Marzenia obozowe
Spektakl Cesarza Atlantydy Viktora Ullmanna sprzed siedmiu lat (premiera miała miejsce w marcu 2005 r.) nie zestarzał się. Realizacje Tomasza Koniny bywały różnej jakości, ale ta należała do jego najlepszych, kameralna, z robiącym upiorne wrażenie pomysłem jeżdżącej w kółko staroświeckiej kolejki (słychać ją i widać jej światła jeszcze gdy jest ciemno na sali); pośrodku tego koła z torów stoi Śmierć (mężczyzna – Der Tod) w czarnym płaszczu i kijem „popędza” wagony. Są pewne różnice z didaskaliami, w których mowa, że Śmierć występuje w mundurze armii austriackiej i ma miecz, czy też że Arlekin przebrany jest za starca. Mnie akurat ta wersja odpowiada, bo jej ascetyczność czyni pewną aluzję do warunków, w których i dla których dzieło było pisane.
Tutaj pisałam na blogu o Ullmannie, a tutaj napisałam recenzję z premiery w WOK, która była przy tym polską prapremierą (potem wystawiono to dzieło jeszcze w Operze Krakowskiej). Od premiery obsada obecna różni się tylko jedną osobą: w roli Żołnierza zamiast Piotra Rafałko występuje Sylwester Smulczyński. Jak śpiewają? Pod tym względem jest może trochę gorzej niż 7 lat temu. Cóż – czas leci. Ale ekspresja wciąż robi wrażenie.
Co do samej historii Cesarza Overall… Charakterystyczny jest element bezczasowości, który podobno w obozie był stały – w którymś momencie obojętniało się na to, jaki jest dzień tygodnia i który rok. Pomysł owego swoistego „strajku Śmierci”, powodującego, że ludzie przestają umierać, jest wstrząsający w swej przewrotności. W kontekście tego, co dzieje się wokół, głodu, bólu, cierpień, starć zbrojnych, śmierć postrzegana jest jako wybawienie, a jej nieprzychodzenie – jako tortura, fizyczna i psychiczna, powodująca cierpienia ponad miarę. W czasach pokoju trudno nam w ogóle dostrzec taki aspekt, chyba że w przypadku ciężkiej śmiertelnej choroby, gdy agonia przeciąga się w nieskończoność.
Rozwiązanie akcji – Śmierć oświadcza Cesarzowi, że powróci „do pracy” pod warunkiem, że on podda się jej jako pierwszy – można widzieć zarówno jako wyraz marzenia o rychłej śmierci ciemiężcy (Hitlera), jak i jako przypomnienie, że wszystkich to czeka, także i jego. Cóż, Hitler przeżył Ullmanna tylko o pół roku. Ale to niestety wystarczyło, by nie przeżył Ullmann i jego przyjaciele, i wielu, wielu innych…
Jest jeszcze tylko jedna okazja, żeby obejrzeć ten spektakl w WOK: w piątek. Potem znika – nie wiadomo, na jak długo. W Krakowie jeszcze od czasu do czasu się pokazuje.
Tutaj trailer jednej z brytyjskich produkcji. Kawałki z innych jeszcze można znaleźć na tubie, całkiem niemało. A tutaj końcowy chorał (z udziałem naszej Iwony Hossy), w którym możemy rozpoznać Ein feste Burg Martina Lutra, znany chociażby z dzieł Bacha.
Komentarze
Dobry wieczór,
przepraszam, że nie na temat. Multikino, które ostatnio z zaskoczenia wyświetliło Carmen, tym razem informuje nieco wcześniej, również o dalszych planach:
http://multikino.pl/pl/muzyka/tosca-opera-hd/
Pozdrawiam!
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=STVJLUNHT68 🙄
Obudziłam się od razu 😯
Dzięki janowi za zapowiedź! Fajnie się ta Tosca zapowiada 🙂 Mnie też pewnie będzie szczególnie interesować ta Mała syrenka, o której wspominałam w relacji z Cannes.
28 lutego jest koncert Miszy Maisky’ego w filharmonii.
Tej „Toski” z Monachium, szczerze mówiąc, nie polecam, choć może „na papierze” wygląda niezle…
Ale za to „Bolena” z Devią i „Cyrano” z Radwanowską & Domingo zapowiadają się bardzo obiecująco.
A propos (tj. spraw operowych) to w RM znalazłem bardzo fajny wywiad z Mortierem.
Jest już nowy sezon w Teatro Real (parę powtórek z Paryża, m.in Makbet, Wozzeck; Kwiecień w koncertowych „Poławiaczach pereł” z Ciofi & Florezem). Szczegóły w linku: http://www.teatro-real.com/_catalogo/avance/
Idę w piątek.
Wydaje mi się, ze WOK nie docenia życia w sieci, jako promocji.
Gdzieś tam sobie na uboczu cicho dłubie, a tu trzeba ludzi przywabić, zaintrygować.
Żeby taka mała perełka nie miała kompletu widowni w takim dużym mieście.
@mt7
Całuję rączki za info.
Maisky i Kremerata Baltica!
I już mam stresa, czy są jeszcze bilety…
Ta „Tosca” jest dość paskudna. Mattila nudna, Uusitalo okropny (nie do końca to jego wina) , tylko Kaufmann ocalał. Lepiej już znaleźć wersję z Magee (Hampson jako Scarpia , bardzo elegancki) albo Gheorghiu (La Cancellina przyzwoita a Terfel jako Scarpia – delicje). W obu bryluje Kaufmann ( takiego triumfalnego „Vittoria” od bardzo dawna nie było).
Off topic:czytaliście może wstępniak do lutowej Muzyki 21? Fascynujące. W roli czarnego charakteru występuje tam Ten Wstrętny Leszczyński, którego pisemnie wsparła Martha , ponieważ …. on jej zapewnia koncerty! Biedna ta Martha, musi liczyć na Leszczyńskiego, bo przecież nikt inny jej nie chce , prawda? Wydawało mi się, że jestem dość odporna na idiotyzm, ale jednak skala tegoż mnie przerosła.
I ja polecam Toskę z Zurichu w reż. Carsena (kto wie, może to nalepsza- obok Verret w Met- Tosca utrwalona w wersji wizualnej) gdzie Magee-Kaufmann-Hampson tworzą wprawdzie „terecet egzotyczny” jeśli idzie o „włoskość”, ale już muzycznie i kreacyjnie właściwie nie można mieć zastrzeżeń.
@klakier
Znajoma dowiadywała się w FN bodajże w poniedziałek: biletów na Maisky’ego nie ma. Radzili pytać w kasie tydzień przed, może będą jakieś zwroty lub niewykupione rezerwacje. Przed koncertem prawdopodobnie będzie też niewielka liczba wejściówek.
Urszula pisze o tym wstępniaku:
http://www.muzyka21.com/
A na wstępie chwalenie pod niebiosa p. Strugały… chyba to Pani Monika pisała 😛 No i jak już kogoś chwalą (nie bez przytyku, że nie gra muzyki polskiej – co za epidemia nacjonalizmu ostatnio w naszych pismach muzycznych), to dobrze byłoby nie przekręcać nazwiska, zwłaszcza gdy artysta jest młody i obiecujący jak Aleksandra Kuls (nie Kulis 😈 )…
@jan
Dzięki!
Teraz to dopiero mam stresa 😉
Na 19 dni (mama zawsze mówiła, że dziewiątka jest pechowa).
Po przeczytaniu wstępniaka zaproponowałbym redakcji motto: lub choćby tytuł – „Nasze podatunie nie śmierdzą”.
A to sformułowanie jest przepiękne:
„abonament jest przeznaczony tylko na działalność misyjną.”
Najbardziej mnie zdumiewa, że taką zbrodnią ma być fakt, że polską muzykę wykonują niepolscy artyści 😯
No i jak można tak promować Lutosławskiego… (kochani narodowcy, toć przecież on powinien być dla was świętością, w końcu jak był dzieckiem, sam Roman Dmowski brał go na kolana 😛 )
Program PolskaMusic jest jednym z najbardziej trafionych programów IAM. To, co robi się w jego ramach, jest wspaniałe. Nie dość, że namawia się do grania polskiej muzyki zagranicznych artystów, to jeszcze tych wybitnych.
http://polskamusic.pl/en/home.html
@PK 14:33
A to jest stały element gry w tym czasopiśmie (czasem czytam,przyznaję się w lekkim strachu przed Wielkim Wodzem,który zalecał raczej wydawać pieniądze na fajki 🙂 ) Ponieważ od dwudziestu lat nie palę,pozwalam sobie czasem poczytać w celach poznawczych.Oj,dowie się tam człowiek, dowie…czasem uśmieje do łez,czasem podskoczy mu ciśnienie,że żaden grapefruit nie pomoże 😉
Jak można pisać o polskiej muzyce w zagranicznym języku…
Zgroza …
Z poprzednich numerów też się dowie… np. że Leszczyński miał jakieś „prywatne podmioty” 😯
http://www.muzyka21.com/index.php?strona=15&id_kat=202
@ zeen – no właśnie 😆
@ PK 15:10
…jak również fakt,że polscy artyści wykonują niepolską muzykę . Dostało się kiedyś np.Filharmonii Wrocławskiej, że wystapiła w Łodzi z muzyką jakiegoś Niemca,zdaje się Haydna,czy cóś w podobie, jakbyśmy polskiej muzyki nie mieli.Ale czego w końcu można wymagać od orkiestry z jakiegoś Wrocławia,co to publicznie przyznaje się do poprzedniej nazwy Breslau? Miasta,w którym opera dotowana z naszych podatków daje 11 listopada premierę jakiegoś Ruskiego o walkach z Połowcami ?! A bo to polskich oper nie ma ?! Słusznie skrytykował taką politykę kurtularną były Pan Wojewoda z jedynie prawej i sprawiedliwej opcji,rozpalonym żelazem trza wypalać, rozumicie, wicie,takie próby marginalizacji naszego dziedzictwa ! Uff 😉
Co za nienawistny i zawistny język!
Ja nie mogę tego czytać, bo mam poważne problemy z ciśnieniem. Nie mogę się denerwować.
Ktoś to kupuje?
Fajki mniej szkodzą. Zawsze można przeszczepić płuco, z mózgiem to gorzej. 😎
Ja już baaardzo dawno nie zaglądałam do tego i nie zrobiłabym tego zapewne, gdyby nie podrzuciła tematu Urszula. No i jestem przerażona. Toć to obraz regularnej paranoi 😯
W tej sytuacji, choć jestem wrogiem papierosów, poprę słowa Wielkiego Wodza 😉
Odnośnie maestra Strugały i Aleksandry Kuls – świetnie zagrali w grudniu na koncercie w Studio Polskiego Radia! Ola jest naprawdę fantastyczną skrzypaczką, mam nadzieję, że to będzie „ktoś” w polskiej i światowej wiolinistyce niedługo! 🙂 No, a p. Strugała to klasa sama w sobie… szkoda tylko, że zgoła obyci ludzie klaskali podczas koncertu po każdej z części symfonii… 😮 Trzeba pomyśleć o innym sposobie organizowania programów :p małe przypomnienie chyba by nie zaszkodziło 🙂
Witam czytelnika – też mam nadzieję, że Ola Kuls nam się świetnie rozwinie. Spotykam się z nią za parę dni na „rytualny paszportowy” wywiad.
W TVP2 na żywo transmisja wypominek w MOCAK-u. Oglądam.
Lutosłwaski kompozytor WSEZCZCZASÓW
Lutosławski jest genialny! No i oczywiście jego „Wariacje…” genialnie wykonuje nasza „pozbawiona talentu” Martha :-))
A ja poniekąd nawiązując do tematu operowego pozwole sobie na autopromocje na szacownym blogu. Zapraszam na pierwsze spotkanie z operowo-deserowego cyklu „O operze przy deserze”:
http://lokaluzytkowy.org/index.php?p=3&id=347&akt=1
Wstrząsające, aż godzinę przeznaczono na wypominki.
Beznadziejna ta telewizja (misyjna, ha, ha, ha)
Ja czasem zaglądam, bo p. Basia Jakubowska bawi mnie serdecznie, ale chyba rzeczywiście przerzucę się na fajki. Z ciekawostek: jakoś ze 3 miesiące temu była recenzja…koncertu 3 tenorów (dlaczego teraz?), gdzie wspomniano także niegodnych pretendentów do miana współczesnego supertenora. Najbardziej niegodny okazał się niejaki Kaufmann, któremu recenzent do dziś wybaczyć nie może kasy zmarnowanej na „Romantic Arias”.
Niestety czuło się to poganianie, by w godzinę zmieścić wypominki
Tak, tak, i coraz to prowadzący musieli kopać w kostkę przemawiających… I jak Joasia Szczęsna się z lekka poryczała, to jej nie dali dokończyć, chociaż powiedziała „już kończę”
Jeszcze ma być jakaś „pełna relacja” w TVP Kultura. W TVP2 ważniejszy jest jakiś głupi serial.
Wspominałam tu wyżej, że małego Lutosławskiego sam Roman Dmowski brał na kolana. To prawda – był to bliski przyjaciel rodziny. Ostatnie lata życia spędził w posiadłości Lutosławskich, Drozdowie (miejscu urodzenia Witolda), gdzie też zmarł.
No i co – rodzina endecka, a Lutosławski był jak najdalej od tego.
Anka Bikont wspomniała o podobnej sprawie z życiorysu Szymborskiej. Też miała ojca endeka i też nic z tej ideologii do niej nie przylgnęło.
🙂
http://www.tvn24.pl/-1,1734281,0,1,zagral-wiersz-zamiast-hejnalu-trzeba-bylo-miec-pomysl,wiadomosc.html
a mnie Basia Jakubowska serdecznie złości… Szczególnie, że jest recenzja Rodelindy… 🙂
Mam nieśmiałe pytanko w czym zabawowość niejakiej p. Basi tkwi, bo nie zawsze jestem, wstyd przyznać, na bieżąco z krajowymi periodykami… Pytam, bo może coś tracę, choćby odrobinę zabawy jak mniemam…
Jeszcze a propos Toski…Właśnie leci we France Musique retransmisja koncertowego wykonania z TCE. Rewelacyjna batuta G. Nosedy, a w obsadzie objawienie: Riccardo Massi w roli Cavaradossiego. Znakomity! Nie słyszałem go wcześniej, choć nazwisko było mi znane…
a Maggee nie jest dobrą Toską, Gheoghiu o wiele lepsza.
Gheorghiu słyszałem w 2006 w ROH i była najsłabsza w obsadzie (bardzo dobry Alvarez i znakomity Terfel). Angela, sorry, nie przekonala mnie kompletnie – zresztą prawie jej nie było słychać. Natomiast całkiem dobra była niedawno w A. Lecouvreur…
FanMuzyki to zawsze na przekór… Chyba pokłóciliśmy się juz o kogoś 😀 nie o Renee czasem ?
Bez obaw. Po prostu piszę o swoich doświadczeniach nauszno-naocznych. I ta Tosca Angeli jakoś mi nie leży, ale to było parę lat temu – może teraz jest lepiej. W teatrze to jest zaskakująco mały głos, a bywa, że nie najlepiej wydobyty. I tak właśnie było w spintowej roli Toski. W A. L była jednak w dobrej formie, choć znowu: śpiewała trochę jak w studiu nagraniowym, a nie w teatrze. Ale może Ty masz lepsze doświadczenia? Bo jednak trochę inaczej gdy się kogoś slucha z plyty czy transmisji w kinie, a inaczej „live”…
Magee to jednak bardziej „głos Toski” niż Gheorghiu, choć, ma się rozumieć, że gdzież jej do charyzmy i „glamour” miss Alagna.
oczywiście, że nie słuchałem live bo jakoś nie po drodze Zurych czy Londyn… „co najwyżej Lądek”. Ale jakos Maggee na tym nagraniu – siłowo, głośno, czasem nieczysto…
z porannej internetówki:
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Ostatnie-zapiski-Wislawy-Szymborskiej,wid,14241113,wiadomosc.html?ticaid=1de50
Jeszcze Hoko pobutki nie wrzucił! 🙂 Yes, yes, yes! To wrzucam:
Pobutka!
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=hlZejevkPPQ&feature=related
Hy hy hy, no o ułamek sekundy… 😆
To sie obaj panowie zgrali 🙂
Nowa dostawa od Pani Elwiry 🙂
http://bumtarara.pl/index.php?option=com_content&task=blogcategory&id=8&Itemid=54
Już widzę,że ze dwie płyty będę zmuszona nabyć drogą kupna…
Tak cudnej łajzy to tu chyba jeszcze nie było 😆
A Rattle jest bardzo fachowym kotlistą. W końcu studiował też perkusję…
Ten Brahms wokalny Herreweghe’a to zdaje się właśnie ta płyta nagrywana w naszym S1, podczas ChiJE.
Najnowsze wieści z Krakowa:
http://wyborcza.pl/1,75475,11118835,Radni_Krakowa_oddali_kulturze_5_5_mln.html
@PK 10:40
Nareszcie jakaś dobra wiadomość 🙂
Od wdzięcznej czytelniczki dla zainteresowanych Małą Syrenką:
http://www.pbs.org/wnet/gperf/episodes/the-little-mermaid-from-san-francisco-ballet/watch-the-full-program/1217/
Narzekacie na ministra, a on kasę daje. Radni zwracają większość z tego, co zabrali. Radość wielka, że zabrali tylko trochę.
Gdy muzykę narodową grają muzycy innych narodowości, zawsze są komplikacje. Gdy Bacha grają Niemcy, wszyscy słuchają z przyjemnością. Gdy sonaty Beethovena gra Barenboim, PK słuchac nie może. Gdy jednak ten sam Barenboim dyryguje orkiestrą grającą Beethovena, PK ma zastrzeżenia tylko do Becia. Gdy nasza orkiestra gra Mozarta, bywają kłopoty, choć nie zawsze. Gdy grają Niemcy albo Austriacy, zazwyczaj jest cudnie. Gdy Strawińskiego grają Francuzi, Niemcy, Holendrzy lub Anglicy, nikt nie narzeka, o dziwo. Gdy Mapap gra Haydna albo Bacha, jest przecudnie, ale oprócz niej grają i śpiewają różne narodowości i powinien zrobić się bałagan, a jakoś się nie robi.
W sumie sprawa bardzo złożona. Polską muzykę na pewno mogą grać Amerykanie i na pewno nie powinni Rosjanie. Niemcy też chyba nie. Nie wiem, czy szanowne towarzystwo omawiane tu dzisiaj wie, że w Gdańsku Niemiec dydryguje wszystkim, więc i polskimi utworami też. Pan Macierewicz wstąpił do PiS. Jeszcze tam nie był, jak sie okazuje. Myślę, że i na poruszony temat mógłby się wypowiedzieć.
I właśnie w Krakowie wczoraj był przedziwny koncert – dziwnie jest pisać o heavy metalowej skrzypaczce, ale orkiestra była bajkowa no i warto moją ułomną opinię skonfrontować z własną – koncert dzisiaj i jutro będzie powtórzony we Wrocławiu i Warszawie – http://bachandlang.blogspot.com/2012/02/nietypowa-skrzypaczka-z-wyjatkowa.html
Pozwolę sobie jedno zdanie dodać do wątku z Muzyką21 – poglądy Pana Jana Jarnickiego staną się jeszcze jaśniejsze po lekturze tego wywiadu – http://www.trubadur.pl/Biul_17/Roz_Jarnicki.html
@Jan – NIENAWIDZĘ MULTIKINA 🙂 Bo tych oper nie mogę zobaczyć w Krakowie. Nie bardzo wiem dlaczego. Czyżby Multikino bało się konkurencji z transmisjami w MET? Kiedyś, krótko te Wasze transmisje były.
@Stanisław A ja mam gdzieś płytę z Halką z Bolszoj z lat 50-tych. Grają super, choć śpiewają po rosyjsku – Rosjanom polską muzykę grać pozwalam 🙂
Ja też pozwalam każdemu, kto gra dobrze. MA, choć podobno straciła talent, gra Szopena jak mało kto. Ale zdaniem niektórych nie jest to poprawne politycznie. Paranoja nie omija tematów muzycznych. Rosjanie na ogół grają dobrze. Jeszcze lepiej chyba Żydzi, jest ich wśród świetnych muzyków wyjątkowy odsetek. I w tym przypadku akurat nikt nie śmie tego kwestionować. Jakoś nie pamiętam głosów przeciwko Rubinsteinowi, choć literatów jakoś talent nie chroni przed ordynarnymi napaściami obłąkańców.
Rosjanie z Halką to jeszcze dość banalne. Pamiętam fakt wystawiania Halki w Hawanie. Bodajże Maria Fołtyn reżyserowała, ale głowy nie dam. Halka była czarna (Yolanda Hernandez). Ale były Halki meksykańskie i japońskie. Wydaje się, że kubańska miała u nas największą wrzawę prasową i telewizyjną.
Tak napisałem, jakbym rosyjską Halkę trochę lekceważył, co nie było moją intencją. Nie wątpię, że rosyjskie wykonanie było lepsze od większości polskich z dawnych lat. Osobiście jako rusofil bardzo się ciesze z kazdego przejawu zainteresowania kulturą polską w Rosji. Na miejscu zauważyłem, że polskie filmy są doceniane, a literatura bardzo popularna.
Stanisław z 13:14 mnie ubawił 🙂
Tak, w Hawanie reżyserowała Halkę Maria Fołtyn.
Kto powinien kogo grać? Jak będziemy się tak rozdrabniać, to wyjdzie, że np. PA nie powinien grać Bacha (tu wkurzy się Aga i nie tylko 😉 )… A jednak pamiętam taką wypowiedź Reinharda Goebla, że Polacy powinni grać polską muzykę, Niemcy niemiecką, Włosi włoską… Sam grywał muzykę włoską (i faktycznie nienajlepiej). Tu chodzi raczej o zrozumienie stylistyki. W Cannes słyszałam, jak Alberto Stevanin z drugim jeszcze włoskim skrzypkiem i continuo zagrali na Capellowym koncercie jedną z Canzon Mielczewskiego – nigdy nie słyszałam tak fantastycznie wykonanego tego utworu. Dlaczego? Bo on ma stylistykę włoską 🙂
Na pewno coś z duszy okreslonego kraju może mieć znaczenie, ale to zżycie z jego kulturą ma znaczenie a nie narodowość muzyków. Pewnie, że słowiańska dusza jest nie do pojęcia dla Niemca, choć łatwiej przyswajalna Francuzowi czy Włochowi. Ale Niemiec dzięki starannemu wykształceniu muzycznemu i pracy nad utworem nadrabia zazwyczaj. Zresztą inne podejście do utworu potrafi z niego wyciągnąć coś bardzo wartościowego nawet wbrew intencjom kompozytora. To jak z literaturą. Autor pisze, a czytelnik czyta coś zupełnie innego nieraz. I to jest tak, że im większa literatura, tym odmienniejsze interpretacje czytelników. Podejrzewam, że z muzyką może być podobnie. W tym rzecz, że muzyka nie oznacza tylko wynikającej z nut organizacji dźwięków, ale i sterowanie emocjami, nawet uczuciami, a na pewno nastrojem, co chyba najprostsze. Czy odbiorca Chopina wykonywanego nawet przez Polaka musi czuć się jak pod mazowiecką wierzbą? Cóż więc, że pianista inny nastrój i emocje wytwarza. A to wszystko można zmieścić w tak zwanym kanonie. A czy trzeba mieścić, to już inna dyskusja.
Pani Kierowniczko, Aga się nie wkurzy, tylko uśmieje. 😉 Po pierwsze dlatego, że na skutek przewlekłych kontaktów z muzyką Jana Sebastiana coraz rzadziej się wkurzam, po drugie dlatego, że Maestrowe granie samo się broni i ja go bronić nie czuję potrzeby – no chyba, że żartem, a po trzecie, bo jak pomyślę, że ktoś by Piotrowi Anderszewskiemu miał wyłuszczać, co to on grać powinien, a czego nie, to mi się płakać chce ze śmiechu. 😆
I słusznie 😉
Ładna dyskusja! 😀
To ja w duchu tych rozważań mam pytanie – czy w Polskim Balecie Narodowym powinni tańczyć tancerze innych narodowości, czy może tylko Polacy?
@FanMuzyki 9.02 21:40
Ależ proszę bardzo,nie trzeba szukać w archiwalnych zasobach Muzyki21,wspomniane recenzje wyszły także w formie książkowej, jedne 100 złotych i juszsz… 🙂
http://www.pwm.com.pl/zdjecia/1/3/7/1545_Metropolitan_Opera_Uchem_i_okiem_Basi_Jakubowskiej.pdf
To już nie na fajki,to chyba na jakiś zapas ekskluzywnych cygar od Fidela 😉
@klakier 17:33
Dobre pytanie, kontynuując w tym duchu – dlaczego młodzi polscy artyści zdzierają płuca po jakichś MET i ROH i innych Scalach, śpiewając różne obce opery,co to już tyle razy były nagrywane przez różne zagraniczne gwiazdy,zamiast służyć talentem ziemi ojczystej i ją tu ubogacać,a jak już koniecznie muszą wyjeżdżać – to po to by promować piękno nieznanej polskiej muzyki,nieść sztandar polskiej kultury wysoko na wietrze…itd., itp… No może trochę się rozpędziłam,ale niewiele 😉
Ostatnio we wspomnianym piśmie oberwało się w tym stylu nagraniu „Giovanny D’Arco”,no i przy okazji Piotrowi Kamińskiemu ‚kreowanemu przez pewne środowiska na czołowy autorytet operowy” (skąd my znamy ten język?) Chyba mt7 ma rację 🙁
Po co zdzierają płuca?
Ależ wystarczy zajrzeć do linka, który Pani podaje.
A tam!
„Autorka z wielką fantazją, ale i olbrzymim znawstwem opisuje i analizuje wszystkie spektakle tego okresu, w którym na scenę brawurowo „wtargnęło” wielu wybitnych polskich śpiewaków, między innymi Małgorzata Walewska, Mariusz Kwiecień
czy Piotr Beczała. Występowali oni wspólnie z najwybitniejszymi światowymi artystami,
takimi jak Renée Fleming, Placido Domingo czy Luciano Pavarotti”.
No i wszystko jasne.
Aby „wtargnąć” i wystąpić z najwybitniejszymi światowymi artystami…
I jak tu nie pokochać wielkiej fantazji i olbrzymiego znawstwa.
Stanisław 10 lutego o godz. 13:45 napisał:
„Osobiście jako rusofil bardzo się ciesze z kazdego przejawu zainteresowania kulturą polską w Rosji.”
Nie ukrywam, że zachęcił mnie Pan do napisania poniższego tekstu. Ba, może i natchnął odwagą!
Choć przez chwilę się zastanawiałem, jakim to filem ja jestem, że mi gdzieś tam w duszy gra przejawianie w Polsce zainteresowania muzycznym światem Rosji.
Ustawą z dnia 25 marca 2011 roku (D.U. nr 76 poz. 408) zostało powołane Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia.
(tylko tak pobocznie… Minister KiODN nadaje statut.
A i jeszcze jest w ustawie w art. 8 o tym, że konkurs i jakie ma spełniać kryteria kandydat na dyrektora).
To wszystko można poczytać klikając po
http://www.cprdip.pl/main/index.php
Gdy kliknąłem w zakładkę „Wymiana młodzieży i studentów” i przeczytałem „Jakie są tematy?” to – literatura jest, architektura jest, wybitne postacie – a i owszem. O muzyce ani słowa.
A ja tak sobie myślę, że obecnie, gdy adresaci tych tematów w większości (zwłaszcza ci z obszaru „młodzież”) nie znają języka rosyjskiego (o znajomości polskiego po drugiej stronie granicy, to trudno powiedzieć), to język muzyki mógłby być tym, który „poważnie” wypełniałby ową lukę.
Hm… zastanowiłam się przez chwilę, czy jestem jakimś „filem”. Chyba nie bardzo. W każdej kulturze może mnie coś pociągać, a coś nie pasować. Ale wszelkie kontakty międzynarodowe, wzajemne poznawanie się – w każdym wypadku jestem za.
Bycie filem, to chyba jakieś ograniczenie (delikatnie mówiąc), ale dobrze jest mieć „fazę”. 😉
Pewnie, że „fazy” można mieć 🙂
Są takie sytuacje, że trudno jest klaskać z powodu tematu dzieła, tu dodatkowo okoliczności powstania przywaliły mnie swoim ciężarem.
Muszę za jakiś czas iść jeszcze raz, jak się nadarzy okazja, żeby z lżejszą duszą zagłębić się w tę operę.
To już nawet nie wypytuję o wrażenia…
Przepraszam, ale chyba muszę złożyć publiczny donos.
W zakładce „O Autorce” pojawił się komentarz.
A właściwie link. Nie było go na pewno wcześniej (bo ja sobie tak lubię poklikać) i na wszelki wypadek napiszę (bo link jest do strony rosyjskiej śpiewaczki Julii Leżnievej), że odnalazłem go przed chwilą ze zdziwieniem.
Ale pomijając fakt umieszczenia tam tego linku, to jak się kliknie w „zapis pieriedaczy” i następnie w okienko video, odczekawszy jeszcze reklamy i „gadające głowy”, to potem jest rejestracja koncertu śpiewaczki w Orieżujnoj Pałatie. Nie jestem fanem muzyki dawnej, ale pierwsza aria Vivaldiego, prawdę mówiąc mnie zachwyciła.
Zahipnotyzowała mnie ta „Mała Syrenka”. Dziękuję za link.
Gdyby ktoś chciał oglądać całe, to zalecam opuszczać te fragmenty, gdzie orkiestra gra sama. Strasznie pitolą i ślicznie. 😈
Dokładnie! 😉 Jak po lewatywie.
Ago, dzieki za link do Syrenki.
Przepraszam: dzieki AD 🙂
Pobutka.
Można sobie pomarzyć o wiośnie 😉
Też ogromnie dziękuję AD za link do Małej syrenki, której jeszcze nie miałam czasu obejrzeć, ale na pewno to zrobię 🙂 A na zastrzeżenia WW i klakiera spojrzę przez palce 😉
Ale ja zastrzeżenia miałem do orkiestry od Julii, nie od Syrenki. 🙂
A, to sorry 🙂
To ja jeszcze o Julii Leżniewej. W kontekście, które nacje nie powinny śpiewać (grać) jakiej muzyki. Oglądam (słucham), pomijając te fragmenty, gdzie orkiestra gra sama. Na moje ucho w głosie śpiewaczki nie ma tego dość charakterystycznego zaśpiewu rosyjskiego.
Przecie nie chodzi się na balet, żeby słuchać muzyki. Wielcy Wodzowie z pewnością o tym wiedzą 🙂
Vesper, zeznali, że nie o balecie pisali. 😀
Ani przez chwilę nie sądziłam, że o balecie 🙂
Vesper, ja nie o tej orkiestrze. Drugi raz się tłumaczę. 🙂
O, nawet adwokatów mam. 😎
Ależ nie musisz, przecież wiem 🙂
A moim zdaniem się zamieszało.
Bo mnie Julia się skojarzyła z Małą Syrenką.
Jak zamieszane, to źle.
Powinno być wstrząśnięte. 😉
No właśnie, dlatego przed koncertem Julii siedzą dwaj eksperci i tłumaczą narodowi to, co klakier mówi: że ona russkaja piewica, a piesni nierusskije. Żeby naród nie był wstrząśnięty, ani zmieszany. Czyli że ona nie fałszuje, tylko tak ma być, nietypowo. 🙂
Przed użyciem wstrząśnij?
To ja jestem wstrząśnięty.
Słucham Julii.
Ale ja tak mam. Zawsze do poznania jakiegoś obszaru muzyki (np. opery, której nagranie mi się udało w owych latach zdobyć, a której nie można było posłuchać na „żywca”) docierałem poprzez uporczywe słuchanie tego, co mnie zafascynowało.
Nawet nie wiedziałam, że pod „autorką” wmeldowała mi się Julka! To pewnie jak zwykle jej tato wstawił 🙂
A dzisiaj w Dwójce prof.Łętowska przybliżała słuchaczom postać Leontyne Price…puszczali nagrania z jej najlepszego okresu. To było coś wspaniałego. Np. Carmen ? pod Karajanem ? WOW!
Radzę szybko obejrzeć te „Syrenkę”, bo:
Primo: warta ona syrenka pochylenia się nad nią (jakobyśmy się sami nad losem swoim pochylali)
Secundo: link może w każdej chwili zniknąć.
Realizacje Neumeiera w całości pojawiają się w internecie i jeszcze szybciej z niego znikają. Ktoś ad ACTA czuwa. A że jego spektakle warte są obejrzenia – poza dyskusją. Neumeier należy do nielicznego grona choreografów myślących kategoriami „całości”, a nie sekwencją scen – powiązanych mniej lub bardziej udanie (np. Ejfman). Piszę to z pozycjii patrzącego na jego gotowe spektakle, a nie czytającego lub słuchającego deklaracji składanych. Zresztaą wszelkie deklaracje i manifesty reżyserskie omijam dla własnego zdrowia szerokim łukiem.
A moze pospiewamy razem Szymborskiej. Pinkwart cudenko popelnil 🙂
http://www.pinkwart.pl/coslychac/2012/2012-02-11.htm
@lolo „To było coś wspaniałego. Np. Carmen pod Karajanem”
Pelnia zgody – to moje faworytne nagranie mojej faworytnej opery 🙂
Jakoś sobie nie mogę wyobrazić. Bo nie słyszałam. Może wstyd się przyznać…
Zajrzałam do Pinkwarta, no faktycznie, że ostatnio amikoszoneria (kto jeszcze pamięta to słowo) wobec Noblistki rozpleniła się ponad miarę. Na okładce „Przekroju” napisano wręcz „Wiśka” (czy w ogóle ktoś ją kiedykolwiek tak nazywał?), a we „Wprost” pisano o staruszce, której już prawie nie było widać
Carmen?
Była jedna.
Julia Migenes.
Na amikoszonerię trafiłem gdzieś u Barańczaka i odtąd wiem, co to znaczy.
Ano była taka 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=jywquvqjJf8
etymologia:
franc. ami + cochon (przyjaciel + świnia)
Babcia mawiała – „Za pan brat świnia z pastuchem”
Pani Doroto, przepraszam, że napiszę dosadnie, za te kretyńskie poufałości, mam ochotę w mordę lać.
Jakieś infantylne osobniki piszą Kasia, Pipa…
Tykają znanych ludzi, podlizują się najniższym instynktom, judzą i szczują.
Nie mam już gdzie zajrzeć, żeby się nie wściekać. Przecież nie sami durnie po świecie chodzą.
Chyba naprawdę przyszła moja pora i nie jestem w stanie strawić współczesności.
Kiedy współczesność nadajeła, to zawsze można się odwołać do Absolutu.
http://www.youtube.com/watch?v=OsB5uAXaSqc&feature=related
a ja tam Carmen nie lubie… tak generalnie.
No, nie mają pewnie oni teraz wesoło na Węgrzech. 🙁
Nawet Andras Schiff się wypowiedział…
http://www.washingtonpost.com/wp-dyn/content/article/2011/01/01/AR2011010102177.html
http://www.youtube.com/watch?v=QjkvN2ADSB0
Tereska nic nie powiedziała, że u niej w kraju kataklizm 😯
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114881,11128251,Mrozy_zabily_w_Europie_ponad_600_osob__Snieg_na_Lazurowym.html
@ Dorota Szwarcman 11 lutego o godz. 22:25
Temat jest poza muzyczny.
Ale mam takie wrażenie, że ogólnie narasta (nie tylko w Polsce) jakaś podskórna agresja.
Klakierze, że się odbył koncert i synagoga pełna ludzi, to nic nie znaczy.
To znaczy, pewnie dobrze, że przyszli.
Dzisiaj, pod moim filmikiem-relacją złożonym ze zdjęć z pogrzebu Pana Edelemana, ktoś napisał komentarz:
„Umarł i nie wstydził się pochodzenia. Za to można cenić.”
I jak tu patrzeć na ludzi życzliwie i z szacunkiem.
Nie wiem, czy jasno tłumaczę, ale nie mogę jaśniej.
Jak słyszę takie rzeczy, to mi się czerwono robi przed oczami
Amikoszoneria… Co za cudo!!!!
To wlasnie przez to, Dorotko, z Zoska sie stentegowalo w Twojej obecnosci.
We Francyi na pierwszych stronach statystyki departamentow, w ktorych „alerte orange”. Dzisiaj 53.
A ja jutro switkiem ide porobic zdjecia zamarznietym kanalom.
Nawiasem mowiac polecam zdjecia zamarznietej (z powodu globalnego ocieplenia) Wenecji
http://megaportail.com/Lactu/10167-les-canaux-de-venise-geles.html
Co tam Paryz…
Nie wiem, to wszystko jest takie absurdalne.
Ale absurd ma całkiem realne konsekwencje.
Załączając tamten link miałem intencję zgoła nie koncertową.
Gdy się słucha kantorów, to czasem można usłyszeć, jak rozmawiają z Najwyższym. I wtedy uczestnicząc w tej rozmowie doświadcza się własnego dostąpienia. To pomaga w chwilach zwątpienia.
A ja bym bardzo chciał, aby ludzie nie pisali takich komentarzy, że nie wstydził się swego pochodzenia!
Tereniu,
vaporetto plywają, to grunt. 🙂
Uwielbiam Wenecję, ale jest droga.
Klakierku,
ja nie wątpię w Najwyższego z powodu słabości człowieka, więcej – jest mi jedyną podporą i pociechą.
I uważam to za wielkie szczęście.
Dorotko, a slynne „porzadny czlowiek, chociaz…. (odpowiednie wpisac, moze byc rowniez ormianin, bekart, homoseksualista, puzonista, ten z „tanca z gwiazdami”)”
Vaporetto plywaja po gruncie? W Paryzu jest LODOLAMACZ!!!!!
http://videos.leparisien.fr/video/iLyROoafI_m2.html
(nawiasem mowiac to film z ubieglego roku, jak ktos przetrzyma reklame, bedzie mial niezly ubaw)
To ma być zamarznięta Wenecja?
To jest zamarznięta Wenecja!
http://www.art-prints-on-demand.com/a/battaglioli-francesco/the-frozen-lagoon.html
Mam płytę z tym obrazkiem na okładce, stąd moja nagła erudycja. 😛
No, jak Vivaldi ilustrował ślizganie się po lodzie, musiał konkretny obraz mieć na myśli 😉
Wrzuciłam nowy wpis.
Szanowna Pani,
Ze zrozumieniem przyjmuję wszelkie krytyki ludzi, którym moja działalność przeszkadza i na nie nie reaguję, bo o gustach się nie dyskutuje. Nie cierpię jednak jak się ludzie czepiają bez sensu.
Nie wymyśliliśmy pani Aleksandry Kulis tylko cytowaliśmy „miarodajne” źródła: http://www.tvp.pl/kultura/muzyka-powazna/xiv-miedzynarodowy-konkurs-skrzypcowy-im-henryka-wieniawskiego/uczestnicy/aleksandra-kulis-polska/5417656
Jest mi niezmiernie przykro, że na naszych łamach podaliśmy błędne nazwisko. Niestety, to kolejny dowód na to, że media publiczne jak zwykle mijają się z prawdą.
Z poważaniem
Witam. To nie lepiej było zajrzeć na stronę Konkursu im. Wieniawskiego, gdzie musiała być podana właściwa pisownia? Albo na stronę Polskiego Radia, gdzie był organizowany opisywany przez Pana koncert.
Co do działalności, to zauważyłam, że raczej działalność innych przeszkadza Panu, czemu daje Pan wyraz na łamach. Niby to także rzecz gustu, częściowo przynajmniej, a łamy są Pańskie prywatne. Oczywiście może Pan nie znosić Lutosławskiego. Ale jeśli znikomy ułamek naszych podatków idzie na wydawanie jego muzyki, można tylko się cieszyć, bo jego muzyka jest naprawdę wielka, choćby się Panu nie podobała. I tu już rzecz wykracza poza granice Pana indywidualnego gustu. A kiedy w grę wchodzą zwykłe oszczerstwa, jak np. w przypadku owych domniemanych – z wstępniaka w poprzednim numerze – „prywatnych podmiotów” Stanisława Leszczyńskiego (co to za podmioty: Polskie Nagrania, Filharmonia Narodowa, Polskie Radio, Opera Narodowa, NIFC?), to taka działalność musi przeszkadzać. Samo wydawanie pisma, a tym bardziej płyt – oczywiście nie.
Szanowna Pani,
Uważna lektura naszego pisma na pewno rozwiałaby wszelkie wątpliwości.
1. Tekst dotyczył pana Strugałły i faktu przyznania mu Diamentowej Batuty. Dlatego nie istniała potrzeba sprawdzania nazwiska osoby, która była tylko uczestnikiem wydarzenia (zresztą kim ja jestem bym poddawał w wątpliwość autorytet. Kompetencje i dorobek TVP).
2. Nie przypominam sobie, by przeszkadzała nam działalność innych prywatnych podmiotów. Ponieważ w przeciwieństwie do Pani nigdy nie otrzymałem ani jednej złotówki od władzy, natomiast sponsoruję tę władzę moimi podatkami, uważam za coś normalnego patrzenie tej władzy na ręce. Jest to normą w krajach demokratycznych, ale w Polsce wciąż istnieje mentalność rodem z krajów totalitarnych.
3. Znikomy ułamek naszych podatków poszedł na Stadion Narodowy, a mnie i tak bulwersuje to, że zmarnowano te pieniądze zamiast wybudować 20000 mieszkań dla potrzebujących, żyjących często w warunkach gorszych niż trzoda chlewna.
4. Ciekawe, że potrafi Pani prowadzić blog, a jednocześnie ma kłopoty ze znalezieniem w Internecie kto, gdzie i czym się zajmuje. Poza tym może pozostawi Pani panu Leszczyńskiemu prawo do decydowania, co jest oszczerstwem? Nie znam tego pana ale przypuszczam, że sam potrafi się bronić. W razie oskarżenia z jego strony jestem przygotowany do przedstawienia naszych argumentów, a jeśli się okażą fałszywe, to również przeprosimy.
5. Trzeba dużo złej woli by mi zarzucać niechęć do muzyki Lutosławskiego. Dlaczego Pani tak sądzi? Proszę przeczytać uważnie o co nam chodzi. Lutosławski jest nagrywany co i raz za pieniądze podatnika, a np. nauczyciela Lutosławskiego – Witold Maliszewski – skazany jest przez decydentów na niebyt. Nie ważne, czy Maliszewski jest lepszy, czy gorszy. Ważne, że był naszym twórca i mu się coś od nas należy. Wiem ile kosztuje wydanie płyty i wiem jakie idą na to dotacje. I nie rozumiem, dlaczego ja potrafię wydać dwa-trzy razy taniej na to samo co robi państwo? I dlatego krytykujemy takie działanie na naszych łamach. Gdy zapałałem miłością do Emanuela Kani (w 100 innych zapomnianych kompozytorów polskich) to po prostu sfinansowałem nagranie ich płyty. Jeśli Pani tak kocha Lutosławskiego, proszę to zrobić za własne pieniądze, nie mieszając w to moich. Sądząc po tym, ilu miłośników Lutosławskiego jest w samej Polsce, na pewno Pani na tym zarobi.
6. Nie ma gorszego sposobu wydawania pieniędzy, jak za pośrednictwem państwa. Wspomniany Lutosławski wspierany jest finansowo przez państwo właściwie od zawsze. Ile jeszcze milionów trzeba włożyć w promocję Lutosławskiego by powiedzieć – starczy? Czy naprawdę musimy po wielokroć wydawać te same utwory u coraz dziwniejszych podmiotów? Dlaczego utrzymujemy firmę w stanie upadłości Polskie Nagrania i dofinansowujemy Chandos (to wydawnictwo potrafiło wydać Karłowicza bez naszych podatków, a Lutosławskiego nie potrafi?), Naxos, LPO? No i najważniejsze: nakład 2000 sztuk jednej płyty bez problemu pokryłby koszt ich produkcji. A jednak trzeba je ciągle dotować powyżej rzeczywistych kosztów produkcji. To znaczy, że nie ma zapotrzebowania. I dlatego jestem przeciwko permanentnemu dotowaniu rzeczy niedochodowych. Raz wystarczy.
7. Czy Pani uważa, że właśnie przyznana ogromna dotacja (prawie 300.000 zł) na wydanie 3 płyt z utworami Krzysztofa Pendereckiego, już od dawna dostępnymi na płytach (Naxos, CD Accord, EMI), to dobrze zainwestowane pieniądze? Pomimo ogromnego uznania dla twórcy i jego muzyki, dla mnie ta sytuacja jest bulwersującą.
Z poważaniem,
Jan A. Jarnicki
1. Pan Strugała pisze się przez jedno ł.
2. Z tym się zgadzam. Ale jakoś wybiórczo Pan patrzy.
3. Na Stadion Narodowy poszedł wcale nie taki znikomy ułamek naszych podatków i to mnie również bulwersuje, i to bardzo. Tym bardziej, że po Euro pożytek z niego będzie najpewniej żaden.
4. Akurat dokładnie wiem, czy p. Leszczyński się zajmuje i zajmował, w przeciwieństwie do Pana. Czy zechce się bronić, jego sprawa, zechce, to się będzie bronił, nie musi tego robić tutaj. W każdym razie insynuując mu prywatną działalność nie wymienił Pan z nazwy żadnego takiego podmiotu. Proszę pokazać w takim razie jakieś swoje znalezisko z Internetu. Bo ja o niczym takim nie słyszałam, może tylko poza dawnym związkiem z początkującym CD Accord, z którym potem się rozstał.
5. Liczy się też jakość, za którą trzeba zapłacić. Bo co z tego, jeśli coś zostanie nagrane, jeśli nie będzie to wykonane tak, by słuchacza zafascynowało. I żeby do tego słuchacza dotarło, potrzebna jest promocja. Na to wszystko trzeba pieniędzy. A chałupnicze nagrania z artystami, proszę wybaczyć, czasem średniej jakości, nie przyciągną słuchacza. I dlatego jestem za wydawaniem pieniędzy na DOBRE wykonania i ich promocję. III Symfonia Góreckiego długo pozostawała nieznana, póki jej wspaniałe nagranie z Dawn Upshaw i Davidem Zinmanem nie zostało porządnie wypromowane przez firmę Nonesuch. Tam nie włożyliśmy pieniędzy, trochę może szkoda, bo wielokrotnie by się zwróciły 🙂 Niestety, prawa miał już Boosey&Hawkes i to z inicjatywy wydawcy wszystko to się stało kilkanaście lat po powstaniu utworu.
6. Proszę się przyjrzeć temu, co robią ostatnio Polskie Nagrania. Może to trochę Pana zaskoczy na plus. Tyle że Polskie Nagrania nie są w stanie tak wypromować płyt, jak potrafi Naxos. Chandos też jest znaną marką. Widzę zresztą, że jest Pan niekonsekwentny: gdybyśmy sfinansowali wydanie w Naxos Witolda Maliszewskiego, zapewne by Pan przyklasnął. Dołożyliśmy też do wystawienia Marii Statkowskiego w Wexford, która się bardzo tam spodobała – to też źle?
7. O tym jeszcze nie słyszałam. Nie wiem, o jakich płytach mowa. Czy chodzi o wznowienia płyt Polskich Nagrań, czy o jeszcze coś innego? Na pewno lepszą promocją światową dla Pendereckiego jest wydanie płyty z Jonnym Greenwoodem przez Nonesuch, co by o tym drugim twórcy nie sądzić. Tam zapewne częściowo też są nasze pieniądze, nie wiem, na ile, ale ten projekt, wsparty serią koncertów w różnych krajach, na pewno będzie miał powodzenie.
Ogólnie zgadzam się, że nie zawsze nasze pieniądze są wydawane sensownie. Zgadzam się też, że wielu naszych twórców zostało niesłusznie zapomnianych (ale coraz częściej się ich przypomina), jak również, że są twórcy faworyzowani (dlaczego NInA wydaje tylko Mykietyna? No, jeszcze wcześniej jako PWA, wydał też Szymańskiego. I to wszystko; no, ostatnio jeszcze trochę młodych z Sacrum Profanum. Dlaczego p. Potoroczyn składa zamówienie Kaczmarkowi na utwór, o którym od początku było wiadomo, co będzie wart? Itd.). Zgadzam się z tym, że Muzykoteka jest bublem; dokładniej będę o tym pisać, jak rzecz zanalizuję. Natomiast w ogólności nie mogę zgodzić się, że państwo nie powinno dokładać do tzw. kultury wysokiej. Bo ona sama by się nie utrzymała. Rozrywka wszelkiej maści – jak najbardziej. Ale ja nie hołduję owej lumpenliberalnej filozofii, że jak coś jest dobre, to samo się sprzeda (tak mawiał Marek Król, niegdysiejszy redaktor naczelny „Wprost”). Bo gołym okiem widać, że tak nie jest i nigdy nie będzie.
Szanowna Pani,
1. Gratuluję Pani 100% bezbłędności. Ja jednak czasem się mylę (a na forach nie korzystam z korektorki), za co pana Strugałę przepraszam, a Panią uprzejmie proszę o usunięcie tej literki z mojego poprzedniego wpisu.
2. Chętnie skorzystam z sugestii.
5. Skoro działam już 15 lat bez państwowej jałmużny i mam odbiorców w kilkunastu krajach to znaczy, że i z „moim” repertuarem, z „moimi” reżyserami dźwięku, z „moimi” autorami jak i z „moimi” wykonawcami nie jest tak źle. Zresztą oni są umownie „moi”. Jak się pojawiają w innych wydawnictwach, natychmiast przechodzą do wyższej „ligi”. Ciekaw jestem co o Pani opinii pomyślą ci wszyscy „średniacy”, wśród których jest zdobywca paszportu Polityki, Konkursu Wieniawskiego etc. Taki śmieszny przykład: 11 lat temu Kazimierz Kord odmówił prawa wstępu do FN Symfonii Stojowskiego. Jest on niewątpliwie autorytetem z ekstraklasy. W 2006 r., między innymi dzięki moim staraniom, Jerzy Kosek wraz Filharmonią Rzeszowską wykonał tę Symfonię w FN. A w 2011 r. inny członek ekstraklasy zagrał ją na 110 jubileuszu FN. Wszystkie media, w tym Dwójka, piały z zachwytu nad pomysłem i nad tym, że ta Symfonia pojawiła się po 110 latach znów w FN. A o Jerzym Kosku i Rzeszowskiej zapomniano, choć się mu gratulowało świetnego pomysłu i wykonania po koncercie. Skoro więc członkowie ekstraklasy mogą mieć tak diametralnie różne opinie, a inni jej członkowie wykazać się dyletanctwem, to ja już wolę być chałupnikiem z prawdziwymi artystami, którzy muzykę traktują jak pasję, a nie uznanym narodowym instytutem z produkcjami piwnicznymi.
6. Skoro Polacy mają Polskie Nagrania (nie jestem zwolennikiem tego wydawnictwa bo jest państwowe) to nie powinni dotować obcych wydawnictw. Czesi potrafią wydawać i promować ambitne płyty w Supraphonie, a Węgrzy w Hungarotonie. Dotowanie cudzoziemskich podmiotów powoduje, że nasze nigdy nie będą w stanie z nimi konkurować (bez względu na branżę). Albo więc zamknijmy PN i wszystkie inne państwowe wydawnictwa płytowe, albo przestańmy finansować zagraniczną konkurencję. Jeśli chodzi o Maliszewskiego to gdyby Państwo dofinansowało wydanie jego dzieł raz, to bym przyklasnął i natychmiast kupił, ale kolejne dotacje już bym skrytykował, bo są inni, którym też się należy przywrócenie do życia. Gdyby czytała Pani Muzyka21 to wiedziałaby, że przyklasnęliśmy Marii a skrytykowaliśmy w tym samym wydawnictwie Spohra czy Cherubiniego.
7. Proszę poszukać w Internecie. A swoją drogą to żałosne, że Państwo musi dotować twórców uznanych i bogatych. Dla mnie stypendium kojarzy się z biednym, młodym studentem. Gdy widzę osobę uznaną i majętną, aktywną zawodowo, która w wieku ponad 80 lat dostaje stypendium twórcze to uważam, że to żałosne i skandaliczne.
Skoro zgadza się Pani z niektórymi moimi poglądami, to dziwi mnie, że Pani, autorka pisująca do poczytnego tygodnika, dotychczas jeszcze nic o Muzykotece nie napisała, a my w miesięczniku już to zrobiliśmy?
Jednym z powodów powstania mojego pisma był kompletny brak zainteresowania tymi wszystkimi patologiami przez uznane, ogólnodostępne, media i ludzi z nimi związanych. Kolejnym to ciągłe myślenie w Pani kategoriach o produkcjach „chałupniczych”. Jakoś poza Polską nikt nigdy nie zarzucił mi chałupnictwa, choć to nic wstydliwego. Żeby coś takiego pisać trzeba mieć bardzo wysokie mniemanie o sobie i bardzo niskie o bliźnich, a także nieznajomość rynku. Bo czy zagraniczne firmy według Pani nie są chałupniczymi? Gdyby tak wspaniałe pisma jak Studio, Klasyka, Ruch Muzyczny chciały choć trochę wspomóc nowego na rynku wydawcę, to pewnie Muzyka21 nigdy by nie powstała. Gdyby te wszystkie wydawnictwa żyjące z naszych podatków wydawały płyty z szerokim repertuarem tak, jak to robią w cywilizowanych krajach, to i moje wydawnictwo pewnie by nie powstało. Ale cóż, w wielu kategoriach jesteśmy za Nigerią, w tej też.
Jestem przeciwnikiem wszelkich dotacji państwowych, gdzie by nie były. Jak się coś nie sprzedaje, to znaczy, że nie jest potrzebne. I nie widzę powodu, by inaczej traktować kulturę.
Zakładając jednak, że takie dofinansowanie musi być, dlaczego robi się to w sposób nieuczciwy? Jeśli dotuje się chłopów po równo dopłacając im do hektara, dlaczego nie traktuje się tak sztuki? Wszelkie dotacje skierowane są do bardzo ograniczonej grupy ludzi, którzy potrafili się „ustawić”, a cała reszta siedzi cicho mając nadzieję, że i im kiedyś skapnie z pańskiego stołu (co oczywiście nie będzie miało miejsca).
Jeszcze dwa lata temu MKiDN dofinansowywało różne projekty sumą nie mniejszą niż 25 tys. zł. A cały budżet musiał być nie mniejszy niż 30 tys. zł. W tym roku minimalnym dofinansowaniem jest już 70 tys., a własny udział musi wynieść co najmniej 35 tys zł. Czyli, ze projekty tańsze niż 105 tys. zł nie mają szans. Skąd taka inflacja skoro nawet 25 tys. zł to za dużo na wydanie płyty. To znaczy, że trzeba się dobrze nakombinować by wydać publiczne pieniądze. A ponieważ otrzymują dotacje wciąż ci sami, wniosek jest prosty.
Last but not east: moje osobiste gusta nie pokrywają się z tym co się znajduje w moim katalogu. W przeciwieństwie do środowiska, nie stosuję cenzury. I dlatego w moim katalogu mamy Borkowskiego i Lessla, Szalonka i Kanię, Szymanowską i Szymanowskiego, Lutosławskiego i Łukaszewskiego, Potołowskiego i Mascittiego. Lista tych wszystkich „średniaków” jak to Pani określa jest na moje stronie http://www.acteprealable.com
Z poważaniem,
Jan A. Jarnicki
PS. Za wszelkie błędy z góry przepraszam.
Ad 1. Jako dziennikarz uważam, że powinnam pomyłki ograniczać do minimum, choć zapewne i mnie się zdarzają. Ale rzecz w tym, że ja jestem wciąż w nurcie życia muzycznego i dlatego pomyłki w nazwiskach muzyków zdarzają mi się niezmiernie rzadko. Pan ma co prawda inny zawód, co mogłoby Pana usprawiedliwiać, ale skoro zajmuje się Pan polskim życiem muzycznym…
Dalej już nie w punktach, bo ile można tak rozmawiać 🙂
Nieśmiało zapytam: a jak się Pana płyty sprzedają? Cenzura nie cenzura (to śmieszne) – cenzurą bywa tu najczęściej fakt, czy płyta się sprzeda. Czy Panu się to udaje i jak? W jakich nakładach Pan wydaje i ile z tego znajduje nabywców?
Wiele zagranicznych firm jest jak najbardziej chałupniczych, a w każdym razie niszowych. Wspominałam tu dwa lata temu w relacji z Cannes o panu Bo Hyllnerze ze Sztokholmu, który wydaje nieznaną romantyczną i neoromantyczną muzykę symfoniczną i właśnie wówczas wydał Noskowskiego. Czy mu się to opłaca – nie wiem, w każdym razie działa dalej. Jak inny pan z Wielkiej Brytanii, który wydaje muzykę współczesną, a którego spotkałam w Bregencji – nie mogę sobie w tej chwili przypomnieć nazwiska. Jest wiele takich niszowych wydawnictw i to bardzo dobrze, chyba przyszła pora na nisze. Pytanie, na ile mają szansę przetrwania.
Pisze Pan: „Gdyby tak wspaniałe pisma jak Studio, Klasyka, Ruch Muzyczny chciały choć trochę wspomóc nowego na rynku wydawcę, to pewnie Muzyka21 nigdy by nie powstała”. Z tych wspaniałych pism pierwsze dwa (niefinansowane przez państwo) padły, trzecie wegetuje na granicy totalnej nędzy, ale przynajmniej płaci autorom…
Co do ministerstwa: nie jestem jego obrończynią, co powszechnie wiadomo 😉 , ale o ile się orientuję, rzecz wynika ze zmiany polityki: wybierać mniej projektów, za to więcej ładować w te wybrane. Czy to dobrze – nie wiem, chyba nie, ale ogólnie wybierając owe projekty (uczestniczyłam w takich gremiach swego czasu) doradcy kierują się oczywiście w pewnym stopniu swoim gustem, poglądem, czy dany projekt jest wedle nich wartościowy, ale także tym, jaki mają wkład finansowy z innych źródeł i czy się utrzymają, czy nie.
O Muzykotece jak dotąd nie napisałam z paru dość prostych przyczyn. Po pierwsze, wiem, że to wciąż jest work in progress, wciąż coś się uzupełnia. Po drugie, nie miałam po prostu czasu solidnie się w to zagłębić. Żeby wspomnieć na blogu, że to bubel, wystarczy ogólne wrażenie. Żeby napisać porządny artykuł o tym, dlaczego to bubel – o, tu już potrzeba bardziej gruntownej wiedzy. Tak jest uczciwie. Ja swoją drogą zamierzam też napisać o tym, jaką fikcją jest roztrąbiany przez ministra powrót muzyki do szkół powszechnych.
Ogólnie widzę jednak, że jest Pan wyznawcą poglądów Marka Króla 😉 Ja, przeciwnie, uważam, że dotowanie kultury wysokiej jest obowiązkiem państwa (ale jednocześnie, że tym większa odpowiedzialność spoczywa na państwie, by to robić sensownie). Obawiam się zatem, że nie mamy zbyt wielkiego pola do dyskusji…
Pozdrawiam.
Szanowna Pani,
Ma Pani rację, że powinno się przestrzegać zasad pisowni, czy to w nazwiskach, czy też w ogóle. Jednakże zwracanie komuś niewiele młodszemu od siebie, a zresztą wiek nie ma znaczenia, publicznie uwagi na ten, czy też inny, temat jest nietaktem. Na dodatek takie posunięcie jest bardzo ryzykowne dla tego, kto je stosuje, gdyż milenijne doświadczenia ludzkości dowodzą, że natychmiast wpada się we własne wnyki. Mam przyjemność znać szefa szwedzkiej firmy Sterling Records, z tym że mój znajomy nazywa się Bo Hyttner. A może to inna osoba?
Pyta mnie Pani o sprawy będące tajemnicą firmy. Niedawno spytaliśmy się o to samo Polskie Radio funkcjonujące za nasze podatki i domagające się od nas abonamentu. Zostaliśmy zbesztani, że jak możemy się dopytywać o tajemnice handlowe firmy. Ja na zadane pytanie odpowiem tylko, że płyty sprzedają się na tyle dobrze, że bez żebrania o państwowe dotacje wydaję ponad 20 tytułów rocznie i to od 15 lat. W pierwszym roku działalności wydałem jedną płytę, a później poszło z górki i wydałem ponad 250 płyt – na Dzień Kobiet ukaże się płyta AP0260 z balladami i romansami Marii Szymanowskiej – kolejne około 20 już czeka na wydanie, a ponad 10 jest mniej lub bardziej zaawansowanych.
Z moich obserwacji wynika, że wszystkie wydawnictwa zajmujące się muzyką poważną są mniej lub bardziej „chałupnicze” (co to zresztą znaczy: prowadzę działalność w domku ale chałupą bym go nie nazwał). Jedni zatrudniają ludzi na etaty, inni zatrudniają ludzi na zlecenie. Ale wszyscy mają zespoły kilkuosobowe. Poza nielicznymi „potentatami”, którzy potrafią ssać dotacje publiczne.
Jeśli wydawanie Klasyki przez państwowy PWN nie było dotowaniem to czym było? I pismo padło od razu jak się zmienił właściciel z państwowego na prywatnego. Studio też korzystało z opieki państwowej oraz całego środowiska i padło po 6 latach. A my istniejemy bez żadnej państwowej jałmużny już 13 rok.
Ruch Muzyczny właśnie dlatego wegetuje, że ma dotacje. Dotacje rozleniwiają. Lepiej wegetować niż się wziąć do roboty. Zanim stworzyłem Muzyka21 próbowałem się reklamować w RM, Studiu i Klasyce. Wszystkie pisma brały ode mnie pieniądze za reklamę, ale żadne nie kwapiło się by recenzować moje płyty, co poza Polską wydaje się czymś normalnym. To miałem na myśli pisząc wcześniej o braku wsparcia ze strony środowiska. Więc sama Pani rozumie, że skoro Ruch Muzyczny mnie nie chciał w żaden sposób wspierać, a pozostałe efemerydy padły, to czy miałem inny sposób na promocję własnego wydawnictwa? Zresztą chciałem nawet kupić Studio ale jego szef rodem z innej galaktyki chciał bym pokrył jego kilkusettysięczne zadłużenie. Taniej było zacząć od zera niż od kilkuset tysięcy na minusie.
Właśnie dlatego, że Ruch Muzyczny płaci, moje podatki są większe. A poza tym jakoś brak gaży nie przeszkadzał Pani by publikować w Musiktexte. Co robi Pani środowisko, by zmienić ten stan rzeczy? Pani środowisko to pół miliona ludzi mniej lub bardziej związanych z muzyką poważną, wszyscy wszystkich znają, szkół muzycznych jest około 700, a nakład Ruchu Muzycznego wynosi 1500! To jest żenada. Dlaczego MKiDN zamiast wspierać pismo naszymi podatkami po to by trafiało na przemiał, nie wykupi prenumeraty na nie dla wszystkich szkół? Tak jak nie lubię dotacji publicznych, tak pierwszy bym temu przyklasnął. Ludzie z Ruchu Muzycznego kwękają, że mają mało pieniędzy, a jednocześnie nigdy przez 15 lat nie pokusili się by mnie zainteresować współpracą, reklamą u siebie czy czymś podobnym. Przez kilka lat dawałem moje płyty do recenzji do RM bezskutecznie. Wreszcie zapytałem się Naczelnego, co powoduje tę blokadę. Usłyszałem, że „jak będę robił płyty, które spodobają się recenzentom, to będę widział ich recenzje na łamach pisma” (wyjątkowo „eleganckie” sformułowanie). Jednocześnie niektóre z tych płyt otrzymały Fryderyki lub nominacje do nich, przyznane m.in. przez współpracowników RM. I po jakimś czasie jednak pojawiły się recenzje, wszystkie bardzo krytyczne, w których przyczepiano się nawet do rzeczy nieistniejących. Skoro się nie podobały, to dlaczego je jednak zrecenzowali?
Oczywiście lepiej więcej ładować w te wybrane, wyszukane projekty, bo rozkurz jest większy. Myśmy władowali 2 mld w Narodowy a w Doniecku 0,5 mld. Widać Ukraińcy są mądrzejsi, a przecież też rozkurz kochają. Zgadzam się całkowicie, że wspieranie po raz co najmniej 4 wszystkich dzieł Lutosławskiego to naprawdę wyszukany projekt. Albo zaprezentowanie filmu „Mania” za jedyne 1,5 mln zł w świecie – frekwencja poniżej 2 tys.
Właśnie dlatego, że państwo nie jest w stanie robić sensownie dotacji, dotacji nie powinno być. Polska stała się wolnym gospodarczo krajem już 23 lata temu. Niestety, niektóre środowiska wciąż tęsknią za PRL-em, gdzie to reglamentowany był dostęp do zawodów, pracy, ale i do wpływów. Jakaż to przyjemność, gdy nie ma konkurencji i można robić, co się chce, o ile żyje się w przyjaźni z władzą.
Nowoczesne Państwo powinno dbać o to, by wszyscy mieli równe szanse, a nie zabierać jednym, na ogół biednym, i dawać innym, na ogół bogatym. Nie mamy pieniędzy na właściwe utrzymanie istniejących zbiorów bibliotecznych czy muzealnych – proszę zobaczyć do czego doprowadziła „opieka państwa” w przypadku „Bitwy pod Grunwaldem” – albo setek i tysięcy zabytków niechronionych: więcej ich chyba niszczeje w wolnej Polsce niż za komuny – a jednocześnie budujemy kolejne muzeum sztuki współczesnej w Warszawie, jakby to w Łodzi nie mogło wystarczyć. I oczywiście, to muzeum powstanie w najdroższym miejscu Warszawy. Ale cóż tam: po co sprzedać teren i na nim zarobić tyle, że pokryje to koszt muzeum na peryferiach? Lepiej strzyc podatnika w imię popierania kultury.
Oczywiście możemy rozmawiać o dotacjach państwowych bo przecież napisałem, ze mogę je zaakceptować. Ale nie wtedy, gdy w komisji rozpatrującej wnioski o dotacje – w tym roku prosiłem o wsparcie nagrania koncertu fortepianowego Maliszewskiego i dzieł orkiestrowych J. Wieniawskiego i jak zwykle zostały odrzucone – nie ma nikogo znającego się na muzyce. A zresztą, ile osób w Polsce wie kim był Józef Wieniawski? Jak przekonać komisję nawet złożoną z samych muzyków, do odkrycia muzyki J. Wieniawskiego, skoro nikt nawet nie wie, że taki ktoś istniał?
Tak samo jak z Ruchem Muzycznym powinno się robić z innymi wydawcami. Dlaczego szkoły muzyczne nie kupują nagrań płytowych? Rynek powiększony o 700 szkół pozwoliłby każdemu niezbyt pazernemu wydawcy przetrwać. W skali roku w Polsce wydaje się około 100 płyt z muzyką poważną. Pomnożywszy to przez 700 szkół i 20 zł (cena chyba rozsądna) mamy śmieszną sumę 1 400 000 zł. Obecność tych płyt w szkolnych bibliotekach plus inteligentnie zorganizowane zajęcia pozwoliłyby wykształcić potencjalnych konsumentów muzyki poważnej, dzięki czemu wszelkie dotacje, lub przynajmniej ich część, można by docelowo zlikwidować. Tak samo można zrobić z koncertami. Nie powinno się dofinansowywać koncertów jako takich, ale każdy sprzedany i użyty bilet. Wtedy organizator koncertu, festiwalu, czy innej imprezy dotowanej przez podatnika zada sobie trud by reklamować swoje przedsięwzięcie, by ściągnąć widza, nawet proponując mu darmowe bilety.
Nagrywam płyty z absolwentami szkół wyższych, a czasem i średnich, a ich młodsi koledzy nawet o tym nie wiedzą. Ja musze mówić artystom kim był wspomniany Wieniawski lub Maliszewski. To wstyd dla środowiska muzycznego! Ale cóż, lepiej wydać kolejne setki tysięcy na nikomu niepotrzebne nagrania. Pisała Pani o świetnej promocji Lutosławskiego dzięki LPO czy też Chandos. A czy może Pani przytoczyć jakieś liczby? Wszelkie działania przekładają się na wyniki. A wiec ile płyt wydali w Chandos, ile się sprzedało? Ja starałem się dowiedzieć w IAM ale rzecznik prasowy nawet nie odpowiedziała (normalna praktyka w bantustanie). Pani na pewno zna ich lepiej, może wiec Pani postara się otrzymać i upublicznić taką statystykę. Obywatele mają chyba prawo wiedzieć, co się z ich pieniędzmi dzieje. Bo jak tego nie wiedzą, to zaraz mogą pomyśleć, że ktoś ich okrada.
Z poważaniem,
Jan A. Jarnicki
Napisał Pan dużo, a wiele w tym nieprawdy. Już nie mam siły przedzierać się przez całość, parę tylko szczegółów.
1. Kiedy PWM dotował „Klasykę”, już nie był państwowy. Przejął go niejaki pan Grzegorz B. i rozwalił. Nie będę rozwijać tego tematu, bo nóż się otwiera w kieszeni.
2. NIGDY nie publikowałam w „MusikTexte”. Jeśli ukazało się tam coś pod moim nazwiskiem, o czym nie mam zielonego pojęcia, jest to zapewne piracki przedruk. Zdarzało mi się pisywać do jednego z niemieckich pism, tj. do pisma „Osteuropa”, ale oczywiście za honorarium. To jest mój zawód, więc za darmo go nie uprawiam.
3. Sprawa „Ruchu Muzycznego” to nie jest problem dotacji, lecz problem personalny, i tego tematu też nie będę rozwijać.
4. Rozważanie, kto jest od kogo młodszy, po pierwsze nie jest eleganckie, po drugie nic nie ma do meritum. Pana Hyttnera spotkałam raz w życiu.
Dalej już rozmawiać nie będę, bo gdy słyszę teksty pt. „strzyc podatnika w imię popierania kultury”, to… też nie będę rozwijać Mimo że nasze pieniądze z pewnością często są marnowane, to jest tak wiele innych pól marnowania tych pieniędzy, i to na tysiąckroć większą skalę, że o kulturze, nawet jeśli te pieniądze nie zawsze są wydawane dobrze, nawet nie powinno się w tym kontekście wspominać.
Dobranoc.
Kto mieczem wojuje, od miecza ginie 🙂
Cała dyskusja zaczęła się od przekręconego nazwiska skrzypaczki, której nie znam. A teraz okazuje się, że jak się kogoś widziało raz w życiu, to jednak nazwisko można przekręcić.
Oczywiście, że nasze pieniądze są marnowane i rozkradane we wszystkich dziedzinach życia. Ponieważ Muzyka21 jest pismem o muzyce, więc innych tematów nie ruszamy. Natomiast to, że w innych dziedzinach kradnie się jeszcze więcej jest wątpliwym pocieszeniem i żadnym rozgrzeszeniem.
Na przyszłość proszę nas krytykować merytorycznie, to wtedy będę milczał, korzystał z cennych uwag by podnosić jakość mojego wydawnictwa i nie zajmował Pani cennego czasu.
Jaki miecz? 😆 Nie wojowałam, więc nie ginę. Zwrócenia uwagi komuś czy mnie nie traktuję jako walkę, to byłoby chore. Miałam po prostu pretensję, że przekręcił Pan nazwisko młodziutkiej skrzypaczki, która ma za sobą już taki sukces jak nagroda krytyków na Konkursie im. Wieniawskiego, więc to nazwisko zaczęło już być znane, ale dziewczyna dopiero sobie toruje drogę na estrady. Pan Hyttner na obecnym etapie swojej kariery świetnie sobie poradzi, czy ktoś napisze jego nazwisko z błędem, czy nie.
Większą jednak miałam do Pana pretensję o oszczerstwa dotyczące Stanisława Leszczyńskiego. Pytałam, gdzie te jego prywatne podmioty (poza tym jednym, który wymieniłam, dodając, że związek jego z tą firmą trwał krótko). Nie odpowiedział Pan. No i słusznie, bo ich nie ma. Wypadałoby człowieka przeprosić.
Rozmawiać mi z Panem trudno w świetle Pana stosunku do kultury. Merytorycznie? Cóż, nie widzę powodu… Pismo jest, jakie jest, i to jest prywatna sprawa Pana i współpracowników, jednak gdy posługuje się fałszem i obmową, szkodzi życiu muzycznemu.
Płyty? To inna sprawa. Ale nie będę poszukiwać specjalnie Pana płyt, żeby je omawiać, mogę to zrobić, jeśli któraś wpadnie mi w ręce. Leży u mnie wiele płyt, których nie mam czasu przesłuchać. Cóż, takie jest życie.
Pani jak zawsze musi mieć rację, nawet jak jej nie ma. Ja nie przekręciłem nazwiska skrzypaczki tylko go zacytowałem za mediami publicznymi, którym w dobrej wierze zaufałem. Pani natomiast nie sprawdziwszy na stronie internetowej podała błędne nazwisko wydawcy, a teraz arbitralnie decyduje, że ja wyrządziłem krzywdę debiutującej artystce, a uznany wydawca przez Panią skrzywdzony nie został.
Jeśli napisanie, że ktoś posiadał jakieś podmioty prywatne, lub nimi zarządzał, jest oszczerstwem, to ja nie znam polskiego i wracam do podstawówki. Natomiast nie widzę powodu bym się Pani tłumaczył z opinii wyrażanych na naszych łamach. Stroną jest pan Stanisław Leszczyński, a Pani pozostawiam penetrowanie Internetu. Jeśli pan Stanisław Leszczyński się do nas zwróci w tej sprawie to mu podany na czym opieraliśmy naszą opinię, a jak się okaże, że się myliliśmy, to go przeprosimy. Skoro jednak sama Pani pisze, że pan Leszczyński jednak był związany z jakąś firmą, to czas trwania tego związku nie ma żadnego znaczenia. Potwierdza tylko nasze słowa. Gdy zapytałem Panią o to, skąd wniosek, że nienawidzę Lutosławskiego – nastąpiła cisza. Inne zarzuty w stosunku do mojego wydawnictwa też były gołosłowne nie poparte żadnymi argumentami.
Szkoda, że nie ma Pani czasu na zapoznanie się z rezultatami naszych działań, a jednocześnie wypowiada na ich temat swoje niepochlebne, niczym nie uzasadnione opinie.
No tak. Skoro tak zgrabnie Pan wszystko tłumaczy, proszę wytłumaczyć jeszcze jedną rzecz, bo niezupełnie zrozumiałem.
Przeznaczanie pieniędzy publicznych „na kulturę” oznacza marnotrawienie publicznych pieniędzy i wyższe podatki. Do tego miejsca nadążam, zgadzam się z tym czy nie, to nieważne. Ale dalej daje Pan propozycję, aby szkoły muzyczne kupowały płyty z „muzyką poważną”, wydawane przez polskie wydawnictwa (i jak się domyślam, z polską muzyką). Za jakie pieniądze te szkoły miałyby kupować płyty, jeśli nie za publiczne?
Mówiąc inaczej, przeznaczanie publicznych pieniędzy na jakąś kulturę jest złe, ale na kupowanie wyprodukowanych przeze mnie płyt jest dobre? Do takiego wniosku, jako zwolennik wolnego rynku, nie mógł Pan dojść, zatem na pewno to ja czegoś nie zrozumiałem i będę wdzięczny za wyjaśnienie.
Przy okazji może też Pan przybliżyć sprawy organizacyjne, mianowicie jakie ciało (i przez kogo opłacane) decydowałoby, czy dana płyta jest zarazem polska i poważna, czy w stopniu wystarczającym i jakie by stosowało kryteria polskości i poważności.
Wszelkiej pomyślności w strzeżeniu polskości naszej odwiecznej i poważnej, piastowskiej, życzę. Nie będzie Chandos pluł nam w twarz i dzieci nam chandosił.
Nie od dziś wiadomo, że rynek pomocy naukowych, podręczników jest kurą znoszącą złote jaja. I niestety rynkiem mało wymagającym, a chłonnie dającym upychać sobie za publiczne (i prywatne, rodzicielskie) pieniądze prawie wszystko przy nieistniejącej (a może inaczej, wciąż zmieniającej się, co na jedno wychodzi) koncepcji, co też „nasze kochane misie” powinny mieć w główkach.
Pani Szwarcman obiecuje artykuł o edukacji muzycznej. Mniemam, że nie będzie to tylko artykuł o szkolnictwie muzycznym, ale i edukacji muzycznej młodego społeczeństwa.
Choć po prawdzie śledząc ostatnie kampanie medialne odnośnie oświaty (których wydźwięk jest jednoznaczny – nie stać nas na dobre edukowanie społeczeństwa), to raczej trudno oczekiwać, aby kogokolwiek poruszyła edukacja muzyczna. Wystarczy, że gorzej lepiej będą umieli zaśpiewać trzy rzeczy: hymn, „Sto lat” i ewentualnie „Góralu, czy ci nie żal”
Szanowny Panie Wielki Wodzu,
Wydawało mi się, że dość jasno przedstawiałem moje poglądy. Po pierwsze jestem przeciwny wszelkim dotacjom. Jeśli jednak muszą być, powinny być ogólnie dostępne, a nie rozdzielane w sposób arbitralny. Przeznaczanie pieniędzy publicznych na cokolwiek, w tym na kulturę, nie musi być marnotrawieniem. Ale w naszej rzeczywistości jest i tak pozostanie nawet długo po mojej śmierci. Trzeba być bardzo odpornym na wszelką wiedzę, by nie zauważać permanentnego marnotrawienia wszystkiego tu i teraz. Tak było za PRL-u i nic nie uległo zmianie, tylko większe fortuny teraz powstają dzięki publicznym pieniądzom.
Moja propozycja zakupu płyt, pism, nut, etc. dla szkół zakłada brak arbitralności. Nie chcę żadnej komisji. Chcę tylko by ministerstwa mające już odpowiednie struktury do komunikacji z podległymi im podmiotami otrzymywały od wydawców to co wyprodukowali, a ministerstwa zajmą się dystrybucją. Żadne komisje, żadne ocenianie bo to prosta droga do patologii, do korupcji, do tego co mamy. Po prostu: wydawca wydaje pismo, nuty, płyty i od razu dostarcza 700 sztuk (czy ile tam jest szkół) do ministerstwa, a ono rozdaje je po szkołach mu podległych. Nie ma podziału na muzykę polską i obcą, nie ma podziału na wykonawców polskich i obcych. Jest tylko jeden warunek: produkt jest realizowany przez polski podmiot (cenę 20 zł za płytę podałem przykładowo). Taka działalność po pierwsze pozwoli zmniejszyć zatrudnienie w administracji bo nie trzeba będzie zwoływać komisji, rozpatrywać wniosków, przekładać papierów z biurka na biurko. Zlikwiduje wszelkie bodźce korupcjogenne. Stworzy warunki dla polskich podmiotów do konkurowania z zagranicznymi.
Tak samo można postępować w przypadku koncertów. Ktoś organizuje koncert, przedstawia udokumentowany kwit o frekwencji i odpowiednia władza wypłaca odpowiednią sumę zależną od frekwencji. I nie ma znaczenia, czy jest to Festiwal Beethovenowski, który obecnie drenuje rok w rok nasze kieszenie na kilka milionów złotych, czy festiwal Polskiej Muzyki Kameralnej, który co i raz dotacji nie dostaje.
System prosty, sprawiedliwy, zmniejszający administrację, i co najważniejsze, zmuszający organizatorów do bardziej energicznego zabiegania o frekwencję/sprzedaż i prywatnych sponsorów.
W tej chwili dochodzi do absurdalnej sytuacji, że ucięto właściwie wszystkie dotacje na wydawanie płyt przez polskie podmioty, a ogromne dotacje idą do podmiotów zagraniczne, i to z krajów, które trudno uznać za biedne: Austria, Niemcy, Wielka Brytania, Chiny. Jaką korzyść odniosła Polska z tego, że po raz kolejny sfinansowała jakieś nagranie muzyki polskiej, które ukazało się za granicą, i którego nawet nie można w Polsce kupić?
Pozdrawiam,
Jan A. Jarnicki
No, rozsyłanie każdego chłamu po szkołach za darmo to naprawdę wspaniały pomysł…
Skoro Pan tak gani Muzykotekę, dlaczego popiera Pan wysyłanie do szkół byle czego? Dziwna niekonsekwencja 😯
A płyty ze świata można przecież kupić przez Internet. Ja się bardzo cieszę, że Lutosławskiego wykonuje Louis Lortie, Yan Pascal Tortelier itp. Dlaczego nie? Założenie PolskaMusic jest takie: najpierw dołożymy, potem, gdy się rozpowszechni i spodoba, pójdzie już samo. Z Szymanowskim już tak się dzieje, a przecież choćby w prezentację w Edynburgu włożyliśmy nieco pieniążków. Ale teraz grają Rogera na całym świecie. Wreszcie.
Czyli jednak się nie myliłem. Śmieszne to by było, gdyby nie było smutne. Wszystko opada. 🙁
My, wydawcy, i tak musimy ten „chłam” rozsyłać po renomowanych państwowych bibliotekach by kwitł tam na wieczność więc jaką krzywdę wyrządzimy nim „biednym dzieciom” w szkołach? Poza tym myślałem, że kadra nauczycielska w Polsce potrafi ocenić co warto zaprezentować dzieciom i „chłamu” nie puści. Poza wszystkim „chłam” też jest pomocą dydaktyczną – mądry nauczyciel pokaże dzieciom jak odróżnić dobre od złego. Jeśli ktoś się będzie upierał by nagrywać tylko chłam, to rynek zbytu na 700 płyt to za mało by kontynuować zabawę. Natomiast wszyscy znamy dotacje, które wciąż szły do tych samych, niedouczonych artystów.
Moja propozycja jest wroga wszystkim, którzy uczestniczą w komisjach bo pozbawi ich kasy i władzy.
W tej chwili dotuje się „kota w worku” i nikt nie zwraca pieniędzy ministerstwu jak „chłam” nagra i wyda.
Ja się nie cieszę na tego Szymanowskiego, bo już w latach 70. kupowałem sobie jego płyty, i to nie polskie, w Paryżu. Po o więc dotować coś, co jest wypromowane już od dawna bez udziału naszych pieniędzy? Z to bardzo bym chciał posłuchać oper Różyckiego.
Króla Rogera też Pan kupił w latach 70. w Paryżu? 😯
I jeszcze Pan wie, którzy artyści są niedouczeni 😆
No, naprawdę, że Pana zacytuję: Pan musi mieć rację nawet wtedy, kiedy jej nie ma. Wszystko opada, jak mówi Wielki Wódz.
hehehe
>Poza tym myślałem, że kadra nauczycielska w Polsce >potrafi ocenić co warto zaprezentować dzieciom i >„chłamu” nie puści.
hehehe
A nie słyszał Pan przypadkiem dowcipu:
Rozmawiają dwie. Jedna głupia, a druga też nauczycielka.
Nie, nie – żadnego „chłamu” do szkół. To nie te czasy.
Jeśli nauczycielka muzyki jest mądra, to wykorzysta internet. W szkole dzieci moich znajomych nauczycielka na tablicy multimedialnej pokazuje to:
http://www.youtube.com/watch?v=3dkK1iw2SMk
Sama Pani oceniła „moich” artystów niepochlebnie, a są wśród nich beneficjenci dotacji.
A gdzież ja oceniłam „Pana artystów” niepochlebnie en masse? Wiem, że dla Acte Prealable nagrywali bardzo różni artyści, także znani i cenieni. Ale „średni” również. I nie miałam na myśli w tamtym momencie tylko tej firmy.
Co do komisji to Pan się myli – to wcale nie są takie kokosy i także co do władzy, to ona wcale nie smakuje. Bo czasem trzeba odrzucić coś, o czym wiadomo, że niestety nie wystarczy pieniędzy, a chętnie by się wsparło. Kiedyś przez lata działałam w zespole promocyjnym nieboszczki Fundacji Kultury (kto jeszcze pamięta, że przezywano nas „Medyceusze” 👿 ). Nigdy nie było tam żadnej korupcji, tylko chęć pomocy. I naprawdę cierpieliśmy, kiedy trzeba było odrzucić rokujące projekty tylko dlatego, że nawet z naszymi pieniędzmi by sobie nie poradzili. Z drugiej strony ocenialiśmy też trzeźwo, kto przestrzela kosztorysy. W ministerialnej komisji oceniającej wydarzenia artystyczne też zdarzyło mi się pracować. To wszystko naprawdę jest bardziej złożone niż Pan sobie wyobraża.
A wracając jeszcze do poprzednich polemik: „Skoro jednak sama Pani pisze, że pan Leszczyński jednak był związany z jakąś firmą, to czas trwania tego związku nie ma żadnego znaczenia. Potwierdza tylko nasze słowa”. Jakie słowa? Przypominam: „Na zakończenie przypominamy, że nigdy nie słyszeliśmy by prywatne podmioty należące do pana Leszczyńskiego, lub przez niego zarządzane, miały problemy finansowe”. Znajduje się w tym zdaniu po pierwsze sugestia, że takowych jest więcej, po drugie, wynikająca z kontekstu zdania, sugestia, że zapewne są jakieś podejrzane tego przyczyny. Jeśli nie chciał Pan takiej sugestii, w takim razie zdanie to jest niepotrzebne.
„Gdy zapytałem Panią o to, skąd wniosek, że nienawidzę Lutosławskiego – nastąpiła cisza”. Po pierwsze w ogóle nie zostało użyte słowo „nienawiść”, a po drugie przecież Pan sam wytłumaczył, że tak nie jest, to na cóż jeszcze miałam odpowiadać?
Rozmowy z Panem to istne dzielenie włosa na czworo i przyznaję, że coraz mniej mnie pociągają. Lubię dyskusje, ale na poziomie rozmowy, a nie przepychanki.
Bylem na spektaklu w piatek, byl bardzo dobrze spiewany, brawa dla orkiestry!, Ten sam problem: dlaczego nie ma napisow? WOK musi byc up to date! W tej operze to jest szczegolnie wazne: tekst! Zamkniety bar przed i po spektaklu zadnej szansy na kawe: nastepna wpadka! Co do rezyserii wszystko OK ale ostatnia scena sciagnieta z Wajdy Korczaka, zbyt doslowny cytat.Pozdrawiam Mariusz
No tak, nie ma tam napisów, trzeba byłoby wydać kasę na tablicę, a kasy nie ma. Dyrektor Sutkowski wychodzi z założenia, że po prostu wykonujemy dzieła w oryginale, a bez napisów lepiej się odbiera muzykę. Kawa to też kasa. Oni naprawdę są biedni jak myszy kościelne…