Fryc u boku Witolda
Zważywszy proporcje, tak właśnie przedstawiał się tegoroczny koncert urodzinowy Chopina. W pierwszej części trzy utwory Lutosławskiego, w drugiej jeden tylko Koncert e-moll solenizanta. A program układał dyr. Wit. Niestety, było rozczarowująco.
Gry weneckie, wykonane na początek, to pierwszy utwór Lutosławskiego, w którym zastosował świeżo wynalezioną przez siebie technikę aleatoryzmu kontrolowanego. Jest to oczywiście dopiero próba, to widać, ale mam słabość do tego utworu, zwłaszcza do III części, gdzie flet rozwija melodię solo. Niestety zaczął chyba ze dwa razy za szybko i grał nerwowo. Całość zrobiła na mnie wrażenie, jakby zespół kompletnie utworu nie zrozumiał; dyrygent Jakub Chrenowicz, choć ładnie się prezentował, nie był w stanie opanować orkiestry.
Ale to był dopiero początek. Naprawdę smutno mi się zrobiło przy Koncercie fortepianowym. Ten zwiewny, eteryczny początek, który powinien być czymś pośrednim między początkiem I Koncertu skrzypcowego Szymanowskiego a podobnymi fragmentami u Bartóka, np. z III Koncertu fortepianowego, zabrzmiał tak topornie, że chciało się płakać. Dalej nie było wiele lepiej. Pianista Peter Jablonski zaczął delikatnie, dalej brnął raczej w interpretację bartókowską, jak ze wspomnianego III Koncertu. On, w odróżnieniu od Krystiana Zimermana, nie zobaczył w tym utworze dramatu i tam, gdzie u polskiego pianisty dzieje się i gęstnieje, w ostatniej części, było tylko szemranie. Nie sprawiło mi to przyjemności, a stanem orkiestry jestem po prostu przerażona. Jeżeli rzeczywiście ta orkiestra ma wystąpić we wrześniu z Zimermanem, to Jacek Kaspszyk ma przed sobą straszną robotę. W Wariacjach na temat Paganiniego, zagranych zaraz potem (co to w ogóle za pomysł, żeby w ten sposób zestawiać te utwory), było chyba nawet gorzej, bo wszystko się rozjeżdżało, za to pianista wyraźnie w tym utworze czuł się lepiej.
Trifonov w Koncercie e-moll też mnie rozczarował. Tematy były płaskie, bez kształtu, pianista poszedł raczej w brzmienia i szmerki, jakby chciał z Chopina zrobić impresjonistę. Owszem, w paru utworach jest już bliski impresjonizmowi, ale na miłość Boską akurat nie w tym! W przetworzeniu w I części solista kompletnie się wykopał i przez kilka taktów coś haftował od rzeczy, ale gdy się złapał, to to mu wreszcie dało kopa i zaczął grać, jakby się trochę obudził. Jeszcze najlepszy z tego był finał, ale też raczej szemrzący. Nie wiem, czemu uparł się przy tej manierze, na konkursie grał jednak inaczej, choć szemranie mu się zdarzało. Dopiero w bisie – transkrypcji Tańca Kościeja z Ognistego Ptaka (grał ją tu już na ChiJE) – poczuł się w pełni swobodnie. To jednak jeszcze wielki dzieciak jest, mimo że uroczy i technicznie świetny. Może kiedyś dojrzeje.
W programie koncertu na koniec zamieszczona została zapowiedź programu ChiJE. Ale istnieje poważna obawa, że zostanie on przycięty, bo miasto się wypięło i ucięło kilka dni temu ponad połowę obiecanych funduszy. Co robić, żeby to się jednak odbyło?!
Przed koncertem byłam jeszcze na otwarciu wystawy w Muzeum Chopina „Fizis wyjątkowa”. Myślałam, że to cytat z jakiegoś listu Fryca, a to, okazuje się, z Lukrecji Floriani George Sand i w oryginale brzmi: une physiognomie exceptionnelle. „Pozbawiona, by tak rzec, i wieku, i płci”. Dotyczy to Karola, bohatera książki, w którym czytelnicy dostrzegli portret Chopina, choć ona nigdy tego nie powiedziała expressis verbis. W każdym razie wystawa zbiera wszystkie podobizny Chopina dorosłego znajdujące się w zbiorach Muzeum albo kopie znajdujących się w innych miejscach; a to z okazji nabycia na aukcji czterech nowości w zbiorach: jednego rysunku Jakoba Goetzenbergera, przedstawiającego Chopina przy fortepianie, dwóch autorstwa Pauline Viardot (na jednym z nich Chopin jest schowany za wielką gazetą) i jednego autorstwa Luigiego Calamatty. Miłośnikom tej fizys bardzo polecam.
Komentarze
Pobutka! 😀
http://www.youtube.com/watch?v=SYvbGfeUpnQ
(Taniec Kościeja, transkr. Guido Agosti)
Pani Kierowniczko, dla mnie wczorajsza pierwsza część koncertu w FN była to tzw. szkoła przetrwania. Miałam nadzieję, że dalej będzie lepiej. Nie było. Zawiodłam się na obu młodych zdolnych. Może zbyt wiele oczekiwałam, może nie byłam w dobrej formie (jakiegoś wirusa chycilam). A orkiestra? Tej dyrygent nie przeszkadza. Czy Jacek Kasprzyk doda jej wigoru? – pożywiom, uwidim, a właściwie – usłyszym!
Oj tak, usłyszym – cóż możemy innego w tej chwili powiedzieć.
Dzień dobry, tutaj obiecana rozmowa z Michałem Dworzyńskim
http://cjg.gazeta.pl/CJG_Krakow/1,104365,13490971,Dyrygent_to_przede_wszystkim_charakter.html
Szkoda. 🙁 Peter Jablonsky zapisał mi się w pamięci porywającym wykonaniem koncertu Griega (Sinfoniettą Cracovią dyrygował J.N. Axelrod), ale potem słyszałam, jak ten sam koncert grał fatalnie. Na szczęście lepiej pamiętam te dobre emocje, z pierwszego koncertu. 😉 Strach myśleć o cięciu Chopiejów. 🙁
Dzięki, Mateuszu, za link do rozmowy. Obiecujące, że muzycy FK sami wskazali na Dworzyńskiego. To dobry kapitał na wejście. A co będzie ze Szczecinem, czy też się przekona? Zobaczymy 😉
Ta pani menedżerka brytyjska to chyba jakiś sabotaż uprawiała. Kto mówi takie rzeczy artyście na chwilę przed wejściem na scenę? W każdym innym momencie tak, ale w tym? 😯
Myślę, że niejednego by to skutecznie zmroziło…
Wkleję jeszcze fragment, który nie zmieścił się już w wydaniu, w którym mowa o Maestro Maksymiuku, którego tutaj szczerze uwielbiamy 🙂
Na swojej drodze napotkał Pan wielkich dyrygentów.
Najbliższy kontakt, nie licząc moich profesorów, miałem z Jerzym Maksymiukiem, który po odejściu prof. Wita przyjeżdżał bardzo często do Katowic. Siedzieliśmy wieczorami przy winie i serach, rozmawialiśmy o muzyce i dyrygowaliśmy. Do dzisiaj, kiedy się spotykamy, maestro pyta mnie czy pamiętam, jak uczyliśmy się walców Straussa czy „Zemsty nietoperza”.
A w gablocie związków od półtora miesiąca wisi taki oto artykuł:
http://78.24.161.56/pl/aktualnosci/kultura/1257515-muzycy-w-orkiestrach-szybko-traca-sluch.html
Niezawodna AMS 😉 No, nie jest to odkrycie Ameryki.
Ja w ogóle się obawiam, że jeszcze kilkanaście lat i całe społeczeństwo będzie głuche, bo jak sobie prosto w uszy aplikuje to, co aplikuje, to inaczej to się skończyć nie może
Trudno mi ocenić wykonanie koncertu fortepianowego Lutosławskiego, słyszałam go wczoraj po raz pierwszy, ale czuję, że było, powiedzmy, umiarkowanie…. Orkiestra FN występuje z Lutosławskim od jakiegoś czasu stosunkowo regularnie, w ramach koncertów abonamentowych, publiczność abonamentowa jest umiarkowanie zachwycona (mnie L. może nie napawa entuzjazmem, ale cieszę się, że mogę go poznać), a orkiestra, mam wrażenie, ma z nim problem. Tyle że kiedy mogli się z nim oswoić ? Do tej pory był w programach praktycznie nieobecny.
Na częście, im dłużej myślę, tym koncert fortepianowy coraz bardziej mi się podoba.
Szanse p. Kaspszyka ? Orkiestra w końcówce panowania p. Korda była wyraźnie nim znużona, gdy nastał p. Wit nastał i entuzjazm, w końcówce panowania….
Proszę usunąć Lutosławskiego z drugiej linijki, przepraszam.
Kaspszyk Kaspszykiem. Kiedy przyjedzie Krystian, orkiestra się weźmie do roboty i tego dnia zagrają dobrze. Przedtem i potem będzie jak zawsze.
Zobaczymy.
A propos tematu decybeli w orkiestrze – właśnie zajrzałam do Studia im. Lutosławskiego na koncert Sinfonii Iuventus (zajrzałam, bo wyszłam z drugiej części – nie lubię Symfonii Francka). Między trąbkami i puzonami a resztą zespołu stały takie przezroczyste ekraniki wielkości pulpitów, ale pionowe – może to właśnie w ramach bhp dla smyczków siedzących przed najgłośniejszymi instrumentami? Nie pytałam, domyślam się tylko.
Miałam okazję zobaczyć Andrzeja Sułka w nowej roli – nie tylko jako dyrektora SI, ale też jako prelegenta ich koncertów. Mówił płynnie, posiłkując się ajpadem 😈 Nie wszystko mi się podobało z tego, co mówił (np. że dodekafonistów słuchamy z dyskomfortem estetycznym – o, wypraszam sobie, ja Weberna bardzo wprost przeciwnie!), ale było przystępnie i efektownie. Sala niemal pełna – przychodzą zwykle rodziny młodych muzyków i to jest świetne, niech też się czegoś dowiedzą przy okazji, jeśli są ze świata pozamuzycznego. Choć coraz częściej młodzi muzycy są dziećmi muzyków…
Posłuchałam zabawnego Fête Polonaise z opery Le Roi malgré lui Emmanuela Chabriera (mimo że to jubel w podkrakowskiej karczmie to jednak w rytmie walca), a następnie Koncertu na dwa fortepiany i orkiestrę Francisa Poulenca, który także ma okrągłą rocznicę w tym roku (50. śmierci). Grał Lutosławski Piano Duo, czyli Emilia Sitarz i Bartłomiej Wąsik, przyzwoicie, ale zdałoby się trochę więcej pazura. Lubię Poulenca.
Dziwi mnie ta pobłażliwość dla orkiestry(nie tylko FN).Żeby cokolwiek się zmieniło trzeba umiędzynarodowić (szczególnie Filharmonię Narodową), to samo się tyczy takich instytucji jak Uniwersytet Muzyczny oraz inne Akademie Muzyczne w Polsce i jej kadry.
Zaraz się odezwie larum, że to tak jakby Polakom zabierać pracę, co jest argumentem bardzo efektownym, ale mało zmieniającym meritum. Mając tak wysokie oczekiwania względem reprezentacyjnej orkiestry polskiej należałoby o tym wpierw pomyśleć. Wspomniany wyżej argument byłby nie do pomyślenia w Niemczech,Anglii itd. gdzie w każdym zespole obcokrajowcy stanowią ponad 40% zatrudnionych w orkiestrze. Co jest jednak do przewidzenia nikogo nie stać na tak reformatorskie pomysły i drastyczne zmiany (Pani Redaktor napisała swego czasu świetny artykuł na temat swoich obserwacji ze spotkania z zarządem orkiestr z różnych krajów)
Prawie żadna orkiestra polska nie posiada rady w której zasiadałyby osoby ze świata zarówno kultury,impresariarow jak i szeroko rozumianego biznesu (biznes finansuje kulturę z doskoku na urodziny Chopina albo jak ma w tym swoj interes Gergiew -Rosja-Polski Biznes). Najpierw: strategiczny sponsor, prywatni stali sponsorzy, profesjonalny zarząd mający relacje z biznesem, chociażby!! 1/3 tego co zarabia się w Berlinskiej Filharmonii i wtedy dopiero zgłoszą się do Warszawy Ci, którzy naprawdę
potrafią grać plus najlepsi z Polski. Inaczej to mrzonki. Dyrygent nie jest cudotwórcą.
Kisling – dużo w tym słuszności. Ale niech by kto tylko spróbował tutaj takich eksperymentów, zwłaszcza w tych coraz bardziej ksenofobicznych czasach… A u naszych zachodnich sąsiadów to jest zupełnie normalne. Także mnóstwo Polaków gra w orkiestrach niemieckich, przede wszystkim smyczkowców, i są bardzo cenieni.
No i zarobki. Rację ma p. Michał Dworzyński, że jeśli muzyk orkiestrowy rozdrabnia się między próby, nauczanie i chałtury, by związać koniec z końcem, to poziomu po prostu nie może być żadnego.
Sponsorzy – cóż, na razie udało się to w NOSPR, gdzie sponsorem strategicznym jest Tauron. I każda z najlepszych orkiestr powinna sponsorów mieć.
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=HQDj5JDFMQg
Chyba nie poskutkowalo… 🙂
Dobutka
Dzień dobry 🙂
Dobutka to raczej kołysanka… Ale fajną choreografię zrobiła pani Fuller do Glassa 😉
Smutno skończyła. Przyjaciółka m.in. naszej Marii S.-C., praktycznie umarła na chorobę popromienną. Tak się jej spodobały promienie rentgenowskie, że też koniecznie chciała świecić na scenie, więc używała soli luminescencyjnych (radioaktywnych) do „farbowania” ciuchów na scenę…
http://www.psychologytoday.com/blog/imagine/200809/creative-explosions-or-lo-e-in-the-laboratory
Pobutka ? Dobutka? Ledwo oczy roztwieram po wczorajszym Parsifalu. Pod każdym względem rewelacja.
(nawet nagłośnienie w Teatrze Studio nie zdołało zepsuć wrażenia)
No to trochę żałuję, że nie poszłam. I jeszcze Jonas 😉 Ale rzeczywiście można się nie dospać, prawie sześć godzin…
W kwestii pleksi ekraników – czy przypadkiem nie było nagrywane?
ZTCW, ekraniki przede wszystkim służą do zapobiegania „przecieków” pomiędzy mikrofonami, ewentualnie żeby muzycy nie zagłuszali siebie nawzajem (tzn. żeby słyszeli co sami grają).
Było nagrywane. Może rzeczywiście dlatego.
Kisling, masz całkowitą rację. Dyrektor Krzysztof Pastor umiędzynarodowił Polski Balet Narodowy – na audycje przyjeżdżają i chcą u nas tańczyć i Japończycy, i Amerykanie i Chińczycy. Poziom skoczył, duża część zespołu została wymieniona, jest rotacja, jest duch pracy i rywalizacji, efekty sceniczne znakomite. A co robi tzw. „środowisko” (spora część)? Utyskuje, że Polski Balet Narodowy nie jest „polski” bo połowa w nim obcokrajowców, że powinno się pielęgnować „naszych”, wspomagać, dawać szanse i pracę. Tylko,żę ci, którzy by się nadawali czasem chętniej chcą spróbować swoich sił na świecie, a reszta niestety nie spełnia wysokich standardów PBN…
Pospałem to dam głos w sprawie „Parsifala” (na moją skromną miarę). Pomysł by ideą przewodnią najbardziej wysublimowanej sztuki operowej uczynić zbawienie przez miłosierdzie dzięki prostactwu (no nieszczęśliwie to po polsku brzmi, ale trudno) jest w istocie swej, jak się tyko da, najbardziej przewrotna. Prywatnie sądzę, że ideowo Wagner to jednak przekombinował ale tylu intelektualnym tuzom epoki dzieło to zdało się niemalże „Arką Nowego Przymierza” że dyskutować trudno. No bo muzyka – wielka. Wymagania dla aparatu wykonawczego – przeogromne (w tej realizacji w MET ponad 200 osób pracuje przy każdym spektaklu). Filozoficznie – cóż, dziś dość to wydaje się mętne. Politycznie zaś – onegdaj nadużyte przez Hitlera. To za dziełem, chcąc nie chcąc, się ciągnie. A przecież jest to przede wszystkim wspaniała romantyczna opera. 6 godzin w innym świecie, które mijają nie wiadomo jak i nie wiadomo kiedy.
Oczekiwania z jakimi udawałem się na transmisję, jak zwykle, odbiegły od rzeczywistości. Względnie na odwrót. Szedłem na Kaufmanna jako Parsifala a doszedłem na Rene Pape śpiewającego partię Gurnemanza. Obaj przecież wspaniali i bardzo na swoim miejscu. Obaj jednak nie byli możliwi do pełnego uchwycenia przez transmisję – siła ich głosów powodowała efekt „przesteru” w odsłuchu. Pierwszy „zerwał” techniczne możliwości transmisji Kaufmann w kluczowej scenie „Amfortas ! Die wunde !” i tak już było do końca w mocniejszych momentach. Daniele Gatti dyrygował z pamięci – pytany o to w przerwie odpowiedział, że tego nie można traktować jak jakiś wyczyn sportowy – od pięciu lat dyryguje „Parsifalem” kilka razy w sezonie i tak po prostu jest. Był trochę zakłopotany. Możliwe, że ma do tego dzieła silny stosunek emocjonalny. „Czepić” się należałoby nieco samej inscenizacji. Rycerze Graala w garniturach i koszulach – jak pracownicy jakiejś korporacji ? Reżyser – Francois Girard mówił w wywiadzie, udzielonym w przerwie, że to jest „Parsifal na miarę naszych czasów i możliwości” czy jakoś tak. Nie zauważył jednak, że wczesne średniowiecze dla Wagnera było epoką tak samo odległą jak i dla nas dzisiaj. Ale o garniturowe spodnie obecnie łatwiej niż o zbroje. No i śpiewa się wygodniej. Niemniej jednak otwierająca scena gdy wszyscy rycerze Graala zdejmują marynarki i buty by przystąpić do misterium Graala i zasiąść w kręgu po lewej stronie sceny – bardzo podniosła i właściwie wprowadza w ducha „misterium”. Co ważne reżyser szanuje śpiewaków w tym sensie, że w całym spektaklu jest tylko jeden krótki moment (uzasadniony dramaturgicznie) gdy Kaufmann musi śpiewać w podłogę, a tak śpiew idzie naturalnie – między postaciami lub w publiczność.
Wspaniały wieczór. Nie byłoby oczywiście tak dobrego efektu gdyby nie zaskakująco dobry Peter Mattei jako Amfortras i, oczywiście, Katarina Dalaymann jako Kundry oraz Jewgenij Nikitin jako Klingsor (czy swastyka na jego piersi wciąż straszy nie wiadomo bo był w koszuli).
Wywiad w przerwie z Peterem Mattei ucharakteryzowanym na Amfortrasa (w zakrwawionej koszuli itd.) nie spodobałby się Wagnerowi – uznałby to zapewne za szarganie powagi misterium. Z drugiej strony – jak wskazałem na wstępie – w końcu to tylko opera – więc czemu nie ?
No i dodajmy na koniec – dłuższych oper już nie ma – najwyżej chińskie.
Parsifal jako „Miś”?
To my już bez garniturów nie zrozumiemy Wagnera?
Ciekawe.
Gamzatti – ależ nasz balet i wcześniej był międzynarodowy, tańczyli tam ludzie ze Wschodu, głównie z Ukrainy i Białorusi. Taki Maksim Wojtiul przyszedł na długo przed Pastorem, paru innych też. Ale fakt, teraz jest ich więcej.
@Kisling, szczerze mówiąc, mam nadzieję, że powoli wkraczamy w etap rozwoju, kiedy skończy się ów „wertykał”: stołeczne instytucje narodowe oraz reszta Polski jako dostarczyciele talentów, czy warszawski Uniwersytet Muzyczny vs „inne Akademie Muzyczne”. Być może wcześniej było to uzasadnione chęcią stworzenia pewnego reprezentacyjnego okna wystawowego pośród morza ogólnokrajowej mizerii, ale mam wrażenie, że coraz mniej odpowiada aktualnej geografii kulturalnej Polski. Sytuacja, kiedy ponad 60% środków MKiDN jest przeznaczanych na instytucję z siedzibą w Warszawie (przy 9% dla tych w Krakowie choćby) wydaje mi się na dłuższą metę nie do utrzymania. Raczej stać już nas dzisiaj na kilka silnych ośrodków. NB, przed Wojną istniała Filharmonia Warszawska, finansowana przez zamożne m. st. Warszawę. I komu to przeszkadzało?
Pozdrawiam i przepraszam za nieco konfrontacyjne postawienie sprawy, ale takie centralistyczne tonacje, nawet mimowolne, dotykają we mnie czułej struny.
Gatsby, rozumiem, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia 🙂 ale Filharmonia Krakowska jest instytucją samorządową, a od MKiDN dostaje jedynie dotację. Inna sprawa, że pan minister chętnie by się pozbył instytucji narodowych 😛 ale to nie przejdzie. Zwłaszcza że na miasto Warszawę nie ma co liczyć.
Kraków też ma parę instytucji narodowych, co prawda nie w dziedzinie muzyki:
http://www.mkidn.gov.pl/pages/strona-glowna/kultura-i-dziedzictwo/instytucje-kultury-w-polsce.php
Obawiam się, że FK nie dostaje od MKiDN żądnej dotacji (podobnie Opera Krakowska). W przeciwieństwie do Filharmonii Wrocławskiej i Opery Wrocławskiej (hehe). Natomiast fortunę przepala (w sensie dosłownym) TWON i to jest problem. Koszty utrzymania tego budynku są niebagatelne.
Tylko dodam, że nie widzę przeszkód, aby część ww. kosztów, choćby mniejszą, wzięło na siebie dalece najbogatsze w PL miasto stołeczne. Póki co dysproporcje w finansowaniu wydają się dosyć nieprzyzwoite, nawet jak na polski standard. A warto zauważyć, że niedługo możemy mieć do czynienia z sytuacją, kiedy nowe wielkie filharmonie będą pozostawać na garnuszku samorządowym. Można oczywiście wytknąć, że samorządy same sobie gotują ten los, ale czy na pewno miasta/regiony (cokolwiek zasłużone) nie mają prawa do takich ambicji? Osobiście mam wielką nadzieję, że do skali inwestycji zostaną dopasowane skala i źródło finansowania. Zwłaszcza, że pan minister wyraża poparcie.
To tyle, pozdrawiam
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=QmpbwCCm7Ws
Taki smętny walc na Pobutkę? W taki słoneczny dzień? 😯
I tak, i owak dzień dobry 😀
Wczoraj nie podjęłam rozmowy, sorry, bo poszłam grzecznie spać 😳
Z tymi inwestycjami to tak prosto nie jest, ponieważ niektóre są ostro przestrzelone. Kliniczny przypadek to Białystok, obawiam się, że wrocławskie NFM też jest policzone nie na miarę tego miasta… Tak, samorządy same sobie gotują ten los i obudzą się z ręką w nocniku, bo te sale niestety – taka jest obawa – będą puste 🙁
Dotacje od MKiDN bywają celowe, na poszczególne projekty. Nie wiem, co kto dostaje, bo nie siedzę im w finansach, ale to jest zapewne do sprawdzenia, pewnie gdzieś wiszą jakieś sprawozdania. Jest to w końcu informacja publiczna.
Warszawa jest może i miastem najbogatszym w kraju, ale też największym i ma największe potrzeby codzienne. A województwo, zżerane przez janosikowe, niedługo stanie się najuboższym 👿 Jak zwykle, efektem jest spadek funduszy przeznaczonych na kulturę.
Kryzys finansowy w krakowskiej jest spowodowany oprócz fatalnego kierowania horrendalnym czynszem płaconym krakowskiej Kurii. Wynosi on jak mówią kilka milionów rocznie. Jest to ścisła tajemnica, za którą kryją się przeszkody wszelkich wysiłków do zbudowania nowej filharmonii. Dla ratowania od klęski, zamiast zwiększyć ilość koncertów, ograniczono do jednego w tygodniu. Ceny abonamentów już od II kwartału wzrastają o kilkaset procent. Nie mówiąc już o powiatowych dyrygentach lub solistach.
Głuchy – witam. Cóż, lepiej byłoby wiedzieć, jak jest naprawdę, a nie „jak mówią” – to nie powinno być tajemnicą, bo to przecież idzie z naszych pieniędzy ❗
PK 3/3 10:30 : Wielkie dzieki za opowiedzenie o Loie Fuller, bardzo ciekawa postac! Nie miala zadnego wyksztalcenia zawodowego, a zrobila wiele (tu i tu troche o niej – zaraz wyladuje w poczekalni za podwojna linke 🙂 )
Pozna dobutka
c.d.
No i wylądował post w poczekalni, ale od czego jesteśmy 😀
A teraz komentarz do słów Głuchego z 10:44. Stan faktyczny sprawdzony u źródła.
Po pierwsze primo: Filharmonia Krakowska nie płaci kurii nic. Mają jedynie umowę, że 27 dni w roku dają Katolickiemu Centrum Kultury, żeby organizowało tam koncerty jakie chce. Ta umowa jest więc, można powiedzieć, barterowa i obowiązuje od dawna.
Po drugie primo: nieprawdą jest, że ceny abonamentów wzrastają o kilkaset procent. Wzrastają o 20 proc. czyli praktycznie ca 6-8 na bilecie. Jak za piwko.
Co zaś do „powiatowych dyrygentów i solistów”, polecam lekturę strony FK. Ciekawe, o kogo Głuchemu chodzi – o Maksymiuka, Pobłocką, Pławnera, Dworzyńskiego itp.? To chyba rzeczywiście nieźle wybrał swój nick 😈
Na przyszłość radzę nie puszczać jakichś plotek, które akurat się komuś uwidzą, bo to wszystko jest do sprawdzenia.
Czytając niektóre komentarze mam wrażenie, że temat finansowania jak zwykle kończy się na poziomie lokalnych waśni, dysproporcji między miastami, spór o Janosikowe czy zrzędzenie na samorządy, władze,nawet Kościołowi się dostało. Mniejsza z tym.
Gatsby – nie mam nic przeciwko temu, żeby to Kraków a nie Warszawa był punktem docelowym największych talentów z Polski i nie tylko. Jeżeli tylko Kraków stworzy lepszy system finansowania instytucji i pozyskiwania sponsorów niż Warszawa (lokalne firmy) nie ma żadnych przeciwskazań żeby tak właśnie było. Poza tym Galicja ma stosunkowo blisko Wiedeń czy Pragę i naprawde istnieje duże pole do współpracy i inicjatyw nie tylko lokalnych. Problemem nie jest tutaj stolica, ministrowie tylko kreatywność lokalnej społeczności.
Przez całą dyskusję przetacza prawie wyłącznie krytyka Ministerstwa Kultury oraz samorządów.Balcerowicz swego czasu wyraził opinię, że wyłącznie kryteria rynkowe powinny decydować o sposobie finansowania Filharmonii itp.Ta wypowiedź świadczy, że bliższy mu model amerykański (dlatego w USA orkiestry padają obecnie jak mrówki lub mają poważne problemy). Ta akurat wypowiedź ekonomisty, choć cenię go, świadczy o braku wyczucia i zrozumienia jaką rolę mają Filharmonie,Teatry, Muzea itd.
Na koniec najważniejsze. Ministerstwo Kultury to nie jest złota krowa, która jest zobowiązana do finansowania wszystkich instytucji w 100 % !! Wracam do mojego pierwszego wpisu.Zupełnie pominięty zastanowieniem temat, aby Filharmonie były zobowiązane powołać rady złożone z ludzi, zarówno ze świata kultury i co najważniejsze biznesu i impresariów.To jest jedyna droga, tak to funkcjonuje zarówno w Austrii,Niemczech. Już naprawdę czas poruszyć tą sprawę i powinny zaangażować się w to zarówno kręgi opiniotwórcze,warszawscy i lokalni impresariowie, polski biznes, ludzie związani z kulturą,dyrektorzy sal i festiwalów.
Spłycanie dyskusji do sprawy samorządów, Ministerstw nic tutaj nie da. Dofinansowanie
od władzy powinno stanowić tylko 1/3 całego finansowania instytucji takich jak Filharmonie.
Inna sprawa – władza obecna zupełnie nie sprzyja kulturze.Połowiczne rozwiązania jakim jest janosikowe, zniesienie abonamentu, obciążanie biletów na koncerty podatkiem. Ale to
dyskusja na inny raz.
off topic
_____
…a ze rok wagnerowski to tylko mala (?) ciekawostka z rynku wydawniczego w Szwecji; ukazal sie tekst Richarda Wagnera „Das Judentum in der Musik” (1890) nakladem Nya Doxa. Ksiazeczka zawiera tekst oryginalny z rownoleglym przekladem na jezyk szwedzki i zkomentarzem Ingemara Schmidta-Lagerholma, znanego specjalisty od tworczosci tego kompozytora. W maju ma wyjsc ksiazka Schmidta-Lagerholma o antysemityzmie Wagnera.
Niegdys w inscenizacji „Lohengrina”, Hansa Neuenfelsa w Bayreuth, w scenerii laboratorium wsrod zwierzat doswiadczalnych w kostiumach szczurow chor wykrzykiwal
„Sieg Heil!”. Takze i ten tekst Wagnera, mniej wiecej, ma szczurzy poziom.
@Kisling
pytanie: czy „Kisling” to tylko nick na tym blogu? Mosze KISLING (1891-1953) artysta plastyk rodem z Krakowa (uczen Pankiewicza, od 1910 w Paryzu) ktorego sobie bardzo cenie, niegdys widzialem jego piekny obraz „Nu au divan rouge” w genewskim Musée du Petit Palais i tam tez jego portret namalowany przez Henri Haydena.
@ozzy – to tak, jakby spytać, czy „ozzy” to Osbourne 😆
Das Judentum in der Musik wisi od dawna w sieci, nawet bodaj z tłumaczeniem na angielski, i każdy, kto chce, może przeczytać. Temat antysemityzmu Wagnera wałkowaliśmy już tu kiedyś dość intensywnie.
@Kisling – absolutnie się zgadzam. Ale nasza klasa średnia rodzi się w bólach i rzadko chce łożyć na kulturę wysoką. Większość naszych pożal się Boże biznesmenów myśli tak, jak Balcerowicz.
Bardzo przyjemny ten Mozarcik od liska. Dopiero po powrocie do domu mogłam wysłuchać 🙂
A w niedzielę był w Szanghaju maestro Minkowski z Les Musiciens du Louvre Grenoble 🙂
Publiczność zachwycona 🙂
Ponieważ bilety nabyłam pod wpływem Dywanika chciałabym pięknie podziękować 🙂
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Thomas Quasthoff czuje bluesa i ma wielkie poczucie humoru 😀
http://www.youtube.com/watch?v=vItabu-xO9c
Basia B – witam i cieszę się, że Dywanik ma taki miły wpływ 😀 Uśmiecham się w stronę Szanghaju, w którym za krótko byłam, jak na to, że mi się to miasto podoba 🙂
Dobrze, że udało się wyjaśnić warunki wynajmu od Kurii sali filharmonii krakowskiej. Opinia publiczna głosiła coś zupełnie innego. Zupełne nieporozumienie jest w sprawie cen abonamentów. Za ulgowy abonament w tzw. strefie pierwszej płaciłem sto kilka złotych. Według cennika, który mam przed sobą wynika jasno, że w tej strefie zlikwidowano bilety ulgowe i za miejsce dotychczas zajmowane będę płacił 300 złotych. Na co już mnie nie stać. Ulgowe ceny obowiązują tylko w strefie II czyli w rzędzie I i pod balkonem i wynoszą one 200 złotych zamiast 225 ceny normalnej. Zlikwidowano koncerty piątkowe, a kiedyś pamiętam jeszcze dodatkowo poranki niedzielne. Wymieniła Pani trzy gwiazdy różnej jasności. A wystarczy spojrzeć w holu na dziesiątki plakatów z dawnych lat, kto tu bywał. Można oślepnąć. Ten nowy dyrygent z góry zapowiedział, że będzie mógł być obecny w Krakowie tylko 8 tygodni w roku. Czyli z doskoku, na chałturę. Nie tak dawno na spotkaniu z melomanami Maksymiuk liczył na placach miejsce filharmonii krakowskiej wśród polskich orkiestr. Brakło mu palców u obu rąk. I tak pozostanie przy pustej widowni. Mamy wolny rynek i wolny kraj. W kulturze także.
Jakoś ile razy przyjeżdżałam w poprzednich latach do Krakowa na szeregowy koncert filharmoniczny (ale naprawdę wysokiej jakości, przykładowo koncert Franka Petera Zimermana z Piotrem Anderszewskim czy występ Dominika Połońskiego), sala bywała pustawa. Zapełnia się, i owszem, na koncertach Opera Rara czy Misteriów Paschaliów, gdzie bilety są o wiele droższe niż na koncert w ramach sezonu.
Co zaś do gwiazd światowych – przypominam, że filharmonia jest na minusie.
Dziś wałkowana jest 60. rocznica śmierci Stalina. Ale przecież jeszcze jest czyjaś rocznica…
Dla odmiany tym razem tak wiosennie 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=NHXvpv2M09w
A propos finansowania oper, tudzież filharmonii w mniejszych ośrodkach. Może przyszłością będzie to co zapoczątkowała MET – transmisje HD w kinach na całym świecie. Dzięki temu mamy na wyciągnięcie ręki możliwie najlepszych dyrygentów, śpiewaków oraz reżyserów. Nie trzeba się męczyć słuchając gry orkiestry, jak ostatnio na Sprawie Makropulos. Oczywiście nic nie zastąpi obcowania ze sztuką na żywo, ale jak np. mamy w Polsce z jednej strony pustawe filharmonie, czy opery a z drugiej likwidowane szpitale, kilkuletnie kolejki do lekarza…
Basiu B. bardzo podobał mi się baner, który wisiał na sali koncertowej w Szanghaju (widziałam zdjęcie) 🙂 Cieszę się, że publiczność w Szanghaju szczęśliwa, a i trochę zazdroszczę – w programie ambrozja i delicje 🙂
Nie pamiętam, czy był już tu kiedyś ten cytat z „Abecadła Kisiela” o Fitelbergu:
Wspaniałą rzecz zrobił, kiedy umarł Stalin. Fitelberg przyszedł na próbę orkiestry i mówi, „Proszę panów, proszę wstać. Dziś w nocy umarł wielki radziecki… kompozytor Sergiusz Prokofiew, mój przyjaciel, autor tego, tamtego, owamtego. Proszę uczcić minutą milczenia”. Minuta milczenia, siadają, on się odwraca do koncertmistrza i mówi: „Panie Wochniak, podobno Stalin też umarł”.
😈
Zapewne było, Piesku, bo to znana historia, ale nie szkodzi przypomnieć, bo fajna 😀
Właśnie usłyszałam w telewizorze Wenezuelczyków wyśpiewujących zawzięcie jakąś pieśń rewolucyjną po śmierci Chaveza. Fałszują całkiem jak Polacy. Wygląda na to, że nawet El Sistema na to nie pomaga 🙁
Wracam z bardzo przyjemnego koncertu. Il Fondamento (wbrew pozorom zespół niderlandzki) pod dyrekcją Paula Dombrechta, chór kameralny przy Palau de la Musica Catalana, soliści, w programie Mesjasz. Świetnie, lekko i naturalnie grany, bez cienia pompy, tak, jak trzeba. Świetny sopran – Kanadyjka Suzie LeBlanc, o głosiku niewielkim i uroczym jak mały aniołek. Fantastyczny jak zawsze tenor Charles Daniels; bas Harry van der Kamp, legenda, to już dziś nie to, co kiedyś, ale szacun. Najmniej podobał mi się kontratenor, Clint van der Linde z Afryki Południowej, taki jakiś falsecik, jakby się miał za chwilę załamać. Ale w sumie bardzo pozytywnie.
Dobry wieczór,
potwierdzam słowa Pani Redaktor: Haendel w FN zabrzmiał bardzo ładnie – mnie najbardziej do gustu przypadła Suzie LeBlanc oraz chór hiszpański – śpiewali pięknie! Temat oratorium podniosły (niektórzy unieśli się z foteli przy Alleluja), ale mimo tego zobaczyć można było i odczuć radość grania i śpiewania całego zespołu. Dobrze słuchać i przyjemnie patrzeć:)
A kiedy to u naszych orkiestr?! Ech…
Bardzo miły początek słonecznych, przedwiosennych dni 🙂
A w sobotę Lutosławski i Strawiński z orkiestrą FN.
Ja idę w piątek. Mnie najbardziej ciekawi skrzypaczka Alina Pogostkina – wreszcie ją usłyszę na żywo!
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=eoj1N2iR8fM
Też potwierdzam słowa Kierownictwa – piękne wykonanie, kojące, refleksyjne. Chór prima sort – tak, słychać było i widać radość śpiewania. Mnie się kontratenor akurat spodobał, a konkretne jego interpretacja, za to bas przyprawił mnie o lekkie cierpienia.
Dzień dobry,
ta fuga Haydna też kojąca 🙂
Basowi, bazyliko, niejedno wybaczam – facet ma bądź co bądź 66 lat, pamiętamy go z Harnoncourtowskiego i Leonhardtowskiego cyklu kantat Bacha, pokazał kiedyś, co potrafił.
Natomiast Charles Daniels, chytrusek, ukrywa swoją datę urodzenia 😉 Ale po pięćdziesiątce jest z całą pewnością – pierwsza płyta z dyskografii z 1982 r.
Z wielu rzeczy których już się nie naumiem jedną z pierwszych pozycji zajmuje rozdwajanie się. Chciałem na Mesjasza, ale wylądowałem u Jacka Hawryluka na nagraniu PTD, gdzie Stabat Mater Pergolesiego…
Szczegóły mogę ujawnić po 30.03 🙂
Idąc za ciosem podążę i dzisiaj – LvB Wiosenna ; gość specjalny – Agata Szymczewska
@ozzy z 4.05
Au divan rouge – to w Hollywood ?
Nawet nie bardzo, lesiu, przypomina Hollywood 😉
Tylko nie wiem, czy to ten:
http://www.christies.com/lotfinder/LotDetailsPrintable.aspx?intObjectID=4118011
czy może ten?
http://tucec9.tumblr.com/post/26443573930/moise-kisling-nu-au-divan-rouge-oil-on-canvas
Też byliśmy wczoraj z żoną na Mesjaszu i bardzo podzielamy pozytywne wrażenia 🙂 Nie jesteśmy ani nie uważamy się za jakichś wielkich znawców – po prostu lubimy muzykę – więc może nasze opinie są po części przesadzone, a po części niefachowe… Bardzo podobała nam się lekkość oraz unikanie pompy i zadęcia, bo dzięki temu można było się cieszyć i rozkoszować muzyką i przeżywać emocje razem z wykonawcami. Naszym zdaniem chór był absolutnie nadzwyczajny. Bardzo długo w trakcie pierwszej części zastanawialiśmy się, co jest „nie tak”, bo chór wydawał się nam tak niemożliwie doskonały, że trudno było uwierzyć w istnienie takiego cuda 🙂 Soliści bardzo dobrzy – LeBlanc i Daniels fenomenalni – oboje z żoną uwielbiamy, kiedy śpiewa się, czy gra niejako opowiadając o tym, czego dotyczy muzyka, wkładając w to emocje, mimikę, gesty. Dzięki temu doświadcza się muzyki wieloma zmysłami. U większości wczorajszych muzyków i śpiewaków pełno było tych emocji. Uśmiech, radość, dużo niewerbalnego kontaktu ze sobą i z muzyką. Nawet dość mocno bezrobotni panowie od trąbek „nudzili się” uczestnicząc w tym co się dzieje wokół nich. Na takich koncertach nie przeszkadza nam nawet wszechobecne pokasływanie. (Czy jesteśmy jakoś przewrażliwieni uważając, że to równie fatalne jak dzwoniący telefon? Czy trudno jest powstrzymać się godzinę, czy nawet dwie przed nieustannym „yhyyy-yhyy”?). To naprawdę był wspaniały wieczór 🙂
Pafcio – witam, cieszę się, że się zgadzamy w opiniach 🙂
A kotlista w ostatnich numerach jak się cieszył, że może sobie pograć 🙂 Aż miło było popatrzeć.
Uff! Nareszcie trochę spokoju. Przyłączam się, jeśli pozwolicie, do tej harmonii. Zgadzam się z wszystkimi wpisami 🙂
😆
A ja się nie zgadzam z Pafciem – względem kaszelku – wczoraj było wyjątkowo cicho! Warszawska publiczność naprawdę potrafi – recital Chazianowa to była udręka.
Gatsby porusza niezwykle ważny wątek. Ja bym go w ogóle rozwinął. Koncepcja „unaradawiania” niektórych „najważniejszych” instytucji kulturalnych jest chora – zwłaszcza, gdy dotyczy nie np. faktycznie unikatowych dzieł sztuki, ale zespołów ludzi…
Dobry teatr, orkiestrę itd da się zbudować niemal wszędzie, gdzie popłynie dużo pieniędzy i gdzie pojawi się ktoś, kto na bazie pewnej może tradycji, może charyzmy zachęci talenty do współpracy (czytaj ciężkiej harówy właśnie z nim). Automatyczne płacenie NARODOWEJ instytucji tylko dlatego, że jest NARODOWA jest jakieś absurdalne. Zdrowszy byłby system, gdyby Ministerstwo Kultury płaciło np. granty pięciu największym filharmoniom takie same, a nie wspierało głównie Filharmonię Warszawską – nie bardzo bowiem rozumiem w czym ona jest tak bardzo narodowa – Beethovena i Lutosławskiego gramy we wszystkich dużych ośrodkach…. Ci z Warszawy mają jakiś tajny patent na niego? Nie słyszałem…
@mkk
Zgoda! Ale ładniej byłoby zamiast „…Ci z Warszawy” np. Nasi Przyjaciele z Warszawy, bez ironii rzecz jasna. 🙂
HoHo! Kotlista się bardzo przygotowywał do tych ostatnich numerów 🙂 Cały czas wsłuchiwał się w membrany, obracał sobie kotły, rozgrzewał się… Urocze to było.
A z kaszelkami wczoraj faktycznie chyba było trochę spokojniej, choć ja mam ciągle wrażenie, że po prostu sam koncert tak bardzo nas zaabsorbował, że przestaliśmy zwracać na to uwagę. Gorzej było 15 lutego (Saul) – kilka krzeseł od nas siedziała para, która właściwie przez cały koncert „zabawiała się” swoimi telefonami, a dodatkowo ona mniej więcej co kilka minut prezentowała światu swoje kaszlowe umiejętności… Brrr…
Warto czasem spojrzeć na ciężką pracę robotników firmy Stainway:
http://avaxnews.net/fact/The_Making_Of_A_Steinway_Piano_By_Christopher_Payne.html
mkk – tak dokładnie rzecz biorąc instytucje narodowe to poniekąd przeżytek z poprzedniego systemu. Dziś i tak jest ich mniej niż kiedyś. A pan minister, jak wspomniałabym, wolałby w ogóle się ich pozbyć 🙂 Broni się rękami i nogami przed unarodowianiem instytucji jakichkolwiek, przeciwnie, pozbywa się ich jeśli może.
Przeżytkiem też są tzw. instytucje współprowadzone:
http://www.mkidn.gov.pl/pages/strona-glowna/kultura-i-dziedzictwo/instytucje-kultury-w-polsce/instytucje-wspolprowadzone.php
Jednak nie łudźmy się: nie mamy tak rozwiniętego banku sponsorów ani tak bogatych władz lokalnych, żeby móc pozbawiać instytucje kultury kroplówki.
A Warszawa? No cóż, nadal jest stolicą Polski, więc miejscem reprezentacyjnym, także dla świata. Przecież płaczecie w tym Stołecznym Królewskim: nie przenoście nam stolicy do Krakowa… 😉
macias1515 – piękne zdjęcia!
Kilka lat temu wybierałam się do Hamburga i miałam nadzieję zwiedzić tamtejszą fabrykę Steinwaya. Niestety, mieli wtedy urlop 🙁
Komunikat pautowski: są jeszcze do kupienia bilety na recital Piotra Anderszewskiego w Kaliszu, 16 marca. Nabyć je można m.in. w empikach, szczegóły na stronie filharmonii.
Jedziemy! 😀
Hamburski Steinway ma kanał na Tubie:
http://www.youtube.com/user/steinwayhamburg
To może być (skromna jednakowoż) rekompensata za niemożność zwiedzenia 🙂
Najwyraźniej maestro Dworzyński nie bywał ostatnio w filharmonii, skoro mówi, że „już jest jedną z czołowych w kraju”. :-O To jakieś niesmaczny żart po prostu… Aż przykro się robi, że Kraków, takie miasto i nie ma reprezentacyjnej, świetnej orkiestry. Zresztą FN też swoim poziomem nie powala. Ja nadal podtrzymuje, że w Polsce przoduje NOSPR i naprawdę żadna orkiestra nawet nie może się zbliżyć do tego zespołu, jeśli chodzi o grę, muzykalność, a przede wszystkim pracowitość. Tym muzykom się chce i to słychać w ich grze!
Pani Doroto, ale chyba Marthity nam nie odmówią z powodu obcięcia finansów na CHiJE? Dyrektor Leszczyński już nas do niej przyzwyczaił, że właściwie jest co roku. Nieładnie byłoby gdyby Argerich nie zagrała 😀
Ja myślę, że Marthitę to on sprowadzi nawet prywatnie 😉
Zobaczymy, co będzie.
macias1515 – dzięki!
Michał Dworzyński wypowiedział się w Dwójce:
http://www.polskieradio.pl/8/410/Artykul/795377,Co-planuje-nowy-dyrygent-Filharmonii-Krakowskiej
Nieco spóźniony, ale chyba mało spopularyzowany nius:
http://www.zachod.pl/radio-zachod/serwis-informacyjny/kultura-radio-zachod/odnaleziona-partytura-witolda-lutoslawskiego/
Tu widać te nutki:
http://www.gazetalubuska.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20130305/POWIAT04/130309813
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Pobutka po królewsku, pogoda jak na razie takoż, ale ponoć zima wraca…
Miałam wrzucić wczoraj nowy wpis, ale sieć wieczorem strasznie człapała. Może dziś będzie lepiej.
Ale chwilunia, to są drukowane nuty, a nie rękopis.
Przepraszam, chciałem coś dopisać:
Czyli nie jest to odkrycie nieznanego utworu, tylko odnalezienie zaginionych nut.
No, po pierwsze, to nie są nuty drukowane, tylko tak pięknie przepisane przez Panią Danutę. (Sam Lutos też zresztą pięknie pisał nuty, ale to akurat raczej ona przepisywała.)
Po drugie, oczywiście że odnalezienie zaginionych nut. Lutos stworzył całkiem niemało muzyki ilustracyjnej, zapewne trochę nutek jeszcze tu i ówdzie się pałęta. Na pewno np. w archiwach Polskiego Radia.
No to jestem pod wrażeniem…
Szkoda, że ostrość jest na miłego pana, a nie na nuty.
Na radiowej stronce Lutosowej jest parę fragmentów jego ilustracji do słuchowisk:
http://www.polskieradio.pl/148
„Zaraz się odezwie larum, że to tak jakby Polakom zabierać pracę, co jest argumentem bardzo efektownym, ale mało zmieniającym meritum. Mając tak wysokie oczekiwania względem reprezentacyjnej orkiestry polskiej należałoby o tym wpierw pomyśleć. Wspomniany wyżej argument byłby nie do pomyślenia w Niemczech,Anglii itd. gdzie w każdym zespole obcokrajowcy stanowią ponad 40% zatrudnionych w orkiestrze. Co jest jednak do przewidzenia nikogo nie stać na tak reformatorskie pomysły i drastyczne zmiany (Pani Redaktor napisała swego czasu świetny artykuł na temat swoich obserwacji ze spotkania z zarządem orkiestr z różnych krajów)” – autor Kisling
Bardzo ciekawe co Pan pisze, ale wydaje mi się że nie do końca zgłębił Pan ten temat i nie do końca jest na bieżąco. Proszę się dowiedzieć zatem jak działają związki zawodowe w Niemczech i Francji jeśli chodzi o kwestię przyjmowania muzyków z zewnątrz. Proszę również dowiedzieć się w jakich latach wyjechała z Polski większość muzyków na zachód.
Natomiast kilka słów odnośnie Autorki tegoż bloga. Nie wiem jak bardzo jest Pani przerażona stanem orkiestry FN… czy tak samo przerażona jak te osoby które zdecydowały o wyróżnieniu Grammy czy jeszcze bardziej? 😉
muzyk (chyba to już któraś osoba podpisująca się tak oryginalnym nickiem 😉 ) – witam. Jeśli chodzi o związki zawodowe, wszystko prawda, ale we Francji jest daleko ostrzej niż w Niemczech, gdzie wciąż zagraniczni muzycy się pojawiają – niedawno wspomniałam tu Łukasza Pawlika, który jest młodym dość wiolonczelistą i działa w Niemczech od kilku lat, grał już w orkiestrze w Duesseldorfie, a teraz jest na stałe w Wuppertalu. I nie jest on jedynym takim przypadkiem (choć on akurat tam trochę studiował, więc może dlatego miał łatwiej?). Ogólnie jeśli chodzi o Niemcy, zdecydowanie w zachodnich landach (w tym w NRW) są bardziej umiędzynarodowione niż we wschodnich, co oczywiście bierze się z tradycji enerdowskich.
Grammy nie Grammy, na nagraniu zawsze można się postarać, potem podciągnąć itp. Ja chadzam na szeregowe koncerty orkiestry Filharmonii Narodowej i tak, jestem przerażona. I tak, wiem, że są tam dobrzy muzycy (w tym moi koledzy), których bardzo cenię… i tym bardziej mi szkoda, że efekt jest taki. Czekam na zmiany i ciekawam, czy się doczekam pozytywnych.
A tę płytę, która otrzymała Grammy, właśnie wczoraj dostałam. Chętnie przesłucham, pewnie zrobię to jeszcze dziś 🙂
Oczywiście, są osoby które tam pracują i są przyjmowane. Jednak bardzo często jednak związki zawodowe pilnują żeby w pierwszej kolejności pracę miały osoby ‚miejscowe’ że tak to ujmę 😉 znam takie historie od osób które wracały z powrotem do Polski, również od tych które kończyły studia za granicą jak i od tych które parę lat tam pracowały i też mimo tego wróciły 🙂
każdy kij ma dwa końce 🙂
dlaczegoż podpis ‚muzyk’? cóż, skoro jestem osobą grającą zawodowo to ten podpis wydał się najlepszy 🙂
Co do podciągania w nagraniach… Miałem przyjemność pracować z panem Sasinem i raczej jest wymagającym partnerem w pracy 😉
No tak, jeżeli to robił Andrzej Sasin, to raczej pilnował standardów 😉
Pewnie orkiestra się porządnie zmobilizowała 🙂 A wiadomo, że potrafi.
Natomiast tym graniem w Koncercie Lutosławskiego (i wcześniej, na urodzinach Lutosa, np. w III Symfonii) rzeczywiście jestem przerażona i nie wyobrażam sobie takiego grania z Zimermanem. Może znów się zmobilizują. Ale taka mobilizacja to powinien być automat, czy Jablonski, czy Zimerman…
Cóż, muzyk to taki zawód który automatem nie jest, są okresy gorsze i lepsze 🙂
No prawda. Człowiek nie maszyna.
Ale wyobraźmy sobie warunki brytyjskie: nie ma etatów, tylko kontrakty, więc każdy musi wciąż wykazywać, że jest najlepszy na swoje stanowisko. I jakoś to idzie, choć lekko im na pewno nie jest.
Z drugiej strony tam pewnie lepiej zarabiają i nie muszą mieć dziesięciu chałtur dziennie, żeby przeżyć z rodziną.
Trochę bez sensu jest porównywanie warunków brytyjskich do polskich, gdyż cały system tam działa trochę inaczej niż tutaj. Bez etatu niestety mieszkania się nie kupi ani często niczego innego co rozliczane jest w formie kredytu 😉
Również nie ma co porównywać kogoś kto pracuje 25 lat w orkiestrze i zna repertuar z kimś kto dajmy na to ledwo skończył studia 😉 co z tego że ten drugi świetnie się sprawdzi w programie solowym wykonywanym na egzaminie (logicznym jest że ktoś pracujący xx lat w orkiestrze tak nie zagra, tego chyba nie trzeba tłumaczyć dlaczego) jak w orkiestrze się nie sprawdzi, bo po pierwsze nie ma doświadczenia, po drugie nie zna repertuaru (o czymś takim jak studia orkiestrowe na uczelniach naszych może nie będę się wypowiadał).
a wracając do tematu brytyjskiego… nie powstanie on u nas ze względu na całokształt jeśli chodzi o nasze realia.
nie mówmy również o chałturach, których w czasach ‚kryzysu’ nie ma 😉
Są, ale jest ich rzeczywiście dużo mniej i wciąż jest coś odwoływane 🙁
Jest jedna uczelnia w kraju, gdzie kładzie się szczególny nacisk na granie orkiestrowe: Katowice. Tam jest obowiązek uczestniczenia w różnych projektach i czasem nawet brak wtedy studentowi czasu na przedmiot główny.
jedna uczelnia to kropla w morzu potrzeb 😉
Hm, ale te potrzeby… czy rzeczywiście są tak wielkie? Bardzo ciężko jest dziś młodemu muzykowi znaleźć pracę, tak zresztą jak w wielu innych zawodach się dzieje.
Czy rzeczywiście są tak wielkie? brak znajomości repertuaru orkiestrowego (w ciut lepszej kondycji jest znajomość symfoniki, natomiast repertuar operowy leży i kwiczy) kiedy kończy się studia i szuka się pracy?
w porównaniu do innych zawodów kiedy jest wymagana znajomość tego co będzie się wykonywało w pracy – owszem, sądzę że są wielkie 😉
Przepraszam, ale kilka lat temu na jedno miejsce skrzypka (tutti) w orkiestrze Radio France bylo… 400 kandydatow, w tym laureaci prestizowych konkursow skrzypcowych. Czteroetapowy konkurs, chyba nawet trudniejszy niz Czajkowski. Z Bachem, kaprysami, sonatami, koncertami, moZartami i innymi ami. Znajomosc repertuaru nie odgrywala zadnej roli, za to czytanie a vista tak.
😯
Tak, nie jest wesolo.
owszem, nie jest wesoło, wystarczy zerknąć choćby na wymagany program jaki trzeba grać do filharmoników izraelskich na wiolonczelę tutti (!)
ja pisałem o edukacji jeśli chodzi o studia orkiestrowe na uczelniach muzycznych, gdzie można położyć większy nacisk na repertuar.
Umiejętność czytania avista jest mocno porządana w tym zawodzie, ale tylko na tym człowiek daleko nie zajedzie. Są rzeczy które trzeba po prostu sobie wbić do mózgu tak jak koncert Mozarta/Haydna bądź cokolwiek innego.