Na ludowo, na jazzowo
„Ludowe korzenie Lutosławskiego” – takie hasło może być ryzykowne dla purystów, którzy wiedzą (ale przecież wszyscy wiedzą, którzy mają jakieś o nim pojęcie), że Lutosławski komponował używając tematów ludowych, bo przez pewien czas po prostu nie mógł inaczej – bo socrealizm. Tak więc raczej nie korzenie, lecz tworzywo, i to tylko na pewien czas; kompozytor je porzucił, kiedy tylko mógł.
Wiadomo, że swoich dzieł z tamtego czasu nie znosił, bo kojarzyły mu się jak najgorzej i chciał o tym wszystkim zapomnieć. Nienawidził zwłaszcza Tryptyku śląskiego, który (jak piszą Meyerowie w swojej monografii) nazywał chałturą stalinowską; nie lubił też Małej suity i Preludiów tanecznych, utworów do dziś bardzo popularnych; nie przepadał nawet za niewątpliwym arcydziełem, jakim jest Koncert na orkiestrę, bo to też było „nie jego”. Z drugiej strony, utwory dydaktyczne, także oparte na motywach ludowych, jak np. fortepianowe Bukoliki czy Melodie ludowe, pisał nieprzymuszany, z poczucia misji, by dać materiał uczniom szkół muzycznych.
W sumie więc używał tak wielu tematów – autentycznych, wziętych ze zbiorów zapisanych melodii – że można byłoby zrobić z nich kilka takich programów jak ten, oparty głównie na Tryptyku śląskim, Małej suicie i Preludiach tanecznych. Ten program został zaaranżowany w większości przez Jana Smoczyńskiego, a poza jego triem udział wzięli Atom String Quartet oraz Trio Janusza Prusinowskiego, które poza udziałem w tych aranżach grało też parę ludowych autentyków, świetnie uzupełniających całość. Główną jednak bohaterką koncertu była Grażyna Auguścik, do której ten repertuar pasował idealnie, bo to przecież właśnie ona wprowadziła motywy polskiego folkloru do wokalu jazzowego.
Śpiewała znakomicie, a trzeba powiedzieć, że aranże były bardzo – by tak rzec – taktowne, nie naruszające substancji, bo, co ciekawe, okazuje się, że harmonizacje Lutosławskiego – cierpkie brzmienia, zestawienia akordów – są nawet trochę jazzujące. Dwa fragmenty Tryptyku śląskiego były śpiewane z tekstem, z kolei części Małej suity i Preludiów – scatem, częściowo w unisonie z klarnetem lub fletem. Całość była nagrywana, więc może coś z tego będzie…
Wszyscy byliśmy pełni podziwu dla artystki, która przeżywa właśnie życiową tragedię, a mimo to nie tylko nie przerwała wizyty w Polsce, ale dała tak znakomity koncert niczego nie dając po sobie znać. Nieprawdopodobny profesjonalizm. Dziennikarze z chicagowskiej gazety nie są, jak widać, dobrze poinformowani.
Dziś jeszcze byłam na występie Juliana Rachlina i Itamara Golana z sonatami Beethovena (dwie z op. 23, nr 1 i nr 3, oraz op. 30 nr 2) – skrzypek grał może trochę za bardzo „pa russki”, ostrym dość dźwiękiem (choć na stradivariusie), ale im dalej, tym było lepiej; pianista zaś był jak zawsze rewelacyjny.
I na tym zakończył się mój udział w tegorocznym Festiwalu Beethovenowskim. Co nie znaczy, że jeśli komuś coś się jeszcze na jego koncertach spodoba, ma tu nie zrelacjonować – bardzo zapraszam. Ja rano ruszam do Krakowa.
Komentarze
PROFESJONALIZM, PROFESJONALIZM! Ci, którzy nie wiedzieli, jak trudne chwile przeżywa artystka, niczego nie zauważyli. Występ Grażyny Auguścik wspaniały. Dobrze że więcej było na koncercie jazzu niż folku, tak to odebrałam 🙂
Pobutka.
Dzień dobry,
nic dziwnego, że było więcej jazzu, bo w końcu Jan Smoczyński jest jazzmanem. Był też nie tyle folk, co autentyk w wykonaniu Prusinowskiego.
Zbieram się do drogi do Krakowa 🙂
A ja mam pytanie z zupełnie innej beczki. I za pomoc z góry dzięki 🙂 Czy któryś z Szanownych Czytelników nie nagrał może wczoraj Pasji z Krakowa? Bardzo mi zależy na pliku z tym nagraniem.
Przykro mi, nie nagrałem.
A tak w ogóle, to przyznać się, kto z Dywanowiczostwa para się rejestrowaniem….
Motywy polskiego folkloru do wokalu jazzowego wprowadzala juz Ula Dudziak ze 40 lat temu, gdy wystepowla w NYC jeszcze ze swym bylym mezem (ktory ja zreszta bardzo skutecznie zagluszal).
No słusznie, Ula robiła to także. Po latach bardzo fajnie sobie śpiewały w duecie.
Witam ze Stołecznego Królewskiego 😀 Mieszkam całkiem niedaleko starych kątów Bobika, bo na Cybulskiego. Cichutko, spokojnie, a przecież samo centrum. I do filharmonii dwa kroki 🙂
Dziś na MP czeka nas ponoć prawie godzina mów tronowych – specjalnie dlatego zaprosili ludzi o tę godzinę wcześniej. Jedyny sposób na przeżycie tego to studiowanie ksiązki programowej 😛
Cóż, Krakowski Jubileusz 😈
@mkk 9:37
Jutro powinnam wiedzieć,czy nagranie się udało.Też mi na tym zależy,tym bardziej że miałabym wreszcie okazję zrewanżować się za zeszłoroczną „Judytę” 🙂
Słyszałam tylko drugą część transmisji,bo byłam na innym koncercie,a poza tym Pasja Mateuszowa we Wrocławiu już w Wielką Środę na żywo : http://www.filharmonia.wroclaw.pl/calendar/index/2013-03/20
@Gostek Przelotem 10:23
Niestety,nie nagrywam,ale wytropiłam futrzaka,który robi to bardzo sumiennie 😉 Jezlikto zainteresowany, służę danymi na priv.
ew_ka – dzięki, akurat ja nie jestem głównym zainteresowanym w kwestii tej Pasji, ale żeby jaki jarmark zorganizować…
W Łodzi też mieliśmy swoje małe-duże radości – chociaż kudy nam do MP itd. W piątek na otwarcie „ Łódzkiej Wielkanocy Muzycznej” miało miejsce łódzkie prawykonanie „Pasji Łukaszowej” Krzysztofa Pendereckiego – mocny skład, pod dyrekcją Vladimira Kiradijewa. Dyrygent ten doskonale zna się na dużych formach wokalnych (lata temu świetna II Mahlera). W końcu – dwa chóry, orkiestra, śpiewacy (sopran – Iwona Hossa, tenor – Adam Kruszewski, bas – Piotr Nowacki) i recytator. Krzysztof Gosztyła ma głos doskonały, ale kiedy musi się przebijać przez orkiestrę – traci jednak wiele ze swej siły ale w nagraniu byłoby to interesujące (zważywszy muzyczne wyczucie i wykształcenie tego aktora). Drugiego takiego jak Herdegen jednak nie będzie. Podobnie jak Piotr Nowacki, choć dobry bardzo, Bernarda Ładysza nie przebija. Kiradijew dyrygował w sposób bardziej zwarty i niekiedy poszczególne frazy nachodziły na siebie czyli inaczej niż w historycznym nagraniu z 1966 r. robił to Czyż. Ależ to jest Dzieło. Po tylu latach, po rzekomej klęsce awangardy, wciąż robi olbrzymie wrażenie. Pewnie i dlatego, że „na wysokości” stanęły chóry – zarówno filharmoniczny jak i ze Szkoły Muzycznej. Miał być na wykonaniu nawet sam kompozytor ale, ze względu na lute mrozy i śniegi, zrezygnował. Szkoda lecz zdrowie ważniejsze. FŁ postanowiła upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i koncert ten był jednocześnie koncertem akademickim. A jak akademicki – to wykład na początku być musiał. Prof. Kulesza wykładał na temat „Piłat jako sędzia” udowadniając, że działając wbrew własnemu sumieniu a jedynie zgodnie z literą ówczesnego prawa Piłat, skazując Chrystusa na ukrzyżowanie, de facto popełnił zbrodnię przeciwko ludzkości. Zbrodnię taką – dodajmy – w rozumieniu sentencji wyroku III Procesu Norymberskiego. Interesująca to teza, nośna publicystycznie acz (moim zdaniem) ahistoryczna a przez to i teologicznie wątpliwa.
W niedzielny wieczór natomiast wystąpiła Filharmonia Poznańska w kameralnym składzie pod kierownictwem Christophera Hogwooda. Pomysł na program koncertu bardzo dobry: co XX-wieczny kompozytor może uczynić z muzyką tzw. dawną. W końcu Hogwood jest specjalistą od wykonawstwa historycznego a Filharmonia Poznańska takim zespołem nie jest – trzeba wiec szukać pola współpracy. Hogwood to – jak wiadomo – główny dyrygent gościnny FP. III Koncert Brandenburski JS Bacha – z kadencją na altówkę Krzysztofa Pendereckiego – udana interpretacja. Często kadencję improwizuje się na bazie tych zapisanych dwu akordów na klawesynie, jak robił to ongi Karl Richter a tutaj solo na altówce i wypada to bardzo przekonująco. Potem 6-glosowy Ricercar JS Bacha z „Das Musikalisches Opfer” w opracowaniu Antona Weberna – opracowaniu polegającym na rozpisaniu 6 głosów na 36 głosów orkiestry kameralnej w sposób taki, ze żadna linia nie jest grana przez jeden instrument a co dwie – trzy, czasem po jednej nucie przechodzi do następnego instrumentu. W sumie sprawia to wrażenie jakby słuchało się utworu nadawanego w radiu na kilku długościach fali i co chwilę przeskakiwało się z jednej na drugą. Efekt bardzo trudny do oddania w nagraniu – robi wrażenie właśnie na żywo. W drugiej części „Pulcinella” Strawińskiego wspólnie z tancerzami Polskiego Teatru Tańca. Niby to miały być opracowania tematów Pergolesiego (wiemy że nie bardzo -to zresztą osobna historia) ale całość bardziej niż włoskim barokiem trąci przecież miejscami już Poulenc’iem. Estrada filharmoniczna to nie scena baletowa ale pomysł na akrobacje w estradzie – klatce dwu par tancerzy i nowa współczesna choreografia Ewy Wycichowskiej (zostawiająca pole do improwizacji), uważam, że się sprawdziły. Rzecz była zdecydowanie smaczna w oglądaniu jak i w słuchaniu. Ja nie mogłem oczu wprost oderwać od Pauliny Wycichowskiej – córki Ewy. Ten gest, fizyczne podobieństwo. Nie sposób się wyprzeć matki – przypomniały mi się dawne lata w Teatrze Wielkim. Lata w sumie nie najgorsze (artystycznie oczywiście – bo reszta brrr) choć już nieco odległe. Zastanawiam się tylko co program tego koncertu miał wspólnego z Wielkanocą. Trzeci koncert „Łódzkiej Wielkanocy Muzycznej” odbywa się w dzisiaj – utwory religijne Verdiego śpiewa chór Akademii Muzycznej a gra orkiestra tejżesz. Na tym wydarzeniu mnie nie będzie więc go nie zrelacjonuję.
PS1 – nie nagrywam, z trudem znajduję czas na słuchanie w miarę na bieżąco 🙁
PS2 – Udanej Wielkanocy Wszystkim !!!
———————–MILEGO PESACH__________________________________
a nastepnego roku juz w Jarusalem
____________________________________________________________________-
@Kot Mordechaj wspomnial Urszule Dudziak i jej jazzowo-folkowa wokalistyke.
Niegdys mialem moznosc rozmawiac ze szwedzkim muzykiem jazzowym (saksofonista, kompozytor) Berntem Rosengrenem, ktory gral w Warszawie na Jazz Jamboree 1961 z Leszkiem Dudziakiem, chyba bratem Urszuli. Ciekawostka: Bernt Rosengren nie tylko gral z Krzysztofem Komeda ale takze w filmie Polanskiego „Noz w wodzie” (tenor sax) leitmoiv a Komeda napisal „Ballade dla Bernta” (jakies echa z Chelsea Bridge). Saksofon tenorowy Rosengrena rzeczywiscie oczarowujacy.
Grazyne Auguscik gdzies slyszalem z Tadeuszem Nalepa.
macias/ nagrywanie – dzięki za odzew, ale te dwie rzeczy nie mają nic wspólnego ze sobą 🙂
Nagrywa się, żeby posłuchać za kilka(naście) lat.
Krakowska pasja do odsłuchania na stronie BBC: http://www.bbc.co.uk/programmes/b01rftt2
Świetny Simone… Zjawiskowa Amanda Hall jako Maria – Amelia, świetny Simone – Stphen Powell, oraz Fiesco – Nikolay Didenko oraz reszta wykonawców. Do pełni szczęścia zabrakło dysponowanego Gabriela – Eric Barry wyrażnie nie był, w akcie rozpaczy fragmenty śpiewał oktawę niżej aby uratować wykonanie. Chór ponad wszelkie pochwały, także dyrygent. Chyba wymarzony kandydat na szefa orkiestry TWON. Owacja bardzo zasłużona…
Drogi przedmówco-ostatnie zdanie dla profesjonalisty-prześmieszne. Dyrygent, który nie słucha co robią soliści i przeszkadza im dość skutecznie, narzuca kosmiczne tempa, nie nadaje się na szefa żadnej orkiestry.
Dobry wieczór 🙂
Dzięki dla maciasa1515 za wyczerpujące wieści z Łodzi 😀 Trochę zazdroszczę tego Pulcinelli. Swego czasu maniakalnie słuchałam kasety właśnie z pełną wersją Pulcinelli (ze śpiewem) właśnie pod Hogwoodem. Na drugiej stronie kasety, oprócz jeszcze Dumbarton Oaks Concerto, było kilka barokowych utworów (żaden z nich nie był Pergolesiego), z których tematy zostały użyte przez Strawińskiego. Rzecz w tym, że przypisywano wówczas Pergolesiemu wiele utworów; czas zweryfikował te atrybucje. Sama zresztą kiedyś wpadłam na to, kto był autorem pierwowzoru Tarantelli (niejaki Unico Wilhelm van Wassenaer). Poulenca mi to przypomina nijak, jest to absolutnie strawińskie, do szpiku kości.
Wciąż mam lekkiego fioła na punkcie tego utworu.
Pasja Pendera wciąz trzyma klasę.
Co do Simona i rozbieżności zdań Gucio – Ginewra (witam) nie będę się wypowiadać, skoro nie słyszałam 🙂
Przykro mi że nie jestem profesjonalistą tylko prostym miłośnikiem muzyki więc nie słyszałem kosmicznych temp ani nie zauważyłem rzekomego ignorowania solistów przez dyrygenta. Chyba słuchaliśmy różnych koncertów.
Gratuluję profesjonalizmu!
Borowicz jeśli nieco „podganiał” to tylko chór i orkiestrę do czego prowokowały nieco trywialne fragmenty muzyczne których w pierwotnej wersji Simona nie brakuje, szczeglnie w pierwszym akcie. Nie bez powodu po ćwierć wieku póżniej Verdi usunął je z partytury i przkształcił „grzech” młodości w arcydzieło.
Gucio ma zapewne na myśli 2. odsłonę I aktu, która w wersji ostatecznej została skreślona w całości – i zastąpiona, istotnie, jednym z arcydzieł Verdiego, słynną sceną „rady”.
Dzięki Guciowi za rzeczową, życzliwą ocenę całości.
Także i Mme Ginevrze, choć zgoła z innych powodów, należą się podziękowania za jej wypowiedź. Gdyby takie słowa nie padły, moglibyśmy niepokoić się, że z koncertem było coś nie tak. A skoro padły, możemy spać spokojnie: najwyraźniej było OK.