Wierność i zdrada…

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

…król podobno zabity, ale żywy i ukrywający się (zabili go i uciekł), uzurpator, który chce poślubić żonę/wdowę, która z kolei zgadza się, ale daje mu warunki niemożliwe do spełnienia… dużo jest takich motywów w librettach używanych przez Haendla i podobnie jest w Rodelindzie. Czy nadążamy za tym, czy nie – zawsze jest to świetny pretekst do kolejnych pięknych i efektownych arii.

Rodelinda (premiera w 1725 r.) jest z tych dzieł, które nie zawierają jakiegoś wielkiego przeboju, ale całość ma cechy przeboju – jak to u Haendla, rzecz przebiega wartko, energicznie, według stałych schematów, ale często niebanalnie wypełnionych nietypowymi skokami i zwrotami melodycznymi. Dlatego też nie nuży nawet przez chwilę. Drugi już koncert Capelli Cracoviensis w ramach cyklu Opera Rara trwał prawie do północy – opery Haendla są długie, a Jan Tomasz Adamus woli ich nie skracać, i poniekąd słusznie.

Trzeba powiedzieć, że komplet solistów i tym razem był bardzo atrakcyjny. Może tylko trochę zawiodła znana nam już Marina de Liso (Eduige), która śpiewała dziś poniżej swych możliwości, zbyt rozwibrowywując głos – ponoć na próbach było lepiej. Odwrotnie z tytułową rolą kanadyjskiej sopranistki Kariny Gauvin, która jeszcze parę dni temu była chora i się oszczędzała, ale na koncercie postarała się dać z siebie wszystko. Znakomici byli panowie. Z jednej strony dwie postaci negatywne: Grimoaldo (znany nam również Carlo Vincenzo Allemano, tenor o barytonowym z lekka brzmieniu) i Garibaldo (bas Ugo Guagliardo), z drugiej reprezentujące „słuszną” stronę dwa kontratenory: przede wszystkim największa atrakcja wieczoru, czyli argentyński kontratenor Franco Fagioli (Bertarido) i bardzo obiecujący, ekspresyjny młody Filippo Mineccia (Unulfo, przyjaciel Bertarida).

Moi znajomi warszawscy melomani powiedzieli mi, że tym razem przyjechali głównie z powodu Fagiolego. I wcale się nie dziwię. Ciekawe, że nie ma on właściwie jakiegoś wielkiego, pięknego głosu. Ma za to fantastyczną technikę (w górę zdarzyło mu się dojechać do c dwukreślnego!), wielką inteligencję muzyczną i poczucie humoru. Trochę trudno było na niego patrzeć, bo miny robił niesamowite. Ale można było przecież po prostu słuchać. Pięknie zabrzmieli w duecie z Kariną Gauvin – znakomicie zestroili głosy.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Mocne canadiano

Nowy premier Kanady Mark Carney jest chodzącym wzorcem wszystkiego, czego Donald Trump nienawidzi najbardziej. Czy będzie też prorokiem antypopulistycznej reakcji?

Łukasz Wójcik

Jan Tomasz Adamus jako wielbiciel Haendla wykonywał już swego czasu także Rodelindę. Ale, jak sam mówi, z innymi solistami to jest jakby się grało inny utwór. W każdym razie w jego poprowadzeniu tego utworu trudno znaleźć jakiś słaby punkt – no, może raz się zdarzyło, że orkiestra została zaskoczona kadencją Rodelindy, która na próbach się oszczędzała, więc weszła potem trochę za późno. Cóż, bywa. W każdym razie całość została znakomicie odebrana, publiczność w II i III akcie biła brawa już po każdej arii, a na koniec nie obeszło się bez standing ovation.

Żeby nie było tak całkiem słodko, na koniec parę minusów wieczoru. Tym razem zupełnie bezsensowne były wizualizacje, które tylko rozpraszały, z napisami – fragmentami libretta wyrwanymi z kontekstu (ukazywało się np. UMRZESZ albo SROGIE ZWIERZĘ). Moim zdaniem kompletnie niepotrzebna nikomu i nic niewnosząca robota – no, chyba tylko autorowi, bo zapewne dostał za to kaskę. Druga sprawa: na pierwszej przerwie zrobiono bankiecik – bardzo miło, ale puszczono pod to, i to głośno, jakiś jazz. Lubię jazz, ale może nie podczas przerwy w operze Haendla. Postmodernizm zbyt daleko posunięty.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj