Marzenia obozowe

Spektakl Cesarza Atlantydy Viktora Ullmanna sprzed siedmiu lat (premiera miała miejsce w marcu 2005 r.) nie zestarzał się. Realizacje Tomasza Koniny bywały różnej jakości, ale ta należała do jego najlepszych, kameralna, z robiącym upiorne wrażenie pomysłem jeżdżącej w kółko staroświeckiej kolejki (słychać ją i widać jej światła jeszcze gdy jest ciemno na sali); pośrodku tego koła z torów stoi Śmierć (mężczyzna – Der Tod) w czarnym płaszczu i kijem „popędza” wagony. Są pewne różnice z didaskaliami, w których mowa, że Śmierć występuje w mundurze armii austriackiej i ma miecz, czy też że Arlekin przebrany jest za starca. Mnie akurat ta wersja odpowiada, bo jej ascetyczność czyni pewną aluzję do warunków, w których i dla których dzieło było pisane.

Tutaj pisałam na blogu o Ullmannie, a tutaj napisałam recenzję z premiery w WOK, która była przy tym polską prapremierą (potem wystawiono to dzieło jeszcze w Operze Krakowskiej). Od premiery obsada obecna różni się tylko jedną osobą: w roli Żołnierza zamiast Piotra Rafałko występuje Sylwester Smulczyński. Jak śpiewają? Pod tym względem jest może trochę gorzej niż 7 lat temu. Cóż – czas leci. Ale ekspresja wciąż robi wrażenie.

Co do samej historii Cesarza Overall… Charakterystyczny jest element bezczasowości, który podobno w obozie był stały – w którymś momencie obojętniało się na to, jaki jest dzień tygodnia i który rok. Pomysł owego swoistego „strajku Śmierci”, powodującego, że ludzie przestają umierać, jest wstrząsający w swej przewrotności. W kontekście tego, co dzieje się wokół, głodu, bólu, cierpień, starć zbrojnych, śmierć postrzegana jest jako wybawienie, a jej nieprzychodzenie – jako tortura, fizyczna i psychiczna, powodująca cierpienia ponad miarę. W czasach pokoju trudno nam w ogóle dostrzec taki aspekt, chyba że w przypadku ciężkiej śmiertelnej choroby, gdy agonia przeciąga się w nieskończoność.

Rozwiązanie akcji – Śmierć oświadcza Cesarzowi, że powróci „do pracy” pod warunkiem, że on podda się jej jako pierwszy – można widzieć zarówno jako wyraz marzenia o rychłej śmierci ciemiężcy (Hitlera), jak i jako przypomnienie, że wszystkich to czeka, także i jego. Cóż, Hitler przeżył Ullmanna tylko o pół roku. Ale to niestety wystarczyło, by nie przeżył Ullmann i jego przyjaciele, i wielu, wielu innych…

Jest jeszcze tylko jedna okazja, żeby obejrzeć ten spektakl w WOK: w piątek. Potem znika – nie wiadomo, na jak długo. W Krakowie jeszcze od czasu do czasu się pokazuje.

Tutaj trailer jednej z brytyjskich produkcji. Kawałki z innych jeszcze można znaleźć na tubie, całkiem niemało. A tutaj końcowy chorał (z udziałem naszej Iwony Hossy), w którym możemy rozpoznać Ein feste Burg Martina Lutra, znany chociażby z dzieł Bacha.