Przyjemności z Przyjemności
Il trionfo del Tempo e del Disinganno, przebojowe dzieło 22-letniego Haendla – o czym ono właściwie jest? To historyjka z absurdalnym z racjonalnego punktu widzenia morałem: Piękno zawiera sojusz z Przyjemnością, ale Prawda i Czas stara się nawrócić Piękno, żeby odwróciło się od Przyjemności, bo tak naprawdę jest stare, brzydkie i zaraz zdechnie. Z czego prosty wniosek, że przyjemność dotyczy tylko ładnych. Zdumiewające. Ale co z tego, jeśli pięknie wykonane?
Energetyczną interpretację Giovanniego Antoniniego z jego zespołem Il Giardino Armonico uzupełniały kreacje solistów, zwłaszcza solistek (Krystian Krzeszowiak jako Czas starał się bardzo, ale jednak panie biły go o głowę). Roberta Invernizzi (Bellezza) w pełnej formie, bardzo retoryczna i momentami wzruszająca; Julia Lezhneva (Piacere) precyzyjna jak mały flecik i dynamiczna jak muzyczne dynamo; Sara Mingardo (Disinganno) z ciepłym głosem i wielką klasą, zwłaszcza w śpiewie piano – to był koncert trzech kontrastujących wielkich osobowości.
Młodzieńcze dzieło Haendla zawiera wiele bardzo oryginalnych rozwiązań, godnych dojrzałego twórcy. Kilka z nich doczekało się recyklingu, jak np. cudownie zaśpiewana przez Lezhnevą aria Lascia la spina, która w przyszłości miała się stać słynną Lascia qu’io pianga z Rinalda.
Ewa Obniska w omówieniu zamieszczonym w programie wspomniała o tym, że Haendel opracował angielską wersję tego oratorium już pod koniec życia, będąc niewidomym i dyktując partyturę („Zabrzmi to może patetycznie – Czas odebrał mu piękno świata, tak bardzo dla niego ważne”). Czyli kiedy był młody, nie był do końca przekonany do wymowy libretta (stąd według autorki omówienia zakończenie łagodne, a nie triumfujące); później to mogło się zmienić… Ale czy naprawdę przyjemności trzeba się wyrzec tylko dlatego, że traci się urodę? Zwłaszcza tak wspaniałej Przyjemności, jaką dawał śpiew Lezhnevej? Myślę, że większość publiczności była jednak innego zdania. Podobnie jak pewna pokraczna postać z wielkim nosem z mojego ulubionego rysunku Mrożka, która wącha tym nochalem kwiatek i mówi: czy to, że jestem brzydki, oznacza, że nie mogę być wrażliwy na piękno?
Nowa płyta Julii (debiut solowy dla firmy Decca), także z Il Giardino Armonico, zawierająca cztery kantaty z Alleluja na końcu – Vivaldiego, Haendla, Porpory i Mozarta – jest naprawdę godna polecenia, zwłaszcza że można ją dostać w tzw. polskiej cenie. Bardzo energetyczna i podnosząca na duchu, o czym przekonaliśmy się dziś ze znajomym jadąc samochodem do Krakowa i słuchając jej po drodze. Mieliśmy z tego po prostu mnóstwo przyjemności, nie zastanawiając się przy tym, czy jesteśmy młodzi i piękni, czy też może wprost przeciwnie.
Komentarze
Usłyszałem „na żywo” Sarę Mingardo. Spełniło się jedno z moich muzycznych marzeń! A na dodatek dostałem od Niej autograf i zamieniłem z Nią całe dwa krótkie zdania 🙂
Pozdrawiam!
Pobutka.
Czy o to pytano wczoraj:
http://www.bbc.co.uk/iplayer/episode/b01rftt2/Baroque_Spring_Bachs_St_Matthew_Passion/
Słuchałam wczoraj fragmentów przez radio, tylko fragmentów, bo wracałam do domu z Malborka. I, ech, co tu dużo gadać, teraz mam ochotę się przeprowadzić do Krakowa. (Albo niech się Festiwal przeprowadzi do nas, ot co.)
Podczas transmisji usłyszałam też inną rzecz, która nastroiła mnie bardzo pozytywnie – otóż zdaje się, że Filip Berkowicz zapowiedział, że podczas kolejnych edycji festiwalu chciałby zapraszać gwiazdy, które nie gościły jeszcze w Krakowie tyle razy (jeśli coś mylę, proszę mnie poprawić, słuchanie w samochodzie ma swoje minusy). Jeśli faktycznie tak będzie, no, to naprawdę czas zacisnąć pasa i odkładać na przyszłoroczny karnet 🙂
Ciekawa jestem też zdania szanownego blogownictwa na temat (wielko)piątkowego koncertu, ale pewnie jeszcze na ten temat będzie się tu toczyć dyskusja.
Dzień dobry 🙂
Widziałam wczoraj więcej blogowiczów – była Beata, 60jerzy, mkk i na pewno jeszcze inni. Pełna sala. Mowy tronowe „zaledwie” 20 minut 🙂
PAK wielkie dzięki, Dobry Człowieku – całkiem OK była ta Pasja, błąd, że nie poszedłem, błąd…
A odnośnie Il trionfo del Tempo e del Disinganno jedna uwaga. Odnośnie Pani Julii – jej głos się zmienia. Jest inny niż, gdy pojawiła się po raz pierwszy w Krakowie. Rośnie! 🙂 Ale to tylko jej służy.
Tak, ja też to zauważyłam jeszcze słuchając płyty, a nawet wcześniej, kiedy Magda Łoś puściła jej kawałek w Dwójce. Stwierdziłam, że ledwie Julkę poznaję 🙂
Mowy tronowe to NIC… NAGRODY BYŁY.. 🙂 I bardzo sympatyczny Pan z elektrociepłowni. Takich potrzeba więcej – bez sponsorów, sponsorów, sponsorów i sponsorów to zdechnie nam ta kultura całkiem. Takie czasy…
Co do większości uwag Pani Kierowniczki – pełna zgoda. Il Giardino Armonico w wielkiej formie, czysta przyjemność słuchania; ostatnio z ogromnym zadowoleniem obserwuję postępy Capelli Cracoviensis, która ma aspiracje dołączenia do pierwszej ligi zespołów muzyki dawnej, no ale niestety widać różnicę (już nie przepaść może, ale różnica spora)- nawet pomimo ciągłego wspierania polskiego składu Capelli posiłkami europejskimi. Zatem radość ze słuchania Il Giardino Armonico co jakiś czas przerywana jest refleksją: ile takich zespołów mają Włosi (a sporo ich bywa w Krakowie: regularnie Europa Galante, często Modo Antiquo, co rusz Academia Bizantina) – to jest tak: idzie się na koncert CC i jest nieźle, a potem przyjeżdżają Włosi no i jest dialektyczny załamkozachwyt: bo okazuje się że podziwialiśmy owszem całkiem porządnego Opla czy nawet Mercedesa, ale tamci przywożą Bugatti….
Jak to się robi by tak czysto, precyzyjnie grać na żywo? Przez 3 godziny?
Sam koncert niestety zaczął się -już uprzednio zapowiadaną przez PK, na szczęście nie aż godzinną szopką z „jubileuszowym docenieniem” partnerów strategicznych. Były przemówienia, trochę jak z oskarowej gali, w foyer z kolei (choć o tej szopie przybudowanej do sali koncertowej filharmonii trudno mówić foyer, co jako Krakowianin piszę ze wstydem, ludzi jest zawsze 2 x tyle ile ten malutki składzik może pomieścić) handlowano poza płytami, również jakimś wielkanocnymi gadżetami typu bodaj króliczki- żenada, wspólnie z żoną uznaliśmy słuchając okolicznościowych przemówień: oj, impreza robi się stricte krakowska, niestety, wygląda na to, że początek końca, oni to zajeżdżą, sknocą, zwłaszcza że wiemy, że z kasą krucho, oj krucho (choć to zdaje się teraz problem dokładnie wszystkich).
Pani podsekretarz stanu w Min. Kultury zauważyła że sporo na koncercie gości z obecnej stolicy i potwierdziło się to później – tak wielu dziwnych zrywów oklasków ze strony niewyrobionej publiczności (w tym – przerywających w środku arię!!!) Misteria Paschalia nie widziały.
Co do Lezhnevej – świetna technicznie, ale bardzo nie podobała nam się jej barwa, taka bardzo krtaniowa, choć śpiewa bardzo sprawnie.
Pozostali śpiewacy – dokładnie jak napisała PK.
Partie altu- toż to jest cały urok Haendla: owszem te jego fenomenalne szybkie numery, te megachóry z późniejszych oratoriów, to jest super, ale najlepsze to co jest u Haendla to te niesamowite powolne arie (na czele z nokautującą „As with rosy steps the morn” z Theodory), jakże prosto napisane, jakieś pojedyncze modulacje, w nutach to wygląda jakby po prostu ktoś powstawiał proste fragmenty gam: tyle że powstawiał i poukładał w sposób genialny – no i partie obojowe (cudownie wykonane), takie trochę pastoralne – ot, prawdziwa, jak PK pisze, Przyjemność.
Fenomenalne continuo, oj dużo by jeszcze tych zachwytów.
I takie to właśnie są te krakowskie koncerty.
Faktycznie przyjeżdża śmietanka pierwszej ligi, i tak właśnie gra.
Oprawa koncertów robi się coraz dziwniejsza. Wspominam Misteria grane po kościołach, a są w Krakowie godne tego kościoły. Były problemy- a to już czas koncertu się zaczyna, a jeszcze trwa msza, a to ogonek ludzi czeka na wejście bo nie było jeszcze wtedy numerowanych miejsc w kościołach- pamiętam kiedyś godzinę czekania na Dumestra przed kościołem Józefa, zimno było jak w psiarni, ale potem najpiękniejszy dla mnie koncert w całym 10 leciu- oczywiście nie byłem na wszystkich, mieszkanie w Krakowie to jedno, praca to drugie – koncert w 2007 r. z Tenebrae de Lalanda – ale te koncerty w kościołach to było coś bardzo, bardzo wielkotygodniowego.
Oczywiście, takie oratorium Haendla pasuje do filharmonii, jasne.
Ale wiele koncertów nie pasowało i nie pasuje.
Ot, takie refleksje na 10 lecie.
Dziś daję sobie spokój z Savallem, który w programie poświęconym Kopernikowi (!) znowu będzie grał o Żydach sefardyjskich (!), ile można? ile można?
Idę we środę na CC!
Tia… głębszy, ciemniejszy, mocniejszy – koloratury przez to mniej wyraźne, ale to wszystko w granicach mistrzostwa. Świetna solistka. Najnowszej płyty jeszcze nie mam, ale już na Alessandro sprzed kilku miesięcy brzmiała inaczej.
Bronię Savalla. Uwielbiam jego muzyczne opowieści. O Sefardyjczykach można długo – dużo muzyki jest z nimi związanej. Mam tylko prosty przepis na Savalla. Jego nie wolno słuchać bez przewodnika festiwalowego. Ta muzyczna opowieść musi być wspierana tekstem i jest super.
A poza tym to pierwszy jego projekt, gdzie jest SPORO KOMPOZYCJI POLSKICH – projekt Copernicus to ukłon w naszą stronę. Proszę zajrzeć do programu. Może być ciekawie.
Rozpisał się nam komorfil 🙂 Jednego nie rozumiem: jeden jest na festiwalu koncert w kościele, to mu sie podobało – więc właśnie na ten nie idzie. Dlaczego? Bo przeszkadza mu „granie o Żydach sefardyjskich” (jeden malutki kawałek na cały program, co zresztą zawsze Savall dobrze robił) 😯
No, ale na serio: na dzisiejszy koncert w św. Katarzynie trzeba się ubrać jak najcieplej. Zimno tam jak w psiarni, ogrzewania praktycznie nie będzie. Zastanawiam się nad dyskretnie wyciąganą co jakiś czas piersióweczką 😉 A o wiele więcej niż Żydów sefardyjskich będzie na tym koncercie muzyki polskiej. O nadroższy kwiatku, Cracovia civitas, Angelus ad Virginem, Ortus de Polonia, Alleluja Sebastiana z Felsztyna, Wesel się Polska Korona, Wacuś z Szamotuł (Nakłoń, Panie…) – strasznie jestem ciekawa, jak on zrobi te kawałki, czy je jakoś odświeży 🙂
Łajza 🙂
Niestety transmisji nie będzie, ani rejestracji, jeśli wierzyć stronie internetowej MP.
Pani Doroto mnie martwi dużo bardziej od Sefardyjczyków czwartkowy dylemat: Les Talens Lyriques czy MDR SinfonieOrchester w Operze Krakowskiej? Chciałbym zobaczyć i jedno i drugie…. 🙂
Prasówka, o Piacere: http://www.rp.pl/artykul/9145,993688-Julia-Lezniewa-otworzy-Misteria-Paschalia.htm
🙂
Przepraszam za błąd w adresie, teraz powinno być w porządku:
http://www.rp.pl/artykul/9145,993688-Julia-Lezniewa-otworzy-Misteria-Paschalia.html
Pani Kierowniczko, ale proszę też wziąć sobie uwagę Komorfila do serca i następnym razem – wraz z resztą niewyrobionej publiczności z Warszawy – nie zrywać się dziwnie z oklaskami, zwłaszcza w środku arii! Ech…
Uprzejmie informuję, że ja też wczoraj byłem, nawet się Gospodyni kłaniałem, a dzisiaj, swoim zwyczajem, koncert skomentowałem: http://pfg.blox.pl/2013/03/Misteria-Paschalia-25-marca.html
Oj, zapomniałam wymienić, przecież widzieliśmy się. Zaraz przeczytam 🙂 A janowi dziękuję za upomnienie – nie wiedziałabym, że w środku arii się nie klaszcze 😆 Przyznam się, że ja z kolei przy tej uwadze o przyjezdnej publiczności z Warszawy pozwoliłam sobie rzucić sarkastyczną uwagę w stronę mojego miłego sąsiada (z Łodzi zresztą), że gdyby nie ci przyjezdni, to może byłaby pusta sala 😛 No dobrze, prawie pusta 😉
Miewam wrażenie, że narzekanie na niewyrobioną publiczność należy do obowiązków Prawdziwego Melomana. 😉 A ja wtedy ze swojego kundlego miejsca pod stołem zadaję sobie pytanie, jak ta niewyrobiona publiczność miałaby się wyrobić, jeśli zrezygnowałaby z chodzenia na koncerty, bo a nuż się wyrwie z niesłusznymi oklaskami i zakłóci wyrobionym?
Sam się czasem wyrwę i zaklaszczę bardziej z duszy niż z wiedzenia, kiedy należy klaskać. 😳 Nie da się ukryć, prosty pies jestem i mam luki w muzycznej edukacji. Bijcie mnie więc, Prawdziwi Melomani, i najlepiej na koncerty nie wpuszczajcie, bo czego właściwie taki niewyrobiony kundel po filharmoniach szuka! 👿
Przeczytałam pfg i z jednym się nie zgodzę – mnie akurat tym razem strój Julii dość się spodobał. Dla tych, co nie widzieli: czarne spodnie z czerwonym szerokim pasem, biała bluzka ze stójką i na to ni to kamizela (bez rękawów), ni to płaszcz (prawie do ziemi), czarna z czerwoną podszewką z tego samego materiału co pas. Oryginalne.
Strój Julii nie był zły ale w pierwszej chwili bardziej skojarzył się mi z grzeczną uczennicą niż z Przyjemnością. 🙂 Na szczęście jej interpretacja sprawia, że umysł szybciutko przestaje zajmować się takimi szczegółami.
O, to Rafał też był wczoraj 🙂
Olśniewającą kreację miała za to Roberta Invernizzi. Ona nie odgrywała roli Piękności. Ona po prostu nią była. Jakże mógłbym nie być Pani Kierowiczko? 🙂 Ja się kocham w Pani Invernizzi.
Pani Kierowniczka napisała:
„Łajza :-)”
Idze, idze, bajoku! :-)))
P.S.
widzę (o ile dobrze rozumiem), że część blogowiczów wzięła serio moje uwagi o niewyrobionej warszawskiej publiczności. Prostuję: co napisałem to napisałem, ale przymróżenie oka tam jest, nie zwykłem nadużywać emotikonów więc ich nie dałem licząc się z tym że WYROBIONA część blogowiczów się połapie; a jeśli coś dodać plus minus serio: to – widać ktoś jednak ma kompleksy, skoro tak serio traktuje żartobliwe uwagi.
Pozdrawiam.
a wracając jeszcze do komorfil i niewyrobionej publiczności, to z lektur wynika, że współczesna Haendlowi publiczność reagowała bardzo żywiołowo nawet w trakcie arii (mimo, że nie z Warszawy), a to dopiero Mahler zrobił porządek i pozwolił na reagowanie tylko w wyznaczonych momentach …. po krakowsku
Nie ma sprawiedliwosci na tym świecie. Człowiek pracy z Warszawy do Krakowa nie pojedzie, i czyta tylko, i go skręca z zazdrości…. litości, napiszcie, że coś było do kitu, to lżej będzie 🙂 Wiem, w Warszawie mamy Bethoveena, ale co zrobic, gdy mnie to akurat nie bierze specjalnie……. Może zamiana w przyszłym roku?????
Miałam coś podobnego napisać, ale Podkowa mnie ubiegła. Niektórzy jeżdżą na Przyjemności, a inni muszą pracować. Ja to nawet i Beethovena nie mam 🙁
Zachwycałem się przede wszystkim świetnie retoryczną interpretacją GA, która wspaniale wydobyła przesłanie libretta, czyniąc je – muzycznymi środkami – przejmującą i, mimo tendencyjnej symboliki, w wielu miejscach poruszającą emocjonalnie, np wspaniale poprowadzona aria Czasu o urnach z prochem po pięknościach, które już nie błyszczą – he,he 😉 Było to najwspanialsze wykonanie muzyki barokowej, które miałem okazję słuchać w Krakowie od czasu Bajazeta Vivaldiego z Europa Galante! (nie licząc wykonań Minkowskiego – bo to klasa sama dla siebie)… Ciekaw jestem czy Pani Kierowniczka zgodzi się z opinią, którą wypowiedział kiedyś mądrzejszy ode mnie w kwestiach muzycznych, redaktor i krytyk, że Leznieva, jakkolwiek ją podziwiamy, odstaje jako interpretatorka barokowej muzyki od włoskich koleżanek sposobem wyszkolenia głosu – słychać to było wczoraj wyraźnie – : „ona nie ma w ogóle spółgłosek!” – powiedział, „słychać rosyjską szkołę – same samogłoski!” Sądzę, że usiłuje to zmienić, pracuje nad tym, ale nadal to słychać, zwłaszcza, gdy tempo podkręcone… No ale po Lascia zaśpiewanego bardzo boleśnie, jakby przestrzegała Piękno, że ból będzie jej przyszłością po porzuceniu jej (Przyjemności) protekcji, zgłaszać pretensji doprawdy nie wypada…
Pani Doroto.
Proszę pamiętać o tym, że bycie pięknym w czasach Haendla nie wymagało specjalnego wysiłku. Wystarczyło mieć co jeść, kilo pudru i perukę. Powiem więcej, współczesny kanon piękna, który wymaga nawiasem mówiąc niebywałego katowania organizmu i ciała, wywołałby u Haendla z całą pewnością mdłości, a może i zanik weny twórczej.
Nieśmiało, także ku pokrzepieniu polecam wszystkim „Historię piękna” Umberta Ecco.
Ja jestem w zasadzie kundel krakowski, więc o zarzuty wobec publiczości warszawskiej nie miałem podstaw się obrażać. 😉 Raczej skorzystałem z pretekstu, żeby zahaczyć o nieraz się tu pojawiający temat niesłusznego klaskania. A na mój pieski rozum już lepiej, żeby przyszła publiczność niewłaściwie klaskająca, niż żeby nie przychodziła w ogóle, bojąc się, że nie podoła wyśrubowanym normom klaskalniczym.
Rozumiem, że do szału mogą doprowadzać takie rzeczy jak niewyłączone komórki czy głośne rozmowy podczas koncertu. To jest kwestia zwykłego dobrego wychowania, na najbardziej podstawowym poziomie i tu reguł przestrzegać nietrudno. Ale z klaskaniem jest inaczej – nawet przy dobrej woli i chęci uczenia się można się czasem nie połapać, kiedy to słuszne, a kiedy nie. Bo powiedzmy sobie szczerze, nie każdy miał szczęście być od szczenięcia prowadzanym do filharmonii i z mlekiem matki lub ojca kulturę muzyczną wyssać. Czy to zaczy, że w ogóle do tej filharmonii nie powinien chodzić, albo chodzić, ale jak ognia wystrzegać się klaskania?
Poza tym klaskanie spełnia rolę dwojaką. Jest podziękowaniem dla muzyków, ale jest też sposobem wyrażenia entuzjazmu, zachwytu, poruszenia, etc. W tym drugim przypadku może wyrwać się spontanicznie, w miejscu „nieprzepisowym”. Czy mieć wtedy pretensje, że publika niedokształcona i muzykom tudzież melomanom przeszkadza, czy cieszyć się, że tak emocjonalnie odbiera i reaguje?
Takie szczenięce pytania wrzucam w przestrzeń i włażę z powrotem pod stół, na wszelki wypadek podkuliwszy ogon. 🙂
@Bobik
Ależ masz rację!
Tylko że ja już prosiłem żeby….nie brać tego tak bardzo do serca.
Tak naprawdę z klaskaniem przegięto raz – w środku arii.
Tak w ogóle ja to jestem trochę upierdliwy, anankastyczny fenomenologiczny indywidualista i dla mnie najpiękniejsze koncerty to są „koncerty-nabożeństwa” o nazwie „Motet” w kościele św. Tomasza w Lipsku: to jest taka forma, że tak powiem „subliturgiczna”, są „świadectwa”, coś w rodzaju kazań, ale sporo muzyki, a ukoronowaniem jest wykonanie kantaty JSB w tym cudownym, najbardziej na świecie do tego odpowiednim, miejscu. O klaskaniu w trakcie w ogóle nie ma mowy, ale jest pisemna prośba by po zakończeniu TEŻ NIE KLASKAĆ. Bo tu nie ma do czego klaskać: obecni spadkobiercy wielowiekowej tradycji muzycznej tego miejsca, czyli chór Św. Tomasza, zrządzeniem losu wyróżniony bezpośrednim kontaktem z największym twórcą muzycznym w dziejach, skromnie wpisuje się w wielosetletnią tradycję uprawiania muzyki, a my, skromni słuchacze, jeszcze skromniej jesteśmy tego świadkami. Oklaski są tu zbędne.
Oczywiście oratorium Haendla to zupełnie inna sytuacja.
Ale jak dla mnie: wystarczyłyby oklaski po obu aktach.
Wyjątkowo toleruję oklaski po wybitnie wykonanych ariach.
Wewnątrz arii- nie.
To tylko moje prywatne zdanie, skoro ludzie klaszczą widać potrzebują.
Wyrażam tu swe zdanie w ramach zdrowo pojętej wolności: WOLNO ludziom klaskać- nie neguję tego, ale mi WOLNO wyrazić swoją tego dezaprobatę.
Przytyk warszawski był tu – jak mam nadzieję rozumiecie- retoryczną zabawą „przy okazji”.
Pozdrawiam.
@ Witold
Nie tylko Haendel by tak miał. Gdy zerkam na współczesne czasopisma kreujące modę, też mnie często coś ściska w dołku. Kiedyś przyszło mi do głowy, że właściciele tych czasopism urządzili sobie okrutną zabawę z czytelniczek zmieniając je w maszkary. 😉
Drodzy,
no przecież ta rozmowa nie jest do końca serio – komorfil niepotrzebnie wziął do siebie „łajzę”, tymczasem jest to tradycja tutejsza i na paru zaprzyjaźnionych blogach, czyli skrót od „łajza minęli”, który to zwrot stosuje się, gdy niezależnie od siebie parę osób pisze o tym samym 😀 Tak więc w tym konkretnym przypadku łajza „dotyczyła” mnie i mkk.
Myślę, że i Gandolfina (witam!) też napisała swoje z przymrużeniem oka, choć przecież tak właśnie było. Sama tu wielokrotnie przypominałam, jak wyglądało ustawienie programu koncertu pożegnalnego Chopina w Warszawie 😉
Zazdroszczących pragnę pocieszyć chociaż tym, że nadal jest tu obrzydliwie zimno i jeszcze na dodatek wieje. Błe… Zakupiłam piersióweczkę (pigwówka, znana Bobikowi), ale nie wiem, czy będę miała odwagę wyciągnąć w kościele 😛
Bez krempacji !
Pani Kierowniczka się nie przejmuje, najwyżej potem wyświęcą kościół od początku. 🙂
(tylko dyskretnie proponuję sączyć, bo sępy się zlecą)
Klaskanie klaskaniem, ale teraz w Warszawie najmodniejsze są blistry! Dużo blistrów z proszkami! Długotrwałe wyciskanie tabletki z blistra! I to tej mody z Warszawy proszę wkrótce się spodziewać w Krakowie.
No bo… grypa szaleje w Warszawie… 😉
Oj, tak, już gdzieś tak od września…
Wracam do wczorajszego Simona – recenzja z Rzepy bardzo pochlebna.
http://www.rp.pl/artykul/9145,993837-Simon-Boccanegra-na-Festiwalu-Beethovenowskim.html
Nie wiem czy to kogoś pocieszy ale Wiedniu też klaszczą w trakcie arii. http://www.youtube.com/watch?v=fnxGchEWbzE Cała nadzieja w dziennikarzach i blogerach. Trzeba cierpliwie i systematycznie edukować.
Zmarł Pan Jerzy Nowak 🙁
http://krakow.gazeta.pl/krakow/1,44425,13634552,Nie_zyje_Jerzy_Nowak__Wybitny_aktor_mial_89_lat.html#BoxSlotII3img
Kolejna piękna postać krakowska. Jeszcze niedawno widziałam go w Ja jestem Żyd z Wesela. To była jedna z jego życiowych ról.
Komorfilu, ja muszę czasem udawać groźnego psa, żeby sobie dodać powagi. Bo inaczej zaraz się rzuca w oczy, że te 40 cm od ziemi to osiągam tylko przy dobrej woli mierzącego. 😉
Inna rzecz, że tutejsze Towarzystwo jest rozbestwione i zwykle na moje groźne warczenie nie daje się nabrać. 👿
Pani Kierowniczko, Wódz słusznie ostrzega przed sępami. Z tej pigwówki, com od Kierownictwa dostał, co najmniej połowa została wysępiona. 😥
Z pigwówką trzeba uważać przed sępami tym bardziej, że Głódź ma przyjść podobno. 🙂
@Rafał pisze
„Nie wiem czy to kogoś pocieszy ale Wiedniu też klaszczą w trakcie arii”
a skoro w naszej starej C.K. stolicy klaszczą, to pora zmienić zdanie w tej kwestii.
😉
Riccardo Muti kiedys przerwal koncert w Filadelfii, kiedy publicznosc zaklaskala w nieodpowiednim momencie. Wyglosil zgryzliwy komentarz na temat liczby czesci utworu, ktora publicznosc musiala znac, bo caly czas szelescila programami.
Szczęśliwi Ci co byli w Krakowie, natomiast Ci co zostali mogli się jednak cieszyć S. Boccanegra w Filharmonii. Niestety chyba po raz pierwszy muszę się nie zgodzić z Panem Marczyńskim z RP gdyż wersja pierwotna jest tylko namiastką arcydzieła jakim jest wersja po poprawkach Boito. Trzeba ją traktować bardziej jako „ciekawostkę”. Poza tym to nie prawda że opera to gości na scenach dzięki Domingo – jej zagorzałym zwolennikiem od lat jest Abbado którego nagrania CD i DVD są rewelacją, a istnieje jeszcze jedno z najpiękniejszych nagrań verdiowski w historii – de Los Angeles – Gobbi – Christoff i całkiem niezłe żywe Gobbi – Gencer. To te nagrania i Abbado a nie Domingo udawadniają, że to jedna z najlepszych oper Verdiego. Na marginesie Domingo dostał ostatnio fatalną recenzję w Financal Times za ojca Germonta w Traviacie (i w ogóle za śpiewanie barytonem) – nie słyszałem go w barytonowych partiach (i nie wiem czy chcę). Borowicz rzeczywiści dyrygował świetnie ale bliżej mu było trochę Donizettiego niż dojrzałego Verdiego. Śpiew poprawny poza tenorem. Nie było to jednak przeżycie wokalne porównywalne z Dobberem na scenie TW we wspaniałej inscenizacji S. Boccanegra, którą z nieznanych dla mnie przyczyn pokazano chyba mniej niż 5 razy (ale to nie jedyna dobra inscenizacja TW która była pokazana tylko kilka razy). Pozdrawiam Panią Gospodynię.
O, widzę, że w temacie klaskania mogę się wymerytorycznić, no więc kąpały się dwie gołe baby i poślizgnęły się na mydle zderzając się pośladkami. Jak to klasnęło!
No mówię wam 🙂
Daj nam Boże jak najwięcej tak „poprawnego” śpiewu, ja uważam że poziom muzyczny był bardzo wysoki. Z całą resztą opinii Master_Al się zgadzam. Co do wspomnianych nagrań też uważam się że są wspaniałe, natomiast Boccanegra w TWON jakoś mnie nie porwał, ale też było to dość dawno. Z Dobberem mam zresztą pewien kłopot, niby wszystko o’k ale zawsze kiedy go słucham odczuwam pewien niedosyt spowodowany być może nadmiernymi oczekiwaniami.
W Filharmonii Krakowskiej, gdy po części koncertu odezwały się oklaski,
Christopher Hogwood powiedział:
„w osiemnastym stuleciu byłoby to całkowicie poprawne”
Pozdrowienia.
Boccanegra był jeszcze za dyrekcji Pietrasa, a wtedy nie zawsze do końca dbano o poziom. Tak więc poza Dobberem niewiele z tego pamiętam. Co do recenzji Marczyńskiego, ja zrozumiałam, że jemu chodziło o to, że ta pierwsza wersja nie jest nagrywana, więc może stać się wartościowym rarytasem. Bo co do jakości, to oczywiście, że przeróbki były we właściwą stronę 🙂
Jak to jest coś chlapnąć na blogu – w św. Katarzynie ciągle mnie ktoś pytał, z FB na czele, gdzie piersióweczka. Ano była, ale nie miałam potrzeby jej użycia, albowiem miałam to szczęście, że VI rząd, w którym siedziałam, objęty był jeszcze ogrzewaniem promiennikowym, całkiem skutecznym. Było więc dość ciepło. Za to zmarzłam w drodze powrotnej, więc piersióweczka jest w użyciu teraz 😉
Zaraz biorę się za wpis.
Z tym nagrywaniem wersji Boccanegry z 1857 też nie jest tak do końca – wystarczy wpisać w amazon i wyskakuje nagranie BBC z 2004 roku …
Zgodzę się z opinią o Dobberze, ale chyba właśnie w Boccanegrze było najmniej niedosytu.
Zanim PK wrzuci nowy wpis, to ja się wypowiem w sprawie oklasków, no więc kąpały się dwie gołe baby i poślizgnęły się na mydle zderzając się pośladkami. Jak to klasnęło!
No mówię wam 🙂
Przepraszam ale muszę jeszcze dodać nie na temat i przepraszam jeżeli już na ten temat było – natknąłem się na znakomitą recenzję Anderszewskiego – http://www.guardian.co.uk/music/2013/feb/24/sco-anderszewski-review – super, że będzie też już w maju w Warszawie.
Drogi zeenie, trzeci raz tej historyjki już nie chcę 😆
krzysiekw61 (witam!) – tylko na którą część zdania należy położyć akcent? 😀
W Poznaniu na jednym z koncertów Hogwood też zachęcał publiczność, żeby klaskała, jak jej się zachce, bo będzie to jak najbardziej „stylowe” 🙂 I wyraźnie się ucieszył, kiedy ktoś się odważył między częściami utworu.
Rozumiem, że klaszczę w niewłaściwym momencie… to ja poczekam.
🙂
Kleszczmy rękoma…
Oklaski to oklaski, nie będzie mi tu ktoś nakazywał, czym ja klaskać mam…
😉
A jedną dłonią ktoś umi? 😈
Dominik klaszcze jedną ręką, inaczej nie może. Robi to w ten sposób, że uderza dłonią o udo 🙂
niec mi Pani nie odpisała o „rosyjskiej szkole” Leznevej… Brednie to czy prawda?
pozdrowienia serdeczne i gratuluje rozgrzewki ze wspomaganiem 😉 tej zimy inaczej nie można – ja też stosuję! 😉
Kilka wyjaśnień:
Nagranie BBC pod dyrekcją Johna Mathesona nie pochodzi z 2004, ale z 1975 roku. Widać to zresztą po obsadzie: Sesto Bruscantini zmarł w roku 2003 w wieku lat 84. Jest to jak dotąd jedyne (zresztą również koncertowe) nagranie tej wersji. W roku 2004 kupiła je firma Opera Rara i wydała (po cenie bardzo wygórowanej, zważywszy na pochodzenie nagrania i fakt, że krążyło ono w kilku wydaniachj), podobnie jak to zrobiła z pierwotnym Don Carlosem tegoż Mathesona (1971) i z Vêpres siciliennes Mario Rossiego z 1969 roku.
Tenor padł ofiarą nagłej niedyspozycji: pierwszy obraz I aktu zaśpiewał normalnie, dopiero w 2. obrazie zaczęły się kłopoty. Dotrwał dzielnie do końca, żeby ocalić koncert, ale jak naprawdę jest w stanie to śpiewać, wiedzą tylko ci, którzy byli na próbach.
Spostrzeżenie dotyczące dyrygowania „bliżej Donizettiego, niż dojrzałego Verdiego” wynika być może z faktu, że, jak zauważył sam autor, to nie jest „dojrzały Verdi”.
Witam serdecznie Panie Piotrze! Pani Dorota zajęta już Savallem, więc chciałem Pana zapytać o technikę wokalną Lenievej – w kontekście śpiewania baroku. Należy do powiększającej się grupy śpiewaków nie szkolonych ściśle do tego repertuaru, jak np. D`Arcangelo, Damrau, DiDonato, Villazon, których ze względu na talent (i nazwisko) chętnie się angażuje do Handla, Vivaldiego… Co Pan o tym sądzi? Zawsze słyszałem że powinno się wybrać estetykę i trzymać niej, bo inny repertuar może „odkształcić” głos specyficznymi wymaganiami, a utracić można to, co wypracowano na stanowi o stylu wokalnym odpowiadającemu repertuarowi. Mówiła o tym kiedyś w wywiadzie Pani Ewa Podleś. Słuchając oratorium Handla słyszy się wyraźnie inny rodowód kształtowania głosu np Invernizzi i Leznevej. Czy Panu to przeszkadza?
Zdziwiła mnie bardzo wykładnia oratorium Haendla, sporządzona przez Panią Dorotę. To typowy dla tamtych czasów moralitet, gdzie alegoryczna postać stoi przed pewnym wyborem. Bach i Haendel napisali zresztą podobne dzieła na ten sam, klasyczny temat : Herkules auf dem Scheidewege BWV 213 i The Choice of Hercules HWV 69. W podobnej sytuacji staje zresztą wielu bohaterów operowych, od Orlanda i Rinalda poczynając : czy powierzchowne, ziemskie rozkosze i jałowa próżność, czy świadomość skończoności istnienia i żywot żmudny, ale pełen chwały. Czas i Disinganno („Prawda” niedokładnie oddaje sens włoskiego słowa, które znaczy „utrata złudzeń”, czyli raczej – „świadomość”) uświadamiają Piękności, że jest nietrwała i że w ogóle „memento mori”. Piękna pani wpatrzona w lustro to klasyczna figura próżności.
Warto przypomnieć, że tę bajeczną partyturę odkrył 25 lat temu Minkowski, on pierwszy ją nagrał i grał od tego czasu niezliczoną ilość razy (w tym z Olgą Pasiecznik albo Cecilią Bartoli).
No oczywiście, że to moralitet typowy dla tamtych czasów. Po prostu z dzisiejszego punktu widzenia jest egzotyczny.
Drogi Krakusie,
Mało powiedziane, że mi to nie „przeszkadza” : ja w ogóle uważam tzw. „głosy barokowe” za bajkę, wymyśloną na pierwszej fali HIPu w latach 80, kiedy tzw. koleżanki Emmy Kirkby z głosikami jak pikuliny „dostały pracę” i zaczęły śpiewać repertuar przerastający je o głowę. Niektóre z nich znęcają się nad tą muzyką po dziś dzień. Wkrótce dołączyły do nich falseciści i powstała wizja opery barokowej całkowicie sprzeczna z faktami.
Przede wszystkim, nie ma jednej opery barokowej. Innych umiejętności wymagają Lully i Rameau, a innych – Haendel. Nie przypominam sobie (ale może mi coś z głowy wyleciało), żeby ktokolwiek z wykonawców wykształconych na i dla francuskiej tragedii muzycznej, gdzie włada muzyczna deklamacja – przesiadł się na Haendla. Tam triumfowali Włosi i Anglicy kształceni wedle przepisów włoskich.
Maestra Podleś jest żywym dowodem na to, że jak się ma wielki głos i naprawdę umie śpiewać, a do tego prowadzi swoją karierę rozsądnie, to można z równym powodzeniem śpiewać Haendla i Rossiniego, a potem Verdiego i Musorgskiego. Byle „znać siebie”, jak każą Grecy i właściwie rozpoznać swoje możliwości.
Moim zdaniem na przykład kryzys wokalny sprowadził Villazona na właściwą drogę: Lucia Sillę śpiewał w Salzburgu olśniewająco, a teraz, jak się dowiaduję ku wielkiej radości, będzie śpiewał Odysa Monteverdiego, rolę jak dla niego stworzoną. Doczekać się nie mogę jego Idomenea. Janet Baker była genialną śpiewaczką haendlowską i mahlerowską zarazem, niedościgłą Dydoną Purcella – i Berlioza. Ale wiedziała, że Verdi nie dla niej.
Oby jak najwięcej prawdziwych, wielkich, błyskotliwie wykształconych głosów w tym repertuarze.
Dlaczego – egzotyczny? Czy odkryto jakiś środek na nieśmiertelność? Uważam, że – niestety – jest dokładnie przeciwnie : tarzamy się w ulotnej, naskórkowej próżności. Okładkowym „celebrytkom” ktoś powinien czym prędzej przypomnieć, że są śmiertelne. Morał Il Trionfo del Tempo jest dzisiaj aktualny jak rzadko.
Drogi Panie Piotrze,
absolutnie się z Panem nie zgadzam. To, że wszystkich szlag trafi, to oczywista oczywistość. Ale to nie znaczy, że jeśli człowiek z tą świadomością będzie się umartwiał, życie jego będzie bardziej wartościowe. Dziś można upiększać sobie życie obcując z pięknymi sprawami (łącznie z piękną muzyką Haendla), więcej: tylko wtedy będzie miało smak. Bo co nam przyjdzie z leżenia krzyżem w kościele i czekania na zbawienie? Litości. Mnie to zresztą w ogóle nie dotyczy i nie czuję się gorsza z tego powodu. Naprawdę nie mam ochoty na dyskusje ideologiczne, kwestia celebrytyzmu to osobny rozdział. Rzecz w tym, że dziś przyjemność nie musi być pusta, nie musi być wyrazem próżności. Może być po prostu zachwytem nad życiem. Póki żyjemy i jesteśmy w stanie się zachwycać. Ja jestem za takim spojrzeniem i nie uważam, że to jest tarzanie się w czymkolwiek. W tamtych czasach obowiązywała inna wykładnia ideologiczna i można to zrozumieć, ale dziś czujemy inaczej.
Ciągle mam jednak kłopoty z siecią, a poza tym robotę na karku, więc konwersuję z doskoku, sorry.
Przyznam się, że popełniam na własny użytek herezję za każdym razem, kiedy słucham Il trionfo… Herezje pod adresem formy moralitetu. Bo słyszę Il trionfo del Piacere, oczywiście nie alegorycznej postaci moralitetu czy pustego życia powierzchowną przyjemnością, ale piękna docenionego i przeżytego ze świadomością przemijania. Dlatego Roberta Invernizzi mnie nie usatysfakcjonowała na końcu, bo pazurami trzymała się buzujących emocji i nie pojawił się w „Tu del ciel…” pogodny spokój, przez niektórych zwany niebiańskim (Julia na przykład tchnie nim w sposób naturalny). Przyznam, że pod względem muzycznym porażka Piacere nie wypada dla mnie przekonująco. Haendel hojnie tę postać wyposażył, nawet jak na swoje nieskończone możliwości, podejrzanie hojnie w porównaniu do pozostałych.
PS. Zdziwiła mnie w zapowiedzi transmisji w Dwójce informacja, że to oratorium rzadko wykonywane:
http://www.polskieradio.pl/8/688/Artykul/807153,Misteria-Paschalia-2013-czas-zaczac-Pierwsze-oratorium-Handla
W ubiegłym sezonie Minkowski w Staatsoper w Berlinie z cyklem przedstawień (w przyszłym sezonie wznowienie), w tym roku trasa Rene Jacobsa, w której zresztą uczestniczyła Julia Leżniewa… A to tylko dwa przykłady zza miedzy.
Ten wpis bardziej wokalny niż kolejny, więc podrzucam tutaj – test rozpoznawania emocji w głosie, przygotowany przez naukowców z Genewy z okazji Światowego Dnia Głosu: http://www.world-voice-day.org/emotions-in-the-singing-voice/
Trzeba na tę zabawę trochę czasu, bo najpierw jest kilka przykładów ćwiczeniowych, a potem 30 próbek do rozpoznania. Sama też jeszcze nie skończyłam, bo komputer coś mi dzisiaj muli. Spróbuję jeszcze raz później.
Piotrze a gdzie będzie Villazon w Monteverdim i z kim?
Mam przykre wrażenie, że dyskutuje Pani, Droga Pani Doroto, z czymś, czego ani Haendel nie skomponował, ani ja nie napisałem.
Szanowny Panie Piotrze!
Ależ zgadzam się z Panem całkowicie (chciałem Pana trochę sprowokować 🙂 Jednak nie odpowiedział mi Pan na pytanie o szkoły i estetykę… Nie myślałem o Kirkby i angielskich pomysłach na czystość interpretacji ale o Włochów i tę, znakomitą Rosjankę… Słychać to na każde niewprawne ucho, nawet jak nie chcą eksperymentować z Verdim… Nie przeszkadza Panu jej „brak spółgłosek” i sposób „produkowania” tryli zupełnie technicznie inaczej niż Invernizzi? Nie do końca zgodzę się z Panem także w kwestii, że dobry śpiewak dobrze zaśpiewa różne rzeczy…a i Baker w baroku jest dzisiaj dyskusyjna…
Zgadzam się też w kwestii spornej o wydźwięk moralitetu z Panią Dorotą… Ona patrzy na to nieco z pozycji fenomenologa: piękno, które samo pozbawia się przyjemności…Hmmmm psycholog zacząłby szukać w trudnym dzieciństwie i złych relacjach z rodzicami 😉 he, he Nie można ciągle się powstrzymywać od przyjemności…nawet (moim zdaniem) będąc księdzem, bo to grozi depresją. Proszę sobie wyobrazić lesbijkę, która dla czystości i chęci rezygnacji z grzechu zakazuje sobie marzyć o kobiecych kształtach i posłusznie rodzi dzieci bo tak należy… (nie znam większego horroru!) Ojciec Pio, Jan XXIII a nawet obecny Franciszek…;-) godzą świętość z rozsądnym umiłowaniem życia i jego darów…Pani Dorota sygnalizuje schematyczność jednak kardynalskiego libretta…
😀
Może dajmy już spokój, bo dojdziemy do absurdu 😆
Napewno wolę artykulację Leżniewej, płynniejszą i naturalniejszą, od mechanicznych, „siekanych” koloratur Invernizzi, co do której zgadzam się z Beatą. Moje najpiękniejsze Piękności to młoda Cangemi i nasza Oleńka.
Nie zgaduję, co Pana zdaniem jest nie w porządku z Baker – oczywiście, jeżeli pominąć spóźnionego, kompletnego Ariodanta, gdzie już po prostu głos jest nieco zmęczony. Co do wcześniejszych nagrań – od Dydony, poprzez parę oratoriów Haendla (niesłychana Dalila w skądinąd dyskusyjnym nagraniu Lepparda) i trzy recitale z Leppardem (Ah crudel/Armida, Lucrezia i arie, Monteverdi/Scarlatti) – nie znam wielu wykonań godnych się z nią równać, cokolwiek powiedzieć o Leppardzie. Warto też sięgnąć po inną damę z tych samych czasów, Helen Watts.
Oczywiście, że nie każdy dobry śpiewak jest w stanie zaśpiewać wszystko i nie ma na szczęście takiego powodu. Co do szkół i estetyk – w pewnej mierze odpowiedziałem Panu wspominając o szkole francuskiej, powstałej na potrzeby tragedii muzycznej i w niej po dziś dzień osadzonej. Tu tradycje włoskiego belcanta (powiedzmy: od Porpory) były zawsze z importu. Rosyjska szkoła wokalna nie ma praktycznie żadnych tradycji „barokowych”, bo nie ma własnej muzyki w tym stylu, choć śpiewacy Glinki napewno na tych wzorach byli kształceni (wystarczy posłuchać Życia za cara). Skoro jednak nawet Włosi kompletnie zaniedbali ten styl i repertuar, a odkrywają go dopiero dzisiaj (przez lata mieli nawet mętne stosunki z Mozartem, a muzyka włoska zaczynała się dla nich od Cyrulika), tym bardziej Rosjanie szybko kształtować zaczęli taki śpiew, jaki im podsuwali kompozytorzy. A jednak nawet tam pojawiła się Dołuchanowa, której spadkobierczynią w pewnej mierze jest Julia. To u niej „brak spółgłosek”? Zazwyczaj mam obsesję dykcji, ale tego akurat nie zauważyłem (teraz się skupię), słyszę natomiast wspaniałą czystość samogłosek, co też nie każdemu jest dane.
Z drugiej strony jednak dobrze, że barok nastraszył trochę naszych leniuchów, którzy przez lata uważali, że wokalizować to sobie mogą kanarki. Teraz nawet basy próbują jakoś tam artykułować szybsze nutki… Dość było przykładów głosów wielkich, które „koloraturowały” jak chciały. Ernestine Schumann-Heink, jeden z największych altów w dziejach, nie miała z tym żadnych problemów. Na tym polega sztuka śpiewu. A jak się umie, to kwestia stylu rozwiązuje się sama, po paru próbach, bo śpiewak potrafi na różne sposoby.
I żebyż jeszcze kto nauczył śpiewaków, że słowo nie przeszkadza w śpiewie, ale jest równym partnerem muzyki. A polskich śpiewaków – żeby wykorzenili to obrzydlistwo „nijema nijewijast w naszej chacije”, ale na to chyba już nie ma sposobu…
Beato, przepraszam, przegapiłem pytanie: nie wiem ani gdzie, ani kiedy, ani z kim, powiedział mi tylko – że. Może zresztą powiedział coś więcej, ale już nie dosłyszałem…
Dzisiaj go bardzo brakowało albo kogoś choć trochę podobnego pod względem ekspresji… Cieszę się, że mam już miejscówkę do Bremy na Lucia.
Serdecznie gratulujemy Pani Dorota Schwartzman uznanie bloga jest najlepszy!