Lutosławski do emocji rozebrany

Krystian Zimerman przytacza od pewnego czasu zdanie, które wypowiedział do niego Lutosławski o dedykowanym mu Koncercie fortepianowym, zaraz po prawykonaniu: „Ciekaw jestem, jak ten utwór będzie brzmiał za 25 lat”. Teraz mija właśnie tyle czasu i niestety On tego nie słyszy, ale my słyszymy (i – uwaga, uwaga – usłyszymy Koncert w wykonaniu Zimermana na Warszawskiej Jesieni, wiadomość potwierdzona!) i z kolei ja jestem ciekawa, co powiedziałby na aż tak zwiększoną dawkę dramatyzmu w jego muzyce.

Bo Zimerman gra dziś ten utwór zupełnie inaczej niż ćwierć wieku temu. Kiedy usłyszałam tamto wykonanie (pierwsze polskie, także na Warszawskiej Jesieni), miałam mieszane uczucia: ogólnie odbierałam go wtedy jako artystę perfekcyjnego, niesłychanie eleganckiego i trochę przy tym chłodnego. Pamiętam, że nawet pomyślałam wtedy o nim i Lutosławskim: trafił swój na swego. Otóż dziś jest zupełnie inaczej. Pianista powiedział nam, że gdy po dłuższym czasie wziął nuty do ręki, dopiero odkrył, ile w tej muzyce jest dramatu. I choć w Royal Festival Hall z Philharmonia Orchestra pod batutą Esy-Pekki Salonena (poprzedni raz grał z nim ten koncert 20 lat temu w Sztokholmie) zaczął delikatnie, poetycko i refleksyjnie, taką szmerowo-nokturnową muzyką, to potem nastroje wielokrotnie się zmieniały, gęstniały (i tu było, jak u Ohlssona, słychać, że ten utwór wywodzi się z wielkich tradycji pianistycznych, ale Zimerman do tych romantycznych dodał jeszcze bartokowsko-prokofiewowskie), a ostatni fragment był pełny ogromnego napięcia, którego nie rozładował nagły koniec.

Znamienne, że i pianista, i dyrygent, a zarazem promotor cyklu koncertów Woven Words z muzyką Lutosławskiego w Royal Festival Hall, uznają dziś, że kompozytor odzwierciedlał w swoich utworach dramatyczne dzieje Polski w XX w. Gdy spytałam Salonena, czemu robi dla Lutosławskiego tak wiele, bo nie tylko koncerty, ale przecież i stronę internetową, gdzie jest wiele materiałów biograficznych, powiedział wręcz, że to nie tylko dlatego, że uważa Lutosławskiego za jednego z największych twórców XX w., który miał też osobisty ogromny wpływ na jego życie. Także ponieważ nowe pokolenia, którym potrzebna jest muzyka Lutosławskiego (tak wyczuwa dyrygent), pełniej ją poznają, gdy będą znali jej kontekst historyczny. Kiedy zwróciłam uwagę, że kompozytor zwykle się zżymał, gdy mu imputowano, że jego dzieła ilustrują aktualne wydarzenia (często mawiano tak np. o III Symfonii, która powstawała podczas stanu wojennego), odparł, że jest przekonany, że w istocie było inaczej, Lutosławski zaś był osobą bardzo prywatną i skrytą i choć odnosił się do ludzi przyjaźnie, nie ujawniał swych najgłębszych myśli. A jeśli przeżył tak tragiczne wydarzenia jak śmierć ojca i stryja rozstrzelanych przez bolszewików w Moskwie czy śmierć dwóch braci podczas II wojny światowej, to trudno, by nie miał wielkiej traumy i by nie odzwierciedlała się ona w jego twórczości. „W jego utworach słychać katastrofy, klęski, nostalgię. Tragedie, których był świadkiem. Słychać walkę indywidualnej osoby z totalitaryzmem [tak właśnie określał Koncert wiolonczelowy Mścisław Rostropowicz mimo protestów ze strony kompozytora; zapowiada się więc interesujące wykonanie tego koncertu pod batutą Salonena w marcu w Warszawie – DS]. Lutosławski nigdy nie był typem wojownika wymachującego sztandarami, jego opór był innej, bardziej subtelnej i intelektualnej natury. Ale był, i to jest bezsprzeczne”.

Dodam jeszcze anegdotkę: Zimerman wymaga przed koncertem trzech prób, ale Salonen z orkiestrą miał tylko dwie. Pianista namówił więc dyrygenta, żeby ten przyjechał do niego do Paryża (gdzie właśnie zagrał ten utwór z Paavo Järvim), poszli do knajpy na Montmartrze i do północy próbowali sobie „na sucho”: Salonen dyrygował, Zimerman grał na stole. A słuch wewnętrzny obu artystów robił resztę.

Jeszcze parę słów o koncercie w RFH. Pierwszym utworem była Muzyka żałobna, poprowadzona przez Salonena dość solennie, masywnie (orkiestra niestety była za duża) i trochę sztywno; bardziej odpowiada mi taka interpretacja jak orkiestry AUKSO, którą słyszałam w tym dziele tydzień temu, bo była bardziej żywa, miała energię. Natomiast muzyka baletowa Dafnis i Chloe Ravela w pełnej wersji, która wypełniła drugą część koncertu, ukazała wirtuozerię i orkiestry, i dyrygenta. Był to wspaniały, mocny akcent na koniec i publiczność długo nie chciała wypuścić artystów z estrady.

Tak rozpoczął się londyński cykl Woven Words. Dalszy ciąg w lutym i marcu.