Kampania wyborcza

Zamierzałam nie zabierać ponownie głosu na tematy związane z NIFC do 12 lutego, kiedy to minie termin zgłoszeń kandydatów i będzie już znany w komplecie skład komisji oceniającej. Nie dało się, bo pan M. znów ostatnio pokazuje, co potrafi.

W styczniu odbyło się posiedzenie Rady Programowej NIFC, na którym zapowiadano ocenę działań p.o. dyrektora oraz przepytanie go. O terminie było wiadomo już od dawna, bo trudno jest zebrać to szacowne grono, w którym są i członkowie zagraniczni. Pan M. nie pojawił się, informując (na piśmie dostarczonym pięć minut przed posiedzeniem!), że nie mógł przesunąć urlopu. Wobec tego rada stwierdziła, że nie będzie oceniać osoby nieobecnej. A wiadomo, że większość tego gremium jest o nim zdania łagodnie mówiąc nienajlepszego. No dobrze, przyjmijmy, że pan M. nie mógł rzeczywiście przesunąć urlopu, ale 2 lutego już był po urlopie, a nie pojawił się na rozprawie, której termin też był już od dawna znany, w procesie, który wytoczyła mu pracownica NIFC. W skrócie chodziło o to, że gdy wróciła do instytutu po rocznym oddelegowaniu do Biura Obchodów Roku Chopinowskiego, pan M. celowo wyznaczył jej takie warunki pracy, których ona spełnić nie mogła, i zmusił ją tym samym do odejścia. Nie jest to zresztą jedyny proces wytoczony panu M. przez pracownika NIFC. Rozprawa 2 lutego była już drugą; po niej szybko nastąpiłby wyrok. Pan M., wiedząc, co się święci, po prostu nie przyszedł; w efekcie kolejny termin został ustalony na czerwiec, czyli długo po konkursie. Chytrze.

Jednocześnie kontynuuje kampanię prasową. Po pamiętnym wywiadzie do „Audio Video” udzielił swego głosu również „Warsaw Voice”, a ostatnio – „Twojej Muzie”. Tu małe słówko wstępu: w zeszłym roku na łamach tego pisma p. Stanisław Dybowski był uprzejmy napisać tekst o zeszłorocznym ChiJE, gdzie wyraził się, że Martha Argerich straciła talent i dodał jeszcze kilka podobnej jakości stwierdzeń. Pan M. uszczęśliwiony, bo to woda na jego młyn, zaprosił do siebie redaktora naczelnego „TM” Adama Wojciechowskiego, aby mu pogratulować „wreszcie jakiejś obiektywnej recenzji”. Panowie świetnie się dogadali, ponieważ mają ten sam kompleks: obaj są kompletnymi amatorami, obaj posłali dzieci do szkół muzycznych, co się chwali, ale co im przecież nie daje statusu znawstwa. Panowie sobie porozmawiali, co można przeczytać w najnowszym numerze.

Wypowiedzi pana M. po raz kolejny opierają się na ogólnikach, półprawdach i całych nieprawdach, przypisywaniu sobie zasług innych ludzi (od odzyskania VAT, co, jak wiadomo, zrobiła poprzednia księgowa, po aplikację audioprzewodników po Żelazowej Woli na iPhone’y, której przecież sam nie wymyślił – zgłosili się do niego ludzie). Znów powtarza tę groteskę, że w NIFC został otwarty „pierwszy przewód doktorski” (podyktował też p. Wojciechowskiemu pytanie „Dlaczego teraz dopiero instytut naukowy z nazwy otworzył pierwszy doktorat?”). Kompletny idiotyzm, bo NIFC nie jest instytutem naukowym w tym sensie, że nie ma prawa nadawania tytułów naukowych, a jednocześnie kompletna bzdura, bo p. Maciej Janicki z Muzeum Chopina, o którym mowa, robi ten doktorat na wrocławskiej muzykologii u prof. Macieja Gołąba. I oczywiście nie jest pierwszym doktorantem w NIFC – pierwszym był kilka lat temu dr Artur Szklener. I było ich po drodze jeszcze paru, a i teraz są też inni doktoranci-współpracownicy instytutu.

Po raz kolejny pojawiają się brednie o przepełnionych magazynach. Po raz kolejny insynuacje pod adresem Stanisława Leszczyńskiego: „Ja bardzo szanuję pana Leszczyńskiego i jego dokonania, cenię całą pracę, jaką wykonał po to, żeby dziedzictwo chopinowskie było odpowiednio popularyzowane. Jednak nawet najwybitniejsze osobowości muszą funkcjonować w ramach obowiązującego prawa. W tej sprawie byłem bezkompromisowy, co może stało się przyczyną nieporozumień. Z szacunkiem przyjąłem decyzję pana Leszczyńskiego, którą podjął jednoosobowo, mówiąc, że nie będzie dalej pracował w Instytucie Fryderyka Chopina” (więc w domyśle: pan Leszczyński chciał działać wbrew prawu, ja mu na to nie pozwoliłem, zatem sam podjął decyzję o odejściu). Ja tego nie chcę nawet nazywać po imieniu. Oczywiście nie pozostawia też w spokoju Artura Szklenera, ośmielając się – on! – podważać jego kompetencje: „…z większą uwagą przyglądałem się działalności wydawniczej i naukowej, gdzie zacząłem odkrywać luki”. To już jest szczyt chucpy.

Trzymajmy teraz kciuki za mądry skład komisji i za sensownych kontrkandydatów. Bo grozą wieje.

PS. Pan M. wykonał również list do redakcji „Polityki”, gdzie insynuuje, że ja wykorzystuję swój blog „do szkalowania zarówno Instytutu (!), Roku Chopinowskiego (!) i osób z nim związanych (!), a także mnie osobiście” (wykrzykniki oczywiście moje), a moje wpisy „naruszają dobre imię Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina (!) (art. 43 kodeksu cywilnego), narażając tę instytucję na utratę zaufania potrzebnego do prawidłowego funkcjonowania w zakresie realizowania swoich zadań”. Proszę bardzo, niech udowadnia, gdzie ja naruszam dobre imię INSTYTUTU, który jest dla mnie jedną z najważniejszych instytucji muzycznych w kraju, wspieram jego działania od samego początku i będę wspierać tym bardziej, kiedy wreszcie skończy się obecny koszmar.