Konkurs partnerstwa

Z Profesorem Jerzym Marchwińskim wielokrotnie rozmawiałam o partnerstwie w muzyce. Przez wiele lat realizował tę ideę osobiście jako wspaniały kameralista. Potem, gdy musiał niestety zrezygnować z występów, pokusił się o sformułowanie teorii, którą zreferował mi częściowo już ponad 10 lat temu (jak ten czas leci…) w rozmowach, jakie przeprowadziłam z nim i jego małżonką Ewą Podleś (Razem w życiu i muzyce, PWM 2001), później wypowiadał się na ten temat w „Ruchu Muzycznym”, wydał rozprawkę, także w PWM, wreszcie nawet założył blog. Na tym blogu zresztą idea I Konkursu dla Duetów z Fortepianem jest dokładnie wyłożona.

Profesor stworzył, a właściwie wskrzesił Katedrę Kameralistyki na warszawskim Uniwersytecie Muzycznym, prowadził ją przez kilka lat, a obecnie na jej czele stoi prof. Maja Nosowska, też wybitna kameralistka. Pomysł konkursu należał do niego, ale to ona właśnie i jej koledzy z katedry wykonali wielką robotę, by mógł on dojść do skutku. Była ona dyrektorem artystycznym, ale w skład jury nie weszła: przewodniczącym został oczywiście prof. Marchwiński, pianistów kameralistów reprezentowała prof. Krystyna Borucińska z katedry i prof. Maria Szwajgier-Kułakowska z katowickiej Akademii Muzycznej; innych instrumentalistów profesorowie Mirosław Pokrzywiński (klarnet; także muzyk Filharmonii Narodowej) i Kazimierz Michalik (wiolonczela), a wokalistów – dwoje wspaniałych śpiewaków i pedagogów (co ciekawe, oboje mają także dyplomy z fortepianu), profesorowie Urszula Kryger (Łódź) i Piotr Kusiewicz (Gdańsk). Do tego na II etap doszły osoby nadprogramowe: menedżer Andrzej Szwed oraz krytyk muzyczny, czyli ja.

Czułam się w tym towarzystwie wspaniale, ponieważ wiem, że dla tych właśnie ludzi muzyka jest absolutnie na pierwszym planie, a ponadto część to moi dawni koledzy (z Mają Nosowską i Krysią Borucińską zaczynałyśmy się uczyć muzyki u tego samego pedagoga, Mirek Pokrzywiński, nawiasem mówiąc ojciec chwalonego tu przeze mnie wiolonczelisty barokowego Tomka, jest moim kolegą jeszcze z podstawówki). Łatwo więc było znaleźć wspólny język, jednak sytuację miałam inną. Przyznam szczerze, że moja pierwsza szóstka wyglądała inaczej niż u kolegów, co można wytłumaczyć oczywiście tym, że oni oceniali również I etap, a w niejednym wypadku było tak, że ktoś fantastycznie zagrał w I etapie, a w drugim – gorzej. Paru duetów mi szkoda, że spadły na dalsze pozycje. Ale ogólnie było bardzo ciekawie.

Co ogromnie cieszy, to że młodzież muzyczna garnie się do tego rodzaju grania. Już tu kiedyś wspominałam, że dla mnie kameralistyka to muzyka w stopniu wyższym i gdybym sama została przy grze na fortepianie, na pewno też bym się nią zajmowała. Uważam też, że to jest zupełnie wyjątkowa nauka tego, o co w ogóle chodzi w zespołowym (obojętne, w jak dużym składzie) wykonywaniu muzyki: żeby współpracować, współtworzyć (nie tylko: współodtwarzać). Co ciekawe, niejeden z występujących na tym konkursie pianistów brał niedawno udział w ogólnopolskim konkursie pianistycznym chopinowskim i co prawda zajęli wysokie lokaty, ale tam grali jakby mniej swobodnie. Tu, jak powiedziała koleżanka jurorka, czuli się wolniejsi. Wbrew pozorom, bo przecież gdy gra się z kimś, trzeba się do tego kogoś dostosować. Ale wspólne granie daje rodzaj wolności, którego nie ma w graniu solowym. Bardzo ciekawy paradoks.

Mimo przeraźliwych mrozów w konkursie wzięło udział ponad 50 duetów (zgłosiło się ponad 60, ale ci, co zrezygnowali, uczynili to z powodów losowych lub zdrowotnych, nie dlatego, że się czegoś wystraszyli). Bardzo różne były składy instrumentalne, tzn. stałym elementem był fortepian, ale z nim grały i smyczki (nie tylko skrzypce czy wiolonczela, ale zdarzył się też kontrabas i altówka), i dęte (nie tylko flet czy klarnet, ale i saksofon), a nawet akordeon. Bardzo szeroki był też rozrzut repertuarowy – od klasyki po współczesność; w regulaminie była zastosowana dość duża dowolność. Dlatego też słuchanie np. dziesięciu duetów jednego dnia w ogóle nie nużyło. Bardzo miło będę wspominać ten konkurs i mam nadzieję, że nie była to jego ostatnia edycja. Dziś o 19. rozdanie nagród i konkurs laureatów.

PS. Na zupełnie inny temat: polecam w Warszawskiej Operze Kameralnej Cesarza Atlantydy Viktora Ullmanna. Świetna rzecz, świetne przedstawienie, no i niesamowita historia kompozytora, który pisał to w obozie w Terezinie (librecista również). Spektakle jeszcze 8 i 10 lutego. Ja idę jutro.