju. Tam, gdzie była mowa o tym, że ministra postawiono pod ścianą, bo chopinalia (i nie tylko) mogłyby wejść w obieg rynkowy, warknąłem sobie od serca „a cóż to, psiakrew, za szantaż!”. I za chwilę słyszę, że Kierowniczka prawie to samo mówi, ale potem się to jakoś rozmyło. Może Kierownictwo jakimiś detalami na ten temat sypnąć? Kto stawiał pod ścianą i co to w ogóle za numer?
No kto? Wiadomo, że TiFC.
Minister powtarzał dziś jak mantrę, że Towarzystwo ma zasługi. Ale w tym momencie ja mogłabym mu powiedzieć (odpłacić pięknem za nadobne), że jest niedoinformowany. Że już nie dodam złośliwie, że nie czytał moich artykułów 😉 Dzisiejszy TiFC nie ma nic wspólnego z tym, który istniał za komuny i który wówczas był dyżurną instytucją zajmującą się Chopinem – na państwowe zlecenie, z państwowych pieniędzy. Uwłaszczenie się prywatnego już TiFC na zbiorach, a już szczególnie ta chucpa z zasiedzeniem Żelazowej Woli, przypomina do złudzenia uwłaszczanie się nomenklatury. Pan minister jest niedoinformowany, bo to ja studiowałam akta spraw sądowych, a bardzo była to pasjonująca lektura. Może, jak znajdę chwilę, to wyciągnę moje notatki (nie o wszystkim napisałam w tekstach).
A, już widzę – ten moment jakoś do mnie nie dotarł, że TIFC całkiem prywatny jest, a uwłaszczony na narodowym. No, to rzeczywiście granda. 👿
No, społeczny. Podlega ustawie o stowarzyszeniach.
Przypomnę po raz kolejny:
http://archiwum.polityka.pl/art/jak-fryderyk-wnbsp;zle-towarzystwo-popadl,394719.html
Żeby to było takie proste, kliknąć w linkę i przeczytać… „P” żąda ode mnie zalogowania się, a ja już któryś raz zapomniałem, jaki to ja miałem nick i hasło (jako Bobik nie mogę, bo już zajęte). Znaczy, muszę się logować jeszcze raz, z jakimiś innymi danymi, które znowu zapomnę. 🙄
Skoro to i tak bezpłatne, nie można by bez tych wszystkich cyrków? 👿
Pobutka.
Pobutka (2).
Ustawa o stowarzyszeniach w tej chwili daje jakieś tam prawa ich założycielom. W czasach przypływu organizacji pozarządowych na początku transformacji wykorzystywano głównie ustawę o fundacjach z 1984 roku. Dopiero, gdy wyszło, co się tam dzieje, zaczęto tworzyć stowarzyszenia – na podstawie ustawy z 1989 r. Oczywiście obie ustawy były wielokrotnie nowelizowane. Ale główny błąd pierwotny – brak wpływu założycieli na to, co założyli, nadal pokutuje. Teoretycznie jest to bardzo demokratyczne. Założyciele coś tworzą dając na to pieniądze, a demokratycznie powołane władze dalej tym kierują. Tylko w praktyce założyciele najczęściej nic nie dawali, a raczej dawali nie swoje. Jeżeli dali dużo nie swojjego, sami się wybierali do władz i mieli dobrze, bo ich nikt nie kontrolował i praktycznie nie kontroluje poza organami podatkowymi. Ale tej kontroli się nie boją, bo przekazując dochód na dobrze opisaną działalność statutową są zwolnieni z podatku dochodowego od osób prawnych.
Jeżeli założyciele rzeczywiście dali dużo swojego na fundację czy stowarzyszenie, a do pierwszego zarządu powołali innych, ich wpływ na fundację czy stowarzyszenie sprowadza się do tego, że coś dali.
Bardzo dobre fundacje pomagały statutowo ofiarom wypadków drogowych. Sądy nakładając na sprawców wypadków nawiązki zobowiązywały do przelania zasądzonych kwot na konto takiej fundacji, zwykle imiennie. Fundacja z wpływów w pierwszej kolejności pokrywały swoje koszty – płace, najem pomieszczeń od swojego założyciela, zakup samochodu i jego eksploatacja i td. Na ofiarey wypadków nic nie zostawało, ale to nie był powód do delegalizacji takiej fundacji czy stowarzyszenia. Akurat tutaj trochę uporządkowano, ale to tylko sprawa wyszukania właściwej łączki.
Czy można z tym coś zrobić? Okazuje się, że, gdy trzeba, trochę można. W oparciu o prawo stowarzyszeń działają związki sportowe. Wydawało się, że nic w tym zamieszać się nie da – pełna autonomia. Jednak ustawa o sporcie kwalifikowanym narzuciła rozwiązania, którym stowarzyszenia sportowe musiały się podporządkować. Na razie nie jest to wiele, ale np. wprowadzono obowiązek zwoływania corocznego zjazdu delegatów, którzy m.in. zatwierdzają corocznie sprawozdanie finansowe obligatoryjnie poddawane audytowi. Delegatami są ci, którzy byli delegatami na ostatnim zjeździe sprawozdawczo-wyborczym, jednak z pominięciem osób pełniących funkcje w organach naczelnych. Są oczywiście na zjeździe, ale bez prawa głosu. Osoby pełniące funkcje w organach naczelnych nie mogą pełnić funkcji w organach niższych szczebli. Uzasadnienie – dotowanie sportu z kasy państwowej i ze środków społecznych. Przecież to samo dotyczy kulturu. Czy śladem ustawy o sporcie nie można stworzyć ustawy o działalności pozarządowych organizacji kultury? Myślę, że byłaby szansa wyrwania z prywatnych rąk zagarniętego mienia narodowego. Tylko najpierw musiałby zaistnieć ostry konflikt pomiędzy MK a np. TiFC. Na razie, zdaje się, dobrze się tam układa.
Poczytałem bez logowania przesuwając tekst w stosunku do ramki. To wszystjko banał. Grabież w majestacie prawa nie jest niczym nowym. Jednak upierałbym się, że to wszystko mogłoby być odwracalne. Boję się tylko, że stworzenie odpowiednich ram prawnych może być narzędziem do kontgrabieży, jak to u nas.
Stanisławie, ależ oczywiście, że to banał. Banalność zła, że posłużę się słowami klasyczki 😈
I że to byłoby odwracalne, ja też się upieram. Dlatego tyle o tym krzyczę.
Dorota Szwarcman, 16.02. Tym razem zarzuty moje rzeczywiście były niepoważne, aczkolwiek słuchając audycji niewiele rozumiałem o co chodzi. Jakieś warszawskie przepychanki, o których ludzie nie mają pojęcia. Wszystkim wiadomo, że tzw kiedyś polityka kadrowa opiera się na przynoszeniu kolesi partyjnych w teczkach. Od samej góry do dołu. Im wyższa forsa tym bliższy kumpel lub pociotek. W zamian odbiłem sobie wieczorem słuchając na Mezzo Requiem Verdiego Karajana z roku 1967. Wykonanie epokowe, nie do powtórzenia.
Jasny Gwincie, widzisz nasz polski świat zbyt prosto. To nie chodzi o kolesiów partyjnych. Tak postępują ludzie prymitywni i mało przewidujący. Kolegom partyjnym załatwia się według klucza żeby bezpośrednio niższy szczebel nie szumiał. Potem się szuka kolegów bezpartyjnych, a jeszcze lepiej związanych z partią opopzycyjną, która ma szanse usadowić się w następnej koalicji. Jak przegramy wybory, wylecę z ministerstwa, ale kolega usadowiony przeze mnie załatwi mi coś atrakcyjnego i prtzezyję czas opozycji dobrze usadowiony. To naprawdę tak działa. Dlatego tak mało dotkliwych rozliczeń z przegranymi. Można sadzić, że kolejna władza ma tak dobry charakter i nie jest mściwa. Ale to własny interes się za tym kryje. Myślę, że to tak działa na całym świecie. Zwróćcie uwagę, że na przykład w Niemczech większość skandali, nie tak znowu licznych swoją drogą, została ujawniona przez kolegów z własnej partii a nie przez opozycję czy instytucje kontrolne.
No tak, zjawisko agresji wewnątrzgatunkowej pierwszy raz po niemiecku właśnie zostało opisane. 🙄
Ja właściwie wiem, że w ten sposób świat biega, jak Stanisław to opisuje, ale od tego jestem szczeniak żebym czasem mógł tupać i krzyczeć, że nie chcę. Bo mam takie podejrzenie, że gdyby w ogóle nie było takich naiwnych tupiących, świat wcale nie byłby urządzony lepiej, a kto wie, czy nie gorzej. 😉
Bobiczku, dopisuję się w takim razie do klubu szczeniaków. Też nie chcę.
Ten klub ma tę dobrą stronę, Pani Kierowniczko, że w przerwach między tupaniem i szarpaniem za nogawki, pozwala się również pośmiać. 🙂
No to tym bardziej czuję się już jego członkinią 😀
To zaledwie drobna zmiana statusu z członkostwa honorowego na rzeczywiste. 😆
Pani Kierowniczko, Bobiczku, ja też nie chcę, żeby tak było. Próbuję też w miarę swoich wątłych możliwości jakoś się temu przeciwstawiać, najczęściej pośrednio wtłaczając kolegom to czy owo. Nie jestem w tym odosobniony. Wydaje mi się, że takich, którzy się mniej lub bardziej czynnie przeciwstawiają nie jest mało. Jeszcze więcej jest takich, którym się to nie podoba, ale pozostają bierni. Myślę, że przede wszystkim na nich trzeba kierować wysiłki, żeby im się zaczęło chcieć.
Moim skromnym zdaniem mamy do czynienia z kryzysem systemu demokratycznego, który stał się fikcją. Wyborcy w ponad połowie nie chcą iść do wyborów, bo nie mają swoim zdaniem, z kogo wybierać. Ale zawsze jest wybór lepszy i gorszy. Ale i najlepszy obiektywnie wynik wyborów niewiele daje, a wyborcy nie mają wpływu na nic praktycznie. W ZSRR wymyślono, że władza ludu objawia się poprzez działania jego najświatlejszych przedstawicieli czyli funkconariuszy partyjnych i pracowników właściwych organów. Obecnie mamy najświatlejszych przedstawicieli z wyboru, ale oni maja nas tak samo w najgłębszym poważaniu. Mimo wszystko ślad liczenia się z wyborcami teraz jest i tyle tylko można w różnych akcjach wykorzystać. Jeszcze trudniej, gdy decyzje zapadają na szczeblu miasta. Wówczas raz wybrany prezydent, jeżeli nadmiernie nie narozrabia w zasięgu kodeksu karnego, ma zapewniony byt do końca świata niezależnie od tego, jak bardzo zepsuje miasto, którym rządzi. Odpowiednie wydatki na ogłoszenia w mediach zapewniają wspaniałą prasę, która przekonuje, że lepszego prezydenta nie ma na świecie, a znakomita większość mieszkańców w to wierzy.
Pogadałabym chętnie dalej na ten temat, ale niestety muszę się wyłączyć na resztę dnia – dziś Dzień „P” 😉
@ Stanisław 12:08
Tak bardzo chciałabym nie zgodzić się z tą diagnozą 🙁
Niestety , obawiam się że jest słuszna 🙁
@Bobik 16.01. 22:45
Minister ma ukończone kursa w zakresie obróbki skrawaniem ;-),
o stolarstwie nic mi nie wiadomo 🙂 A tak zupełnie serio – obyś miał rację,bo odkąd pamiętam (a obserwuję jego działania od ponad 20 lat) zawsze bardzo dbał o swój wizerunek.
Obróbka skrawaniem też do zaokrąglenia kątów i kantów może służyć.
Myślę sobie o tym wszystkim, że jesteśmy w strasznej pułapce. Przecież minister Zdrojewski należy do polityków dość zręcznych i światłych. Powinniśmy się cieszyć, że to nie ktoś dużo gorszy. A jednak zasady działania szefów resortu sa ustalone w sposób, który, być może nie pozwala na odpuszczenie w sprawach kadrowych. Widocznie są one ważniejsze od merytorycznych.
Gustav Leonhardt zmarł 🙁
http://www.nrc.nl/nieuws/2012/01/17/dirigent-gustav-leonhardt-83-overleden/
ale to się szybko potoczyło, klika tygodni temu był ostatni recital w Paryżu i oficjalnie przejście na artystyczną emeryturę…
przy okazji tu można posłuchać fragmentów bardzo ciekawego dwójkowego wywiadu:
http://www.polskieradio.pl/8/192/Artykul/507649,Gustav-Leonhardt-H%C3%A4ndel-byl-prymitywny
chyba jednego z ostatnich…
btw powtórzyłem mój wpis rozbijając go na dwie części bo zapomniałem o zasadzie jednego linku i komentarz czeka w tej chwili na moderację
Nie wiem czy ktos juz o tym donosil – zmarl takze Alexis Weissenberg. Pamietam porownanie sonaty h moll Liszta – w wykonaniu jego i Horowitza – dwa swiaty!
Ale cisza !Wszystko bez te obcasy??
O atomach nie zapominaj, Łabądku. 😎
A tu Kierownictwo jak żywe: 😀
http://www.polityka.pl/paszportypolityki/1522169.read
To już wisi na stronie od dość dawna.
O Lenhardtcie właśnie usłyszałam na bankiecie 🙁 Tak sobie zlekceważyłam Wratislavię w tym roku, że e tam, nie zostanę na jego występie, bo parę lat temu słyszałam (fantastyczny był zresztą). No i już więcej nie będzie. 😥
Pietrku – o Weissenbergu już była tu mowa. Też smutno.
Może i od dawna, ale chyba dotąd nikt nie wrzucał. 😉
Też mi atrakcja 😆
Dobranoc, padam na pysk.
A tak się denerwowałam, żeby Kierownictwo nie padło na szpilki 🙄
No, dobra, zgadzam się, połowiczna atrakcja. Dokładniej mówiąc, górnopołowiczna. Cała atrakcja by była, gdyby te szpilki też pokazali. 😆
Jakby padlo na szpilki, nie na pysk, to bylby dopiero pisk!
Uroczystość wręczenia Paszportów Polityki, czyli Dzień Szpilek 🙂 Dobrze, że Kierownictwo padło na pysk jedynie metaforycznie, bo w szpilkach można całkiem wprost.
Pobutka.
Skoro Kierownictwo bankietowało do północy i padało na pysk, to na pewno zaraz nowy tekst będzie. Pamiętam, że to zawsze tak jest jakoś.
Dzień dobry,
http://wyborcza.pl/1,75475,10982806,Kryzys_w_Narodowym_Instytucie_Fryderyka_Chopina_blizej.html
Jedna korekta: prof. Jasiński nie jest dyrektorem, tylko był kilka razy przewodniczącym jury Konkursów Chopinowskich.
@ PK 1:08
A ja wcześniej nie widziałam i dla mnie wielka atrakcja, bo uwielbiam niebieski – bardzo pięknie 🙂
To zupełnie nie te kolory. Moje ubranko jest w oryginale bliższe zielonego, takie morskie 🙂
W Dwójce rano Marcin Majchrowski nadaje płyty z serii NIFC-owskich. Powiedział dziś, że próbował zasięgnąć języka w instytucie, żeby się dowiedzieć, czy serie będą kontynuowane. Odpowiedziano mu, że w tej chwili wszystko jest „w zawieszeniu”.
W GW zastanowiły mnie 2 rzeczy. Stanisław Leszczyński jest osobą konfliktową bezwzględnie realizującą swoje programy autorskie. Straszne. P.o dyrektora nie rozumie o co hałas z Festiwalem, nad którym pracuje cały zespół. Cóż znaczy odejście autora. Wiem, że Dywan nie ceni Rubensa. Ale wiele jego dzieł jest dość powszechnie cenionych, np. Ukrzyzowanie i Zdjęcie z krzyża w katedrze antwerpskiej. Przy tych obrazach pracowały zespoły, jak zwykle u Rubensa. Ale mistrz mnóstwo pracy wykonał tam osobiście. W wielu innych pracach, właśnie niespecjalnie cenionych, też pracowały całe zespoły, ale z minimalnym jego udziałem albo i w ogóle bez niego. Ale tej różnicy pan Monkiewicz jakoś nie chwyta.
I dlatego wydaje mi się, że to jest typ ludzki, który w ogóle nie ma kwalifikacji do kierowania zespołami, zwłaszcza w firmach innych niż korporacyjne. Ponieważ patrzy na ludzi jak na pionki, na trybiki w maszynie.
Kochani, idę teraz spotkać się z Agnieszką Budzińską, bo ona zaraz wyjeżdża i wróci dopiero na Misteria Paschalia.
A propos spraw krakowskich: Misteria bez przeszkód, Sacrum Profanum prawdopodobnie też się odbędzie, ale okrojone (po jednym koncercie dziennie, niestety całość w Nowej Hucie), wizja JTA niezagrożona. Ale ogólnie nie jest wesoło.
Ogólnie nikt nie wie, jak jest. Albo niektórzy wiedzą, ale nie chcą straszyć. Przeczytałem w naszym służbowym serwisie, że samorządy tną w pierwszej kolejności wydatki na kulturę. To najłatwiej. Nikt nie ponosi szkody, a trudno jeść ciastka, gdy brakuje chleba. A muzyka poważna to już ciastko szczególnie wyuzdane, normalnemu człowiekowi w ogóle zbędne. Tego już nie wyczytałem, ale tak wielu decydentów myśli. Ile głosów może przysporzyć umizgiwanie się do melomanów, a ile do kibiców. Prosta arytmetyka.
Blog zamarł, ja też byłam zajęta różnymi kolejnymi już tematami. Ale też w tym momencie muszę się odnieść szerzej do tekstu p. Ani Dębowskiej, bo nie miałam wcześniej czasu, a jest tam kilka kiksów, że ho ho… Bardzo mi przykro, ale muszę to wypomnieć, bo dezinformacje w tej sprawie są coraz częstsze.
1. Komisja konkursowa ma się składać „z trzech przedstawicieli resortu, po dwóch ze Związku Kompozytorów Polskich, Stowarzyszenia Polskich Artystów Muzyków oraz Towarzystwa im. Fryderyka Chopina”. To jakaś pomyłka. Prawdopodobnie ma być ktoś z ZKP i ktoś ze SPAM oraz – jak głoszą przepisy – dwie osoby z działających w zakładzie związkach zawodowych. Ciekawostką jest, że ktoś (być może p. Strugałowa?) rozgłaszał ostatnio, że Monkiewicz rozwiązał związek zawodowy. Każde dziecko wie, że nie jest to możliwe. Związek w NIFC został zarejestrowany w sądzie na wiosnę zeszłego roku; przewodniczącym jest Marcin Wąsowski z działu wydawniczego. Minister ma obowiązek powołać dwie osoby z tego związku; jeśli uczyni inaczej, złamie przepisy.
2. TiFC „w 2005 r. zostało wcielone przez ówczesnego ministra kultury do Instytutu Chopina i straciło – na korzyść skarbu państwa – zarząd nad Żelazową Wolą”. Jak było naprawdę, można przeczytać tutaj:
http://tifc.chopin.pl/index.php?DOC=porozumienie
Podobnie pomyliła się w audycji radiowej HMG. Towarzystwo nie zostało wcielone do instytutu, tylko jego pracownicy zostali w instytucie zatrudnieni. Gdyby zostało wcielone, być może nie byłoby dzisiejszych kłopotów.
3. O prof. Jasińskim już wspominałam o 9:57.
4. SL „w znacznej części środowiska muzycznego ma reputację człowieka konfliktowego i bezwzględnie przeprowadzającego swoją autorską wizję artystyczną. Jak podczas organizowanego przez NIFC XVI Konkursu Chopinowskiego (2010 r.), gdy za jego wiedzą i z niejasnych przyczyn zmieniono regulamin”. Czysty nonsens – organizatorem był już NIFC, ale dyrektorem – jeszcze Albert Grudziński, poprzednio dyrektor TiFC; Leszczyński był tylko konsultantem. Obaj w jury mieli do powiedzenia tyle, co nic; decyzje należały wyłącznie do jurorów i za jakąkolwiek niejasność można winić tylko ich. Co to ma do „autorskiej wizji artystycznej” Leszczyńskiego – nie wie nikt.
No właśnie, byłam zdziwiona tymi informacjami o LS.
Dobrze, że Pani wyjaśniła, Pani Doroto.
Ale ludzie to przeczytają w GW i takie będą mieli wyobrażenie.
Wierzę, że powiedziano, bo na piśmie na pewno nie dano. 😛
Standard. Był telefon z komitetu, wiecie, krzywa rośnie, mimo pewnych bolączek, które, wiecie, dostrzegamy.
Złudzeń co prawda nie miałem, ale gdybym miał, to po wysłuchaniu tej audycji z ministrem zaraz bym się pozbył. 😎
Przepraszam – znowu to spotyka Wodza 😈 – ale kasuję swój poprzedni post. Nie chcę szkodzić.
Nie ma za co. Najważniejsze, że sprawa jest słuszna. 😈
W końcu wrzuciłam zaległy wpis okołopaszportowy 🙂
Brawo Kierowniczko! W artykule AD poraziły mnie te ewidentne błędy, a szkoda, bo akurat ta autorka powinna wiele wiedzieć o przeszłości TiFC – NIFC.
Nie rozumiem też zarzutu, że SL „ ma reputację człowieka konfliktowego i bezwzględnie przeprowadzającego swoją autorską wizję artystyczną. „!!! A jaki powinien być? W tej dziedzinie to pozytywna cecha , bo gdyby nie był bezwzględnie konsekwentny, mielibyśmy kolejny festiwalik, a nie powazne przedsięwzięcie o wysokiej randze artystycznej . Tu kłania się także ignorancja prezentowana bwzwstydnie przez Samca Alfa (KM), który nie kuma, że dzieła tworzą prawdziwi Artyści o których należy zabiegać , a znaczące wydarzenia, takie jak „Chopin i jego Europa” mają swoich kreatorów , a nie „zespoły pracowników””!
Jeśli SL jest „be”, to kto wyprodukował te wpisy popierające petycję skierowana do Ministra?
No, jest trochę osób, którzy się pod petycją nie podpisali. W tym obaj wymienieni przez ministra pianiści z TiFC 😈
I przecież nie jest to w tych wypadkach jakaś złość do SL, że ich nie docenia – Paleczny miał propozycje nagrań (nie chciał grać na starym instrumencie) i koncertów (ale ChiJE jest zaraz po jego Dusznikach, więc nie miałby kiedy się przygotować). Obaj byli w jury Konkursu Chopinowskiego. Tak więc to nie żaden żal, tylko, że tak się eufemistycznie wyrażę, ostrożność 😉
Ach jak ja lubię te takie opowieści: „przez środowisko uznawany za…”… „znaczna część środowiska uważa, że….” Jaka część?!?! JAKIE ŚRODOWISKO?!?!! Jak ja słyszę: środowisko – to takie wrrrrr samo mi się wyrywa… To bardzo zgrabne sformułowanie – taki elegancki wytryszek, do wszystkich zamków pasuje, a choć ich może nie otworzy, to troszkę popsuje chociaż… A już ta „część”…! Takie cudo redaktorskie, że aż palce lizać. Marzenie każdego dziennikarza! Wypisywać (czytaj: używać) można do woli, no bo dociekanie prawdziwości takiego sformułowania jest absolutnie wykluczone.
Otóż spieszę donieść – a wiedzę mam w tym zakresie zdaje się nieco bardziej konkretną, niż red. Dębowska – że naprawdę wartościowi artyści, oraz ci, których mamy wszelkie podstawy nazywać autorytetami w dziedzinie życia kulturalnego – nie tylko w naszym kraju!!!! – mają zgoła inne mniemanie o osobie Stanisława Leszczyńskiego, niż to przywołane przez ww. red. na łamach wiadomej gazety jako wyraz uczuć owej prześwietnej „części środowiska”.
No, ale żeby mieć to inne zdanie, trzeba być ponad układami i układzikami, interesami takimi i innymi, trzeba mieć w sobie obiektywizm i rozumieć sens dążenia wyłącznie do najwyższej wartości w sztuce. Stanisław Leszczyński jest poza układami, nie interesują go interesiki i w sposób bezdyskusyjny zmierza zawsze ku tym najwyższym wartościom artystycznym. Czym – w to nie wątpię – sprawia wielką przykrość tym wszystkim, którzy swój – nie koniecznie artystyczny – byt budują podstawowo na tym, co SL całym sobą kontestuje.
Więc ta przywoływana przez red. Dębowską „znaczna część środowiska” mogłaby się równie dobrze nazywać „obrażoną częścią środowiska”. No, ale obrażalstwo jest przecież naszym ukochanym sportem narodowym!