Czy „Ruch Muzyczny” upadnie?
W stylu godnym najgłębszej komuny, „w teczce”, bez żadnego porozumienia z zespołem, szef Instytutu Książki Grzegorz Gauden narzucił właśnie nowego redaktora naczelnego pismu zasłużonemu, o długiej tradycji, jedynemu takiemu w świecie muzycznym, niestety już od dawna pogrążanemu w stagnacji przez kolejne instytucje, którym je spychano wraz z innymi tzw. czasopismami patronackimi ministerstwa kultury, czyli najpierw przez Bibliotekę Narodową, a obecnie Instytut Książki.
Obie te instytucje miały je – a zwłaszcza „Ruch”, którego tematyka była dla nich abstrakcyjna – głęboko w nosie i traktowały jak piąte koło u wozu. Nawiasem mówiąc nie mam pojęcia, dlaczego, gdy powstał Instytut Muzyki i Tańca, nie przekazano mu „Ruchu”, co byłoby naturalne.
Przed swoją arbitralną decyzją, którą przekazał redakcji na tydzień przed wdrożeniem (!), Gauden nie zasięgnął opinii ludzi kompetentnych, przedstawicieli środowiska muzycznego, jego autorytetów – wedle starej zasady PO, że fachowcy to układy, a kompetencje się nie liczą. Dziś zwolnił obecnego redaktora naczelnego, Olgierda Pisarenkę, a od 1 czerwca nowym naczelnym ma być Tomasz Cyz, obecnie redaktor naczelny internetowego pisma Narodowego Instytutu Audiowizualnego dwutygodnik.com; przechodząc do „Ruchu Muzycznego” ma opuścić to stanowisko.
Nie tyle nawet o samego Cyza tu chodzi, co o sposób, w jaki sprawa została przeprowadzona. Redaktorzy błagali szefa Instytutu Książki o jakikolwiek kontakt od dwóch lat! Chcieli przede wszystkim przeprowadzić jakieś zmiany, reformy pisma, odświeżenie, żeby przestać wreszcie być „Bezruchem Muzycznym” – sami czuli się z tym bardzo źle, tym bardziej, że to właśnie na nich spadały pretensje ze strony nieświadomych stanu rzeczy czytelników. Jakiekolwiek zmiany nie są przecież możliwe bez ścisłego porozumienia z wydawcą.
W ostatnich miesiącach wiadomo też było, że Olgierd Pisarenko wchodzi w okres emerytalny, jest schorowany i nie ma już siły prowadzić pisma, więc musi przyjść ktoś nowy. Redakcja jest praktycznie kilkuosobowa, składa się z bardzo kompetentnych ludzi, ale nikt z nich nie chciał objąć takiego stanowiska. Naradzili się, zasięgnęli języka w środowisku, wymyślili wspólnie kandydata i poprosili go o zgodę, którą uzyskali. Powiadomili więc Gaudena miesiąc temu, ten poprosił o pismo w tej sprawie, stosowny mail więc został wysłany wraz ze zgodą aplikującego. Wiadomo, że pismo doszło do adresata, ale zostało całkowicie zignorowane, a arbitralna decyzja została przekazana redakcji dopiero tydzień temu do przyjęcia bez żadnych dyskusji. Za to w poniedziałek na spotkaniu z prezesami Związku Kompozytorów Polskich i Polskiej Rady Muzycznej Gauden im powiedział: „Zespół zwrócił się do mnie za późno, bo ja już się umówiłem”. Z kim?! I z jakiej racji? Czy jest prywatnym właścicielem „Ruchu Muzycznego”? Bo tylko wtedy miałby do tego pełne prawo.
Z redakcją spotkał się dopiero w poniedziałek; było ponoć ostro. Co będzie dalej – trudno przewidzieć. Gdyby z obu stron była dobra wola… Ale skoro od początku Gauden nie skonsultował się nawet z ministerialnym przecież, jak i jego instytucja, ale bardziej odpowiednim kompetencyjnie Instytutem Muzyki i Tańca, przyszłość nie rysuje się dobrze. W poniedziałek oświadczenia w tej sprawie wyda kilka organizacji związanych z muzyką. Ale czy to coś da – nie wiadomo. Arogancja władzy jest nieuleczalna.
Dla mnie los tego pisma jest ważny, nie tylko dlatego, że współpracowałam z nim od początku mojej kariery zawodowej (i było zawsze miejscem, gdzie mogłam rozwinąć skrzydła), a w ostatnich latach też jeszcze zdarza mi się tam coś napisać po starej przyjaźni. Uważam, że było to pismo z prawdziwą klasą (kiedyś czytywali je zarówno muzycy, jak melomani; dziś kształconych melomanów jest niestety daleko mniej…) i szkoda byłoby, aby ten dorobek został zaprzepaszczony. Ale może to już takie czasy, że pisma z klasą są skazane na wymarcie? Oby nie.
Komentarze
Sam pisałem do RM przez dobrych kilka lat w latach 90-tych i choć ostatnio to nie było pismo z mojej bajki (z wielu powodów) to uważam takie zachowanie za szczyt arogancji i politycznego panoszenia się. i tyle w tej kwestii. Już chyba niewiele z tej władzy mnie zaskoczyć może…
Z drugiej strony która władza była pod tym względem lepsza 😈
Widać w Polszcze już tak mamy…
To przygnębiające. I kuriozalne, że narodowa agenda Ministerstwa Kultury, jaką jest Instytut Książki, który ma z założenia tę kulturę chronić traktuje czasopismo o takiej randze jak za przeproszeniem „wrzód na dupie”. Nie można było po prostu ogłosić konkursu? W Polsce większość nieporozumień i konfliktów wynika z tego, że dyrektorów w filharmoniach, teatrach, instytutach czy operach wybiera się w drodze poza konkursem.
Jeśli zaś Instytut Książki uważał „Ruch” za kulę u nogi, mógł tak jak PK napisała – przekazać go Instytutowi Muzyki i pozbyć się „kłopotu”, wszyscy byliby wtedy zadowoleni. A tak chce uszczęśliwić na siłę i zamknąć usta tym, którzy prosili o konieczne zmiany, choćby w finansowaniu. A były i są potrzebne, wystarczy odwiedzić stronę internetową czy obejrzeć szatę graficzną i layout pisma, nie mówiąc już o poważniejszych kwestiach. Tylko czemu psuć coś, co wartościowe? Mam nadzieję, że do upadku ani rozłamu w „Ruchu” jednak nie dojdzie – przypomnę, że gdyby nie zdecydowana akcja PK i środowiska (petycje), to nie udałoby się zachować takiego Studia Koncertowego im. Lutosławskiego… Teraz możemy jedynie ostro i stanowczo zareagować wobec takich praktyk i zainteresować tym ministra Zdrojewskiego. Pamiętajmy, że „Ruch” to nie „Gala”, w której na zlecenie prezesa co pół roku przychodzi jeden czy drugi celebryta i robi całkowitą czystkę w redakcji!
Minister Zdrojewski sam się tak swego czasu zachował wobec NIFC, jak nader dobrze pamiętamy…
Cóż, miejmy nadzieję, że zreflektuje się i nie popełni drugi raz tego samego błędu…
Powie, że nie może się wtrącać, bo decyzja już została podjęta czy coś takiego.
Ech… dobranoc.
Pan Cyz to zdaje się pieszczoch salonów, niedawno Zeszyty Literackie wydały mu książkę, którą pochlebnie zrecenzował Tomasz Fiałkowski. Dwutygodnik to pismo raczej postępowe, może chodziło o to, ze Ruch Muzyczny zbyt wsteczny? Tylko konkursy, zwłaszcza w radiu publicznym potrzebne konkursy na dyrektorów anten, kierowników redakcji i członków zarządu
Pobutka.
Problemu by nie było, gdyby byli czytelnicy. Żenujące, że w kraju kształcącym w 700 szkołach muzycznych nie ma wystarczającej ilości czytelników, by RM był niezależny od łaski pańskiej.
Niestety, sprawa przypomina stylem i metodą kwestię NIFC- na szczęście tam ministerstwu starczyło rozumu. Tu znowu w rodzaju: dwóch się dogadało w sprawie trzeciego. Gdzie uspołecznienie kultury? Widzę w tym kolejny jej zawłaszczania przez urzędników i ministerialnych etatystów. Gdzie działy tematyczne – co ma merytorycznie Instytut Książki do pola Instytutu Muzyki? Nawet jeśli się tak MKiDN zorganizowało jest jeszcze zwykły rozsądek. Po co PO takie kwiatki teraz – na małej grządce, ale jednak? Naprawdę chcą stracić do reszty kulturę? Czy były konsultowane stosowne reprezentacje lub „ludzie kultury”? I dlaczego oni milczą? Pewnie główkują: czy dotacja, czy demokracja.
Deser:
http://www.youtube.com/watch?v=LOXpfPCEWDU
Myślę. ze P. Ostrowska trafiła: „dogadał się jeden z drugim w sprawie trzeciego”. Gdzie Pan Minister Bogdan Zdrojewski? Dwa Instytuty robią mu politykę. Po cichutku.
Dzień dobry. Witam nowych gości.
beznadziejny – co to znaczy „postępowy” i „wsteczny”? Nie ma co obrażać pisma dwutygodnik.com, choć obok bardzo ciekawych tekstów zdarzały się tam też np. opisy spektakli, na których autorzy opisów nie byli – tylko na podstawie recenzji i relacji. Nowa forma dziennikarska 🙂 Co do „Zeszytów literackich”, Cyz jest również związany z tą redakcją i to już nie pierwsza książka, jaką mu wydają. „Salon” – to też dziwne określenie, każde środowisko ma jakieś salony. Konkursy – jestem za. Ale to mała redakcja, więc za dużo zachodu…
Xav – kiedyś RM był czytywany nie tylko przez zawodowych muzyków, ale także przez miłośników muzyki po prostu. Siłą rzeczy gdy wyprowadzono muzykę ze szkół, mniej jest melomanów, którzy nie czuliby się wobec tekstów z RM jak tabaka w roku. Bo najprostsza edukacja dotyczyła także terminów, które trudno omijać pisząc o muzyce – ja sama muszę często się gimnastykować, żeby nie użyć słowa, które może zostać przez wielu czytelników niezrozumiane… Ale blog to blog, to lekka forma, a jak już się pisze poważniej, to jest jeszcze trudniejsze.
M.Ostrowska – nic dodać, nic ująć.
Zestawienie Pobutki z Deserem bardzo ładne 😀
W Szwecji czasopisma kulturalne sa dotowane przez Rade Kultury, co oczywiscie nie oznacza, ze pomoc finansowa zalatwia cala sprawe wydawnicza.
Pare slow o Radzie Kultury (Kulturrådet)http:/ /www.kulturradet.se/en/In-English/
Wspomniany przez p.Dorote incydent z „Ruchem Muzycznym” i sposob (!) rozwiazania jest obcy na tutejszym rynku kulturalnym. Tutaj policy nominacji w stylu polskim (uwaga p.Borkowskiego) jest nie do przyjecia – zreszta byly ale skonczyly sie bardzo szybko na skutek zdecydowanych protestow instytucji kulturalnych.
Utrzymanie czasopism jest drogie. Czasami robia je zapalency przy znikomej pomocy instytucji dotujacych dzialanosc wydawnicza. Mialem okazje to obserwowac, kiedy w polowie lat 90 pracowalem w Warsztatach Czasopism (Tidskriftsverkstaden), gdzie finansowana instytucja umozliwiala produkcje czasopism kulturalnych o roznych profilach – np. najstarsze pismo literackie „Ord och Bild” (zal.1892), „Socialpolitik”, „Bild och Bubbla” (komiks), „Groove” (rock), „Paletten” (sztuka) i wiele innych tytulow. Czesc z nich nie istnieje, inne wychodza rzadziej i sa bardziej okrojone a wiele juz tylko cyfrowo.
Przyczyny sa prosta. Koszty produkcji+dystrybucja. By jakies pismo moglo normalnie funkcjonowac musi byc sprzedawane i miec sponsorow.
Bonniers Förlag (wydawnictwo ) potentat na rynku wydawniczym w Szwecji sam wydaje wiekszosc czasopism (Puls Biznesu – w Polsce) i dystrybuuje je wlasnym sumptem(Samdistribution) . Koszty tego sa wielkie.Zdarzylo sie nawet , ze wielce zasluzone pismo literackie „Bonniers Litterära Magasin” zostalo ze wzgledow finansowych polozone (1932-2004!).
Oczywiscie nowe czasy – nowa technika. Wersja papierowa umiera. Wiele czasopism, ktore przestaly wychodzic przechowuje sie w postaci cyfrowej (tutaj szw. projekt Runeberg).
Czasopisma bywaja adoptowane przez odpowiednich patronow (powaznych!) i nie rozumiem skad taki pospiech z „Ruchem Muzycznym”? Dlaczego nie ow, wspomnianay przez p. Dorote, Instytut Muzyki i Tanca?
Rozumiem, ze rynek wydawniczy jest bardzo konkurencyjny rzadzi sie czesto prawem dzungli i nie sposob jest konkurowac z masowymi popularnymi produkacjami, ale w koncu sprawa dotyczy kultury narodowej a nie jakiegos tam magazynu z gwiazdami nastalatkow.
Mialem moznosc niegdys spotkac pana Gaudena w Lundzie. Bylo to….dawno, dawno temu. Ale chyba to nie jest ta sama osoba? 🙁
Moze przez pamiec o Stefanie Kisielewskim, Zygmuncie Mycielskim i innych tworcach „Ruchu Muzycznego” tzw. „decydenci” sprobuja uzyc rozumu.
.
No wlasnie, a czemu niby nie konkurs i co ma do tego „mała redakcja”? Pamietam, jak parę ładnych lat temu poszukiwano do RM redaktora od spraw opery – było ogłoszenie, wymogi, startowałam nawet 🙂 To chyba żaden wysiłek…?
Od 15 lat walczę z kolegami i powstanie czasopisma poswięconego tańcowi – „prost dla symetrii” dla Ruchu Muzycznego – bezskutecznie. Próbowalismy prywatnie, państwowo, dotacyjnie i konkursowo – za drogie, brak czytelników, sponsorów, zainteresowania, o czym tu mówić. A jednoczesnie tysiące młodych ludzi spędza wolny czas i wakacje na warsztatach tanecznych, a telewizja przekonuje nas, że „you can dance” oraz tańczy z gwiazdami…
To jest ta sama osoba, ozzy…
Bywa.
Dla wyjaśnienia sytuacji: do tzw. czasopism patronackich zaliczały się poza RM także „Dialog”, „Teatr”, „Kino”, „Nowe Książki”, „Literatura na Świecie”, „Odra”, „Twórczość”, „Akcent”, a także „Nowaja Polsza” – pismo prof. Pomianowskiego o polskiej kulturze dla Rosjan. Były cały czas finansowane przez ministerstwo kultury, tylko z przyczyn formalnych od dłuższego czasu nie bezpośrednio. Najpierw zostały przekazane Bibliotece Narodowej, która miała wówczas drukarnię i sama drukowała te tytuły. Potem ją zresztą zamknęła, bo okazała się nieopłacalna. Od stycznia 2010 r. przerzucono te pisma jak paczkę do Instytutu Książki – bo to IK zajmuje się przyznawaniem dotacji na czasopisma kulturalne (wiele decyzji było zresztą co najmniej dyskusyjnych).
Dziś współwydawcą „Odry” jest wrocławski OKiS, wydawcą „Kina” – Fundacja Kino. Reszta dalej bieduje pod Instytutem Książki.
Z tańcem rzeczywiście jest ciężko, bo te pozostałe czasopisma siłą inercji przetrwały od dawnych czasów, a porządnego pisma o tańcu w ogóle nie było.
To jest istotnie bardzo trudny moment rynkowej przewałki, na całym świecie pisma papierowe upadają albo przechodzą do internetu, przechodzą na system płatny, ale nie każdy chce płacić itp.
Może ktoś powiedzieć, że przez ten czas powstało wiele pism o profilu kulturalnym, także w świecie muzyki. Jednak to te patronackie mają wymóg trzymania klasy – w bardziej prywatnych inicjatywach można robić różne rzeczy. Powinien istnieć taki punkt odniesienia, gdzie można spotkać ludzi kompetentnych, których opinie budzą zaufanie. Ale bywają i takie przypadki, jak ów nieistniejący już dziś magazyn literacki, o którym pisze ozzy, a który został skazany na upadek…
Stronę internetową RM ma dość archaiczną:
http://www.ruchmuzyczny.pl/
ale mimo wszystko można na niej przeczytać wiele ciekawych tekstów. Tylko wymagałaby ona unowocześnienia. Ale to też są pieniądze.
PANI DOROTO, pomijając kwestie wyboru nowego szefa RM, które faktycznie budzą zastrzeżenia, zastanawiam się dlaczego z góry skazuje Pani na klęskę pismo pod nowym kierownictwem: „szkoda byłoby, aby ten dorobek został zaprzepaszczony. Ale może to już takie czasy, że pisma z klasą są skazane na wymarcie”. Czyżby Tomasz Cyz był Pani zdaniem likwidatorem? Ja mam nieco inny pogląd, zwłaszcza patrząc na poziom i wyniki pisma Dwutygodnik.com, które Cyz założył i przez kilka ładnych lat prowadził.
MATEUSZ, mam bardzo duże wątpliwości, czy przekazanie RM pod skrzydła IMiT faktycznie spowodowałoby radość i zadowolenie „wszystkich”. Fakt, wybieranie dyrektorów poza konkursem to prosta droga do konfliktu (znamy to z naszego podwórka). Ale czy wstawienie RM do IMiT nie sprowadza się do tego samego. A może dyrektor IMiT, bądź któryś z jego kierowników powinien wystartować w konkursie? Już widzę jak ludzie tłoczą się w kolejce i zabijają o tę funkcję.
Wiem, że nasze opinie nie mogą być do końca obiektywne: ja pisuję do Dwutygodnika, Ty piszesz do RM. Ale ja też przed laty występowałem na łamach RM. Incydentalnie. I tylko do czasu aż na własnej skórze poczułem, że dochodzi tam do „politycznego”, odgórnego sterowania (podobnego do tych brudnych, „komunistycznych” metod, które tak drażnią Panią Dorotę). Nawet w tak błahej zdawałoby się kwestii jak relacja z festiwalu. Ale zapomnijmy o tym, być może przez te lata coś się zmieniło.
Nie wiem czy Cyz przychodzi do RM po to, żeby zrobić czystki, dokonać rozłamu czy też doprowadzić do upadku. Wątpię, żeby takie były jego cele. Odwołujesz się MATEUSZ do poziomu strony internetowej RM. Porównaj ją proszę z Dwutygodnik.com (zresztą znasz ją doskonale). Moim zdaniem wynik jest przytłaczający. O co więc cała ta awantura? O to, że do RM ma przyjść ktoś, kto będzie potrafił postawić to pismo na nogi?
I jeszcze tak na marginesie: porównanie RM do Gali, a co za tym idzie Cyza do celebryty jest bardzo naciągane i kompletnie nie przystające do całej sytuacji, a przede wszystkim do tego akurat człowieka.
p.Doroto 😉
wiem, ze ta sama…ale fizycznie!, bo niegdys bardzo zaangazowana w sprawy krajowe (lata 80)
Wiem, wiem. Już się przyzwyczaiłam do tego, że kiedyś to kiedyś i dziś to dziś. Senator Romaszewski też kiedyś bardzo się zasłużył, a dziś, mimo że przez wiele lat żyło mu się w RP znakomicie jako senatorowi, to kiedy nie został wybrany, nie miał wątpliwości, żeby wyciągnąć do wolnej Polski rękę po dużą kasę za to, co było w czasach PRL. Gdyby każdy były działacz opozycyjny tak się zachował, nie mielibyśmy z czego żyć 👿
Senator Romaszewski( znam, znam)….a takze cala plejada innych od JMR po Antka Zambr( ale, to juz chyba czystej krwi ideowcy o miedzianych czolach) Coz, jak powiadal moj mistrz Janusz Glowacki: ” w nocy gorzej widac” 🙂
Milego dnia ( i wstawiennctwa pp Zygmunta i Stefana, orate pro Gauden )
Tomek Handzlik – witam.
Nie mylmy kilku rzeczy. Dwutygodnik.com ma swoje zasługi i brawa dla Tomasza za jego założenie i rozwój. Zresztą także zdarzyło mi się parę razy do tego pisma napisać. Ale jest to pismo zupełnie innego typu, przeznaczone dla szerokiego grona w różnych dziedzinach. Takie też jest potrzebne. Bywa ono jednak siłą rzeczy powierzchowne (mnie tu też ten i ów zarzucał powierzchowność, ale czasem samo medium narzuca konwencje…), choć nie na poziomie „Gali”, ma się rozumieć. To są po prostu bardzo różne media i różnym sprawom mają służyć. „Ruch Muzyczny” zawsze był symbolem profesjonalizmu (dziwią mnie słowa o „odgórnym sterowaniu” tamże, przypuszczam, że to sterowanie dotyczyło wymogów redaktorskich…). I ostoją profesjonalizmu powinien pozostać. Miejscem eksperckim. Właśnie po to zachowane zostały czasopisma patronackie, by zachować pole działania dla ekspertów.
Ja bym bardzo nie chciała, żeby Tomasz stał się likwidatorem „RM” i nie życzę mu tego. Obawiam się jednak, że nie będzie mu łatwo przestawić się z myślenia „dwutygodnikowego” na „ruchowo-muzyczne”. A i pytanie zachodzi, czy aby Instytut Książki nie ma przypadkiem w stosunku do „RM” intencji likwidatorskich. I nie chodzi o to, podkreślam, że ma się nic w „RM” nie zmienić – ma się unowocześnić. Ale poziom ma trzymać, jeśli ma mieć rację bytu.
I jeszcze: owa „przytłaczająca” różnica między stronami „Ruchu Muzycznego” i dwutygodnik.com polega – nie czarujmy się – na tym, że w tę drugą stronę NInA swego czasu ładowała niezłe pieniądze (teraz już ich aż tylu nie ma podobno), a na tę pierwszą wszyscy po kolei żałowali pieniędzy, nie sposób było więc z nią zrobić cokolwiek. Bądźmy uczciwi w ocenach.
Pani Doroto. Wciąż jednak nie rozumiem dlaczego deprecjonuje Pani możliwości/zdolności T. Cyza, odbierając mu a priori zdolności profesjonalnego poprowadzenia RM?
PS. W kwestiach sterowania bynajmniej nie o „wymogi redaktorskie” jednak chodziło. Zapewniam Panią. Ale o tym może kiedyś, na plotkach…
Pani Doroto, w dwutygodnik.com nigdy nie publikujemy opisów spektakli, na których jak Pani pisze „autorzy opisów nie byli – tylko na podstawie recenzji i relacji”. Uprzejma prośba o wymienienie konkretnych tytułów lub sprostowanie.
Pan Beznadziejny: dziękuję za zakwalifikowanie do salonu, teraz już przynajmniej wiem, kim jestem. Szkoda tylko, że rozdziela Pan etykietki anonimowo… czyżby nerwice lękowe?
Ojtam, ojtam. Na pewno nie chodziło o „polityczne sterowanie”. Zbyt dobrze znam wszystkie kolejne ekipy „RM”, by wiedzieć, że jeśli coś można tym ludziom zarzucać, to na pewno nie to. Nigdy! Pod tym względem sprawdziło się to pismo w każdych czasach.
Poza tym proszę mi nie wkładać w usta słów, których nie powiedziałam. Pozwoliłam sobie tylko zwrócić uwagę, że dwutygodnik.com tworzył się w warunkach wręcz cieplarnianych i służył czemuś innemu, a „RM” jest na głodzie od wielu lat i uważany był przez jego kolejnych wydawców za zabytek rodem z komuny i fanaberię, której najlepiej byłoby się pozbyć.
Witam Zofię Król i Tomasza Fiałkowskiego. Pani Zofio, sama tu kiedyś wrzucałam taki tekst, byłam nim po prostu zaszokowana. Spróbuję go zaraz znaleźć.
Czytam. Slucham. Ogladam
______Recenzuje.
Dla Pani Zofii Król:
http://www.dwutygodnik.com/artykul/418-uwaga-na-kulture-krol-roger-szymanowskiego.html
Proszę zwrócić uwagę na zdanie, które zostało w tekście wręcz wytłuszczone: „Bregencką inscenizację znam tylko z cytowanych tu recenzji, trudno mi więc powiedzieć, czy fantazja poniosła krytyka, czy też reżysera”.
Oczywiście teksty opisujące recenzje w zagranicznej prasie są usprawiedliwione, ale na ich podstawie autorka wysnuwa wnioski, do których doprawdy nie może być uprawniona nie widziawszy spektaklu. Np. „Hipokryci polscy [sic! Autorka nie dopuszcza, że komuś szczerze może paryska inscenizacja „Króla Rogera” nie odpowiadać – DS], po rozstroju nerwowym spowodowanym paryską inscenizacją Krzysztofa Warlikowskiego w Paryżu, mogą odetchnąć z ulgą: inscenizacja „Króla Rogera” Davida Pountneya w Bregencji była ze wszech miar poprawna. Nie prowokowała, nie bulwersowała, nie indagowała, była po prostu optycznie i akustycznie ładna i składna: profesjonalny produkt bez kantów i niebezpiecznych raf”.
Co więcej, wnioski te zajmują całą pierwszą część artykułu, w nagłówku tekst zostaje wyeksponowany jako „relacja z inscenizacji w Bregencji”, a wyznanie, że autorka spektaklu nie widziała, pada W ŚRODKU tekstu.
Przedziwny to zaiste zabieg dziennikarski. I zdumiewająca wypowiedź.
@ Tomek
W żadnym wypadku nie uważam TC za celebrytę, ani likwidatora. Podobnie moje zdziwienie wywołało choćby z podwórka krakowskiego mimo mojej sympatii wybór dyrektora Filharmonii poza konkursem. Gdyby Instytut Książki/MKiDN ogłosiły konkurs, pewnie nikt by się tym teraz nie zajmował. A, że jakaś komórka jest mała? Szkoła muzyczna w Wadowicach też jest mała i naprawdę mało istotna dla całej edukacji muzycznej w Polsce, mimo to konkurs na dyrektora jest… Takie przykłady można by mnożyć. Niepotrzebnie w całej dyskusji niektórzy odbierają sprzeciw wobec posunięć Instytutu Książki jako personalny atak i próbę deprecjonowania zasług, dorobku pana Tomasza Cyza i tego, jak wiele udało mu się osiągnąć wraz z sukcesem dwutygodnika. Oczywiście, że strona internetowa i szata graficzna miażdżą, ale czy RM nie chciał/nie mógł mieć lepszej strony? Niestety wygląda to tak, jakby Instytut Książki celowo nie inwestował w to pismo, żeby teraz po wprowadzeniu koniecznych! zaznaczam zmian powiedzieć – „proszę, udało się”. Chodzi mi wyłącznie o sposób w jaki cała sprawa zostaje załatwiana. Chodzi o mechanizm, który niestety przypomina prywatne pismo, gdzie nikogo nie razi, że właściciel zmienia redakcję, kierunek czy profil bez rozmów i konsultacji. Nie należę do żadnej opcji/frakcji, nic na tym nie zyskam, a raczej stracę (liczę się z tym, że do RM mogę już nie napisać), ale swoje zdanie musiałem wyrazić. Pozdrawiam
Zgadzam się z Mateuszem Borkowskim, chodzi po prostu o – jak mawiał Zbigniew Herbert – sprawę smaku.
A swoją drogą bardzo nie chciałabym, żeby w „RM” upowszechniły się takie praktyki dziennikarskie, jakie przedstawiam powyżej.
A propos to polecam http://cea.art.pl/?p=2779
Świdnik, Kętrzyn, Zambrów, Wadowice, Łosice, Lubaczów, Limanowa, Syców, Złotów, Strzelce Krajeńskie itd… Wszystko przecież małe.
W redakcjach zwykle odbywało się to inaczej, bo to przecież zespół ludzki, który tworzy określony produkt. Tak więc zwykle przygotowywało się następcę, który przejmował rzecz w sposób naturalny.
Dorota Szwarcman, bless’er, jest naprawde solidna firma i slow na wiatr nie rzuca. Dlatego tu przychodzimy. Wiec jak mowi, ze ktos gdzies pisze relacje ze spektaklu, ktoreg nie widzial i w dodatku wydaje oceny, to mozna miec pelne zaufanie, ze tak wlasnie bylo i nie musi przedstawiac dowodow.
Ale przedstawila. Teraz jej sie naleza przeprosiny.
Spoko, Kocie. Ja przeprosin nie wymagam, tekst był sprzed paru lat, można było zapomnieć.
Prawdę powiedziawszy nie czytuję dwutygodnika regularnie i w całości, więc nawet trudno mi powiedzieć, czy takich tekstów było więcej. Ale ten był i to pamiętałam 🙂
Wiem, ze Kierownictwo nie wymaga, bo jest wielkoduszne. Ale ja jestem Kotem pamietliwym i malostkowym jak mi przyjaciolmi poniewieraja.
Pani Doroto, po pierwsze – tekst nie jest recenzją bregenckiej inscenizacji, ale – jak sama Pani zauważa – relacją z jej recepcji w zagranicznej prasie. W leadzie zostało to ujęte skrótowo, ponieważ lead, zwłaszcza internetowy, służy do szybkiego przekazania czytelnikowi tematu tekstu, nie do jego szczegółowego rozpatrywania. Po drugie – z wnioskami autorki można oczywiście dyskutować, jak z każdym tekstem, ale Pani zarzut dotyczył czego innego. Po trzecie – pisząc, że w dwutygodnik.com „zdarzały się też np. opisy spektakli, na których autorzy opisów nie byli – tylko na podstawie recenzji i relacji” użyła Pani liczby mnogiej, jakby to było powszechną praktyką. Opiera Pani to daleko idące przypuszczenie na jednym przykładzie tekstu, który nawet nie był recenzją.
Nie był, oczywiście, ale w leadzie został przedstawiony jako relacja! Którą również nie był! Co to znaczy „lead, zwłaszcza internetowy”? Że można używać niewłaściwego określenia i tłumaczyć się, że to tylko skrót myślowy? Czytelnikowi internetowemu nie należy za przeproszeniem wciskać ciemnoty, dokładnie tak samo jak papierowemu. A do czego służy lead, to proszę wybaczyć, ale to ja Panią raczej mogłabym uczyć.
Czy były jeszcze tego typu teksty – cóż, można by poszukać. Spekulować, czy jest ich więcej, nie zamierzam przecież.
No i jeszcze – czym jest pierwsza połowa tekstu i kto uprawnił autorkę do takich wniosków? Bo domyślam się, że na paryskim Warlikowskim również nie była (ja przeciwnie)…
Skoro Kierowniczka napisala, ze byl „opis spektaklu”, to z czym sie tu jeszcze mozna nie zgadzac? Byl? Byl!
Czy znany jest przypadek w dziejach euroipejskiej kultury aby komus korona spadla z glowy za powiedzenie: „Sorry, pomylilam sie, tak opis spektaklu faktycznie sie nam zdarzyl przynajmniej jeden raz. A moze wiecej..”
Mozna jeszcze dodac: No i byly tam daleko posuniete oceny.
To już sprawa na osobną rozmowę – kwestia leadu itd. Żadnych Pani kompetencji w tych sprawach zresztą absolutnie nie podważam. Po prostu wniosek, że w dwutygodnik.com publikujemy „opisy spektakli, na których autorzy opisów nie byli – tylko na podstawie recenzji i relacji” uważam za niesprawiedliwy. Przykładamy dużą wagę do rzetelności tekstów. Ale sprawa została już wyjaśniona. Dziękuję i pozdrawiam serdecznie.
Rzecz w tym, że można było ten sam tekst sformułować zupełnie inaczej. W dwutygodniku zresztą także można było znaleźć zwyczajne omówienia recenzji po danym spektaklu. Po prostu: cytaty, ewentualnie z drobnym komentarzem.
O – tu jest uczciwie:
http://www.dwutygodnik.com/artykul/101-premiera-trelinskiego-w-petersburgu.html?print=1?print=1
To jako gałązka oliwna 😉 Pozdrawiam wzajemnie.
Ponieważ ja również pisałem o „Rogerze” p. Warlikowskiego w tonie negatywnym, chętnie bym się dowiedział, czy pani Dorota Krzywica-Kaindl była na tym spektaklu, czy też pozwoliła sobie potraktować polską krytykę muzyczną jako „hipokrytów” również tylko na podstawie cudzych opinii.
Byłbym bardzo wdzięczny za odpowiedź.
Co zaś do tego Rogera Pountneya, to też nie był taki znów poprawny i niebulwersujący – nie w polskiej prasie bynajmniej, ale na znanym blogu operachic przeczytałam, że po obejrzeniu tego spektaklu można zostać wegetarianinem 😀 Kto widział, ten wie 😉
To juz wiem na jakiego Rogera raczej sie nie wybierzemy z Bobikiem…
Już go nigdzie nie grają, ale faktycznie, juchy tam a juchy (cóż, że farba) w ostatnim akcie, łby zwierzęce się walają, morderstwa odchodzą – sodomia i gomoria 😛
🙂 To może o tym, czym jest a czym być nie powinien być lead już nie będę za dużo. I tu zgadzam się z PK. Zajrzałam na stronę internetową http://www.ogrodymuzyczne.pl jest już program o tym, co w 13 odsłonie Ogrodów będzie na Zamku Królewskim. Litwa urzęduje w Unii to i na Zamku też. Pozdrawiam z nadzieję, że słońce jutro będzie górą, a poniedziałkowy koncert z Dobberem w roli głównej w FN niezależnie od pogody będzie udany:)
Hmmm… chyba nie pójdę w poniedziałek. Ale chyba za to w piątek.
Bardzo ciekawy program Ogrodów – i trochę inny 🙂
Lead to znakomity wynalazek, można z nim zrobić bardzo ciekawe rzeczy, bo wielu czytelników na nim poprzestaje.
Pamiętam taki artykuł w niezastąpionym francuskim miesięczniku Le Monde diplomatique, który sztukę chytrej dezinformacji w tonie „jedynie słusznym” doprowadził do wirtuozerii. Napisał go niejaki Alain Gresh, ówczesny naczelny redaktor (to jest jakby „redaktor wykonawczy” we francuskiej hierarchii), obecnie dyrektor (czyli polski naczelny) tego prześwietnego organu. O ile dobrze pamiętam, w owym nagłówku było, że Amerykanie celowo zbombardowali w Bagdadzie główną stację filtrów. Ponieważ o tym nie słyszałem, rzuciłem się do lektury. Otóż w tekście tego artykułu nie było na ten temat ani słowa. Nic.
Wielka sztuka.
No, z takim czymś to się jeszcze nie spotkałam 😯
Ale wynalazczość ludzka jest wielka…
Spotkalam sie z czyms takim parokrotnie, ale zawsze myslalam ze to blad redakcyjny…
OT – na konkursie Krolowoej Elzbiety (faza koncowa) za chwile zagra Andrew Tyson
transmisja – http://www.qeimc.be/cgi?usr=2446yap8st&lg=en&pag=1951&tab=146&rec=12712&frm=0&par=secorig1677&idd=5431&fluxx=25597905
Włączyłam. Fajnie zagrał tego Mozarta 🙂
Mam jakąś słabość do tego wariatuńcia. Muzykalna bestia mimo wszystko.
Podoba mi się Marin Alsop – świetna dyrygentka 🙂
Na Van Cliburnie z kolei trwa pierwszy etap. Duża część naszych znajomych, łącznie z Marcinem Koziakiem i Kolą, już grała 🙂
W nocy naszego czasu ogłoszą wyniki.
To zależy, Lisku, od czytanego organu. Jeżeli to Le Monde, to błąd redakcyjny. Jeżeli to Le Monde diplomatique, to żadnego błędu nie ma. Różnica jest jak niegdyś między demokracją a demokracją socjalistyczną.
Oni są genialni. Odkryłem to w pełni wiele lat temu, kiedy w Paryżu odbyła się konferencja „wietnamska”, bodaj w rocznicę upadku Sajgonu (1975-85). Mnóstwo ważnych ludzi przyjechało, zrobili ją w tym samym lokalu, co sławne negocjacje. Siedziałem tam dla radia przez dwa, czy trzy dni, a potem przeczytałem reportaż z tej konferencji w „Diplo” i zatkało mnie z wrażenia: jakbym trzy dni pozował malarzowi do portretu, a potem zobaczył na obrazie martwą naturę ze snopowiązałką. To nawet nie były kłamstwa, bo kłamstwa można odizolować i zidentyfikować, ale czysta beletrystyka.
A ponieważ był to jedyny tak obszerny reportaż z tej konferencji w prasie francuskiej, jestem pewien, że wszyscy czytelnicy Diplo myślą (jeżeli o tym myślą), że to tak właśnie się odbyło.
Tak się to robi.
Od dawna mi się tak miło nie słuchało tego kiczowatego Rach 2. Andrew dał radę 🙂
Bardzo po raz któryś ….
http://www.youtube.com/watch?v=yFDvzt88n3g
Pobutka.
Dzień dobry. Smutno i mahlerowsko się zrobiło…
To ja z czymś innym. Półfinaliści Konkursu im. Vana Cliburna:
https://www.cliburn.org/cliburn-competition/semifinal-round-schedule/
Masa znajomych: Claire Huangci, Kola, Jayson Gillham, Fei-Fei Dong. Niestety nasz człowiek, Marcin Koziak, nie przeszedł 🙁
Pan Cyz moze i jest utalentowany, ale majac cudze pieniadze do dyspozycji nie jest trudno prowadzic czasopismo, ktore nie musi na siebie zarabiac. Nie jest tez tak, ze takich ludzi nie ma – i to znacznie lepiej wyksztalconych. Pan Cyz nie byl w stanie ukonczyc studiow muzykologicznych (o czym z duma pisze czekajac na magisterium honoris causa). W „nagrode” zostal ekspertem oceniajacym wnioski w MKIDN. Czy NINA jako instytucja publiczna oglosila konkurs na stanowisko redaktora naczelnego dwutygodnika? Pan Cyz jest wszystkim – takze rezyserem operowym, mial ochote to mu dano scene, aby sobie poprobowal. Na to tez sie znalazly pieniadze.
A w Brukseli laureaci będą ogłoszeni w sobotę w nocy. Ostatni w finale gra Mateusz Borowiak.
Anna Kosowska – witam. Akurat studiów muzykologicznych nie ukończył także dawny wieloletni naczelny „RM” Ludwik Erhardt… który zamiast magisterium napisał znakomitą książkę o Brahmsie. To nie zawsze jest tak, że nie jest się w stanie ukończyć studiów – czasem się nie chce, bo się ma ciekawsze zajęcia 😉
A Tomasz Cyz bardzo wcześnie został rzecznikiem prasowym Opery Narodowej (za pierwszej dyrekcji Dąbrowskiego i Trelińskiego) i to go poniosło dalej.
Z drugiej strony: „RM” też nigdy nie musiał na siebie zarabiać, tyle tylko, że był na kroplówce. Ciekawe, jakie pieniądze teraz dostanie. Jest tam jeszcze jedna ciekawa rzecz, którą załatwił sobie jeszcze Erhardt, a utrzymał Pisarenko – że naczelny zarabia w miarę przyzwoicie, a pracownicy mają pensje głodowe…
Tu pewna ciekawostka, „Ruch Muzyczny” można nabyć za 2 zł, na straganach z prasą, mieszczących się na Dworcu Zachodnim – rzecz jasna nie dotyczy to aktualnych numerów :-). Czasem jest też do nabycia BBC Music Magazine.
To, ze ktos jest rzecznikiem ma „niesc” w strone bycia rezyserem operowym? A brak studiow nie jest przeszkoda w ocenianiu wnioskow ministerialnych? Poza tym wpis nie jest obrona Ruchu Muzycznego (np. w tym znaczeniu, ze tam trzeba miec dochod ze sprzedazy, a w dwutygodniku nie) – prosze nie manipulowac wypowiedzia. Czy to, ze kiedys tolerowalo sie ludzi z nadania i ze stanowiska byly dozywotnie jest argumentem ze teraz tez trzeba sie na to godzic? To nie jest firma prywatna, ale dzialalnosc prowadzona z pieniedzy publicznych i w zwiazku z tym wszystko powinno byc jasne (konkurs, wybor najlepszego kandydata, takze stosowna komisja). Tyle tylko, ze wiadomo, ze konkurs tez mozna rozpisac pod dana osobe… Kwestia pensji nie dotyczy wylacznie Ruchu, wystarczy wejsc w sprawozdania roczne wielu instytucji publicznych…
Panie Piotrze, wyglada na to ze w takim organie rzeczywiscie niewinne bledy raczej sie nie zdarzaja 🙂
Tysona w Mozarcie sluchalam (b. mily), potem niestety padlam (wczoraj duzo zalatwialam na miescie, a bylo parne 36 stopni), doslucham z nagrania. Tez bardzo go lubie 🙂
„Organ” wychodzi w 26 językach (w tym po polsku), w nakładzie 2.5 miliona egzemplarzy.
Nie wiedziałem, że ze szkół muzycznych wyprowadzono nauczanie muzyki?
W każdej ze szkół muzycznych jest kilkunastu nauczycieli. Daje to wielotysięczny zastęp potencjalnych czytelników. Plus kształceni przez nich uczniowie – po skończeniu szkoły to też potencjalni czytelnicy. A nakład RM to 1500 egz. – dla kogo to?
No cóż, wygląda to wszystko (z Ruchem Muzycznym i nie tylko) tak jakby grający w ruletkę postanowił szybko kończyć grę i zaczął realizowac zyski. Chyba komuś puszczają nerwy.
Nie chcem ale muszem!
Nie – bo jakoś nieswojo czuję się tutaj i jakby nie na temat ale jednak stanowczo tak- aby zawołać,że Kwiecień wielkim śpiewakiem jest!
Właśnie wróciłam z Londynu gdzie przekonałam się o tym nausznie, będąc na siódmym i ostatnim przedstawieniu Don Carla -wcześniej się nie dało.
MK był we wspaniałej formie i od początku aż do tzw.ostatniego tchnienia jego głos brzmiał rozlegle,głęboko i jak to u niego aksamitnie,że tak powiem.A jak pięknie umierał…..
Wspaniałe były również duety z D.Carlem,nie Kaufmanem niestety ale R. Aronica był i aktorsko i wokalnie naprawdę dobry.Ogromnie podobała mi się L.Haroutoniunian i myślę,że nie raz o niej i ją usłyszymy.
Całe przedstawienie było dla mnie wielkim wydarzeniem ze względu na wyjątkową jedność i harmonię wszystkich elementów będących na najwyższym poziomie a więc pomysł [całe 5 aktów sensownie pomyślane],scenografia prosta a nawet ascetyczna ,kostiumy historyczne ale bez przesadnego przeładowania,świetni soliści i chór oraz TA orkiestra, [wszystko przesycone emocjami ] czyli jednym słowem to o co tak naprawdę nam chodzi w operze.
Wydaję mi się,że dopiero wtedy dociera do końca świadomość jak wspaniałym dziełem jest Don Carlo Verdiego.
Albowiem nie musi się człowiek niczym irytować jak nie przymierzając w styczniu w TWON.
Pozdrawiam.
Organ wychodzi? A fe! Mógłby ten dyplomatyczny lemond chociaż dyskretnie zapiąć portki! 👿
Bobiku, litości, nie prowokuj, bo nie zdzierżę… Tu jest porządny blog.
Dzięki, Panie Piotrze 😀
Drodzy, musiałam opuścić zacne grono w celu załatwiania spraw służbowych.
Po kolei:
@ Anna Kosowska – gdzie Pani widzi manipulowanie Pani słowami? Ja tylko napisałam parę słów od siebie. I też nie usprawiedliwiam ani Tomasza Cyza, ani nikogo – no, może trochę „Ruch Muzyczny”. Ale też nie do końca, bo wydaje mi się, że zbyt mało tam było determinacji ze strony naczelnego, żeby coś zrobić – może wszystko rozwiązałoby się inaczej, gdyby ją wykazał? Co zaś do meritum, to przecież się zgadzamy i stąd w ogóle poruszyłam temat: tak się takich rzeczy robić nie powinno! A zbyt często się robi.
Xav – nie zrozumieliśmy się. Muzykę wyprowadzono ze szkół ogólnokształcących, jak wiadomo. Kiedyś melomanem – a także czytelnikiem „RM” – bywał nie tylko absolwent szkoły muzycznej…
Halina – wielkie dzięki za relację z Londynu! A Don Carlo zaiste wielki jest.
A co by to było dopiero, jakby zagrali Don Carlosa!
Ponieważ rozmawiamy dygresyjnie otóż i miła taka:
Agata Zubel wygrała dzisiaj Międzynarodową Trybunę Kompozytorów zaś Marcin Stańczyk wygrał kilka dni temu Toru Takemitsu Composition Award ( 3 min zł, podatek?).
Warto zamawiać utwory ( w Polsce nie robiło się tego systemowo nigdy, utwory powstawały dzięki funduszom zachodnim, teraz się ruszyło), warto je też pisać. Cieszmy się. I słuchajmy co muzyka gada, również nowa.
Współczesnymi odpowiednikami pisania krzywych leadów są linki do artykułów na stronach portali informacyjnych.
Sytuacja o tyle gorsza, że mając przed sobą papier, można zerknąć na lead i zeskanować treść. W przypadku strony internetowej, trzeba kliknąć na link, a tylko to się liczy. Oglądalność portalu mierzy się liczbą kliknięć tytułów.
Bardzo dobry wybór. Gratulacje dla Tomka i Grzegorza, że to właśnie jemu powierzył funkcję. Może wreszcie w to smutne i nijakie pisemko tchnie trochę życia.
Gratuluje Tomkowi i ufam, ze wprowadzi RM w XXI wiek.
Tak, i najlepiej, żeby „RM” stało się pismem „butikowym”… 😛
Czy dobry wybór, to się dopiero zobaczy – „po owocach oceńcie”… Pisemko jeśli było „smutne” (na pewno nie nijakie), to nie ze swojej winy. Ale cóż, życzę wszystkim powodzenia.
Jerzy Kornowicz – witam i dzięki za wspaniałe wieści! Brawo Agata i Marcin! 😀
Tutaj jest o Marcinie Stańczyku:
http://www.operacity.jp/en/concert/award/result/result2013/
A tutaj o Agacie Zubel:
http://www.polskieradio.pl/8/22/Artykul/856124,Agata-Zubel-laureatka-Miedzynarodowej-Trybuny-Kompozytorow
Ale to utwór z obrazkami, odtworzenie przez radio nie jest pełne 🙂
@Dorota Szwarcman – akurat „butikowe” to ono jest od dawna 🙂 Nakład 1500 egz. z czego minimum połowa zasila regularnie półki w „taniej książce”. „Pisemko jeśli było „smutne” (na pewno nie nijakie), to nie ze swojej winy” – a z czyjej jeśli można zapytać?
Przecież użyłam słowa „butikowe” w wiadomym nam obojgu znaczeniu 😉 Nie o taki butik mi chodziło… A gdzież to w „taniej książce” można znaleźć – natychmiast pobiegnę! 🙂
Jeżeli zaś, Panie Filipie, wydaje się Panu, że Grzegorz i Tomek (bo po prawdzie dla mnie też są Grzegorzem i Tomkiem, ale tego nie eksponowałam) staną się cudotwórcami i sprawią, że pismo będzie miało nakład 15 tys., wszystkie kolory tęczy, odnośną prześlicznościową stronę internetową i wszystkie bajery z wodotryskiem… no to chyba Pan w duchy wierzy.
Pieniędzy na patronackie nagle nie przybędzie. Chyba że odmówi się dotacji kolejnym ważnym kulturalnym pismom, po innych, które się wcześniej olało.
Ja naprawdę chciałabym, żeby było inaczej. Ale nikt z nas – i z nich – tego nie zrobi.
Mysli o upadku czy likwidacji nie przyjmuję
Czytam RM od lat kilku. Cenię go sobie bardzo. Dla kogoś jak ja nie związanego zawodowo z muzyką (czasem praca koliduje mi z muzyką), co więcej, pozbawionego jakiegokolwiek wykształcenia muzycznego, ale trochę osłuchanego i zainteresowanego jest idealne, bo zachowuje dobrą równowagę między profesjonalizmem a przystępnością. Jest to też praktycznie jedyne źródło wiedzy o muzyce – nie ma polskich opracowań adresowanych do amatorów muzyki i zawierających wiedzę o formach muzycznych, instrumentach, orkiestrze. Przewodniki koncertowe – niewiele wychodzą poza podstawowy repertuar. Wszystko co wiem, wiem albo z niniejszego blogu, RM albo z obcojęzycznych książek.
Trzeba w RM tchnąć życia. Na to trzeba pieniędzy. Odebranie innym niszowym czasopismom to nie jedyna droga – chcę wierzyć, że p. Cyz, z doświadczeniami wyniesionymi z różnych miejsc pracy, ma sprawności w tej mierze. Byle utrzymany został profil pisma – ze dwa lub trzy magazyny „o muzyce klasycznej” w lakierowanych okładkach już mamy, kto chce czyta, mi one całkiem nie odpowiadają.
Postępowanie p. Gaudena – jak przedstawione przez PK – najdalsze było od form podstawowych (zakładam, że przynosząc w teczce nowego redaktora nie złamał prawa). Miałabym jednak obawy, wobec sytuacji samego pisma i sytuacji w redakcji – o czym tu wspominano – czy kandydat wybrany przez pracowników byłby w stanie wprowadzić poważniejsze, a to znaczy nie dla każdego przyjemne, zmiany.
Ja oczywiście wiem, kim był ten kandydat, ale nie zamierzam tego zdradzać. To sprawa wewnętrzna zespołu. Zmiany wprowadziłby na pewno, bo zmiany są konieczne. I byłby świetny merytorycznie. Ale jaki byłby jako naczelny, nie mam pojęcia.
Cieszę się, że zabrała głos czytelniczka-melomanka, spoza świata muzycznego, w którym każdy jest podejrzewany o bycie w jakichś układach – albo po prostu w takowych jest 🙂 Ja też mam nadzieję, że „RM” nabierze życia, ale niech będzie wierne swoim zasadom: profesjonalizm i niezależność . Tego życzę temu pismu pod nowym kierownictwem. Jakimkolwiek, choć wygląda na to, że sprawa jest przesądzona – w poniedziałek Tomasz Cyz ma zostać wprowadzony do redakcji.
A może wypowiedzcie się, jaki widzielibyście „Ruch Muzyczny”? Skoro już bazylika zrobiła początek… Może to będą wskazówki dla nowego naczelnego – w końcu vox populi.
A propos mylących linków: właśnie na stronie Polskiego Radia zobaczyłam takie hasło: Hakerzy wykradli prywatne maile premiera. Sądzę, że ponad 90 proc. będzie przekonanych, że chodzi o Tuska – jakżeż się rozczaruje 😆
Ja podobnie jak bazylika nie jestem związany zawodowo z muzyką ani nie mam żadnego fachowego przygotowania, po prostu bardzo lubię słuchać. Ruch Muzyczny czytam regularnie od jakichś czterdziestu lat czyli przez całe dorosłe życie. Nie powiem żeby to było idealne dla mnie pismo, czasem za dużo jest zbyt wąsko specjalizowanych tematów, ale dział recenzji – który mnie najbardziej interesuje -jest na bardzo przyzwoitym, profesjonalnym poziomie, czego na pewno nie da się powiedzieć o innych nielicznych polskich pismach zajmujących się przynajmniej z nazwy muzyką tzw. klasyczną. Szkoda by to się miało zmienić na gorsze lub nie daj Boże zniknąć. Żałuję że od dłuższego czasu teksty Pana Piotra, którego jestem wielkim admiratorem, zniknęły z Ruchu. Mozartowską dyskografię jego autorstwa, pochodzącą z lat 80-tych a opublikowaną w Ruchu, do dziś trzymam i często do niej zaglądam.
Pobutka.
Drogi Guciu, bardzo dziękuję za miłe słowa! Ta dyskografia, jeśli dobrze pamiętam, to chyba była zrobiona w roku mozartowskim, 1991. Mam nadzieję, że dobrze Panu służy. A nie ma mnie w Ruchu z mojej wyłącznej winy: dzień ma tylko 36 godzin…
Piękne ukłony
Trala, trala, tralalala, witam Państwa w Dniu Dziecka.
Wybieram się na minizlot, bo przyjechał z Brazylii andsol (bardziej znany w Bobikowym Koszyczku, ale tu też się kiedyś pojawił). Idziemy się z nim spotkać: mt7, Aga, Irek (który specjalnie przyjeżdża z Lublina) i ja. Pozdrawiam tymczasem.
Andsol jest interkontynentalny, ze mna sie „zleci” za tydzien 🙂
Z okazji Dnia Dziecka 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=OpZksLSXomM
http://www.youtube.com/watch?v=UjW_yvrC0cE
Nadrabiam zaległości i czytam wcześniejsze wpisy. Dlatego wracam do wątków sprzed dwóch dni.
P. T. Handzik w swoich bardzo trzeźwych wypowiedziach ( przepraszam za recenzowanie na poczekaniu) zauważa, że nie było konkursu na stanowisko Dyrektora IMiT. Z tego co wiem Związek Kompozytorów Polskich przez lata zabiegając o utworzenie tego Instytutu w trosce o formalny i jasny obieg decyzji merytorycznych w MKiDN ( konstatując trwający przez lata obieg nieformalny i daleki od optimum konsultacji – chętnie z paroma osobami bym na ten temat porozmawiał, z p. Tomkiem Cyzem też), postulował w tym przypadku tryb konkursowy. Podobnie w sprawie NIFC i FN oraz wielu innych instytucji. Było w ostatnich latach tylko kilka wyjątkowych sytuacji związanych z przedłużaniem dyrektorowania osobom rozpoznanym z działalności na danym stanowisku, kiedy stowarzyszenie to doradzało ministrowi i samorządom odstąpienie od konkursu, co nie jest tajemnicą. Dodam, że na kluczowe stanowiska w strukturach ZKP konkursy są od kilkunastu lat standardem, w tym na szefa Warszawskiej Jesieni i Polskiego Centrum Informacji Muzycznej.
Już jako wiceprzewodniczący Rady Programowej IMiT wiem, że jego dyrektor A. Kosowski wszystkie stanowiska w tym instytucie obsadził drogą konkursową z wymogiem odpowiednich kwalifikacji.
Pomiędzy procedurą konkursu a aktem administracyjnej kreacji są stopnie pośrednie – z konsultacjami, w tym z zasięganiem opinii różnych „ośrodków” merytorycznych. Zawsze można tych opinii nie wziąć pod uwagę, ale USTROJOWY wymóg uspołecznienia opiniowania kultury jest spełniony. To naprawdę nie jest takie głupie i da się robić. I nie musi szkodzić optymalnym wyborom personalnym. Wręcz przeciwnie: osadza te wybory je w przejrzystych relacjach z otoczeniem.
W przypadku RM nie wchodząc w kwestie personalną zabrakło na kilku poziomach pracy struktur. Albo ich nie było, albo nie zadziałały.
Sam się siebie pytam, dlaczego moje stowarzyszenie nie reagowało energiczniej na obsuwanie się finansowe RM, dlaczego nie podnosiło podległości pod Instytut Książki, który nie jest w sposób merytorycznie w pełni kompetentny w ocenie prac tak różnych wydawnictw prasowych powierzonych mu do prowadzenia. Lub stowarzyszenie to nie dotarło do Instytut Książki ze swoimi obawami o RM. Tu odpowiem: nie dotarło zapewne z tego powodu, że nie chciało działać ponad redakcją RM. Klincz.
Z kolei Instytut ten mógł w sposób bardziej konkretny i przejrzysty opiniować swoją decyzje. Choć nie musiał. Zabrakło stosowania nie zawsze pisanego, ale w rzeczywistości po-kongresowej i po-paktowej uzgodnionego i publicznie deklarowanego przez MKiDN oraz Rząd standardu.
Gdzie środowisko muzykologów? Gdzie wspólne wystąpienia muzycznych krytyków? Przecież konkurencja i ew. wzajemne krytyków animozje nie są ważniejsze niż kondycja ważnego dla polskiej kultury periodyku. Może warto założyć jakieś forum polskiej krytyki. Nie po to, aby tępić stanowiska osobne, ale by wyostrzać wspólne. Nazywać rzeczywistość. W końcu, gdzie wystąpienia redakcji RM o wspólne wsparcie sprawy czasopisma? Zabrakło odruchów wspólnego działania. Być może pragmatyka personalna ciąży nad polskim myśleniem o kulturze, co widzę jako przejaw post-bizantyjskich odruchów z przeszłości. Towarzyszy temu zbyt rzadkie skupianie się nad celami wspólnymi. I nie jest prawdą, że taka jest natura kultury. Może sztuki tak, ale nie kultury.
Uważam, że winne są wieloletnie zaniechania strukturalne i nadmiar myślenia personalnego nad strukturalnym. To ostatnie kształtuje lepszą komunikację. I daje też taki rezultat, że p. T. Cyz lub ktoś inny nie musi się tłumaczyć za czyjeś zaniechania. I nie musi zaczynać pracy w trudnej atmosferze wynikającej z wad sposobu swojego umocowania.
„RM” to marka, pismo z duszą i tradycjami. Również jestem zażenowana „komunistycznymi” działaniami wydawcy. Współpracuję z „Ruchem” od dłuższego czasu. Z autopsji wiem o różnych zaniedbaniach p. Gaudena – od przestarzałego sprzętu komputerowego w redakcji (na nowy trzeba było czekać kilkanaście miesięcy), okna wymieniono dopiero jak jedno wypadło, nie mówiąc o zmianie layoutu pisma, które nie sprzyja wizerunkowi „Ruchu” czy muzyki poważnej w ogóle. Tak, wygląda on źle. Brak jakichkolwiek reakcji właściciela czy puste obietnice… Wydawca działał zawsze raczej na szkodę pisma. Jak mu wierzyć teraz w dobrą wolę? Potwierdził też swoją skrajną niekompetencję, jeśli chodzi o tematy sztuki muzycznej. Mam nadzieję, że w „RM” nie dojdzie do głosu ekonomika i nie stanie się pismem Internetowym, w myśl obiegowej opinii „pisanie o muzyce takiej jak poważna się nie sprzedaje, nawet w prasie codziennej jej nie ma, specjalistyczna krytyka muzyczna skazana jest na wymarcie”.
Nie jestem stroną w rozważaniach o tym, kto i jak ma prowadzić RM, @Filip Berkowicz – to pana stwierdzenie o RM nijakie pisemko” świadczy przede wszystkim o Panu.
A teraz ogólnie. Nie jestem stroną w rozważaniach jaki ma być RM i kto ma szefować redakcji, ale niektóre posunięcia tzw decydentów mnie zbulwersowały, wypowiedzi na blogu też.
1. Strona internetowa RM od dawna mnie się nie podoba, ale nowa wymaga dużych środków – to nie odkrycie. Zamiast ładować w nowe tytuły warto zmieniać na lepsze i te, które istnieją. Tradycja nic nie znaczy?
2. Przy transformacji w ramach tzw zasług ofiarowano część pism prasowych tym, którzy dochodowe dobrze prosperujące w bardzo krótkim czasie zamieniły w masę upadłą. To nie były koszty przemian tylko brak szacunku dla tradycji, dorobku itd. Czy nadal mamy to przerabiać?
3. Szef przyniesiony w teczce bez konsultacji z zespołem, moim zdaniem, marny pomysł. Czas pokaże. Jeśli RM ma być pismem a nie „pisemkiem” to ja najpierw chciałabym wiedzieć jaka jest grupa docelowa, kim ma być czytelnik? Czy ktoś tym się zajął? Chętnie przeczytam odpowiedź
4. Nowemu nie daję rad w myśl mojej zasady: „nie będę pouczać chirurga jak ma trzymać lancet”.
Gratulacje dla Pani Agaty Zubel:) W dwójce wieczorowa porą posłuchałam jej nagrodzonego utworu, z przyjemnością. Przy okazji dowiedziałam się, że jury miało do przesłuchania 15 godzin nagrań (51 utworów z 30 radiostacji z całego świata) to nasi hura!!! Pozdrawiam słonecznie Dywanik :)). Wiem, wiem, za oknem pewnie i tu i tam leje
Ja również korzystam z tej mozartowskiej dyskografii,którą wyciąłem przed laty z „Ruchu Muzycznego”. A za „Tysiąc i jedną operę” nigdy dość podziękowań dla Pana Piotra. Dzięki tej książce mogłem wysłuchać ze zrozumieniem wiele oper,które wcześniej były dla mnie niedostępne.
Bardzo dziękuję @Woytkowi za komplementy. Miło słyszeć, że się ta robota komuś przydała i nadal przydaje.
Dobry wieczór. O „Ruchu Muzycznym”, myślę, będziemy dalej rozmawiać, bo to bardzo ważne. A na razie zapraszam do nowego wpisu.
@Jerzy Kornowicz
/zachęcał Pan do dygresji i sam zadał temat/
czytam Pana wpis o sukcesie Pana Stańczyka po raz bodaj piętnasty, i gratulując po stokroć temu niesamowitemu młodemu twórcy, po tysiąckroć nie mogę się nadziwić, że kontekst jaki Panu się „przykleił” do tej wiadomości to wysokość wygranej i konieczność zapłacenia podatku. Niesamowite! Nawet Ci, którzy zwyciężą w loteriach są, z różnych powodów, chronieni przed rozdymaniem legendy o kwotach, które posiedli, a tu człowiekowi z tak pięknie (w dowód uznania!) zdobytą nagrodą wciska Pan świecący w środowisku laur z napisem 3 mln zł. Tak, tak, dla ciekawskich to niby jest i na stronie konkursu – ale, że to Pana tak porusza… Tylko kwotę mu Pan przypisuje złowróżbnie(!) b ł ę d n ą (!!!) . Pomyślał Pan chwilę nim takie coś światu obwieścił? Zatem ucieszę Pana i wygaszę emocje środowiskowe oraz inne potencjalne niebezpieczeństwa – ów milion jenów to (matura z matematyki będzie jednak coraz prostsza) po stokroć mniej niż Pan podał i nie starczy laureatowi nawet na średni japoński (sic!) samochód, chyba, że mocno używany. Ale biada kompozytorom – laureatom, którym ich opiekun z ambony wylicza publicznie dochody i podatki… Nie wiem czy bardziej mnie Pan zdziwił czy zawiódł. A Panu Stańczykowi gratulacje raz jeszcze! Szkoda, że nagroda w rzeczywistości tak mała, ale życzę by ona i podobne echa sukcesów nigdy nie odebrały Panu radości tworzenia.
Niech Pan sobie daruje spekulacje. W swoim czasie byłem współanimatorem Nagrody Mediów Publicznych – wielka szkoda, że Nagroda ta najprawdopodobniej odeszła do historii, która budziła kontrowersje swoją wysokością 300 tys. zł. Wątpiącym przywoływałem inne nagrody na świecie oraz okoliczność, że jej wysokość stanowi tez z jednej strony gest uszanowania, z drugiej zaś – po części niestety – pozyskiwania uwagi opinii publicznej. Tak więc nie mam nic przeciwko wysokim kwotowo uhonorowaniom ludzi sztuki. Wręcz przeciwnie – szczególnie przy takich okazjach nie budzących wątpliwości.
W przypadku Nagrody Takemitsu zadziałałem zbyt spontanicznie dowiedziawszy się o nagrodzie wraz z jej złotówkową wysokością od pewnej osoby zaangażowanej w promocję twórczości M. Stańczyka ( osoba ta czyta ten blog, wiec zapewne w duchu poświadcza) od
razy zapodałem rzecz na tę stronę. Zapytanie o podatek też nie stanowiło jego domagania się, ale pytanie o ostateczną wysokość nagrody.
Myślałem, że M. Stańczyk będzie mógł zająć się w życiu już wyłącznie pisaniem muzyki – jeżeli by tak chciał. Szkoda, że to były jedynie dobre życzenia. Za niesprawdzenie wiadomości wszystkich przepraszam, głównie p. Marcina. Jeszcze raz z radością gratuluję.
A Panu mar_k_us bardzo dziękuję za interwencję. bez której czytający i ja bylibyśmy w błędzie. Złośliwości też kupuję – taka moja wina i taka konwencja. Ale z amboną to przesada, mam prawo do życia pozagrobowego. Z ukłonami, JK