Imperialny „Słowik”?

Nabijaliśmy się tu z „imperialności” petersburskiego spektaklu Wojny i pokoju, która polegała nie tylko na tematyce, ale i na stylistyce przedstawienia, dość tradycyjnego i solennego. Trzeba powiedzieć, że ten spektakl był wizualnie ascetyczny w porównaniu ze Słowikiem, w reżyserii Alexandra Petrova i ze scenografią Vladimira Firera. Nawet nie tyle scenografia, co kostiumy są tu przeładowane i dość to przeszkadza w odbiorze. Reżyser prowadzi teatr lalek i być może estetyka, jaką stosuje, stamtąd się wywodzi.

Ogólnie tę premierę chwalono w prasie, choć prywatnie zdania słyszałam różne, dalekie od wielkiego zachwytu. Teraz rozumiem, dlaczego. Spektakl jest niby kolorowy, co powinno się dzieciom podobać, ale niektóre postacie mają tyle na sobie rozmaitych fidrygałków – jak Cesarz czy Śmierć – że niemal ich spod spodu nie widać, a tytułowy Słowik – rola kobieca – ma na sobie dość strojną, choć o szarym spodzie, sukienkę, choć w tekście jest mowa o tym, że (zgodnie z prawdą przyrodniczą) jest on szary i niepozorny.

Widziałam zupełnie inną obsadę niż premierowa: partię Słowika śpiewała Kamila Kułakowska, Rybaka Pavlo Tolstoy, Cesarza Zbigniew Macias, a Śmierci Agnieszka Rehlis. Było to śpiewanie bardzo przyzwoite. Orkiestry też bym się tak bardzo nie czepiała, ale swoją drogą tym bardziej pozytywnie odbierałam stronę muzyczną spektaklu, im bardziej złościłam się, że choć wiele dzieci słuchało z uwagą, były i takie, które paplały na okrągło, a rodzice nawet nie zwracali im uwagi (wrrr…). Wiedziałam, że idąc na spektakl w południe narażam się na coś takiego, ale cóż, innej możliwości nie miałam – kolejna dopiero w przyszłym sezonie.

Lepiej więc będzie w przyszłości wybrać wieczór, kiedy dzieci siłą rzeczy będzie mniej i będzie można w większym skupieniu posłuchać muzyki. Bo muzyka Słowika jest przepiękna. To powrót do barwnej, impresjonistycznej baśniowości z Ognistego ptaka i fragmentów Pietruszki, ale już dotknięta pazurem Święta wiosny, powstałego rok wcześniej. Są elementy stylizacji na chińszczyznę, ale co szczególnie zwróciło moją uwagę, i to po raz pierwszy, to pewne podobieństwo do… muzyki Szymanowskiego ze środkowego okresu twórczości; kiedy słuchałam partii Słowika, przypominały mi się np. Pieśni księżniczki z baśni.

Tak swoją drogą to to jest dopiero „słowikowy” odjazd: tutaj.