Wiolonczela perkusyjnie i z perkusją

Dominik Połoński i Dame Evelyn Glennie po raz drugi razem na scenie (pierwszy raz było w październiku w Częstochowie)! Z okazji zbliżających się 98. urodzin Filharmonii Łódzkiej jej orkiestra pod dyrekcją Massimiliana Caldiego dokonała prawykonania nowej Symfonii koncertującej na wiolonczelę, perkusję i orkiestrę „Entelecheia” łódzkiej kompozytorki Olgi Hans z udziałem wspaniałej szkockiej perkusistki oraz łódzkiego solisty.

W Częstochowie, na zakończenie Festiwalu Wiolinistycznego im. Bronisława Hubermana, ci sami soliści z orkiestrą Filharmonii Częstochowskiej pod batutą Adama Klocka wykonali – jak to określa kompozytorka – prototyp, szkic do utworu, który został następnie rozwinięty i teraz już jest praktycznie innym utworem. Składa się z trzech części granych attacca, z kadencją w środku, podczas której soliści zaczynają „rozmawiać” – w odpowiedzi na rytmy instrumentów o nieokreślonej wysokości dźwięku wiolonczelista odpowiada uderzaniem w płytę swojego instrumentu (trzeba wiedzieć, jak to robić, by go nie uszkodzić). Soliści grają zresztą cały czas, ich brzmienia ze sobą korespondują – tremolo na perkusji z tremolandem na wiolonczeli, pojedyncze uderzenia z pizzicatem itp., a orkiestra dopełnia harmonią. Evelyn Glennie na scenie to po prostu żywioł, nie tylko jeśli chodzi o jej sposób gry, ale i nawet sposób poruszania się. Dominik też był swobodny, nawet nie ma porównania z pierwszymi wykonaniami Koncertu na prawą rękę. Przez ten czas powstało już kilka różnych utworów dla niego, które już zaczynają układać się w repertuar. Sala była zachwycona i długo oklaskiwała muzyków, była nawet owacja na stojąco.

Przedtem jeszcze orkiestra wykonała transkrypcję fortepianowego preludium Debussy’ego Dziewczyna o włosach jak len. Tu też zresztą łódzki akcent: transkrypcji dokonał łodzianin Michał Talma-Sutt, była ona nawet zgrabna, ale orkiestra jakoś nie była w stanie zebrać się, żeby zagrać równo, a odgłos „Nokia tune” podczas wybrzmienia ostatniego dźwięku też zrobił swoje… No, ale w utworze Olgi Hans było już zupełnie inaczej,

Nie bardzo chciało mi się potem słuchać drugiej części koncertu, ale nie żałuję, że zostałam. Uwertury i chóry z oper Verdiego pod batutą autentycznego mediolańczyka, który wie, jak się to robi, to prawdziwa przyjemność.