Fryc u boku Witolda

Zważywszy proporcje, tak właśnie przedstawiał się tegoroczny koncert urodzinowy Chopina. W pierwszej części trzy utwory Lutosławskiego, w drugiej jeden tylko Koncert e-moll solenizanta. A program układał dyr. Wit. Niestety, było rozczarowująco.

Gry weneckie, wykonane na początek, to pierwszy utwór Lutosławskiego, w którym zastosował świeżo wynalezioną przez siebie technikę aleatoryzmu kontrolowanego. Jest to oczywiście dopiero próba, to widać, ale mam słabość do tego utworu, zwłaszcza do III części, gdzie flet rozwija melodię solo. Niestety zaczął chyba ze dwa razy za szybko i grał nerwowo. Całość zrobiła na mnie wrażenie, jakby zespół kompletnie utworu nie zrozumiał; dyrygent Jakub Chrenowicz, choć ładnie się prezentował, nie był w stanie opanować orkiestry.

Ale to był dopiero początek. Naprawdę smutno mi się zrobiło przy Koncercie fortepianowym. Ten zwiewny, eteryczny początek, który powinien być czymś pośrednim między początkiem I Koncertu skrzypcowego Szymanowskiego a podobnymi fragmentami u Bartóka, np. z III Koncertu fortepianowego, zabrzmiał tak topornie, że chciało się płakać. Dalej nie było wiele lepiej. Pianista Peter Jablonski zaczął delikatnie, dalej brnął raczej w interpretację bartókowską, jak ze wspomnianego III Koncertu. On, w odróżnieniu od Krystiana Zimermana, nie zobaczył w tym utworze dramatu i tam, gdzie u polskiego pianisty dzieje się i gęstnieje, w ostatniej części, było tylko szemranie. Nie sprawiło mi to przyjemności, a stanem orkiestry jestem po prostu przerażona. Jeżeli rzeczywiście ta orkiestra ma wystąpić we wrześniu z Zimermanem, to Jacek Kaspszyk ma przed sobą straszną robotę. W Wariacjach na temat Paganiniego, zagranych zaraz potem (co to w ogóle za pomysł, żeby w ten sposób zestawiać te utwory), było chyba nawet gorzej, bo wszystko się rozjeżdżało, za to pianista wyraźnie w tym utworze czuł się lepiej.

Trifonov w Koncercie e-moll też mnie rozczarował. Tematy były płaskie, bez kształtu, pianista poszedł raczej w brzmienia i szmerki, jakby chciał z Chopina zrobić impresjonistę. Owszem, w paru utworach jest już bliski impresjonizmowi, ale na miłość Boską akurat nie w tym! W przetworzeniu w I części solista kompletnie się wykopał i przez kilka taktów coś haftował od rzeczy, ale gdy się złapał, to to mu wreszcie dało kopa i zaczął grać, jakby się trochę obudził. Jeszcze najlepszy z tego był finał, ale też raczej szemrzący. Nie wiem, czemu uparł się przy tej manierze, na konkursie grał jednak inaczej, choć szemranie mu się zdarzało. Dopiero w bisie – transkrypcji Tańca Kościeja z Ognistego Ptaka (grał ją tu już na ChiJE) – poczuł się w pełni swobodnie. To jednak jeszcze wielki dzieciak jest, mimo że uroczy i technicznie świetny. Może kiedyś dojrzeje.

W programie koncertu na koniec zamieszczona została zapowiedź programu ChiJE. Ale istnieje poważna obawa, że zostanie on przycięty, bo miasto się wypięło i ucięło kilka dni temu ponad połowę obiecanych funduszy. Co robić, żeby to się jednak odbyło?!

Przed koncertem byłam jeszcze na otwarciu wystawy w Muzeum Chopina „Fizis wyjątkowa”. Myślałam, że to cytat z jakiegoś listu Fryca, a to, okazuje się, z Lukrecji Floriani George Sand i w oryginale brzmi: une physiognomie exceptionnelle. „Pozbawiona, by tak rzec, i wieku, i płci”. Dotyczy to Karola, bohatera książki, w którym czytelnicy dostrzegli portret Chopina, choć ona nigdy tego nie powiedziała expressis verbis. W każdym razie wystawa zbiera wszystkie podobizny Chopina dorosłego znajdujące się w zbiorach Muzeum albo kopie znajdujących się w innych miejscach; a to z okazji nabycia na aukcji czterech nowości w zbiorach: jednego rysunku Jakoba Goetzenbergera, przedstawiającego Chopina przy fortepianie, dwóch autorstwa Pauline Viardot (na jednym z nich Chopin jest schowany za wielką gazetą) i jednego autorstwa Luigiego Calamatty. Miłośnikom tej fizys bardzo polecam.