Zaklinanie skrzypiec i ludzie w klatkach
Tak jak przewidywałam, oba koncerty dziś świetne. Drugi z nich – to właściwie nie koncert, lecz spektakl, a raczej oba w jednym, jak to zwykle bywa u Georgesa Aperghisa.
Najpierw jednak o występie orkiestry Filharmonii Narodowej pod batutą młodego obiecującego dyrygenta Rafała Janiaka, absolwenta klasy Antoniego Wita, a obecnie jego asystenta w FN. Program bardzo zróżnicowany. Na początek przypomnienie Musica concertante na kontrabas i orkiestrę Witolda Szalonka, którego prawykonanie w 1977 r., pod batutą Wojciecha Michniewskiego i z kontrabasistą amerykańskim Bertramem Turetzkym (utwór był dla niego napisany), pamiętam. Turetzky był niesłychanie barwną postacią i odstawił w tym utworze istny teatr; Łukasz Owczynnikow po prostu grał, co może nie było tak efektowne, ale porządne.
Trochę cyrku było w drugim utworze o nader długim tytule: On a Sufficient Condition for the Existence of Most Specific Hypothesis. Nie wiem, co ten tytuł miał wspólnego z treścią utworu, którą były śpiewy alikwotowe w wykonaniu kompozytora-śpiewaka, ale nie takie estetyczne, jak Tuwiańczycy to robią, tylko bardziej dzikie, jak ryk pradawnego zwierza. Niektórych to nieco zdegustowało, inni byli zachwyceni.
Po przerwie i ładnym, ale krótkim utworze Beata Furrera canti notturni – najbardziej atrakcyjny punkt programu: D’om le vrai sens na klarnet i orkiestrę Kaiji Saariaho. Solistą był rewelacyjny Kari Kriikku (był już tu kiedyś), dla którego utwór został napisany. Ma on, poza fantastycznymi umiejętnościami instrumentalnymi, widoczny dryg aktorski, który został tu wykorzystany. Klarnecista najpierw grał w głębi widowni, później krążył po niej, by wreszcie wyjść na scenę, również się przemieszczać, wchodzić w dialog z pojedynczymi instrumentami orkiestry, a wreszcie wyprowadzić ze sceny na widownię kilkunaścioro skrzypków – jak szczurołap z Hameln. Wszystko z niesłychaną sugestywnością. Nic więc dziwnego, że owacje były długie.
Potem w Teatrze Imka – Aperghis, utwór pt. Luna Park, jak zwykle perfekcyjnie rozplanowany i wykonany. Przekaz można by w największym skrócie określić jako samotność w wielkim mieście, wśród tłumów, w mrówkowcu, pod okiem kamer. Każde z czwórki wykonawców (w użyciu dwojga z nich flet basowy oraz subkontrabasowy) wykonywało ewolucje, mówiło, grało, wchodziło w interakcje ze sobą i z partią odtwarzaną przez głośniki, każde umieszczone w osobnej klatce, bez możliwości bezpośredniego kontaktu. Rzecz niby prosta, ale zarazem skomplikowana – w sumie niezwykła.
Komentarze
Pobutka.
PS. Pamiętam, jak kiedyś słuchałem tego Szalonka w Filharmonii, a moi dwaj sąsiedzi postanowili udowodnić, że ta muzyka im się nie podoba, bo to żadna muzyka, tylko jakaś muzyczna hucpa i rozmawiać na głos. A ja akurat twórczość Szalonka lubię i próbowałem się wsłuchać 🙁
Dzień dobry,
No tak, wtedy była aktywna grupka dyżurnych kontestatorów (żeby nie powiedzieć mniej uprzejmie), którzy chcąc zaistnieć specjalnie głośno rozmawiali, buczeli, skrzeczeli albo wychodzili trzaskając drzwiami Ja nawet wtedy nie wiedziałam, kto to był, ale wymienił mi ich ostatnio z nazwiska Krzysztof Meyer 😉
Jak się coś nie podoba, to przecież można spokojnie i cicho wyjść, a nie przeszkadzać innym.
Jeszcze w latach 80. było takie słynne, zakrzyczane wykonanie utworu Lachenmanna – w końcu najpierw wstał kompozytor i próbował coś swoim cichym głosem tłumaczyć, potem zerwał się Józef Patkowski, huknął po swojemu i kazał utwór powtórzyć 😈
E tam, nigdy już się nie powtórzy niedościgniony wzór kontestatoryki z prapremiery Święta Wiosny… 🙁
Zapewne nie 🙂 Tym bardziej, że jak wieść głosi, część tych kontestacji była zaplanowana przez Diagilewa, żeby spektakl uzyskał rozgłos 😉 Podobno po spektaklu powiedział: „Tego właśnie chciałem”…
” D’om le vrai sens” było jak muzyka z „Harry’ego Pottera”, nic dziwnego że tylu osobom się podobało, bo proste, przyjemne i zrozumiałe. Wystarczy wyłączyć światło i chodzić wśród publiczności żeby uzyskać „niesłychaną sugestywność”. To trochę tanie chwyty 🙂
maupa – witam. Skojarzenie ciekawe 😉 choć nie mogę go w pełni potwierdzić – widziałam tylko jeden, pierwszy odcinek Harry’ego. Jakoś mi się nie kojarzy.
To nie jest tak, że wystarczy chodzenie wśród publiczności. Jeszcze ma znaczenie, w jaki sposób się to robi i jakie dźwięki przy tym się wydaje z instrumentu. Kriikku jest wirtuozem, partię miał karkołomną, wszystko to wygrywał swobodnie. A przy tym to jego chodzenie było bardzo naturalne – mógłby przecież sztywno sobie łazić. Dlatego mówiłam o sugestywności.
Ciekawe:
http://www.mlodziezowagazeta.pl/inna-strona-warszawskiej-jesieni-czyli-licealisci-w-poszukiwaniu-sponsorow/
Tylko chodzic? Czemu nie wisiec? Natalie Dessay:
http://www.youtube.com/watch?v=Pqa9BeWOKbc
👿
Fajne twarze zapatrzonej publiczności – jak dzieci 🙂
1. Czy Zydzi powinni sluchac chrzescijanskiej muzyki?
http://www.thejc.com/comment-and-debate/comment/83897/should-we-listen-christian-music-%E2%80%94-and-if-so-how
Autor, bedac edytorem brytyjskiego miesiecznika Gramophone, jako pierwszy wskazal na oszustwo jakim byly ostatnie nagrania Joyce Hatto.
2. Gratulacje dla nowej opery bialostockiej; wielu lat pozytywnej i znaczacej dzialalnosci!
Dzisiaj (a w zasadzie jutro, bo jutro jest wtedy gdy się wyśpimy) będzie śmiesznie. Szalone Dni Muzyki z 2 letnią panną Lolą. Pomyślałem, że weżmiemy dla niej majtki i spodenki na zmianę, bo jak ruszy orkiestra, to różnie może być…
gramofony winyle – jutrzejsze smykofonie dla panny Loli w sam raz. Najlepsza ta o 10. (0-2 lata), a i te o 11:15 i 12:30 niezłe (2-5). Tam nie ma orkiestry, jest granie kameralne, dopasowane do takich maluszków (i ich rodziców też). Miłego słuchania! Ja też jutro zajrzę do Opery Narodowej, ale na inne koncerty.
specyficzna muzyka, ale ma w sobie to coś.. 😉
pozdrawiam